Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Osobistość
  • 122wpisy
  • 1513komentarzy
Ponieważ wczoraj, z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego dla mnie powodu, najbardziej spodobała się Wam historia o konsekwencjach przekraczania granic z psem, to nie mam wyjścia i muszę dziś zadać zadanie. A będzie ono takie:

rymy: dróg – radzą – próg – prowadzą
temat: kąpiel Kleopatry w kozim mleku

POWODZENIA!

Zasady:
- Układamy cztery wersy, lub wielokrotność jeśli ktoś ma ochotę.
- Każdy wers musi kończyć słowem zadanym przez OPa dokładnie w tej kolejności, która jest we wpisie.
- Rymowanka powinna, przynajmniej luźno, nawiązywać do tematu zadanego przez OPa.
- Zwycięża osoba, która kolejnego dnia do godziny 20 zdobędzie najwięcej piorunów. W nagrodę wymyśla nowe zadanie czyli temat oraz rymy i publikuje do godz 21 nowy wpis.

#naczteryrymy #zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
plemnik_w_piwie

@George_Stark 

Drepcząc jedną z rzymskich dróg

Umęczeni, ledwie radzą.

Przynieść mają pod sam próg

Amfór mleka. Skądś sprowadzą.

splash545

Do jędrnej skóry jest jedną z dróg

Kąpiel w kozim mleku Kleopatrze radzą

Żeby często mogła zwiększyć podatkowy próg

I niech kozy płatnicy do pałacu wprost prowadzą

PaczamTylko

Z Piątnicy, no bo skąd


Na rozstrzygnięcie przetargu tyle dróg

jak to zrobić, najwyżsi kapłani radzą

i tylko jedna firma przekroczy Boski próg

wszystkie drogi do Piątnicy prowadzą

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ zapomniałem koleżance @UmytaPacha pogratulować zwycięstwa w jubileuszowej, XX edycji naszego konkursu #nasonety , robię to teraz. Robię to w formie pewnego rodzaju listu otwartego, który może nie jest skierowany wprost do niej, ale zawiera zachętę, aby ku jej czci i chwale różne rzeczy (można i ją nawet!) wierszem opiewać:

***

Apel gratulacyjny, acz trochę złośliwy

Umycie Pachy – czynność staranna.
Tak i résumé w konkursie ruchu
sonetów, co na ekranie, nie w druku
się ukazały. Zabawa ma być podsumowanna!

Stąd moja prośba: bawcie się słowem!
Setki sonetów do boju niech staną!
Niech kawiarenka nimi zalaną
nam będzie! Zapraszam Was wszystkich w bloki startowe!

Niech Pachę zaleją sonetów ogromy!
Niech będą liczne, jak w morzu atomy!
Niech na jej usta słowa nieczyste
cisną się, kiedy podsumowanie nam uroczyste
będzie pisała. Na tydzień w końcu okryła się chwałą,
a w piątek cza cierpieć, jak się wygrało.

***

To jest kolejna moja di risposta w zabawie #nasonety w kawiarence #zafirewallem gdzie #tworczoscwlasna , która stara się zaklasyfikować do gatunku #poezja a powstaje jako odpowiedź na sonet di proposta.
UmytaPacha

@George_Stark aha, niech ktoś przypomni mi w czwartek, że jutro piątek, bo zawsze mi się te dni tygodnia mieszają i piątek zachodzi od tyłu jak zbój

splash545

W końcu ktoś inny też ponagla do pisania, nie tylko ja

Zaloguj się aby komentować

Ostatnio, odwiedzając rodziców, miałem przyjemność złożyć swe cielsko w wannie i tak sobie po prostu w niej poleżeć. Przyjemna ta przyjemność całkiem była, nie powiem, tym bardziej, że trochę zapomniana w dobie wszechobecnych pryszniców. W związku z tym wiersz taki sentymentalno-oszczędnościowo-higieniczny:

***

Wszystko płynie (tylko szybciej, ale i taniej)

Ten wiersz to tęskna elegia pochwalna:
pieśń chłopca co wracał, zażywszy ruchu,
i nim poduszkę poczuł przy uchu
w łazience na niego czekała wanna.

Jej ściany: tak białe! Tak emaliowe!
Z wodą tak ciepłą! Do pełna nalaną!
Pieściły ciało co wieczór tak samo…
…no a w sobotę to nawet i głowę!

Dzisiejsze łazienki? To w ścianach wyłomy!
Kabiny ciasne: prysznic, szkło, chromy…
Czuję się w nich jak w klatce srebrzystej.

Stąd sentymenty me oczywiste:
bo jakże ongiś miło się myło
gdy wodomierzy jeszcze nie było!

***

Ten wiersz to jest kolejna odpowiedź di risposta na zadanie w XXI edycji konkursu #nasonety w postaci utworu di proposta.

I, jako bonus, jeden jeszcze utwór w temacie wannowym , z tekstem co najmniej klasę lepszym od mojego (ale to tylko dlatego, że pan Waglewski nie był ograniczony ograniczeniami konkursu! – tak będę twierdził!) w wykonaniu nie oryginalnym, ale z gościnnym udziałem pana Tomka Lipnickiego czyli wspaniałego Lipy z Illusion albo, jeśli kto woli, to też z Lipali (równie zresztą wspaniałego).

#zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
DirtDiver

Dlatego zrobiłem sobie wanno-prysznic i przez 5 lat nalałem sobie tą wannę może 3 razy

Piechur

Jak zawsze zaskakujesz pomysłowością i kunsztem wykonania Mi się z wanną zawsze kojarzy ten utwór z Kabaretu Starszych Panów:

https://youtu.be/NNyXKt61TNI?si=BrmlLKhQ6U3jtu1K

splash545

@George_Stark a czy w trakcie kąpieli w wannie też nachodzi Cię wena jak pod prysznicem? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

358 +1 = 359

Tytuł: Wniebogłos
Autor: Aleksandra Tarnowska
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 4/10

#bookmeter

Żadnego więcej śpiewania. Żadnego chodzenia do babci. O dożynkach w najbliższą niedzielę Rysiek ma zapomnieć. Msza i do obory, gnój wywalać. Święto nie święto, krowy i tak srają.

Ta książka, opowiadająca o latach siedemdziesiątych XX wieku, dla mnie była właśnie taka jak moje wyobrażenie tamtego okresu. Szara, bez polotu i nic w zasadzie się w niej nie działo. Można by to w zasadzie uznać za jej zaletę, bo lektura mocno pozwoliła wczuć się w klimat czasu akcji. I ten klimat w tej książce rzeczywiście został przez autorkę oddany świetnie. Tyle, że sam klimat to dużo za mało.

Pani Tarnowska postawiła przed sobą ogromnie trudne zadanie. Bo uczynić bohaterem książki dwunastolatka, czyli chłopca, który nie za bardzo może o sobie decydować, a jeszcze mniej może w swojej sprawie działać, jeśli już nawet coś zdecyduje, to ogromne wyzwanie. Oczywiście, i z taką trudną postacią da się poprowadzić świetnie fabułę. Wiem o tym, jestem w końcu miłośnikiem „nudnych książek o niczym”. A jednak w Wniebogłosie dla mnie, jako odbiorcy, autorka na tym trudnym zadaniu poległa. Wydaje mi się, że stało się tak dlatego, że nie ma w tej książce ani jednej naprawdę wyraźnej postaci. Nikt tak naprawdę niczego nie chce i do niczego nie dąży. A jeśli nawet dąży, to zupełnie biernie i bez determinacji. Czyli bardziej czegoś by chciał, niż do tego dążył. Nikt też w tej książce nie przechodzi przemiany. A nawet jeśli przechodzi, to jest to przemiana bez wiary w tę przemianę, w zasadzie bez jakiegoś jej umotywowania i bez jej skutków i konsekwencji. Dodatkowo w moim odbiorze książkę pogrąża narracja prowadzona w sposób całkowicie płaski i beznamiętny, zupełnie bez emocji. A przecież to miała być opowieść o pragnieniach, a z pragnieniami wiążą się emocje, nieważne czy te pragnienia na końcu zostają zaspokojone, czy też nie.

Dla mnie Wniebogłos to kawałek spójnej i logicznej historii, ale zupełnie bez polotu. To opowieść o latach siedemdziesiątych na wsi, która sama wygląda jak te lata siedemdziesiąte na wsi. Niby coś się tam działo, ale równie dobrze mogłoby się nie dziać i w sumie niewiele by się zmieniło.
e8844914-4cd0-4b35-8744-1c661e79c24d

Zaloguj się aby komentować

357 +1 = 358

Tytuł: My przeciwko wam
Autor: Fredrik Backman
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter

Najgorsze w innych ludziach jest to, że jesteśmy od was uzależnieni. Wasze czyny mają wpływ na nasze życie. Nie tylko tych, których wybieramy i lubimy, ale również pozostałych – idiotów. Wy, stojący przed nami w kolejce, wy, którzy nie potraficie porządnie jeździć samochodem, lubicie słabe seriale telewizyjne, za głośno rozmawiacie w restauracji, i wy, których dzieciaki zarażają nasze w przedszkolu. Wy, którzy krzywo parkujecie, podkradacie nasze miejsca pracy i głosujecie na niewłaściwą partię. Wy też macie wpływ na nasze życie, w każdym momencie.
Boże, jak my was za to nienawidzimy.

Miałem taki sprytny sposób, że kiedy nie miałem pomysłu za jaką książkę by się tutaj zabrać, to zabierałem się za coś od pana Backmana. Działało. Ale chyba przedobrzyłem, bo przy My przeciwko wam jakoś przestało. I nie żeby z tą książką było coś nie tak, wręcz przeciwnie. Jestem pod wrażeniem tego, jak pan Backman potrafi trzymać równy, wysoki poziom swoich opowieści. Jak wspaniale potrafi prowadzić narrację, obiecując czytelnikowi coś i dając mu to, co wcześniej obiecał, choć z tej obietnicy wnioskując, czytelnik mógł się spodziewać czegoś zupełnie innego. Jak świetnie potrafi uchwycić rozchwianie i niekonsekwencję w człowieku i jak kapitalnie potrafi je sportretować, w dodatku w sposób absolutnie sympatyczny, zupełnie bez piętnowania czy wykpiwania. Wady i słabości są częścią człowieczeństwa i pan Backman chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę, stąd postaci w jego książkach są tak wiarygodne. Ale nie tylko budowanie postaci wychodzi temu autorowi wyśmienicie. Potrafi on też bowiem, jak – moim zdaniem – mało który ze współczesnych autorów sportretować relacje między postaciami. Te radosne, ale i też te trudne. To jest cecha naprawdę wyjątkowa, bo jedno, że trzeba te wszystkie rzeczy najpierw zauważyć, później zestawić ze sobą w spójną, logiczną fabułę, a na koniec to jeszcze dobrze jest je w jakiś ciekawy, niebanalny sposób opisać. Na przykład takim zdaniem: Delikatnie puka do drzwi pokoju Mai, jakby miała nadzieję, że córka może nie usłyszy.

A jednak tym razem historia nie pochłonęła mnie tak jak dotychczas. Jak wcześniejsze utwory pana Backmana, w tym pierwszy tom tego cyku, Miasto Niedźwiedzia. Dlaczego? Może dlatego, że ten tak bardzo trafnie sportretowany przez pana Backmana człowiek wcale nie jest aż tak skomplikowany, żeby wystarczyło tego na kilka tomów? A może dlatego, że człowiek – w tym przypadku czytelnik, a nawet konkretny czytelnik, bo ja – ma taką wadę, że jednak potrzebuje nowych wrażeń, że nawet najbardziej fantastyczne rzeczy mu się w końcu nudzą? Nie chcę powiedzieć, że My przeciwko wam to książka zła, wręcz przeciwnie. Jest bardzo dobra. Tylko napisana w taki sam sposób, jak inne książki pana Backmana. Co więc z tego, że historia inna, skoro jej schemat w zasadzie ten sam, a i rozwiązania, tak fabularne, jak i narracyjne również podobne? Jeśli ktoś lubi wracać tam gdzie był, to może sprawdzi mu się ten drugi tom cyklu Miasto niedźwiedzia, nawet zaraz po lekturze pierwszego. Ja też lubię. Ale chyba jednak nie za często i nie za szybko. A chyba tak właśnie wracałem do prozy pana Backmana. I może to był mój błąd, a nie autora?
66b60bab-5980-44f2-a93c-09a7d97925b7
GrindFaterAnona

@George_Stark fajna okladka, jest tam cos o hokeju?

Zaloguj się aby komentować

Słownik PWN podaje : W dobrodzieju druga część wyrazu nawiązuje do czasownika dziać w jego dawnym, ogólniejszym niż dziś znaczeniu ‛robić’ [...]

Ergo: dobrodziej – ten, który robi [komuś?] dobrze.

***

Ksiądz dobrodziej

Uwierała go sutanna,
chciał więc zażyć trochę ruchu;
ruch ten skończył się na brzuchu
co później nosiła Anna.

I zachodził ten ksiądz w głowę
jakie rzeczy went się staną?
Jak tłumaczyć przed Zuzanną
stroje Anny ma ciążowe?

Biskupowi: – Pochwalony! –
rzekł i został przeniesiony.
W nowej parafii konto miał czyste
choć z żalem wspomniał ciała soczyste;
Przestał, gdyż dobrze się to skończyło
bo w końcu poznał się on tam z Ludmiłą.

***

To jest mój pierwszy wytwór, chyba konkursowy, w XXI odsłonie konkursu #nasonety , czyli odpowiedź (di risposta) do sonetu pana Jerzego, zaproponowanego przez koleżankę @UmytaPacha jako sonet di proposta trwającej właśnie edycji.

#zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
Piechur

No przecież skądś się muszą brać mali księża ( ͡° ͜ʖ ͡°) Świetne, aż sobie kilka razy musiałem przeczytać

Zaloguj się aby komentować

347 + 1 = 348

Tytuł: Nie ma kto pisać do pułkownika
Autor: Gabriel García Márquez
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Orkiestra zaczęła grać marsza żałobnego. Pułkownik zauważył, że jednego instrumentu brakuje, i po raz pierwszy poczuł pewność, że nieboszczyk jest naprawdę martwy.

Nowela? Opowiadanie? W każdym razie Nie ma kto pisać do pułkownika to tekst króciutki, tak na trochę ponad godzinę. A jednak dość obrazowy i treściwy. Tak mi się przynajmniej wydaje, po tym co w nim zauważyłem. Choć wcale nie twierdzę, że to tam jest.

Dla mnie książka ta, tak jak w zasadzie i Sto lat samotności tego samego autora, opowiada przede wszystkim o silnej wierze (albo silnej potrzebie tej wiary) w to, że rzeczy które robimy mają sens. I o trwaniu przy tej wierze nawet jeśli cały świat i wszystko dookoła zdaje się nie tylko mówić, ale i świadczyć, że jeśli twoje czyny miały jakąkolwiek wartość, to miały ją wyłącznie dla ciebie. O życiu obietnicami z przeszłości i wierze, że kiedyś te obietnice zostaną dotrzymane. O tym, że życie to czekanie na efekty naszych działań. I o tym, że nasze działania mają oczywiście jakieś efekty, ale niekoniecznie takie, o jakie zabiegamy, jakich chcemy czy jakich się spodziewamy. Z różnych powodów. Dla mnie to też książka o tym, że w tym naszym życiu i czekaniu na efekty jesteśmy samotni. I o tym, że nawet między najbliższymi występuje konflikt interesów i jeśli najbliżsi nawet chcą dla nas dobrze, to rozumieją to „dobrze” po swojemu, niekoniecznie uwzględniając albo nawet chcąc uwzględnić naszą definicję tego „dobrze”. Choć my przecież robimy to samo.

Dużym plusem jest kapitalny dialog kończący tę książkę, trochę skojarzył mi się z twórczością pana Mrożka, który w zasadzie nie wiem co miał pokazać (co jest tylko jego zaletą!). Czy autor miał na myśli, że prawdziwy problem pułkownika leży gdzie indziej niż przez cały tekst czytelnik się spodziewał? Czy może to, że pułkownik poddał się albo frustracja wzięła górę? A może zamiarem autor było żeby zostawić czytelnika z dylematem? Albo tak po prostu wyszło. Nie mam pojęcia jak na to pytanie odpowiedzieć i bardzo mi się to podoba, bo ogromnie lubię książki, które zostawiają mnie z pytaniami.
c022d3cb-afac-4f6e-a67a-f3816ad15332

Zaloguj się aby komentować

346 + 1 = 347

Tytuł: Pożądanie. Antologia opowiadań miłosnych, zmysłowych, erotycznych i dziwnych
Autor: Michał Cetnarowski, Anna Kańtoch, Jakub Małecki, Jakub Nowak, Łukasz Orbitowski, Bernadeta Prandzioch, Marcin Przybyłek, Piotr Rogoża, Wit Szostak, Szczepan Twardoch, Jarosław Urbaniuk, Jakub Żulczyk
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 4/10

#bookmeter

– Tato?
Milczy, długo milczy.
– Jesteś pijany, Nikodem?
[…]
– Nie. Trochę. Czemu pytasz?
– Bo dzwonisz.

To była jedna z książek po które sięgam czasami w ramach problemu „bo nie wiem co by tu sobie teraz poczytać”. Ten problem pojawia się z powodu zbyt dużej lub zbyt małej liczby książek w kolejce do czytania. Opowiadania w takiej sytuacji sprawdzają się u mnie na tyle, że po pierwsze są krótkie, więc można skończyć i zrezygnować, a po drugie czasami pomagają w rozwiązaniu wyjściowego dylematu, bo jakiś wątek mnie zainteresuje i wtedy sobie mogę poszukać pełnej powieści dotyczącej tego tematu. A dlaczego właśnie ta antologia? Ano skusiły mnie wydrukowane na okładce nazwiska panów Twardocha i Szostaka. Lubię ich prozę.

No to po kolei. Wbrew podtytułowi, moim zdaniem mało jest w tym tomie opowiadać miłosnych, zmysłowych i erotycznych (chyba że źle te pojęcia rozumiem). Mnóstwo jest za to tekstów dziwnych. A momentami dla mnie wręcz obrzydliwych.

Zbiór zaczyna się przyjemnie, bo tekstem Koźlęta gazeli autorstwa pana Szostaka i to opowiadanie traktujące o przygodzie (takiej, na jaką może sobie pozwolić) starszego już wiekiem wykładowcy jest tym, czego po tym autorze się spodziewałem. Ten tekst był przyjemny w odbiorze. Nie że jakiś głęboki, ale faktycznie opowiadający o pożądaniu, i dość obrazowo je przedstawiający. Czasami nie potrzeba fajerwerków, żeby było dobrze. A nawet więcej niż dobrze.

Później zaczęły się opowiadania bądź nijakie bądź absolutnie obrzydliwe. Może chwilę o tych drugich. O ile jeszcze tekst Skóry autorstwa pana Łukasz Orbitowskiego, choć sugestywnie paskudny mógłbym powiedzieć że jeszcze jest o czymś (jakie mogą być konsekwencje możliwości natychmiastowego zaspokajania każdej ze swoich fantazji), tak na przykład poprzedzające je RP Production pana Michała Cetnarowskiego, opowiadające o patriotycznych filmach porno, zaczynające się rozbudowanym i szczegółowym opisem jednej ze scen z tych filmów to w ogóle nie wiem w jakim celu i dla kogo mogło powstać. Więcej! Zastanawiałem się jak w ogóle mogło powstać. Co musiał myśleć i co czuć autor w czasie tworzenia tego dziwactwa?! Może brakuje mi wyobraźni? Albo kontekstu? Bo może to jakaś satyra? Tylko na co? Szczerze mówiąc nie bardzo mnie to interesuje, więc nie będę szukał odpowiedzi na to pytanie.

Palmę pierwszeństwa jednak w kategorii dziwność i obrzydliwość w mojej klasyfikacji opowiadań zawartych w tej antologii bezapelacyjnie dzierży tekst Zimno, gdy zajdzie. Nie będę się nad nim rozwodził, nie będę go komentował, napiszę tylko o czym traktuje i proszę sobie samemu ocenić. Otóż opowiadanie Zimno, gdy zajdzie traktuje o czterdziestoletnim mężczyźnie, który razem se swoim czternastoletnim synem zginął w wypadku samochodowym, a następnie w jakiś sposób (autor nawet nie próbuje tego wyjaśnić, po prostu informuje) zostaje przywrócony do życia. W ciele własnego syna. No i teraz głównym problemem tego tekstu jest silny popęd czternastoletniego ciała w połączeniu z doświadczeniem umysłu (duszy?) czterdziestolatka. I jeszcze relacja seksualna z żoną tego umarłego-przywróconego czterdziestolatka. Proszę czytać na własną odpowiedzialność. Ja trochę żałuję.

Ale, żeby nie było, że jest tak całkiem źle, to kilka opowiadań chętnie pochwalę. Podobał mi się tekst pani Bernadety Prandzioch pod tytułem Wywiad. Niby nic specjalnego, ale napisane całkiem zgrabnie i poprawie. Ot, kawałek zwykłej historii, którą po prostu dobrze się czytało, a na tle omówionych wcześniej perełek to czytało się nawet bardzo dobrze.

Ciekawe rozwiązanie techniczne zastosował pan Marcin Przybyłek w tekście Mała May. To tekst mówiący o tym, że mężczyźni mają swój osobisty ideał kobiety, tę właśnie tytułową Małą May i nawet jeśli spędzają życie z jakąś kobietą rzeczywistą, a więc nieidealną, to w chwilach kryzysu wracają myślami do tej swojej fantazji i zastanawiają się jakby to z nią było. A może nawet nie zastanawiają się, a po prostu wiedzą? Dodatkowy plus za osadzenie akcji w nieodległej przeszłości, ale widzianej z odległej przyszłości. Czyli jakieś tam jeszcze, dość ciekawe zresztą, elementy futurystyczne w tekście też ostały zawarte.

O ile tekst pana Szostaka bardzo mi się podobał, tak opowiadanie pana Twardocha, Fade to: black, zupełnie mi nie podeszło (choć to z niego pochodzi otwierający wpis cytat). Tak się zastanawiałem nawet dlaczego i wydaje mi się, że tego autora najbardziej cenię za budowę wielowymiarowych, skomplikowanych postaci. A w opowiadaniu zwyczajnie na to nie było miejsca.

To rozczarowanie tekstem pana Twardocha szybko zostało mi wynagrodzone przez pana Jarosława Urbaniuka. Z jego Żyć podwójnych aż wylewał się klimat dwudziestolecia wojennego, czyli kolejnej rzeczy, którą pan Twardoch, szczególnie w Królu, mnie urzekł. To opowiadanie jest napisane tak wspaniałym, tak obrazowym i sugestywnym językiem, że czułem się dokładnie jakbym tam był. Dokładnie takie same wrażenia miałem właśnie czytając wspomnianego już Króla albo inną świetną powieść, Łuk Triumfalny pana Remarque’a. I nawet nie przeszkadzało mi to, że w tych Życiach podwójnych poza tym klimatem niewiele więcej znalazłem. No, może jeszcze (tu niespodzianka!) tytułowe pożądanie. Ale mnie sam klimat wystarczył.

I to jest właśnie problem z antologiami: dobre teksty przeplatają się w nich z kiepskimi. Czy po lekturze tej akurat antologii znalazłem odpowiedź na pytanie, które mnie ku niej pokierowało? Czy wiem "co bytu sobie teraz poczytać"? Tak. Chętnie poczytałbym coś więcej od pana Urbaniuka. Tylko, że – z tego co mi wiadomo – on samodzielnie to nie wydał niczego.
ba63cb4f-cfd4-4451-b2ae-33eee73fa4ec

Zaloguj się aby komentować

345 + 1 = 346

Tytuł: Yellowface
Autor: Rebecca F. Kuang
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Prawda jest rzeczą płynną. Każdą opowieść zawsze można przedstawić w innym świetle, wszystkie fabuły można wypaczyć.

Dawno nie czytałem, ostatnio to chyba był Artemis od pana Weira, książki, w której główna bohaterka byłaby aż tak frustrująca. A jednak w odróżnieniu od przygód tej zarozumiałej mieszkanki Księżyca z Artemis, tutaj kolejne perypetie głównej bohaterki, pseudonim: Juniper Song, w jakiś dziwny, perwersyjny sposób mnie interesowały. Być może liczyłem na to, że sprawiedliwość jednak zwycięży? 

W Yellowface chodzi o to, że są dwie pisarki. Jedna z nich odnosi sukcesy w branży, a druga jest jej „przyjaciółką” jeszcze z czasów studiów. „Przyjaciółką”, bo ostatecznie trudno przyjaźnić się z kimś, kto przyćmiewa nas pod każdym możliwym względem. No ale, „przyjaźń”, jak to „przyjaźń” wymaga tego, żeby od czasu do czasu z „przyjaciółką” się spotkać. Zbieg okoliczności sprawia, że „przyjaciółka” w czasie tego spotkania umiera, a że ten zbieg okoliczności jest jednak szczęśliwy, przynajmniej dla tej „przyjaciółki”, która nie umarła, to okazuje się, że rękopis najnowszej jej książki leży na wierzchu i tylko czeka żeby go sobie zabrać. Inaczej kawał dobrej prozy mógłby się zmarnować. A że denatka nie miała w zwyczaju dzielić się informacjami na temat swoich fabuł przed ich ukończeniem, to przecież tylko głupi by nie skorzystał. Prawda?

Zabrałem się za tę książkę trochę w ciemno, potraktowałem ją jako urlopową zapchajdziurę czasową do czytania gdzieś w transporcie, czy wieczorami, kiedy nie było lepszych zajęć albo sił żeby zająć się czymś innym. Mocno mnie wciągnęła. Autorce udało się napisać lekką książkę, która nie tylko nie jest o niczym ale nawet jest o czymś, a to, uważam, olbrzymia sztuka. Bardzo podobał mi się styl w jakim historia została podana, bardzo podobała mi się konstrukcja fabuły i eskalacja tak zdarzeń jak i postaw, a szczególnie postawy głównej bohaterki, wspomnianej Juniper Song. Podobał mi się humor, choć dość gorzki, z jakim przedstawiony został współczesny rynek wydawniczy, komunikacja internetowa i w ogóle „dzisiejsze czasy”, czegokolwiek nie miałoby to stwierdzenie oznaczać. W ogóle jednym z lepszych sposobów stworzenia dobrej komedii, tak mi się wydaje, jest opisanie świata dokładnie takim jakim jest. I to się pani Kuang udało wyśmienicie.

Tak, książka idealnie sprawdziła mi się w funkcji, jaką miała pełnić. Jako lekka lektura, ale nie o niczym. I jako taką będę ją miło wspominał, choć szczegóły bardzo szybko ulecą mi pewnie z głowy, bo przyjemność w jej odbiorze polegała raczej na przemierzaniu historii niż odkrywaniu czegokolwiek nowego.

EDIT: A, zapomniałem wspomnieć o świetnym pomyśle na wydanie tej książki, o całej koncepcji okładki, która tak wspaniale koresponduje z treścią! Też mi się to ogromnie podobało. Lubię takie szczegóły.
538a9a7b-be8d-4727-8710-39e3f3823c46
bojowonastawionaowca

@George_Stark Książka jest piękna, czeka na swoją kolej

cotidiemorior

@George_Stark o, miałem wątpliwości czy się zabierać za tę autorkę, ale jak polecasz to poczytam

Funkmaster

Polecam również. Nie jest specjalnie wymagająca intelektualnie, lecz nie jest też „o niczym”.

Zaloguj się aby komentować

342 + 1 = 343

Tytuł: Ojciec Goriot
Autor: Honoré de Balzac
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10

#bookmeter

W dość intrygującym początkowym fragmencie utworu, w czymś w rodzaju wstępu do historii właściwej, narrator nakreśla przed czytelnikiem obraz paryskiej gospody mieszczańskiej położonej przy paryskiej ulicy Neuve-Sainte-Geneviève, między dzielnicą łacińską a przedmieściem Saint-Marceau. W tej gospodzie, należącej do wdowy Vauquerm, zamieszkują mniej lub bardziej majętni paryżanie. Wśród nich i tytułowy Jan Joachim Goriot, były fabrykant makaronu. Narrator informuje czytelnika, że mężczyzną tym była zainteresowana sama właścicielka gospody. Przynajmniej dopóty, dopóki jego ubożenie nie stało się zauważalne. Wówczas Goriot stał się obiektem kpin zarówno gospodyni, jak i pozostałych mieszkańców. Nie wszystkich, co prawda, bo znalazł wśród mieszkańców sojusznika, a może i przyjaciela. Tym człowiekiem sprzyjającym Goriotowi był student prawa, przybyły z prowincji Eugeniusz de Rastignac.

***

Nie znam dokładnie biografii francuskich autorów początku XIX wieku, wobec czego nie mam pojęcia czy wpływali oni na siebie w jakikolwiek sposób – czy spotykali się, dyskutowali albo czy chociaż czytali siebie nawzajem. Skusiłem się na tę książkę, bo ten okres i to miejsce wydało jednego z największych autorów, jakich miałem przyjemność czytać, a więc pana Victora Hugo, ale też wielkiego (obiektywnie – bo mnie jego twórczość podoba się mniej) pana Dumasa. Kierowałem się nadzieją, że autorzy zbliżeni czasowo i geograficznie będą pisali w podobny sposób. Częściowo nawet się nie pomyliłem, bo tematyka rzeczywiście zbliżona (tyle że wtedy tematyka twórczości literackiej w ogóle była zbliżona – po prostu pisało się o tym, co obok), natomiast same wrażenia z lektury są kilka poziomów niżej. Ojciec Goriot to po prostu przedstawiona językiem relacji historia. I tyle. W zasadzie żadnych wrażeń estetycznych z tej lektury nie wyniosłem (co właśnie uwielbiam u pana Hugo – ten rozmach z jakim pisał te swoje fantastyczne opowieści). Problematyka utworu, mimo że uniwersalna i aktualna do dziś, też nie została – moim zdaniem – jakoś szczególnie wyeksploatowana. Brakowało mi głębi emocji; brakowało mi kontrastu, spojrzenia na problem z innej perspektywy – a była ku temu okazja przecież: tak czekałem na rozwinięcie wątku relacji Rastignaca z jego rodziną. Wszystko jedno, czy jako kontra do relacji Goriota, czy w ten sam spokój. Moim zdaniem to zaprzepaszczona szansa spojrzenia z różnych perspektyw na – w mojej ocenie – główny problem poruszany w powieści.

Tak sobie czytam opracowania i artykuły na temat Ojca Goriot i w ogóle pana Balzaca i zauważam, jak wielu rzeczy w tej powieści nie zauważyłem. Być może – a nawet prawdopodobnie – powodem tego mojego niezauważenia jest dość słaba znajomość historii i tamtego okresu. I stąd taki wniosek, że może i jest to wielka opowieść swoich czasów, najważniejsze ponoć dzieło w dorobku uznanego jednak autora, ale do mnie kompletnie nie przemawia. I może tym się różnią wielkie powieści swoich czasów od wielkich powieści w ogóle? Że te drugie są ponadczasowe właśnie i nawet czytane po dwustu latach przez człowieka z lukami w wykształceniu dalej zapierają dech w piersiach? Albo w taki sposób sam przed sobą próbuję swoje braki wytłumaczyć. W każdym razie mnie Ojciec Goriot nic nigdzie nie zaparł i, jeśli to rzeczywiście jest największa powieść w dorobku pana Balzaca, to raczej po nic innego od tego autora nie sięgnę.
87b8823a-b52c-4e93-bccc-5cd0aa3685ba

Zaloguj się aby komentować

Ja to w sumie lubię sobie sprawdzać na ile różnych sposobów można wykorzystać jeden pomysł, nawet jak jest głupi. Lubię to tym bardziej, kiedy rozwinięcie samo przychodzi do głowy i w ogóle nie trzeba się o nie starać. Wobec tego jeszcze jedna wersja sonetu zrodzonego z tego samego pomysłu co poprzednio, a tylko poprowadzonego inną ścieżką.

To w sumie dalej jest sonet di risposta do sonetu di proposta w konkursie #nasonety :

***

Hołd praczom (wersja uwzględniająca wierność małżeńską)

Z nieszczelnej pralki się woda wylewa
dlatego chciałbym dziś oddać hołd praczom.
Człowiek pojęcia nie ma – a nawet nie miewa –
ile też pracze w kryzysie dlań znaczą.

Co prawda mógłbym poprosić żonę
o pomoc, bo ona też pierze świetnie,
lecz żal mam do niej, za moje próby wykpione:
że miast pranie wysuszyć, to je upiekłem.

Tak więc usługa co żonę zastąpi
gdy tylko się praczom napiwków nie skąpi,
a warto, bo biorą w sumie niewiele.

Uprano, wyżęto, wykrochmalono:
cóż więcej trzeba? Więc się podzielę
mą wątpliwością: co zrobić mam z żoną?

***

#zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
Piechur

Ale to ma przyjemny rytm

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry.

Mały ruch coś w tej edycji konkursu #nasonety, a szkoda, bo to edycja jubileuszowa przecież!

Znalazłszy trochę czasu, napisawszy sonet di risposta do sonetu di proposta od koleżanki @KatieWee, opublikowawszy go (bo kiedy przeczytacie ten wpis, to już będzie po opublikowaniu przecież) uważam, że jestem przystąpiwszy do konkursu:

***

Hołd praczom

Co się zdarzyło, się nie spodziewał,
dlatego chciałby dziś oddać hołd praczom.
Człowiek pojęcia nie ma – a nawet nie miewa –
ile też pracze w kryzysie dlań znaczą.

Wszystkie koszule miał poplamione:
czerwienie szminek jarzyły się wściekle.
W tej delegacji to ani przez moment
nie grzał się niczym, a tylko jej ciepłem.

Lecz problem, gdy czas powrotu nastąpił:
w zatarcie śladów w zasadzie już zwątpił.
Tym bardziej, że wracał do domu w niedzielę.

Z pralni, za jej radą błogosławioną
skorzystał – musiała chyba mieć doświadczenie? –
i w czystej koszuli przywitał się z żoną.

***

#zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
UmytaPacha

@George_Stark Ojciec wrócił! : D

Zaloguj się aby komentować

Wczorajsze #naczteryrymy mam wygrane
choć żona ciągle męczy się z kranem.

W związku z tym dziś bawicie się tak:

rymy: kołysała – grzywa – skała – pływa
a temat: różowe klapki.

Zachęcam również osoby postronne do wzięcia udziału w zabawie. Oto skrócone zasady:

Układamy cztery wersy, lub wielokrotność jeśli ktoś ma ochotę.
Każdy wers musi kończyć słowem zadanym przez OPa dokładnie w tej kolejności, która jest we wpisie.
Rymowanka powinna, przynajmniej luźno, nawiązywać do tematu zadanego przez OPa.
W nagrodę, kolejnego dnia zwycięzca wymyśla rymy oraz temat i w miarę możliwości publikuje wpis między godz 20 a 21.

Pełen opis zasad znajduje się o TUTAJ.

Dobrej zabawy!

#zafirewallem #tworczoscwlasna no i może pojawić się też #poezja
plemnik_w_piwie

@George_Stark 

Gruba baba stąpała i się tak kołysała,

Że jej twarz oplotła jej własną grzywa.

Się w basen wjebała, na dno poszła jak skała,

Ślad po niej zaginął, jeno klapek se pływa.

PaczamTylko

Wakacje Seby


Już wódeczka Sebę wykołysała

lecz cóż on widzi, to fali grzywa

ależ to byłby skok, może tamta skała

no i siup, po Sebku tylko klapek pływa

conradowl

Do snu już niemal go uKołysała

Już na bok zsunęła się grzywa...

Zasnął jak kamień, śpi twardo jak skała

A z pyska na myśl o klapku ślina spływa


Zdjęcie poglądowe

9e1fe214-6173-4b8f-8c83-4a050c5ab25c

Zaloguj się aby komentować

W temacie tej wspaniałej, acz nietagowanej zabawy od kolegi @em-te jeszcze takie mi się napisało:

Woda z kreską

Nad zlewem, opodal płynu
leciała woda strużyną
bo kran, miast wstrzymać jej bieg
na darmo puszczał ją w ściek.

Posłano wpierw po strażaka:
– Nie dla nas robota taka!
My kranów nie naprawiamy!
My z drzew koty ściągamy!

Wezwano więc marynarza:
– Nie co dzień mi się to zdarza
by kran naprawić proszono!
Ja wodę znam, ale słoną!

Ściągnięto później pływaka:
– Płytka ta woda jest jakaś.
Pracować możecie ze mną,
kiedy w basenie jest pełno.

W końcu księdza wezwano:
– Mocą przez Kościół nadaną
jedyne co zrobić mogę
to wam poświęcić tę wodę.

A gdy się wszyscy poddali
przyszła nas wtedy ocalić
młodsza siostra, Weronika:
– Wezwijcie hydraulika?

Hydraulik, ksywa: Bolec
czy też Kolec albo Stolec.
Tata mówi: – Słuchaj, Bolek
kasa żadną gra tu rolę!
Ja zapłacę ile trzeba,
tylko niech się nie rozlewa!

Bolec wziął ten kran w swe dłonie,
w dłoniach mu robota płonie
coś popatrzył, krzyczy: – O nie!
Ależ macie syf w syfonie!
Nucić zaczął on symfonię…
… wreszcie mówi: – No to koniec!

Mama była coś marudna
bo woda leciała brudna.
Tata był zadowolony
bo leciał to Łolkier Dżony.

***

I to chyba dość na dziś.

#zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
George_Stark

Na ratunek kogo chcieć?

Może parkingowy cieć?

Bardzo groźną zrobił minę

Splasz, gdy przyszedł z karabinem.

Moose

Powiedziała nam kucharka

Że zapchana w kranie szparka

Jednak więcej nam nie powie

No i drapie się po głowie


edit: będzie lepiej:


Powiedziała nam kucharka

Że nasz kran zapchała skwarka

Jednak więcej nam nie powie

No i drapie się po głowie

Zaloguj się aby komentować

Kolega @em-te rzucił fantastyczny pomysł, który ogromnie mi się spodobał i znalazłem mnóstwo przyjemności bawiąc się w tę "poezję zaangażowaną" (i dalej się wspaniale bawię, bo to jeszcze nie koniec pomysłów!), ale opublikował go poza naszą społecznością kawiarenki. Powiadomienia ostatnio działają jak działają, więc nie do wszystkich mogło to dotrzeć, w związku z czym efekty dalszej swojej twórczości w tym temacie zostawię tutaj jako ten osobny wpis. Jeśli taka zabawa spodoba się Wam tak jak mnie się podoba, to możemy sobie wymyślić jakiś tag, zasady pojawią się pewnie same w trakcie i będziemy mieć kolejną zabawę. Jeśli się nie spodoba, to opublikuję pewnie co najmniej jeszcze jeden wierszyk w tym temacie cieknącego kranu, bo mnie się ta zabawa niesamowicie podoba!

***

Nad Zlewem

A nad Zlewem w dzień naprawy
takie się porusza sprawy:
– Może wreszcie pan przestanie?
Tak pan cieknie, panie Kranie?
– Cóż się dziwić, ma Gąbeczko,
gdy mam problem z Uszczelką?
Rzecze na to Płyn Do Naczyń:
– To z Kurkami problem raczej!

– Niech to szlag! –
rzekł pan Durszlak.

Kurki już się rozkręciły:
– Czemu pan taki niemiły?
Czemu pan tak na nas szczeka?
Płyn się rozlał, bo miał pH.
Gąbka wrzeszczy: – Nie ma rady!
Płyn ma pH i zasady!
Lecz to ja, gdy on się uprze,
Muszę radzić sobie z tłuszczem!

– Niech to szlag! –
rzekł pan Durszlak.

Gąbka, gdy wyszorowała
na Suszarkę się udała:
– Ależ wszystko mam wyżęte!
Choć do Płynu czuję miętę…
Płyn się na to spienił aż:
– Mogę trysnąć ci na twarz.
Wtrącił na to się pan Zlew:
– Spróbujcie tu zrobić chlew!…

– Niech to szlag! –
rzekł pan Durszlak.

Odezwała się Suszarka:
– Spójrz na Ścierkę, ta ma farta!
Wisi sobie tam na Drzwiczkach
i ją głaszcze Rękawiczka!
A Ściereczka rzecze smutnie:
– Moi drodzy, po co kłótnie?
Po co wasza głupia walka?
Wnet zastąpi nas Zmywarka!

– Niech to szlag! –
rzekł pan Durszlak.

***

#zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
CzosnkowySmok

@George_Stark no nie nadrobię tego czytania. Nie mam czasu, niby mało osób mamy w kawiarence ale wszyscy płodni.

Zaloguj się aby komentować

Nie bardzo mi te dissy pasują, więc sobie odpuściłem. Ale że rymów natłok pojawił mi się kiedy analizowałem tekst di proposta, to postanowiłem pobawić się w jakiś taki karabin słowny i ułożyłem co następuje. Niekoniecznie chodziło mi o treść, ale żeby to się dobrze czytało. I mnie czyta się dobrze. Oto przed Wami to co mi tam wyszło:

Pierwszy raz Agatki

Agatka. Śliczna dziewczynka, niczym malinka – krzywa jej minka: łyknęła winka!
To winko, pod straż oddane nikomu, do głowy jej uderzyło z potęgą gromu: – O! W to mi graj!
Przez chwilę poczuła na ziemi raj: – Skoro tak działa, to więcej dawaj!
Lecz gdy szklaneczek wypiła już siedem, to wtedy w jakąś wkopała się biedę: – Wszystko wiruje! Aj, aj, aj, aj!
Wstąpiła w nią, biedną, jakaś wariatka: zbluzgała bratka, zerwała kwiatka, aż w końcu, nasza ta aparatka, na co dzień jednak nie bita w ciemię, z hukiem dość głośnym runęła na ziemię.

Czy to sumienie, czy też cierpienie,
głowy bolenie, żołądka skurczenie?
A może po prostu przed karą drżenie, kiedy rodzice w tej oto scenie
się pojawili. Wytłumaczenie? Czy jakąś jej można dać na to radę, gdy na podłodze wylądowało wypite winko z w pół przetrawionym od mamy obiadem?

A mama już z tatą w pokoju staje! Agatka wstaje. – Strułaś się, złotko, mym dewolajem? – pyta ją mama, bo tak się jej zdaje.
Ni tłumaczenia ani też żale z ust córki żadne nie padły tam wcale bo grawitacji porwały ją fale i znów pozycja horizontale.
– Poczekaj mamo, już zaraz wstanę – Agatki słowa wybełkotane u mamy gniewu wzbudziły parę: – Agatka pijana! Dacie wy wiarę?!

Mama już w szale, Agatka się maże,
a tylko tata do swoich wrażeń
z młodości z uśmiechem wraca i córki nie łaje:
– „Sam przecież kiedyś tak zaczynałem”.

***

No, to jest tekst di risposta, który stworzyłem sobie w ramach zabawy w zabawie #nasonety , która odbywa się w najwspanialszej (bo istniejącej wyłącznie w wyobraźni) kawiarence #zafirewallem .

#poezja #tworczoscwlasna
UmytaPacha

@George_Stark już myślałam że znowu erosomaństwo będzie xd

Piechur

Świetne Ale to już nie karabin, tylko gatling

George_Stark

@splash545 Dziękuję. Z pozycji verticale jednak.


@UmytaPacha No ja już nic nie poradzę na to, że wszędzie się erosomaństwa spodziewasz.


@Piechur Dziękuję również. Aż musiałem sprawdzić co to ten gatling. No i przez Ciebie czegoś się dowiedziałem.

Zaloguj się aby komentować

270 + 1 = 271

Tytuł: Posłowie
Autor: Wit Szostak
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Zazwyczaj potrzeba trzech dni, by uświadomić sobie koniec i przejść przez ciemność, a potem spakować całe swoje dotychczasowe życie aż do najdrobniejszego szczegółu najmniej istotnego napomknienia i wyruszyć w nieznane, w podróż do innego świata wobec którego żywi się zupełnie nieuzasadnioną nadzieję, że będzie lepszy od starego, ale też równie silne oczekiwanie, że zastanie się wszystko znane i oswojone, bez konieczności konfrontowania się z obcością, bez przymusu nauki nowych reguł, bez całej tej niepewności podróży, która może kusi, ale zarazem sprawia, że trzymamy się na dystans [...]

Jakby to tak napisać żeby potencjalnym czytelnikom nie zepsuć przyjemności z lektury tego – bo ja wiem? – eksperymentu literackiego może? Jakiegoś rodzaju prowokacji? Do zastanowienia się na przykład nad zupełnie bezsensownymi z praktycznego punktu widzenia, i może właśnie dlatego tak pociągającymi, sprawami? Takimi jak relacja w literackim trójkącie (kolejność przypadkowa, bo nikt tutaj nie jest uprzywilejowany): Autor – Redaktor – Czytelnik. Albo nad tym gdzie w książce (powieści? opowiadaniu? opowieści? historii?) jest początek a gdzie koniec? W każdym razie Posłowie to nie jest książka zwykła, nie jest to fabuła w swoim klasycznym znaczeniu, choć może się na początku taką wydawać.

Sama opowieść Posłowie, o której treści nie będę się rozwodził, bo w zasadzie nie ma jej dużo, albo nie ma jej nawet prawie wcale, ale to nic nie szkodzi, bo napisana jest językiem urzekającym. Pięknym, wspaniałym, płynącym i niosącym tym swoim spokojnym prądem czytelnika. To przykład na to najcudowniejsze z możliwych użycie języka do pieszczenia zmysłów samym swoim brzmieniem, rytmem, snuciem myśli, przy czym w zasadzie bez znaczenia jest czego te myśli dotyczą. To jest coś, co w literaturze uwielbiam.

Po opowieści Posłowie natomiast, jak przystało na zakończenie książki, następuje Posłowie. Napisane przez Redaktora. Albo może Autora? Nie wiem, autor Posłowia, nawet jeśli tym autorem był Redaktor, nie podpisał się. Mogę tylko domniemywać, że Autor opowieści Posłowie był też Redaktorem Posłowia do opowieści Posłowie. Albo Redaktor opowieści Posłowie był też Autorem Posłowia do powieści Posłowie. Albo jeszcze jakoś inaczej. Choć w zasadzie dla mnie, jako Czytelnika, nie ma to raczej większego znaczenia.

Zabrałem się za tę książkę przypadkiem, bo miałem wczoraj ochotę coś przeczytać, a nie bardzo mam czas zabierać się za coś dłuższego, więc spojrzałem sobie co tam z wolnychlektur mogę sobie ściągnąć i kiedy zauważyłem nazwisko pana Szostaka, nie zastanawiałem się nawet chwili. Ta króciutka książeczka, 36 stron przy moim formatowaniu ebooków, niecała godzina czytania lewie, urzekła mnie dwa razy. Po pierwsze formą, w swojej pierwszej części, czyli opowieści Posłowie. Po drugie treścią, w swojej drugiej części, czyli Posłowiu do opowieści Posłowie. Mnie się niesamowicie podobała. Ale ja uwielbiam takie pięknie, jałowe rzeczy jak opowieść Posłowie i bezsensowne, akademickie (a może jeszcze bardziej bezsensowne, bo filozoficzno-literackie) rozważania, które zwykle do niczego, poza samą przyjemnością z rozważania rozważanej kwestii, nie prowadzą.
45dc5fb0-4c83-43e1-b0f2-8b9a6dc5f5f1

Zaloguj się aby komentować

266 + 1 = 267

Tytuł: Nadberezyńcy
Autor: Florian Czarnyszewicz
Kategoria: powieść historyczna
Ocena: 6/10

A o Dowborze wcale nie słychać?
Nie spotykałem nigdy w gazecie, musi jednak przy Piłsudskim być.
Lepiej żeby był, bo ten Piłsudski może wcale i nie wiedzieć, że my tu jesteśmy.

Kiedyś Polska kończyła się na Dnieprze. Później były rozbiory, ale polskość na tych ziemiach pod obcym berłem między Dnieprem a Berezyną nie zanikła przecież. Trwała i trwa dalej aż do teraz. Aż do początku XX wieku, kiedy to akcja utworu pana Czarnyszewicza rozpoczyna się sceną najazdu mołojców na majątek Rogi, który to w arendę wzięła rodzina Bałaszewiczów. Bo tak, polskość tam nie zanikła, ale z tą polskością nie każdemu jest tam po drodze. Są tacy, który ona przeszkadza. Tacy, którzy woleliby, żeby tej polskości tam nie było. I nie są to wcale wielcy władcy, których głowy zajmują myśli o tym, jak to przyłączyć do swojej ojczyzny (własności?) kolejne jeszcze obszary albo wyplenić obcą kulturę i zastąpić ją swoją. To są prości ludzie. Sąsiedzi. I to właśnie im ta polskość przeszkadza. A może nie tyle polskość, co po prostu inność?

Książka zaczyna się sceną kolejnego napadu na Polaków przez ludność białoruską. Wierną carowi i wyznającą lepszą wiarę. Później ta polskość również jest tępiona, w różnych miejscach i na różne sposoby. Na przykład w szkole, do której rodzice wysyłają Stacha Bałaszewicza. Autor zajął się opisem tej małej polskości, tej codziennej, którą w tamtym czasie czuli mieszkańcy ziem nad Berezyną. I ta część wyszła mu nadzwyczaj dobrze, ogromnie mi się podobała. A jeśli dodać do tego fakt, że pan Czarnyszewicz właśnie stamtąd pochodził i postać Stacha Bałaszewicza oparł na własnych przeżyciach, to pierwszy tom tej powieści jest naprawdę smakowitym kąskiem (nie wspominając tego, że można go traktować jako pewien rodzaj literackiego dokumentu, zapisu tamtych czasów w tamtym rejonie oglądanych przez pryzmat codziennego życia). Tak, ten pierwszy tom Nadberezyńców był smakowitym kąskiem. Przynajmniej jeśli chodzi o mój literacki apetyt.

Później sytuacja na świecie zmienia się. Upada carat, przychodzą bolszewicy, tylko Polski dalej nie ma tam, gdzie kiedyś była i gdzie ciągle jeszcze są Polacy. I właśnie ci Polacy znad Berezyny sprawie polskiej chcą się przysłużyć jak mogą. To młodzi chłopcy, nastolatkowie jeszcze, ale kto walczy w wojnach, jeśli nie młodzi chłopcy właśnie? Realizację tej utrudnia im kilka spraw. Po pierwsze represje, które spadają na tych, których młodzi chłopcy pozostawili. Na ich matki, siostry, młodszych braci, starszych mężczyzn – ojców i dziadków, którzy walczyć już nie mogą. Dochodzi do tego brak organizacji własnej, choć nadrabianej chęciami i ambicją – to była piękna scena, kiedy chłopcy chcieli założyć pułk ułanów dysponując wyłącznie sobą w liczbie dziewiętnastu dusz i koniem w liczbie jeden. Iście ułańska fantazja. Na przeszkodzie staje też sama armia z jej hierarchią i decyzjami zapadającymi gdzie indziej. Kolejna piękna rzecz z tomów dalszych: opis tego, jak szybko rozpalały się nadzieje kiedy polskie legiony wkraczały na okoliczne tereny i jak te nadzieje szybko gasły, kiedy te legiony się z nich wycofywały.

***

Naczytałem i nasłuchałem się o tej powieści dużo dobrego. Uwierzyłem na słowo i zabrałem się za nią w końcu (bo długo na swoją kolej czekała) nie sprawdzając co to w ogóle jest. Miało to być, według tych informacji, które do mnie docierały, coś pokroju Na wschód od Edenu. Miała to być ogromna powieść; miała być saga. No ale nie była.

I ja nie twierdzę wcale, że ta książka była zła. Bo nie była. Była dobra, a wręcz bardzo dobra, to przyznaję. Tylko nie opowiadała o tym, o czym ja chciałbym czytać. Traktowała o rzeczach, które mało mnie zajmują, stąd może ten mój brak nad nią zachwytu. Tak, to opinia bardzo subiektywna, ale chyba właśnie tutaj jest takie miejsce, gdzie mogę swoją bardzo subiektywną opinię napisać. Dla mnie za dużo w tej książce było polskości, Polski i Polaków, a za mało ludzi. Owszem, były wątki traktujące o przyjaźni czy miłości, ale one dla mnie albo wyglądały na tło, albo służyły pokazaniu, że miłość czy przyjaźń, owszem, są ważne, ale Ojczyzna przede wszystkim. Nadberezyńcy to piękny moim zdaniem opis niepodległościowych zrywów na wschodzie i, jeśli ktoś taką tematyką jest zainteresowany, to powinno mu się podobać. Mniej piękny jest w tej książce opis bohaterów, bo są oni dużo mniej wyraźni niż ich Sprawa. To przede wszystkim jest mój zarzut do treści. Jeszcze raz: oparty wyłącznie na tym, czego ja oczekuję od lektury.

***

Jeszcze słowo o kolejnej rzeczy, za którą ta książka jest chwalona. Chodzi o język, jakim jest napisana. To, jak gdzieś czytałem, utrwalona na piśmie mowa ludzi z tamtych rejów i czasów i, o ile lubię słuchać mowy z tym wschodnim zaśpiewem, z tymi rusycyzmami, tak w piśmie nie tylko nie zrobiła na mnie wrażenia, ale też momentami powodowała irytację i utrudnienie odbioru. Może to przez moją lichą raczej znajomość rosyjskiego?

Podobało mi się natomiast, bo to pierwsza od dawna książka, którą przeczytałem na papierze, wydanie, jakie miałem w rękach. Czytałem tom opublikowany przez wydawnictwo FIS z 1991 roku i wpadłem w zachwyt, kiedy uświadomiłem sobie, że ta książka została chyba wydana sposobem tradycyjnym. To znaczy była składana przez zecera i drukowana na prasach drukarskich. Tak domniemywam, bo świadczyć o tym mogą drobne nierówności czy to w układzie tekstu na stronie, czy nierówności w samych liniach. Nie przeszkadzały mi one wcale, tak jak i częste literówki czy braki ogonków przy „ą” i „ę”. Więcej! Zachwycał mnie sam krój czcionki i uświadomiłem (albo przypomniałem) sobie, jaka to przyjemność obcować z tak wydanym dziełem. I to mi się w tych Nadberezyńcach, których ja czytałem, też bardzo podobało.

#bookmeter
5480f10c-3b0d-4d6d-8f6f-98f617e33390

Zaloguj się aby komentować

Drogie Poetki, drodzy Poeci!

W momencie publikacji tego wpisu XV edycja naszego konkursu #nasonety dobiegła końca, a więc czas na jej podsumowanie! I oto przed Państwem #podsumowanienasonety ! – pamiętałem o tagu!; jestem z siebie dumny!

Zanim jednak ogłoszę zwycięzcę tej właśnie zakończonej edycji, zanim też zdradzę jakie to kryteria sobie przyjąłem żeby tego zwycięzcę spośród nas wyłonić, krótkie przypomnienie tego co stworzyliśmy w tym tygodniu:
Trudnym (dla wszystkich oprócz Splasha) utworem di proposta w tej edycji zabawy był tekst muzyczny, refren utworu Jeśli Bóg istnieje ze wspaniałej płyty Kayah i Bregović .

Do konkursu przystąpili (kolejność chronologiczna):
@splash545 z tekstem To w co wierzę , który zebrał 10 piorunów;
@moll z tekstem bez tytułu , który zebrał 15 piorunów;
@Piechur z tekstem bez tytułu , który zebrał 13 piorunów;
@George_Stark z tekstem bez tytułu , który zebrał 12 piorunów;
@moll z tekstem Rodzina , który zebrał 19 piorunów;
@KatieWee z tekstem Chmury nad nami , który zebrał 15 piorunów;
@Moose z tekstem Stracony czas , który zebrał 14 piorunów;
@splash545 z tekstem Kiedy sonet Twój? , który zebrał 11 piorunów;

Do konkursu nie przystąpili: @UmytaPacha i @DiscoKhan .

EDIT: Do konkursu nie przystąpił też @bojowonastawionaowca.

Kryterium przyznania zwycięstwa, jaką sobie wymyśliłem w momencie otwarcia tej edycji, ale nie ogłosiłem go publicznie jest najmniejsza liczba otrzymanych piorunów. Tak że sorry, Splasz…

Panie i Panowie! Poetki i Poeci! Zwycięzcą XV edycji konkursu #nasonety ogłaszam kolegę @splash545 , który pod względem najmniejszej liczby zebranych piorunów zajął w tej edycji zaszczytne i pierwsze i drugie miejsce! Gratulacje!

#zafirewallem #tworczoscwlasna #poezja
splash545

Chciałem tylko dodać, że oba sonety, które napisałem miały najmniej piorunów, więc należało mi się podwójnie!

UmytaPacha

@George_Stark nie mogę XDDD pierwsza edycja w której @DiscoKhan miał realne szanse wygrać - i nie wziął udziału XDDDD


Do konkursu nie przystąpili: @UmytaPacha i @DiscoKhan .

A w ogóle co to za Ścianą wstydu : P

Wielu innych kawiarenkowiczów też nie wzięło udziału

DiscoKhan

Akurat padło jak mam takie twórcze zaparcie, że mi nawet ciężko coś wykrzesać w naczterechrymach...


@UmytaPacha wygrałbym na bank, bo poetycka nędza za mną w tym tygodniu kroczy xD

Zaloguj się aby komentować

No i tak to jest, że bawić chciałby się każdy, a wygrywać to nie ma komu. I wtedy ja muszę. Ale wspomógł mnie @splash545 i oto co tam wspólnymi siłami wydukaliśmy:

rymy: proszę – realnie – grosze – bezkarnie
temat: kulki

I teraz proszę
zupełnie realnie!
– to moje wtrącone trzy grosze –
nie lecieć w kulki i nie wygrywać bezkarnie!

Dobrej zabawy!

#naczteryrymy #zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
CzosnkowySmok

Co to leży, kulki szklane, o proszę!

Czy prawda to czy jest to realne?

To nie są jakieś marne grosze!

W świat marzeń lecę bezkarnie.

George_Stark

Ogrodnik


Łąkę zroszę, ależ proszę.

Nie reale! Real: nie!

Bo reale gorsze aniżeli grosze.

A choć płacisz marnie, zerwę też bez.

Karnie.

mike-litoris

@George_Stark świeże

Piechur

@George_Stark Postarane

jakibytulogin

"Dzień dobry, dwie kulki poproszę",

I kładę na ladzie real. "Nie,

Przyjmuję złotówki i grosze",

Więc zbliżam Revolut bezkarnie.

Zaloguj się aby komentować

Następna