#naopowiesci #zafirewallem
BEZ CELU
Dzisiejszego wieczora widoczność była słaba, zbyt słaba jak na prowadzenie obserwacji. Jesienna aura dawała się we znaki nie tylko uciążliwą i gęstą jak zsiadłe mleko mgłą, ale także przeszywająco zimnym wiatrem. Drobne i szczupłe ciało Kornelii nie było zbyt odporne na niskie temperatury, zwłaszcza podczas jazdy rowerem. Jednak nie była to dziewczyną, którą łatwo można było zniechęcić do działania. Jeśli obrała sobie jakiś cel, niestraszne były jakieś nic nieznaczące przymrozki, „Pogoda? dlaczego coś tak losowego miałby mnie pokonać?” – Powtarzała to sobie za każdym razem, kiedy jej ciało za wszelką cenę próbowało zatrzymać ją w ciepłym, choć nudnym łóżku pod kocykiem. Bycie solidną i twardą było dla niej czymś więcej niż samorozwojem i pracą nad charakterem to było jej credo. Czuła, że właśnie taka musi być, niezależnie od warunków.
Nie była to pierwsza wizyta Kornelii przy tym obiekcie. Już od dłuższego czasu planowała eksplorację opuszczonego budynku, który w skali trudności Ubrexu, o ile by taka istniała, znajdowałby się wysoko ponad przeciętną. Mimo nastoletniego wieku dobrze wiedziała, co robi. Odkąd samodzielnie mogła zwiedzać okolice to co najbardziej ją interesowało to dreszczyk emocji podczas chodzenia po opuszczonych miejscach. Po czym rozwinęła u się u niej chęć i pasja do poznawaniem ich historii i przeznaczenia. Mogła się pochwalić licznymi osiągnięciami w tej dziedzinie, nie tylko jako typowa turystka znanych w tym środowisku obiektów, lecz także odkryciem kilku nowych, o których nikt wcześniej nie wiedział. Uczycie bycia tą pierwszą, może nie był tym samym co czuł Neil Armstrong stawiający pierwsze kroku na Księżycu, ale w jej świecie było ono równie bezcenne. Zwykle nie były to imponujące budynki, często były to po prostu opuszczone domostwa, zapomniane i zarośnięte, powoli niknące w objęciach matki natury. Pożerane przez lasy i łąki.
Nowy cel, który sobie obrała, nie należał do tych nieznanych, pozbawionych zainteresowania czy okolicznych mieszkańców czy ludzi z jej świata. Problem polegał na tym, ze wejście na jej teren było trudne i zwyczajnie nielegalne. Mimo, ze to była opuszczona od kilku dekad fabryka, z której oprócz dzikich gołębi i nietoperzy nikt nie korzystał. Często ktoś o niej wspominał w mediach społecznościowych pod znanymi jej tagami. Łatwo więc było jej wysnuć wniosek, ze nie tylko ona się nią interesuje, ale być może to ona pierwsza odważy się zaryzykować i „postawić” tam swoją flagę jak nieustraszony zdobywca ośmiotysięcznika. Początkiem procesu eksploracji zwykle było poznanie historii miejsca. Niewiele jednak była w stanie ustalić poza tym, że fabryka została całkowicie opuszczona w latach dziewięćdziesiątych i wciąż znajduje się w posiadaniu nieznanego nikomu milionera, który zdeterminowanie nie pozwala na dewastację obiektu. Przez co w przeciwieństwie do innych tego typu lokacji, ta jest niezbyt umiejętnie, ale jednak strzeżona i zabezpieczona.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że każde źródło podawało zupełnie inne przeznaczenie produkcyjne tego molocha. Spójne było głównie to, że przetwarzano tam aluminium, choć to tylko szczątkowa informacja, nie tłumacząca w zasadzie nic konkretnego. Mimo że mieszkała od fabryki niespełna 20 kilometrów, w lokalnej społeczności była ona jak widmo. Nikt o niej nie mówił, nikt nic nie słyszał, nikt tam nie pracował, mimo że zamknięto ją zaledwie trochę ponad trzydzieści lat temu. Jedna z plotek głosiła, że fabryka nigdy nie została uruchomiona. Wybudowano ją, lecz zanim pierwsze taśmy ruszyły, właściciel splajtował i obiekt pozostawiono w nienaruszonym stanie, z nadzieją, że ktoś go wykupi. Kornelia czuła, że ta plotka może mieć w sobie ziarno prawdy, zwłaszcza w kontekście szczątkowych informacji na jej temat.
…………...
Dawała sobie jeszcze dwadzieścia minut na względne przyjrzenie się zabezpieczeniom. Druciany płot w wielu miejscach był dziurawy, więc wejście na teren fabyrki nie powinno stanowić problemu. Gorzej z czujnikami ruchu, choć część z nich wydawała jej się oczywistymi atrapami. Każdą obserwację skrupulatnie zapisywała w notatniku, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie na ponury szereg rdzewiejących, wąskich kominów, po czym ruszyła w drogę powrotną do domu. Wyczerpana padła na łóżko, ostatkiem sił zmuszając się, by wstać, wziąć prysznic i umyć zęby, wszystko z uczuciem walki z samą sobą i słabnącą z każdą minutą silną wolą. Kojący prysznic zdziałał jednak cuda i otrzeźwił ją. Wydobył z niej energie, która gdzieś tam w głębi jej drobnego ciała. jeszcze się kumulowała. Usiadła do biurka i poruszona weną zdołała jeszcze przed snem zaplanować eksplorację na przyszły tydzień. Niedziela wydawała się odpowiednim dniem. Jeśli faktycznie istniała tam jakaś ochrona, to pod koniec tygodnia mogła być po prostu mniej czujna. Intuicyjnie coś nie dawało jej spokoju. Zasypiając czuła, jakby o czymś zapomniała, jakby brakowało jednego puzzla, którego nie mogła odnaleźć, a poczucie niedokończonej układanki wprawiało ją w trudny do opisania dyskomfort, z którym ciężko było wygrać.
……………...
Wyczekiwanie niedzieli wydłużało każdą nudną i trudną do zniesienia chwilę na bezużytecznych lekcjach prowadzonych przez jeszcze bardziej znudzonych i wypalonych nauczycieli. Jedyne, co ją pocieszało, to świadomość, że to ostatni rok tego przymusowego kołchozu zwanego szkołą i wkrótce będzie wolna, a przynajmniej chciała w to wierzyć. Przerwy między zajęciami wypełniała planowaniem kolejnych punktów zwiedzania. Obiekt był duży i wiedziała, że jeden dzień to za mało, by wszystko dokładnie zbadać. Istniała taka możliwość, że się rozczaruje i za murami znajdzie jedynie puste hale, pozbawione duszy i zaklętych w porzuconych przedmiotach historii, których tak bardzo pragnęła doświadczać. W planie wyznaczyła sobie zwiedzanie głównej hali produkcyjnej oraz biur operacyjnych, w których mogła natrafić na plany i informacje dotyczące produkcji. Wiedziała jednak, że jej oczekiwania są bardziej marzeniami niż realnym scenariuszem, który może ją spotkać na miejscu.
Wstała wcześnie rano, zanim jeszcze nastał świt. Przygotowana, pewna swego z całym zestawem niezbędnego wyposażenia „małego poszukiwacza przygód”. Ruszyła w drogę. Fabryka była położona na zupełnym odludziu, wokół nie było, żadnych budynków, domostw, czy gospodarstw, a nawet sypiącej się ambony łowieckiej. Jak zdziczały pustelnik straszył ten kolos zdezorientowanych grzybiarzy. Jadąc, mijała gęste lasy, droga dojazdowa była niemal w całości pochłonięta przez zarośla. Asfalt ledwo przebijał spod suchych liści i martwych, wysuszonych resztek roślin. W okolicy panowała cisza, a w oddali słychać było jedynie krakanie wron. W ciele dziewczyny narastał dreszcz emocji, który z każdą minutą przeradzał się w ekscytację, im bliżej celu się znajdowała. Gdy była już niemal na miejscu, ukryła rower w zaroślach na skraju lasu. Następnie ruszyła przed siebie przez pustą przestrzeń otaczającą blaszanego potwora, który w różowym blasku wschodzącego słońca wydawał się jeszcze bardziej potężny i tajemniczy.
Wejście na teren fabryki, jak przypuszczała, nie było trudne. Zgodnie z planem ominęła kamery i czujniki ruchu, nawet te które wyglądały na atrapy, ale „jak to mówią przezorny zawsze ubezpieczony” – pomyślała i ostrożnym krokiem ruszyła dalej prosto w bebechy potwora, z którym już nie trzeba walczyć. Przecisnęła się przez luźno zamknięte masywnym łańcuchem metalowe drzwi i włączyła świecącą lichym światłem latarkę, która ułatwiła jej poruszanie się w ciemnych pomieszczeniach. Prawdopodobnie weszła od strony wejścia dla pracowników fizycznych. Mijała zakurzone i zardzewiałe szafki, przypominające te ze starych szkół. Obok znajdowało się wejście do łazienek, lecz nie było w nich nic poza kafelkami i dziurami w podłodze po wyrwanych muszlach toaletowych. Nie znalazła żadnych osobistych przedmiotów. Szafki były puste i poza rdzą nie nosiły żadnych śladów użytkowania. Żadnych naklejek, inicjałów, niczego, co wskazywałoby na kiedyś tętniącą życiem szatnię pełną pracowniczej energii i humoru. Ze ścian odklejała się farba olejna, łuszcząc się płatami i opadając na podłogę, stanowiąc poza kurzem jedyny brud zalegający na korytarzach budynku. Wszystko było jak zamrożone w czasie. Nikt niczego nie zmienił, tylko czas, zniekształcił to co potrafił najlepiej. Poruszała się ostrożnie długimi korytarzami, zaznaczając kawałkami żółtej odblaskowej taśmy drogę powrotną. W końcu dotarła do ogromnej hali, a uczucie, które ją ogarnęło, było dokładnie tym, dlaczego tak bardzo kochała to, co robi.
Widok zaparł dech w jej piersiach. Przez świetliki w dachu halę oświetlało skromnie poranne słońce, przebijając się przez zawieszony w powietrzu kurz i pył. Światło odbijało się od ogromnych stalowych kadzi i taśm produkcyjnych, które budziły podziw nad tym, jak ogromne konstrukcje potrafi stworzyć ludzka ręka. Wszystko to jednak wydawało się dla dziewczyny zbyt sterylne i nie rozumiała, jakim cudem nikt z tego nie korzysta. Wiedziała, że coś takiego musi mieć ogromną wartość. A to po prostu stoi sobie nieużywane i zapomniane, obrastając kolejnymi warstwami kurzu, z których niczym dendrolog ze słojów można wyczytać wiek tego miejsca. Wszystko to, nie pasowało jej do typowego urbexu, z jakim miała do czynienia i o jakim czytała oraz słuchała. Było to zbyt idealnie. „Przecież nie była na końcu świata, a brak tu nawet jakichkolwiek śladów zwykłych wandali” – Pomyślała czując niepokój. Dojechała tutaj rowerem, tak jak każdy inny mógł to zrobić. Liczyła, że będzie tu jako pierwsza eksploratorka, ale nie pomyślała, ze będzie pierwsza w ogóle. Ta myśl nie dawała jej spokoju, lecz czuła, że nie ma teraz czasu, by analizować te odchylenie od normy.
Podeszła do jednej z taśm, próbując znaleźć opisy tego, co oglądała. Nie miała na koncie wielu fabryk, ale wydawało jej się logiczne, że linie produkcyjne musiały być jakoś podpisane i oznaczone, czego wymagało BHP, o ile w latach dziewięćdziesiątych było takowe wymagane. Znalazła panel sterowania wykonany z błyszczącego metalu przypominającego miedź. Gałki były ubrudzone grudkami jasnoszarego metalu, a nad nimi znajdowała się tabliczka z wytłoczonym napisem. Nie mogła jednak go odczytać. Był w nieznanym jej języku. Nie interesowała się obcymi językami, ale ten zdecydowanie nie przypominał żadnego europejskiego. Alfabet nie wyglądał jak cokolwiek, co znała. Wydało jej się to chyba najdziwniejsze w całym obiekcie, a przecież miała przed sobą masę innych pomieszczeń. Zrobiła zdjęcia hali i tabliczki, po czym ruszyła dalej, szukając po drodze informacji w języku polskim, lecz mijała jedynie napisy wykonane tym samym nieznanym alfabetem. Zmieniła kierunek na schody prowadzące na andresolę z licznymi drzwiami oznaczonymi również obcymi symbolami. Wchodząc, zatrzymała się zahipnotyzowana widokiem na halę. Z wyższej perspektywy, wzrokiem mogła objąć całą przestrzeń i potęgę, jaka w niej tkwiła. Aby jednak nie stracić poczucia czasu, skupiła się na tym, co miała przed sobą. Było to pięć par drzwi, które zamierzała przeszukać jedno po drugim.
Pierwsze drzwi były niestety zamknięte i to na tyle mocno, że nawet nie drgnęły, gdy próbowała je otworzyć siłą. Kolejne za to ustąpiły bez żadnego trudu i prowadziły do pomieszczenia pełnego kartonów z aluminiowymi odlewami czegoś, czego nie potrafiła do niczego zaklasyfikować. Poza jednym elementem, po który jej dłoń, okryta skórzaną rękawiczką, sięgnęła niemal mimowolnie. Była to aluminiowa maska przypominająca te znane z opisów średniowiecznych tortur. Nie miała wyraźnych rysów twarzy, jedynie otwory na oczy i lekko zarysowany nos i zamknięte usta. Zasada, której trzymała się najpilniej ze wszystkich niepisanych zasad jej pasji, była prosta: „nigdy nie zabieraj pamiątek z urbexu”. Tym razem jednak jej nie posłuchała. Schowała maskę do plecaka i ruszyła w kierunku kolejnych drzwi, licząc, że nie zamieni się w zielonogłowego żartownisia z wielkimi białymi zębami i żółtym garniturem.
Kiedy złapała za klamkę kolejnych drzwi, usłyszała w oddali, jak coś zbliża się do niej – ciężkie kroki. Ich dźwięk niósł się echem przez korytarze, nie dając możliwości namierzenia kierunku, z którego dochodziły. Jedyne, co pomyślała, to że to może być ochroniarz, i szybko ruszyła w kierunku drogi, którą tu przyszła, zwinnie zbierając za sobą pozostawiane naklejki z taśmy. Nie czuła, żeby ktoś ją zauważył, ale wiedziała, że zwlekanie z opuszczaniem tego miejsca mogłoby tylko sprowadzić kłopoty. Wiedziała, że mogła zostać usłyszana. Puste pomieszczenia wzmacniały każdy dźwięk, a jej kroki również odbijały się echem od wszystkich ścian niczym kamień wrzucony do studni. Kiedy w końcu wyszła, słońce było już u szczytu. Dzień był jasny i słoneczny. Wracając, wciąż myślała o tym, co zobaczyła, i o masce, która ciążyła jej na sumieniu.
……………….
Podczas niedzielnego obiadu z rodzicami była wyjątkowo cicho. Zaniepokojona jej nietypowym zachowaniem mama zapytała, czy wszystko w porządku. Pytanie to dla Korneli było jakby usłyszane, z dala, gdzieś obok niej umknęło niezauważone. Aktualnie nie istniało dla niej nic innego oprócz, dręczących ją myśli i zagadek, które czuła, ze musi rozwiązać za wszelką cenę. Z apetytem szybko zjadła to co było podane, podziękowała rodzicom udała się do swojego pokoju, aby przejrzeć fotografie i rozszyfrować napisy, które były dla niej tajemnicą, ale nie powinny być tajemnicą dla internetu. Wrzuciła zdjęcia do wyszukiwarki i poprosiła sztuczną inteligencję o przetłumaczenie tego, co znajdowało się na tabliczkach. SI zasugerowała, że jest to hebrajski. Niestety tłumaczenie nie było zbyt sensowne. „Lepsze to niż nic” – wymamrotała pod nosem. Jedyne co potrafiła z tego zrozumieć to coś o bezwzględnym wykonywaniu rozkazów i posłuszeństwie ponad wszystko. Uznała, że to jakiś błąd w tłumaczeniu albo żart pozostawiony przez kreatywnych „turystów”.
Zbliżał się wieczór, a dziewczyna wciąż nie mogła uspokoić swoich emocji. Wszystko w niej buzowało od podniecenia i ekscytacji, jakiej nigdy wcześniej nie czuła, mimo sporego już doświadczenia. Kładąc się do łóżka, odczuwała wyrzuty sumienia – zabrała przedmiot, który powinien pozostać nienaruszony, złamała swoją złotą zasadę i wiedziała, że to może tylko ją popchnąć do dalszego gromadzenia pamiątek z miejsc, które powinny zostać zatrzymane w czasie, a nie ograbiane. Czuła, że musi tam wrócić i odłożyć maskę na miejsce. Wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi, jak zasady runą jak kostki domina, jedno po drugim. Wzięła maskę do ręki i przyjrzała się jej jeszcze raz dokładnie. To, co przykuło jej uwagę, to niewielka tabliczka zamocowana wewnątrz czoła maski, z krótkim napisem, prawdopodobnie w języku hebrajskim. Napis był mocno zatarty i nie znając języka, nie była w stanie odgadnąć, jakie symbole tworzył, by wrzucić je do tłumacza. Poza tym nie dostrzegła żadnych innych charakterystycznych elementów. Odłożyła przedmiot do plecaka i poszła spać.
Sen przyszedł z trudem i był niespokojny. Śniły jej się okropne koszmary. Jednak ich obraz ulatywał od razu po przebudzeniu. A Wybudzała się kilkukrotnie, zlana potem i roztrzęsiona. Słyszała w sobie wewnętrzny głos, czuła go wyraźnie, czuła też, że musi zrobić coś absolutnie szalonego. Wstała z łóżka. Na zewnątrz panowała całkowita ciemność, lecz to jej nie powstrzymało. Ubrała się w ciepłe ubrania, zabrała jeszcze nierozpakowany plecak i po cichu wyszła z domu, tak by nie obudzić rodziców. Wsiadła na rower i ruszyła w tym jednym kierunku, który ją wołał. Ulice były całkowicie puste, a ona mknęła przez ponure, ciche alejki i mroczny las. Słyszała w głowie, jak zahipnotyzowana, dźwięki tłoków i kucia żelaza, które z każdym kilometrem w pobliżu celu zdawały się stawać coraz wyraźniejsze.
Noc była ciepła, a południowy, suchy wiatr ogrzewał jej rumiane policzki. Kiedy dotarła do celu, nie dbała o ukrycie roweru, zostawiła go pod ogrodzeniem w kierunku fabryki, a jej uwagę przyciągało mistycznie migoczące światło w jednym z pomieszczeń. Strach przed ochroniarzem zupełnie jej już nie blokował. Ruszyła odważnie, pewna siebie, drogą, którą już znała. W momencie, gdy weszła na teren fabryki, wszystko nagle zamarło w jej głowie. Dźwięki ucichły, a ciało oblał dreszcz strachu i przerażenia, jakby dopiero teraz dotarło do niej, jak wielką głupotę popełnia. Jednak coś wciąż ciągnęło ją do przodu, w kierunku światła, które ją wołało. Miejsce było takie samo jak wczoraj, z jednym istotnym wyjątkiem, panowało w nim ciepło, bijące od kotłów i kadzi. Gdy je dotknęła, były niemal gorące. Żadne logiczne wytłumaczenie nie przychodziło jej do głowy, poza jednym, „to miejsce wcale nie było opuszczone, jak wszyscy myśleli”.
Źródłem światła było biuro, które wcześniej zapamiętała jako szczelnie zamknięte, tym razem drzwi były uchylone. Przebijały przez nie ciepłe, stłumione promienie lichej lampy. Wchodząc po schodach, jedynym dźwiękiem było echo uderzeń twardych podeszwy butów o stalowe stopnie, nic poza tym. Żadnych niepokojących kroków ochroniarza. Podchodząc do otwartego, tajemniczego pomieszczenia, nie wiedziała, czego się spodziewać, jaki sekret tam odkryje ani kogo może w nim ujrzeć. Gdy chwyciła za klamkę, nagły blask światła ją oślepił. Nie widziała nic wokół, oczy piekły ją od jaskrawego światła, które całkowicie zdezorientowało jej koordynację ruchową. Po chwili upadła na ziemię, uderzając głową o twardą, betonową podłogę.
…………….
Obudziła się, czując słony smak krwi z rozbitej wargi. Światło w pomieszczeniu było tak jasne, że przez dłuższą chwilę jej źrenice nie mogły nabrać ostrości. Gdy w końcu to się stało, zaczęła dostrzegać, w jak trudnej sytuacji się znalazła. Nie przerażało jej nawet to, że siedzi na dużym, jasnometalicznie zabarwionym, masywnym krześle przypominającym tron, lecz fakt, że znajduje się w olbrzymim pomieszczeniu, którego końca ani okien nie widać. Jedynym źródłem światła był olbrzymi reflektor zawieszony nad jej głową, który padał bezpośrednio na nią. Kiedy wszystkie jej zmysły zaczęły wracać do równowagi, w oddali usłyszała powolne, ciężkie kroki, o takim samym tonie jak przy pierwszej wizycie. Z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. W końcu dostrzegła, jak z ciemności wyłania się ponadnaturalnie wysoka postać o masywnej budowie. Im bliżej się znajdowała, tym bardziej nie dowierzała własnym oczom. Pomyślała, że być może to sen albo uderzenie o podłogę namieszało jej w głowie. Twarz olbrzyma była czymś, co już wcześniej widziała. Było to lico, znane jej z maski, którą nosiła w plecaku. Teraz stało przed nią i patrzyło czarnymi oczami, z których blado przebłyskiwały drobne, białe źrenice niczym światełka zasilane wyczerpującą się baterią. W Korneli obudziła się mała dziewczynka, już nie tak odważna i pewna siebie, której jedynym sposobem samoobrony był głośny płacz, od którego z trudem się powstrzymywała. Wiedziała, że to nie człowiek, na nią patrzy, lecz coś żywego, co poruszało się nieprzerwanie w jej kierunku, będąc już na tyle blisko, że mogłaby go dotknąć dłonią. Jej ręce jednak ze strachu straciły wszystkie siły witalne, pozostając jak posąg, który zastygł nie mając zamiaru zmieniać swojej pozycji. Postać nachyliła się do niej jeszcze bliżej, patrząc prosto w jej oczy. Jej nos niemal dotykał metalicznej twarzy. Wtedy nagle coś w niej ożyło na nowo, Odwaga i werwa wróciły ze zdwojoną siłą. Dziewczyna gwałtownie zerwała się na nogi, chcąc uciec przed topornym ciałem blaszanego potwora, lecz on zareagował szybciej, niż zdążyło to zarejestrować jej oko. Chwycił ją ciężkimi dłoniami za ramiona, tak że jej nogi ugięły się pod nią i opadła bezsilnie z powrotem na miejsce. Jej ciało drżało, lecz czuła, że nie ma nic do stracenia. Wykrzyczała do niego twardo i stanowczo.
-CZEGO ODE MNIE CHCESZ?!
Potwór spojrzał na nią tak, jakby jego spojrzenie wydawało się łagodniejsze. Nie widziała w nim zła. Gdyby chciał jej coś zrobić, już dawno by się jej pozbył. Jedną dłonią mógłby zgnieść jej czaszkę bez większego wysiłku, a jednak tego nie zrobił, nawet gdy próbowała uciec. Jego wzrok skierował się w ciemność, a potem ponownie na nią. Dotknął jej czoła i palcem „napisał” jakieś słowo składające się kolejno z liter EMET. Nie wiedziała, co to znaczy, i wcale ją to nie dziwiło. Nic z tego, co działo się wokół niej, nie miało najmniejszego sensu. Odpowiedziała tylko łagodnym, cichym westchnieniem:
-Nic nie rozumiem…
Mimo że potwór jej nie odpowiedział, zdawał się rozumieć, co do niego mówi. Schylił głowę i ruszył z powrotem w ciemność. Kornelia wolnym krokiem wstała i poszła za nim. On jednak odwrócił się w jej stronę i gestem dłoni, niczym policjant na drodze, nakazał jej zostać w miejscu. Zatrzymała się i czekała, wpatrzona w ciemność, w której olbrzym powoli tracił swoje kontury.
Rozsądek podpowiadał jej, że to najlepszy moment na ucieczkę, choć nawet nie wiedziała, w którą stronę biec. Intuicyjnie czuła jednak, że jest bezpieczna i że znalazła się tutaj nie bez powodu. Po chwili poczuła, jak podłoga pod jej stopami zaczyna drżeć, a pomieszczenie wypełnia hałas marszu setek, ciężkich metalowych stóp. Adrenalina nie ze strachu, lecz z podniecenia tym, co się właśnie działo, opętała ciało nastolatki. Nasilając się, gdy przed jej oczami pojawił się widok którego nie wymyśliłaby sobie jej umysł nawet w najbardziej oderwanych od rzeczywistości snach. Armia wybrakowanych olbrzymów o jednakowych twarzach zmierzających w jej kierunku nierównym krokiem. Cześć z nich była pozbawiona nóg, włócząc korpus ramionami po betonowej podłodze. Przyglądając się dokładniej, Kornelia dostrzegała u każdego z nich jakieś braki i uszczerbki w ich topornej konstrukcji. Nie był to przerażający widok, a smutny, czuła litość i chęć pomocy, „ale jak pomoc komuś kto nie jest z krwi i kości?”
Gdy byli już niemal u jej stóp, zatrzymali się rytmicznie, jak nakręcane, zsynchronizowane zabawki. Po czym wszyscy schylili głowy i uklękli, a przynajmniej Ci, którzy byli jeszcze do tego zdolni przed kruchą dziewczyną. Nie wiedziała, jak reagować, co robić. Myśli w jej głowie stawały się coraz bardziej chaotyczne i pełne pytań. Cała sceneria wyglądała tak, jakby stała się królową olbrzymich niepełnosprawnych blaszaków, które nawet nie potrafią mówić. Nie wiedziała, czym są, kto je skonstruował, ani dlaczego akurat ona była tą, przed którą wszyscy klękają. Podeszła do najbliżej stojącego blaszaka. Wzrok reszty poruszał się za nią synchronicznie. Dotknęła go i poczuła chłód jego ciała. Nie było w nim życia, jakiego się spodziewała, ale też nie było tam pustki. Miały w sobie coś, co sprawiało, ze ma się do czynienia z świadomą istotą Odwróciła się plecami do olbrzymów i ruszyła w stronę tronu, szukając wyjścia. Armia ruszyła za nią. Zatrzymała się i oni też się zatrzymali.
-ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU! – krzyknęła z irytacją, niczym do rodziców dręczących ją pytaniami o późny powrót do domu. „Właśnie rodzice…” pomyślała. Musieli się o nią martwić. Nawet nie wiedziała, jak długo tu jest. Telefon wraz z jej rzeczami musiał zostać w pomieszczeniu, w którym straciła przytomność.
Armia stanęła w bezruchu, wysłuchując jej rozkazu. Wtedy była już pewna, że rozumieją jej słowa, lecz nie może liczyć na odpowiedź zwrotną. Stanęła przed nimi i powiedziała:
-Niech wyjdzie przed rząd ten, który był przy mnie jako pierwszy!
Nagle z tłumu powoli wyłonił się najlepiej ze wszystkich zachowany olbrzym i ze spuszczoną głową podszedł do swojej Pani, czekając na dalsze rozkazy.
-Nie możesz mówić?
Pokiwał głową twierdząco.
-To pokaż mi, czym jesteście i czego ode mnie chcecie.
Olbrzym odwrócił się i zaczął podążać przed siebie, ociężałym krokiem wyraźnie oczekując, że jego Pani pójdzie za nim. Szli wąskim korytarzem, który niczym podziemny tunel ciągnął się stromo w górę.
-Jesteśmy pod ziemią?
Olbrzym ponownie pokiwał twierdząco głową.
Szli tak około piętnastu minut, zanim dotarli do miejsca, w którym straciła przytomność. Pomieszczenie już nie było wypełnione jaskrawym światłem, jedynie blado świeciła się żarówka, której światło nie obejmowało w całości przestrzeni, w której się znajdowali. Nie było ono duże, nie większe niż przeciętny salon w PRL-wskim bloku. Było ono głównie wypełnione książkami i segregatorami, a na środku stało masywne, drewniane biurko kreślarskie, zapewne należące kiedyś do jakiegoś zapalonego inżyniera. Olbrzym wyciągnął jedną z ksiąg i rozłożył ją na biurku. Spojrzał na swoją Panią, sugerując, by podeszła bliżej i przyjrzała się temu, co próbował jej pokazać. Był to nie do końca zrozumiały dla niej instruktaż specjalistyczny, pełen technicznych rysunków i opisów w języku hebrajskim. Jednak przeglądając strony, dostrzegła powtarzające się schematy i symbolikę. Był to przepis na stworzenie bytu, który stał przed nią, istoty równie mocnej i potężnej jak posłusznej.
Powoli zaczynam rozumieć, wyszeptała dotykając dłoni potwora. Ten jednak jedynie spojrzał na nią niewzruszenie. „choć jakie emocje w ogóle jesteś stanie pokazać” – pomyślała, ze współczuciem. Zrobiło jej się szkoda tych setek samotnych w swojej istocie blaszaków. „Co oni muszą czuć, wiedząc, że ich życie to tylko zlepek projektów i dziwnych rytuałów. Nie ma w tym nic głębokiego ani wyniosłego, są stworzeni tylko po to, by służyć” Chwilę zastanawiała się, co robić dalej. Przecież nie mogła ich tak po prostu zostawić samych, żeby korozja zamieniła ich w pył. Ale co mogła zrobić oprócz próby zrozumienia ich istnienia. „jak mam wam pomóc co mam zrobić?” – pytanie drążyło ją panicznie w jej przeciążonym od tego wszystkiego umyśle.
Olbrzym odwrócił się i ruszył w kierunku klasycznej czarnej tablicy, rodem z dawnych szkół. Niezdarnie krzątał się po pomieszaniu szukając kredy, której nie znalazł na półce pod tablicą. Jego niezdarność rozczulała dziewczynę i wywoływała uśmiech politowania. Czekała jednak cierpliwe na efekt jego poszukiwań i to co za pomocą kredy chciał jej wytłumaczyć. Kiedy ją znalazł już pewnym krokiem ruszył do miejsca docelowego, pisząc coś pięknym technicznym pismem, ku wielkiemu zdziwieniu Korneli w języku polskim. Powoli litery układały się w słowa, a słowa w zadnie, proste i odpowiadające na pytanie, którego nawet nie wypowiedziała na głos.
„OBDARZ NAS SENSEM ISTNIENIA”
__________________________________________________________________
PS: przepraszam za lekką obsuwę