Nawet miałem ochotę napisać jakiś wstęp, ale kiedy skończyłem pisać to opowiadanie i przeczytałem je później w celu zgrubnego go zredagowania, to może jednak lepiej, żebym nic już więcej nie pisał:
***
Ławka łaski
Trójpodział władzy w Obozie polegał na tym, że Plusk sprawował władzę ustawodawczą w poniedziałki i czwartki, władzę wykonawczą we wtorki i piątki, a władzę sądowniczą w środy i soboty. W niedziele Plusk odpoczywał.
W każdej dobrze wykreowanej antyutopii w stworzonym przez tyrana systemie istnieje jakaś luka. Dziura jakaś czy wyrwa w tej szczelnej tkance nadzoru i inwigilacji, powstała – zdaje się – na skutek przeoczenia twórcy (twórcy systemu, nie wizji literackiej), którą to lukę bohaterowie znajdują i wykorzystują do działania przeciwko temu systemowi, bo inaczej trudno byłoby autorowi poprowadzić fabułę, a już na pewno trudno byłoby mu nadać tej fabule żądanego dramatyzmu. Później system orientuje się (a być może wie od samego początku?), że taka luka istnieje. Mało tego! System orientuje się, że jest osoba bądź grupa, która tę lukę znalazła i wykorzystuje ją do działania niezgodnie z założeniami systemu bądź też temu systemowi całkowicie przeciw. System jest jednak skuteczny. Buntowników dosięga więc karząca ręka sprawiedliwości – sprawiedliwości w jej systemowym rozumieniu oczywiście, bo czy znamy jakąkolwiek inną sprawiedliwość? System, nawet pomimo tych swoich słabości, nawet pomimo istniejących w nim luk, na koniec zawsze okazuje się zwycięski. Pada więc w tym momencie na luki i słabości systemu uzasadnione podejrzenie, że i one również mogą być zaprojektowanym elementem tego dziurawego systemu. Cały ten powyżej teoretycznie rozpisany proces miał miejsce również i w praktyce, w grudziądzkim Obozie Marka Pluska. Posłuchajcie:
Było ich trzech (naprawdę czterech)
w wiślanej wodzie chcieli schłodzić się
– Cholera, gorąco dzisiaj – mruknął Portos do siedzącego obok niego Atosa. – Niechże on już wreszcie kończy! Wskoczyłbym do wody!
– No. Dobrze byłoby się ochłodzić Wiśle. I dobrze, że ta Wisła jest tak blisko – dopowiedziała Aramis.
– A na koniec to mu powiemy, że chcieliśmy się utopić? Jak zwykle? – upewnił się Atos. – Tylko że te kamizelki nam na to nie pozwalają?
D’Artagnan, czwarty z trzech muszkieterów, jak nazywała siebie grupa obozowych buntowników, milczał. Zajęty był obgryzaniem skórek przy paznokciach. Miał z nimi duży problem i rzeczywiście, był to dla niego jeden z powodów wyczekiwania śmierci, bo nie wierzył w to, że z tym problemem uda mu się kiedykolwiek sobie poradzić.
Był wtedy czwartek, dzień ustawodawczy. Plusk przemawiał na Forum Grudziądzanum w trakcie trwającego właśnie zwołanego przez niego sejmu. Był rozdarty. Z jednej strony chciał być jednowładcą i nawet jego zaufany Ostrowski nie miał w Obozie żadnego prawa głosu, z drugiej zaś strony Plusk był patriotą. Sięgał więc do najwspanialszych tradycji demokracji szlacheckiej I RP: sam zwoływał sejmy, sam proponował ustawy, sam zgłaszał do nich weta, sam obrady zrywał i sam je później wznawiał. Plusk wyciągnął jednak z historii wnioski i przeciwdziałał możliwym trudnościom, które, jak wiedział z historii, już kiedyś sprowadziły na jego ojczyznę niemałe problemy. Z tego właśnie powodu w Obozie zabronione było noszenie imion takich jak Józef, Fryderyk, a już na pewno zabronione było noszenie imienia Katarzyna. Tym, którzy takie imiona nosili w momencie trafienia do obozu na mocy wydanego przez Pluska któregoś poniedziałku edyktu zostały te imiona w następujący po tym poniedziałku wtorek zmienione. W taki właśnie sposób Atos został Atosem, Portos został Portosem, a Aramis została Aramisem. D’Artagnan, który wcześniej miał na imię Tadeusz, chciał po prostu dołączyć do kolegów i koleżanki. Wystąpił więc w środę do sądu, a łaskawy Plusk, który ten sąd przeprowadzał, do wniosku Tadeusza się przychylił.
– Weto! Weto! – krzyczał Plusk tamtego czwartku sam do siebie zrywając wieczorem obrady i te jego krzyki niemal zagłuszyły rozmowę trzech muszkieterów, której z uwagą przysłuchiwał się Jerzy Ostrowski, szpieg Pluska – mistrz kamuflażu, człowiek o pięćdziesięciu twarzach, z których to twarzy każda była w jakimś odcieniu szarości. Twarze Ostrowskiego były szare tak z powodu niedożywienia, bo w Obozie zakazane były jego ulubione dania kuchni ormiańskiej – podawano wyłącznie zimnioki pozyskiwane od bratniego stoickiego narodu łotewskiego, czasami tylko polane sosem z odnajdywanych jeszcze gdzieniegdzie parówek, jak i były szare z powodu jego seksualnego niespełnienia, bo przyssanie się (do kogokolwiek, było mu już wtedy naprawdę wszystko jedno) nie było tym, co Jerzy Ostrowski kiedykolwiek byłby w stanie osiągnąć – taka już była jego konstrukcja psychiczna, nie wspominając o mocno poszarzałej aparycji, co stanowi pewien rodzaj błędnego koła, a dodatkowo zadaje też kłam twierdzeniu, że
każda zmora znajdzie swego amatora. Kiedy okazało się bowiem, że amatorek na Ostrowskiego nie ma, Ostrowski rzeczywiście próbował znaleźć sobie chociaż jakiegoś amatora. Tych również jednak nie było.
Ostrowski był więc sfrustrowany. To właśnie z tego powodu bez wahania zgodził się na przedstawioną mu przez Pluska propozycję zostania agentem bezpieczeństwa (szpiegiem, szpiclem, donosicielem, konfidentem, konfiturą, ubekiem, wtyczką, kapusiem – czasami, kiedy Ostrowski się nudził, bawił się w wymyślanie synonimów dla swojego urzędu). Ostrowski propozycję Pluska przyjął, wychodził bowiem z założenia, że jeśli on ma źle – bo nie jest mu dane ani się przyssać, ani posilić się bozbaszem – i nie jest w stanie w żaden sposób swojej sytuacji poprawić, nie jest w stanie zrobić tak żeby miał lepiej, to mógł przynajmniej zrobić tak, żeby inni mieli gorzej. Sytuacji Ostrowskiego to nie poprawiało, ale poprawiało przynajmniej jego humor, a to zawsze przecież coś. Ostrowski nudził się jednak rzadko – stąd też biedne bogactwo synonimów dla jego urzędu, które udało mu się wynaleźć, a nudził się rzadko z tego powodu, że ciągle zajęty był pisaniem donosów. Donosów Ostrowski pisał dużo, bo pisać Ostrowski lubił.
W piątek wylądował więc na biurku Pluska donos w sprawie podsłuchanej rozmowy trzech muszkieterów, w sobotę zaś wszyscy czterej trzej muszkieterowie stanęli przed obliczem Pluska, Ostrowski bowiem, swoim zwyczajem relację trochę ubarwił dodając do niej kilka słów, których milczący D’Artagnan wcale nie wypowiedział. Ostrowski wychodził jednak z założenia, że D’Artagnan mógłby je wypowiedzieć, zresztą: czy cała czwórka z tej trójki nie kierowała się zasadą
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? Dopiero później, kiedy przypomniał sobie to hasło, Ostrowski uświadomił sobie, że w zasadzie to nawet wyświadczył D’Artagnanowi przysługę.
– Winni! – zadecydował Plusk po krótkim procesie ograniczającym się w zasadzie tylko do wydania tego jednowyrazowego werdyktu, podniósł się zza biurka i ruszył w kierunku drzwi. Na starannie napisany i zredagowany przez Ostrowskiego donos Plusk nawet nie spojrzał, w tamtą sobotę nie miał bowiem czasu: musiał nadrabiać robienie pompek, które to zaniedbał w czasie swoje ostatniej wyprawy do Włoch w celu pozbierania z plaż Morza Środziemnego kamizelek ratunkowych, które porzucali tam przybywający do Europy nielegalni imigranci.
– No a kara? – zapytał Ostrowski, który jeszcze bardziej poszarzał na twarzy rozgoryczony swoim kolejnym niepowodzeniem – tym, że tworzonych przez niego tekstów nie chciał czytać już nawet Plusk.
– Nie wiem. Weź coś wymyśl – rzucił Plusk nie zatrzymując się, po czym zawołał psa: – Ziomuś, do nogi! – powiedział, i wyszedł zostawiając przygnębionego Ostrowskiego samego w pustym gabinecie.
Tak to właśnie Ostrowski został sam na sam z problem, co na początku mocno go zmartwiło. Zastanawiał się nad karą, którą mógłby ukarać wszystkich czterech trzech muszkieterów i nic nie przychodziło mu do głowy. Dopiero później uświadomił sobie, że Plusk właśnie po raz pierwszy oddał mu część władzy, którą – jeśli rozegrałby to sprytnie – Ostrowski mógł wykorzystać do własnych celów. I wtedy Ostrowski rozmarzył się. Wymyślił sobie, że – jeśli udałoby mu się dobrze wywiązać z powierzonego mu przez Pluska zadania – to być może udałoby mu się później przekonać w jakiś sposób Cesarza do tego, żeby pozwolił mu wybrać się do Lublina?
– „Nie no, bez przesady. Do Lublina to na pewno mnie nie puści, mowy nawet nie ma, bo i po co zresztą miałbym tam do tego Lublina jechać? Tam przecież kapoków nie znajdę, a nawet i
Jednego z dziesięciu to już od jakiegoś czasu znowu nagrywają w Warszawie” – uświadomił sobie Ostrowski. – „No ale może udałoby się go na przykład przekonać żeby wysłał mnie na poszukiwanie kapoków nad Morze Czarne? Wylądowałbym sobie wtedy w Batumi, stamtąd niedaleko do Armenii, no to jak nie do Lublina, to może chociaż do Erywania by mi się udało? I może Gruzinki okazałyby bardziej łaskawe dla mojej szarzyzny niż te wstrętne p0lki? Tylko, cholera, co by tutaj dla tych czterech trzech muszkieterów wymyślić? No bo to musi być coś efektownego. Coś oryginalnego. Coś, co zrobiłoby wrażenie na Plusku.”
I próbował się Ostrowski skupić na tym zadaniu, ale nie potrafił zebrać myśli. Myśli jego uciekały już do Batumi, a oczami wyobraźni widział już wszystko to, co będzie robił z Gruzinkami tam, na tych dzikich plażach Morza Czarnego. Widział tę erotyczną konsumpcję dokonywaną zaraz po konsumpcji gastronomicznej przywiezionego im przez kuriera bozbaszu zamówionego przez jakąś stronę w rodzaju pyszne.ge czy innego pyszne.am. A miało to być wszystko to, co Ostrowski chciał zrobić z Pachą, a na co ta Pacha nigdy mu nie pozwoliła ze względu na stan jego uzębienia. Kiedy jednak Ostrowski wspomniał Pachę, zrobiło mu się przykro. Wspomniał wtedy to swoje piękne kocie życie u jej boku i zatęsknił za nim. Ostrowski bowiem Pachę stracił.
Któregoś dnia, kiedy poszli na zwyczajowy spacer nad Wisłę, Wisła nie zmieniła swojego biegu i udało mu się wtedy (nie bardzo jednak błyskawicznie, bo z pewnym trudem i po długiej walce) uporać z zamkiem błyskawicznym w kieszeni swojej kurtki i wyjąć zaręczynowy pierścionek, ale Pacha powiedziała wtedy:
– Odchodzę.
I odeszła.
Związki, nawet tak upośledzone jak ten związek Pachy i Jerzego, nie rozpadają się z dnia na dzień. Były wcześniej znaki że między tą dwójką nie dzieje się dobrze, ale Jerzy te znaki postanowił zignorować. Zamiast zająć się rozwiązaniem problemów w swoim związku, wolał wylegiwać się na ciepłym parapecie nad grzejnikiem. Pierwszym sygnałem, że coś się zmienia, była rezygnacja Pachy z paznokci hybrydowych, którymi to paznokciami hybrydowymi Pacha sprawiała tyle przyjemności Jerzemu w kociej postaci drapiąc go po jego włochatym brzuchu tak, że Jerzy aż mruczał wtedy z rozkoszy. Rozkosz się skończyła, ale grzejnik dalej był ciepły, miska dalej była pełna, a w kociej postaci Jerzy mógł sam lizać się po jądrach, więc był w stanie zastąpić sobie brak przyjemności drapania tą właśnie przyjemnością lizania. Z jego perspektywy nie było więc żadnego problemu.
Później Pacha zamieniła swoją różową hybrydową Toyotę Yaris na w pełni elektrycznego Nissana Leafa. To auto, ku zaskoczeniu wielu, było w kolorze zielonym, Pacha wymyśliła sobie bowiem, że na takim zielonym liściu będą przysiadać ptaki i ona wtedy będzie mogła je obserwować. To jej przypuszczenie okazało się słuszne – ptaki rzeczywiście na tym jej aucie przysiadały. Pacha nie wzięła jednak pod uwagę tego, że w związku z tym będzie ono nieustannie obsrane, wzorem jakiegoś pomnika, a późną wiosną i latem auto zmieni kolor na czarny za sprawą obsiadających je mszyc.
Pacha znikała wtedy z domu coraz częściej i na coraz dłużej, zamieniając swoje dni
home-office na dni
car-office lub
forrest-office, bo jeździła wtedy do lasu.
– Jadę poobserwować ptaki – mówiła Jerzemu wychodząc z domu, ale Jerzy wtedy nawet nie podnosił powieki. Czasem machnął tylko ogonem.
Pacha zaniedbywała też swoje domowe obowiązki, przestała między innymi czyścić kuwetę Jerzego, Jerzy więc, z powodu tej niewyczyszczonej kuwety, wzorem holywoodzkich gwiazd, zmuszony był kiedyś nasrać do łóżka, o co Pacha miała do niego całkowicie nieuzasadnione pretensje. W taki właśnie sposób przebiegał powolny, acz stopiony rozpad ich związku.
Pacha lubiła tego swojego w pełni elektrycznego zielonego Nissana Leafa. Można powiedzieć nawet, że elektryczność ją wtedy zelektryzowała. Z perspektywy Jerzego ta elektryczność zelektryzowała Pachę jednak aż za bardzo.
– Dlaczego? – zapytał Jerzy, kiedy Pacha powiedziała mu „Odchodzę”. – Już zapisuję się do tego dentysty – powiedział ze zrezygnowaną miną i wyciągnął nawet z kieszeni telefon, a poszło mu to nawet sprawniej niż w przypadku pierścionka.
– Nie, Jerzy – odpowiedziała Pacha. – Tu już nie chodzi o twoje uzębienie. Na to jest już za późno. Po prostu poznałam pewnego tancerza
electric-boogie i wystąpiło między nami pewne napięcie. Sam chyba rozumiesz.
Jerzy nie rozumiał, więc Pacha mu wszystko szczerze wyjaśniła. No, może nie do końca wszystko, bo Jerzy do dzisiaj nie wie czy Pacha, jeżdżąc swoim zielony Nissanem Leafem obserwować ptaki, obserwowała wtedy również ptaka tancerza
electric-boogie.
I Ostrowskiemu zrobiło się smutno z powodu tych wspomnień dotyczących utraconej Pachy, ale w końcu udało mu się wziąć w garść. Nie bez znaczenia były tutaj nauki, których udział mu Plusk, nauki stoickie, no bo co Jerzy w końcu mógł poradzić na to, że ósemka mu się psuła? Pod wpływem jednak tych wspomnień przyszedł mu do głowy pewien pomysł:
– „Starożytni wierzyli w żywioły!” – pomyślał. – „Wierzyli w ogień, wierzyli w wodę, wierzyli w ziemię i wierzyli w powietrze. A prąd elektryczny? Ten, który tak zelektryzował Pachę?”
Więc wymyślił Ostrowski na początku krzesło elektryczne, ale później uświadomił sobie związane z ukaraniem w ten sposób czterech trzech muszkieterów problemy. Po pierwsze krzesło elektryczne jest jednoosobowe, a trzech muszkieterów jest czterech, więc się wszyscy na tym krześle nie zmieszczą. Po drugie krzesło elektryczne jest metodą egzekucji, a Plusk nie byłby z takiego rozwiązania zadowolony – nie chodziło mu przecież o to żeby ludzie umierali, ale żeby o śmierci pamiętali. Ostrowski miał ciągle w głowie najsłynniejsze słowa Pluska, motto jego wszystkich nauk:
Przecież w życiu nie chodzi o to żeby umrzeć, tylko żeby o pamiętać o śmierci, a jak tu pamiętać o czymkolwiek, kiedy się już nie żyje? Ostrowski zmodyfikował więc swój pomysł.
Atos, Portos, Aramis i D’Artagnian siedzieli we czwórkę na drewnianej ławce na środku ogromnej hali przemysłowej, która wcześniej służyła do mechanicznego oddzielania mięsa, czego ślad można było odnaleźć jeszcze w zachowaniu czwartego spośród trzech muszkieterów: D’Artagnian w dalszym ciągu bowiem mechanicznie, to jest za pomocą zębów, oddzielał skórki wyrastające mu przy paznokciach od pozostałej części dłoni. Drewniana ławka stała na drewnianym podeście, a drewniany podest ustawiony był na betonowej posadzce. Po tej posadzce biegły druty pod napięciem, a biegły tak, że gdyby któreś z czwórki trzech muszkieterów opuściło podest i stanęło na tej posadzce zostałoby natychmiast usmażone przez prąd elektryczny. W celu zyskania jeszcze większego uznania u Pluska Ostrowski wymyślił też dodatkowy element kary. Przed skazanymi zawiesił wielki telewizor plazmowy, na którym to telewizorze przez dwadzieścia cztery godziny na dobę był wyświetlany mający przypominać im o śmierci film, film z dodatkowym, lokalnym, grudziądzkim zabarwieniem. Była to
Śmierć w Wenecji – film o facecie na łódce.
Plusk jeszcze nie wrócił.
– „Pewnie poszedł gdzieś nad Wisłę pooglądać topiki” – pomyślał Ostrowski, który siedział zadowolony z siebie w gabinecie Cesarza. Ach, jaki Ostrowski był wtedy z siebie zadowolony! Wiedział, że wykonał dobrą robotę i już widział te Gruzinki na plaży w Batumi i widział też siebie pośród tych Gruzinek, już czuł dotyk rozpalonych ich ciał i czuł ten rozlewający mu się po języku boski, gorący, pikantny bozbasz! Czerpał z tego swojego zadowolenia przyjemność, a żeby tę przyjemność jeszcze zwiększyć, w odruchu warunkowym, pozostałym mu jeszcze z beztroskich kocich czasów, bezwiednie spróbował się polizać po jądrach. Spotęgowanie przyjemności uniemożliwiła mu jednak budowa szkieletu kostnego człowieka.
– „Cholera jasna!” – zdenerwował się, choć nie miał powodu żeby się denerwować, bo na budowę szkieletu kostnego człowieka nie miał przecież żadnego wpływu. To zdenerwowanie wpłynęło jednak na snute przez niego marzenia – Gruzinki stały się mniej chętne, a bozbasz zimny i niedoprawiony. Wtedy w Ostrowskim pojawiły się wątpliwości:
– „A jak i w tym Batumi też mi się nie uda?” – pomyślał drapiąc się po swojej łysinie. – „No nic. Z Gruzji to już całkiem niedaleko do Turcji, to przynajmniej włosy pojadę sobie naprawić. A – kto wie jak ta turecka medycyna jest już zaawansowana? – może uda mi się też znaleźć jakiegoś fachowca, który wyciąłby mi kilka dolnych żeber? No ale to tylko tak, na wszelki wypadek.”
Uspokoiwszy się tą myślą i zadowolony ze swojej przebiegłości Ostrowski postanowił więcej nie zastanawiać się, bowiem z tego zastanawiania się nic dobrego mu nie przychodziło, a postanowił zamiast tego zaznać należnego mu po ciężkim dniu relaksu. Ostrowski relaksował się słuchając muzyki, dlatego też włączył sobie utwór
Krzesło łaski w wykonaniu pana Kazika Staszewskiego i pięcioosobowego Kwartetu Proforma .
***
2538 słów, choć nie wiem po co to policzyłem.
***
#naopowiesci
#zafirewallem