@evilonep Jak tak sobie odświeżam pamięć, to właściwie ja zaczynałem religie w salce przykościelnej. Jako gówniak 5-6 lat byłem mega uradowany kolorową szóstką w zeszycie za ładnie napisaną modlitwę i prowadzenie zeszytu. Jak sobie teraz o tym pomyślę, to taki 'good dog' trochę.
W podstawówce religia była obowiązkowa, chyba, że ktoś był innego wyznania. Już wtedy pamiętam pierwsze przymiarki o tym jak można było uniknąć religii( dwie bite godziny dla ucznia klasy 2-3 to jest wieczność i 10 lat ). Genialnym trafem miałem akurat babcię, która lubiła naszych starszych braci w wierze i powiedziałem, że jestem żydem i nie będę chodzić na religię.
Oczywiście kłamstwo miało krótkie nogi i musiałem uczęszczać, "bo bozia każe i komunia niedługo".
Komunia to był niezły żart, bo który dzieciak przyzna, że się brandzluje do gołej pani z faktu przed dzadkiem w konfesjonale? No więc na pierwszej spowiedzi powiedziałem, że nie mam grzechów, oczywiście tez musiałem potem coś wymyślać, no bo jakto tak nie masz grzechów.
Gdzieś na przełomie podstawówki i gimnazjum, była katechetka, która klnęła pod nosem gdy ktoś się zachowywał jak małpa ( co w tym wieku jest jakby nie patrzeć, normalne ). Zapytana o to co on tam mówi pod nosem, odpowiadała " że się modli za duszę <imię>, bo ona to już wsadziłaby go do piekła". Miała tez w zwyczaju rzucanie kluczami w uczniów xD
Gdzieś w gimnazjum, to chyba był okres bierzmowania, był ksiądz zamiast katechetki. Ksiądz miał charakter w stylu parcie na szkło/fajnoksiądz z facebookiem. Nie umiał grać w piłkę nożną, ale biegał z ludźmi po boisku. Ja piłkę nożną mogę pooglądać, ale mam do tego dwie lewe nogi, więc zwyczajnie większość tych lekcji religii była spędzana na powietrzu pod gruszą. ( W czasie zimowym grali na korytarzu w pseudo piłkę z papieru i taśmy klejącej).
Do bierzmowania dopuszczał wszystkich jak leci, nawet nie wymagał jakichś zdrowasiek czy innych książeczek typu mały katechizm. Po gimnazjum w liceum zamiast katechetki była siostra zakonna xD
Deal wyglądał tak, że ona się realizuje zawodowo jako dyrygentka chórku, my "chodzimy" na chór i jesteśmy zwalniani z lekcji i jeździmy sobie na konkursy. Co prawda były czasem "lekcje" religii z siostrą zakonną, ale ona się tym zupełnie nie przejmowała. Zadawała jakiś temat na esej, pyk i religia zaliczona, cały semestr.
Czy religia była potrzebna? Nie wiem, wliczała się do średniej. Czy były jakieś rozmowy z katechetami/ksiezmi/siostrami o "hehe siusiak w waginie". Nie, od tego było wychowanie do życia w rodzinie, dużo ciekawsze lekcje ( ͡° ͜ʖ ͡°) . Jak sobie teraz wspominam, to wszyscy na tych lekcjach zachowywali się jak zwierzęta, aż mi się zrobiło teraz szkoda tych nauczycieli od takich przedmiotów.