Zdjęcie w tle
Historia

Społeczność

Historia

683

Kto zgadnie jakie wydarzenie miało miejsce 7 lutego 1831?

Podpowiem, że związane jest z naszym krajem i barwami?


Jeśli nie wiecie, to podczas powstania listopadowego Sejm Królelstwa Polskiego podjął uchwałę o kokardzie narodowej czyli o polskich barwach narodowych. Była to pierwsza w historii regulacja prawna w tej sprawie. Cytując wikipedię :


Po raz pierwszy polskie barwy zostały uregulowane w uchwale Sejmu Królestwa Polskiego z 7 lutego 1831 na wniosek posła Walentego Zwierkowskiego, wiceprezesa Towarzystwa Patriotycznego, jako propozycja kompromisowa pomiędzy barwą białą – nadaną przez Augusta II Mocnego i proponowaną przez konserwatystów i trójbarwną – biało-czerwono-szafirową – barwami konfederacji barskiej proponowanymi przez Towarzystwo Patriotyczne:

Izba Senatorska i Izba Poselska po wysłuchaniu Wniosków Komisji Sejmowych, zważywszy potrzebę nadania jednostajnej oznaki, pod którą winni się łączyć Polacy, postanowiły i stanowią:

Artykuł 1.

Kokardę Narodową stanowić będą kolory herbu Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, to jest kolor biały z czerwonym.

Artykuł 2.

Wszyscy Polacy, a mianowicie Wojsko Polskie te kolory nosić mają w miejscu gdzie takowe oznaki dotąd noszonymi były.

Przyjęto na posiedzeniu Izby Poselskiej dnia 7 lutego 1831 roku

#historia #ciekawostkihistoryczne #polska

7baeb0c3-35f8-4950-919e-85a34214be99

Zaloguj się aby komentować

Prapolacy grozili Rzymianom pismem na wielkim grzybie


Łańcuchy Sudetów i Karpat stanowiły najpewniejszą granicę między terenami dzisiejszej Polski i ludami żyjącymi na południe od niej. Na tej linii, niezależnie od epoki, niezwykle rzadko dochodziło do granicznych konfliktów. Wyjątkiem są obniżenia pasm górskich, przez które w starożytności przechodziły rozmaite plemiona, zwykle wojowniczo usposobione.


Dla Burów obniżenie Karpat było nie tyle przekleństwem, ile błogosławieństwem. Prowadzili aktywną politykę międzynarodową – świadczy o tym jedna wzmianka, ale za to jaka.


Kiedy w 101 roku cesarz Trajan zaatakował Daków, zamieszkujących mniej więcej dzisiejszą Rumunię, Burowie wysłali poselstwo do imperatora z żądaniami, by wycofał się i zachował pokój. Apel został napisany po łacinie na… wielkim grzybie. Musiał być lapidarny, zapewne coś w stylu Romanes eunt domus Romani ite domum („Rzymianie do domu”). Cesarz nie posłuchał, po kilku latach krwawych wojen ujarzmił Daków, a ich historię kazał wyryć na słynnej kolumnie, zwanej dziś kolumną Trajana. Wielu badaczy na jednej ze scen dopatruje się posła Burów z „grzybowym listem”.


Jeżeli ta identyfikacja jest trafna, może to być pierwsze przedstawienie osoby z dzisiejszych ziem polskich.


Zagadką pozostaje jednak lokalizacja Burów. Ich ziemie sięgały obniżenia Karpat w południowo-wschodniej Polsce, pytanie: z której strony? Relacja Tacyta jest zbyt ogólnikowa, z kolei archeolodzy zgłaszają różne propozycje. Wedle jednej Burowie pod koniec I wieku żyli na ziemiach wschodniej Słowacji, Ukrainy Zakarpackiej oraz na przyległych terenach Węgier i Rumunii, a ich terytorium mogło sięgać źródeł Sanu. Według innej Burowie mieszkali w południowo-wschodniej Polsce (chodzi głównie o dzisiejsze województwa małopolskie i podkarpackie).


(Z książki Barbarica. Tysiąc lat zapomnianej historii ziem polskich)


#historia #ciekawostki #czytajzhejto #notatniksmierdakowa

117728af-9e7a-43e2-9727-e4e464a28bab

Zaloguj się aby komentować

Pierwszy "Polak" znany z imienia to kucharz


W Narbonne we Francji odnaleziono kamienny nagrobek pochodzący z I lub II wieku po Chrystusie. Z zachowanego napisu wynika, że wystawił go Manius Egnatius Lugius, kucharz. Rzymianie identyfikowali się za pomocą imienia, nazwiska i przydomku (cognomen), oznaczającego linię rodu. Historyk i archeolog Jerzy Kolendo przekonująco wykazał, że cognomen Lugius pochodzi od Lugiów*.

Oznacza to, że Lugius albo jego przodek (rodzice? matka?) był wyzwoleńcem z ludu Lugiów, który został sprzedany w niewolę Rzymianom, być może za pośrednictwem Markomanów lub Kwadów. Inaczej mówiąc, jest prawdopodobnie pierwszym znanym z imienia człowiekiem pochodzącym z terenów dzisiejszej Polski. Ze wspomnianego nagrobka wiadomo, że jego towarzyszką życia była wyzwolenica Elpis.


*Lugiowie zajmowali prawdopodobnie Dolny Śląsk, Wielkopolskę, północne Mazowsze i zachodnią Małopolskę – ale niekoniecznie cały ten obszar. Nazwa ta pochodzi z 17 lub 18 n.e. i została zanotowana w "Geografii" antycznego pisarza Strabona.


(Z książki Barbarica. Tysiąc lat zapomnianej historii ziem polskich)


#historia #ciekawostki #czytajzhejto #notatniksmierdakowa

daedb345-8f42-4fb1-b5db-35f389ff3c18
Lemon_

@smierdakow Musiał ugotować coś naprawdę smacznego, że go wyzwolili z niewolnictwa. Ciekawe co to było? Może ugotował pierogi?

michal-g-1

Polska została królestwem 800 lat później, Polacy zaczęli zwracać uwagę na świadomość narodową 1600 lat później ale pierwszy "Polak" już był w II w.?

kitty95

I z Lugiów z lasu Piastowie wyponczkowdli. Wiedziałem.

Zaloguj się aby komentować

GazelkaFarelka

Wołam @smierdakow bo tak właśnie wygląda, jak ktoś ubzdura sobie z góry założoną tezę a potem robi fikoły ze znalezisk archeologicznych, zabytków pisemnych żeby mu do niej pasowało (a te nie pasujące ignoruje), zamiast na podstawie danych przyjmować najbardziej prawdopodobne tezy.


Ruscy robią podobne fikoły żeby udowodnić, że Ruś założyli Słowianie, a Waregowie to byli tylko najemnicy na ich służbie.

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry,

Dziś mam niezwykle ciekawe zdjęcie. Widać na nim trzy pojazdy produkcji niemieckiej: dwa Jagdpanzer 38(t) oraz Sturmgeschütz III w barwach LWP. Dokładnie jest to 5 Dywizjon Artylerii Pancernej który, koniec kwietnia 1945 otrzymał zdobyczny, niemiecki sprzęt pancerny. W sumie używali 3 StuGów przyjętych jako T-3 oraz 3 Hetzerów przemianowanych na T-38.


#czolgi #iiwojnaswiatowa #historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne

f4483cfa-ece3-4ae9-ae94-af193814286a
SpokoZiomek

A tutaj Panzerkampfwagen IV z orzełkiem.

3b1d810e-f331-42a0-891d-79f71a55e324
e9c01137-3689-4f7f-80ae-7d281bbfd0aa
Half_NEET_Half_Amazing

stug trzeci strzelał w małe dzieci

Rafau

@Rzeznik hetzerem się fajnie grało w wot... grubo ponad 10 lat temu xD

Zaloguj się aby komentować

Front Bałkański w I wojnie światowej część 22, na podstawie "Through the Serbian Campaign -The Great Retreat of the Serbian Army" By Gordon Gordon-Smith wyd. 1916


#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #VoivodePutnik


Poprzednie części pod tagiem #voivodeputnik


Kiedy położyłem się spać tej nocy w Lipljan, wciąż słyszałem odgłosy dział. Następnego ranka odkryliśmy, że szkocki ambulans zniknął. Około drugiej nad ranem w górach rozległ się potężny ostrzał. Wydawało się, że jest tak blisko, że pielęgniarki zostały zaalarmowane, zwinęły obóz, załadowały swoje wozy i samochody i odjechały. Tak więc mój francuski współbrat i ja zostaliśmy w końcu zmuszeni do przedarcia się do Prisrend. Na szczęście pogoda była dobra, a drogi przejezdne, więc bez trudu pokonywaliśmy 35 kilometrów dziennie. Wieczorem udało nam się znaleźć posterunek dowodzony przez oficera żandarmerii, który wynajął nam pokój w domu albańskiego chłopa o nazwisku Sali Aga. Po ustaleniu szczegółów dotyczących ceny (wszystkie, mogę wspomnieć, na korzyść Sali Agi) przyjął nas z patriarchalną godnością, traktując nas jak honorowych gości. Zabił i przygotował dobrze odżywione ptactwo oraz przyniósł duże ilości albańskiego sera i masła. Oczywiście jedynym miejscem do spania była słoma przy ognisku, ale ponieważ w pewnym momencie wyglądało na to, że będziemy musieli spać przy drodze pod gołym niebem, byliśmy wdzięczni nawet za to.


Następnego dnia, około trzydziestu kilometrów od Prisrend, w końcu odkryłem kolumnę batalionową Kombinowanej Dywizji, której szukaliśmy od pięciu dni w nadziei na odnalezienie naszego zaginionego furgonu bagażowego. Dowodzący nią major powiedział mi, że kiedy jego kolumna otrzymała rozkaz opuszczenia Prisztiny, nasz człowiek Stanco wyruszył z naszym wozem na stację kolejową, aby poczekać na nasz powrót z Mitrowicy. Od tamtej pory go nie widział. Nie było to radosne, ale wieści, które przekazał mi z frontu, były jeszcze mniej radosne. Początkowo serbski atak na bułgarski front w górach Katczanik zakończył się sukcesem; Serbowie posunęli się do Giljane. Wojska króla Piotra walczyły z desperacką odwagą, spychając Bułgarów z jednego szczytu górskiego po drugim. Jednak gdy tylko Bułgarzy zdali sobie sprawę z powagi serbskiej ofensywy, ze wszystkich stron ruszyły posiłki. Z Niemcami nacierającymi na ich tyłach Serbowie nie mogli toczyć długotrwałej bitwy. Przełamanie bułgarskich linii było dla nich kwestią życia lub śmierci. Gdyby im się to nie udało, obie armie niemieckie wraz z siłami bułgarskimi nacierającymi od strony Niszu zajęłyby ich tyły. Oznaczałoby to całkowite okrążenie armii serbskiej i jej bezwarunkową kapitulację.


Oprócz problemu militarnego istniał również problem zaopatrzenia w żywność. Terytorium pozostające w rękach armii serbskiej wynosiło obecnie zaledwie kilkaset kilometrów kwadratowych. Nie było mowy o tym, by mogło to zapewnić zaopatrzenie dla armii, nawet na kilka dni. Major powiedział mi, że w wozach transportowych Kombinowanej Dywizji znajdowały się zapasy na zaledwie dwa tygodnie. Po ich zużyciu niemożliwe byłoby ich odnowienie. Inne dywizje były w jeszcze gorszej sytuacji. To samo dotyczyło amunicji. Każda dywizja miała to, co wiozła ze sobą i to, co znajdowało się w wagonach Kolumn Rezerwowych. Za dziesięć dni zostanie wystrzelony ostatni nabój. Kwestia paszy dla koni i wołów transportowych była jeszcze bardziej paląca. Cały kraj został ogołocony ze zboża, owsa, siana i kukurydzy, a za niecały tydzień sto tysięcy zwierząt będzie głodować. Natarcie na Uskub[Skopje] było wysiłkiem ponad siły wyczerpanej armii serbskiej i według wszystkich doniesień walczyła ona do upadłego, co w tych okolicznościach było równoznaczne z porażką. Sprawa Serbii została przegrana. Dzielny mały naród, który stoczył zwycięską wojnę z Turcją, odparł zdradziecki atak Bułgarii, przeprowadził udaną kampanię w Albanii i zadał Austrii jedną z najbardziej spektakularnych porażek w jej historii, został w końcu powalony na kolana przez nieodpartą koalicję swoich wrogów. Po czterech latach nieprzerwanej wojny, w której kwiat jej męskości zginął na polu bitwy, Serbia ze swoimi 200 000 bagnetów, ostatnimi oddziałami bohaterskiego narodu, stanęła twarzą w twarz z 700 000 wrogów z praktycznie nieograniczonymi zasobami materiałów wojennych. Jej sojusznicy byli bezsilni, by jej pomóc, więc jej król i rząd byli teraz zmuszeni do podjęcia najważniejszej decyzji w tej godzinie stresu. Wjeżdżając do Prisrend zastałem kosmopolityczne miasto. Setki francuskich lotników, automobilistów, inżynierów i oddziałów Czerwonego Krzyża, rosyjscy, brytyjscy, greccy i rumuńscy lekarze i pielęgniarki oraz angielscy marynarze z baterii dział morskich byli wszędzie widoczni. Niebieskie i karmazynowe mundury Gwardii Królewskiej wskazywały, że król Piotr był w Prisrend. Ponieważ przybyli również członkowie rządu, głównodowodzący wojsk królewskich i sztab główny, wszystko, co pozostało z elementów rządu w Serbii, zostało zgromadzone w murach antycznego albańskiego miasta.


Jedynym pytaniem na ustach wszystkich było „czy będzie to bezwarunkowa kapitulacja?”, w którym to przypadku wszyscy znajdziemy się w niemieckich więzieniach czterdzieści osiem godzin później, czy też król, rząd i armia opuściliby terytorium Serbii i schronili się w Albanii? Ostateczne narady nie trwały długo. 24 listopada podjęto najwyższą uchwałę, że król, armia i rząd odmówią pertraktacji z wrogiem i wyjadą do Albanii. Do podjęcia tej uchwały przyczyniło się kilka czynników. Jednym z głównych była lojalność Serbii wobec jej sojuszników. Zobowiązała się nie podpisywać oddzielnego pokoju i dotrzymała słowa do końca. Mogła zostać pokonana, ale nie podbita. Innym czynnikiem był czynnik dynastyczny. Było pewne, że jednym z pierwszych warunków pokoju, którego zażądałyby Niemcy, a zwłaszcza Austria, byłaby abdykacja króla Piotra. Było równie pewne, że Nikola Pašić i inni członkowie rządu zostaliby aresztowani i prawdopodobnie dożywotnio wygnani z Serbii. Nie było więc nic do zyskania przez poddanie się i tak długo, jak król Piotr, jego rząd i armia uciekali ze szponów swoich wrogów, Serbia była niepokonana. Skarbiec od dawna znajdował się w bezpiecznym miejscu za granicą, więc nie brakowało funduszy na pokrycie wydatków rządu i armii na wygnaniu.


Oczywiście nikt nie miał złudzeń co do trudności zadania, którego podjął się rząd. Oznaczało to, że armia musiała porzucić swoją artylerię (z wyjątkiem dział górskich), swoje wagony transportowe, samochody, zestawy pontonowe, amunicję artyleryjską, słowem wszystko, czego nie można było przewieźć na grzbiecie jucznych zwierząt. Ponadto niemożliwe było przetransportowanie armii w jakimkolwiek systemie lub porządku; na to nie było czasu. Każdej jednostce, kompanii, batalionowi lub pułkowi, szwadronowi lub baterii wyznaczono miejsce spotkania w Albanii i kazano dotrzeć tam najlepiej, jak to możliwe. Istniały trzy trasy: jedna do Scutari, przez Czarnogórę, przez Ipek i Andriejewicę; druga przez Lioum-Koula, Dibra i El-Bassan do Durazzo; i trzecia, obrana przez króla, rząd i sztab główny, przez Lioum-Koula, Spas i Puka do Scutari. Drogi (z wyjątkiem trasy Dibra-El Bassan) to zwykłe ścieżki dla owiec przez góry. Ruch samochodowy w jakimkolwiek kształcie lub formie jest absolutnie nieznany. Każda uncja żywności musiałaby być przenoszona na zwierzętach jucznych lub w plecakach mężczyzn. To samo dotyczyło paszy. Ten ostatni wysiłek był wymagany od armii, która osiągnęła już granicę ludzkiej wytrzymałości, która była w stanie fizycznego wyczerpania, a w wielu przypadkach bez jedzenia i bez amunicji. To właśnie w takich warunkach 150 000 ludzi, wszystko co pozostało z 300 000 trzy miesiące wcześniej, rozpoczęło swój marsz przez niekończące się pasma ośnieżonych gór. 


Osobiście otrzymałem dobre wieści w Prisrend. Nasz dawno zaginiony wóz został odnaleziony. Nasz człowiek Stanco, mądrze rezygnując z próby odnalezienia nas wśród 100 000 uciekinierów tłoczących się w Prisztinie, wyruszył do Prisrend, do którego dotarł po pięciu dniach marszu. Konie jednak zniknęły. Ponieważ podróżował sam, nie miał nikogo, kto mógłby je pilnować w nocy, a ponieważ każdy Albańczyk jest urodzonym złodziejem koni, ich los był przesądzony. Po dotarciu do Prisrend zgłosił swoje przybycie do sztabu głównego, pozostawiając wiadomość, gdzie można go znaleźć. Utrata koni nie miała większego znaczenia. Nigdy nie byłyby w stanie pokonać gór ze stukilogramowym bagażem na grzbiecie. Do takiej pracy potrzebne są pewne, wytrzymałe hucuły.


Kiedy dotarłem do Kwatery Głównej, pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem, było kilku żołnierzy palących archiwa, mapy sztabowe itp., co było wyraźnym dowodem na to, że podróż do Scutari została podjęta. Podczas obiadu dowiedziałem się o ostatnich przygotowaniach. Nikola Pašić i członkowie rządu wyjeżdżali do Scutari z eskortą wojskową następnego dnia. Następnego dnia miał wyruszyć król i rodzina królewska wraz z gwardią królewską, a trzeciego dnia feldmarszałek Putnik i sztab główny mieli wyruszyć do Scutari. Ponieważ ja i mój francuski kolega z Petit Parisien byliśmy przydzieleni do Kwatery Głównej, pułkownik Mitrowicz powiedział mi, że zarezerwował konia jucznego dla naszego bagażu. Wszystko, co pozostało z chleba i sucharów, zostanie rozdane w noc poprzedzającą wymarsz. To było dziwne uczucie, rozejrzeć się po dużej mesie, z setkami wspaniałych mundurów noszonych przez ludzi, którzy walczyli w pięciu zwycięskich kampaniach, i pomyśleć, że za czterdzieści osiem godzin będą na wygnaniu, obozując wśród śniegów albańskich gór, ze wspaniałymi armiami, którymi dowodzili, skurczonymi do 150 000 ludzi, pozbawionymi wszystkiego, co składa się na armię w polu. Żal i gorycz były wypisane na wielu twarzach, wielu wolałoby być na linii walki i zginąć na czele swoich ludzi, niż zobaczyć tę tragiczną godzinę. Jedno jest pewne, armii serbskiej nie można nic zarzucić; spełniła swój obowiązek, a nawet więcej niż obowiązek. Walczyła z desperacką odwagą przeciwko przytłaczającym przeciwnościom, a jeśli siła zbrojna Serbii została zmiażdżona, to przynajmniej jej honor pozostał nienaruszony.

6510629a-3d0d-4597-9036-9d5a6b6d46b3
a70302dc-7218-4755-aaa2-b22434fad3c0
9fb4bad9-f9ff-4ca9-99c6-31069ceddc47

Zaloguj się aby komentować

Wczorajsza teoria o Słowianach okazała się kontrowersyjna, od dzisiejszej mogą pospadać wam papcie ( ͡° ͜ʖ ͡°)

___

Czy Mieszko I był Czechem?


Monarchowie konstruowali sobie genealogie długie i wspaniałe, nie przejmując się ich wiarygodnością. My poznajemy te wykładnie w wersjach zapisanych przez kronikarzy.


W Polsce zrobił to zatrudniony na początku XII wieku cudzoziemiec, którego nazywamy tradycyjnie Anonimem Gallem. To jemu zawdzięczamy pierwszą informację o pięciu przodkach Mieszka I, tj. Chościsku, Piaście, Siemowicie, Lestku i Siemomyśle. Niestety, żadnego z nich nie wspomina żadne inne źródło, co sprawia, że tych początków Piastów nie da się potwierdzić.


Wobec braku wiarygodnych źródeł pochodzenie Mieszka I może być tylko przedmiotem uczonych domysłów. Świadectwa archeologiczne wskazują, że jego poprzednicy zbudowali nad środkową Wartą niewielką organizację terytorialną, którą on konsekwentnie poszerzał. Nie wiemy, kim byli, ale trudno uwierzyć, że w środku puszcz wielkopolskich nie wiadomo skąd pojawiła się nagle lokalna elita dysponująca praktyczną wiedzą o tworzeniu organizacji terytorialnej.


Mit początku zanotowany w XII wieku przez Galla w legendzie dynastycznej informuje o odebraniu władzy w Gnieźnie jakiemuś księciu Popielowi. Miało się to zdarzyć cztery generacje przed Mieszkiem I, a więc około osiemdziesięciu–stu lat wcześniej, co dawałoby ostatnią ćwierć IX wieku. Tymczasem archeologia wskazuje, że przed trzecią dekadą X wieku nie ma w środkowej Wielkopolsce żadnych śladów jakiejś organizacji terytorialnej, a gród gnieźnieński na pewno jeszcze wtedy nie istniał. Można więc podejrzewać, że przekazana przez Galla genealogia była „propagandowym” produktem dworu piastowskiego, który wzorem innych dynastii europejskich promował odpowiednio zmitologizowane i postarzone dzieje rodu monarszego.


Datowanie początków głównych grodów wielkopolskich i imponująca skuteczność zorganizowania „z niczego” w drugiej ćwierci X wieku nad środkową Wartą silnej infrastruktury niewielkiego państewka uzasadnia podejrzenia, że niezbędna wiedza logistyczna została przez twórców tego planu „zaimportowana” z terenów, gdzie takie organizacje terytorialne już wówczas funkcjonowały. Pytanie brzmi: skąd?


Największą popularnością cieszyła się tzw. „normańska” koncepcja początków naszej państwowości opublikowana w 1858 roku przez historyka amatora Karola Szajnochę, który uznał, iż państwo piastowskie (Lechia) było dziełem skandynawskiego plemienia Lechitów. Analogie w postaci państwotwórczej roli Skandynawów na Wyspach Brytyjskich, we francuskiej Normandii i na Rusi sprawiły, że ta wizja pochodzenia Piastów do dzisiaj ma zagorzałych zwolenników (np. Skrok 2013). Żaden z ich argumentów na rzecz państwotwórczej inicjatywy skandynawskiej nie wytrzymał jednak krytyki naukowej.


Szukano więc alternatywnych kierunków ewentualnej „inwazji” obcych przybyszów – na przykład z północnego zachodu, czyli z Połabia, z Rusi Kijowskiej lub z Mazowsza (Moździoch 2011). Z oczywistych powodów nie brano pod uwagę ewentualnych inspiracji z zachodu, bo oznaczałoby to uznanie decydującego wpływu „niemieckiego”. Nie szukano też rozwiązania zagadki pochodzenia przodków Mieszka na południu. Tymczasem spojrzenie na sytuację z początków X wieku każe jednak zwrócić uwagę właśnie tam, za czym przemawiają argumenty chronologiczne, gospodarcze i onomastyczne (nazewnicze).


Od trzeciej dekady IX wieku funkcjonowało przecież za Karpatami państwo wielkomorawskie, któremu świetność zapewniła dynastia Mojmirowiców. Największy z tamtejszych władców – Świętopełk I (971–994), nazywany był w niektórych źródłach nawet „królem”. Niestety, skłóceni po jego śmierci synowie nie zdołali stawić czoła ekspansywnej potędze Madziarów i po wielkiej bitwie w 906 roku nastąpił szybki rozpad tego pierwszego państwa Słowian Zachodnich.


Około dwudziestu lat później ktoś nagle zainicjował w środku puszcz wielkopolskich dobrze przemyślany plan budowy władztwa małego, lecz silnie umocnionego grodami. Wzniesione tam w ciągu kilkunastu lat potężne wały Poznania, Ostrowa Lednickiego, Giecza, Grzybowa i Lądu, a wkrótce potem Gniezna, Moraczewa i Bnina. Ludzie, którzy zadziwiająco skutecznie zrealizowali te inwestycje, musieli dysponować odpowiednim autorytetem oraz kompleksową wiedzą organizacyjną i techniczną. Brak archeologicznych śladów najazdu i „obcego” nazewnictwa lokalnego uzasadnia podejrzenie, że pochodzili z pokrewnego kulturowo i bliskiego językowo środowiska Słowian, którzy już wcześniej weszli na etap „państwowy”, co pasuje do Morawian.


Wskazanie wielkomorawskich początków państwa wczesnopiastowskiego pozwala logicznie wytłumaczyć źródło doświadczenia organizacyjno-politycznego jego twórców. Ten domysł można wzmocnić szeregiem argumentów historycznych, archeologicznych i lingwistycznych, które uprawdopodabniają tę pozornie ryzykowną hipotezę.


Na rzecz wielkomorawskich korzeni budowniczych państwa wczesnopiastowskiego przemawiają nie tylko argumenty chronologiczne (zaledwie 20 lat dzielących upadek Wielkiej Morawy od zbudowania państewka nad środkową Wartą) i gospodarcze (podejrzewane przejęcie wielkomorawskiego know-how lukratywnego handlu ludźmi), ale też inne fakty. Przyjrzyjmy się im zatem.


W czasach swojej świetności Morawianie eksploatowali tereny położone za Karpatami i Sudetami, o czym świadczą archeologiczne ślady ich wpływów na Śląsku i w Małopolsce. Najwygodniejszy dostęp do tych ziem zapewniała szeroka Brama Morawska, u której południowego wylotu leżał ważny gród Ołomuniec (Olomouc).


Brak wiadomości o losach ostatnich władców Wielkiej Morawy – Mojmira II i Świętopełka II – pozwala podejrzewać, że po klęsce militarnej w starciu z Madziarami jeden lub obaj mogli znaleźć tymczasowo bezpieczne schronienie właśnie w Ołomuńcu. Wobec zagrożenia madziarskiego i wrogości Czechów mogli przejść z najbliższymi ludźmi za góry, gdzie już wcześniej sięgały wpływy wielkomorawskie. Stamtąd udali się do Wielkopolski, gdzie wkrótce zaczęli tworzyć organizację polityczną finansowaną przez dobrze im znany handel ludźmi, których chwytali na Niżu Polskim i wysyłali na rynek czeski i nad Bałtyk.


Wielkomorawskie korzenie Piastów zdaje się też potwierdzać charakterystyczne imię Świętopełk, które Mieszko I nadał swojemu drugiemu synowi urodzonemu przez jego saską żonę Odę. Jako że ważne dla dynastii imiona „rezerwowano” wówczas tylko dla członków rodów monarszych, to można podejrzewać, że takie imię chłopca sygnalizowało nawiązanie do tradycji dynastycznej morawskich Mojmirowiców, wśród których było dwóch Świętopełków. Można więc podejrzewać, że Mieszko I nazwał tak swojego syna po swoim dziadzie (lub ojcu) Świętopełku II, który po 906 roku tajemniczo zniknął ze źródeł historycznych.


Kolejnych argumentów na rzecz hipotezy wielkomorawskiej dostarczają niektóre polskie nazwy miejscowe. Historycy już dawno bowiem zwrócili uwagę na dość oczywiste afiliacje Poznania i Sandomierza z morawskimi imionami Poznan i Sudomir. Może to wskazywać, że ludzie o takich właśnie imionach byli założycielami tych ważnych grodów wczesnopiastowskich.


Można też podejrzewać, że Mieszko I, szukając w latach 991–992 wsparcia w Rzymie, kierował się przykładem podobnej decyzji Świętopełka I z 888 roku. Obaj próbowali nawiązać szczególne stosunki z papiestwem, aby jakoś zrównoważyć dominację państwa wschodniofrankijskiego i jego kontynuacji w postaci cesarstwa niemiecko-italskiego. Podobnie jak władca wielkomorawski powierzył swoje państwo papieżowi Janowi VIII, również książę piastowski „darował” państwo kolejnemu papieżowi – Janowi XIII, o czym wiemy ze słynnego tekstu Dagome iudex. Ta analogia pozwala podejrzewać trwałość rodzinnej pamięci politycznej sięgającej kilku pokoleń wstecz.


Powyższe skojarzenie informacji historycznych, archeologicznych i onomastycznych dobrze uzasadnia logiczne podejrzenie wielkomorawskich korzeni naszego pierwszego rodu panującego. Taka mojmirowsko-piastowska ciągłość dynastyczna zgrabnie zakorzenia Piastów w chlubnej historii pierwszego słowiańskiego państwa w Europie Środkowej, co nadaje naszej dynastii poloru kontynuatorów tamtych sukcesów politycznych. Na razie nie widać lepszego wyjaśnienia zaskakującego sukcesu Mieszka I, bo innym stawianym hipotezom brakuje równie przekonującego wsparcia. Nie wystarczy samo przekonanie, że nasz pierwszy historyczny władca po prostu musiał być „Polakiem”.


Pozostaje jeszcze jedno ważne pytanie: dlaczego wielkomorawskich przodków zapomniano, czy też raczej świadomie wymazano z piastowskiej pamięci dynastycznej? Zapewne kryła się za tym propagandowa chęć ukrycia „obcości” dynastii. Sympatyczna, choć mało wiarygodna legenda o biednym, lecz uczciwym kmieciu Piaście, którego syna wyniósł na tron książęcy sam „lud”, pozwoliła Piastom deklarować, że są prawdziwie „przyrodzonymi panami” Polaków.


Szansę na weryfikację tej hipotezy oferują potencjalnie badania archeogenetyczne. Niestety w przypadku Piastów aż do XII wieku nie mamy kości, na których możnaby je przeprowadzić.


(Z książki Korzenie Polski)


#historia #ciekawostki #czytajzhejto #notatkismierdakowa

72a2e0f7-40a6-43f5-9b63-0016dabf1730
Bystrygrzes

a nie prosiciej cofnac sie w czasie i zapytac goscia "a od kogos ty jest?" a pozniej " skaj zes przylozl?"

Umpolung

To ja dorzucę od siebie ciekawostkę. Na początku XI wieku, na Pomorzu władał niejaki Siemomysł Pomorski. Domniemuje się że był spokrewniony z Piastami. Jeżeli byłaby to prawda to uwiarygidniałoby to Siemomysła Piasta jako historycznego władcę Polan (w tamtych czasach bardzo popularne było nadawanie imion po przodkach). Ogólnie niewiele o nim wiadomo, ale sama hipoteza pokrewieństwa z Piastami wydaje mi się ciekawa. https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Siemomys%C5%82_pomorski

kitty95

Z lasu one Piasty wyponczkowali. Nie było nic, a potem był Piast. Piastoperpetuum Polognae.

Zaloguj się aby komentować

Front Bałkański w I wojnie światowej część 21, na podstawie "Through the Serbian Campaign -The Great Retreat of the Serbian Army" By Gordon Gordon-Smith wyd. 1916


#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #VoivodePutnik


Poprzednie części pod tagiem #voivodeputnik


Gdy zamieć wciąż trwała, mój francuski współbrat i ja zatrzymaliśmy się na stacji kolejowej w Prisztinie tak długo, jak tylko mogliśmy, obserwując przez cały dzień załadunek armii serbskiej, która była teraz w drodze do ofensywy w górach Katczanik przeciwko Bułgarom. Pułk za pułkiem i bateria za baterią ustawiały się pod bezlitosnym podmuchem wichury i w padającym śniegu, aby czekać na swoją kolej do odwrotu. Żołnierze byli zziębnięci do szpiku kości i mieli przed sobą długą podróż koleją w otwartych wagonach, wystawionych na ostrą wichurę. Po dotarciu do celu musieli rozpocząć męczący marsz w zaśnieżonych górach, naprzeciw silnie okopanego wroga. Ich zadanie wydawało się ponad ludzkie siły, ale była to ostatnia desperacka szansa w straszliwej grze wojennej.


Nie pozostawiono im innego wyboru. Siły austriacko-niemieckie pod dowództwem generała von Gallwitza, nacierające z północnego zachodu, znajdowały się zaledwie piętnaście mil od nich. Feldmarszałek von Mackensen na północy powoli, ale zdecydowanie zbliżał się do Prisztiny, podczas gdy armia bułgarska nacierała z południowego wschodu. Ponieważ cała południowa granica, od Strumnitzy do Monastyru, była teraz w posiadaniu Bułgarów, krąg stali wokół skazanej na zagładę armii serbskiej był prawie kompletny. Tylko jedna linia odwrotu wciąż pozostawała dla niej otwarta - droga do Prisrend. Ale ta droga nie oferowała ratunku. Linia wroga zbliżała się do Prisrend tak samo nieubłaganie jak do Prisztiny, a w Prisrend dalszy odwrót nie był możliwy, granice serbskiego terytorium zostały osiągnięte. Za Prisrend leżały opustoszałe pasma górskie Albanii. Los walecznej armii króla Piotra zależał zatem od ostatniego rzutu na szalę, desperackiej ofensywy mającej na celu przełamanie okrążającej linii bułgarskiej w kierunku Uskubu. Gdyby próba ta zakończyła się sukcesem i została wsparta równoczesnym atakiem aliantów z Salonik, istniała szansa, że Serbowie będą w stanie połączyć siły z wojskami francuskimi i brytyjskimi. Gdyby tak się stało, zapewniłoby to przynajmniej bezpieczną linię odwrotu na terytorium Grecji.


Oficerowie, z którymi rozmawiałem na stacji kolejowej, nie mieli złudzeń co do powodzenia tego desperackiego wysiłku. Ich oddziały były wyczerpane i zniechęcone trzystumilowym marszem znad Dunaju. Dezercje były liczne, a zapasy żywności i paszy wyczerpywały się. Wysiłek wydawał się ponad siły tej wypróbowanej armii. Ale, jak już wspomniałem, była to ostatnia nadzieja i jako taka została przyjęta. Oficerowie i żołnierze przygotowali się do tego ostatecznego wysiłku. Kiedy jednak nadeszła godzina trzecia, nie mogliśmy już dłużej zwlekać z wyruszeniem do Prisztiny. Mieliśmy przed sobą dwie godziny marszu, by dotrzeć do miasta, a o piątej zaczynała zapadać noc. W Serbii zmierzch panuje rzadko lub wcale, a ciemność zapada kilka minut po zachodzie słońca. Ponieważ musieliśmy znaleźć nasz wóz wśród dziesięciu tysięcy zaparkowanych w górach wokół miasta, nie chcieliśmy dotrzeć do Prisztiny po zmroku. Kiedy wyszliśmy ze stacji, naszym oczom ukazał się wspaniały widok. Jak okiem sięgnąć, z każdej strony rozciągała się pokryta śniegiem równina Kossowa. Każdy element krajobrazu był zamazany przez całun śniegu głęboki na stopy. Ponad nim widać było długie linie pokrytych śniegiem postaci, których kolumny ciągnęły się kilometrami. Były to serbskie pułki wyruszające w męczący marsz do pasma górskiego, przez które muszą się przedrzeć, by połączyć siły z Francuzami. Miały one szczególnie upiorny wygląd ze względu na fakt, że każdy mężczyzna próbował chronić się przed padającym śniegiem, owijając się w część płótna namiotowego, którą niósł.


Do tego czasu wiatr ucichł i wszędzie panowała dziwna cisza, która towarzyszy obfitym opadom śniegu. We wszystkich kierunkach widmowe kolumny posuwały się w pojedynczym szeregu przez pola i wzdłuż dróg. Ze wszystkich stron leżały martwe konie i woły, pojedynczo i w stertach, na wpół zakopane w śniegu, a nad głowami wirowały i skrzeczały roje padlinożernych wron. To była realizacja odwrotu z Moskwy, jakiej nigdy nie spodziewałem się zobaczyć. Wychudzone, na wpół wygłodzone twarze mijanych żołnierzy w żaden sposób nie niszczyły iluzji. Kiedy po dwugodzinnej włóczędze dotarliśmy do Prisztiny, czekała nas nowa niespodzianka. Wszystkie wzgórza wokół miasta, które dwadzieścia cztery godziny wcześniej pokryte były dziesiątkami tysięcy wozów transportowych, były całkowicie opustoszałe. Czerwone promienie zachodzącego słońca nie oświetlały niczego poza ciągnącymi się kilometrami dziewiczymi śniegami, nie było widać ani wozu, ani wołu. Kiedy wspięliśmy się na szczyt wzgórza, gdzie zostawiliśmy transport Połączonej Dywizji, z którym był nasz wóz bagażowy, nie znaleźliśmy nic poza czterema działami polowymi, które zostały tam umieszczone w baterii do obrony konwojów przed samolotami. Ludzie z baterii mogli nam tylko powiedzieć, że cały transport został załadowany i odjechał dwie godziny po naszym wyjeździe do Mitrowicy poprzedniego dnia. Jeden z ludzi myślał, że znajdziemy go w obozie niedaleko stacji, ale nie był tego pewien.


Sytuacja nie była wesoła. O zmroku znaleźliśmy się na pokrytej śniegiem, opustoszałej górze, z wozem (który zawierał naszą żywność i bagaż oraz stanowił naszą kwaterę do spania) i naszymi dwoma końmi które całkowicie zniknęły. Wszystko, co mieliśmy na świecie, to ubrania, w których wstaliśmy, i to w mieście, w którym nie było noclegu, a jedzenie nie istniało. Wtedy przypomniałem sobie, że dwa dni wcześniej znalazłem zakwaterowanie dla trzech francuskich pielęgniarek Czerwonego Krzyża, które wyjeżdżały do Prisrend. Gdyby wyjechały, ich pokoje mogłyby być wolne. Trochę zajęło nam odnalezienie ich w ciemnościach, ale w końcu udało się. Zastaliśmy je zajęte przez rosyjskiego lekarza wojskowego i jego personel. Na dziedzińcu stały wozy i konie jego ambulansu, a on i jego sześciu pomocników zajęli pokoje. Ale w czasie wojny, gdzie jest miejsce dla sześciu, jest też miejsce dla ośmiu, więc oddał nam róg podłogi jako miejsce do spania. Poinformował nas, że Sztab Główny Drugiej Armii przybył do Prisztiny. To rozwiązało kwestię jedzenia, dopóki nie znajdziemy naszego wozu, jeśli kiedykolwiek to zrobimy. Podczas wieczornego posiłku w mesie otrzymaliśmy potwierdzenie serbskiej ofensywy w kierunku Uskubu. Było jasne, że traktowano to jako ostatnią nadzieję, szansę na walkę, która może umożliwić Serbom poprawę pozornie beznadziejnej sytuacji. Jednocześnie nikt nie miał złudzeń co do desperackiego charakteru zadania, biorąc pod uwagę straszliwe niedostatki i zmęczenie, przez które właśnie przeszły oddziały. Jednak odwaga i poświęcenie serbskiego żołnierza zdawały się nie mieć granic i uznano, że zrobione zostanie wszystko, co w ludzkiej mocy. Cały następny dzień poświęciliśmy na bezowocne poszukiwania zaginionego wozu. Jedyną wskazówką co do jego możliwego miejsca pobytu było to, że kolumna transportowa Połączonej Dywizji obozowała w Lipljanie, wiosce oddalonej o około trzydzieści kilometrów. Gdy rosyjski lekarz i jego ambulans opuścili dom, w którym się zatrzymaliśmy, zaoferowaliśmy gościnę sekcji Szkockiej Kobiecej Jednostki Medycznej, która była w drodze do Prisrend. Ponieważ sekcja musiała przejechać przez Lipljan, panna Chesney, lekarz prowadzący, zaoferowała nam miejsca w ich samochodzie. 


Po przybyciu do Lipljan odkryliśmy, że kolumna transportowa już odjechała. Dowiedzieliśmy się tylko, że maszeruje w kierunku Prisrend. Dlatego postanowiliśmy kontynuować naszą podróż szkockim ambulansem. Przez cały dzień w Lipljan słyszeliśmy szalejącą bitwę. Pasmo górskie po naszej lewej stronie było sceną walk. Przez całe popołudnie obserwowałem przez lornetkę bułgarskie szrapnele wybuchające wzdłuż grzbietu. W pewnym momencie kilka kompanii bułgarskiej piechoty zdołało nawet prześlizgnąć się między serbskimi liniami i parło naprzód, aż byli w stanie otworzyć ogień do stacji kolejowej około 300 jardów od miejsca, w którym obozował nasz ambulans. Nie wiedzieli, że serbski pułk kawalerii biwakował za kilkoma stogami siana około milę dalej. Pułk ten pospiesznie osiodłał konie i ruszył szybkim kłusem. Kilka minut później znaleźli się na stacji kolejowej. Ludzie wyciągnęli karabiny i zsiedli z koni, a w ciągu dwudziestu minut Bułgarzy zostali przepędzeni. Niekończąca się kolejka transportów wojskowych przejeżdżała przez Lipljan z Prisztiny. Konduktorzy z niepokojem spoglądali na linię wybuchających szrapneli wzdłuż grzbietów gór oddalonych o sześć mil; najwyraźniej zdawali sobie sprawę, że jeśli Bułgarzy zdobędą wzgórza, to wszystko przepadnie wraz z transportem na drodze z Prisztiny do Prisrend.

d4dc7d23-70a8-478d-b534-3a855fcebe88
dc7f6836-47d5-49af-b0fb-1fe1731efba4
5082ac17-f1fd-4b00-9f1b-1e3efd39a4a5
20e8a705-fb1c-4816-9a55-a9bf4a1ca5af

Zaloguj się aby komentować

Jak kryzys klimatyczny i wybuchające wulkany stworzyły Słowian


Pochodzenie Słowian to w Polsce temat drażliwy, bo przecież nasi słowiańscy protoplaści nie mogli być byle kim. Nauka nie ustaliła jednak początków tej najliczniejszej dziś grupy europejskich Indoeuropejczyków.


W połowie I tysiąclecia Słowianie istnieli już jako świadoma swojej odrębności wielka zbiorowość etniczna, przestrzegająca pewnych norm kultury materialnej i komunikująca się wspólnym językiem.


„Pojawienie się” Słowian poprzedził głęboki kryzys demograficzno-gospodarczy widoczny na ziemiach polskich w rozrzedzeniu osadnictwa, regresie rolnictwa, redukcji kontaktów zewnętrznych i zaniku elitarnej kultury materialnej.


W 536 roku wielka erupcja na północnej półkuli spowodowała w Europie spadek temperatury o 1,6–2,5 °C. W latach 539–540 roku kolejny gigantyczny wybuch w okolicy równika – zapewne salwadorskiego wulkanu Ilopango – pogłębił globalny kryzys klimatyczny, powodując w Europie kolejny spadek temperatury o 1,4–2,7 °C, wzmocniony około 547 roku następną, niezidentyfikowaną erupcją.


To samo załamanie klimatyczne udokumentowano również na Bliskim Wschodzie, w Chinach oraz w Ameryce. Kryzys nie ominął też ziem polskich, co potwierdziły analizy rdzeni pobranych z osadów dennych jezior mazurskich. Była to tylko kulminacja pełnego zimnych anomalii okresu, który rozpoczął się już w III wieku. Utrzymujące się od tego czasu ochłodzenie wiązane też jest z serią dotąd nie zidentyfikowanych erupcji.


Głęboki kryzys potwierdzają źródła historyczne z Irlandii (głód w latach 536–539) i z cesarstwa wschodniorzymskiego. W 536 roku Prokopius zanotował, że „Przez cały ten rok słońce świeciło bez promieni jak księżyc”. W latach 537–538 Kasjodor opisywał dramatycznie niezwykłą pogodę i powszechny głód.


Nagłe ochłodzenie i spowolnienie procesów fotosyntezy wskutek redukcji światła słonecznego musiało mieć dramatyczne skutki dla społeczności rolniczych, więc zachwiało wieloma cywilizacjami na kilku kontynentach, a w Europie i w Azji uruchomiło wielkie migracje. Przenosiły się wtedy głównie zagrożone w swoich podstawach gospodarczych zmilitaryzowane elity, a na miejscu zostawali ludzie prości, którzy nie mogli opuścić swoich siedzib. Mogli oni przeżyć pod warunkiem radykalnego zredukowania swoich oczekiwań egzystencjalnych.


Skumulowanym skutkiem tych katastrofalnych zdarzeń było gigantyczne załamanie demograficzne w całej Europie. Ci, którzy nie mogli lub nie chcieli wyemigrować, stanęli wobec bezalternatywnej decyzji „życie za ubóstwo”, redukując swoje oczekiwania do poziomu, który zapewniał samo fizyczne przeżycie. Na ziemiach polskich archeolodzy dokumentują więc zmniejszenie aktywności rolniczej, upadek rzemiosła, zubożenie ludzi, regres kulturowy, zanik elit i rozpad ponadlokalnych instytucji społecznych.


To nie jacyś pierwsi Słowianie wymyślili i rozpropagowali tę prostą kulturę, która była bezalternatywna (?) wobec pogorszenia się warunków środowiska przyrodniczego. To strategia skutecznej adaptacji do sytuacji kryzysowej narzuciła podobne zachowania przystosowawcze mieszkańcom dużych obszarów, których sąsiedzi nazwali „Słowianami”. Zakorzenieni w lokalnym środowisku wykorzystali swoje zgromadzone przez pokolenia umiejętności adaptacyjne do radykalnego uproszczenia swojego systemu gospodarczego.


Ten model gospodarczo-społeczny pojawił się więc nie jako skutek migracji czy ekspansji kulturowej, lecz wymuszonego zjawiskami przyrodniczymi wyboru jedynej drogi przetrwania przez ludzi, którzy wykorzystali umiejętności obecne w każdym gospodarstwie. Były to między innymi: wspierana zbieractwem, rybołówstwem i łowiectwem ręczna uprawa małych areałów, wykonanie „ekonomicznego” w budowie i w ogrzewaniu domu półziemiankowego, domowa produkcja ceramiki i zredukowanie zapotrzebowania na metale. Były to społeczności niemal autarkiczne, bez organizacji wykraczającej poza lokalną wspólnotę i bez potrzeby stałych kontaktów ze światem zewnętrznym.


Nieprzypadkowo pierwsze informacje o Słowianach zanotowane przez Jordanesa i Prokopiusa pochodzą właśnie z połowy VI wieku, kiedy cywilizowane południe trawił już głęboki kryzys. Bizantyńczycy dostrzegli wówczas na północ od swoich granic ludzi dobrze do niego przystosowanych dzięki prostej strategii przetrwania, umożliwiającej uniezależniającą od świata zewnętrznego samowystarczalność. Nadali tym specyficznym społecznościom zbiorczą nazwę „Słowian”.


Ich pojawienie się nie było wynikiem ekspansji nosicieli nowej kultury, lecz skutkiem przystosowania się zasiedziałej już ludności do warunków anomalii klimatycznej. Ta strategia okazała się alternatywą właściwą w tym specyficznym czasie i łatwą do przyjęcia przez zasiedziałą ludność rolniczą, której poziom życia był bardzo skromny nawet w czasie rozkwitu elitarnych kultur okresu wpływów rzymskich.


(Z książki Korzenie Polski)


#historia #ciekawostki #czytajzhejto #notatkismierdakowa

GazelkaFarelka

@kitty95 @AureliaNova Jedną z przesłanek zalet kultury słowiańskiej jest np. przeciętny wzrost


Wyższy średni wzrost świadczył o lepszym odżywieniu szerokich mas społeczeństwa, co zgadza się i potwierdza teorię (potwierdzaną również przez źródła archeologiczne), że kultura Słowian była egalitarna, nie było hierarchii społecznej, warstw rządzących a Słowianin nie musił sobie i swoim dzieciom od gęby odejmować żeby karmić jakąś warstwę wyzyskiwaczy (czyli elit tworzących proto-państwowość). Dodatkowo podstawą pożywienia Słowian były kasze, dzięki czemu mieli zdrowsze zęby od kultur spożywających chleb (w mące mielonej na żarnach znajdował się piach, ścierający szkliwo). Czyli nie dość że się nie narobili bez potrzeby, bo mielenie i pieczenie to dużo roboty, to jeszcze mieli zdrowsze zęby, co wpływa na zdrowie, dlugość i jakość życia.


https://wielkahistoria.pl/wzrost-w-sredniowieczu-przekonanie-ze-ludzie-byli-wtedy-niscy-jest-zupelnie-falszywe/


Starożytny Rzym pozostawił imponujące budowle, budząc przekonanie że jego mieszkańcom na pewno żyło się lepiej. Nic bardziej mylnego. Monumentalne budowle są budowane dla bogatych, kosztem biednych ludzi. Przeciętny rzymianin nie miał nic, żywił się rozdawanym chlebem i oliwą, mógł co najwyżej zaciągnąć się do armii, ale za to mógł sobie pooglądać igrzyska w cyrku. Całą ziemię stanowiły olbrzymie latyfundia posiadane przez oligarchów i obrabiane przez niewolników. Nic dziwnego, że Imperium w końcu upadło, bo nikt poza garstką najbogatszych nie miał w nim żadnego interesu.

kitty95

@GazelkaFarelka ja o zupie, ty o dupie


Mówimy o braku pozostałości, a nie ustroju. I znowu są przykłady z Amazonii plemion żyjących w literalnej komunie społecznej. W średniowieczu ludzie nie tyle byli wysocy, co krzepcy ze względu na ciągłą pracę fizyczną. Zbroja też swoje ważyła. Tylko to średniowiecze, mówimy o czasach -1000 lat i wczesniej, czyli jakieś 40-50 generacji.


Nie mniej dalej brak odpowiedzi skąd ziutek w puszczy wiedział jak piec wybudować i skąd te tony bursztynu. No i last but not least skąd tak ochocze zaadaptowanie do katolicyzmu wcześniejszych rytuałów i obrzędów. Przecież pojedynczymi ziutkami z puszczy nikt by się nie przejmował. Ergo ta teoria o pączkowaniu przez bory i lasy ma dziury jak w starych kalesonach.


Ps. Budowle monumentalne też trzeba mieć z czego budować, a na większości terenu Polski (dzisiejszej) nie bardzo jest z czego. Poza drewnem. No ale zobacz, Wikingowie żadnych monumentalnych budowli nie stawiali, a wiemy o nich sporo więcej niż o prasłowianach. I znowu zagwozdka.

GazelkaFarelka

@kitty95 Nie mam pojęcia dlaczego zakładasz, że "ziutek z puszczy" to synonim kompletnego idioty. Żeby przetrwać w puszczy trzeba opracować i posiadać konkretne rozwiązania, jak między innymi kamienny piec, żeby mieć gdzie ugotować żarcie i nie umrzeć z zimna w zimie. Musiał posiadać tą umiejętność, bo gdyby jej nie posiadał to by umarł i go nie było, to chyba proste.

WysokiTrzmiel

@GazelkaFarelka Widzę, że masz sporą wiedzę w temacie naszych przodków. Może zrobisz wpis i napiszesz to co tutaj w jednym poście plus kilka mniej oczywistych faktów?

Z przyjemnością poczytam.

GazelkaFarelka

@WysokiTrzmiel Nie podejmę się, bo moja wiedza chociaż wychodzi poza ramy standardowej edukacji to nie jest na tyle kompletna żeby robić kompletne wykłady. Ale mogę polecić kilka moim zdaniem dobrych popuarnonaukowych książek wprowadzających w temat. Polecam poza tym czytanie różnych artykułów czy podcastów na tematy archeologiczne.

WysokiTrzmiel

@GazelkaFarelka Nie myślałem o kompletnym wykładzie, ale w takim razie poproszę o polecajkę książek. Dodam sobie do listy zakupowej ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Greyman

@smierdakow podziękowania za rzucenie tematu. Nie spodziewałem się względnie merytorycznej dyskusji, która się tu wywiązała. Jakoś zawsze tematy "co się działo w naszej okolicy między V a X wiekiem" omijały mnie szerszym lub węższym łukiem, a tu proszę - więcej niż jedna teoria i ciekawa książka do dorzucenia na listę.


O taki portal nic nie robiłem.

Zaloguj się aby komentować

Starożytni uczeni Polski nie znali, ale Wisłę tak


Niestety, nie znajdziemy u starożytnych autorów żadnej wzmianki o „Polsce” lub o „Polakach”, bo te nazwy pojawiły się dopiero na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia naszej ery. Nie oznacza to, że ówcześni mieszkańcy Śródziemnomorza nie mieli żadnej wiedzy o „naszych” ziemiach. Była to jednak wiedza bardzo powierzchowna i ograniczona do garści niesprawdzalnych stereotypów, które jeden autor przejmował od drugiego. Ludzie wykształceni geograficznie słyszeli natomiast o wielkiej rzece Wiśle, która przez stulecia była jedynym konkretem geograficznym, jaki kojarzono z naszą częścią Europy.


Nie wiemy, co oznaczała nazwa naszej największej rzeki, bo ten hydronim, wraz z nazwami wielu innych polskich rzek (łącznie z Odrą i Wartą), wywodzi się z nieznanych nam języków przedindoeuropejskich. Pochodzi więc sprzed ponad trzech tysięcy lat, należąc do tzw. hydronimów staroeuropejskich.


Najstarszy dowód starożytnej wiedzy o Wiśle zawdzięczamy Markowi Wipsaniuszowi Agryppie (63–12 p.n.e.). Na podstawie dostępnych w Rzymie informacji opracował on mapę znanego wówczas świata, którą wyrzeźbiono w marmurze. Nie zachował się niestety komentarz geograficzny samego Agryppy. Z relacji tych, którzy tę mapę widzieli i opisali (np. Pliniusz Starszy), wiemy, że Wisła pełniła na niej ważną funkcję graniczną, rozdzielając Germanię od Dacji.


Od tego czasu Wisła na stałe weszła do wiedzy geograficznej uczonych elit starożytności, czego najstarszym dowodem jest dzieło tajemniczego geografa rzymskiego Pomponiusza Meli. W latach 43–44 n.e. stworzył on zachowany w całości traktat geograficzny, w którym opisał znany Rzymianom świat. To tam znajdziemy najstarszy zapis w formie Visula. Według jego koncepcji Wisła wpadała do zatoki Codanus (Bałtyk), płynąc najpierw pomiędzy Germanią a Sarmacją. Jego wizja kształtu świata w postaci otoczonego panoceanem kręgu z umieszczoną w środku Italią na stulecia zdominowała naukę europejską.


Pierwsze potwierdzenie bezpośredniego kontaktu Rzymian z obszarem nadwiślańskim zawdzięczamy złej sławy cesarzowi Neronowi. Wiedziony geograficzną ciekawością odległych peryferii znanego ówcześnie świata, wysłał on trzy ekspedycje „badawcze”, które miały odpowiedzieć na pytania nurtujące Rzymian: ekspedycja południowa miała dotrzeć do źródeł Nilu, wschodnia – do jazonowej Kolchidy, a północna nad bursztynonośne wybrzeże Bałtyku. Nie wiemy niestety, jakie informacje w 63 roku przywiózł z północy rzymski ekwita (zamożny obywatel cesarstwa), którego cesarz postawił na czele wyprawy nad Bałtyk. Dla ówczesnych komentatorów ważniejsze było bowiem to, że przywieziony przez cesarskich wysłanników bursztyn wystarczył do ozdobienia całego Cyrku Nerona na czas igrzysk, tak lubianych przez cesarza.


Powyższe wiadomości znajdziemy zebrane w napisanym przez Pliniusza Starszego (23–79 r. n.e.) w latach 77–79 encyklopedycznym dziele pt. Historia naturalna. Opisuje w nim zarówno znaną sobie marmurową mapę Marka Agryppy, jak też powołuje się na autorytet Pomponiusza Meli i wspomina wyprawę z czasów cesarza Nerona. Sam wielką rzekę, która miała rozdzielać Germanię i Sarmację, wpadając później do Bałtyku, nazwanego tam „Morzem Swebskim”, nazywa Vistla i Vistillus.


O dziwo chyba niewiele wiedział o tych terenach albo się nimi nie interesował jego młodszy kolega, nuworysz i znakomity historyk Publiusz Korneliusz Tacyt (ok. 55–120). Skupiony głównie na „etnograficznym” opisie ludów zamieszkujących bezpośrednio sąsiadującą z cesarstwem Germanię, wspomniał tylko na wschodzie ludy nadbałtyckich Estów oraz Wenetów zamieszkujących między Germanami a Sarmatami, a więc gdzieś nad Wisłą, która miała rozdzielać te ludy.

(...)

Dla większości uczonych rzymskich to właśnie Wisła symbolicznie rozdzielała bliską zagranicę, za którą uważano Germanię, od tajemniczych terenów położonych gdzieś na północy i wschodzie, które poszczególni autorzy zamiennie nazywali Dacją, Sarmacją lub Scytią. Aby zwiększyć wiarygodność przekazu, „zaludniano” je stopniowo rozmaitymi ludami, których egzotyczne nazwy etniczne są dzisiaj w większości całkowicie nieczytelne.


(Z książki Korzenie Polski)


#historia #ciekawostki #czytajzhejto

5473e180-9d45-4ab3-a1d8-392984ed601f
a324e822-8207-46ba-8ae0-57480e39c727
HolenderskiWafel

Te mapki to rekonstrukcje, czyli zrobione przez autorów książki? Na początku myślałem że to Rzymianie rysowali 🙃

smierdakow

@HolenderskiWafel w książce jest dokładnie taka rekonstrukcja, do wpisu wziąłem coś bardziej czytelnego z neta

aee5004b-d398-42ae-b5a9-53fcf11b4ae4
HolenderskiWafel

@smierdakow co to za odwzorowanie w ogóle? Chyba że to jest jeszcze oparte o płaska ziemię?

Chrabonszcz

Chyba ślepy z głuchym te mapy robili

kitty95

Bardziej interesujący jest fakt, że historii przed 966 praktycznie nie ma. Jesf jakiś Biskipin, jakaś Calisia, a tak same bory i lasy, a tu nagle Mieszko z kapelusza wyskakuje i już jest cywilizacja. Jedni tłumaczą to brakiem jakichkolwiek zapisów historycznych, inni że zostały one celowo zniszczone.

kitty95

@GazelkaFarelka a dzięki, zapoznam się. Masz rację, że temat "co było wcześniej" jest skrupulatnie pomijany w edukacji, ale też szeroko rozumianej kulturze. Po prostu ni ma. A ludzie którzy oddają cześć Swarożycowi są uważani za słabowitych na umyśle.

Zaloguj się aby komentować