#fotografia

95
3622
Kwitnąca jabłoń wygląda piękniej niż magnolia.
Ma już z 80 lat, a obsypana kwiatkami jak panna młoda.

Foto z ręki, telefonem, wiało, więc gdzieś ruszone i zgubiło gdzieś ostrość...
#fotografia
bbb05445-9d3f-4f86-8ea1-c967843cb26f
96445beb-ac13-4c30-8e5b-d70b14b49d20
5e1553a4-ebe8-4cd8-b3bc-893fecdb4cef
736416d7-8228-41b2-8e01-042fb59550d0
Mr.Mars

@GazelkaFarelka Będą jabuszka. Dużo jabuszek.

Lubiepatrzec

@GazelkaFarelka szkoda, że to tak krótko trwa, bo faktycznie cudowny widok. Z drugiej strony może to i dobrze, bo nie spowszednieje i co roku zachwyca od nowa. 🩷

vredo

80 lat a jeszcze kwitnie. No jakbym był dzięciołem...

Zaloguj się aby komentować

gdzieś w Polsce
lata '00
#fotografia i może #nostalgia
45384aba-4d57-4a4d-9734-5b3b7922dd3b
enkamayo

Swojski klimat. Przypomina mi się jeżdżenie po kraju i wchodzenie do takich sklepik ów. To spojrzenie miejscowych niezapomniane 😉

Fox

To równie dobrze wczoraj mogło być zrobione.

Olmec

Elbrewery. Już jako dziecko dziwiłem się, że w herbie piwa z Elbląga jest emu (wtedy struś). Nie było internetów, więc nie mogłem sprawdzić, że to polsko-australijska spółka.

Zaloguj się aby komentować

- Panorama Racławicka
- Muzeum Architektury we Wrocławiu
- Muzeum Poczty i Telekomunikacji
- OVO Wrocław
- Nawet kawałek Galerii Dominikańskiej

#wroclaw #drony #tworczoscwlasna #fotografia
02542a39-85ca-4cab-a098-b32e27fc736e
maximillianan

Komentarz usunięty przez moderatora

groman43

@belu-p-fly A gdzie jest Zgorzelisko?

belu-p-fly

@groman43 uuu, tam to mnie nigdy nie było. Na pewno nadrobię. Polecasz jakiś konkretny obiekt?

groman43

Nie wiem, też tam nigdy nie byłem ( ͡° ͜ʖ ͡°)

notak

@belu-p-fly widać kaer morhen

Krzysztof_M

@notak Ja tam widzę kuchenkę gazową

Zaloguj się aby komentować

#fotografia #tworczoscwlasna #zwierzaczki
eeeb726c-9a51-428f-88aa-4fd3ca06abe9
867cc6a8-6e6d-4d06-a784-9d743d362d2e
58964a8f-a7ad-46be-9a41-61b6fd30d544
Acrivec

@b4s ładna ta dżdżownica

smierdakow

@Acrivec jak szczur ci się znudził, to opowi się przyda

Acrivec

@smierdakow takich rozmiarów to akurat szczur by zjadł na śniadanie.

Opornik

@b4s Mistrzostwo. Co zrobiłeś że oświetlenie jak w nocy? Kolorystyka zajebista.


Wrzuć na stocki może zarobisz z 5gr.

ZygoteNeverborn

@b4s Ssssssssssssssssssss

Zaloguj się aby komentować

Włochy nie mają szczęścia, jeśli chodzi o elektrownie wodne. Na początku kwietnia w Ardesio (Lombardia) pękł wodociąg, co wymusiło ewakuację wioski. W zeszłym tygodniu, podczas prac serwisowych, doszło do wybuchu turbiny w innej elektrowni wodnej w Suviana (Bolonia).

Jedną z najbardziej spektakularnych, choć nie największą, tragedii w historii włoskich elektrowni wodnych była katastrofa tamy wodnej Diga del Gleno. Około trzy tygodnie po rozpoczęciu funkcjonowania tama nie wytrzymała ciśnienia wody i uległa zniszczeniu. W wyniku zawalenia się tamy, różne źródła podają, że życie straciło od 300 do 600 osób, a kilka wiosek w dolinie zostało zalanych.

Trudno jest wyliczyć wszystkie nieprawidłowości związane z konstrukcją tamy. Wymienić można zmianę rodzaju konstrukcji tamy w trakcie budowy (główny inżynier został zwolniony w już po rozpoczęniu konstrukcji i postawienia fundamentów), oszczędzanie na materiałach budowlanych – w betonie znaleziono wiele śmieci, a do zbrojenia wykorzystano stare, pozostałe z czasów pierwszej wojny światowej zbrojenia.

Dzisiaj obszar ten jest popularną atrakcją turystyczną, przez którą przebiega kilka szlaków górskich, w tym jeden prowadzący do jednego z najwyższych schronisk górskich w Lombardii. 

#ciekawostki #fotografia #podroze #wlochy
eecaf06e-d8aa-4f44-aeb5-a3902b463e7c
10dde17c-cc17-4655-a31d-95131b13e918
_Maniek_

@Ziemniak czy to na pewno o szczęście chodzi? A może jednak to ich kultura "mienia" wszystkiego gdzieś. Bo do mostów też szczęścia nie maja. Nie jakoś tak dawno runął im most w Genui. Brak szczęścia? A może jednak:

"Śledczy prokuratury i Gwardii Finansowej z Genui na 2000 stron akt śledztwa wykazali mnóstwo zaniedbań eksploatacyjnych, konserwacyjnych i nadzorczych wielu ludzi i podmiotów, które przyczyniły się do katastrofy budowlanej, sporządzili 69 aktów oskarżenia."

Ziemniak

Diga del Gleno to akurat przykład oszczędzania na wszystkim. To jest historia z innej epoki, prawie sprzed prawie 101 lat. Ta tama była prywatną inwestycja, żeby dostarczyć energi prywatnej firmie. Inwestor i właściciel zatajał przed inspektorami zmiany planów i wiele innych rzeczy np. Rozpoczynał kolejne etapy bez odbioru wcześniejszych. Włochy były też wtedy w kryzysie i przymykało się oczy na wiele nieprawidłowości.

lagun

@Ziemniak Tak to jest jak się zapory buduje z ciasta do pitcy

Ziemniak

Albo caly kraj. My z kartonu, włosi z placków xd

John_polack

Czuję wpływ włoskiej mafii

DiscoKhan

@John_polack wygodnie jest wszystko na nią zrzucać xd

Zaloguj się aby komentować

#fotografia #fotografiaanalogowa #czarnobiale #tworczoscwlasna
96c08e7d-4eaf-4a18-aad7-4566c3ba40b7
Bystrygrzes

przegladalem zdjecia w telefonie i...

2010 w maju bylo 0 stopni przez okolo tygodnia

co pare lat - mamy taka temperature na przelomie kwietnia i maja - nic dziwnego

Byk

@Bystrygrzes @cododiaska Wrzuciłem te zdjęcie, bo dziś zimno, ale nie odnosi się bezposrednii do maja. Kadr bodajże z listopada 2021r.

Ja pamiętam np jak śnieg padał w 2011r. po majówce na kwitnące bzy.

Bystrygrzes

@Byk moj komentarz mogl zabrzmiec czepialsko. Sorry

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś w #piechurwedruje o małym sukcesie i dużym nieporozumieniu. Zachęcam do czytania i obserwowania mojego tagu
---------
Szczyty: Rysy, Trigan (Tatry)
Data: 20 lipca 2022 (środa)
Staty: 26km, 10h30, 1.850m przewyżyszeń

Na to wyjście ostrzyłem sobie zęby od dłuższego czasu, a powodów było kilka: raz, że z mojej rodziny najbliżej Rys zaszła tylko moja babcia, która ze względu na mgłę musiała niestety odpuścić zdobycie szczytu (doszła do Chatki pod Rysami, miala wtedy bodajże trochę ponad 70 lat); dwa, że był to kolejny wierzchołek należący do #koronagorpolski ; wreszcie trzy, najważniejsze, że kilka lat temu zostałem przez tę górę upokorzony, o czym kiedyś już pisałem.

Tym razem miało być inaczej - forma dopisywała, tamtego roku pochodziłem już w Tatrach na podobnym dystansie, a kilka dni wcześniej skoczyliśmy na trasę przygotowawczą na Modyń. Klarowała się idealna pogoda, więc wraz z bratem i koleżanką, która w rok zdobyła wszystkie szczyty z #koronagorpolski , zostawiając sobie najwyższy szczyt w Polsce na koniec, umówiliśmy się na wspólne wyjście.

Kilka dni wcześniej zarezerwowaliśmy przez internet miejsce parkingowe w Palenicy Białczańskiej, kupiliśmy bilety do TPN i zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, którą opcję wejścia wybrać. Stanęło na wejściu z polskiej strony i zejściu słowacką. Tutaj bardzo istotna kwestia: koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie na wycieczki w Europie, nawet jeśli idzie się tylko wzdłuż granicy - w przypadku akcji ratunkowej HZS (słowacki TOPR) jej koszt pokrywa ratowany.

Na parking dojechaliśmy o 4:30, przebraliśmy buty, sprawdziliśmy czy mamy wszystko, co potrzebne, i ruszyliśmy na trasę. Mimo, że był środek lipca, było dość chłodno. Czekał na nas prawie 8 kilometrowy odcinek prowadzący asfaltową drogą, od czasu do czasu dający możliwość wejścia w las. Brat jak zwykle zasuwał tak, że ledwo można było za nim nadążyć. Byłem jednak nabuzowany energią i ekscytacją, więc jakoś mi się udawało. Koleżanka została trochę w tyle, ale znając jej możliwości z wcześniejszych wypadów nie martwiłem się tym wcale - kondycję miała niesamowitą i zazwyczaj to ona zostawiała w tyle mnie, często czekając na mnie dopiero na szczytach.

Minęliśmy Wodogrzmoty Mickiewicza i wśród pierwszych promieni słońca kontynuowaliśmy marsz. Nad polanami unosiła się delikatna mgiełka, niektóre szczyty otaczających gór kąpały się już w świetle dnia. Doszliśmy do Morskiego Oka, przy którym dołączyła do nas koleżanka, z którą poszedłem przybić pieczątki do książeczek. Wśród innych turystów, którzy również planowali tego dnia zdobycie Rys, zajęliśmy się smarowaniem kremem do opalania i jedzeniem. Miałem przygotowaną butelkę z izotonikiem i starałem się co jakiś czas z niej pić, poza częstym piciem wody - nie chciałem, żeby cokolwiek mnie zaskoczyło.

Staw wyglądał jak zwykle wspaniałe, odbijając w swojej tafli otulające go zbocza gór. Ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się na Czarny Staw. Przyjemny spacer wzdłuż brzegu wkrótce zmienił się we wspinaczkę po ostrym zboczy złożonym z dużych bloków skalnych. Ten krótki bądź co bądź odcinek jest dobrym testem kondycji i świetnie pokazuje, z czym przyjdzie zmierzyć się później. Na tym etapie znowu znaleźliśmy się z bratem z przodu i poczekaliśmy na moją znajomą dopiero przy samym stawie.

Nad głowami wisiał nam rogal księżyca, coraz mniej widoczny na błękitnym niebie. Po dłuższej chwili dołączyła do nas koleżanka, która jak się okazało poznała po drodze samotnie wędrującą dziewczynę i okazało się, że fajnie się dogadują. Gdy byliśmy już gotowi, ruszyliśmy w powiększonej ekipie wzdłuż Czarnego Stawu, który piękną barwą czystej wody cieszył oko. W oddali widać było już drobne sylwetki wspinających się ludzi, którzy z naszej odległości wyglądali jak małe robaczki. Wkrótce dołączyliśmy do tego korowodu, rozpoczynając wspinaczkę na szczyt.

Mimo wczesnej godziny i środka tygodnia turystów było mnóstwo. Na tym etapie nie tworzyły się jeszcze kolejki, ale w kilku węższych miejscach trzeba było odstać swoje. Brat już dawno zostawił mnie w tyle, więc szedłem sam, odpowiednim dla siebie tempem. Podejście było bardzo ciężkie i obciążające dla nóg - wysokie stopnie skalne angażowały zupełnie inne partie mięśni, niż w miarę płaskie beskidzkie ścieżki. Co jakiś czas piłem wodę, żeby uzupełnić to, co wypociłem. Samopoczucie miałem jednak świetne i kondycyjnie dawałem radę (co oczywiście nie znaczy, że nie dyszałem jak parowóz).

Po tym intensywnym kilometrze, w trakcie którego zdobyliśmy 400 metrów wysokości, znaleźliśmy się na Buli pod Rysami, przy której leżały jeszcze gdzieniegdzie placki śniegu. Dołączyłem do brata, który czekał już tam od dłuższego czasu i razem wypatrywaliśmy koleżanki. W końcu pojawiła się, idąc już nie z jedną, a z dwoma nowo poznanymi dziewczynami. Byłem pełny podziwu dla jej zdolności socjalizacyjnych, bo sam mam z tym ogromne problemy. Wspomniałem o tym z resztą, na co dostałem odpowiedź, że za szybko idziemy z bratem. Obróciłem to w żart i zbagatelizowałem, wspominając nasze poprzednie wędrówki.

Brat już się trochę niecierpliwił (po wypadzie miał mieć przed sobą jeszcze 4 godziny jazdy na Lubelszczyznę), więc ruszyliśmy dalej. Spod Buli trasa na szczyt prowadziła już tylko łańcuchami, które wzbudzały moją ekscytację. Zaczęliśmy się wspinać i niebawem całe podniecenie opadło - ludzi było tyle, że stworzyła się posuwająca się w ślimaczym tempie kolejka. Nie tak to sobie wyobrażałem, ale nie powiem też, że się tego nie spodziewałem, bo czytałem wcześniej o tym, co dzieje się w tym miejscu. Brat znów uzyskał solidną przewagę, więc szedłem sam. Łańcuchów nie trzeba było trzymać się w każdym miejscu, jednak stwierdziłem, że warto z nich skorzystać biorąc pod uwagę, że skala może być jednak śliska (północna ściana cierpi wszakże na brak nasłonecznienia).

Ekspozycja była spora, więc osoby cierpiące na lęk przestrzeni bądź wysokości mogłyby mieć na tym odcinku problem. Ja jednak dość szybko zacząłem się nudzić, tym bardziej, że co chwila trzeba było zatrzymać się, aby umożliwić zejście osobom, które na szczyt wspięły się wcześniej. W końcu dotarłem do miejsca, w którym trzeba było iść granią, mając po obu stronach przepaść. Trochę trwało, zanim udało się tamtędy przejść, bo cały czas trzeba było przypuszczać osoby schodzące, a gdy w końcu przyszła na mnie kolej poczułem, że nogi lekko mi wiotczeją. Trwało to jednak sekundę, także trzymając łańcuch przeszedłem to zwężenie i znalazłem się po drugiej stronie.

Nareszcie dotarłem na szczyt, zadowolony z siebie i z tego, że ostatecznie nie byłem jakoś specjalnie zmęczony. Ludzi była chmara, a wśród nich także jakieś smyki mające może 7 lat. Odnalazłem brata, który czekał na mnie już od jakiegoś czasu, lekko poirytowany, bo liczył na to, że o tej godzinie będziemy już schodzić (była 10:15). Koleżanka wraz z poznanymi dziewczynami przyszła dopiero po pół godzinie, więc opóźnienie względem jego planów jeszcze się zwiększało. Liczyłem jednak na to, że schodząc nadrobimy trochę czasu, bo wszyscy powinniśmy mieć w miarę podobne tempo.

Pokręciliśmy się jeszcze po szczycie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, staraliśmy się chłonąć chwilę. Było fajnie, ale na moje gusta trochę zbyt skaliście, bo jednak lubię zieleń. Poszliśmy jeszcze na wyższą część Rys po słowackiej stronie i podjęliśmy decyzję o schodzeniu. Umówiliśmy się, że spotkamy się przy Chatce pod Rysami, do której wraz z bratem ruszyliśmy od razu. Była już godzina 11:30.

Zejście prowadziło po skalistej drodze pełnej ogromnych głazów. Szło się po tym beznadziejnie, bo każdy kamień ustawiony był w inną stronę i kilka razy mało brakowało, żebym zwichnął sobie kostkę. Widoki jednak rekompensowały niewygody schodzenia - zdecydowanie czuć było przestrzeń (czego nie można powiedzieć o intymności, bo turystów były krocie). Doszliśmy do Chatki, w której przybiłem kolejną pieczątkę do #koronagorpolski i wypatrywaliśmy dziewczyn, które, jak nam się wydawało, były niedaleko od nas. Zanim jednak przyszły minęło kolejne 45 minut i mojego brata zaczął trafiać już szlag. Zdecydował, że zejdzie sam i będzie łapał stopa po słowackiej stronie, żeby szybciej dojechać na parking w Palenicy. W oryginalnym planie miał nas odebrać partner koleżanki, dlatego wiedząc, że ma z kim schodzić, i że będzie miała pewną podwózkę, postanowiłem dołączyć do brata, żeby nie szedł sam. Poinformowaliśmy o tym dziewczyny i ruszyliśmy w drogę.

Niebawem dotarliśmy do miejsca, w którym znajdowały się drabinki i łańcuchy w ilości większej, niż się spodziewałem. Nie sprawiały jednak trudności i czuję, że dużo gorzej schodziłoby się od strony polskiej. Słońce grzało mocno, gdy między olbrzymimi odłamkami skalnymi mijaliśmy Žabie pleso (czyli Wielki Żabi Staw; będę jednak starać się używać nazewnictwa słowackiego). Droga nie poprawiła się i komfort schodzenia po dużych kamieniach był nikły. Dodatkowo zaczęły mi się odzywać kolana, jednak starałem się to ignorować i dotrzymywać kroku pędzącemu bratu.

Dotarliśmy w końcu nad Žabí potok, od którego droga już łagodniała. Zrobiło się także bardziej zielono i mniej surowo. Potok płynął wartko i wesoło, w kilku miejscach przecinając szlak. Po jakimś czasie kamienista ścieżka zmieniła się w klasyczną leśną dróżkę, co było dla nóg miłą i oczekiwaną odmianą. Po drodze mijaliśmy ludzi wnoszących na drewnianych stelażach kegi do Chatki pod Rysami. Nie wiem jak ci ludzie byli w stanie to robić: stelaż nie wyglądał na wygodny, na pewno nie był lekki, a dodatkowo upał robił się konkretny.

Dość szybko dotarliśmy do schroniska znajdującego się przy Popradské pleso. Podczas króciutkiej przerwy przybiłem pieczątkę, po czym zielonym szlakiem pomaszerowaliśmy na Trigan, który znajdował się na trasie. Las, którym szliśmy, bardzo mi się podobał - był gęsty, wysoki i pachniał cudownie. Pomiędzy koronami drzew migały od czasu do czasu wierzchołki otaczających go szczytów.

Z Trigana zeszliśmy do naszego ostatecznego celu, którym było Štrbské pleso. Jest to miejsce typowo turystyczne, obfitujące w hotele, restauracje oraz wątpliwej jakości rzeźby z drewna. Staw okala ścieżka i widok z niej był akurat niczego sobie - można było zobaczyć zarówno Rysy, jak i olbrzymią skocznię narciarską.

Zaczęliśmy szukać jakiegoś połączenia z Palenicą, albo w ogóle z Polską, ale niestety los nam nie sprzyjał - trafiliśmy w okienko kompletnego bezruchu. W akcie desperacji zaczęliśmy chodzić po okolicznych sklepach prosząc o jakiś kawałek kartonu i pisak, żeby ułatwić sobie złapanie stopa. Ustawiliśmy się przy wyjeździe z parkingów i, z kciukami w górze, liczyliśmy na łut szczęścia. Niestety tu również ponieśliśmy fiasko, bo na około 30 mijających nas samochodów zatrzymał się tylko jeden, a jego kierowca poinformował nas, że co prawda jedzie gdzie indziej, ale życzy nam szczęścia.

Staliśmy tak ponad godzinę i cały plan, żeby wrócić szybciej, spalił na panewce. Wtedy dostrzegłem znajome mi auto i kierowcę, którym był partner koleżanki. Podeszliśmy szczęśliwi, że jednak uda nam się wrócić. Kolega wpuścił nas do środka i pojechaliśmy po dziewczyny, które jak się okazało miały niedługo schodzić z niebieskiego szlaku znajdującego się kilka kilometrów dalej. Początkowo gadka jakoś dziwnie się nie kleiła, co trochę mnie zastanawiało, ale potem się rozkręciliśmy. W końcu zobaczyliśmy dziewczyny, które weszły do samochodu - i wtedy się zaczęło.

Okazało się, że moja koleżanka poczuła się przez nas opuszczona, a wręcz porzucona, o czym mówiła zupełnie bez żartu swojemu partnerowi. Zrobiło mi się gorąco, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszystkie założenia i ustalenia, które miałem w głowie i wydawały mi się oczywiste oraz jasne dla niej, w ogóle nie zyskały u niej potwierdzenia. Atmosfera była gęsta, próbowałem jakoś ją rozluźnić, ale szło to marnie. Dojechaliśmy na parking w Palenicy i pożegnaliśmy się, po czym już osobno pojechaliśmy w stronę Krakowa.

Jest takie fajne powiedzenie po angielsku: "When you ASSUME, you make ASS of U and ME". Nie porozumieliśmy się przed rozpoczęciem wyprawy i każde z nas wychodziło z innym zestawem założeń. Mój brat, że ekipa, w której idzie, ma super kondycję i uda się szybko zrobić trasę tak, żeby nie musiał później jechać kilku godzin na Lubelszczyznę w nocy. Moja koleżanka, że skoro idziemy razem, to trzymamy się razem, zwłaszcza, że, jak się okazało, nie czuła się jeszcze pewnie w górach, a tym bardziej w Tatrach. Wreszcie ja, że koleżanka ma po prostu świetną kondycję i zwyczajnie sobie poradzi, a pokonywanie szlaku osobno, gdy każdy idzie swoim tempem, jest dla niej ok, bo tak wyglądały moje dotychczasowe z nią wyprawy, gdy zostawałem z tyłu. Lekcja, jaką wyniosłem z tej historii, jest taka, żeby przy podobnych eskapadach ustalić wcześniej zasady, jak będzie wyglądać droga, żeby później nikt nie czuł się niemiło zaskoczony. Tyczy się to zwłaszcza grup, w których nie wszyscy wzajemnie się znają.

Co się zaś tyczy samej trasy, to gorąco ją polecam i uważam, że była ciekawa, malownicza, ale też trudna i jednak męcząca. Idąc na Rysy trzeba się liczyć z tym, że nawet w środku tygodnia i o wczesnej porze ludzi na szlaku będzie pełno - szczyt ten jest jakby na to nie patrzeć najczęściej odwiedzanym w Tatrach. Należy mieć też na uwadze, że przy łańcuchach tworzą się kolejki, ale nie oznacza to, że przestaje być tam niebezpiecznie. Na tym odcinku dobrze mieć ze sobą kask, bo wystarczy strącony przez kogoś kamień, aby fajna wycieczka zakończyła się tragedią. Natomiast dla tych, którzy chcą iść na ciekawy szczyt z łańcuchami, ale nie zależy im, by był to najwyższy szczyt w Polsce, polecam Świnicę z wejściem z D5S.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #tatry
5a2c12cb-7d3f-4d40-bc09-88011be5bc8f
67abed02-aaa3-402b-a31f-82973ebff756
91cb9672-06b9-4ecb-8be0-be4a12fdafa3
e5db69dc-94f4-4a72-9c2f-0441b831e653
4b096b39-5d31-4d14-b4da-4913730a01a9
sireplama

Koleżanka to nie palaczka aby? Byłem ostatnio na wycieczce z dwoma pałeczkami i półtorakilometrowy, płaski odcinek w mieście zrobiliśmy w półtorej godziny z 6 przerwami na fajeczkę i zakupy w lokalnym sklepie, bo "fajeczki się skończyły"... W którymś momencie chciałem znieść jajo, wysiedzieć je, wychować jak własne i wysłać na studia...


#hejtnapalaczy

Piechur

@sireplama Coś tam popala, ale nigdy na trasie. Ogólnie kondycyjnie była bardzo dobrze przygotowana - praktycznie co tydzień chodziła w góry, codziennie rower, co jakiś czas wykręcała na nim 200km. Nie wiem co się wtedy stało, może gorszy dzień, a może zbyt stresowała się trasą.

sireplama

O, kwa! Ten tragarz to jakiś robot z Boston chyba...

Piechur

@sireplama Turbo szacun dla nich. Wyobraź sobie - idziesz zadowolony, że zdobyłeś Rysy, a tu obok przechodzi gość z takim ekwipunkiem

Joterini

Na Rysy to tylko nocą chodzę, ale serdecznie polecam Miegusze, generalnie przełęcz pod chłopkiem i stamtąd leciutki poza szlak. Pustki i tylko obserwujesz kolejki idące na Rysy.

Zaloguj się aby komentować



Patryk Biegański | Travel Photography
Lighthouse • Rubjerg Knude Fyr, Denmark
https://www.instagram.com/p/CvCPq-Do1VO/

Jego instagram:
https://www.instagram.com/patrykbieganski/

#dania #podroze #fotografia #niefotografia
Yansen

Niestety już 9 lat temu przewidzieli, że jak to może się skończyć


https://www.youtube.com/watch?v=f2picMQC-9E

Zaloguj się aby komentować

#fotografia #ptaki #mojezdjecie #tworczoscwlasna
305f0145-064d-4b5b-889b-bfe45f486aef
dziki

Świetne zdjęcie! Chwilę mi zajęło żeby je ogarnąć :) weź to wyślij na jakiś konkurs fotograficzny!

Piechur

@dziki Podbijam, wyślij na konkurs @Vakarian

Autorytet

@Vakarian obrazek nie chce się załadować do końca ( ͡° ͜ʖ ͡°)

insp

Pozwoliłem sobie ustawić na tło społeczności

Vakarian

@insp o kurcze, super

Zaloguj się aby komentować

w pogoni za kadrem, choć tym razem obyło się bez strat w ludziach ( ͡° ͜ʖ ͡°)

#fotografia #urbex #hobby
08a2747c-ac70-459f-8882-07723dc5cb29
D21h4d

Myślałem że demon kogoś opętał

MoralneSalto

@D21h4d może tak byc, pod spodem była krypta z trumnami i ciałami - może w kogoś demon wstąpił bo mąż jakoś od tamtego momentu przestal na wszystko narzekac xD opętanie jak nic.

ErwinoRommelo

@MoralneSalto a mozna fotke tego stropu zobaczyc? I jesli mozliwe fotke tego co robi fotki elle osobie robiacej fotke stropu ( ͡ʘ ͜ʖ ͡ʘ) aha ze pan sie zmeczyl to ja sie odpale : jebana pogoda niby cieplo a leje burze co chwile, do tego ilez mozna robic kiedy ta majowka do chuja pana, kidys to byly czasy Dzisiaj juz niema czasow.

BlackControl

Ale kozak miejsce, przychodziłbym medytować i kontemplować swoje życie czy śmierć

Mogę wiedzieć gdzie to?

MoralneSalto

@BlackControl to w Niemczech, wejście było przez ostatnie pół roku zaspawane. Pojechaliśmy potwierdzić info, że miejsce nieaktualne, okazało się, że komuś przed nami bardzo zależało by tam wejść. No i piętro niżej są trzy trumny z wystającymi, ususzonymi ciałami.

Alky

Jakby spau (。⁠◕⁠‿⁠‿⁠◕⁠。⁠)

MoralneSalto

@Alky zimno w dupe od marmurowej posadzki, ciężko by się spauo

Zaloguj się aby komentować

#fotografia

Śpieszmy się kochać ludzi, tak prędko odchodzą. Ale też bez paniki, zawsze się zdąży fotkę cyknąć jakby co

Ja to zawsze myślę, że jak ja coś wiem to znaczy, że każdy to wie, ale czasami pytam kogoś czy wie i się okazuje, że nie wie. Więc może ktoś z Was też nie wie. Do tych osób adresuję wpis.

Taki temat: Victorian post mortem photos (niech już będzie po angielsku). Czyli fotografowanie ludzi po śmierci upozowanych jakby nadal żyli (nawet nie "jakby spali").

Wrzucam jedną fotkę, linka i informację, że jak się wpisze w google frazę podaną powyżej to można znaleźć zdjęcia osób mniej żywo wyglądających. Ale jak się ktoś spodziewa rzeczy typu sadistic czy coś, to nie - to absolutnie nie taki temat. Po prostu bardziej widać, że coś jest nie tak.
Tu sprytne wykorzystanie zasłony i efekt super.
Jeśli istnieje życie pozagrobowe, to mam nadzieję, że dobrze Ci tam, dziecko.

https://www.vintag.es/2015/04/21-victoria-era-post-mortem-photographs.html
082c9ebb-1b4e-45ca-a5d2-c52da4716635
Chunx

Kripi as fak. Na ostatnim zdjęciu wydaje mi się, ze ta dziewczynka z lewej bo za jej nogami jest jakiś stojak

KLH2

@Chunx Może obydwie? Za obydwoma coś jest..

Zaloguj się aby komentować

Następna