Jest 7 kwietnia, więc pora na kolejny wpis z serii #rainsieogarnia Tylko, że trochę mi wstyd, bo nie mam żadnych postępów, którymi mogłabym się pochwalić. Niby udało mi się od ostatniego wpisu zrzucić 2 kg wagi, ale to było przed świętami... Więc waga znów podskoczyła. I tak generalnie jest ze wszystkim co sobie postanowię w życiu - jeden krok do przodu, dwa kroki w tył. W rezultacie sukcesem jest jak stoję w miejscu z czymś, a nie regresuję.
Jak zwykle najwięcej w moim życiu dzieje się tylko w mojej głowie. Nadmiernie myślę, analizuję i w końcu nie robię nic.
Jeśli ktoś gdzieś to czytał, pisałam już, że podoba mi się jeden facet z siłowni, na którą chodzę. Ale nawet nie potrafię go zaczepić i powiedzieć mu "cześć", choć w sumie można by powiedzieć, że już "znamy się z widzenia". No i tak ze dwa tygodnie temu miałam epizod dużego doła związanego z tym, że nawet nie potrafię zrobić najgłupszej i najprostszej rzeczy, jak zagadnięcie zwykłego faceta na siłowni. Heh, gdyby to był np. Henry Cavill pewnie nie miałabym problemu z podejściem i poproszeniem o autograf. No bo cała sytuacja trwałaby może paręnaście sekund i zaraz wszyscy by o niej zapomnieli. Nie mam problemu np. z zapytaniem kogoś na ulicy, gdy idzie z jakimś ładnym psem, jaka to rasa. Ostatnio widziałam patrol konny straży miejskiej i podeszłam zapytać o ich konie. Więc ogólnie - umiem zaczepić obcą osobę o jakąś głupotkę i nie muszę tego pomysłu rozważać miesiącami w głowie tworząc masę alternatywnych scenariuszy wydarzeń. A w tym wypadku - nie potrafię. Ale - jako że nie widziałam tego faceta przez dobrych kilka dni, więc mi nieco "przeszło". Zresztą - zrobiłam też krótkie podsumowanie sytuacji, w których ktoś mi się podobał i okazało się, że z wzajemnością. Było ono bardzo krótkie, bo nie było nigdy takiej sytuacji. Więc na serio powinnam dać sobie spokój z tym kolesiem. Ale znając mnie będę "wzdychać" do niego jeszcze długo. Gdyby mi ktoś kazał wskazać jaką znam największą idiotkę, to w moim osobistym rankingu zajęłabym całe podium. Albo w ogóle - pierwszą dziesiątkę.
Dzisiaj rano przypadkiem trafiłam na swoje zdjęcia na telefonie sprzed jakichś 4 lat. I... wydaje mi się, że nie wyglądałam wtedy tak źle, jak mi się wydawało. Ot zupełnie przeciętna dziewczyna (nie wiem, czy można używać tego słowa wobec kogoś, kto miał już wówczas 36 lat), taka jaką można codziennie spotkać na ulicy. A mimo to faceci zawsze traktowali mnie jak powietrze. Nie to, że mam jakieś pretensje o to, ale nigdy nie udało mi się rozgryźć powodów. Chociaż, przynajmniej jeden, jak sądzę, dobrze udało mi się zidentyfikować. Zawsze byłam "chłopczycą" i to z pewnością nie jest zaletą. Choć.. gdy byłam u rodziców na święta, oglądałam z mamą "Rolnik szuka żony" - ona lubi ten program, więc czemu raz się nie odmóżdżyć. To było takie przedstawienie kandydatów i kandydatek do uczestnictwa w tym programie. I była tam taka jedna kobieta, która wydała mi się bardzo "zmaskulinizowana", np. jeździ na motorze itd. I miała taki bardzo "męski" wygląd. Trochę przykro mi się na nią patrzyło, bo w pewnym stopniu widziałam w niej siebie, aczkolwiek na skali "zmaskulinizowania" jest mi do niej, jak sądzę, dość daleko. No i ona powiedziała w tym programie, że nigdy nie była w żadnej relacji. To samo mogę powiedzieć o sobie, więc chyba zagadka mojej wiecznej samotności została ostatecznie rozwiązana.
Żeby nie było tak całkowicie negatywnie, to mogę się "pochwalić", że nasze instytutowe koło naukowe zaprosiło mnie (i mego kolegę) na swoje spotkanie, podczas którego oglądaliśmy film związany z naszą dyscypliną. Potem jeszcze z godzinę go z nimi omawialiśmy. Nigdy nie miałam nic wspólnego z jakimkolwiek kołem naukowym, nawet będąc na studiach. A mimo to uznali, że warto mnie zaprosić. Co było naprawdę bardzo miłe z ich strony.
Co jeszcze - zaczynam zbierać materiał do kolejnego (nowego) artykułu. Termin jest do końca czerwca i mam nadzieję, że się z nim wyrobię. Ale przez to musiałam zarzucić prace nad przerobieniem jednego wcześniejszego tekstu, który niestety został mi odwalony przez duże zagraniczne czasopismo naukowe. Trochę się boję, że w ogóle już nie będę mieć czasu, by się nim zająć. Bo w moim instytucie na szeroką skalę uprawiana jest spychologia i dostaję coraz więcej obowiązków, którymi nikt inny "nie może" się zająć. Np. wczoraj wpadło mi 6 magisterek do zrecenzowania. Nim nadejdzie czerwiec dołączy do nich pewnie jeszcze kilka licencjatów.
Z innych pozytywnych rzeczy - dalej regularnie trenuję. Ale wydaje mi się, że bardzo duża część tego sukcesu opiera się na tym, że mogę potem wrzucić tu screena z treningiem i złapać za niego parę plusów. Bo inaczej naprawdę nie wiem, czy byłabym tak systematyczna.
No i wpadła wreszcie zapowiadana od miesięcy podwyżka pensji, więc teraz myślę, że nieco przyśpieszy mój proces odkładania na wkład własny do mieszkania. I może np. w przyszłym roku udałoby się je wreszcie kupić? Co prawda chciałabym móc swoje 40 urodziny świętować we własnych czterech kątach, ale to chyba zbyt optymistyczne założenie.
Z rzeczy, które chciałabym "osiągnąć" do 7 maja (czyli kolejnego "raportu"): pojechać gdzieś choćby na krótką wycieczkę. Np. do kompleksu "Riese". No i w końcu choć zrobić jakieś przygotowania (tj. ustalić daty, kupić bilety itd.) do wycieczki do Wiednia lub Pragi. Od dawna chcę zobaczyć te miasta, a jakoś mi się "nie składa". Oby się udało.
Wyszła mi ściana tekstu, ale raczej napisałam go dla siebie, bo nie sądzę, by ktokolwiek był zainteresowany moimi "przygodami".
#gownowpis #przemyslenia