Zdjęcie w tle
Piechur

Piechur

Tytan
  • 99wpisy
  • 415komentarzy

Lubię chodzić po górach i oglądać filmy.

Siema,
Dzisiaj o kolejnej "ekscytującej" trasie w mieście. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Kopiec Kraka, rezerwat Bonarka, Kamieniołom Liban (Pomost Krakowski)
Data: 6 lipca 2023 (czwartek)
Staty: 5.5km, 1h15, 135m przewyższeń

Wcześniej tego wieczora przeszedłem się już po lasku Mogilskim i wokół Łąk Nowohuckich, ale nic specjalnie ciekawego tam nie było, więc na zakończenie postanowiłem w końcu wejść na teren kamieniołomu Liban, czego do tamtej pory jeszcze nigdy nie zrobiłem, ale zawsze o tym myślałem. Tym spacerowym wypadem kontynuowałem pomysł, by odwiedzić w Krakowie te miejsca, w które raczej nie chciałoby mi się pójść w dzień, ale po zmroku już bardziej.

Wystartowałem z parkingu przy przystanku Kraków Podgórze i szybko wspiąłem się na Kopiec Kraka. Chwilę popatrzyłem na rozświetlone miasto i udałem się w stronę Pomnika Ofiar Faszyzmu. Spacer przebiegł bez problemu i wkrótce mijałem pomnik, kierując się na teren rezerwatu Bonarka.

Wejście do niego było przy bardzo ruchliwej ulicy i hałas towarzyszył mi cały czas. Starałem się odnaleźć jakąś ścieżkę, ale wszystko było pozarastane haszczami i krzaczorami, które drapały mnie po łydkach, gdy się przez nie przedzierałem. Odcinek w rezerwacie był krótki, ale mnie rozsierdził i żałowałem, że w ogóle tam wchodziłem.

Ostatnią atrakcją miał być kamieniołom Liban, do którego poszedłem asfaltową drogą prowadzącą obok ogródków działkowych. Zacząłem szukać zejścia, które było oznaczone na mapach, ale tutaj również ścieżka pozarastała i ciężko było coś znaleźć. W końcu, uważając, żeby nie zlecieć z urwiska, udało mi się dostać do wież będących pozostałością po planie filmowym do Listy Schindlera.

Na jednej z nich siedziała sowa, która wydawała dźwięki nie przypominające pohukiwania, a raczej jakby wrzasku dziecka, ciężko mi to określić. Chwilę na siebie patrzyliśmy, po czym odleciała, żeby drzeć się z innego miejsca. Zszedłem po zniszczonych schodach i znalazłem się na drodze z macew.

W kamieniołomie było cicho, a jedyne dźwięki wydawała od czasu do czasu wspomniana już wcześniej sowa. Zacząłem czuć się nieswojo, ale szedłem ścieżką dalej. Dziwna sprawa, ale chodząc nocą po górach denerwuję się znacznie mniej, jeśli nie wcale, natomiast w tamtym miejscu moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. I tak, miałem wizję tego, jak trafiam na jakiegoś ćpuna, który rzuca się na mnie z nożem, albo na legowisko żuli, czy jakąś małą sektę składająca ofiary z piechurów. Nikogo jednak nie spotkałem. Nie zobaczyłem również niczego ciekawego, więc stwierdziłem, że czas wracać do domu

Wyszedłem z kamieniołomu trafiając ponownie pod kopiec, spod którego udałem się do samochodu. Łącznie tej nocy przeszedłem w ciemności jakieś 15km, ale czy było warto? Patrząc wstecz - raczej nie, bo nic ultra ciekawego nie zobaczyłem. Z drugiej jednak strony mogłem zobaczyć, więc raczej w miarę możliwości będę kontynuować takie krótkie eskapady (tylko nie za często).

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #krakow #fotografia
a3357001-950f-49e3-a6ce-0c1520218ac1
45a8cb2c-73f2-4b18-a771-73a0ee39500b
cf3f5f1d-3613-4507-9fbc-6fb885b410f6
32e9d909-f502-442d-83de-3064c47682d0
Lubiepatrzec

@Piechur Ale to tak jest - Matka Natura Cię nie skrzywdzi a ludzie już mogą.

Zaloguj się aby komentować

Niedawną wrzutką @moll narobiła mi smaka na pieczone jabłka, więc dzisiaj sam przygotowałem. Kolejnym razem bardziej dokokszę farszem, bo coś malizną zalatywało. Mysz rzecz jasna nawet nie ruszyła, bo "to jest ble"

#gotujzhejto #jedzenie
19d7b353-70b3-457b-bf8b-3a739928697a
moll

@Piechur eleganckie

monke

@Piechur dej mnie. Ja zawsze chętnie opierdolę coś na ciepło

adikb

Jedyny prawdziwy "farsz" do takich pieczonych jabłuszek to masło z cukrem i odrobiną cynamonu. Jest jeszcze druga wersja gdy zamiast jabłek masz mus, wtedy kruszonka na wierzch a jabłka zmieszane z cukrem, mąką ziemniaczaną i cynamonem. Aż się głodny zrobiłem.

Zaloguj się aby komentować

Siema,

Zwycięzców powinno być trzech ( @moll , @George_Stark i ja), jednak jak wiadomo nie ważne kto piorunuje, ważne kto liczy pioruny - tym też sposobem proponuję dzisiaj co następuje:

Rymy: pała - wała - przygoda - jagoda
Temat: autokorekta

Zachęcamy wszystkich do wspólnej zabawy Zasad można poszukać w poniższych tagach lub zapytać o nie w komentarzach. Powodzenia!

#naczteryrymy czyli #poezja i #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
bernsteinka

Chciał Tomek napisać „Czy Jaga zdała?”, ale wyszło „Czy naga pała?”

Odczytał to Staszek, pomyślał: "Cóż to ma znaczyć?! Takiego wała!"

Napisał więc "Penis to przeszkoda", lecz poprawiło na "przygoda"

i w taki to sposób chłopca swego straciła piękna Jagoda

DiscoKhan

Pała wała przygoda jagoda


Bez mała trza rzec, kto miłością nie pała

Gdy zamiast wysłać komuś cyber-wała

Po angielsku leci kaczka, polska przygoda

Gdy piszesz "Chin", zabarwia się od tego jagoda

splash545

Kluczowe słowo zmienione na pała

Lecz ona (o dziwo!) nie pokazała mi wała

Przez autokorektę mnie czeka przygoda 

A dziewczyna ta ma na imię Jagoda

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje o szybkim spacerze po lesie. Fajerwerków nie będzie, ale chętnych zapraszam tak czy siak
---------
Miejsce: Las Krzyszkowicki (Podgórze Krakowskie)
Data: 4 kwietnia 2023 (wtorek)
Staty: 7.5km, 1h45, 180m przewyższeń

Na pomysł wybrania się do Lasu Krzyszkowickiego wpadłem, gdy szukałem jakichś terenów do pochodzenia w niedalekiej odległości mojego miejsca zamieszkania. Moją uwagę przykuła dość sporych rozmiarów zielona plama widoczna na mapie. Zwykle przejeżdżałem obok tego lasku ale nigdy w nim nie spacerowałem, więc postanowiłem to zmienić i sprawdzić, czy da się tam pochodzić z dzieckiem.

Podjechałem wieczorem zaraz na jego skraj i ruszyłem ścieżką w dół, szybko skręcając między drzewa. Różnych dróżek było od groma, ale ja postanowiłem iść tą biegnącej wzdłuż autostrady. To główny i najpoważniejszy minus tego miejsca - hałas przejeżdżających samochodów słychać praktycznie cały czas. Sam lasek jest jednak dość urokliwy jeśli chodzi o aspekty wizualne.

Moim celem było dojść do fortu Kosocice. Dotarłem do jakiegoś strumyko-potoko-czegoś (Malinówka), przez który według map miało dać się przejść. Trochę mi zajęło, żeby się nad niego dostać, bo ścieżka pozarastała chaszczami, ale w końcu się udało. Natknąłem się tam na dylemat - przejściem okazała się być kłoda przewalona z jednego brzegu na drugi. Podrapałem się po głowie i stwierdziłem, że spróbuję po niej przejść. Ostatecznie było to całkiem łatwe, bo wystarczył jeden duży krok połączony z susem.

Po drugiej stronie czekała mnie strasznie błotnista i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt droga, jako że w okolicy trwała budowa kolejnych szeregówek. Skierowałem się w stronę małego osiedla domków, niedaleko którego miał znajdować się "monument oznaczający punkt przecięcia się linii współrzędnych" 50°N/20°E, jak głosiła kartka przypięta do drzewa. Dalej zastanawiam się, czego się tam spodziewałem - "monumentem" okazało się być kilka betonowych płyt chodnikowych ułożonych na ziemi.

Poszedłem dalej, przeszedłem przez małe osiedle i wkrótce znów byłem w lesie. Tym razem szedłem wzdłuż strumyka, a odgłosy autostrady trochę ucichły (tak po prawdzie to już wcześniej przestałem zwracać na nie uwagę). Po kilkunastu minutach marszu byłem już przy bramie fortu - niestety zamkniętej, więc nie udało mi się wejść i poeksplorować jego pozostałości.

Do Malinówki, którą ponownie miałem przeskakiwać, udałem się południową stroną lasu. Po drodze spotkałem stado sarenek, które bacznie obserwowało mnie spomiędzy drzew, błyszczącymi w świetle latarki oczami śledząc każdy mój krok. Dotarłem nad brzeg i, zbierając się w sobie, przeszedłem po kłodzie uważając, by nie wpaść do wody. Jakoś się udało.

W dalszym ciągu kierując się południową stroną lasu doszedłem w okolice domostw i postanowiłem je okrążyć. Minąłem kilka zwalonych drzew, przeszedłem obok jakiegoś placu budowy i w końcu trafiłem na ścieżkę prowadzącą przy płocie wykonanym z siatki. Był to kolejny punkt, który chciałem zobaczyć, bo na mapach wyglądał interesująco - samotna willa pośrodku lasu. Według tabliczki miał to być jakiś ośrodek szkoleniowy, ale nie wiem dokładnie kogo tam szkolili, w każdym razie wejść do środka się nie dało.

Dotarłem w końcu do samochodu i ruszyłem do domu. Spacer nie był specjalnie ekscytujący ani spektakularny, ale przynajmniej zobaczyłem ten lasek na własne oczy. Bliskość autostrady niestety mu nie służy, jednak dla osób mieszkających w jego okolicy musi to być na prawdę super miejsce, czy to do spacerów z psami, czy do poobiedniej przechadzki, pobiegania, czy też do jazdy na rowerach dla dzieciaków (widziałem przygotowane hopki). Jak to mówią: lepszy wróbel w garści.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
eea02ed7-f00f-46c6-89ee-45bfbfec0118
169bbacc-7c27-4d4b-8574-b203cc086c73
6c024921-c4ae-44ec-b429-bedfee745c82
0b2a4b2f-f1a3-4857-a4df-6ec202d9edec
0067a8b6-13f2-49d8-8848-a6ba30d44741
moderacja_sie_nie_myje

Jaką masz za czołówkę?

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zanim zaleje nas fala wpisów o mikołajkowych prezentach, zapraszam Was na wspominkę wycieczki do Ojcowskiego Parku Narodowego Ten i kolejnych kilka wpisów w #piechurwedruje będzie poświęconych miejscom w bliskiej okolicy Krakowa.
---------
Miejsce: Ojcowski Park Narodowy (Wyżyna Olkuska)
Data: 25 czerwca 2022 (sobota)
Staty: 10km, 4h, 290m przewyższeń

Wycieczkę zaplanowałem dzień wcześniej, w piątek, chcąc jakoś wykorzystać świetną pogodę. Oprócz Myszy, żony i mnie, po krótkich acz stanowczych namowach, zdecydowała się w niej uczestniczyć również moja babcia. W takim też zacnym gronie dojechaliśmy późnym rankiem na (płatny) parking Złota Góra.

Po spsikaniu się środkiem przeciw komarom i kleszczom ruszyliśmy zielonym szlakiem do Doliny Sąspowskiej. Młoda siedziała w nosidle i miała raczej dobry humor, jak zresztą reszta towarzystwa. Szliśmy krótko, schodząc zielonym lasem, aż dotarliśmy do doliny, w której było parno, duszno, a dookoła słychać było brzęczenie owadów wśród wysokich traw.

Szliśmy żółtym szlakiem, wzdłuż szemrającej obok Sąspówki. Trasa prowadziła częściowo po odsłoniętym terenie, a częściowo pod gałęziami drzew, które chroniły przed słońcem. Co jakiś czas spomiędzy pni wyłaniały się wapienne skały. Klimacik był świetny i gorąco polecam wszystkim tę trasę.

Po jakimś czasie doszliśmy do asfaltowej drogi, przy której znajdowały się różnego rodzaju bary, a także pstrągarnia, z której słynie to miejsce. Zjedliśmy po lodzie i udaliśmy się czarnym szlakiem do Groty Łokietka. Po drodze weszliśmy jeszcze na punkt widokowy znajdujący się na skale Jonaszówka - babcia nie wchodziła, bo kamienie były strasznie wyślizgane.

Dalsza część drogi prowadziła pod górę, ale nachylenie było ok, a dodatkowo wykonano tu stopnie ułatwiające wchodzenie. Wyjąłem Mysz z nosidła i przeszła sama kilka kroków, ale to jeszcze nie był jej dzień na rozstanie się z "plecaczkiem".

Dotarliśmy do groty, przy której zrobiliśmy kolejną przerwę, jednak nie wchodziliśmy do środka - raz, że nie byliśmy przygotowani (brak latarek i ciepłego okrycia); dwa, że Mysz zwyczajnie by się bała. Po posileniu się ruszyliśmy dalej, tym razem schodząc niebieskim szlakiem przez Wąwóz Ciasne Skałki. Tu również było klimatycznie: wapienne skały wyglądały fantastycznie, a gdzieniegdzie można było dostrzec amonity.

W końcu doszliśmy do formacji skalnej zwanej Bramą Krakowską, gdzie urządziliśmy piknik. Babcia wyjęła ciasteczka, czym wzbudziła entuzjazm u prawnuczki oraz u wnuka. Niedaleko było Źródełko Miłości, do którego także podeszliśmy, ale nie wyglądało jakoś szałowo. Po przeciwnej stronie również wznosiły się piękne skały; widać było m.in. Rękawicę, do której aż chciało się pójść, niestety czas już trochę gonił.

Rozpoczęliśmy drogę powrotną na parking. Czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Ojcowa. Zahaczyliśmy o jaskinię Krowią, minęliśmy stawy z pstrągami i cały czas asfaltową drogą kontynuowaliśmy marsz. Słońce nie miało dla nas litości i martwiłem się trochę o Mysz oraz babcię, na szczęście odsłonięty odcinek nie trwał tak długo. Wkrótce mijaliśmy już muzeum i wchodziliśmy po schodach do bramy zamkowej (nie wchodziliśmy do środka). Było bardzo ładnie, pogodnie i spokojnie.

Spod zamku zielonym szlakiem, prowadzącym znowu pod górę przez las, wróciliśmy na parking. W międzyczasie młoda tradycyjnie zasnęła w nosidle, co oczywiście było do przewidzenia. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy w stronę Krakowa, usatysfakcjonowani odbytą wycieczką. Polecam tę trasę na leniwe weekendy, jednak lepiej iść nią raczej gdy jest sucho.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
66d57e11-6a21-403f-90fc-9c31ae1f532d
0f5df5c2-2d51-4e50-97c4-dda6ff2af7f2
a72c56ce-59a8-493d-ac2c-f10e63533685
93111f23-4e99-413a-abc6-841e4aa2f9d5
c9cf6495-147e-44f0-b368-a0db74892ce3
otoczenie_sieciowe

Ech, zieleń i ciepełko

Mr.Mars

@Piechur Wyobrażam sobie, że kiedy pytasz młodej: "idziemy się bawić?"

To ona zakłada buty, kurtkę i bierze plecaczek.

Eliasz_Oderman

Fajna trasa!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Kolejne podsumowania tras z #piechurwedruje w ramach zaniedbanego #poradnikpiechura
---------
31. Wpis: Babia Góra
Wnioski:

  • W wysokich partiach gór śnieg może zalegać nawet kilka miesięcy po zakończeniu zimy.
  • Kurtka przeciwwiatrowa z kapturem zawsze na plus.
  • Jeśli zależy nam na widokach, lepiej wcześniej dobrze sprawdzić kilka prognoz pogody dla danego szczytu.
  • Nie ma co szaleć z tempem, zwłaszcza schodząc po głazach - poślizg może wiązać się z bolesnym upadkiem, także kontuzją.
  • Ciąża, zwłaszcza wczesna, zwykle nie dyskwalifikuje przed wycieczkami górskimi.

32. Wpis: Lackowa
Wnioski:

  • W warunkach zimowo-śniegowych stuptuty powinny znaleźć się w naszym wyposażeniu.
  • Jeśli nie jest się w parku narodowym, to chodzić można nie tylko po szlaku, a dużo map turystycznych oferuje możliwość wyznaczania trasy po innych uwzględnionych na nich ścieżkach czy drogach.
  • W przypadku wycieczki podczas roztopów trzeba liczyć się z tym, że drogę przetną liczne mniejsze i większe strumienie, a także potoki.

33. Wpis: Ćwilin
Wnioski:

  • Ośnieżony las nocą wygląda obłędnie.
  • Na jabłuszku kiepsko zjeżdża się po świeżym śniegu.

34. Wpis: Kotoń Zachodni, Zembalowa, Łysina
Wnioski:

  • Do długodystansowych wycieczek lepiej być wyspanym i wypoczętym, w przeciwnym razie wyprawa na prawdę da się we znaki.
  • Na trasie w nocy można spotkać wiele saren, które raczej unikają kontaktu z człowiekiem, a ich obecność szybko przestaje wzbudzać emocje.
  • Warto dawać znać zwierzętom, że się idzie, np. przypinając do plecaka dzwoneczek, lub stukając kijkami o drogę.
  • Zmęczony umysł sprawia, że wyobraźnia może zacząć płatać figle. Jeśli nie lubi się niespodzianek, jak majaczące w ciemności figury aniołów, lepiej prześledzić wcześniej całą planowaną trasę dokładnie.

35. Wpis: Dolina Olszowego Potoku
Wnioski:

  • Pierwsze wędrówki z dzieckiem, które ma przemierzyć na własnych nóżkach, nie powinny być zbyt długie, a także powinny oferować coś ciekawego z perspektywy szkraba.
  • Warto nie ulegać złym humorom i marudzeniu, i nie brać dziecka na barana, ale zachęcać je do dalszej samodzielnej wędrówki. Dzieci mają na prawdę dużo wytrzymałości i energii, ale korzystają z tych zapasów tylko, jeśli mają w tym interes.
  • Cierpliwość to cnota, która powinna nam towarzyszyć zawsze, ale zwłaszcza przy wycieczkach z maluchami - emocje trzeba trzymać na wodzy.

36. Wpis: Halicz, Tarnica
Wnioski:

  • Pierwsze wrażenia mogą być mylne i trasa, która zapowiada się początkowo nieciekawie, może stać się jedną z tych, które wspominać się będzie najdłużej.
  • Warto zadbać o odpowiednie naładowanie organizmu energią przed ruszeniem na trasę.
  • W górach lepiej spodziewać się deszczu i dobrze być na tę ewentualność odpowiednio przygotowanym.
  • Termos z gorącą herbatą to nieoceniony kompan podróży.
  • To, co mówi się o Bieszczadach, jest prawdą.

-------
Kolejna seria wpisów będzie ponownie o mniejszych wycieczkach w okolicy Krakowa - zachęcam do odwiedzin na tagu

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
a7dd7e51-48e3-488c-a3e9-39a84997fdb4
Piechur

Addendum pkt. 36:


  • Uważać na roaming poza UE! Można się nieźle przejechać, jeśli telefon zgubi polską sieć i zacznie korzystać z transferu zagranicznej, nie będącej w UE sieci (np. ukraińskiej).

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje o wyprawie, która niestety dużo mnie kosztowała. Zapraszam do czytania i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Halicz, Tarnica (Bieszczady)
Data: 2 września 2022 (piątek)
Staty: 21.5km, 6h30, 885m przewyższeń

Z okazji czwartej rocznicy ślubu chcieliśmy spędzić z żoną trochę czasu solo - niestety, z wiecznie chorującą Myszą było to praktycznie niemożliwe. W końcu jednak planety ułożyły się w sprzyjający sposób, a moja złota i kochana mama zaproponowała, że weźmie młodą pod swoje skrzydła na dwie noce. Oczywiście skorzystaliśmy z tej niepowtarzalnej oferty.

W ciągu kilku godzin zaplanowaliśmy i zorganizowaliśmy wyjazd, który miał się odbyć się za kilka dni. W przeddzień nocowaliśmy u rodziców, aby następnie z samego rana wyruszyć w trasę, która miała trwać kilka godzin. Naszym celem były Bieszczady, gdzie planowaliśmy zdobyć jeden ze szczytów należących do #koronagorpolski , czyli Tarnicę.

Po długiej jeździe dojechaliśmy do miejscowości Wołosate, gdzie na dużym płatnym parkingu zostawiliśmy samochód. Następnie rozpoczęliśmy wędrówkę czerwonym szlakiem w stronę przełęczy Bukowskiej. Niebo było pochmurne, trochę wiało, ale bez tragedii.

Przez jakieś 2 kilometry szło się asfaltem, później utwardzona droga prowadziła już przez las, a obok szumiała płynąca Wołosatka. Żona nie miała coś humoru na chodzenie, trochę sapała i w pewnym momencie prawie mieliśmy wracać na parking, ale ostatecznie spięła się w sobie. Trasa nie była wymagająca, a nawet powiedziałbym, że raczej nudna.

Po 6 kilometrach, od kiedy zeszliśmy z asfaltu, dotarliśmy do przełęczy Bukowskiej, gdzie w altance zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek. Nie mogłem wtedy przestać zastanawiać się, co ludzie właściwie widzą w Bieszczadach, bo na mnie nie zrobiły do tamtej pory większego wrażenia - ot góry jak góry, trasa taka sobie. Ubraliśmy kurtki i skierowaliśmy się w stronę najbliższego szczytu, którym był Rozsypaniec.

Zaczęliśmy wychodzić z lasu i powoli znajdowaliśmy się ponad wierzchołkami drzew. I wtedy zrozumiałem. Musiałem zobaczyć na własne oczy, o co wszystkim chodzi - a chodzi o przestrzeń, niczym nie zaburzoną, nieskrępowaną i nie zanieczyszczoną. Wokół nas znajdowały się tylko góry, część z odsłoniętymi wierzchołkami. Żadnych miast, zboczy upstrzonych wyrastającymi losowo domami, pól uprawnych, tylko dzikość natury. Było na prawdę pięknie, a z każdym krokiem robiło się coraz lepiej.

Trasa była wyznaczona drewnianymi barierkami, a szło się twardą, wydeptaną ścieżką usianą głazami. Na górze wiało już okrutnie, więc na naszych głowach szybko znalazły się czapki i kaptury.

Minęliśmy Rozsypańca i skierowaliśmy się na Halicz. Widoki były niezwykłe, rozsadzały mi głowę, uczta dla oczu i duszy. Bieszczady wyglądały zupełnie inaczej niż inne pasma, w których do tamtej pory chodziłem; przypominały fale na wzburzonym, niespokojnym morzu. Te wysokie wyblakłe trawy, czerwone owoce na krzakach, wszystko było inne, ale estetycznie bardzo przyjemne. Szło mi się świetnie, żona natomiast miała zdecydowanie gorszy dzień i na Halicz weszliśmy z kilkoma przerwami po drodze.

Cały czas widzieliśmy w oddali Tarnicę, która ani trochę się nie przybliżała. Nie przeszkadzało mi to zupełnie i jak dla mnie wycieczka mogłaby trwać cały dzień. Zeszliśmy z Haliczy i po dłuższym odcinku zaczęliśmy iść zboczem Kopy Bukowskiej. Szlak przez chwilę prowadził w dół i tak dotarliśmy do Przełęczy Goprowskiej. Niedaleko znajdowała się wiata, w której postanowiliśmy jeszcze coś przekąsić. Niestety, na tym etapie wiedzieliśmy już, że z widoków nic nie będzie, bo chmury kompletnie przysłoniły wierzchołek. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie padać.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt. Na tym etapie żonie było już dosyć ciężko, ale i motywacja była silniejsza, bo cel znajdował się już naprawdę niedaleka, także dzielnie stawiała kolejne kroki. Minęliśmy przełęcz pod Tarnicą i w gęstej chmurze, z wiatrem smagającym nas po twarzach, dotarliśmy na wierzchołek góry. Widoków oczywiście nie było, ale była za to gorąca herbata. Zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce, dopiliśmy resztę napoju i stwierdziliśmy, że najwyższy czas wracać.

Do Wołosatego zeszliśmy niebieskim szlakiem. Z ulgą powitaliśmy las, który skutecznie chronił przed dającym się coraz bardziej we znaki wietrzyskiem. Trasa była bardziej stroma niż ta, którą wchodziliśmy (duh), ale mimo to nie wspominam jej źle - a tak prawdę mówiąc, kiepsko ją pamiętam. Wydaje mi się, że było kilka drewnianych kładek, oraz w kilku miejscach odcinki ze stopniami, mającymi ułatwić wchodzenie i schodzenie.

Wyszliśmy z lasu i po chwili marszu znaleźliśmy się przy punkcie informacyjno kasowym, gdzie przybiliśmy pieczątki do książeczek. Wkrótce byliśmy też przy aucie i, nieco zmęczeni i zmarznięci, pojechaliśmy do Rymanowa Zdrój na dalszą część naszego krótkiego urlopu.

Aha, i na zakończenie o tym, czemu mnie to wszystko dużo kosztowało. Otóż rozpoczynając trasę postanowiliśmy z żoną nagrać ją na Stravę, którą włączyliśmy odruchowo, bez zastanowienia. Miesiąc później przyszedł rachunek i osiwiałem - 500 złotych... Rzecz jasna złapała nas sieć ukraińska, a więc rośliny roaming poza UE. Ostatecznie udało się obniżyć kwotę do 250 złotych, ale i tak zabolało, no ale cóż, za głupotę się płaci.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #bieszczady #fotografia
ea3524c9-5a67-450d-8c72-107eb05dc86b
cf6df1c9-404f-4cfa-9320-61d64c95147b
3a9195ae-60d8-4f23-a008-1b3b721f561d
117b6008-12dc-4cd3-82c1-bf5fada27546
6f4bf64c-41e3-4886-ad19-3031989a72b9
trixx.420

znalazłem stare fotki, pogoda byłą wyśmienita, tylko wiało nieziemsko.

6.10.2018

931f7651-6818-4e4c-9d12-d78ef4eb8627
Marchew

@Piechur Te wysokie trasy są piękne.

Gdzieś słyszałem że na Tarnicę znacznie ładniej z Ustrzyk niż Wołosate. Masz może porównanie, czy próbować forsować od Wołosate czy może pętlę tak jak na twojej wyprawie?

esquina

@Piechur wydaje mi się że zrobiłem tą samą pętlę ale odwrotnie i z tego się cieszę bo ten długi łagodny w sumie nudnawy odcinek mieliśmy zmęczeni na powrocie. A stromy łatwiej do góry, lepiej dla kolan.

@Catharsis Ja zawsze słabo trafiam w Tatrach, za to w Bieszczadach ładnie miałem.

Zaloguj się aby komentować

Licho nie śpi.

#piechurnatrasie

#gory #wedrujzhejto #fotografia #podroze
80dae6af-b80c-46ba-b910-e32da6943e51
moll

Zostaw miseczkę z kaszą i miodem na skraju obozowiska

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechuroglada , a w nim - Nędznicy. Która wersja podobała Wam się najbardziej?
----------
Tytuł: Les Misérables
Reżyseria: Bille August
Moja ocena: 3.5/5

Zbiegły skazaniec przyjmuje nową tożsamość i rozpoczyna życie w zgodzie z naukami Chrystusa, stając się osobą poważaną i wpływową. W wyniku splotu niespodziewanych zdarzeń rzeczywistość, którą zbudował dla siebie i innych, zaczyna się kruszyć, a na jego trop wpada bezkompromisowy były strażnik, pracujący teraz jako oficer policji.

Wciągnęła mnie ta historia. Fabuła jest bardzo ciekawa, pełna chwil zwątpienia, ale mimo to niosąca przekaz, że są wartości, którym warto być wiernym bez względu na czasy, w których się żyje. Może być przez to odebrana jako trochę naiwna i moralizatorska, ale mi to nie przeszkadzało. Większość postaci jest zagrana wyśmienicie (świetny Neeson w roli Jeana Valjeana, Thurman jako Fantyna oraz oczywiście Rush jako pies tropiący Javert). Montaż momentami kuleje, zwłaszcza przy nagłych scenach, ale i tak uważam, że po tych 25 latach film się broni. Mi w każdym razie podobał się znacznie bardziej od wersji z 2012, ale może dlatego, że nie przepadam za musicalami. Polecam osobom, które zawsze starają się szukać światła w otaczającym mroku.

#filmy #kino #ogladajzhejto
b02fe71a-f192-4534-8330-366d4facfa86
jimmy_gonzale

Zajebisty plakat

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Po wspaniałym potrójnym remisie pomiędzy @UmytaPacha , @splash545 oraz moją skromną osobą, będąc namaszczonym przez @UmytaPacha , wraz z @splash545 proponujemy następujące rymy oraz temat:

Rymy: bluszcze - chluszcze - wzdryga - wyga ( @splash545 )
Temat: anatidaefobia - czyli strach przed byciem obserwowanym przez kaczki ( @Piechur )

Wytłumaczenie zasad TUTAJ .
Zapraszamy do wspólnego wierszoklectwa

#naczteryrymy #zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
George_Stark

Nad rzeczką, gdzie rosną bluszcze,

kaczka-dziwaczka się pluszcze.

A zając (cały w buraczkach!) pod jej spojrzeniem się… Wzdryga?

Coś mi nie idzie ten wierszyk, jak Brzechwie. Ten to był jednak wyga!

jeikobu__

Wlazłem ja ci w gęste bluszcze

a tu stary kaczor chluszcze...

Całe ciało me się wzdryga,

gapi na mnie się ten wyga.

UmytaPacha

@Piechur 

Adam przy kąpieli zdejmując z pasa bluszcze

posłyszał jak w szuwarach zawzięcie coś chluszcze.

"Znów kaczor na mnie chętny!" - ze strachu aż wzdryga,

"Jużci" - szepnął kaczor, pornograficzny wyga.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W ostatnim wpisie opowiadałem o długiej wyprawie, więc dla równowagi dzisiaj będzie o krótkiej wycieczce. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Dolina Olszowego Potoku (Gorce)
Data: 23 kwietnia 2023 (niedziela)
Staty: 5.5km, 3h30, 225m przewyższeń

Mimo, że uwielbiam zimę w górach, to od początku 2023 roku z niecierpliwością wypatrywałem wiosny. Powód był jeden - spełnić marzenie o wspólnej wyprawie z Myszą, którą mogłaby przejść na własnych nóżkach. Gdy tylko prognozy zaczęły pokazywać nieco wyższe temperatury, pojechaliśmy do sklepu wybrać jej pierwsze górskie buty oraz spodnie.

Najważniejszym warunkiem na pierwszą wycieczkę było to, aby nie była ona zbyt długa, oraz by po drodze było coś ciekawego do zobaczenia (ciekawego z perspektywy brzdąca). W styczniu byliśmy z tatą na nocnej eskapadzie w Dolinie Olszowego Potoku i właśnie to miejsce upatrzyłem jako nasz cel. Wkrótce na kwietniowym horyzoncie pojawił się także cieplejszy weekend, który postanowiliśmy wykorzystać.

Szczęśliwie złożyło się, że w tym terminie dostępność zadeklarowała duża część mojej rodziny, którą bardzo cenię, i ostatecznie na parking w Koninkach, z którego mieliśmy startować, dotarliśmy następującą ekipą: moja babcia, mama z tatą, brat z partnerką, oraz Mysz, żona (będąca wtedy w piątym miesiącu ciąży) i ja. Po zgromadzeniu się i przeliczeniu ruszyliśmy na trasę.

W założeniu miała być to spokojna wycieczka, bez pośpiechu, z uwzględnieniem tego, że będziemy robić częste przerwy. Pierwsza z nich czekała nas już na mostku w drodze do Huciska, gdzie Mysz chciała powrzucać kamyki do potoku. Druga - przy zbiorniku dla płazów znajdującym się niedaleko bramy oznaczającej wejście na teren Gorczańskiego Parku Narodowego.

Jakoś udało się dość do wspomnianego Huciska, skąd czerwonym szlakiem spacerowym poszliśmy wzdłuż Olszowego potoku - młodą rzecz jasna już bolały nogi i chciała wracać. Na szczęście z pomocą przyszedł wujek i ciocia wraz z zabawą w ganianego. Po drodze zatrzymywaliśmy się jeszcze kilka razy: przy zejściu do potoku, żeby znowu porzucać kamieniami, przy kolejnym zbiorniku dla płazów, oraz na mostku, żeby ponownie rzucać kamieniami do wody. I tak przejście 1.5 km zajęło nam jakąś godzinę.

Zaczęły się też poważniejsze kryzysy i niestety zabawy wymyślane przez prababcię, dziadków oraz ciocię i wujka powoli przestały działać. Pozostało przekupstwo - za dojście do ustalonego punktu należał się smakołyk. Nie było łatwo, ale trzymaliśmy nerwy na wodzy. Narzekanie i teatralne siadanie na ziemi stawało się jednak coraz częstsze, więc przy drodze stokowej, gdzie krzyżowały się szlaki czerwony z niebieskim, postanowiłem, że trzeba skrócić trasę. Dlatego też zeszliśmy od razu do potoku Turbacz, zamiast iść dalej w stronę Paciepnicy, co wydłużyłoby wycieczkę o 2.5 km i kto wie ile godzin.

Zejście było bardziej nachylone, ale przygotowane na turystów z dziećmi, bo z dostępnymi stopniami czy też schodami ułatwiającymi poruszanie się w dół. Naszym celem była polana Oberówka, ale udało mi się namówić jeszcze Mysz, żebyśmy wcześniej ją okrążyli idąc zieloną ścieżką edukacyjną, dzięki czemu zobaczyliśmy krótki, ale ładny kawałek lasu, oraz potoczek, do którego (zgadliście) znów rzucaliśmy kamienie.

Na polanie zabawiliśmy dłuższą chwilę - przekąsiliśmy coś, pobawiliśmy się w berka i chowanego, odbijaliśmy piłkę. Młoda, która jeszcze kilka chwil wcześniej jęczała, że nie ma już sił, jakimś magicznym sposobem je odzyskała i angażowała wszystkich do zabawy. Na polanie były też wyznaczone miejsca na ognisko, jednak drewno trzeba było kupić czy też zamówić - w każdym razie nie można było zebrać go samemu, ze względu na obecność w parku narodowym.

Z Oberówki udaliśmy się już na parking i zakończyliśmy naszą wycieczkę w Gorce. Ogólnie oceniam ją bardzo na plus, bo spędziłem na prawdę fajne chwile z moimi najbliższymi. Natomiast Mysz, jak na swoje pierwsze samodzielne wyjście, spisała się w mojej ocenie na medal, a każda kolejna wyprawa była już tylko lepsza.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e00419cf-aa13-4b77-8bf7-b5f828d3cc30
16278b49-9256-417e-9e3b-e4c490100ad8
d915356b-bd52-4159-a474-fb8db7361baf
9a45cf1b-9b7a-4fad-815a-0b90879690c0
Opornik

@Piechur Super. Nie kusiło żeby po prostu wziąć na barana? Czy specjalnie zależało ci żeby sama przeszła?

Piechur

@Opornik Oj, kusiło momentami, ale wiedziałem, że da radę i chciałem, żeby sama też to zobaczyła. Początki bywają trudne, ale zwykle taki system na dłuższą metę się opłaca.

Lubiepatrzec

@Opornik branie na barana czy wożenie w wózku dużego dziecka to pójście na łatwiznę, masa ludzi tak robi. Trud @Piechur -a zwróci mu się za jakiś czas, choć to wymaga cierpliwości, której zazdroszczę.

Opornik

@Lubiepatrzec nie mówię że nie, ale ja swoje lubiłem nosić.

musiałem przestać bo inne dzieci zazdrościły.

Piechur

@Opornik Hehehe ja też lubię i to nie jest tak, że nie noszę jej w ogóle, bo na placyk jak idziemy albo spacer po mieście to ją biorę, ale w górach mamy inne zasady

ruhypnol

Dobra wycieczka!

Nie ma co się łamać z braniem na barana. Z obserwacji trzylatków, którą miałem w rodzinie nóżki "bolą" przez pierwszy kilometr, a później realnie dopiero po piątym

Moim rodzimym regionem wędrówkowym jest Beskid Sadecki, dlatego mogę polecić takie trasy-pętelki:

Rytro-Kordowiec-Rytro

Rytro-Cyrla-Rytro

Wierchomla-Bacówka-Wierchomla (w jedną stronę wyciągiem krzesełkowym).

Wszystkie przetestowanie na trzylatkach, które na co dzień mają normalną aktywność (zabawa, spacery). Jestem zdumiony jak dzieci lubią strome odcinki/schodki kamienne. Wchodzą wtedy w tryb kozicy i świetnie się bawią zdobywając wysokość przy okazji.

Na wiosnę najmłodsze będzie już miało 4 lata, więc podbijamy dystans i robimy Przehybę z Gabonia

Piechur

@ruhypnol Fajne trasy! My kręcimy się głównie po Wyspowym, ale Gorce też nam nie straszne

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym #piechurwedruje chciałbym opowiedzieć Wam o masochistycznej wędrówce, którą odbyłem nieco ponad rok temu. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Kotoń Zachodni, Zembalowa, Łysina (Beskid Makowski, Beskid Wyspowy)
Data: 10/11 listopada 2022 (czwartek/piątek)
Staty: 49km, 11h40, 1.865m przewyższeń

Listopad był chłodny i raczej nie rozpieszczał, a pogoda średnio zachęcała do spacerów. Był jednak ktoś, komu te warunki w ogóle nie przeszkadzały i w deszczu, w nocy, postanowił przejść 36 kilometrów z Międzybrodzia Bialskiego do Wadowic - tym kimś był mój tata. Nie powiedział mi nic o tej wyprawie i gdyby mama się nie wygadała, to pewnie dowiedziałbym się o niej post factum. Oj, zapiekło mnie wtedy ego i zazdrościłem pomysłu okrutnie. Zacząłem wtedy snuć własny plan, który zrealizować miałem już kilka dni później.

Moim celem było obskoczenie możliwie jak największej liczby szczytów w okolicach Pcimia. Ponieważ w deszczu chodzić nie lubię, czekałem na jakieś sprzyjające warunki pogodowe, które nadarzyły się w przeddzień Dnia Niepodległości. Żona zgodziła się zająć usypianiem Myszy, dzięki czemu już o 19:45 byłem na parkingu kościelnym w Pcimiu, gdzie zostawiłem samochód i wyruszyłem w trasę.

Po niedługim marszu żółtym szlakiem wkroczyłem do lasu. Księżyc wynurzał się co chwila zza chmur towarzysząc mi przez większość czasu. Szedłem żwawo, stając się wyregulować oddech i znaleźć odpowiedni balans w organizmie. Kijkami wystukiwałem sobie rytm, wprawiając się w stan lekkiego transu; stukanie miało też informować zwierzęta o tym, że nadchodzę. Pod nogami chrzęściły rozdeptywane suche liście, a wyobraźnia powoli zaczynała grać mi na nosie wyłapując w mroku fantastyczne kształty.

Idąc w takich warunkach słuch robi się bardzo wyczulony i każdy najmniejszy szmer stawia wszystkie zmysły na baczność. Wkrótce zobaczyłem pierwsze pary oczu śledzące mnie spomiędzy drzew. Te pierwsze kontakty z sarnami, do których te oczy należały, były stresujące i powodowały u mnie uczucie dyskomfortu, manifestujące się przez gęsią skórkę wędrującą wzdłuż kręgosłupa do karku. Szedłem czujnie i byłem raczej spięty. W jednym momencie można było zobaczyć ze szlaku, żeby zobaczyć Diabelski Kamień w Stróży - zacząłem do niego iść, ale mimo krótkiego odcinka spietrałem i, bacznie obserwowany spomiędzy gałęzi, wróciłem na szlak.

Kontynuowałem wyprawę i wkrótce dotarłem na Pękalówkę, a następnie na Kotoń Zachodni. Kijki przydały się po drodze kilka razy przy pokonywaniu rozległych kałuż. Kotoń nie zachwycił, nie miał zbyt wiele do zaoferowania.

Skierowałem się w stronę skrzyżowania pod Gorylką i idąc tam zobaczyłem między drzewami jakieś światełka. W miarę jak się zbliżałem robiło się ich coraz więcej. Zacząłem sobie wkręcać, że właśnie trafiłem na mszę satanistów albo spotkanie neonazistów, i mogę zacząć żegnać się z życiem. Okazało się jednak, że był to tylko okazałych rozmiarów ośrodek wypoczynkowy z kilkoma domami z bali.

Zacząłem iść asfaltową drogą i pod Gorylką odbiłem w czarny szlak. Minąłem kilka domków, po czym znów zagłębiłem się w las. Doszedłem do skrzyżowania pod Groniem Tokarskim, od którego asfalt już cały czas prowadził mnie do Tokarni. Oprócz małej kapliczki zrobionej na rosnącym przy drodze drzewie nic ciekawego się nie działo.

W Tokarni zrobiłem krótką przerwę na kanapkę. Było po 1 w nocy, tempo miałem niezłe. Kontynuowałem marsz czarnym szlakiem i niebawem znów opuściłem zamieszkałe tereny, zaczynając wspinaczkę na kolejny szczyt. Nagle, niedaleko przed sobą zobaczyłem białą postać. Zupełnie się tego nie spodziewałem i włosy na karku zjeżyły mi się momentalnie. Zbliżyłem się powoli i okazało się, że jest to figura anioła. Dalej z ciemności wyłoniły się kolejne, a ja zastanawiałem się co jest grane. Klimat był zupełnie odjechany i trochę nierealny (w domu sprawdziłem, że była to Kalwaria Tokarska). Wkrótce przestałem jednak o tym myśleć, bo podejście zaczęło dawać mi w kość.

Jakoś wczołgałem się na Golec, z którego po chwili doszedłem na Zembalową. Nie pamiętam dobrze tego odcinka, skupiłem się tylko na tym, żeby dotrzeć na szczyt. Rozpocząłem schodzenie żółtym szlakiem do Lubnia, a trasa zaczynała się już nieznośnie dłużyc. Stada saren albo pojedyncze osobniki spotkałem mniej więcej co godzinę, ale na tym etapie przestały wzbudzać we mnie emocje. Zwykle, żeby jakoś urozmaicić sobie czas, coś do nich mówiłem - zdaję sobie sprawę jak to musiało wyglądać.

Dotarłem w końcu do Lubnia, który spowity był lekką mgiełką, nadając oświetlonemu kościołowi Jana Chrzciciela ciekawej atmosfery. Zjadłem kolejna bułkę, wymieniłem baterie w czołówce, wypiłem herbatę i, w dalszym ciągu żółtym szlakiem, udałem się zdobywać ostatni szczyt. Trasa znów prowadziła częściowo przy drodze, by później skręcić w osiedle domków i wreszcie zanurkować w las. Rozpocząłem długą wspinaczkę na Łysinę.

Na tym etapie towarzyszył mi już ostry kryzys, który trwał chyba 2 godziny. W głowie miałem same negatywne myśli, byłem zmęczony, marzyłem o tym, żeby się położyć. Brak regularnego snu od długiego czasu, ciężki okres w pracy, to wszystko zaczynało się mścić i odciskać piętno na mojej formie. Nie będę ukrywać - w tamtym momencie nie odczuwałem żadnej przyjemności z wycieczki. Wejście na Kamionkę kosztowało mnie dużo energii i gdy następnie, klnąc na czym świat stoi, dotarłem na Patryję, byłem już wyczerpany i zwyczajnie zły.

Usiadłem przy znajdującym się tam stoliku, żeby odpocząć i uzupełnić zapasy energii. Doprowadziłem się niestety do stanu, w którym miałem odruch wymiotny przy próbie jedzenia. Herbata pomogła uspokoić żołądek, a ja rozglądałem się dookoła zastanawiając się, czy byłbym w stanie zasnąć na grubej gałęzi widocznego kawałek dalej drzewa.

Przesiedziałem tak kilkanaście minut zmuszając się do jedzenia i w końcu ruszyłem dalej. Okazało się, że zastosowana kuracja pomogła i po kilku chwilach wrócił mi zarówno humor, jak i siły, aż mnie to trochę zaskoczyło. Kontynuowałem wspinaczkę i niebawem byłem już na Łysinie, ostatnim z zaplanowanych szczytów. Odbiłem w czerwony szlak i zacząłem schodzić do schroniska na Kudłaczach, gdzie chciałem przybić pieczątkę, niestety nocą było zamknięte. Poszedłem dalej i wkrótce znalazłem się na Działku, przy którym było kilka domów mieszkalnych.

Odbiłem w żółty szlak, który chwilę prowadził asfaltową drogą, by ostatecznie skręcić w las. Czułem się dobrze, szedłem dziarsko, zapominając o towarzyszącym mi jeszcze godzinę wcześniej kryzysie. Moja wycieczka powoli dobiegała końca i wiedziałem, że za jakąś godzinę będę już przy samochodzie. Po drodze postanowiłem jednak jeszcze zobaczyć Wielki Kamień, do którego można było trafić skręcając w krótki odcinek czarnego szlaku. Rzecz jasna przegapiłem ten skręt i musiałem się wracać. Sam kamień rzeczywiście był wielki.

Odchodząc od niego zauważyłem coś osobliwego, mianowicie, że światło latarki przestaje być potrzebne. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zaczyna się rozjaśniać. Ciężko mi opisać, z jaką radością przywitałem światło po całej nocy włóczenia się w ciemności. Przeżycie miało charakter nieco mistyczny i trochę duchowy - oto las, który do tej pory był surowy, nieprzyjazny i tajemniczy, odkrywał przede mną swoje piękne barwy. Oczy chłonęły cudowne czerwienie opadłych liści, zachwycającą ciemną zieleń iglastych gałęzi, intensywne brązy wilgotnej kory. Popatrzyłem w górę i pomiędzy wierzchołkami nagich gałęzi zobaczyłem rozjaśniające się niebo. Byłem w raju. Na prawdę zapomniałem, że na tym świecie istnieje coś takiego jak kolor. Zaczerpnąłem głęboki oddech chłodnego powietrza i ruszyłem dalej.

Doszedłem na skraj lasu, skąd w końcu mogłem podziwiać okoliczne widoki. Zacząłem widzieć coraz więcej domostw i wkrótce dotarłem do asfaltowej drogi. Przeszedłem przez jakieś pole, minąłem dwie panie, które właśnie zaczynały swoją wędrówkę w góry, następnie przeszedłem nad Rabą i już byłem ponownie w Pcimiu, przy swoim samochodzie. Zapakowałem się do środka i po dość krótkim czasie dotarłem do domu, gdzie wziąłem ciepły prysznic i położyłem się w końcu spać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
482f9217-5709-4da6-a13d-884ba7c82890
5276f0af-236e-44e0-a3d3-14041552589f
c54815be-6662-468c-b29a-75cd75299e13
f1014096-5e04-4260-938e-19e934db0c6a
2a0701b5-8efb-40be-9b2c-ba281726a3e0
ruhypnol

Dobrze, że w domu czekało spanko, a nie opieka nad Myszą

Piechur

@ruhypnol Hehehe, zaciągnąłem u żony dług, który spłaciłem przy innej okazji 3h snu, mocna kawa i jakoś tamten piątek przeżyłem

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na kolejny wpis w #piechurwedruje , w którym będzie o szybkiej zimowej wyprawie. Zachęcam do czytania
---------
Szczyt: Ćwilin (Beskid Wyspowy)
Data: 26 stycznia 2022 (środa)
Staty: 8.5km, 2h50, 540m przewyższeń

Nadchodził koniec stycznia, zima była całkiem udana i nawet biała w porównaniu do lat poprzednich, a ja zorientowałem się, że jeszcze nie byłem w górach od początku nowego roku. Postanowiłem zmienić ten stan, a z racji tego, że z czasem było krucho, zdecydowałem się pojechać gdzieś w nocy, po uśpieniu Myszy. Warunek był taki, że trasa miała być w miarę szybka, bo kolejnego dnia trzeba było wstawać do pracy (wtedy jeszcze się tym przejmowałem). Stanęło na Ćwilinie, na którym już wcześniej byłem.

Na wyprawę chęć wyraziła też koleżanka, która swoją pierwszą trasę w górach zaliczyła w październiku poprzedniego roku ze mną i tak jej się spodobało, że miałem dawać znać, kiedy będę szedł znowu. Nie musiałem jej długo namawiać, złapany bakcyl zrobił swoje.

Po zmroku dojechaliśmy do Jurkowa, z którego miała rozpocząć się trasa. Po założeniu odpowiedniego ekwipunku (latarki, stuptuty) ruszyliśmy w stronę szczytu, dość szybko zmieniając asfalt na polną drogę. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami, a z każdą chwilą było go coraz więcej.

Niebawem dotarliśmy na skraj lasu, gdzie przywitał nas mały bałwanek. Niebieski szlak, którym szliśmy, zaczął wznosić się nieco bardziej, ale mimo to nie sprawiał problemów. Jest to chyba najłagodniejsze i najmniej intensywne podejście na Ćwilin.

Ja natomiast zaczynałem odlatywać, bo dostałem dokładnie to, czego chciałem: las pokryty śniegiem. Oczy chłonęły wspaniałe obrazki wyławiane na kilka sekund światłem latarki i nurkujące ponownie w gęstej ciemności. Powyginane szpony gałęzi oblepionych lodem, uginające się drzewa z trudem dźwigające ciężar śniegu, biel puchu leżącego na nieprzetartym szlaku - czułem, że jestem u siebie.

Jeśli chodzi o samą trasę, to minęła nam dość szybko i w jednym tylko momencie, niedaleko szczytu, bardziej się zasapaliśmy. Szło się jednak komfortowo, śniegu było tylko po kostki, więc nie sprawiał nieprzyjemności. Pojawiła się natomiast gęsta mgła, która towarzyszyła nam już na sam szczyt. Zrobiliśmy tam krótką przerwę na gorącą herbatę i po zrobieniu pamiątkowych zdjęć przy tabliczce zaczęliśmy schodzić tą samą trasą, skoro i tak nie było nam dane podziwiać nocnego nieba.

Wspomniałem, że przy wchodzeniu jeden fragment był trochę intensywniejszy - właśnie tam w drodze powrotnej postanowiliśmy spróbować zjechać na jabłuszku, które wzięliśmy ze sobą. Niestety, śnieg był zbyt świeży i za mało ubity, więc zamiast szybkiej jazdy skończyło się na mało efektownym zjeździe wspomaganym odpychaniem się nogami.

I tak zakończył się ten krótki wypad. Pożegnaliśmy las, pilnującego go bałwana, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Krakowa. W domu byłem chyba w okolicach 23, więc w teorii miałem dużo czasu na sen, jednak długo nie mogłem zasnąć wspominając ciągle piękny nocny krajobraz, jakim obdarowała mnie zima.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e5ab17ac-4f58-4c31-9312-4402351a9508
7e3c88f1-104f-4345-a91d-0129e8434b3b
ad5d608c-07ef-44dd-bee5-34934aa09de1
e194e0b7-b603-4124-8d73-609c3bd67d6d

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechuroglada o filmie, który nie miał prawa mi się podobać, ale się spodobał. A jakie są Wasze guilty pleasures?
----------
Tytuł: Stardust
Reżyseria: Matthew Vaughn
Moja ocena: 3.5/5

Młody chłopak mieszkający w małej wiosce przy tajemniczym murze postanawia wyruszyć na poszukiwania gwiazdy, która spadła z nieba. Przekraczając mur dostaje się do krainy pełnej magii, a jego podróż przybierze z goła odmienny kształt, niż to zaplanował.

Nic na to nie poradzę i nic radzić nie chcę, po prostu lubię ten film. Jest najzwyczajniej na świecie lekki - lekko przygodowy, lekko romantyczny, lekko zabawny. Nie mam z nim związanych żadnych sentymentów, oglądałem go będąc już dorosłym chłopem. Mimo to, wracam do niego w miarę regularnie, gdy nie mam ochoty na ambitne kino ani nowe i nieznane filmy, a jedynie na to, by w spokoju wyłożyć się na łóżku i pod ciepłym kocem poluzować nieco trzymane na smyczy myśli. Polecam tym, którzy w chłodne i deszczowe wieczory również poszukują trochę relaksu w wersji niskotłuszczowej.

#filmy #kino #ogladajzhejto
4ce3714b-feca-411d-aea4-e00303240249
pozdrawiam_was_ciule

Przecież ten film jest świetną adaptacją świetnej książki, gdzie tu guilty pleasure? No chyba że nie lubisz action-adventure


Już sama obsada dużo mówi - Claire Danes, Charlie Cox, Michelle Pfeiffer, Robert De Niro, Henry Cavill, Mark Strong, Ricky Gervais.

W dodatku świetna muzyka i naprawdę bajeczne plenery.


Naprawdę nie wiem dlaczego ten film nie odniósł sukcesu.


A moim guilty pleasure jest Transformers: The Movie z lat osiemdziesiątych. Niby kreskówka dla dzieci, ale mocno ryje banie.

L4RU55O

@pozdrawiam_was_ciule Kreskówka dla dzieci która ryje banię to dla mnie zawsze Batman Beyond. Tam jest wszystko, morderstwa, broń chemiczna, oszustwa, zboczenia, modyfikacje ciała, mutacje, rozpuszczanie żywcem, narkotyki.


Po grzecznym Batman The Animated Series Batman Beyond walił gazrurką przez łeb i nawet nie owijał w kawałek szmaty. Niektóre odcinki zryły mi psychę za dzieciaka.

Piechur

@pozdrawiam_was_ciule Wiesz, Movie 43 też ma niezłą obsadę Jak wspomniałem wyżej, dla mnie guilty pleasure oznacza coś, co lubisz, ale do czego byś się normalnie nie przyznał, bo z jakiegoś powodu Ci głupio. Nie wiem czemu akurat Stardust wywołuje u mnie taką reakcję, bo oglądałem dużo DUŻO gorsze filmy - ale tak po prostu jest i już

cotidiemorior

@Piechur muszę to w końcu obejrzeć bo książkę bardzo lubię

KLH2

"o filmie, który nie miał prawa mi się podobać, ale się spodobał"


Jeden z moich ulubionych filmów. Nie widzę w nim słabych punktów.

Myślę, że oglądałem go (nie przesadzam) dziesiątki razy. Już dwie sztuki na DVD zgubiłem

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś opiszę wycieczkę na Górę Policyjną. Zachęcam do czytania i śledzenia tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Lackowa (Beskid Niski)
Data: 23 stycznia 2021 (sobota)
Staty: 10.5km, 5h, 415m przewyższeń

Była druga połowa stycznia, a cały śnieg w mieście zniknął. Mnie natomiast po dobrym początku roku, kiedy to udało mi się wyrwać na Łopień, znów zaczynało nosić. Szybko sprawdziłem na mapach szczyty należące do #koronagorpolski, możliwe do przejścia trasy, dojazd i pogodę, wykonałem kilka telefonów po rodzinie, i w ten sposób wyklarował się plan zdobycia Lackowej.

Na uczestnictwo w wyprawie wyrazili chęć kuzynka, tata i brat. Wyruszyliśmy w drogę trochę po 5 rano, jeszcze przed świtem, tak abyśmy jak najwcześniej mogli wrócić do domu, co według moich wstępnych wyliczeń miało oznaczać godzinę 13.

Startowaliśmy z miejscowości Izby, z której udaliśmy się w stronę granicy, aby dołączyć do czerwonego szlaku. Śnieg co prawda leżał dookoła, ale był wręcz parszywie mokry, droga natomiast była częściowo błotnista, a częściowo pokryta jeszcze lodem. Weszliśmy do lasu i niedługo później dotarliśmy do przełęczy Beskid, gdzie przywitała nas tabliczka informującą o dotarciu do granicy państwa. Czerwonym szlakiem ruszyliśmy zdobywać szczyt.

Przed wyjazdem czytałem o tym fragmencie drogi, który został nazwany "ścianą płaczu" ze względu na swoje ostre nachylenie. Owszem, początek prowadził nieco stromiej pod górę, ale było w miarę ok, więc zastanawiałem się, czy ktoś nie przesadził z tak dramatycznie brzmiącą nazwą. I wtedy zobaczyłem właściwą ścianę.

Podejście rzeczywiście wyglądało imponująco i trochę demotywująco, a i tak widziałem tylko jego kawałek, bo reszta kryła się we mgle. Rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę, sapiąc i klnąc od czasu do czasu pod nosem. Wejście nie byłoby nawet takie złe, gdyby nie tragiczny śnieg, na którym ślizgały się buty: wyglądało jakby nie mógł się zdecydować, czy już chce być cieczą, czy jeszcze ciałem stałym. Kijki bardzo przydały się w tych warunkach, natomiast raczków postanowiłem nie zakładać.

W końcu wgramoliliśmy się na szczyt, gdzie wiatr dął jak opętany. Rozpoczęliśmy poszukiwania wierzchołka, co trochę nam zajęło, bo na mapach Google jest oznaczony wcześniej, niż faktycznie się znajduje. Ostatecznie trafiliśmy pod tabliczkę Lackowej ze wskazaną wysokością 997 m n.p.m. - stąd też prześmiewcza nazwa "Góra Policyjna". Wraz z kuzynką przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski, zrobiliśmy zdjęcie, napiliśmy się wszyscy gorącej herbaty i ruszyliśmy w dół, bo wiatr dawał się już we znaki i zaczęliśmy tracić czucie w palcach.

Droga do przełęczy Pułaskiego również była dość stroma (polecam zobaczyć profil na zalinkowanej mapie), jednak w dół schodziło się w panujących warunkach bardziej komfortowo, niż wcześniej się wchodziło. Na tym etapie raczki znalazły się już na moich butach, śnieg amortyzował kroki, było całkiem przyjemnie. Porzucaliśmy się trochę śnieżkami i w dobrych nastrojach wyszliśmy z chmury.

Na przełęczy rozpocząłem poszukiwania ścieżki, którą moglibyśmy wrócić do Izb, co udało się dość szybko. Zeszliśmy ze szlaku i poszerzającą się drogą udaliśmy się w dalszą podróż. Było bardzo mokro i ślisko, a wzdłuż ścieżki płynął już mały potoczek, który szybko zmienił się w pełnoprawny górski potok.

Po drodze zaglądnęliśmy jeszcze do cerkwi św. Michała Archanioła, która okazała się być jedyną pozostałością po nieistniejącej już wsi Bieliczna - jeśli dobrze pamiętam, to wybita została przez jakąś zarazę. Drogę kilkukrotnie przecinał wspomniany już potok i kilka razy pokonywaliśmy go w nieco partyzancki sposób, przechodząc po zwalonych kłodach. Na szczęście nikt się w nim nie wykąpał.

W końcu, po przeprawieniu się przez ciapę i błoto, trafiliśmy na asfaltową jezdnię, którą dotarliśmy do samochodu. Początkowe wyliczenia, według których miałem być w domu o 13, okazały się mocno niedoszacowane, bo godzina wybiła, a my dopiero przebieraliśmy buty. Dostałem za to trochę po głowie od żony (zasłużenie), ale nie żałowałem ani minuty, bo trasa, mimo, że wymagająca, dostarczyła nam mnóstwo frajdy.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e1a05c1d-63a4-46b5-b00d-74b2ffccd24f
45946b65-df17-41e4-8d1b-80b51943cae0
3b100a75-5544-4f25-bc18-3b47e63abfa0
852f59ee-8c52-4098-9e73-e6cdf0f443cd
dd259a8f-943f-4d1e-b3eb-bdec9c2dab0f
AndrzejZupa

Jak rozumiem, na policyjnej jest jakieś schronisko...

Piechur

@AndrzejZupa Na szczycie Lackowej są tylko jakieś ławeczki do siedzenia, nawet nie wiem gdzie jest najbliższe schronisko, chyba dopiero na Jaworzynie Krynickiej.

ruhypnol

Wchodziłem raz z bardzo dociążonym plecakiem 100L. Obecność plecaka była bardzo pomocna bo pomagała przybrać postawę czworakującą na najbardziej stromych odcinkach

Piechur

@ruhypnol O, to jakiś grubszy trip musiał być Gdzie Cię nogi niosły?

ruhypnol

@Piechur po maturze zamiast na kremówki poszedłem z dwoma kumplami na kilkudniową wyprawę z namiotem. To było 15 lat temu, więc trasę cytuję z głowy: Mochnaczka-Wysowa-Konieczna-Radocyna-Wołowiec-Bartne-Krzywa-Zdynia-Regietów-Hańczowa-Mochnaczka

kopawdupeswiniom

Dobry szlak ma niepogodę, skoro widoków i tak by nie było :-P

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym... znowu Babia Góra!
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 1 czerwca 2019 (sobota)
Staty: 14km, 6h45, 885m przewyższeń

Ten wypad zorganizowaliśmy sobie z żoną z okazji Dnia Dziecka - 2 tygodnie wcześniej dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dzidziusia, więc trzeba było to adekwatnie uczcić. Około 7:30 dojechaliśmy do Przełęczy Krowiarki, gdzie, o dziwo, udało nam się zaparkować praktycznie przy wejściu na teren BPN.

Zdecydowaliśmy się pójść najmniej wymagającą trasą i czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sokolicę. Było w miarę słonecznie, ale mimo wszystko chłodno - warunki do chodzenia idealne. Droga prowadziła gęstym lasem, ubitą ścieżką ze stopniami wytyczonymi drewnianymi belkami. Minęliśmy kilka powalonych drzew, okazałych wykrotów i już byliśmy na szczycie.

Trochę wiało, więc założyliśmy kurtki, czapki i kaptury. W oddali widać było kapryśne Babsko, owinięte chmurami niczym szalem. Tak właśnie zapamiętałem ten szczyt z poprzednich eskapad: wiecznie przysłonięty, nawet jeśli warunki wydawały się być obiecujące. Wiedziałem już, że na widoki nie będzie co liczyć.

Weszliśmy w pas kosodrzewiny, który nieco chronił przed wiatrem. Chmury przewalały się przez grzbiet góry, gnając w dół zbocza, wyglądało to świetnie. Kontynuowaliśmy wspinaczkę wchodząc ostrożnie po leżących na trasie rozległych plackach pozostałego jeszcze po zimie śniegu. Minęliśmy Kępę, gdzie zrobiło się trochę łagodniej, po czym dotarliśmy do Gówniaka. Zaraz za nim, między Małymi Garbami, był bardzo fajny punkt widokowy, gdzie zrobiliśmy sobie zdjęcia na ogromnych skalnych blokach. Widoków rzecz jasna w tych warunkach pogodowych nie było.

Dotarliśmy w końcu na szczyt Diablaka, na którym zrobiliśmy krótką przerwę. Wiało okrutnie, nic nie było widać na kilka metrów wprzód, więc podjęliśmy decyzję o szybkim zejściu do schroniska. Zejście z Babiej w stronę przełęczy Brona jest usiane głazami, po których lepiej schodzić ostrożnie, bo mogą być śliskie i łatwo o nieszczęście. W drodze towarzyszyły nam już wspaniałe widoki, bo chmury zaczęły powoli ustępować. Zanim się obejrzeliśmy, a byliśmy już na przełęczy.

Po krótkim odpoczynku zaczęliśmy schodzić do schroniska w Markowych Szczawinach. Pierwsza część drogi z przełęczy Brona była ostrzej nachylona i nieco błotnista, także schodziliśmy powoli. Od Biwaku Zapałowicza trasa jednak złagodniała i szło się przyjemnie. Dotarliśmy do schroniska, zjedliśmy po szarlotce i udaliśmy się niebieskim szlakiem z powrotem do przełęczy Krowiarki.

Ta część była już spacerowa i niewymagająca. Szliśmy pięknym lasem, który kojąco szumiał. Po drodze minęliśmy kilka strumieni i małych polanek. Między drzewami mogliśmy spojrzeć jeszcze ostatni raz na szczyt Babiej, który rzecz jasna akurat wtedy postanowił się odsłonić. Bez pośpiechu, rozkoszując się zielenią, kroczyliśmy w stronę parkingu. Niedaleko końca trasy zeszliśmy jeszcze do Mokrego Stawku.

I tak skończyła się nasza wycieczka. W Przełęczy zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Mimo pochmurnej i wietrznej pogody byliśmy zadowoleni, bo udało nam się gdzieś wyrwać. Poza tym obiecaliśmy sobie, że powrócimy na Babsko, aby zobaczyć je w pełnej krasie i lepszej pogodzie, co po kilku latach zresztą się udało.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
2a9959f1-2a25-4e59-ad6f-f272ed10e221
3075aef3-dec1-49c3-944f-2239da0cd943
bc55d7a9-0ed3-466d-9dab-6c2a8c8638e7
e8dcd466-aca9-4b07-a540-72b11c2eb923
522c557e-fd97-41e2-b05e-ea85710d523a
Piechur

Skrót dla Babiogórskiego Parku Narodowego to BGPN, nie BPN - sorry za babola.

marianmarcin

@Piechur trochę mnie zainspirowałeś i zaczynamy z ziomkiem koronę gór polski - mnie więcej za 2 tygodnie zaczynamy od śnieżnika, rudnika i kowadło, bo w jeden weekend da się obskoczyć

Piechur

@marianmarcin Świetnie! Macie już książeczki? Pamiętajcie o pieczątkach i zdjęciach na szczycie. Koniecznie wrzuć zdjęcie ze Śnieżnika i jak wygląda teraz wieża

Zaloguj się aby komentować

Następna