#chorobaalzheimera

0
18

Mój wpis będzie nawiązaniem do wpisu @ZohanTSW i wpisu @pigoku na temat opieki nad osobą z Alzheimerem. Znam temat z autopsji więc opiszę moje doświadczenia i mój punkt widzenia.
Opiekuję się mamą z demencją od ponad 10 lat, wcześniej opiekowałam się obojgiem rodziców - obydwoje z demencją. Wcześniej kiedy u ojca choroba już się rozwijała, w dosyć zaawansowanym stanie była moja ciotka - siostra ojca. Kiedy na początku ojciec zaczął chorować nie wiedzieliśmy co się dzieje. Rodzice byli już po siedemdziesiątce i nagle ojciec zaczął śledzić moją mamę jak wychodziła na spacery z kijkami do nordic walking. Jego zachowanie wydawało nam się dziwne aż kiedyś podszedł do mnie i zapytał o co to chodzi że matka tak wychodzi, że na pewno go zdradza a my ją kryjemy. Szczęka opadła mi do ziemi ale gdy ta jego paranoja zaczęła się nasilać wiedzieliśmy że prawdopodobnie wchodzi Alzheimer. Objawy nasilały się przez kilka lat o przez ten czas ojciec robił nam z życia piekło. Zaczęło się od śledzenia mamy na spacerach, potem doszło chodzenie z latarką w nocy po domu żeby sprawdzić czy jest u niej kochanek, potem doszły awantury i wyzwiska, przestał dokładać się do utrzymania a pieniądze chował w coraz to innych skrytkach po czym jak nie pamiętał gdzie je schował oskarżał najpierw mamę potem i mnie o kradzież jego pieniędzy. Nie ograniczał się zresztą do samych oskarżeń i awantur bo potrafił pójść na policję i zgłosić kradzież albo na prokuraturze zgłosić że rodzina się nad nim znęca. Co prawda organa te w trakcie wyjaśniania spraw rozumiały co się dzieje i sprawy były umarzane czy nie wszczynane ale wezwania na policję, wizyty dzielnicowego czy raz nawet przeszukanie lekkie (bo ojciec powiedział że jak nie przyjdą szukać jego pieniędzy to złoży na nich skargę) - to nic przyjemnego dla nas. Potem zaczęły się ucieczki z domu. Wychodził wieczorem i nie wracał na noc. Szukaliśmy go, martwiliśmy się a on sobie w tym czasie nocował w hotelu (czego domyśliłam się po znalezionych u niego hotelowych mydełkach). Ze dwa razy wybrał się z niezapowiedzianą wizytą do dalszej rodziny w tym raz błąkał się po polach aż zapukał do jakichś ludzi że zmarzł i oni wezwali policję. Oczywiście zgłaszałam takie zaginięcia bo nigdy nic nie wiadomo. To wszystko kosztowało nas masę nerwów i zdrowia. To było życie na tykającej bombie. Czy mogliśmy go wtedy umieścić w DPSie? No nie, bo musiałby wyrazić na to zgodę. Nie był ubezwłasnowolniony więc nie mogliśmy zrobić niczego bez jego zgody. Żeby go ubezwłasnowolnić potrzebowalibyśmy opinii psychiatry a on nie zgodziłby się pójść do psychiatry.

W końcu wyszedł rano z domu i nie wrócił do wieczora. Po sprawdzeniu szpitali, zgłosiłam zaginięcie na policję. Przywieźli go o 3 nad ranem. Patrol natrafił na niego przez przypadek na drodze przez las. Był odwodniony, nie potrafił wskazać adresu ale że było zgłoszenie to go dostarczyli na miejsce. Zachowanie policjantów z patrolu to historia na oddzielny wpis. Ojciec twierdził że wybrał się na grzyby no i błądził cały dzień po lesie (wtedy był dosyć upalny dzień). Zapytał mnie skąd policja wiedziała, że on zaginął więc mu powiedziałam że zgłosiłam zaginięcie - na co on odpowiedział, że jakby wiedział że go szukają to by gówno znaleźli. Nie powiem, rozbawiło mnie to wtedy nawet. Na drugi dzień po tym zaginięciu ojciec trafił do szpitala z objawami zawału - ekg i badania krwi wskazywały zawał. W szpitalu zrobili mu koronografię i okazało się że jednak to nie był zawał tylko kardiomiopatia stresowa po tym błąkaniu się w lesie. No ale po koronografii nie można przez tydzień wstawać z łóżka a wiedziałam że ojca po kilku dniach dopadnie paranoja i albo będzie się chciał wypisać na własne żądanie albo po prostu da dyla ze szpitala więc zgłosiłam to lekarzowi prowadzącemu a tam wezwali do niego psychiatrę, który przypisał mu duże dawki ketrelu i dostaliśmy jako zalecenie przy wypisie podawanie ketrelu w mniejszych dawkach w domu i to było prawdziwe błogosławieństwo. Ojciec się wyciszył, skończyły się paranoje, no może nie do końca ale się nie awanturował. W tym samym czasie chorowała też jego siostra - te same objawy - mąż ją "zdradzał" z sąsiadką z góry, którą ukrywał w wersalce. I jak mój ojciec był już na ketrelu jego szwagier nagle wylądował w szpitalu i zmarł a ciotka, która już była niekontaktowa została sama, my byliśmy jej najbliższą rodziną. Nie miałam zamiaru się nią osobiście zajmować bo miałam już na głowie ojca i choroba zaczynała się już u mamy. Ojciec z wiadomych przyczyn nie mógł się już też zajmować siostrą. Porozmawiałam z nim wtedy i powiedziałam że się zajmę jej sprawami, znajdę jej jakiś ośrodek ale żeby za to dał mi upoważnienie notarialne do reprezentowania jego w razie czego (jedyna okazja żeby się na coś takiego zgodził) i takie upoważnienie mi dał. Wcześniej takie pełnomocnictwo notarialne dała mi też mama w momencie kiedy musiałam już całkowicie przejąć zajmowanie się sprawami urzędowymi bo nie była w stanie sama tego ogarniać. Natomiast z ciotką był problem bo nie była w stanie mnie do niczego upoważnić. Nie mogłam jej tez ubezwłasnowolnić bo to mogą zrobić tylko krewni w linii prostej. Ojciec też już nie był w stanie ogarnąć procedur. Ale znalazłam sposób (jakby ktoś był zainteresowany to mogę powiedzieć) i udało się ciotkę ubezwłasnowolnić i umieścić w ZOL-u. Nie w DPS-ie bo nie było by nas na to stać. Po drugie wydaje mi się że wtedy dostałam info że DPS nie przyjmują osób całkowicie niesamodzielnych. Zresztą umieszczenie ciotki w ośrodku to też cała historia na osobny wpis. W każdym razie jak ogarnęłam skierowanie do ZOL-u, które wystawia lekarz to trafiła do takiego ośrodka, który nie cieszy się dobrą sławą. Zawieźliśmy ją tam i uwierzcie mi, nie była to moja ukochana ciocia, wręcz przeciwnie - jak była zdrowa to była straszną megierą i dużo złego zrobiła mojej rodzinie, od jakiegoś czasu nie utrzymywaliśmy kontaktów, ale jak ją tam zawiozłam to nie mogłam jej tam zostawić. Warunku tragiczne, niesamowity smród, po korytarzu chodziła rozebrana kobieta na która pielęgniarki nie zwracały uwagi a przy przyjmowaniu ciotki chcieli żebyśmy podpisali zobowiązanie że nie będziemy rozmawiali z prokuraturą (!). Musiałam ją tam zostawić bo nie miałam co z nią zrobić ale zaraz po przyjeździe do domu zaczęłam obdzwaniać okoliczne ZOL-e żeby znaleźć jej inne miejsce i udało się to zrobić w tydzień. Nie byłam w stanie zostawić istoty ludzkiej w takich warunkach jakie tam były. W tym drugim ZOL-u było w miarę normalnie co też nie znaczy że różowo. Powiem tak, mogę żyć z tym że zawiozłam tam ciotkę ale swoich rodziców nie chciałabym tam widzieć.

Po śmierci ciotki wprowadziliśmy się z rodzicami do jej mieszkania bo było większe, poprzednie wynajęliśmy a ja zajęłam się opieką nad nimi na cały etat. Moja próba pójścia do pracy na pól etatu zakończyła się odkręconym gazem, bó próbowali usmażyć jajecznicę. Dobrze że moje dziecko akurat było na wakacje w domu i naszło na tą sytuację. Udało mi się załatwić sobie świadczenie pielęgnacyjne na mamę - po też bardzo długich bojach z urzędami. Ojciec się trochę uspokoił, z mamą było coraz gorzej i co najdziwniejsze do ojca mialam więcej cierpliwości niż do mamy pomimo, że z nim zbyt dobrze ostatnio nie żyłam a mama była dla mnie zawsze wsparciem. Może dlatego że on trochę zdawał sobie sprawę że coś się z nim dzieje a ona zachowywała się jakby się nic nie działo. Podnosiłam na nią głos pomimo tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę, że to nie jej wina że pyta mnie dziesiąty raz o to samo w przeciągu pół godziny albo że opowiada jakieś niestworzone historie z przeszłości i nie da sobie przetłumaczyć że to nie tak było. Moje dziecko wysłało mnie do psychiatry i gdy powiedziałam że chcę dostać coś co mnie wyciszy żebym nie złościła się na mamę bez sensu i powodu bo ona na to nie zasługuje i dostałam antydepresanty (chociaż nie miałam depresji). I to był po ketrelu dla ojca, kolejny game changer. Okazało się że prozac wyprostował mi wszystkie drogi życia. Życie stało się przyjemniejsze, spokojniejsze a opieka nad rodzicami to nic takiego i można to robić nie tracąc nic z życia. W 2019 ojciec zmarł na raka płuc i szczerze mówiąc nie żałuję że się nim opiekowałam chociaż przed ketrelem nieraz życzyłam mu najgorszego i chciałam żeby zniknął z naszego życia. A dzięki temu że się stało jak się stało mam wrażenie że trochę zaczęłam go rozumieć, udało nam się spędzić trochę czasu razem. To był dla mnie jakiś taki okres pojednania z ojcem. Mieszkanie ciotki było w dzielnicy gdzie mieszkałam z rodzicami jako dziecko (więc trochę powrót na stare śmieci) i było blisko lasu więc codziennie brałam rodziców na spacer, przeważnie do lasu. To były na prawdę fajne chwile. Mieszkanie miało dużą kuchnię gdzie można było wspólnie jadać posiłki co robiliśmy a dodatkowo wprowadziłam tradycję rozgrywania paru partyjek domina z rodzicami póki dawali radę. Cieszę się że mieliśmy taką możliwość.

Gdy ojciec zmarł do opieki została mi tylko mama ale mama nigdy nie była tak kłopotliwa jak ojciec. Zawsze była pogodna, wesoła i zawsze mi ufała że chcę dla niej dobrze. Choroba nie zmieniała jej charakteru tylko odcinała jej krok po kroku funkcje poznawcze. Na końcu zaczęła podupadać jej sprawność fizyczna, mózg już nie zawiaduje tak dobrze ciałem wiec mama ma problemy z najprostszymi czynnościami, nie rozumie co się wkoło niej dzieje więc nieraz próbuje mnie uderzyć albo mnie zwyzywa od bydlaków bo robię przy niej rzeczy sprawiające jej dyskomfort a ona nie rozumie dlaczego. Czy mi to przeszkadza? Nie, co najwyżej trochę śmieszy - to trochę tak jak by się widziało małe dziecko, które mówi ci, że cię już nie kocha bo mu nie kupiłeś zabawki. Nieraz umycie jej, przebranie, zmiana pieluchy to wyzwanie ale z czasem człowiek wypracowuje sobie swoje sposoby i automatyzmy, dzięki którym wszystko przebiega szybciej i sprawniej. Staram się żeby mama jak najdłużej zachowała jak największą sprawność fizyczną bo jak przestanie wstawać z łóżka to będzie źle. Więc pomimo tego, że nie jest sama w stanie podnieść się z łózka codziennie rano ją sadzam, zbierając przy tym trochę jobów bo jak się domyślam jest to dla niej trochę bolesne (każdy po 40 wie jak się wstaje rano z łóżka a moja mama ma 92 lata), Pomimo, że nie jest w stanie chodzić ani sama ani z chodzikiem, prowadzę ją codziennie trzymając za ręce do łazienki oraz do stołu na posiłki. Gdyby jakieś dwa lata temu jak już urwał się z nią kontakt trafiła do ZOL-u pewnie by już nie żyła albo była by już całkowicie leżąca. Nie chcę tu powiedzieć że ZOL i DPS to zło, bo nieraz są koniecznością. Nie wyobrażam sobie na przykład opieki nad osoba chorą jak się pracuje. Ja na pewno nie dałabym rady. Ratuje mnie to że mam to świadczenie pielęgnacyjne i nie muszę iść do pracy, a dobrze płatnej pracy w naszym regionie i tak bym nie znalazła, to raz.

Dwa - jest mi łatwiej bo zaczynałam opiekę jak rodzice byli jeszcze sprawni i kontaktowi, w miarę postępów choroby miałam czas żeby się do pewnych rzeczy przyzwyczaić, nauczyć. Na przykład, na początku strasznie bałam się pampersowania. Zawsze byłam osobą "obrzydliwą" i nie wyobrażałam sobie że miałabym zmieniać pieluchy dorosłej osobie choćby i najbliższej. Początki były koszmarne, torsje aż mnie mięśnie bolały, zmiana pieluchy trwała z pół godziny ale okazało się że to co mówią ludzie to prawda - z czasem się przywyka.

Po trzecie nie miałam już małych dzieci - nie wyobrażam sobie wybierać między dzieckiem a rodzicem potrzebującym opieki. Wiadomo że dziecku należy się nasza uwaga bardziej i jeśli miałoby na tym ucierpieć to sorry batory.

Po czwarte miałam wsparcie bliskiej osoby - kiedyś partnera teraz już męża. Nigdy nie narzekał na to że jesteśmy w takiej a nie innej sytuacji, nigdy nie sugerował że byłoby nam lepiej jakby moi rodzice byli w zakładzie opiekuńczym. Pomaga mi w tym w czym może mi pomóc. Mogę do niego ponarzekać.

Po piąte zarówno ja jak i mąż potrafimy się śmiać ze wszystkiego. Poczucie humoru i nie branie wszystkiego do siebie też pomaga. A chorzy na demencję ludzie robią trochę śmiesznych rzeczy. Mam nadzieję że mnie źle nie zrozumiecie - nie śmiejemy się z osoby, która wiadomo że ma ograniczone możliwości poznawcze ale z jej pomysłów, które nieraz są zabawne.

Po szóste, trzeba zmienić swój sposób myślenia o chorej osobie. Moja mama ma już swój świat, nie widzę żeby czuła się nieszczęśliwa albo żeby cierpiała (oczywiście ma jakieś dolegliwości fizyczne ale nie są dla niej mocno dotkliwe) więc nie rozpatruje w myślach jaka była kiedyś, jaka by była gdyby była zdrowa. To jest na początku najtrudniejsze - ktoś kto zawsze był normalny, inteligentny, zaradny nagle nie potrafi zapamiętać prostej informacji albo zrozumieć najprostszej rzeczy. Wtedy czuje się złość bo ma się wrażenie że gdyby ta osoba wysiliła się trochę bardziej to dałaby radę. Z czasem zaczyna się zapominać tą osobę, która była kiedyś i wtedy jest czas żeby zaakceptować tego nowego człowieka, to duże dziecko. I nie wymagać od niej zachowania logicznego tylko traktować trochę jak dziecko. Ja w tej chwili z moją mamą nawet rozmawiam jak z dzieckiem. Jak to się nam gdzieś w głowie przełamie to wyparowuje ta złość na chorego że jest jaki jest, wyparowuje ta litość że " co to się z człowiekiem zrobiło, kiedyś przecież była taka energiczna, inteligentna, mądra" Odkąd pożegnałam mamę taką jaką była, zaakceptowałam ją taką jaka jest. Dzięki temu nie czuję żeby opieka nad nią obarczała mnie emocjonalnie.

Po siódme o to jest chyba najważniejsze - robimy przy osobie chorej to co jest niezbędne. Opieka nad mamą nie zjada mi całego czasu. Nie można pozwolić żeby opieka nad chorym stała się całym twoim życiem. Nie siedzę przy mamie cały czas, pielęgnacja rano, posiłki, prowadzenie do kibelka (na zasadzie jak z małym dzieckiem, sama już nie woła więc po wstaniu rano i po posiłkach i przed snem), podanie leków - w sumie nie zajmuje mi to więcej niż praca na etat. Oprócz tego zwykłe obowiązki domowe, sprzątanie gotowanie ale udaje mi się znaleźć chwilę dla siebie, na duolingo, na książkę, na obejrzenie filmu, na przejrzenie neta. Normalne życie. Nie mogę wyjechać na wakacje ale umówmy się przy moich kotach i psach i tak bym nie mogła i to jest akurat mój wybór. Zresztą lubię relaksować się w domu.

Nieraz ludzie mi współczują że mam tak ciężko bo mama chora, opieka. Niektórzy z Was wiedzą że przeprowadziliśmy się ostatnio do własnego domu ale chyba nie pisałam, że oprócz tego że to było nasze marzenie to trochę też była to dla mnie jedyna droga wyjścia z sytuacji. Moja starsza ode mnie o 15 lat siostra zaczęła zdradzać objawy takie same jak mama. Zaczęło się we wcześniejszym wieku niż u mamy i mam wrażenie że postępuje szybciej. Więc doszła mi opieka nad siostrą a ciężko mi to było robić na dwa mieszkania więc teraz siostra wprowadziła się z nami do naszego domu i mam je obie pod kontrolą. Na razie siostra jest mi jeszcze w stanie trochę pomóc przy mamie, nie wiem jak długo. Ale nie martwię się na zapas (co jest dużą zasługą SRII )Zarówno moja mama jak i siostra dużo mi w życiu pomagały więc nie wyobrażam sobie żebym nie miała dla nich zrobić tego samego tym bardziej że (to moje osobiste odczucie) mnie to wcale dużo nie kosztuje. Nie czuję się wykluczona z życia, czuję się szczęśliwa i zadowolona z mojej obecnej sytuacji. Ale rozumiem że nie każdy tak potrafi i nie każdy ma warunki (praca, dzieci) i ZOL czy DPS jest jedynym wyjściem. Nie wiem jak jest w DPS-ach ale ZOL-ach często nie jest różowo. Moja koleżanka miała mamę w ZOLu ale w tym samym mieście i odwiedzała ja co drugi dzień - i to się sprawdzało. Koleżanka pracuje więc jej mama była bez opieki w domu sama przez kilka godzin aż w końcu złamała nogę. W zakładzie miała podstawową opieką zapewnioną a koleżanka pilnowała żeby się nią tam dobrze opiekowali, dowoziła jedzenie, pilnowała leków, sprawdzała sama czy ze zdrowiem mamy wszystko ok. I taki system się sprawdzał bardzo dobrze.

Podsumowując moje przydługie wynurzenia - dom opieki czy samodzielna opieka to kwestia możliwości i okoliczności. Dom opieki może być dobrym wyjściem ale warto często sprawdzać warunki i odwiedzać chorego. Samodzielna opieka nie musi być koszmarem i marnowaniem swojego życia ale to też zależy od charakteru chorego i opiekuna i od tego ile czasu i uwagi opiekuna wymaga (nie może stać się całym życiem opiekuna) A tak na marginesie bardziej obciążająca psychicznie jest opieka nad osoba chorą fizycznie, umierającą, zmagającą się z ogromnym bólem. Przy czymś takim nie da się żyć normalnie poza chorobą. Choroba i cierpienie są osią życia dla całej rodziny chorego, szczególnie jak jest w domu. A szczególnie jak nie ma żadnej alternatywy bo brak miejsc w hospicjach.


#demencja #chorobaalzheimera

serotonin_enjoyer

@madhouze To częste u ludzi ze starszego pokolenia, że nie odróżniają zachowania wynikajacego z choroby od zlej woli chorego. Moja mama też zawsze wrzucala na ojca a ojciec na swoją siostrę. Sam sledzil mamę a jak ciotka robila awantury mężowi ze go sasiadka odwiedza to moj ojciec mowil że to wariatka. Jakos ludziom ze starszych roczników nie miesci sie w głowie że choroba moze sterowac człowiekiem.

Fly_agaric

Fantastyczny i ważny wpis, ale nie będę mnożył wszystkiego, co zostało już dopisane.

Moja starsza ode mnie o 15 lat siostra zaczęła zdradzać objawy takie same jak mama.

To niestety, bardzo zły prognostyk dla ciebie.

Man_of_Gx

@serotonin_enjoyer bardzo rzeczowy wpis, mój ojciec zaczął zapominać w wieku około 80 lat, dożył 94, przez ostatnie kilka miał na stałe opiekunkę więc mogę poświadczyć że piszesz samą samą prawdę.

Gx



Zaloguj się aby komentować

@pigoku @ZohanTSW


To teraz ja dodam kolejny wpis od siebie jak się tego nie powinno robić.


Dziadek mojej żony zaczął coraz gorzej się wypowiadać, brakowało mu słów, zapominał je. Cała rodzina po stronie żony czyli: babcia, teściowa, ciocia i szwagierka bagatelizowały to (no cóż, same baby)! Dziadek zmęczony, dziadek niewyspany, stary, itp...
Z miesiąca na miesiąc coraz mniej i mniej mówił. Żona podniosła alert i dziadek jakimś cudem trafił do neurologa, wykonano szereg badań i wykryto zwapnienia w mózgu. Lekarz podniósł alarm, że mózg będzie coraz gorzej pracował, że demencja będzie postępować. No cóż starość!!! cała ferajna oprócz mojej żony po raz kolejny olała temat. Nawet pełnomocnictwa nie ogarnęli pomimo umówionego terminu!
Coraz częściej i dłużej przysypiał w ciągu dnia, sięgał po niewłaściwe przedmioty albo odkładał je w złe w miejsca, dosłownie pilot trafiał do lodówki. W nocy objawy się nasilały, wstawał zrobić siku, najpierw co 2h potem co 30 minut a finalnie nawet co 15, czasami trafiał do łazienki czasami nie, pampersy przesikiwał. Do tego dochodziła agresja, próby wychodzenia z domu itp... Istna katorga dla babci i cioci, które nim się zajmowały.
Zaczęliśmy rozmawiać o domu opieki, nie nie i jeszcze raz nie! przecież w dzień jest całkiem ok, dziadek nas pamięta! A w nocy przecież dajemy radę.

Do państwowego/miejskiego ośrodka jest KOLEJKA! Nie da się tam dostać z dnia na dzień! Nie ma takiej opcji! Procedurę trzeba rozpocząć na początku choroby!

Minął, miesiąc, drugi, trzeci i wtedy dziadek po raz pierwszy się wywrócił na chodniku. Cały poobijany, twarz w siniakach, dwa tygodnie leżenia w łóżku. Lekarz powiedział, że będzie tylko gorzej. Przycisnęliśmy mocniej temat z żoną. Zaczęliśmy tłumaczyć co będzie jak dziadek kolejny raz się wywróci? Spadnie ze schodów albo pociągnie babcię ze sobą?
Nastąpiła niewielka zmiana myślenia, udało się zawieźć babcię do państwowego domu opieki aby zobaczyła na żywo jak tam jest. To był super pomysł! Babcia chciała działać dalej!
I co wtedy się stało? Jak tylko szwagierka usłyszała, że babcia była w domu opieki to przestała stać z boku i nagle dostrzegła jak dziadek bardzo jest chory, popłakała się, kupiła książeczki dla dzieci i zaczęła ćwiczyć w weekendy z dziadkiem mowę! Wszystko jest dobrze, cofniemy chorobę bo przecież ona jest nauczycielką angielskiego uzdrowicielką, cudotwórczynią. A tak naprawdę, udawała przejętą, zrobiła to wszystkim na złość bo nienawidzi mojej żony ale to temat na osobny wpis. Babcia stanęła okoniem, nie oddamy i koniec!
Drugi raz to samo! Drugi upadek, znowu rozbita twarz, cały poobijany. Działajmy, róbmy coś! Co jak spadniecie razem ze schodów, co jak razem się połamiecie? Szukajmy miejsca w domu nawet prywatnym ale dobrym!

I wiecie co? I wywalił się trzeci raz! Tym razem pociągnął babcię razem ze sobą i oboje się połamali. Babcia połamana ręka i nos a dziadek pęknięcie czaszki. Dziadek trafił do ośrodka miejskiego oferującego pomoc doraźną, w którym mógł zostać max 3 miesiące. Opieka była tragiczna, dziadek albo przesikany, albo przywiązywany na noc albo odwodniony i nie karmiony. Szwagierka wpadła w dosłownie furię, że tam trafił, zaatakowała całą rodzinę, jak tak można oddać jak psa a sama realnie w żaden sposób nie chciała pomóc. Miała wakacje i wolny pokój, mógł być np. u niej. Nastawiła personel, ośrodka, który powinien być neutralny w konfliktach rodzinnych przeciwko nam. Zaczęła prawdopodobnie wmawiać mu różne rzeczy i istniało ryzyko, że podpisze np. nieświadomie jakiś papierek, przepisując cokolwiek.
Szukaliśmy prywatnego domu opieki, wybraliśmy kilka najlepszych, pytaliśmy o miejsca i były. Wiecie co zrobiła teściowa, babcia i ciotka? Nie posłuchały nas młodych tylko jakiejś 60 letniej koleżanki i oddały dziadka do ośrodka którego nawet na oczy nie widziały! Nawet tam nie pojechały! A to była dosłownie umieralnia!
Trafił tam na niecałe 14 dni, warunki fatalne, leżał przesikany i przykryty kocem przy otwartym oknie aby nie było czuć smrodu. Dostał zapalenia płuc, trafił do szpitala, umierał kilka dni walcząc o każdy oddech, widziałem to na własne oczy. Jak zmarł to teściowa była na wakacjach, pogrzeb musiałem organizować ja a w domu żona sama z niemowlakiem...
Gdyby tylko ogarnięto pełnomocnictwo byłoby po sto kroć łatwiej. Gdyby wszyscy grali do jednej bramki to dałoby radę namówić babcię i dziadek trafiłby do kolejki do przyjęcia do domu opieki, może akurat miejsce by się zwolniło i trafiłby tam wcześniej. Byłby w miejscu ze wzorową opieką, nie wywróciłby się, nie połamaliby się i chłop, który całej rodzinie pomógł nie przeszedłby takiej gehenny. Jeszcze w kilku ostatnich dniach łapał świadomość gdzie jest i co go spotkało. Tragedia...
Babcia nie odzyskała pełnej sprawności w połamanej ręce, boli ją do dzisiaj, po tych wszystkich nieprzespanych nocach, po tym uderzeniu o chodnik, sama zaczyna mieć problemy neurologiczne.

#samozycie #demencja #chorobaalzheimera

ZohanTSW

Koszmar i nie rozumiem w imię czego to się dzieje. Czy z babcią będzie powtórka? No i pytanie mam, ile razy to nauczycielka zbawicielka ćwiczyła z dziadkiem?

Hasti

@ZohanTSW Kilka razy ale to nie było z troski. To było celowe zagranie, żeby babcię odwlec od pomysłu oddania dziadka.

Z babcią nie wiadomo co dalej będzie. Tym razem wszystko zostało ogarnięte za wczasu, od spraw majątkowych po pełnomocnictwo.

zuchtomek

@Hasti Ehh. Ludzie to gamonie i co byś nie robił to mierzą własną miarą.. Pomagasz? Pewnie dlatego, że chcesz mieszkanie! Ich oszczędności! Cokolwiek!

Mój ojciec był najmłodszy z rodzeństwa, wszyscy wyfrunęli wcześniej i to tak minimum 100km od domu.. Zawsze miałem dobry kontakt z kuzynostwem, którzy przyjeżdżali do dziadków bo nie analizowaliśmy „konfliktów” dorosłych, ktore zresztą nigdy się nie uzewnętrzniały..

Mieszkałem i wywchowywałem się z dziadkami do 12 roku życia, rodzice „dorobili się” kawalerki 35m w tym samym mieście, a dziadkowie - jeszcze młodzi i sprawni zostali sami na trzech pokojach..

Ja miałem wpojone, że należy o nich pamiętać i się interesować „bo tak być powinno” i w sumie dalej tak uważam.

Dziadki sobie radzili, my (a głównie ojciec) remontowaliśmy, woziliśmy ich do lekarzy, zakupy, sprzątanie, wożenie do ciotek i na cmentarze.. Rodzina zjawiała się od święta.

Niczego nie oczekiwałem, nigdy nie planowalem tu osiąść, ale zdarzyło się - na 18ste urodziny przepisali mi mieszkanie - bo „dzielić na 30 osób to nie ma sensu”.

Nic mi tak w życiu nie zrobiło pod górkę jak ten „prezent” 😅

Nie rościłem sobie do tego żadnych praw, ja uczyłem się, studiowalem - oni sobie sprawnie żyli i nigdy nawet nie poczułem, że to „moje”..

W końcu zaczęli chorować poważnie.. Dziadek podobnie jak u Ciebie, tracił świadomość, w nocy przewracał się w toalecie, albo ubierał się i szedł do dawnej pracy, ledwo mogąc się zwlec z łóżka..

Miałem niecałe 25 lat, a po pracy i weekendowych studiach chodziłem do nich na „dyżury” z rodzicami - noce nieprzespane, wiele rzeczy wyparłem, inne zapomniałem przez uzależnienia bo sobie nie radziłem..

W oczach wujow i ciotek, którzy czasem podrzucili środki higieniczne jestem jakimś sępem.. Nikt nie wie co przeżywaliśmy, gdy dziadek nie mógł się sam umyć..

Ostatecznie byłem u nich w mieszkaniu przy obi zgonach.

Dom opieki? Absolutnie! A Ty byś chciał tak skończyć?!

Tak. Ja bym wolał żeby moje dzieci, a tym bardziej wnuki nie miały takich traum.

No, ale dostałem mieszkanie na prowincji, które zblokowało mi wszelkie formy dotacji od państwa, uziemiły na prownicji „bo przecież nie sprzedasz chyba spuścizny!” (Nie narzekam, aczkolwiek tak jak inni z rodziny chciałem mieszkać w wielkim mieście), więc musiałem!

Po latach, w sumie niedawno dopiero dowiedziałem się, że mają z tym problem.. i mam to gdzieś - kuzyni i kuzynki dalej trzymają kontakt, ale wujostwo totalnie się odcięło.

Nie było warto nic a nic - a i tak bym przy nich został.

W sumie sorry za wylew, pewnie bez składu, ale gorszy mam czas, inne problemy, a temat jakoś takie fleszbeki przywołał. Puenty chyba nie ma, poza tym, że życie to suka

ZohanTSW

@zuchtomek w sumie zauważ jedną rzecz, inni dają ci "dobre" rady które zupełnie ci nie odpowiadają. Jeśli nie chcesz zostać na wsi, to sprzedaj ten dom i żyj jak chcesz. A jak zazdrośnicy nie mogą o tym słyszeć, to niech kupią ten dom.

zuchtomek

@ZohanTSW jakoś dziwnie ostatni komentarz się dodał więc jeszcze raz:


@ZohanTSW Mieszkanie przepisałem na rodziców nawet w nim nie zamieszkując (nie licząc dzieciństwa), sprzedałem ich kawalerkę, kupiłem dom na „normalny” kredyt - żyję dalej. Potrzebował_m jednak czasu, młody byłem, zdecydowanie nie gotowy na towarzystwo przy śmierci, a „majątek” w ogóle mnie nie intersował - okazało się, że inni mieli jednak inne priorytety ¯\_(ツ)_/¯_

Z kuzynostwem to przegadałem, sam pytając czy mają jakieś „wyrzuty” i mam nadzieję szczerze sprawę omówiliśmy - jesteśmy chrzestnymi swoich dzieci i takie tam Z ciotkami jednak niestety nie gadam - na ich życzenie.

Fafalala

Ja pierdziu, brakuje mi słów. Dramat. Dlaczego ludzie tacy są? Nie było opcji aby odsunąć szwagierkę od działań i mocy sprawczej?

Hasti

@Fafalala Musiało dojść do tragedii aby wszyscy zorientowali się z jakim diabłem w ludzkiej postaci mają doczynienia. Mija kolejny rok jak nikt nie ma z nią kontaktu.

Zaloguj się aby komentować

21 września:


  • Dzień Minigolfa

  • Dzień Doceniania Żony

  • Dzień Kapsla

  • Światowy Dzień Dziecięcego Orderu Uśmiechu

  • Dzień Krajowej Administracji Skarbowej

  • Międzynarodowy Dzień Pokoju

  • Światowy Dzień Choroby Alzheimera

  • Dzień Zerowej Emisji


#nietypoweswieta #kalendarz #ciekawostki #zonabijealewolnobiega #urzadskarbowy #chorobaalzheimera #usmiech #malzenstwo

abb807e7-159c-4e9c-a96f-df50af79a38d
BoguslawLecina

@Z_buta_za_horyzont a gdzie relacja z biegu

Z_buta_za_horyzont

@BoguslawLecina To nie był bieg tylko przejście, imprez pieszych nie biegam tylko chodzę . Wieczorem coś krótkiego napiszę bo solidna relacja wymagałaby pisania z 2 dni .

Zaloguj się aby komentować

411 + 1 = 412

Prywatny licznik: 4 + 1 = 5


Tytuł: Skasowany mózg. Osobisty portret rodzinny z alzheimerem w tle

Autor: Katarina Gos

Kategoria: reportaż

Wydawnictwo: Pascal

Format: książka papierowa

ISBN: 9788383174389

Liczba stron: 128

Ocena: 8/10


Historia życia oraz opieki nad rodzicem, który pod wpływem choroby Alzheimera zamienia się ze wspaniałego o towarzyszącego taty w trudne do wytrzymania dziecko czy dalej warzywo ze skasowanym mózgiem, przed czym nie da się uciec. Krótka, ale bardzo treściwa i nasycona emocjami. Na początku nie rozumiałem skąd aż tyle wściekłości w autorce - ale z każdym kolejnym rozdziałem zamieniało się to w brak rozumienia, jak autorka jest w stanie to wytrzymać. Najgorzej, że to nie jest coś, za co winę można zrzucić na jakiś czynnik zewnętrzny - tak po prostu się zdarza i im dalej w las, tym bardziej zostaje się z tym samemu, bo ktoś niewidzący tej przemiany na co dzień po prostu nie będzie w stanie tego pojąć jak z inteligentnego człowieka można stać się kimś tak nie do współżycia.


Zastanowiło mnie zakończenie książki - jednocześnie nie jest ostateczne, ale jest konkretne. Cały proces choroby odebrał dużą część (całość?) człowieczeństwa ojcu, ale byłem zaskoczony, że nie było jeszcze jednego rozdziału, który zamknąłby opowieść i w którym autorka rozprawiła się też ze swoimi emocjami.


Na koniec czysto wewnętrznie: jeśli miałbym napisać jakiego swojego albo bliskich końca się obawiam najbardziej, to właśnie tego - niepozornego, acz nieodwracalnego i monopolizującego życie na miesiące czy lata.


Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz


#bookmeter #zdrowie #chorobaalzheimera #ksiazki

#owcacontent <- do blokowania moich wpisów

cb4e8db9-67c1-4a34-ab3c-692002efdfcd
Byk

Moja babcia od kiedy pamiętam chorowała, zmarła jak miałem 8 lat. Choroba sprawiła, że nie mam dobrych wspomień z tą babcią. Od zawsze to był mój wróg i bałem się jej. Potrafiła mnie uderzyć, opluć, boleśnie uszczypnąć.


Babcia pomieszkiwała po swoich synach, dopiero chyba w ostatnim roku życia została ,,umieszczona" w domu opieki, bo już strach było ją zostawić samą. Potrafiła włączyć gaz i go nie zapalić. Doszły problemy z trzymaniem moczu, kału.

Zaloguj się aby komentować

PeregrinFuk

Gorzej, on ma ideologię - kretyńską wizję swojego mesjanizmu, przemiany Ameryki. Patrzy na świat swoimi kaprawymi oczkami, bez próby zrozumienia złożoności rzeczywistości. Jego wierni akolici tworzą sektę, kreują się na rewolucyjny ruch, który ma uratować USA...


Jeśli MAGA okrzepnie, to pójdą w kierunku autokracji. A dla nas działania USA pokazują, że nasze nadzieje, że tym razem mamy potężnego sojusznika, na którego można będzie liczyć w godzinie próby są równie płonne jak w 1938-1939

instytut_gotyku

@PeregrinFuk co nie szkodzi mu mieć demencji. Jak koleś nazywał Zełeńskiego dyktatorem na nagraniu a potem też nagrywany twierdził, że nic takiego nie mówił, to mam raczej małe pole do wątpliwosci na temat stanu jego mózgu.

PeregrinFuk

@instytut_gotyku ok to akurat gra biznesowa, dla nas wygląda to jak pomieszanie - ale on z każdym gra w inną grę.


Problem w tym, że to pokazuje, że USA przestało być wiarygodnym sojusznikiem, Trump pokazał, że kraje typu Ukraina, Polska, Tajwan mogą być albo wasalami albo niech radzą sobie same. Partnerstwo się skończyło.

BoJaProszePaniMamTuPrimaSorta

@instytut_gotyku chłop ma 79 lat. Gdy Biden dochodził do władzy miał tyle samo, a prawactwo bez przerwy srało się o to, że jest za stary xD. Takich starych dziadów powinno się wypierdalać z polityki i tyle. Do wieku emerytalnego i nara.

Zaloguj się aby komentować

Half_NEET_Half_Amazing

daj mi boże żebym tak nigdy nie zachorował

Pawel45030

To jest raczej smutne niż śmieszne.

cododiaska

@Marshalist

Moja świętej pamięci babcia cale swoje stare lata (czyli wszystkie 25 jakie świadomie pamiętam) modliła się o spokojną śmierć, tak "żeby nikomu na starość nie wadzić". Dziadek zmarł "w pełni sił" we śnie, jak babcia wymodliła. Za to w nagrodę za jej modlitwy bozia dała jej dobre parę lat pogarszającego się Alzheimera. Tak złego, że ciotka opiekująca się nią przez ostatnie lata w pewnym momencie powiedziała

Wiesz co, lepiej nie przyjeżdżajcie. Babcia i tak Cię nie pozna. Zostań z tymi wspomnieniami, które masz

Chunx

@cododiaska tak było z moja babcia również. Pojechałem odwiedzić babcie wziąłem ze sobą mamę. Siedzimy rozmawiamy nagle babcia milknie, przygląda się patrzy raz na mnie raz na mamę i poważnie pyta A PANI TO KTO? mama pobladła i po chwili odpowiedziała TO JA, TWOJA CORKA

Babcia na to NIE MOJA CORKA JEST MAŁA. Do mnie to samo, kompletnie mnie niekojarzyla. Straszny to był widok raz, że babcia nie ogarnia a dwa widok mojej mamy jej smutek, że własna mama jej nie poznaje. Zmarła rok temu mając na liczniku 98 lat.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

koszotorobur

@Deykun - super ciekawy temat i przyczynek do rozkminy:


  • Czy lepiej zachować większość swoich zdolności umysłowych na starość i zdawać sobie codziennie boleśnie sprawę z tego jak nasze ciało się starzeje i z nieubłaganie nadchodzącej śmierci?

  • Czy może lepiej powoli staczać się w demencję i tracić możliwość jasnego myślenia tak by nie zdawać sobie sprawy ze starzenia i nadchodzącej śmierć?

emdet

@koszotorobur zdecydowanie opcja 1. Życie z demencją to już nie życie, jest się niesamodzielnym i nic się nie ogarnia. Ludzie z zaawansowaną chorobą to już tylko w teorii są żywi bo nie ma w nich już prawie nic z człowieka jakim kiedyś byli.

Giban

@koszotorobur 1. Poprosiłem moich braci, że jakbym kiedyś zaczął głupieć, to mają mnie zutylizować

Zaloguj się aby komentować