Lodowiec Perito Moreno - jak dla mnie jeden z naturalnych cudów świata. Miałem tego dnia niezwykle szczęście co do pogody, bo nie dość że w dużej mierze było słonecznie, to jeszcze udało się na jednym ze zdjęć uchwycić tęczę wbijającą się z jednej strony w błękit, a z drugiej w morze lodu. W takich chwilach żałuję, że robię zdjęcia wyłącznie telefonem i nie mam lepszego sprzętu (ani umiejętności), ale i tak jestem ukontentowany tym, co udało się ustrzelić. A jeszcze bardziej samą wizytą w tym miejscu.
Zazwyczaj pod tagiem #polacorojo mocno się rozpisuję i przytaczam anegdoty, ale tym razem za bardzo nie mam o czym opowiadać. W tym wypadku frazes "obraz oddaje więcej niż tysiąc słów" jest dość trafny. A tych obrazów jest tyle, że mógłbym nimi obdzielić kilka wpisów. No ale
dobra, spróbuję coś tam przytoczyć z pamięci i nie tylko.
Perito Moreno jest najpopularniejszym lodowcem w Ameryce Południowej. Nie dlatego, że jest największy, bo zajmuje on dopiero któreś tam miejsce na liście 48 lodowców składających się na Południowy Lądolód Patagoński, który z kolei stanowi aż 1/3 (!) rezerwy wody pitnej na świecie. Dziwne? No może brzmieć niewiarygodnie, ale tak niby jest. Wchodząc głębiej - tak jak woda zajmuje jakieś 2/3 powierzchni planety, to aż 97% to woda słona. Z pozostałych 3% stanowiących wodę pitną 3/4 (lub 2/3, zależy od źródła) uwięziona jest w lodowcach właśnie (a Patagonia jest w nie wyjątkowo bogata).
Wracając do popularności Perito Moreno - decyduje o niej niesamowicie łatwy dostęp do lodowca - można podjechać praktycznie do jego czoła samochodem (nie licząc 5 minut dojścia z parkingu). Gdyby chcieć obejrzeć inne lodowce, w najlepszym wypadku trzeba się liczyć z długim marszem lub koniecznością podpłynięcia łodzią.
Napisałem, że Perito Moreno nie jest największy - wciąż jednak jest to spore bydlę. Ma 30km długości, a mimo że na zdjęciu tego nie widać, jego czoło wystaje średnio 70 metrów ponad wodę (czyli jak taki ponad 20-piętrowy wieżowiec). Dodajcie do tego jakieś 100 metrów kryjących się pod powierzchnią wody i mamy naprawdę sporo lodu.
Co dość nietypowe, Perito Moreno jako jeden z nielicznych lodowców na świecie nie kurczy się, lecz utrzymuje długofalowo względną równowagę. Właściwie to jego czoło przesuwa się do przodu o jakieś 2 metry dziennie, aż lodowiec nie oprze się o półwysep na przeciwległym brzegu jeziora, dzieląc je na 2 części. Mniejsza z części jest zasilana strumieniami i rzekami, a że naturalne ujścia znajdują się po drugiej stronie lodowej tamy, woda zaczyna wzbierać i doprowadza do powstania niemałej różnicy poziomów (nawet do 30 metrów!). W końcu ciśnienie wywołane przez ciężar spiętrzonej wody napierającej na fragment lodowca dzielący jezioro jest tak duże, że dochodzi do przerwania lodowej tamy i masy wody przelewają się dążąc do równowagi. Takie cykle dochodzenia lodowca do półwyspu i ostatecznego przerwania tamy trwają między rokiem a 10 latami. Na YouTubie można znaleźć filmy pokazujące to zjawisko.
No ale dość już ciekawostek rodem z Wikipedii - przejdźmy do mojej subiektywnej relacji z obejrzenia lodowca. Po jakichś 2 godzinach jazdy busem dotarłem na parking pod lodowcem. Mieliśmy jakieś półtorej godziny na podziwianie go ze specjalnych platform zbudowanych na brzegu Lago Argentino, a później mieliśmy się zebrać na parkingu i udać na stateczek, podpływający pod czoło lodowca (tak, wiem @michalnaszlaku, wykupiona wycieczka to zło ). Z parkingu do głównego punktu widokowego szło się niecałe 5 minut. Platformy były tak skonstruowane, że dało się tam dojechać nawet wózkiem inwalidzkim. Dalej już pojawiały się schody i ogólnie obejście wszystkich miejsc widokowych zajmowało co najmniej godzinę przy szybkim marszu. Wciąż jednak zostało mi naprawdę sporo czasu na oparcie się o barierkę i po prostu gapienie się na lodowiec, z którego raz po raz odrywał się kawał lodu i z hukiem wpadał do jeziora. Trzaski i pracę pękającego lodu było zresztą słychać co kilkadziesiąt sekund. Bardzo specyficzny i całkiem donośny dźwięk.
Później przyszedł czas na wejście na łódkę, która przepływając nieopodal czoła lodowca wysadziła nas na brzegu jeziora, skąd można było wejść na sam lodowiec. Nie wspomniałem wcześniej, ale postanowiłem trochę zaszaleć i wykupić taką opcję, mimo że tanio nie było (chyba jakieś 500 zł za ok. 1,5h chodzenia). Ogólnie jest tam jeszcze dostępna opcja spędzenia aż 5h na samym lodowcu, ale raz że była dwukrotnie droższa, dwa - tego dnia nie było już miejsc. Normalnie bym pewnie się nie zdecydował nawet na tę tańszą, bo cebula mocno + sama atrakcja brzmi tak turystycznie, że bardziej się nie da (idziesz w grupie kilkunastoosobowej za przewodnikiem, a jednocześnie na lodowcu znajduje się kilka grup, choć idą po sobie w kilkuminutowych odstępach). Rozmawiałem jednak dzień wcześniej z dwiema osobami, które dopiero co wróciły z takiej wycieczki i jednogłośnie stwierdzili, że jest to bezapelacyjnie warte tych pieniędzy. Uprzedzając pytania - potwierdzam.
Przed wejściem na lód ubiera się takie prehistoryczne raki, wyglądające jak żeliwne kratki od kuchenki gazowej, tą różnicą że były mniejsze i zaopatrzone w grube kolce. Kładło się stopę w bucie na tę prostą konstrukcję i obwiązywało długim paskiem, żeby jako tako się wszystko trzymało (w czym pomagali oczywiście pracownicy będący na miejscu). Jeszcze tylko kask na łeb, wysłuchanie procedur bezpieczeństwa, sprowadzających się to tego, żeby zawsze słuchać przewodnika i iść za nim gęsiego, i można ruszać w drogę.
Nie miałem wygórowanych oczekiwań po tym spacerze, ale już po kilku minutach zacząłem gratulować sobie dobrej decyzji. Widoki były nieziemskie - zarówno jeśli chodzi o krajobraz jak i barwy samego lodu, którego soczysty błękit wzbudzał ochy i achy turystów. Czasem szło się po nieco bardziej odsłoniętym terenie, a czasem kluczyło się po lodowym labiryncie o nieco chropowatych ścianach. Można było zajrzeć w przepastne szczeliny, napić się krystalicznie czystej wody z lodowca, a na koniec zaserwowali nam nawet po szklaneczce whisky z lodem z lodowca rzecz jasna. Naprawdę cholernie miło wspominam ten wypad i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki.
Ogólnie całą wycieczkę oceniam mega pozytywnie. Niezapomniane przeżycia z wizyty w absolutnie unikalnym miejscu. Czy bardziej podobał mi się lodowiec Grey w Chile czy Perito Moreno? Nie sposób porównywać, bo to trochę inne przeżycia. Perito Moreno jest okazalszy, bardziej fotogeniczny i da się go obejrzeć z bardzo bliska (czy wręcz wejść na niego). Lodowiec Grey z kolei zapisał mi się w pamięci ze względu na to, że ukazał mi się w swej wspaniałości pod koniec wielodniowego trekkingu w parku Torres del Paine i wynagrodził wysiłek włożony we wspięcie się na przełęcz Johna Garnera (no i tam mogłem się w niego gapić ile dusza zapragnęła, bo sam wyznaczałem sobie czas). Oba lodowce były wspaniale i oba na zawsze zapamiętam. Tak jak i całą moją wyprawę do Patagonii po obu stronach granicy.
Moim kolejnym przystankiem było El Chalten, czyli mekka wspinaczy i turystów z całego świata. Najpierw jednak trzeba było się tam dostać, co okazało się nieco skomplikowane. Ale o tym już w następnym wpisie.
#polacorojo #podroze #patagonia #argentyna #mojezdjecie
ae3ef6dc-ddbb-4b34-b783-7c0356c89e5d
21dfccf2-8b86-49f2-a8fd-32c8bd0fee60
49d96457-f987-4084-8051-3dacc1466ac9
1acd637e-d806-4ae2-b6bd-670a098ae229
1b986079-9fa3-44eb-ae05-c2b2eca05666
Sniffer

Już sama droga w stronę lodowca była niezwykle urokliwa. Bus zatrzymał się na jakieś 5-10 minut już nie pamiętam z jakiego powodu, ale korzystając z okazji polazłem w stronę jeziorka obczaić widoki. Nie wiem jak wam, ale mi się cholernie podoba.

22783bb1-4526-4af7-8ec2-19502560c853
ba9ab005-f379-40b1-a5af-f41863d24ddd
Sniffer

Tu fajny filmik obrazujący co się dzieje, gdy lodowiec dociera do przeciwległego brzegu jeziora. Czyli dokładniej rzecz ujmując - spiętrzona po jednej stronie lodowca woda robi w końcu wyłom w lodzie bliżej dna jeziora, robi się tunel, którym woda wyrównuje poziom, a po jakimś czasie powstały w ten sposób lodowy most spektakularnie się zawala (filmów z całkowitego zawalania się mostu też trochę krąży).


https://youtu.be/f7wz1XUMB70

Sniffer

Jeszcze tylko 3 fotki z łażenia po lodowcu i koniec spamu

d0665b83-8c2f-425c-9a7f-b1f1fb393e87
cffa126a-c96c-403c-8a13-ce7a308a3f9e
945b88f6-8dbc-43ac-b2eb-d38c7f68da35
Zly_Tonari

( ͡° ͜ʖ ͡°) @Sniffer piękne, zachęciłeś co by się wybrać

Sniffer

@Zly_Tonari no co mogę powiedzieć - cholernie, cholernie warto zobaczyć Patagonię. Okolice El Chalten też przepiękne - będę je opisywał w kolejnych wpisach

wozny87

Dziękuję za ten wpis. Dodałem Cię do obserwowanych, bo jest co podziwiać

Sniffer

@wozny87, wow, to ja dziękuję za taki komentarz! Zachęca do produkowania się dalej w przyszłości. Osobne podziękowania należą się szanownym @bojowonastawionaowca oraz @Ramirezvaca, którzy w ogóle na samym początku zachęcili mnie do zrobienia pierwszego wpisu, a także wielu innym, którzy w ostatnich miesiącach dopingowali mnie w komentarzach. I tak jakoś wyszedł mi już 25 wpis w tej serii ¯\_(ツ)_/¯

bojowonastawionaowca

@Sniffer i dalej się Ciebie znakomicie czyta! Pozdrowienia

gumowy_ogur

Jeśli to jest twoje "tym razem nie będę się rozpisywać", to nie chcę nawet wiedzieć ile tekstu produkujesz gdy masz o czym opowiadać

Sniffer

@gumowy_ogur no kurde tak jakoś wyszło Myślałem, że będzie faktycznie króciutko, ale potem przypomniałem sobie to i owo.


W ogóle mnie ostatnio naszło żeby sprawdzić, ile już się naprodukowalem pod tym tagiem @polacorojo, przekleiłem wszystkie teksty do Worda i nie licząc tego wpisu wyszło mi 95 stron A4 czcionką Arial 11 . Kurde, książkę bym mógł z tego złożyć. A w robocie jak mam napisać jakiś dokument, to robię się chory

michalnaszlaku

Jak Ty mi teraz @Sniffer zaimponowałeś Czekam na kolejne wpisy a w międzyczasie zacznę planować wyjazd w tamtym kierunku

Sniffer

@michalnaszlaku uszanowanko Gdybyś szukał rad praktycznych, to wal

michalnaszlaku

@Sniffer To moje pakowanie trochę jeszcze potrwa ponieważ ten rok mam już domknięty a przyszły już prawie cały zaplanowany z wyjazdami. Natomiast za 2 lata planuję wyjazd w tamtym kierunku- Ekwador. I myślę o dołożeniu Peru lub Chile

Natomiast jeśli miałbyś ochotę mógłbyś napisać jak sprawa ma się z bezpieczeństwem w tamtych krajach, jak z komunikacją. Na co uważać i jak się przygotować od strony finansowej.

Podsmiechuje się sporadycznie z wykupionych wycieczek ale czasem są one nieuniknione, ponieważ jak bym sam wszedł na taki lodowiec. To zapewne uslyszeli byście o mnie w wiadomościach przy okazji wiosennych roztopów

Sniffer

@michalnaszlaku co do bezpieczeństwa - Chile raczej bezpieczne, choć wiadomo, że w dziwnych dzielnicach może być różnie. W każdym razie Chile jest na takim prawie europejskim poziomie.


Peru już gorzej, bo jednak większa bieda i w samej Limie są dzielnice określane jako no-go zones. Ale na samej prowincji czułem się już raczej bezpiecznie (chyba że chodzi o bezpańskie psy).


Nie wiem jak Ekwador, bo nie byłem ale podejrzewam, że podobnie jak w Peru, choć przez bliskość Wenezueli może być sporo złodziei (w Wenezueli bieda aż piszczy i lokalsi w Peru wspominali, że jeśli komuś ktoś coś ukradł, to bankowo Wenezuelczycy).


Zdecydowanie niebezpiecznie było w Rio - znam 3 osoby, które miały nieprzyjemność być napadnięte przez grupy na skuterach grożące bronią i zabierające wszystko - nawet tuż przed hostelami w mocno turystycznych dzielnicach. Tam po zmroku lepiej było być w hostelu lub w dużej grupie ludzi (choć z kieszeni też potrafili podpierdolić telefon lub portfel w tłumie).


Tak więc ogólnie poza Rio raczej bezpiecznie przy zachowaniu zdrowego rozsądku. W Rio też się dało uniknąć nieprzyjemności, ale jednak losowość znacznie większa.


Co do komunikacji, między miastami bardzo popularne są autokary i potrafią być one mega komfortowe - warto dopłacić do takiego co ma fotele rozkładane prawie na płasko. Loty też wszystkie na luzie. Wewnątrz miast i na krótszych trasach bardzo popularne są busiki collectivos, o które jednak trzeba raczej podpytać na miejscu, bo zapomnij o jakichś rozkładach w necie. To zwykły busik, który powinien mieścić 10 osób, ale czasem zabierali i po 20. Plusem bardzo niska cena.


Co do finansów - właściwie najważniejsze jest to by w Argentynie nie płacić kartą ani nie wypłacać z bankomatów, tylko przywieźć twardą walutę w gotówce i wymienić na "czarnym rynku". Poza tym w innych krajach są bamki/bankomaty, które mają zerową opłatę za wyciąganie kasy, ale to może się zmieniać i zawsze takie rzeczy sprawdzałem na grupach Facebookowych typu Backpackers Peru.


Łącznie spędziłem w Ameryce Południowej tylko 3,5 miesiąca, więc specjalistą nie jestem, ale jak masz konkretne pytania, to postaram się pomóc!

michalnaszlaku

@Sniffer 3,5 miesiąca- Nieźle! Na chwilę obecną nie mam więcej pytań ale z miłą chęcią będę czytał kolejne wpisy

Zaloguj się aby komentować