Wesprzyj nas i przeglądaj Hejto bez reklam

Zostań Patronem

🎁 4. edycja #rozdajo na #ksiazki pod patronatem #kzp! 📘

Weź udział

#konstruktorelektrykamator

Oto i jest wielki dzień, dzień energetyka, więc czas się pochwalić swoim peselem, a przynajmniej jego pierwszymi 6 cyframi.

@RogerThat musisz dopisać mnie do listy osób z urodzinami

31 lat na karku, zapierdala ten czas. Dopiero co człowiek był w gimnazjum i czekał na osiemnastkę, a teraz zostały z tego wspomnienia, które by chętnie zmienił.

Na tą okazję zamówiłem sobie tort. Tak, sam sobie zrobiłem niespodziankę . Z dziecinnym humorem #2137 drugiej takie okazji nie będzie. Więc jeśli ktoś wie gdzie mieszkam, to zapraszam na kawałek.

Tak, pamiętam, do końca sierpnia papaton albo #pokazmorde


A propo, to mam kolejne wyznanie niczym @dildo-vaggins 3 tygodnie temu.

Za radą pewnej osoby (która wiem że to czyta ) od dwóch miesięcy chodzę na psychoterapię. W tym momencie jestem po 8 spotkaniach z psychologiem i 2 z psychiatrą.

Cóż mi tam wynaleziono przez ten czas?

PTSD, przewlekła depresja, syndrom opuszczenia, syndrom zamknięcia, parentyzacja, perfekcjonizm i prokrastynacja z tego wynikająca (sporo tego p), i jeszcze kilka których nie zapamiętałem.

Skąd to wszystko się wzięło?

A z ostatnich 30 lat życia.

PTSD to główna zasługa wypadku brata. Dwa lata temu we wrześniu zginął w wypadku motocyklowym. Sprawa do tej pory jest nie rozwiązana, winnego jeszcze nie wskazano, mimo że kierujący drugim pojazdem sam się przyznał do wymuszenia pierwszeństwa.

Kilka traumatycznych przeżyć z poczatku życia też by się znalazło.

Depresja jest pokłosiem tego wszystkiego i wcześniejszych wydarzeń z dzieciństwa.

W szkole raczej lekko nie miałem, ze względu na brak wspólnych zainteresowań (wolałem książki niż ganiać za piłką), nie byłem osobnikiem z gronem towarzyszy, a wręcz przeciwnie. Z tego też może wynikać mój wtórny a raczej nabyty introwertyzm. Bo teraz bardziej mi się wydaje że jestem ekstrawertykiem ale stłumionym przez otoczenie i czas. W domu wieczne problemy, chyba najpopularniejsze w Polsce czyli alkoholowe. Ojciec był wiecznie na rauszu, więcej problemu niż pożytku z okresowej pracy. Matka wiecznie w pracy żeby zapewnić jakikolwiek byt dzieciakom i żeby było co do gara włożyć.

Jak to śpiewał Kazik:

"Te kobiety co pracują aż po dwunastą godzinę...

...Te kobiety co wracają po katordze swej do domu"

Ale to z tego wywodzi się syndrom opuszczenia i parentyzacja.

Psychiatra na pierwszej wizycie przepisała mi leki (tritico CR, pozdro @az5tcxo4-niekibicujepilkarzom) które w założeniu są przeciwdepresyjne ale mają też funkcję nasenną. Bo od jakiegoś czasu spałem po 4-5h. Mimo dawki 100mg przed snem niewiele to pomagało, codziennie budziłem się ok 4 rano. Na kolejnej wizycie zmieniła dawkę na 150mg plus drugi lek, Ketrel 25mg. Teraz zazwyczaj śpię po 8 czasami 9h. Więc jest znaczna poprawa.

#bieganie zbiegło się w czasie z pierwszą wizytą, ale nie było to zaleceniem tylko tak sam z siebie zacząłem. #rower to samo. Ostatnia rekordowa trasa na rowerze właśnie wynika po części z tych zaburzeń. Jedna niepozorna pochwała potrafi zmotywować do takich postępów. Bo przez tyle lat niewiele osób mnie chwaliło, rekompensowałem to sobie rozbudowywaniem zasobu wszelakiej wiedzy i samopochwał z tego wynikających.

Tak że już wiadomo dlaczego były takie przestoje w publikacji na tagu. Po prostu nie chciało mi się nic robić i nic pisać. Dach wyremontowałem ponad 2 miesiące temu, (a do tej pory nie chce mi się wejść założyć obróbki blaszanej na kominy, i przyczepić kilkanaście metrów drutu do odgromówki - to można usunąć z listy, bo akurat wczoraj to zrobiłem). Mam do zrobienia nowe schody do domu, czekają już z rok na realizację. Mam balkon i inne schody do rozwalenia, również czekają około roku. Barierka na taras do znajomych czekała 4 miesiące zanim ją przerobiłem, ogólnie to był tylko 1 dzień roboty przy niej. Ale właśnie prokrastynacja i perfekcjonizm spowodował że pojechałem 35km do innego miasta po 2mb profila 30x18 żeby ładnie wyszło. Więcej kosztował czas i paliwo niż profil. Staram się nie brać robót które już z założenia mi się nie podobają, że będę się w nich męczył. Np klepanie kabli w domu. Wiem jak to zrobić, potrafię, bo robiłem to nie raz. Ale na samą myśl mi się nie chce. Najlepiej się czuje jak jest awaria, bo to wymaga szybkiego myślenia i improwizacji, to jest mój żywioł.

Mam uprawnienia które umożliwiają mi podpisywanie różnych papierów. Ale nie robię tego. Dlaczego? Bo to wymaga wzięcia odpowiedzialności, a ja już się na odpowiadałem, wynika to z parentyzacji.

Tak że przede mną pewnie jeszcze długa terapia. Ale jakieś efekty już są.


Z takich osiągnięć to na wypoku kiedyś miałem 2137 miejsce w rankingu, ustrzeliłem też (NE)555, raz nawet byłem w pierwszej setce. Ale to był czas, większość dnia przed kompem.

A z takich fajniejszych którymi można by się pochwalić to będąc w technikum zdobyłem 5 miejsce w kraju na jednej z olimpiad, i tu znów przypomina mi się tekst z piosenki PIDŻAMA PORNO Twoja generacja

"Na środku drogi i nie na szczycie

Nigdy ostatni i nigdy pierwszy".

Do tej pory nikt z mojej szkoły nie przebił tego osiągnięcia. Między innymi dlatego ściągnęli mnie na nauczyciela.

Ale teraz też widzę dlaczego nie pociągnąłem dalej nauki. Pewnie niewiele osób wie, ale ja nawet nie mam matury. Pisemne napisałem całkiem ok, ale na ustne nawet nie poszedłem. Była to forma mojego protestu, nie wiem przed czym, ale skoro mogłem to tak zrobiłem. Mógł to być efekt odwróconej psychologi, parcie na to bym poszedł na studia spowodował coś całkiem odwrotnego.


Tak że tak, nie jest to pełna moja historia, ale jej zarys. Bo aktualnie dzieje się znacznie więcej niż to co opisałem, i pełną historię to znam tylko ja, i się dziwię jak ja przeżyłem te 31 lat.

Do usłyszenia, do kolejnego wpisu. A będzie jeszcze jeden dzisiaj koło południa.

bfef027d-989f-43a9-84f8-27232b5e6d2d
74586bff-10fd-470b-a6d4-cb8921726244
0f38928a-bad3-4d80-8413-e14588c2c605
69411f91-abb9-4c07-a4bf-5b058e90edb1

Zaloguj się aby komentować

Gościu na siedzeniu obok schował buty i założył klapki, wyciągnął kawę, bułkę i pętko kiełbasy i bierze raz gryza bułki, raz kiełbasy.


Babka kilka siedzeń dalej opiernicza syna, że nie podbił legitymacji.


Podróż rozpoczęła się 20 minut temu


Kocham jazdę pociągami, oferuje wrażenia niedostępne nigdzie indziej


#pociagi #pkp

Zaloguj się aby komentować

Co nie działa:

- Synek, nie rozrzucaj zabawek, bo będzie bałagan


Co działa:

- Synek, nie rozrzucaj zabawek, bo będziesz potem sprzątał to wszystko po sobie


#dzieci #rodzicielstwo i trochę #heheszki

Zaloguj się aby komentować

Tak dzisiaj wyglądała Góra Fuji uchwycona z okien porannego Shinkansena pędzącego z Tokio do Kioto. W Japonii nadal pełnia lata. Dzisiaj w Kioto było 36 stopni w cieniu ale odczuwalnie ok. 40. Wejście na Inari (ledwie 233 m.n.p.m) w tych warunkach stanowiło małe wyzwanie


#podroze #japonia #azja #chwalesie #fotografia

39680921-3de4-4115-992f-6cf65aa16bd5
5e64256d-7bf3-4229-bcbc-30a4bbcaca2d
605b661e-b1a0-4fb3-8f3c-15ba6657c294
92d0ae95-7b7e-4b56-b226-caae4a9b4ba0
2ef6d415-07dc-46b4-ae67-9a1b68d69acd

Zaloguj się aby komentować

Mam paru kolegów w wojsku i kiedy byłem w Kosowie, to zawoziłem jednemu jakieś tam rzeczy z Polski. Dzięki temu udało mi się trochę pojeździć nieoficjalnie z żołnierzami KFORu. Mój pobyt zbiegł się z demonstracjami Serbów. Żołnierze mieli wtedy pilnować porządku na proteście, czy jakoś tak. Pamiętam, że podsluchalem rozmowe z jakimś dowódcą, który ich o tym informował, pamiętam, że jego słowa brzmiały mniej więcej tak:


"Wszystko spokojnie, macie tam być, nie eskalować, ale jak się coś k⁎⁎wa stanie, to bez pierdolenia, jutro napiszemy historię Kosowa na nowo "


niby nic, ale spodobała mi się ta przemowa xD


Oprócz tego z ciekawostek, to moi znajomi mówili, że litewscy żołnierze (a może łotewscy?) To przechuje, za⁎⁎⁎⁎ście wyszkoleni, nakoksowani,


A amerykański sprzęt, to jest kosmos z perspektywy polskiego żołnierza, że nasze chłopaki nie wiedziały czym są niektóre rzeczy xD


Dwa dni później wchodziłem nielegalnie na trzystumetrowy komin w Mitrovicy i spierdalałem przed ochroną, ale to temat na osobny wpis xD


Zdjęcie spod bazy kfor


#podroze #randycontent pozwole sobie otagowac #wojna

b1e9eb67-3978-492f-ba01-7499acf24c01
siwy-y

@Randy_Robinson mordeczko czym robiona fota?

Jarasznikos

@Randy_Robinson Z tymi litewskimi czy łotewskimi żołnierzami to by miało nawet sens. Ogólnie kraje inflantów są malutkie i niezbyt ludne, nie ma szans wystawić tam sensownej armii, po prostu nie ma z czego. Dlatego jedyne co im pozostaje to mieć fachowców, którzy w przypadku konfliktu z rosją będą w stanie zadać im na tyle obszerne i precyzyjne straty, by spowalniać ich na tyle by przybyła odsiecz z NATO. Innej opcji nie ma. Gdybyśmy mówili o nomralnym kraju, to argument byłby " Nie opłaca się nas atakować bo nasi fachowcy spowodują wam takie straty że ta wojna wam się za szybko nie zwróci " no ale wiemy już że Rosja nie prowadzi wojen według bilansu strat i zysków.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

No dzień dobry. Jak to mówią "złote, a skromne". Proszę Państwa, byłem w Częstochowie, byłem w Wenecji, byłem w Medjugorie i byłem w Watykanie. Ale to wszystko miękki lujek w porównaniu do LICHENIA. Zapraszam na mały spacer. Reszta w komentarzach.


#podroze #zloteaskromne

05b60855-2663-4ad9-abad-5d9ebe8484f0

Zaloguj się aby komentować

Katowice to miasto murali, w którym obecnie można zobaczyć ponad 100 pięknych dzieł wielu ciekawych twórców. Około 6 lat temu stworzyłem na blogu przewodnik, który aktualizuje każdego roku, gdyż nowe murale pojawiają się bardzo często. Ostatni z katowickich murali powstał zaledwie kilka tygodni temu, a jego autorką jest Mona Tusz.


Najświeższą wersję przewodnika znajdziecie na blogu


Trochę ciekawostek o katowickich muralach:


  • Aktualnie w Katowicach jest ich ponad 100

  • Najbardziej znanymi twórcami są Mona Tusz, Raspazjan, Karol Kobryń, Łukasz Zasadni, Wojciech Walczyk

  • Często schowane są w podwórkach

  • Każdego roku pojawia się kilka nowych, jak również kilka znika

  • Najstarsze mają kilkanaście lat

  • Od kilku lat dla różnych instytucji prowadzę spacery szlakiem murali zarówno piesze i rowerowe


-------------------------------------------

Jeśli chcesz być na bieżąco z moimi znaleziskami to zapraszam do śledzenia hashtagu #antekpodrozuje

Jeśli chcesz, żebym Cię wołał w przyszłości, to zostaw piorun pod odpowiednim komentarzem poniżej 


#antekpodrozuje #podroze #podrozujzhejto #polska #katowice #slaskie #mural #murale #streetart #sztuka #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #zainteresowania

6b063f73-3579-4084-a2ea-fea0ab0ca8e2
d0d6c6aa-6058-4567-96c8-da87e109c8ed
25bcb419-36db-4cec-8277-ad8155851c6d
f0ad1793-2553-4b19-813f-f5d8daed109e
0a1374ab-7045-4e4a-ac30-131029dca177

Zaloguj się aby komentować

Lodowiec Perito Moreno - jak dla mnie jeden z naturalnych cudów świata. Miałem tego dnia niezwykle szczęście co do pogody, bo nie dość że w dużej mierze było słonecznie, to jeszcze udało się na jednym ze zdjęć uchwycić tęczę wbijającą się z jednej strony w błękit, a z drugiej w morze lodu. W takich chwilach żałuję, że robię zdjęcia wyłącznie telefonem i nie mam lepszego sprzętu (ani umiejętności), ale i tak jestem ukontentowany tym, co udało się ustrzelić. A jeszcze bardziej samą wizytą w tym miejscu.


Zazwyczaj pod tagiem #polacorojo mocno się rozpisuję i przytaczam anegdoty, ale tym razem za bardzo nie mam o czym opowiadać. W tym wypadku frazes "obraz oddaje więcej niż tysiąc słów" jest dość trafny. A tych obrazów jest tyle, że mógłbym nimi obdzielić kilka wpisów. No ale


dobra, spróbuję coś tam przytoczyć z pamięci i nie tylko.


Perito Moreno jest najpopularniejszym lodowcem w Ameryce Południowej. Nie dlatego, że jest największy, bo zajmuje on dopiero któreś tam miejsce na liście 48 lodowców składających się na Południowy Lądolód Patagoński, który z kolei stanowi aż 1/3 (!) rezerwy wody pitnej na świecie. Dziwne? No może brzmieć niewiarygodnie, ale tak niby jest. Wchodząc głębiej - tak jak woda zajmuje jakieś 2/3 powierzchni planety, to aż 97% to woda słona. Z pozostałych 3% stanowiących wodę pitną 3/4 (lub 2/3, zależy od źródła) uwięziona jest w lodowcach właśnie (a Patagonia jest w nie wyjątkowo bogata).


Wracając do popularności Perito Moreno - decyduje o niej niesamowicie łatwy dostęp do lodowca - można podjechać praktycznie do jego czoła samochodem (nie licząc 5 minut dojścia z parkingu). Gdyby chcieć obejrzeć inne lodowce, w najlepszym wypadku trzeba się liczyć z długim marszem lub koniecznością podpłynięcia łodzią.


Napisałem, że Perito Moreno nie jest największy - wciąż jednak jest to spore bydlę. Ma 30km długości, a mimo że na zdjęciu tego nie widać, jego czoło wystaje średnio 70 metrów ponad wodę (czyli jak taki ponad 20-piętrowy wieżowiec). Dodajcie do tego jakieś 100 metrów kryjących się pod powierzchnią wody i mamy naprawdę sporo lodu.


Co dość nietypowe, Perito Moreno jako jeden z nielicznych lodowców na świecie nie kurczy się, lecz utrzymuje długofalowo względną równowagę. Właściwie to jego czoło przesuwa się do przodu o jakieś 2 metry dziennie, aż lodowiec nie oprze się o półwysep na przeciwległym brzegu jeziora, dzieląc je na 2 części. Mniejsza z części jest zasilana strumieniami i rzekami, a że naturalne ujścia znajdują się po drugiej stronie lodowej tamy, woda zaczyna wzbierać i doprowadza do powstania niemałej różnicy poziomów (nawet do 30 metrów!). W końcu ciśnienie wywołane przez ciężar spiętrzonej wody napierającej na fragment lodowca dzielący jezioro jest tak duże, że dochodzi do przerwania lodowej tamy i masy wody przelewają się dążąc do równowagi. Takie cykle dochodzenia lodowca do półwyspu i ostatecznego przerwania tamy trwają między rokiem a 10 latami. Na YouTubie można znaleźć filmy pokazujące to zjawisko.


No ale dość już ciekawostek rodem z Wikipedii - przejdźmy do mojej subiektywnej relacji z obejrzenia lodowca. Po jakichś 2 godzinach jazdy busem dotarłem na parking pod lodowcem. Mieliśmy jakieś półtorej godziny na podziwianie go ze specjalnych platform zbudowanych na brzegu Lago Argentino, a później mieliśmy się zebrać na parkingu i udać na stateczek, podpływający pod czoło lodowca (tak, wiem @michalnaszlaku, wykupiona wycieczka to zło ). Z parkingu do głównego punktu widokowego szło się niecałe 5 minut. Platformy były tak skonstruowane, że dało się tam dojechać nawet wózkiem inwalidzkim. Dalej już pojawiały się schody i ogólnie obejście wszystkich miejsc widokowych zajmowało co najmniej godzinę przy szybkim marszu. Wciąż jednak zostało mi naprawdę sporo czasu na oparcie się o barierkę i po prostu gapienie się na lodowiec, z którego raz po raz odrywał się kawał lodu i z hukiem wpadał do jeziora. Trzaski i pracę pękającego lodu było zresztą słychać co kilkadziesiąt sekund. Bardzo specyficzny i całkiem donośny dźwięk.


Później przyszedł czas na wejście na łódkę, która przepływając nieopodal czoła lodowca wysadziła nas na brzegu jeziora, skąd można było wejść na sam lodowiec. Nie wspomniałem wcześniej, ale postanowiłem trochę zaszaleć i wykupić taką opcję, mimo że tanio nie było (chyba jakieś 500 zł za ok. 1,5h chodzenia). Ogólnie jest tam jeszcze dostępna opcja spędzenia aż 5h na samym lodowcu, ale raz że była dwukrotnie droższa, dwa - tego dnia nie było już miejsc. Normalnie bym pewnie się nie zdecydował nawet na tę tańszą, bo cebula mocno + sama atrakcja brzmi tak turystycznie, że bardziej się nie da (idziesz w grupie kilkunastoosobowej za przewodnikiem, a jednocześnie na lodowcu znajduje się kilka grup, choć idą po sobie w kilkuminutowych odstępach). Rozmawiałem jednak dzień wcześniej z dwiema osobami, które dopiero co wróciły z takiej wycieczki i jednogłośnie stwierdzili, że jest to bezapelacyjnie warte tych pieniędzy. Uprzedzając pytania - potwierdzam.


Przed wejściem na lód ubiera się takie prehistoryczne raki, wyglądające jak żeliwne kratki od kuchenki gazowej, tą różnicą że były mniejsze i zaopatrzone w grube kolce. Kładło się stopę w bucie na tę prostą konstrukcję i obwiązywało długim paskiem, żeby jako tako się wszystko trzymało (w czym pomagali oczywiście pracownicy będący na miejscu). Jeszcze tylko kask na łeb, wysłuchanie procedur bezpieczeństwa, sprowadzających się to tego, żeby zawsze słuchać przewodnika i iść za nim gęsiego, i można ruszać w drogę.


Nie miałem wygórowanych oczekiwań po tym spacerze, ale już po kilku minutach zacząłem gratulować sobie dobrej decyzji. Widoki były nieziemskie - zarówno jeśli chodzi o krajobraz jak i barwy samego lodu, którego soczysty błękit wzbudzał ochy i achy turystów. Czasem szło się po nieco bardziej odsłoniętym terenie, a czasem kluczyło się po lodowym labiryncie o nieco chropowatych ścianach. Można było zajrzeć w przepastne szczeliny, napić się krystalicznie czystej wody z lodowca, a na koniec zaserwowali nam nawet po szklaneczce whisky z lodem z lodowca rzecz jasna. Naprawdę cholernie miło wspominam ten wypad i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki.


Ogólnie całą wycieczkę oceniam mega pozytywnie. Niezapomniane przeżycia z wizyty w absolutnie unikalnym miejscu. Czy bardziej podobał mi się lodowiec Grey w Chile czy Perito Moreno? Nie sposób porównywać, bo to trochę inne przeżycia. Perito Moreno jest okazalszy, bardziej fotogeniczny i da się go obejrzeć z bardzo bliska (czy wręcz wejść na niego). Lodowiec Grey z kolei zapisał mi się w pamięci ze względu na to, że ukazał mi się w swej wspaniałości pod koniec wielodniowego trekkingu w parku Torres del Paine i wynagrodził wysiłek włożony we wspięcie się na przełęcz Johna Garnera (no i tam mogłem się w niego gapić ile dusza zapragnęła, bo sam wyznaczałem sobie czas). Oba lodowce były wspaniale i oba na zawsze zapamiętam. Tak jak i całą moją wyprawę do Patagonii po obu stronach granicy.


Moim kolejnym przystankiem było El Chalten, czyli mekka wspinaczy i turystów z całego świata. Najpierw jednak trzeba było się tam dostać, co okazało się nieco skomplikowane. Ale o tym już w następnym wpisie.


#polacorojo #podroze #patagonia #argentyna #mojezdjecie

ae3ef6dc-ddbb-4b34-b783-7c0356c89e5d
21dfccf2-8b86-49f2-a8fd-32c8bd0fee60
49d96457-f987-4084-8051-3dacc1466ac9
1acd637e-d806-4ae2-b6bd-670a098ae229
1b986079-9fa3-44eb-ae05-c2b2eca05666
wozny87

Dziękuję za ten wpis. Dodałem Cię do obserwowanych, bo jest co podziwiać

gumowy_ogur

Jeśli to jest twoje "tym razem nie będę się rozpisywać", to nie chcę nawet wiedzieć ile tekstu produkujesz gdy masz o czym opowiadać

michalnaszlaku

Jak Ty mi teraz @Sniffer zaimponowałeś Czekam na kolejne wpisy a w międzyczasie zacznę planować wyjazd w tamtym kierunku

Zaloguj się aby komentować

Nareszcie, po 3 miesiącach przerwy, udało się wyrwać Na trasie z babcią i tatą


#piechurnatrasie


#gory #podroze #beskidwyspowy

531b32cc-dcc2-49aa-85fd-84000c363dd4

Zaloguj się aby komentować

Po raz kolejny podczas tej wyprawy mój budzik zadzwonił nieludzko wcześnie, ale tak jak przy poprzednich razach czułem niesamowitą ekscytację, teraz dominowało zmęczenie i jakiś niewytłumaczalny marazm. A przecież tego dnia miałem oglądać Machu Picchu - jedno z dwóch miejsc, poza Patagonią, które koniecznie chciałem odwiedzić podczas mojej podróży do Ameryki Południowej. Skąd więc ten niedobór entuzjazmu? Być może brał się on z braku wiary, że to hiperturystyczne miejsce z pieczołowicie wyznaczonymi ścieżkami zwiedzania, ścisłymi regułami i tabunem ludzi, zapewni mi choć w połowie tak pięknych emocji, jak na przykład trekking po parku Torres del Paine, szlaki w okolicach El Chalten, wspinaczka na Pedra da Gavea, czy choćby dopiero co ukończony Salkantay Trail. Ten wyjazd pozwolił mi zrozumieć, w jakich okolicznościach czuję się naprawdę wolny i szczęśliwy. Wycieczka na Machu Picchu zdawała się nie do końca spełniać te kryteria.


Zwlokłem z łóżka się nieco ospale i hostel opuściłem kwadrans później niż zakładałem. Mój bilet pozwalał mi wejść na teren zaginionego miasta Inków między 6 i 7 rano. Planowałem być pod bramami jako jeden z pierwszych, dlatego musiałem się sprężać. Tak właściwie to nie musiałem, ale chciałem, z niewyjaśnialnych racjonalnie przyczyn - tak już mam, że lubię na szczyty docierać jako pierwszy. Choć nie na wszystkie (he he). Miałem do przejścia jakieś 4 kilometry, w tym 500 metrów podejścia w pionie - idealnie na poranny rozruch. Pod bramy miasta dało się też wygodnie dojechać autobusem kosztującym jakieś 20 dolarów, ale moja dusza Poznaniaka nie zezwalała na takie zbyteczne wydatki, no i przede wszystkim nie przyjechałem w Andy jeździć autobusami - uwielbiam wszelakiego rodzaju łażenie po górach i satysfakcja z dotarcia na jakiś punkt widokowy jest wielokrotnie większa, jeśli towarzyszy temu wysiłek fizyczny.


Okazało się, że już na starcie marszu nieco pomyliłem trasę. Tuż obok hostelu przebiegała linia kolejowa, której kilkaset metrów dalej zaczynała towarzyszyć równolegle droga prowadząca pod same bramy parku (zresztą szedłem tym odcinkiem ledwie dwa dni wcześniej, gdy kierowałem się do Aguas Calientes). Ze względu na panujące wciąż ciemności i fakt, że moja najtańsza czołówka z Decathlonu nie pozwalała się rozeznać w otoczeniu dalszym niż dwa metry, przegapiłem moment, w którym należało zejść z chodnika wiodącego wzdłuż torów w stronę tej drogi właśnie. Chodnik skończył się w miejscu, w którym od drogi oddzielały mnie jakieś chaszcze i stromizna nasypu kolejowego. Żeby nie tracić czasu na cofanie się, ani nie przedzierać przez zarośla, postanowiłem kontynuować marsz wzdłuż torów - pamiętałem, że gdzieś dalej będzie łagodne zejście. O czym jednak nie wiedziałem, najpierw trzeba było przejść wydrążonym w skale wąskim tunelem. U jego wylotu widniała tabliczka ostrzegająca o niebezpieczeństwie śmierci - faktycznie, gdyby ktoś znajdował się w tunelu akurat gdyby przejeżdżał przez niego pociąg, nie byłoby się gdzie schować - za ciasno. Przystanąłem, wstrzymałem na chwilę oddech i zacząłem nasłuchiwać otoczenia. Jedyne co dobiegało moich uszu, to szum krwi pędzącej napęczniałymi od energicznego marszu żyłami. Z pewnością w odległości nawet kilku kilometrów nie jechał żaden pociąg, mogłem więc bez obaw wejść do tunelu, swoją drogą - niezbyt długiego.


Po pewnym czasie udało mi się dotrzeć do drogi i punktu kontrolnego - zanim dotarło się na górę pod same bramy Machu Picchu, trzeba było jeszcze przejść mostem nad rzeką Urubamba i okazać strażnikowi parku bilet wstępu oraz paszport. Punkt kontrolny właśnie został otwarty i dopiero zaczął przepuszczać czekających pod nim ludzi - przede mną dotarło tu już około 30 osób. Kawałek za mostem zaczynało się strome podejście pod górę wąską ścieżką dla pieszych (nieopodal ścieżki wiła się serpentynami droga dla autobusów). Dość szybko zacząłem wyprzedzać kolejne osoby, choć nie zawsze było to możliwe ze względu na szerokość ścieżki. Nie forsowałem tempa jakoś znacznie, ale szedłem moim typowym, energicznym krokiem bez przystanków. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilku minutach sam zostałem wyprzedzony. Takie rzeczy zdarzają mi się wyjątkowo rzadko, więc z uznaniem patrzyłem na plecy niespecjalnie młodego, ale ewidentnie wysportowanego gościa, który połykał kolejne metry bez cienia zadyszki.


Pod bramami parku byłem kilka minut przed otwarciem. Jakimś cudem czekało tu już jakieś 10 osób, wyglądających na względnie wypoczęte - musieli się tu dostać trochę wcześniej. Ja z kolei byłem spocony fest. Miałem ze sobą suchą koszulkę na przebranie (właściwie to miałem cały swój bagaż, z którym szedłem szlakiem Salkantay), ale postanowiłem zmienić ciuchy dopiero po wygaszeniu gwałtowności przebiegających procesów termoregulacji - w przeciwnym razie ta druga koszulka też byłaby po chwili mokra, a mimo wszystko było dość rześko.


Na terenie Machu Picchu nie dało się zgubić - precyzyjnie wytyczone ścieżki, ogrodzone gdzie trzeba barierkami ze sznurków, subtelne, lecz łatwo dostrzegalne drogowskazy i stojący co kilkadziesiąt metrów pracownicy obsługi, wskazujący turystom drogę w zależności od posiadanych przez nich biletów. Góra Wayna Picchu? W prawo. Cytadela? Prosto. I tak dalej.


Po zaledwie kilku minutach docieram do miejsca, skąd rozpościera się widok znany z pocztówek i tysięcy zdjęć Machu Picchu krążących po internecie. Nawet drewniane tabliczki na szerokim trawiastym tarasie sygnalizują, że to właśnie tu warto pstryknąć fotkę. Warunki pogodowe jednak nie zachwycają - jest dosyć szarawo, a charakterystyczna góra znajdująca się w tle inkaskiego miasta i dodająca mu niesamowitego uroku, tym razem częściowo niknie w chmurach. Przymierzam się do zdjęć, ale to co widzę w obiektywie nie powala. Słyszę dość stonowane ochy i achy turystów obok. Chyba też liczyli na coś więcej. Po kilku minutach ruszają za swoimi wynajętymi przewodnikami, zgodnie z dalszym kierunkiem zwiedzania. Ja nie zdecydowałem się na przewodnika - czy to przejaw ignorancji i przeciętnego zainteresowania historią (troszkę się to u mnie zmieniło od czasów pisania matury właśnie z historii), czy też skąpstwo, nie pozwalające na ponoszenie "zbędnych wydatków", czy chęć zwiedzania we własnym tempie i możliwość np. zostania w tym punkcie widokowym przez kolejnych kilka godzin w oczekiwaniu na lepsze warunki pogodowe - wszystkie odpowiedzi są prawidłowe. Nie ukrywam jednak, że ta trzecia opcja miała największą wagę i przyniosła też najwięcej korzyści.


Jednym z powodów kupienia przeze mnie biletu zezwalającego na wstęp o 6 rano była możliwość obejrzenia Machu Picchu w różnych porach dnia, a jak się też finalnie okazało - podziwiania go w pełnej krasie po kilku godzinach słabej widoczności. Wcześniej doczytałem, że nikt z obsługi nie zmusza do przechodzenia dalej - jedyne ograniczenie dotyczące przemieszczania się stanowiło, że nie można się cofać - szlak był jednokierunkowy. I faktycznie, gdy postanowiłem przetestować te zasady w praktyce, po kilku krokach zostałem powstrzymany przez jednego z pracowników.


- W górę nie wolno, tylko w dół!

- A mogę chociaż podejść w tamto miejsce? To tylko 10 metrów stąd.

- Nie, szlak jest jednokierunkowy.


I tak oto wróciłem na trawiasty taras.


Do wieczornego pociągu w stronę Ollantaytambo (skąd ruszałem dalej do hostelu w Cuzco) miałem jeszcze ponad 12 godzin. Teoretycznie mogłem zostać w Machu Picchu prawie do jego zamknięcia, co następowało o 17:00. Szkopuł w tym, że toalety znajdowały się jedynie przy wejściu, musiałem więc spożywać wodę w rozsądnych ilościach, aby moich planów rozkokoszenia się na dłużej w głównym punkcie widokowym nie zrujnowały potrzeby fizjologiczne. Nie, wylanie się na terenie świętego miasta Inków nie wchodziło w rachubę Przyznam jednak, że i tak odrobinę zakłóciłem powagę tego miejsca, na co spoglądam teraz z lekkim wstydem. Otóż postanowiłem wyjąć z plecaka i powiesić na kamiennym murku moją wilgotną od potu koszulkę, żeby odrobinę przeschła. Zrobiłem to raczej w ustronnym miejscu, żeby się nie rzucało w oczy (ten taras był naprawdę długi i szeroki), ale i tak po kilkunastu minutach dobiegł mnie głos jednego z przewodników, który wskazując na moje ciuchy szukał winowajcy. Pokornie podszedłem i przeprosiłem, unikając jego gromiącego wzroku. Na szczęście żadne reperkusje mnie nie spotkały - po prostu dokańczałem suszenie siedząc na trawie i rozkładając wciąż odrobinę wilgotną koszulkę na kolanach.


Zdarzeń przykuwających uwagę pracowników kompleksu było więcej, choć już na szczęście bez mojego udziału. Najczęściej interweniowali z powodu... robionych zdjęć. Może to budzić zdumienie, ale niektóre zachowania lub pozy były zakazane. Na przykład popularne wśród wszelakiej maści instagramerów podskoki (aby być uchwyconym na zdjęciu w locie) - gdy tylko którykolwiek z pracowników dostrzegał takie zachowanie, już z daleka krzyczał "stop!", energicznie podchodził, tłumaczył, że podskoki są niedopuszczalne i... kazał usuwać zdjęcie. Dokładnie tak - żądał pokazania kilku ostatnich fotografii i nie odchodził dopóki dany gagatek, lub gagatkini, nie wykasowali tych, które łamały regulamin. Na pytania co jest złego w podskokach, odpowiedź brzmiała - bo jest to niebezpieczne dla stabilności gruntu. Tak jak absurdalnie może to brzmieć, coś w tym jest. Te trawiaste tarasy były co prawda wzmocnione kamiennymi murkami, ale wszystko to zostało zbudowane przez Inków setki lat temu i z tego co później doczytałem, osunięcia ziemi w Machu Picchu i okolicach nie były niczym nowym. A że podskoki mimo wszystko generują wyraźnie większe obciążenie dla podłoża niż zwyczajne chodzenie - wszystko składało się nie miarę sensowną całość. Może jedna podskakująca osoba aż takiej krzywdy by nie wyrządziła, ale gdyby to była grupa - sytuacja mogłaby być zupełnie inna. A czemu kazali kasować zdjęcia? Zapewne po to, by nie rozprzestrzeniały się po sieci i nie inspirowały rzesz turystów do podobnych zachowań.


Ograniczeń co do zdjęć było więcej - głośnego sprzeciwu i żądań usuwania fotografii doczekała się np. para, w której mężczyzna unosił swoją partnerkę 20 centymetrów ponad ziemię, dziewczyna pozująca na leżąco, czy facet bez koszulki. W tych wypadkach jako powód interwencji podawana była powaga miejsca - bardzo ważnego w historii i kulturze Peruwiańczyków. Wyglądało zatem na to, że fiaskiem zakończą się moje własne plany posiadania zdjęcia w dość nietypowej pozie, o którego zrobienie proszę ludzi w różnych ciekawych częściach świata. Z pewnością obsługa parku natychmiast by zaprotestowała. Pomyślałem jednak - a co tam, spróbuję ich przechytrzyć. Uważnie obserwowałem pracowników patrolujących teren i gdy tylko droga odwrotu stała otworem - prześlizgnąłem się pod prąd jednokierunkowego szlaku o dwa tarasy wyżej. Tu z racji nieco gorszego widoku i niewielkiej ilości miejsca praktycznie nikt się nie zatrzymywał - nie było więc też czujnych pracowników obsługi. Poczekałem chwilę na pojawienie się dwójki turystów i poprosiłem ich o uwiecznienie mojego absolutnie haniebnego występku Nie ma to jak próżność. W każdym razie misja zakończyła się sukcesem i tak oto wróciłem niezauważony na główny taras.


Będąc wciąż przy temacie zdjęć - wcale nie tak łatwo o ludzi, którzy pstrykną przyzwoitą fotkę. Prosiłem kilka różnych osób o przysługę i albo ktoś palec wsadził w obiektyw, albo walił foty nie bacząc na to, że właśnie ktoś wlazł w kadr, albo ucinał najważniejsze elementy krajobrazu. No prosisz kogoś - "na tle tej góry" - po czym na zdjęciu widzisz, że szczyt został zdekapitowany i wygląda jak pół d⁎⁎y zza krzaka. Jobla idzie dostać. Mnie jak ktoś prosi o foty, to robię z 10 ujęć, ustawiając ludzi tak jak trzeba i choć fotografem nie jestem, ani żadnego kursu nie kończyłem (zresztą nie mam nawet aparatu poza tym w telefonie), takie zwykłe pamiątkowe zdjęcia wychodzą mi w miarę nieźle. Niestety nie mogę tego powiedzieć o wszystkich innych turystach. Gdy już więc bardzo mi zależy na posiadaniu dobrej pamiątki ze sobą w roli głównej (a nie zdarza się to aż tak często), pokazuję jak dokładnie ma wyglądać kadr, proszę by dana osoba pomogła mi się ustawić precyzyjnie na tle X czy Y i wtedy szanse na zadowalający efekt są niezerowe.


Po niecałych czterech godzinach mojego koczowania w głównym punkcie widokowym w końcu wyszło trochę słońca. Sielanka nie trwała zbyt długo, ale wystarczająco, by i zrobić kilka zdjęć i po prostu pogapić się przed siebie w spokoju. Gdy już powoli rozmyślałem, czy jest sens dalej siedzieć w tym samym miejscu czy iść dalej, na trawiastym tarasie pojawili się osobliwi goście - lamy. Przez chwilę zastanawiałem się, dlaczego mogą sobie one hasać jak chcą po całym kompleksie i czy ściągnięto je tam po to, żeby było bardziej klimatycznie dla turystów - tak jak na na Tęczowej Górze, gdzie w kilku miejscach stali lokalsi z lamami i alpakami gotowymi do pozowania do zdjęć za pieniądze. Lamy z Machu Picchu nie były jednak dorobkiewiczami - po prostu były u siebie. Zwierzęta te zostały udomowione jeszcze przed czasami inkaskimi i na terenie Machu Picchu przechadzaly się od zawsze - to ich naturalne środowisko. Najwyraźniej ich wpływ na stan murów i innych elementów zabytku klasy zero oceniono jako w najgorszym wypadku neutralny, skoro wciąż mogą się tam spokojnie przechadzać. Właściwie to wyręczają ludzi w utrzymaniu przystrzyżonej trawy, więc w pewnym sensie pomagają dbać o ten teren.


Wracając do historii - gdy tylko w punkcie widokowym pojawiły się lamy, oczyma wyobraźni widziałem już kadr, w którym lama beztrosko spogląda przed siebie, a w jej tle prezentuje się zaginione miasto Inków. Niestety gdy tylko dwie lamy ustawiły się w idealnym dla mnie miejscu, otoczył je tłum ludzi pragnących zrobić sobie z nimi zdjęcie. Ich piski i energiczne kroki szybko zniechęciły zwierzęta, które wycofały się na bezpieczny perymetr. Wciąż jednak były blisko, więc istniała bardzo realna szansa, że podejdą raz jeszcze. Licząc, że tak właśnie będzie, postanowiłem pozostać w punkcie widokowym jeszcze przez chwilę. Co prawda siedziałem tam już od czterech godzin, ale co tam - widoki były bardzo przyjemne, a mi się nie spieszyło. Lepsze to niż siedzenie w knajpie w Aguas Calientes w oczekiwaniu na pociąg.


Po jakichś dwóch godzinach lamy powróciły w najbardziej fotogeniczne miejsce. Tym razem na szczęście znajdujący się obok turyści nie byli nachalni, więc zwierzęta mogły się spokojnie rozgościć. Czuły się bardzo swobodnie wśród ludzi, więc nawet gdy ktoś ostrożnie do nich podchodził, aby zrobić sobie selfie, nie protestowały. Dawały się nawet głaskać. Zastanawiałem się, czy obsługa parku nie będzie powstrzymywać ludzi przed zbliżaniem się do zwierząt, ale nic takiego nie miało miejsca. Dopóki ktoś nie przekroczył jakiejś niewidzialnej granicy w zachowaniu, nie interweniowali, a nawet pomagali robić pamiątkowe zdjęcia z lamą. Mi samemu udało się wykonać kilka fajnych fotografii lam na tle gór i samego inkaskiego miasta, cyknąłem też na życzenie zdjęcia paru osobom w otoczeniu tych przemiłych zwierząt, ale zanim ktoś mi się odwzajemnił, lamy ponownie odeszły kilkadziesiąt metrów dalej. Miałem z nimi co prawda jakieś zdjęcia, ale nie byłem z nich w pełni usatysfakcjonowany, bo albo ktoś pchał mi się w kadr, albo poproszona o zrobienie fotografii osoba zupełnie nie zwracała uwagi na kompozycję i tło. Najlepiej wyglądały zrobione przeze mnie selfiaki, ale potencjał był wyraźnie większy. Postanowiłem więc czekać dalej.


Po blisko 8 godzinach mojego siedzenia na tym samym trawiastym tarasie, lamy pojawiły się w punkcie widokowym po raz trzeci. Tym razem nie bawiłem się w żadne konwenanse, tylko od razu poprosiłem osobę wyglądającą na najbardziej ogarniętą o zrobienie takiego, a nie innego zdjęcia. Szczęśliwie ludzi było wtedy akurat dość niewiele, więc nikt mi nie właził w kadr. No i w końcu udało się! Nie żeby to było najlepsze zdjęcie świata, ale było wystarczająco dobre, aby służyć za miłą pamiątkę. Jako że moja misja zakończyła się sukcesem, po odwzajemnieniu przysługi byłem wreszcie gotów ruszać dalej. Było już po godzinie 14. Przejście reszty trasy zwiedzania zajęło mi około godzinę. Nie liczcie tu na jakieś dłuższe opisy - już wystarczająco się napłodziłem jeśli chodzi o tekst w tym wpisie. Zdziwiłbym się, gdyby ktoś wykazał się wystarczającą determinacją i cierpliwością, żeby dotrwać do tego fragmentu. Poprzestanę na bardzo zdawkowym - "też było bardzo ładnie".


Po godzinie 15:30 wychodziłem z terenu Machu Picchu. Czekała mnie albo jazda drogim autobusem, albo spacer tą samą drogą, którą tam dotarłem. Wybór był banalnie prosty - już się wystarczająco nasiedziałem tego dnia. Schodzenie było szybkie, lekkie i przyjemne (moje kolana pewnie lekko by protestowały czytając te słowa, ale kto by ich tam słuchał). Gdy już dotarłem do Aguas Calientes, wstąpiłem na jakiś nieco lepszy obiad, aby odpowiednio zacelebrować ten dzień, a później powolnym krokiem udałem się na stację kolejową, skąd odjeżdżał mój pociąg do Ollantaytambo.


Na dworcu było mnóstwo ludzi - zarówno turystów, jak i Peruwiańczyków. Szczerze wątpiłem, by wszyscy płacili identyczną stawkę za bilet. Najwyraźniej okoliczni mieszkańcy jechali innym pociągiem, niedostępnym dla obcokrajowców. Ja w każdym razie długo szukałem tańszej opcji powrotu z Aguas Calientes, ale dla gringos takich jak ja dostępne były tylko bilety po 50 dolarów, dające wstęp do "luksusowego, panoramicznego pociągu". Ale cóż mi było po przeszkleniach, skoro było już ciemno - i tak niczego nie dało się po drodze zobaczyć. Luksusowość przejazdu też była wyolbrzymiona - ot standard europejski.


Pociąg dojeżdżał wyłącznie do Ollantaytambo, a stamtąd czekało mnie jeszcze kilkadziesiąt kilometrów drogi do Cuzco. Na szczęście, gdy decydowałem się na bilet na pociąg, nie kombinowałem, tylko kupiłem opcję z opłaconym już transferem do miasta docelowego. Niby wiedziałem, że nieco taniej będzie znaleźć transport na własną rękę, ale już nie chciałem się w to bawić i zapłaciłem za spokój ducha i komfort. Faktycznie, po wyjściu z pociągu podróżnych otoczyła chmara busiarzy i taksówkarzy oferujących swoje usługi za kwotę niższą niż ta, którą już zapłaciłem, ale różnica była relatywnie niewielka. Nie miałem więc czego żałować.


Dzieląc się już ostatnią anegdotą, w pociągu siedziałem obok grupy młodych Anglików. Mieli identyczne bilety z łączonym transferem jak ja, więc konduktorka poinstruowała nas uprzejmie, że zaraz po zatrzymaniu się pociągu mamy wysiąść i podążać za nią w stronę opłaconego autobusu. Pokazała tabliczkę, której mieliśmy szukać nad głowami i spytała czy wszystko jest jasne. Kiwnąłem głową, bo prościej wytłumaczyć się nie dało. Brytyjczycy jednak wyglądali na skonfundowanych, więc jeszcze raz wyłożyła im wszystko jak kawa na ławę. Niby podziękowali za doprecyzowanie, ale miałem jakieś dziwne wrażenie, że nie ogarniali do końca. A przecież konduktorka posługiwała się angielskim, a więc ich ojczystym językiem. Skoro ja wszystko idealnie zrozumiałem, czemu oni mogli mieć z tym problem? W każdym razie w Ollantaytambo pociąg zatrzymał się, wszyscy wysiadają, zaczynam iść za konduktorką trzymającą w górze wyraźnie widoczny znak i słyszę kątem ucha, że jedna z dziewczyn z brytyjskiej grupy sygnalizuje swoim ziomkom, że idzie do sklepu. Nie przejmuje się tym zbytnio, bo myślę że może tylko wodę chce kupić i że jej znajomi trzymają rękę na pulsie, żeby nie zgubić reszty grupy. Dochodzimy do autobusu 200 metrów dalej, konduktorka po kilku minutach zaczyna liczyć ludzi i... oczywiście brakuje Brytyjczyków. Podchodzę, mówię, że wchodzili po drodze do jakiegoś sklepiku i że mogę po nich pobiec. Babka kiwa głową, obiecuje nie ruszać beze mnie, więc biegnę do sklepiku, przy którym ostatnio widziałem niesfornych Anglików. Tam jednak ich nie ma. Sprawdzam obok i jeszcze dalej i jeszcze jeden - nic. Zarzucam poszukiwania, bo nie jestem przecież ich prawnym opiekunem - chcę wrócić do hostelu i się wyspać. Wchodzę do busa, mówię kobiecie, że nigdzie ich nie widzę, a ta decyduje o odjechaniu bez nich na pokładzie.


- Może zdecydowali się wrócić na własną rękę. Albo woleli zostać na noc w Ollantaytambo - kwituje.


Jej decyzja mnie cieszy, bo nie tracimy czasu, tylko ruszamy w stronę Cuzco. W hostelowym łóżku ląduję dopiero chwilę przed północą i zasypiam jak kamień.


#polacorojo #podroze #peru #machupicchu #mojezdjecie

104dc4e1-c373-40b4-8347-a7e62a14ed8c
e1a5a7c2-e4d5-437e-b3de-5776e4c2fb0c
d5bb8b2f-a60d-45a6-9089-df599cf73482
c08c9a60-bffb-4de2-9d24-265005c0b059
3fcb03b6-ae75-4ea7-9c51-afcb9bd2b2bd
vredo

Tabliczka "do not touch" i zakaz fotografowania to hultaj musiał, no musiał.

Dziwne pieski tam mają

Hejto_nie_dziala

@Sniffer gdzie to haniebne zdjęcie nielegalne?

jarezz

@Sniffer Zazdroszczę podróży oraz tego skąd masz na nią środki. Zdradzisz z czego żyjesz?

Zaloguj się aby komentować

Cześć wszystkim. To mój pierwszy post, więc proszę o wyrozumiałość


Jako, że wielu z Was na stałe zmuszona jest przyjmować leki, to chciałbym się podzielić moim spostrzeżeniem na temat składu jednego z nich. Problem prawdopodobnie dotyczy większej ilości leków, które są zapakowane do kapsułki żelatynowej)


Wczoraj przeglądając skład jednego z leków (SSNI) zauważyłem, że w składzie kapsułki żelatynowej występuje dwutlenek tytanu (E171). W skrócie jest to barwnik nadający biały kolor w szerokiej gamie produktów zarówno spożywczych, jak i na przykład w lekach.


Część może jest świadoma, bądź nie, ale ten dodatek od jakiegoś czasu uznany jest jako rakotwórczy i przyczynia się do powstawania nowotworu jelita grubego. Stąd zaczął być wycofywany z wielu produktów, lecz niestety nie z wszystkich.


Rozpocząłem poszukiwania alternatywnego leku o tym samym składzie, aby uniknąć E171 i niestety nie udało mi się takiego znaleźć. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.


Okazało się, że posiadany przeze mnie lek jest w formie kapsułek żelatynowych, lecz w środku (na całe szczęście) znajdują się 3 twarde tabletki. Wczytałem się jeszcze bardziej w skład i wyszło na to, że E171 jest dodawany TYLKO do kapsułek żelatynowych.


Wtedy też wpadł pomysł na to, czy możliwym jest przełożenie twardych tabletek do innych kapsułek i czy to spowoduje jakieś problemy z przyswajaniem itp (od razu odradzam połykanie twardych tabletek bez otoczki żelatynowej, ponieważ ma to wpływ na to gdzie lek zacznie się trawić).


Chwila szukania i znalazłem pierwszy lepszy wynik z kapsułkami żelatynowymi pakowanymi po 500 sztuk. Jedną z głównych informacji w opisie jest to, że kapsułki nie zawierają E171.


Wiem, że nie każdemu zależy i nie każdemu się chce (jednak to może zająć dużo czasu), ale dobrym pomysłem byłoby takie zamawiać i przekładać leki do nowych kapsułek, żeby wyeliminować kolejny zbędny składnik, który niszczy nasze zdrowie. Dla niektórych może to mieć duże znaczenie, jak na przykład przyjmuje duże dawki leków i boi się w długiej perspektywie o własne zdrowie. Moim zdaniem lepiej wydać te ~50zł za 500 kapsułek raz na jakiś czas a nawet mniej jak się uda, niż potem wydawać grube pieniądze na leczenie za 10-50 lat, lub czekać na NFZ ( ͡° ͜ʖ ͡°).


Nie spotkałem się z podobnym artykułem/dyskusją do tej pory, stąd chciałem upublicznić coś, co może pomóc innym, zwłaszcza, że rak jelita grubego jest dosyć częstym problemem.


W ramach mojej ciekawości ustawiam też ankietę


#ciekawostki #medycyna #zdrowie

Wiedziałeś o tym, że w Twoim leku jest E171 i, że szkodzi?

280 Głosów
Magister_Ludi

Ja to w ogóle nie rozumiem po co farbować tabletki?? Jakby była sraczkowata to co?? Niepojęte dla mnie

zielen

@fiqusny kapsułki żelatynowe bez dodatków i tak trawią się w żołądku (chyba że są czymś pokryte, widziałem kiedyś wersję DIY z bodajże szelakiem, gdzie wchłaniają się w jeliteach, ale szelak to Klaus Schwab więc NWO XD), a same w sobie są na tyle cienkie, że dodatek TiO2 nie zrobi wielkiej różnicy ilościowej. Co innego w przypadku barwionych na biało tabletek, gdzie jest tego masa. Też chciałbym uniknąć jedzenia tego, ale chyba pozostaje czekać aż zostanie zupełnie zbanowany w UE

LeeAxe

Częściej niż kapsułki ten barwnik zawierają tabletki twarde

Zaloguj się aby komentować

Chyba muszę zacząć zbierać na wesele... Moja córa lvl 3,5 poszła dziś pierwszy raz do sali bez woźnej, nawet jej rodzony brat lvl 7 nie może jej odprowadzić do sali. Dziś czasowo zgrała się z pewnym blondynem i z nim za rączkę poszła, drzwi jej otworzył, przepuścił, w szoku byłem. Blondyn lvl 3/4 miał ostatnio problemy przez moją córę, poskarżyła się mu, że jej dokucza pewien gagatek z grupy a on poszedł i mu z liścia wywalił XD Trafił na ławkę kar za to. Dwa dni temu był u nas festyn rodzinny a ci cały czas za rączkę ze sobą chodzili i nie odpuszczali siebie na krok.

#rodzicielstwo

Zaloguj się aby komentować

Może jakiegoś piorunka dla zakładu fryzjerskiego Grażyna? Nikt nie piorunuje zakładu fryzjerskiego Grażyna przez co jest smutny i spłowiały (chociaz to akurat może być od słońca).

#fotografia

9b775fdc-44c5-4f6c-a840-92afb0be79a4

Zaloguj się aby komentować

Jedźcie do Omanu, póki nie jest tam zbyt turystycznie. Ten kraj to pełen pakiet. Wąwozy z turkusową wodą, wodospady, pustynne wydmy, rafa koralowa z rezerwatem żółwi morskich, majestatyczne góry, forty, miejscowości zwieszone na zboczach kanionów, plantacje daktyli i liczne oazy. Do tego niedrogo, fenomenalna baza pod campingi, dobre jedzenie, gościnni lokalsi, a ze wszystkimi można dogadać się po angielsku. Zaczynam serię foto.


Tutaj Wadi Al Hoqain, 90 minut jazdy od stolicy kraju, Muskatu.

788a24de-2a25-4c66-a94c-365817ba07c7
f62a3339-e4ee-43ce-81a2-e2e723efc27d
4db92fc7-9391-4116-b336-02893c3dc8f3

Zaloguj się aby komentować

macgajster

zawsze sądziłem, że Góry Skaliste są bardziej skaliste. #pdk

Zaloguj się aby komentować

Mam teorię, że Mentzen ma wyjebane w politykę i używa jej tylko, żeby zbić jak największą kasę na całym środowisku "przedsiębiorców", kryptobrosów, szurów, prawicowych młodych mężczyznach i dawnych fanach Korwina.


Ostatni przykład: Konferencja biznesowa, wstęp 2000 zł.


https://everest23.pl/


Sama konferencja i sposób jej prezentowania wygląda jak żart, który po prostu ma wycisnąć kasę z desperatów. Jeżeli ktoś oglądał filmiki debunkujące "kursowiczów" z USA, którzy sprzedają gówno kursy za 500$, które mają nauczyć podrywać kobiety czy zarabiać z domu 20k$ rocznie to wie o czym mówię.


W skrócie: według mnie Mentzen to taki Rydzyk dla kuców.


#antykapitalizm #bekazwykopu #bekazprawakow #polityka

23b5bd39-f170-4386-8155-43bed01441be
Adonix

Taki katopatoszczękościsk co się ma za wielkiego specjalistę. Może i jest, bo są tacy co łykają to, co mówi.

Rybsonk

wedlug mnie jak ktos placi 2k za bilet to mu widocznie cena odpowiada. To jest wlasnie istota wolnego rynku


@Sam_w_domu no o tym jest ten wpis, że goli frajerów bo na tym polega wolny rynek

JaktologinniepoprawnyWTF

@Ziemniakomat Wczoraj widziałem (żenującego) shorta na youtube z którego wynikało, że lepiej teraz dać 2k pln bo następna konferencja ma być już za 2,5k pln.


Poziom tych filmów jest żenujący. Forma jak filmy Papryka Vegety.

Zaloguj się aby komentować

Jeden z mostów wiszących w Permet w Albanii. Gdzieś tam w górach nad Permet dziabnął mnie żółty skorpion (podobno gorszy), ale nic specjalnego się ze mną nie działo i nie wymagałem hospitalizacji, ot palec pobolał parę dni Sam rejon wokół Permet i Gjirokastry jest naprawdę świetny do trekkingów.


Nasz zamysł przejścia z Gjirokastry do Permet górami padł z racji trzymetrowych zwałów śniegu, które w maju bardzo skutecznie zablokowały nam trasę na wysokości trochę ponad 2000 m npm. Nie poddając się po zejściu ponownie do Gjirokastry ruszyliśmy busikiem do Pertmet i stamtąd do góry jak najdalej dało się bez śniegu


#albania #podroze #fotografia

82b0ac5b-5e39-42e6-817b-7a2f5d8f36a1
4eb8e3f5-e59e-4df5-be15-52054e847784
f76c55bd-63cc-414c-bb37-46c2c000544c
72bf9694-82ae-4a99-83da-002741a0dd2d
3eaaedbd-faa8-4222-9ffd-5c30dc541ae2
madhouze

@Ramirezvaca masz może więcej zdjęć?

Ramirezvaca

@madhouze pewnie, wrzucę coś jeszcze dzisiaj.

madhouze

@Ramirezvaca ten gothicowy i urbexowy klimat mnie zachęcił jak podróżowałem po Bałkanach, to cały czas mnie ciekawiło, co kryją te szczyty. Fajnie że udało się tam dotrzeć

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować