Zdjęcie w tle
Piechur

Piechur

Osobistość
  • 268wpisy
  • 1337komentarzy

Lubię chodzić po górach i oglądać filmy.

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje bezczelny filler episode. Zapraszam!
---------
Szczyty: Ostrysz, Trupielec (Podgórze Wiśnickie)
Data: 7 kwietnia 2024 (niedziela)
Staty: 5km, 2h50, 175m przewyżyszeń

Wiosna tego roku dopisała, więc żal było tego nie wykorzystać do uroczystego zainaugurowania sezonu wycieczek górskich z rodzinką i wdrożenia najmłodszego, 8-miesięcznego Robaczka, w ten cudowny świat pocenia się, sapania i ciężkiego dyszenia. Jak to bywa przy takich dzieciaczkach, trasa musiała być krótka i w miarę bliskiej odległości. Na szczęście było z czego wybierać, bo od stycznia marzyłem o tym momencie i miałem kilka propozycji w zanadrzu.

Kilka dni wcześniej dałem znać o wycieczce Myszy, żeby miała czas się oswoić z tą ideą: polecam tę metodę; zwykle na początku jest opór, ale im bliżej terminu tym lepiej. W końcu, w piękne, niedzielne przedpołudnie wyruszyliśmy w stronę Dobczyc z ogonem w postaci szwagierki i brata, którzy zdecydowali się do nas dołączyć i jechali za nami na motorze.

Trasę zaczynaliśmy z miejscowości Kornatka, z miejsca, w którym kończyła się asfaltowa droga. Po szybkim spsikaniu się środkiem przeciw kleszczom zapakowałem Robalka do nosidła na brzuchu, które postanowiłem zabrać zamiast chusty. Ruszyliśmy w drogę, która według map miała trwać 1h20 - o naiwności!

Mysz dreptała na nogach z tyłu, trzymając mamę i ciocię za ręce. Co jakiś czas zatrzymywała się i pytała, czy daleko jeszcze - wycieczkowy klasyk. Ja starałem się iść bez zatrzymywania, licząc na to, że miarowe bujanie uśpi młodą w nosidle. Nie myliłem się i wkrótce, po odśpiewaniu sobie serii kołysanek, zasnęła.

Żółtym szlakiem weszliśmy na Ostrysz. Podejście nie sprawiło problemów, choć były krótkie momenty zasapania. Ciocia i wujek stawali na wysokości zadania wynajdując różne rzeczy, które mogłyby zainteresować i rozkojarzyć Mysz tak, aby szła i nie marudziła: patyk, błoto, którego było dużo, kałuża, kupa na drodze. Aż do Ostrysza te metody działały, ale na górze trzeba było już wyciągnąć coś słodkiego na zachętę.

Następnie niebieskim szlakiem rozpoczęliśmy krótki marsz do Trupielca, który swoją uroczą nazwę zawdzięcza temu, że przy okazji jakichś dawnych potyczek pełno było na jego zboczu trupów, których szczątki zostały poroznoszone po lesie przez dzikie zwierzęta. Robak spał w najlepsze, Mysz dreptała tym razem ze mną i bratem, więc wszystko szło zgodnie z planem. Przed Trupielcem było miejsce na postój, ale zaplanowałem go dopiero po zdobyciu tego imponującego szczytu.

Może teraz napiszę o wrażeniach wizualnych ze szlaku: otóż było łyso i tak sobie. Na drodze błoto, drzewa jeszcze nie do końca porośnięte liśćmi, ściółka za to była ich pełna, z tym, że odkąd jesienią spadły z gałęzi, zdążyły wyblaknąć i stracić jakiekolwiek urok. I w takim otoczeniu przyrody znaleźliśmy się pod Trupielcem, gdzie pod tabliczką ze szkieletem zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.

Następnym krokiem był powrót do mijanej wcześniej ławeczki, gdzie zrobiliśmy przerwę. Wyszło idealnie, bo najmłodszy członek wyprawy domagał się już coraz rozpaczliwiej cycusia. Reszta również się posiliła (kanapkami), napoiła (herbatą) i odpoczęła (na ławce).

Do samochodu wróciliśmy szeroką, nieoznakowaną szlakiem drogą. Ostatecznie wycieczka trwała 2h50, czyli mniej więcej te dwa razy dłużej, niż pokazują mapy, a jak kiedyś wspominałem taki przelicznik najlepiej mi się sprawdza przy planowaniu trasy z dziećmi. W każdym razie, byłem zadowolony z jej przebiegu, choć mogła być ostatecznie 30 minut krótsza ze względu na Robaczka. Wszyscy jednak daliśmy radę i obyło się bez płaczów i większego narzekania, także wyszło na plus.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #podgorzewisnickie
29cb6b27-b449-411f-a89e-508a4ef69b97
94e6a73f-6aea-491f-83ec-fde783a389b7
c55e2b69-7dac-43e1-a71d-473391d8cd27
b1aac8d5-4d7a-45ba-9e71-d2b041a929db

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W poniedziałkowym #piechurwedruje Gorcowy klasyk. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Turbacz, Kiczora (Gorce)
Data: 11 listopada 2021 (czwartek)
Staty: 17km, 6h25, 790m przewyżyszeń

Święto Niepodległości zapowiadało się idealnie pod względem pogody, także oczywiście zacząłem myśleć o wyskoczeniu gdzieś na szlak. Na całe szczęście moja mama ofiarowała swoją pomoc w opiece nad Myszą, dzięki czemu nadarzyła się okazja aby pójść razem z żoną. Dołączyła do nas również koleżanka, z którą poprzedniego miesiąca byłem na Pilsku.

Naszym celem stał się Turbacz, ze względu na przynależność do #koronagorpolski , do której dziewczyny potrzebowały pieczątek. Jako, że jest to jeden ze szczytów, na którym byłem już sporo razy i trochę mi się znudził, poszukałem trasy, którą jeszcze nie wchodziłem. W ten sposób o godzinie 8 znaleźliśmy się na osiedlu Zarębek Niżni w miejscowości Łopuszna, skąd niebieskim szlakiem mieliśmy dojść do schroniska.

Poranek był dość chłodny, więc naszą wycieczkę rozpoczęliśmy w kurtkach i czapkach. Początek trasy prowadził asfaltową drogą, po czym skręcał w las, gdzie nachylenie zwiększało się momentalnie. Trochę zasapani doszliśmy do osiedla Zarębek Wyżni, skąd kontynuowaliśmy marsz. Koleżanka trzymała się z przodu i w pewnym momencie w ogóle znikła nam z oczu, natomiast ja towarzyszyłem żonie, która kondycyjnie była gorzej przygotowana.

Niebieski szlak, którym wchodziliśmy, nie zachwycił mnie za bardzo, ale może była to wina pory roku. Las wyglądał ponuro, liście już dawno opadły i gniły na ściółce, a łyse gałęzie wyglądały smutno. Dodatkowo droga była bardzo błotnista, więc na podeszwie mieliśmy po 2 centymetry dodatkowej, niechcianej warstwy. Z plusów: zrobiło się na prawdę ciepło, więc kurtki i czapki wylądowały w plecakach.

Doszliśmy do Bukowiny Waksmundzkiej, z której nareszcie można było zobaczyć Tatry. Od razu zrobiło się ładniej. Jak to w Gorcach, na trasie było jeszcze kilka innych polan, z których rozpościerał się fajny widok na bliskie i odległe szczyty, dzięki czemu marsz był przyjemny. Minęliśmy krzyż poświęcony partyzantom, pod którym znajdowało się kilka zniczy, a obok na proporcach wisiały biało czerwone flagi. Do schroniska został już tylko kawałek i wkrótce się przy nim znaleźliśmy.

Gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg, który padał niewiadomo kiedy. Błotnistą ścieżką poszliśmy w końcu zdobyć szczyt, przy którym czekała na nas koleżanka. Na Turbaczu zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie pod obeliskiem, po czym usiedliśmy na chwilę na ławeczce rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. Chwilę później poszliśmy do schroniska, w którym dziewczyny przybiły pieczątki do książeczek, a później zrobiliśmy przerwę na bułę i herbatę.

Powrót zaplanowałem czerwonym szlakiem, którym udaliśmy się po uzupełnieniu zapasów energii. Idąc przez Halę Długą przez spory kawał czasu mogliśmy podziwiać Tatry, które jak zawsze kusiły swoją pozorną bliskością. Rozpoczęliśmy ostatni odcinek, który prowadził pod górę, wchodząc na znajdującą się na szlaku Kiczorę. Na drodze w niektórych momentach był zrobiony trakt z drewnianych desek, z których część była już mocno spruchniała. Las był ładny, choć widać w nim było placki uschniętych drzew.

Na Kiczorze znowu zrobiliśmy krótki postój, bo było przyjemnie. Następnie zaczęliśmy schodzić w stronę polany Rąbaniska, skąd mieliśmy odbić na czarny szlak. Droga szła przez inne polany, także ładnych widoków s dalszym ciągu nie brakowało: można było dostrzec m.in. błyszczące słońcem jezioro Czorsztyńskie. Mi natomiast udało się wypatrzeć dzięcioła, co zawsze powoduje u mnie radość.

Czarny szlak prowadził początkowo pięknym lasem, który w promieniach słońca nie był już taki smutny, a opadłe liście tworzyły cudowny pomarańczowy dywan. Po jakimś czasie przestałem jednak na to zwracać uwagę, bo znowu zrobiło się błotniście, ślisko, a kolana zaczęły mi dokuczać. Gdzieś przy polanie Chłapkowej zanurzyliśmy jeszcze z żoną stopy w lodowatym potoku i wkrótce potem dotarliśmy do auta.

Wypad był fajny, ale uważam, że są ciekawsze podejścia na Turbacz. To było po prostu ok. Może inną porą roku spodobałoby mi się bardziej, kto wie - trzeba to będzie przetestować.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #gorce
d6db21b6-271a-442d-89e6-b6271ff4d562
ee70dc82-4205-41ac-bc87-1e44bd675bd4
3b4fc233-df4d-499b-a11c-d5283edf64e6
e11998de-76f8-4ba2-bb6f-0fc2a0ad5f52
e351e0c6-716f-4d56-822b-e4c45a63418a
Mara

@Piechur uważam, że są ciekawsze podejścia na Turbacz


Które są ciekawsze?

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na kaszankę w #piechuroglada
----------
Tytuł: Exodus: Gods and Kings
Reżyseria: Ridley Scott
Moja ocena: 2/5

Mojżesz, przybrany syn faraona, który gardzi zabobonami i przepowiedniami, musi zmierzyć się z tą, której jest głównym bohaterem. Czy zdoła udźwignąć ciężar odpowiedzialności, jaki na nim spoczywa?

Jasne, że tak. Historia, którą zna praktycznie każdy, była już ekranizowana wielokrotnie. Jak wyszło to Scottowi? Niestety słabo. Jest wiele elementów, które w ogóle nie grały w tym obrazie: dziwnie dobrana obsada, dialogi i poprowadzenie aktorów, których rezultatem były interakcje między postaciami rodem z sitcomu, oraz ich dziwaczne zachowania. Wiem, że w produkcję poszła kupa kasy i pracy, ale w ogóle tego nie czuć, nie czuć skali wydarzeń czy lokalizacji, ot, na ekranie pojawia się kolejne wygenerowane komputerowo miasto, dzieje się kolejna rzecz. Oprócz tego w mojej opinii kolorystyka jest męcząca i nieprzyjemna. I wreszcie największy zarzut: opowieść zwyczajnie nie wciąga, jest pozszywana na chama, szybko idąc od sceny do sceny, co przy 2h30 trwania filmu jest zwyczajnie wkurzające, nużące i nie pozwala widzowi poczuć więzi ani z bohaterami, ani z opowiadaną historią. Obraz, który powstał, uważam za zwyczajnie nieudany, zwłaszcza jeśli porównam go do Księcia Egiptu, który był ładny, ciekawy i angażujący. Polecam pasjonatom wszystkiego, co związane z Biblią oraz tym, którzy chcą bezpowrotnie zmarnować 150 minut swojego życia.

#filmy #kino #recenzja #dramat #przygodowy #biblijny
8266af49-40cb-47fc-8f46-0658e3a5144b
Johnnoosh

Jeden plusik to scena kiedy sam tworzy Tablice

Zaloguj się aby komentować

Siema,

Zapraszam na podsumowanie XXII edycji bitew #nasonety , trwającej minione 7 dni (od 27 kwietnia do 3 maja 2024 roku).

Ciężko nie wspomnieć tutaj o pewnym przykrym wydarzeniu, które miało w tym czasie miejsce, mianowicie o opuszczeniu naszego kawiarenkowego grona przez drogiego kolegę @Moose – liczymy na to, że to czytasz i szybko do nas powrócisz w glorii i chwale. Tymczasem podaję statystykę: średnia liczba sonetów na dzień w tej edycji wyniosła 2.29.

Przed wymienieniem uczestników oraz wskazaniem wielkiego wygranego, przypominam zasady dotyczące punktacji:

  • Za każdy sonet, w którym będzie ujęty zadany temat („Napiszcie w sposób pozytywny o czymś, czego nie lubicie, albo czego się boicie”), przysługują 2 dodatkowe pioruny,
  • Bazą do liczenia punktów dla uczestnika, będzie jego sonet o największej liczbie piorunów,
  • Każdy kolejny sonet będzie liczony jako 3 pioruny (bez względu na faktyczną ilość piorunów, jaką będzie miał),
  • W przypadku remisu o zwycięstwie decyduje kolejność - kto pierwszy zamieścił sonet, ten lepszy.

----------------------------

Wyniki prezentują się następująco:

@moderacja_sie_nie_myje

  • Sonety: Za jeden piorun (6), Na horyzoncie (9 + temat), Na Horyzoncie II (9), Warto było (5), ZDRAJCA (12)
  • Punkty: 12 + 3 + 3 + 3 + 3 + 2 = 26

@moll

  • Sonety: Zagubienie (14)
  • Punkty: 14

@splash545

  • Sonety: Kwiatki do jedzenia – mmm, super! (13 + temat), Mniejsza konkurencja (8)
  • Punkty: 13 + 2 + 3 = 18

@KatieWee

  • Sonety: Bój się boga (16 + temat), bez tytułu (19)
  • Punkty: 19 + 3 + 2 = 24

@George_Stark

  • Sonety: Krem do kremacji (9), Kur wie (11), Fotografia matki (7), Przemijanie (To, co zostanie) (12), Burza (13)
  • Punkty: 13 + 3 + 3 + 3 + 3 = 25

@Piechur

  • Sonety: Myśl (9 + temat)
  • Punkty: 9 + 2 = 11

----------------------------

Na podium jest gęsto, ale triumfować może tylko jeden. Niniejszym zwycięzcą XXII edycji bitew #nasonety z liczbą uzyskanych punktów wynoszącą 26 został: @moderacja_sie_nie_myje
Gratuluję i współczuję wygranej, przypominając jednocześnie o obowiązku przygotowania sonetu di proposta!

----------------------------

Pisałem, że triumfować może tylko jeden? No więc nie w kawiarence! Tradycyjne już przedstawiam zwycięzców w kategoriach pobocznych, czyli "czy się stoi, czy się leży, za sonety się należy":

KATEGORIA „KRÓLOWIE SPAMU”
Zwycięzcy: @moderacja_sie_nie_myje oraz @George_Stark z oszałamiającą ilością 5 sonetów na zwycięzcę.

KATEGORIA „CZYTANIE ZE ZROZUMIENIEM”
Zwycięzca: @splash545 z sonetem „Kwiatki do jedzenia – mmm, super!” za perfekcyjne zrozumienie tematu.

KATEGORIA „TYLKO CZARNE GLANY SĄ NAPRAWDĘ FUNNY”
Zwycięzca: @KatieWee z sonetem „Bój się boga” i delikatnym odkryciem się w sekcji komentarzy.

KATEGORIA „CIOTKA ZNOWU TO ROBI”
Zwycięzca: @moll z sonetem „Zagubienie” – ekspresowe dostarczenie sonetu o głębokiej treści.

KATEGORIA „ALE FAJNE ZASADY NIC Z NICH NIE ROZUMIEM (VEL. WCALE NIE ZA NAJMNIEJSZĄ LICZBĘ UZYSKANYCH PUNKTÓW)”
Zwycięzca: @Piechur, za stworzenie czytelnych zasad punktacji.

KATEGORIA „MISTRZOSTWA ŚWIATA W PODPIERANIU ŚCIANY”
Zwycięzca: @bojowonastawionaowca

----------------------------

Dziękuję wszystkim za uczestnictwo w tym, jakby nie było, ciężkim majówkowym okresie, gdy kiełba z grilla rzuca się na człowieka znienacka, a niechciany browar sam wlewa się do ust. Tym, którym nie udało się tym razem dołączyć, życzę takowej możliwości w kolejnej edycji.

A dla tych, co tylko czytają, ale nie piszą, mam tylko jedno do powiedzenia: dacie radę, przyjmiemy Was cieplutko.

Pozdrawiam wszystkich!

#podsumowanienasonety #zafirewallem
e3c825b4-1f90-4b8a-b0b4-ec55297e44af
George_Stark

O ja! Ale fart! Jednym punktem!

CzosnkowySmok

Cieszące się stare tetryki

neon71

Jedyny sonet jaki znam, to Ewa.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Byłaby siara, gdybym nic nie napisał na swoją własną di propostę, więc oto moja #diriposta w bitwie #nasonety - trochę na siłę optymistyczna, ale dodatkowe dwa pioruny za temat same się nie zgarną
----------

Myśl

Dłonie mi się trzęsą, głowa mi się chwieje
Choć pytałem - nie wiem, która to godzina
Kimże są ci ludzie? Obcy, czy rodzina?
Ten coś mówi do mnie - z czegóż on się śmieje?

Człeczy los okrutny, kiedy się starzeje
A prócz sił i umysł przemijać zaczyna
Kiedy więźnia ciała pojedyncza wina
Że miast wcześniej umrzeć, zniósł życia zawieje

Czasem wszak rozjaśni ten łeb poskręcany
Myśl, co świeci mocno w niepamięci cieniu
Że czas, który miałem, nie był zmarnowany
Że brak rys głębokich na moim sumieniu

Uśmiecham się wtedy myślą tą rozgrzany
Licząc, że żyć będę w dzieci mych wspomnieniu

----------

Różna #tworczoscwlasna , choć głównie #poezja , w kawiarence #zafirewallem
splash545

Fajny ale ciekawe czemu ma tak mało piorunów? Boooo nie woła znów (╯°□°)╯︵ ┻━┻

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje Znowu Mogielica? Znowu. W komentarzu więcej zdjęć - zachęcam do oglądania
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 6/7 lutego 2023 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 12.5km, 6h45, 600m przewyżyszeń

Czasem człowieka najdzie uporczywa myśl, która mimo starań nie chce odpuścić. Na początku lutego tą myślą była dla mnie nocna eskapada na Mogielicę. Według prognoz temperatura w tamtym czasie miała wynosić poniżej -10°C, śniegu również miało być sporo, zachmurzenie małe, także warunki wydawały się idealne. Szybki telefon do taty i już miałem ochotnika na wspólne wyjście.

Na parking w Gryblówce dojechaliśmy o 20. Okolicę pokrywała gruba warstwa śniegu, także nasze twarze od razu rozpromieniły się w uśmiechu. Wysiedliśmy z ciepłego samochodu i momentalnie zaatakował nas mróz. Szybko zaczęliśmy pakowanie, ubieranie stuptutów i mocowanie do plecaków rakiet śnieżnych, które tata tego samego dnia wypożyczył. Wszystko to trwało ledwie 10 minut, ale wystarczyło, żeby zimno stało się nieznośnie dotkliwe: dłonie zaczęły grabieć i szczypać, chłód ogarniał całe ciało. Nie było na co czekać - ruszyliśmy w drogę.

Udaliśmy się niebieskim szlakiem, który prowadził stromym zboczem, na którym stało kilka domów. Ten krótki, ale męczący odcinek, zapowiadał jak miała wyglądać reszta drogi: śniegu było po kolana, szło się ciężko, ale dzięki temu krew zaczęła sprawniej krążyć po organiźmie i niebawem znów poczułem w dłoniach ciepło.

Weszliśmy w końcu w las, w którym warunki nie były lepsze. Za to widoki... Księżyc świecił intensywnie rozświetlając drobinki lodu pokrywające grubą warstwę śniegu, sprawiając, że skrzył się on jak gdyby na jego powierzchni rozsypane były niezliczone ilości małych brylancików. Niesamowity widok.

Doszliśmy do polanki, z której końca mogliśmy podziwiać dalej ten wspaniały zimowy pejzaż. Następnie ruszyliśmy dalej, powoli przedzierając się przez zaspy. Nachylenie nie było wielkie, jednak warunki na trasie bardzo nas spowalniały. W końcu, po sporym kawałku, stwierdziliśmy, że warto założyć rakiety. Ciężko opisać jak zwiększył się komfort chodzenia, gdy to zrobiliśmy: nie zapadaliśmy się już tak bardzo, a dzięki szerokiej podstawie kwestia wyciągania nóg ze śniegu odeszła w zapomnienie. Mam nadzieję, że uda mi się wrzucić film w komentarzu, który to pokaże.

Dzięki rakietom nasze tempo nieznacznie wzrosło i w końcu doszliśmy do przełęczy pod Małym Krzystonowem. Od tamtego miejsca druga była już ubita pod trasy narciarskie. Spróbowałem zdjąć rakiety, ale buty przebijały wierzchnią warstwę lodu i zapadały w znajdujący się pod spodem śnieg, co utrudniało chodzenie. Założyłem je więc ponownie i ruszyliśmy dalej.

Księżyc cały czas lśnił na niebie, a wokół niego lśniły gwiazdy, widoczne na ciemnym niebie jak na dłoni. Przeszliśmy przez małą polanę, która migotała wesoło kryształkami lodu. Tuż za nią teren zaczął wznosić się bardziej pod górę, ale nie odczuliśmy tego znacząco dzięki temu, że droga była twarda. Niebawem weszliśmy na Polanę Stumorgową, na końcu której widać było nasz cel: przykryty chmurą szczyt Mogielicy. Klimat był nierealny.

Przed końcowym podejściem znajdowała się wiata z ławą, więc postanowiliśmy zatrzymać się przy niej na chwilę w drodze powrotnej. Zaczęliśmy wspinaczkę, która była bardzo męcząca: było stromo, a śniegu znowu było po kolana. Udało się nam jednak dotrzeć pod wieżę, która w tamtych warunkach wyglądała jak wyjęta z jakiejś powieści fantastycznej. Ostrożnie weszliśmy na górę po jej oblodzonych stopniach. Oczywiście nie liczyliśmy na żadne widoki, jednak sama wieża, obrośnięta lodem, kusiła swoim wyglądem, przynoszącym skojarzenia z kopalnią soli.

Po zejściu postanowiłem spróbować przybić pieczątkę do #diadempolskichgor , a że mróz był bezlitosny, umówiliśmy się z tatą, że zejdzie już do wiaty i odpali kuchenkę, aby przygotować kawę. Z przybijania pieczątki nic nie wyszło: co prawda tusz był, jednak gąbka zamarzła, więc stempel nie został odpowiednio odsądzony i zamiast ładnego rysunku wyszła ogromna plama. Straciłem na tej zabawie zbyt dużo czasu i powoli przestałem czuć palce, więc zabrałem bety i zszedłem do umówionego miejsca. Taty jednak tam nie było.

Od razu domyśliłem się, co się stało - schodząc tata nie odbił w prawo na niebieski szlak, tylko poszedł na wprost żółto-zielonym. Ręce drżały mi już z zimna i ledwo udało mi się wykręcić do niego numer. Na szczęście odebrał i potwierdził, że źle idzie i musi zwrócić. Wyciągnąłem z plecaka koc termiczny, owinąłem się nim jak się dało i czekałem. Było wręcz okrutnie, a ja miałem na sobie bieliznę termoaktywną, podkoszulek, cienki sweter i cienką kurtkę - odpowiedni ubiór do wędrówki, beznadziejny przy długich postojach.

Tata w końcu dotarł, ale zrezygnowaliśmy z robienia kawy, zamiast której rozgrzaliśmy się herbatą z termosa, po czym udaliśmy się w drogę powrotną. Część trasy mieliśmy schodzić czerwoną ścieżką dydaktyczną, która odbijała od żółtego szlaku z polany Stumorgowej. Żadnej ścieżki jednak nie było, bo wszystko przysypane było grubą warstwą śniegu. Kolejny raz dziękowaliśmy za cud w postaci rakiet śnieżnych; nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez nich.

Schodzenie było już samą przyjemnością. Las wyglądał obłędnie, co chwila widzieliśmy bałwanki stworzone z obsypanych białym puchem niskich drzewek, gałęzie wysokich uginały się natomiast tworząc jak gdyby bramy. W pewnym momencie zeszliśmy ze znakowanej ścieżki i skręciliśmy w jedną z oznaczonych na mapach dróżek. Chyba byliśmy pierwszymi osobami, które szły nią od długiego czasu, bo nie było na niej widać żadnych śladów. Rakiety sprawowały się perfekcyjnie, ułatwiając marsz i dając sporo radości.

Wkrótce doszliśmy do utwardzonej już drogi biegnącej wzdłuż Mogielicznego Potoku, którą też trafiliśmy na parking, gdzie czekał na nas oblodzony, gotowy do skrobania samochód. I teraz podsumowanie: według map ta trasa miała nam zająć 3h50, co w latem zajęłoby pewnie 3h. W ciężkich zimowych warunkach trwała jednak 6h45 i to z odpowiednim sprzętem (kijki, rakiety). Wybierając się w góry zimą trzeba mieć zawsze na uwadze, że planowana droga zajmie dłużej, niż może być to pokazywane na mapach turystycznych. Dobrze dobrany sprzęt oraz kondycja to podstawa, żeby taka wycieczka zakończyła się sukcesem.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #wycieczka #zima #fotografia #beskidwyspowy #noc
8010fe9e-1679-4adc-8e21-550fe2815424
03dccce1-1c16-4bea-84ce-35301e66dad7
bdac6a8a-f244-4d06-8fa1-c1a0c3f13038
0843650d-3d77-4daf-ae04-cb7fefb22567
c5fc15d9-2cf9-4101-94dd-217105cbbb50
Piechur

Tutaj tata pokazuje kijkami grubość pokrywy śnieżnej.


https://streamable.com/3jikky

moderacja_sie_nie_myje

@Piechur Fajny trip. W plecakach to coście nosili? Jedzonko jakieś? Czy to atrapa żeby wygląało na poważne wyjście w góry jak w paście?

Felonious_Gru

@Piechur tym razem nie dam się nabrać

Zaloguj się aby komentować

Siema,

Kolejny dzień gnicia w domu, a tu pogoda na majówkę idealna Dzisiaj wjeżdża klasyka, czyli namiot na balkonie. Trochę wieje, ale barierka z każdej strony obłożona, z góry narzuta, wszystko złapane elegancko na spinaczach, na podłożu karimata i gruby koc - byłem w środku, jest git. Dzięki temu mam trochę czasu, żeby ugotować obiad

Dajcie proszę pomysły na kolejne dni, żebym nie skisnął

#dzieci #rodzicielstwo #czaswolny #kreatywne
82c74861-180a-46a3-b509-fdfb3577b006
Bjordhallen

@Piechur budowa miasta ulice z taśmy malarskiej - dziecko samo wykleja podloge. Z kartonu domki.

RogerThat

@Piechur basen na balkonie

Spider

W chowanego ukrywasz sie jak J.Jaworek na cała majówke a potem wracasz :).

Zaloguj się aby komentować

Siema,

Majówka się zaczyna, także rzecz jasna młoda jest chora i trzeba urozmaicić sobie czas spędzany w domu.

Niedawno byliśmy na przedstawieniu o Szewczyku Dratewce, które bardzo się Myszy spodobało, także dzisiaj będziemy bawić się w teatr Na zdjęciu dzieło córy i żony - wystarczył zwykły karton, nożyczki, kilka pisaków i zamek gotowy. Dodamy efekty dźwiękowe z telefonu, może jakieś oświetlenie i jazda

Udanego wypoczynku wszystkim

#dzieci #rodzicielstwo #diy #kreatywne
720ffc20-78f8-477d-be6e-bcba709a05b1
Lubiepatrzec

@Piechur usiadł byś jak normalny człowiek przed telewizorem, wypił piwo to nie, lepiej się chrzanić z wychowaniem dzieciaka żeby na ludzi wyrosło. ¯⁠\⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Ostatnio była Mogielica, więc dziś dla odmiany Mogielica. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 1 kwietnia 2024 (poniedziałek)
Staty: 8km, 3h50, 360m przewyżyszeń

Ten wypad wisiał w powietrzu już od długiego czasu. Po 3 miesiącach bezruchu spowodowanego pojawieniem się małego Robaczka oraz ciągłymi chorobami Myszy, nareszcie trafiła się okazja na krótką trasę: na święta przyjechali do nas teściowie, więc postanowiłem to w niecny sposób wykorzystać. Jak zwykle zadzwoniłem do taty z informacją, że mam zielone światło na wyjście, także pierwszego członka ekipy już miałem.

Żeby jak najkrócej zostawiać żonę i teściów z dzieciakami, postanowiłem iść gdzieś niedaleko na wschód słońca tak, aby wrócić do domu jak najwcześniej. W głowie miałem kilka szczytów, lecz gdy dość niespodziewanie na wyprawę wyraziła chęć również moja babcia, to obciąłem je do tych, które nie będą ponad jej możliwości. Stanęło na Mogielicy, na którą mieliśmy wejść z parkingu Zalesie-Wyrębiska. Trasa ta była nam znana, ponieważ dwa lata wcześniej szliśmy tam razem z Myszą (opowiadałem o tym w jednym z wcześniejszych wpisów).

Poniedziałkowym rankiem, około 2 w nocy, wyruszyliśmy z Krakowa. Z poprzedniego wypadu pamiętałem, jak wyglądała droga prowadząca na parking: szerokości jednego samochodu, kręta, prowadząca ostro pod górę. Nastawiona na mapach Google nawigacja kazała mi się kierować na Szczawę i w jej okolicy skręcić w bardzo nachyloną drogę. Była gorsza niż pamiętałem i ręce miałem spocone z nerwów, wyjeżdżając większość czasu na jedynce. W pewnym momencie dojechaliśmy pod jakiś dom, spod którego nawigacja kazała jechać na wprost. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wysiadłem z auta, jednak wzrok mnie nie mylił: przede mną była zwykła, błotnista, leśna droga ze sporymi koleinami po traktorach. Mapy postanowiły zrobić mi psikusa na Prima Aprilis.

Jakoś udało się zawrócić i równie powolnie zjechać z powrotem do drogi głównej. Tata w międzyczasie szukał prawidłowej trasy prowadzącej na parking. Wjechaliśmy w ciasne osiedle domków jadąc tak, jak kierowała nas nawigacja, i znowu okazało się, że poprowadziła nas nie do końca właściwie, ponieważ przed nami pojawił się znak zakazu wjazdu z wyłączeniem mieszkańców. Czas naglił, więc licząc na to, że nikt nie będzie tamtędy zjeżdżać w świąteczny poranek, pojechałem dalej. Po kilkunastu minutach stresującej jazdy byliśmy już na miejscu. (Dla zainteresowanych: na parking powinno się wjeżdżać od Przełęczy Słopnickiej.)

Wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy przygotowania. Babcia dostała dwie latarki (jedną na pas, drugą na głowę) oraz kijki, i gdy mieliśmy pewność, że niczego nie zapomnieliśmy, wyruszyliśmy w drogę. Trasa prowadzącą zielonym szlakiem trochę się zmieniła od czasu, gdy szliśmy nią poprzednio - po sam krzyż partyzantów wylany został asfalt i wszystko wskazywało, że w planach jest kładzenie go również dalej. Niestety, w niedalekiej przyszłości Mogielica najpewniej straci swój urok, bo jeśli dobrze pamiętam na Polanie Stumorgowej znajdującej się pod samym szczytem ma pojawić się jakiś kompleks wypoczynkowy (w internecie można znaleźć określenie "bacówka", ale wiemy, jak to w Polsce wygląda).

Spod krzyża rozpoczęliśmy podejście na Przehybę. Babcia złapała lekkiej zadyszki, więc robiliśmy co jakiś czas krótką przerwę. Nie czuła się jednak słabo i chyba spodobał jej się klimat nocnej wyprawy. Na ścieżce pojawiły się kamienie, na których poprzednim razem babcia się wywróciła, więc razem z tatą szliśmy w niedalekiej odległości, żeby móc ją skutecznie asekurować.

Dość szybko złapaliśmy wszyscy dobry rytm i kontynuowaliśmy marsz. Trasa nie była wymagająca i trochę ostrzej zaczęło się robić dopiero kawałek za Przehybą, chwilę przed połączeniem się ze szlakiem żółtym. Wkrótce szliśmy już Rezerwatem, podziwiając rozjaśniające się niebo, które raczyło nas pięknymi kolorami widocznymi spomiędzy nagich jeszcze drzew. Wiedziałem już, że nie zdążymy zobaczyć wschodu na wieży, jednak najważniejsze było to, żeby babcia szła swoim tempem (które tak czy siak było dobre).

Przed samą Mogielicą kawałek trasy prowadził ostrzej pod górę po wystających z ziemi skałach, więc szliśmy bardzo ostrożnie, uważając cały czas na każdy krok. Po tym krótkim odcinku dotarliśmy w końcu pod okazałą wieżę, która niedawno została ponownie oddana do użytku. Weszliśmy na nią licząc na ładne widoki, jednak trochę się rozczarowaliśmy, bo pył z Sahary, którego w tamtych dniach naniosło sporo nad Europę, skutecznie ograniczał widoczność. Ledwo było widać sąsiedni Ćwilin, a Tatry pozostało nam sobie wyobrazić.

Pod wieżą zrobiliśmy przerwę na posiłek i odpoczynek, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze przy punkcie widokowym z Krzyżem Papieskim. Następnie kontynuowaliśmy zejście pięknie oświetlonym lasem. Humory mieliśmy fantastyczne, poranny spacer dobrze nam zrobił. Idąc tą samą ścieżką odkrywaliśmy ją na nowo, tym razem mogąc w pełni docenić jej walory estetyczne. Często zatrzymywaliśmy się, żeby po prostu posłuchać lasu i poczuć wiatr na policzkach.

Zejście minęło raz dwa i bardzo szybko znaleźliśmy się z powrotem na parkingu. Zapakowaliśmy rzeczy do bagażnika i ruszyliśmy do domu. Wycieczka była bardzo udana i cieszyłem się z tego, że udało nam się spędzić wspólnie czas w tak przyjemny sposób. Coś czuję, że babcię uda się namówić w tym roku na jeszcze jeden wschód.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
2e1d6699-09e8-49ff-a308-6b90d23d0341
ccfb210e-d809-4af6-a988-1a680b291c02
926a7f02-3757-4b28-ad09-efe35c3e3294
31b1f331-aed9-466c-a2b5-095897f3bc23
5dec2486-b01a-4ff9-803c-6ac415c9d7d5
Pouek

Wchodziłem na Mogielicę tym żółtym szlakiem od zachodniej strony na ciężko, tj z plecakiem 120l. Nigdy nie zapomnę tej pionowej ściany na ostatnim odcinku, część mnie tam została xD

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Chyba wygrałem, więc szybka akcja, bo idę spać:

Rymy: bogactwo - pół - ptactwo - kół (kuł też się liczy)
Temat: skrzaty i ich zwyczaje

Zapraszamy wszystkich do wspólnej zabawy

#naczteryrymy , czyli #poezja i #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
motokate

Skrzat ów namiętnie gromadził bogactwo,

Antyki, futra, łąk hektara pół,

Klejnoty, bitcoiny i rasowe ptactwo,

Los krezusa taki, jak go skrzętnie kuł.

PaczamTylko

Garniec ze złotem to skrzatów bogactwo

do tego diamenty w proporcji pół na pół

gdy nie wiesz gdzie leży obserwuj ptactwo

patrz w górę, obserwuj niebo, lata ono wokół

bojowonastawionaowca

Koledzy @KLH2 i @emdet lud łaknie rymów i tematu

Zaloguj się aby komentować

– Czy pamiętam? Oczywiście, że pamiętam.
Drżące palce wędrują powoli po niedbale ogolonej twarzy. Kieruje wzrok nad moje ramię, uśmiechając się delikatnie. Odwracam się, lecz nic tam nie ma.
– Robiliśmy to każdego tygodnia, niektórzy częściej, inni mniej, jeszcze inni (chyba wie pan, kogo mam na myśli?) w ogóle... Mówiliśmy na to " #nasonety ", i stało się to nieodłączną częścią naszej codzienności. Wie pan, sprawdzanie, czy ktoś wrzucił wiersz, albo ile piorunów się dostało, czy tag zawołał... Tak, tak, uśmiecha się pan, ale za naszych czasów to nie zawsze działało, wy młodzi macie teraz znacznie łatwiej. Ale na czym ja...
Jego czoło, pełne głębokich zmarszczek, marszy się w skupieniu jeszcze bardziej. Delikatna dłoń o pergaminowej, niemal przezroczystej skórze, zatrzymuje się na policzku, a twarz tężeje. W pokoju panuje półmrok, okna przysłoniętę są grubymi, bordowymi zasłonami. W powietrzu unosi się drażniący nozdrza zapach amoniaku połączony ze stęchlizną. Na nogach ma stare, górskie buty, całe w zaschniętym błocie, które prawdopodobnie pamięta czasy sprzed Drugiego Incydentu.
– Dzień był ciepły, idealny na krótką trasę w góry - kontynuuje nagle po dłuższej chwili. - Od jakiegoś czasu ostrzyłem sobie zęby na zwycięstwo, ale zawsze był ktoś lepszy... Historia pokazała, że ostatecznie nie ma się czego wstydzić, wszak o Panu Jerzym, Pani Kurde, Pani Katarzynie, czy Pani Umytej uczą dzisiaj w szkołach, a twórczość Pana Splaszova i Pana Moderacji znają i kochają wszystkie dzieci. Co pan mówi...? Nie, proszę mnie o niego nie pytać. Tak, wiem co robił z tymi zwierzętami, ale wszyscy myśleliśmy, że on tak tylko pisze, wie pan, dla żartu... Pan nagrywa, tak? Więc powtarzam po raz kolejny: zgadzam się z decyzją Imperatora Von Bimbersteina o usunięciu wszystkich utworów Ł. z katalogów Internetowych, czy też Wszech-Hejto, jak to teraz nazywacie.
Próbuje wstać, ale z trudem udaje mu się podnieść na kilka centymetrów, po czym opada znów w głęboki, poplamiony tłuszczem fotel. Przez chwilę dyszy ciężko, memląc w ustach niewypowiedziane słowa i kręcąc głową, jednak po chwili uspokaja się, a jego wzrok łagodnieje. Znów wbija wzrok ponad moje ramię i jestem w stanie przysiąc, że w jego oku błyszczy niczym brylant pojedyncza łza.
– Tyle wybitnych twórców... Moich przyjaciół, kolegów, których nigdy nie spotkałem... Odległych, ale połączonych rymem. A między nimi: ja. Ja! Uwierzy pan? Ale w końcu, po tygodniu spamowania... w końcu ten dzień nadszedł. Najpiękniejszy ze wszystkich. Tego dnia... Tego dnia...
Jego głos nagle więźnie w gardle, a oczy wywracają się do góry, ukazując przekrwione białka. Zaczyna drżeć, z każdą sekundą coraz mocniej. Urządzenia, do których jest podłączony, wariują, piszcząc głośno i błyskając tysiącem jaskrawych światełek. Upada na podłogę i wygina się w łuk, kopiąc rozpaczliwie nogami. Dwóch pielęgniarzy, którzy wyrośli jak spod ziemi, szybko przystępuje do akcji reanimacyjnej. Cofam się w kąt pokoju oglądając beznamiętnie ten groteskowy spektakl, nie liczę jednak na szczęśliwe zakończenie: stare, górskie buty leżą osierocone obok fotela.

Tego dnia WYGRAŁEM! Niech to dunder świśnie, nareszcie, po tylu trudach i znojach... Papo Jerzy, jesteś ze mnie dumny? Jesteś, prawda?
Tak czy siak, po tym długim wstępie chciałbym wszystkich serdecznie zaprosić na kolejną, XXII edycję bitew #nasonety ! Poniżej znajduje się moja #diproposta . Dodatkowo, żeby nieco urozmaicić bitwę, chciałbym zaproponować nieobowiązkowy, ale dodatkowo punktowany temat: napiszcie w sposób pozytywny o czymś, czego nie lubicie, albo czego się boicie.
Autorski sposób punktacji, za pomocą którego zostanie wyłoniony nowy zwycięzca, znajduje się pod sonetem

----------------------

Jan Andrzej Morsztyn
Do Galerników

Strapieni ludzie, źle się z wami dzieje,
Lecz miłość ze mną okrutniej poczyna:
Was człowiek, a mnie silny bóg zacina,
Wy macie wyniść, jam bez tej nadzieje.

Was spólne słońce, mnie własny jad grzeje,
Was pręt od grzbieta, mnie z serca zacina,
Wam nogi łańcuch, a mnie szyję zgina,
Wam ręka tylko, a mnie dusza mdleje.

Was wiatr, a mnie ból ciska na przemiany,
Was prawo, mnie gwałt trzyma w tym więzieniu,
Wam podczas sternik sfolguje zbłagany,

Ja darmo czekam ulgi w uciążeniu.
A w tym jest mój stan nad wasz niewytrwany,
Że wy na wodzie, ja cierpię w płomieniu.

----------------------

A teraz zasady, na jakich będzie się odbywać ta edycja:

  • Za każdy sonet, w którym będzie ujęty zadany temat, przysługują 2 dodatkowe pioruny,
  • Bazą do liczenia punktów dla uczestnika, będzie jego sonet o największej liczbie piorunów,
  • Każdy kolejny sonet będzie liczony jako 3 pioruny (bez względu na faktyczną ilość piorunów, jaką będzie miał),
  • W przypadku remisu o zwycięstwie decyduje kolejność - kto pierwszy zamieścił sonet, ten lepszy.

Przykład: Napisałem 3 sonety, 2 z nich poruszały zadany temat, najbardziej grzmocony miał 11 piorunów. Ostateczna liczba piorunów to: 11+2+2+3+3 = 21.
Zasady bitew: https://www.hejto.pl/wpis/drodzy-przychodze-do-was-z-propozycja-tak-sie-sklada-ze-od-jakiegos-czasu-czytam
Termin: piątek (03.05.2024), godzina 18:00 (albo i później).

Powodzenia!

#zafirewallem #tworczoscwlasna
8cc0d20b-4c29-4b9d-9103-52a7b80f62eb
splash545

@Piechur Łoo kurwa, ale masz Pan pióro, czapki z głów Już ostatnio jak pisałeś o tym bolidzie zwanym życiem byłem pod wrażeniem ale tutaj to poleciałeś jeszcze lepiej!

Tak, wiem co robił z tymi zwierzętami, ale wszyscy myśleliśmy, że on tak tylko pisze, wie pan, dla żartu... 

A od tego fragmentu zacząłem płakać xd

Panie @Piechur proszę pisać jak najwięcej, nie tylko poezją ale też prozą! Bo dużą mam satysfakcję i radochę z tego czytania. Tak kwiczę z tych Twoich krótkich opowiadań jak z Pana Jerzego kwiczał żem kiedyś!

Serio pomyśl o napisaniu jakiegoś pełnoprawnego opowiadania w podobnym stylu z takim jajem.

splash545

@Piechur a i bardzo mi się podoba takie czytelne i szczegółowo opisane kryterium oceniania. Jak i to że jest temat lekko narzucony bo będę miał dzięki temu już lżej, że nie będę musiał przez 3 dni myśleć o czym by tu napisać xd

splash545

@Piechur 

zgadzam się z decyzją Imperatora Von Bimbersteina o usunięciu wszystkich utworów Ł. z katalogów Internetowych

Prorocze to było bo wszystko zniknęło

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na sonet eksperymentalny, gdzie wszystkie rymy są słowami, których wcześniej nie znałem - mam nadzieję, że udało mi się z tego zszyć sensowną historyjkę Słowniczek w komentarzu
Jest to kolejna #diriposta na utwór di proposta w bitwie #nasonety
----------

Galopant odtrącony

< < Mówią wciąż chłopcy: "Pięknaś jak kanna"
A wtedy spadasz na nich, kaniuku
Dziobiąc i skrzecząc: "Mam cię, paciuku!"
Bo nie kwiat z ciebie, lecz zwierz, acanna

W twym krośnie struny nicielicowe 
Nowe; ty wolisz pracę ścibaną
Próżnością jesteś li ogacaną
Kładziesz się w nią jak w torby szrencowe

Miłość do ciebie jak carcinomy 
Ze zdrowych robi wnet leptosomy
Mirażem są twe usta paszniste
Na zgubę wiodą oczy otchliste... > >

< < Rozumiesz polski, wstrętny czuryło?!
Z takim nie spotkam się szaławiłą! > >

----------

Różna #tworczoscwlasna , choć głównie #poezja , w kawiarence #zafirewallem
splash545

Czekaj ja muszę to na spokojnie nie tak z samego rana

George_Stark

Nie mam pojęcia czy lepszy pomysł czy wykonanie.

Ale całość zbytkowna!

DiscoKhan

@Piechur trochę skandal, że mój sonet ma wiecek piorunów, bo twój jest bardzo fajny a mi w tej edycji to nie wiem czy nawet średnio wyszło xd

Piechur

@DiscoKhan Przesadzasz jak ogrodnik, bardzo zgrabny sonet napisałeś

DiscoKhan

@Piechur tak czy siak to z 5 pieronów bym ci odstąpił xd

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni: Mogielica. Zapraszam
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 3 października 2021 (niedziela)
Staty: 10.5km, 3h40, 580m przewyżyszeń

Na tę krótką wycieczkę wybrałem się z żoną, dzięki uprzejmości mojej kochanej mamy, która w tym czasie zajęła się Myszą. Nareszcie mogliśmy spędzić razem kilka chwil bez dziecka i chcieliśmy to dobrze wykorzystać. Pogoda zapowiadała się piękna, także postanowiliśmy udać się w góry na znaną nam już Mogielicę.

Tym razem startowaliśmy z przełęczy Rydza-Śmigłego i tu czekała nas najtrudniejsza część całej wyprawy: znalezienie miejsca do zaparkowania. Aut było mnóstwo, każdy chciał wykorzystać sprzyjającą niedzielną aurę. W końcu udało się zostawić samochód i ruszyliśmy w trasę.

Zielony szlak prowadził chwilę leśną drogą, po czym dołączył się do asfaltowej nawierzchni idącej między gospodarstwami. Na szczęście odcinek ten był krótki i wkrótce znów weszliśmy w las. Ścieżka, którą się wspinaliśmy, usiana była dużymi kamieniami i na początku płynęła nią woda, trzeba więc było uważać, żeby się nie poślizgnąć.

Po jakimś czasie podejście zrobiło się ostrzejsze, co trochę nas spowolniło. Warunki były jednak świetne: poza tym, że było wyjątkowo ciepło jak na październik, to dookoła robiło się coraz bardziej kolorowo od żółtych, pomarańczowych i brązowych liści, rozświetlanych przez słoneczne promienie. Złota Polska Jesień w całej krasie.

Doszliśmy na polanę Wyśnikówkę, skąd rozpościerał się piękny widok na Beskid Wyspowy oraz sąsiedni Ćwilin. Wśród wysokich, wyblakłych traw dużo osób zrobiło sobie piknik i korzystało ze słońca. My jednak nie zatrzymywaliśmy się i weszliśmy na teren Rezerwatu Mogielica.

Po krótkim odcinku prowadzącym po skalistym podłożu i pomiędzy przepięknie ubarwionymi drzewami, znaleźliśmy się na szczycie. Wieża widokowa niestety była zamknięta, więc nie było nam dane podziwiać z niej widoków. Zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i zdecydowaliśmy, że czas na powrót.

Zejście zaplanowaliśmy żółtym szlakiem, który przez pierwszą część, znajdującą się jeszcze na terenie rezerwatu, prowadził bardzo kamienistą ścieżką, z której w kilku momentach wystawały duże skały. Kolejny etap, mimo, że bardziej nachylony, był już całkiem przyjemny. Podłoże usiane było opadłymi liśćmi, tworząc z nich pomarańczowy dywan.

Minęliśmy polanę u Błazka, na której rosły pojedyncze drzewa (chyba) jabłoni, skacząc po kamieniach przeszliśmy przez potok Czarna Rzeka i po jakimś czasie znaleźliśmy się w Słopnicach Królewskich. Stamtąd, niestety, czekała nas droga pod górkę prowadzącą poboczem jezdni - mało ciekawy końcowy etap.

W ten sposób miła wycieczka i fajnie spędzony wspólnie czas się skończył. Chcąc go jeszcze trochę wydłużyć, zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej w jednej z przydrożnych karczm, żeby zjeść obiad, a piszę o tym tylko dlatego, bo zamówiłem w niej przepyszne zsiadłe mleko, takie które trzeba było wyjadać łyżką. Idealne zakończenie pięknego dnia.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
54506f27-f329-4136-ac14-5e24701c1eb1
c4d4b7e1-0aca-4fe5-956f-7690ccfd3b0d
d116e59b-5e1a-4180-8b72-e82ad6339552
530d7970-98a2-439f-9096-1ca9e7b72b4c

Zaloguj się aby komentować

365 + 1 = 366
Prywatny licznik: 3/?

Tytuł: Dziady
Autor: Adam Mickiewicz
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Zielona Sowa
ISBN: 83-7389-682-1
Liczba stron: 247
Ocena: 8/10

Utwór podzielony jest na części (II, III, IV), z których każda przedstawia zgoła różne historie, będące jednak powiązane tym samym tematem śmierci, tułaczki, rozpaczy oraz przestrogi.

Głównym motywem części II i IV są obrządki zwane dziadami, które praktykowane były dawniej na wsiach. Miały na celu pomoc duszom błąkającym się wciąż po świecie i w tym celu wywoływano je podczas ceremonii prowadzonej przez guślarza, aby następnie oferować im modlitwy wstawiennicze, a także strawę i napitek. W obydwu częściach mamy więc do czynienia z kawalkadą zmarłych, którzy z różnych względów nie są w stanie dostać się do bram raju i skazani są na tułaczkę po ziemi; mają być dla czytelnika przestrogą, gdyż praktycznie każdy z nich w ten czy inny sposób zhańbił się za życia złym uczynkiem, bądź też popadł w obłęd.

Część III natomiast, napisana przez Mickiewicza 10 lat później, opowiada o prześladowaniach carskich oraz uwięzieniu Filomatów i Filaretów pod zarzutem działalności spiskowej. Pojawia się tu postać Konrada, a także znana wszystkim, tłumaczona w szkołach koncepcja mesjanizmu oraz zmartwychwstania Polski. Poza tym jednak występuje tu szereg innych postaci, poczynając od współwięźniów Konrada, przez osoby żyjące na wolności, podzielone na obozy konspiratorów oraz biernych widzów, po zwierzchników carskiej władzy i ich popleczników.

Książka była lekturą szkolną, jednak w ramach buntu przeciw zmuszaniu do czytania wybranych pozycji z premedytacją ją ominąłem, podobnie jak większość innych dzieł. Egzemplarz, który mam, dostałem chyba w ramach jakiejś nagrody za wyniki i do tej pory kurzył się na półce, przekładany z miejsca na miejsce, ale nigdy nie otwierany. W końcu stwierdziłem, że w sumie z chęcią zobaczę, co w Dziadach piszczy. Byłem zaskoczony, jak szybko przestawiłem się na czytanie wierszem - może to dzięki aktywności kawiarenkowej, kto wie. W każdym razie, książkę czytałem z prawdziwą przyjemnością. Bardzo spodobał mi się pomysł na wykorzystaniu obrządku dziadów do przedstawienia różnych opowieści, które dzięki temu miały atmosferę wręcz magiczną i mistyczną.

Część IV jest zdecydowanie moją ulubioną, zarówno pod względem budowy wierszy, dynamiki, jak i ujętej w niej tragicznej historii, pełnej nieoczekiwanych zwrotów (mam ciarki na samą myśl). Przez początek Części III nieco ciężko było mi się przebić, ale zostałem później wynagrodzony za cierpliwość. Najbardziej podobały mi się sceny z Senatorem, które w sposób niezwykle zręczny pokazywały jego cynizm, obłudę, brak litości, ale też koniec końców spryt polityczny. Sucha nitka nie została pozostawiona również na jego podwładnych, myślących o własnych interesach, walczących ze sobą i szydzących z siebie potajemnie. Świetny był również Ustęp do Części III, opis Petersburga, ludzi żyjących pod batem cara, uczestniczących w niezrozumiałych procesjach, znających tylko smak niewoli, jak i samego imperatora, wiecznie głodnego nowych ziem, ciemiężącego zarówno podbijane narody, jak i własnych poddanych.

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tą lekturą i śmiało mogę ją polecić. Mam zbyt małą wiedzę, żeby wdawać się w dyskusje o tym, czy Mickiewicz Wielkim Poetą był, czy nie był. Mi osobiście bardzo zaimponował bogactwem słownictwa, zdolnościami poetyckimi (zarówno pod względem metafor i alegorii, jak i techniczną konstrukcją wiersza), a także pomysłowością i pasją, bo utwór jest nią momentami wręcz rozgrzany i można się poparzyć. Nabrałem do niego dużego szacunku i myślę, że teraz jestem gotowy na Pana Tadeusza

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #mickiewicz
01652245-d488-43bc-890e-65a6e354adbc
Wido

Z Adasia polecam Pana Tadeusza, zachwycałam się w gimnazjum, zachwycam się i teraz, tylko trochę innymi rzeczami Coś w tym jest, że mózg się szybko przedstawia na wiersz, po tym proza brzmi topornie. A dla mnie urokiem 'starych' książek jest uniwersalność problemów. Czy to historia Zośki i Tadka z Pana Tadeusza, czy Jagny i Antka z Chłopów, miłości czy pożądania, ostracyzmu czy chłopskiego 'co ludzie powiedzą', reakcja otoczenia i strach przed nią, nieważne czy dzieją się na dworku czy w chacie- są takie same 200 lat temu jak i teraz. Ludzie się jednak niewiele zmieniają i to jest myśl, która mnie zawsze nachodzi po takich lekturach

Airbag

@Cerber108 najlepsza ze wszystkich

Piechur

@UmytaPacha O cholibka, skąd taki skarb? Po dziadkach? Wrzuć zdjęcie okładki

Zaloguj się aby komentować

Następna