#trekking

18
136

Siema jestem na etapie planowania wycieczki do Oslo, bo bilety lotnicze z Gdańska są dość tanie i zastanawiam się co można zwiedzić w okolicy i gdzie wyskoczyć na trekking? Zależy mi, żeby zobaczyć coś typowo norweskiego (oprócz cen xd) i poznać ich kulturę najbardziej jak się da.

Utrudnienie jest niestety takie, że nie mam auta i nie planuje go wynajmować a z tego co słyszałem to Norwegię ciężko ogarnąć bez auta.

Tak, więc gdybym pojechał to byłbym zależny od busów i pociągów.


Poleciałbym za tydzień i byłbym przez tak około 5 dni.

Myślicie, że jest sens czy bez auta i wyjazdu w góry sobie odpuścić?


#norwegia #oslo #trekking #podrozujzhejto #wakacje

Aksal89

Jeśli zależy ci na chodzeniu po górach, to lepiej lecieć do Alesund, niż do Oslo. Ale bez auta będzie raczej ciężko się obejść wtedy 😉 w Oslo jest fajne muzeum historii naturalnej, muzeum Muncha, warto zobaczyć park Vigelanda. Ja tyle widziałem w jeden dzień, poruszając się piechotą, plus jeden przejazd taksówką, więc się da 😉 ale do najbliższych gór masz kawałek i na pewno nie będą nawet w 1/50 tak spektakularne jak fiordy w okolicy Alesund.

Stashqo

@JakTamCoTam Zacznijmy od tego że Oslo to nie Norwegia ( ͡° ͜ʖ ͡°) Jak chcesz coś zobaczyć a nie chcesz auta to w Oslo wsiądź w pociąg do Bergen wczesnym rankiem, wysiądź w 3/4 drogi w Myrdal, przejedź się Flåmsbane do wspomnianego Flåm, zjesz sobie pyszną dziczyznę i napijesz lokalnego piwka w pubie Ægir, potem z powrotem do Myrdal i dalej do Bergen. Widoki po drodze niezapomniane.

Samo Bergen to ze 2dni zwiedzania. Trekking/hike? W zasadzie wszędzie, wyjeżdżasz do granicy miasta, idziesz w las i jakbyś chodził po Tatrach. Najlepsze trasy dojazd niestety autem tylko, w niektóre miejsca dojeżdża komunikacja, ale to raczej te mocno przesycone turystami, np preikestolen czy trolltunga.

GtotheG

@JakTamCoTam okolice Oslo sa slabe do trekkingow. Jak tak to wybierz cos bardziej na polnoc. Bez auta raczej nic nie zwiedzisz… komunikacja jest dosyc droga, jedzenie tez jest mega drogie. Ja z moimi szwedzkimi zarobkami do Norwegii jezdzilam z konserwami xD bo male opakowanie szynki tam to 30 zl. policz sobie dobrze te wydatki, bo te tanie loty to sa bardzo „sprytne”

Zaloguj się aby komentować

Elo hikingowe świry! Szukam nowych butów (wysokich) i zastanawiam się nad wybraniem czegoś z jednej z tych trzech firm. Merrell, The North Face, Salomon. Szukam opini na temat jakości wykonania oraz jak się sprawują podczas wędrówek i ewetalnych problemach.

#hiking #buty #trekking

2a14fbec-f046-472c-b3e4-3c9da92bc2d4
peposlav

@michalnaszlaku Polecam Zamberlan. Są z mega grubej skóry, mają twardą podeszwę i myślę, że starczą mi na co najmniej 10 lat.

Sweet_acc_pr0sa

@michalnaszlaku ja jestem z tych dziwnych i zawsze wybieram adidasy free hkery xD juz drugie kupilem

banan

@michalnaszlaku kolega od lat chodzi w Salomonach i narzekał że ostatnio bardzo się popsuły. Ostatnie buty które od nich kupił same się rozkleiły co w butach za 1k zł nigdy nie powinno się zdarzyć. Ale nie wiem jaki model

Zaloguj się aby komentować

Próbował ktoś w miesiącach letnich robić 1-nocne wypady do lasu? Jak to wygląda obok dużego miasta? Dużo ludzi się kręci?


#turystyka może też #rower #trekking

PoProstuJJ

Owszem, ale nie obok dużego miasta, bo się spodziewałem właśnie tłoku. Wiec wybrałem teren blisko miasta ok 20k. Mimo tego ze był to obszar objęty programem zanocuj w lesie to nie spotkałem nikogo przez 2 dni. Sam chętnie dowiem się jak to wygląda bliżej dużych miast

Ragnarokk

Ale chcesz w lesie nocować, czy całą noc się szwendać?

tmg

Zależy jaki to las. W Lasach Janowskich łaziłem dwa dni i nie spotkałem żywego człowieka. Za to za wiele gzów i komarów

Zaloguj się aby komentować

W ramach wychodzenia z przegrywu chłop dokonał kolejnego zakupu, i prezentuje kolejny wpis:


Z wycieczki w Pireneje podczas długiego weekendu nici firmę trzeba pilnować.


Będzie zamiast tego wyjazd do Zakopanego i zdobycie jakiegoś szczytu (Rysy i Świnica???) plus przejście jakiegoś fajnego szlaku. A potem może na 2-3 dni w Bieszczady pochodzić po jakichś mniej obleganych szlakach, może na Słowację przejdzie przez góry do Runin??? Podobno bardzo ładna wieś po Słowackiej stronie.


Relacja z wjazdu będzie tu wrzucona, oczywiście ze zdjęciem ze szczytu.


Zamiast małego 20-24 litrowego plecaka trekingowo-wspinaczkowego który planował kupić, postanowił kupić coś bardziej uniwersalnego w jego obecnej sytuacji. Zwykły klasyczny tornister fjallrajven kanken. Wersja z kieszenią na laptopa 15 cali czyli 18 litrowy. Na mniejszy plecak wspinaczkowy przyjdzie jeszcze czas.


Będzie to o wiele bardziej uniwersalny plecak. Nada się nie tylko w góry na jednodniowe wycieczki kiedy 40l plecak trekingowy będzie leżał w badzie wypadowej. Sprawdzi się także jako bagaż podręczny w samolocie, do zwiedzania miejskich atrakcji/zabytków, na plażę, po zakupy spożywcze aby je przynieść na pole kempingowe, na co dzień w warszawie też go będzie używał. Ogólnie taki klasyczny bo taki pasuje do stylu Jego.


Oprócz tego kupił sobie skarpetki trekingowe i rękawiczki trekingowe ale jeszcze nie doszły paczki. Rękawiczki bo planuje kijki kupić a zawsze mu ręce marzły. Ale to chyba zdjęć skarpetek i rękawiczek nie będzie wrzucał bez przesady.


link do poprzedniego wpisu:


https://www.hejto.pl/wpis/dla-chlopa-pan-kurier-doniosl-buciki-beda-w-sam-raz-na-trekingi-po-tatrach-wysok


następny wpis po długim weekendzie jeśli nie spadnie w przepaść zdobywając Tatrzańskie szczyty.


#przegryw #gory #trekking #depresja #wychodzimyzprzegrywu

9f303c8d-fc96-4047-9d9a-617b42e28b67
41c5633e-fc24-4e0c-b482-2f749a703d8d
81a0b074-6327-48b9-b0c3-dd0e92b38dfb
Today

@SiostraNieZdradziDziewczynaTak w Tatrach cały czas leży śnieg na szlakach, szczególnie w wyższych partiach. Lepiej pójść w coś niższego i mniej obleganego i pocieszyć się słońcem

Zaloguj się aby komentować

#dziendobry Tomki i Tosie, ktoś chetny na kawke? 😁


W takim miejscu, o tej porze, przy zejściu z gór wybitnie smakuje:)


Cop de Bavella, #korsyka


#gory #kawa #podroze #trekking

57ecdaee-fbc1-440a-861c-d91d2b33e6ca
nxo userbar
ciszej

@nxo ależ cudownie! Czytałam kiedyś o górskich szlakach na Korsyce, bodajże w National Geographic, i zdecydowanie znajduje się na mojej liście do zobaczenia! Dużo turystów na szlakach?

nxo

@ciszej fajne miejsce, nie powiem:) korsyka ogólnie jest najbardziej górzysta wyspa morza śródziemnego, no i ma fajny szlak gr20. Ten rok jest zimny, wiec ludzi malo, zwlaszcza teraz przed "sezonem" no i w porach gdy ja chodzę, pierwszych przeważnie spotykam jak wracam ¯⁠\⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯

Lap kilka fotek z dzisiaj:) ps.na zdjeciach to nie ja, tylko kumpel, ja robilem fotki:)

82919d80-1ba2-40e4-8be3-e5c1e717943e
30dd476b-9e4d-4a27-ba15-ca376508b15d
06aa179a-47bf-43e6-9f1a-bc99d56d0a12
Sniffer

@nxo ależ pięknie! Niewykluczone, że trafia na listę miejsc do odwiedzenia

Zaloguj się aby komentować

Dla chłopa pan kurier doniósł buciki.


Będą w sam raz na trekingi po Tatrach wysokich, Alpach i Himalajach, może4e się uda zrobić niebawem treking dookoła Annapurny???


A na wejścia na Elbrus Kazbek i Ararat kupi sobie jeszcze inne buty. Może La sportiva G2 Evo/G5 Evo???


-----------------------------------------------------------------------------------------------


Sprzedawca okazał się uczciwy i po podeszwach widać że buty nowiutkie. Teraz jeszcze musi mały plecak kupić 18-24 litry przed długim weekendem.


porównując Meindl Engadin które już posiada:


  • trochę bardziej elastyczna podeszwa

  • większa mobilność w stawie skokowym szczególnie przód tył (cholewka jest wycięta z tyłu) na boki trzyma podobnie

  • smuklejsza cholewka więc lepsze na jakieś skały bardziej techniczne podejścia

  • mniej agresywny bieżnik gorszy na błoto i śnieg lepszy na skały

  • posiadają Gore-Tex

  • rozmiar 42,4 Meindl vs Zamberlan 43 = Zamberlany wyrażnie lżejsze nie ma wagi pod reką ale na oko 100g na sztuce. 100g na nogach to podobno tak jak 1kg w plecaku. Czyli jak by nosić 2kg lżejszy plecak.


Meindl Engadin to bardziej but do bushcraftu i ciężkiego wielodniowego trekingu z dużym plecakiem. Na wielodniowe wyprawy do jakiejś tundy dla myśliwych polujących w górach, na treking w Bieszczady późną jesienią gdy wszędzie błoto. Chłop drugi raz by ich nie kupił bo nie mają Gore-Texu ale to świetne dobrej jakości buty i kiedyś były tanie 880zł dał tylko, teraz 1300zł kosztują.


ling do poprzedniego wpisu o wychodzeniu z przegrywu:


https://www.hejto.pl/wpis/chlop-jednak-kupil-te-buty-co-niby-sa-nowe-wedlug-sprzedawcy-nie-wygladaja-najwy


#przegryw #gory #trekking #depresja #wychodzimyzprzegrywu

60b34ca3-e9fe-4727-8760-411e16b6c067
86313f0d-9e30-4a6e-ae73-0f05265c6545
3dde09c5-f432-433a-9c5b-70e399627277
a3b6b470-bcff-4af1-b52a-11047ccfa9db
Qrseed

karwasztwarz, nienawidze tego dla chlopa, chlop costam, az sie wstydze za piszacych, jak to czytam.


Buty fajowe.

Zaloguj się aby komentować

Chłop jednak kupił te buty co niby są nowe według sprzedawcy. Nie wyglądają, najwyżej odeśle.


1550zł(w sklepie za nowe) -800=750zł oszczędności


opłaca się dla chłopa


link do poprzedniego wpisu


https://www.hejto.pl/wpis/chlop-tak-jak-obiecal-bedzie-dokumentowal-zwoje-wychodzenie-z-przegrywu-pod-tagi


#przegryw #gory #trekking #depresja #wychodzimyzprzegrywu

86498cda-9766-4c9d-b8c9-a219fa7a67d3
Johnnoosh

@SiostraNieZdradziDziewczynaTak

Można się czymś zarazić od używanych butów

Zaloguj się aby komentować

Chłop tak jak obiecał będzie dokumentował zwoje wychodzenie z przegrywu pod tagiem #wychodzimyzprzegrywu


Na początek planuje kupić spodnie trekingowe i 2 koszulki merino z krótkim i długim rękawem.


Ciuchy folcraz MT500 i 900 mają podobno świetną opinię. merino z decathlonu w szczególności. Podobno nie ustępuje Icbreakerowi i smartwool za połowę ceny.


Jest tu jakiś ekspert który może doradzić?


Do tego skarpety trekingowe, teraz chłop ma tylko 2 pary grubych smartwool za ciepłe na lato. pewna firma sprzedaje przecenione dość cieńsze HANWAG TREK MERINO z 109zł na 45zł bo mają małą dziurkę. To mama chłopu załata i będzie miał oszczędność A może zamiast tego kupić jakieś jakieś cienkie letnie z climacool??


Buty chłop ma obecnie model Meindl Engadin (dał 880zł a teraz kosztują 1400) a do nich raki _CAMP Stalker a_le potrzebuje czegoś lżejszego z Gore-texem - może ktoś coś doradzi? Budżet do 1400zł


Może ZAMBERLAN Gardena, albo Tofane? Gardena można wyrwać za 1200 Tofane 1500 ale ktoś wystawił praktycznie nowe Tofane na allegro za 800zł


Pod każdym wpisem będzie link do poprzedniego wpisu aby łatwiej było śledzić postępy i aby miał większą motywację do robienia postępów:


planuje wrzucać 1-4 wpisów miesięcznie, Link


https://www.hejto.pl/wpis/chlop-w-ramach-wychodzimyzprzegrywu-przez-ostatnie-4-miesiace-od-stycznia-dokona


Chłop już widzi że się w budżecie 4000-5000 nie zamknie musi jeszcze mały plecak 20-28L dokupić na szybko przed następnym wyjazdem. A potem w ciuchy bardziej zimowe i w śpiwór zainwestować.


#przegryw #gory #trekking #depresja #wychodzimyzprzegrywu

8b807b45-4ec7-4383-8af9-a5985b6e7034
62ea7b07-4950-473d-8f41-6654ef328533
9c46b480-9398-48ad-907a-9a4fb02f2299
dc9bd608-6037-4dfd-9ce5-96d6aef5a063
4c7c97ae-c58c-4c3b-9fd4-a4f0a49b0c77
szmaragdowy_koral

@SiostraNieZdradziDziewczynaTak ja pierrrdole ale to wszystko drogie

Zaloguj się aby komentować

Chułop powrócił z Gór cały i zdrowy a warunki miał takie że mógł na serio nie powrócić cały i zdrowy!!!


Przedwczoraj wiał wiater taki wilgotny i mroźny ok 50-70km/h przy temperaturze ok 2 stopnie^C Chułop 2,5 godziny w takich warunkach wędrował po górach a nie tylko na połoninę na chwilę wyskoczył, ok 1400 m npm to było !!!


Link do poprzedniego wpisu:


https://www.hejto.pl/wpis/ale-sie-jaram-nie-jade-na-3-4-dni-w-polskie-tatry-bieszczady-tylko-na-8-do-rumun


 #chwalesie#gory#trekking#rumunia#majowka


#chwalesie #gory #trekking #rumunia #majowka

f1268a96-0b14-4878-a7fa-49acbdd2942f
MartwyKrolik

Fajny klimat, jak z Sillent HIll.

Jarosuaf

Dobrze, że Cie misie nie zjadły. W Rumunii ich ponoć sporo.

Zaloguj się aby komentować

Pzdro z #trekking #peru #gory


Salkantay trek, jeden z ciekawszych krotkich trekkingow w moim zyciu:).


Gdyby ktos mial pytania jak go przysolowac to walcie smialo!

4a5146e2-4ba8-426e-b0a5-1d066833c685
02251f19-35bc-4120-ab47-d5882b9e358b
michalnaszlaku

Jak możesz to napisz coś więcej To były jednodniowe wypady w różnych kierunkach czy kilkudniowa podróż przed siebie? Jak wrażenia, okolica, bezpieczeństwo w tamtym regionie?

Fajny widok na tych fotkach

Zaloguj się aby komentować

Ale się jaram.


Nie jadę na 3-4 dni w Polskie Tatry/Bieszczady tylko na 8 do Rumuni góry Fogaraskie, zamki Draculi, muzea może jakaś winnica najlepiej taka co koniak produkuje XD


Nie mamy jeszcze ścisłego planu będą brane pod uwagę hotele hostele prywatne kwatery i oczywiście schroniska górskie/szałasy darmowe domki bez pracującej obsługi. Jutro odbieram kumpla i robimy jeszcze po drodze szybkie zakupy spożywcze plus alko (ostrożnie).


Musze jeszcze jakoś ciuchy spakować wszystkie sportowe/trekingowe mi się poniszczyły przez lata nic nie dokupowałem.


Nie byłem na wycieczce z plecakiem od lat. Jaram się bardziej niż jako dzieciak przed koloniami.


#chwalesie #gory #trekking #rumunia #majowka

14877422-2923-4a2c-8c79-ed8131294ffc
28390916-7907-48e8-9569-6e9ba7851a4b
t0mek

@SiostraNieZdradziDziewczynaTak noooo Opinel! Prawidłowo!

Fletcher

@SiostraNieZdradziDziewczynaTak A krem z filtrem? Nawet przy 5*C potrafi przysmarzyć zdrowo. Pamiętam, jak w karkonoszach rok temu tak się załatwiłem zimą Jaka mieszanka gazu? Da radę poniżej zera zagotować? Worek jakiś coby żarcie schować w miśkowym terenie jakim są fogarasze? Ogółem zazdroszczę i pozdrawiam

SiostraNieZdradziDziewczynaTak

AAAAA jeszcze 7-8 godzin i będę w trasie


już więcej nikomu nie odpisuje papa

Zaloguj się aby komentować

Szukam sobie butów trekkingowych, żeby chodzić trochę po górach i ogólnie "w terenie", takich żeby nadawały się na długie chodzenie po twardym podłożu, w cieplejszym sezonie. Nie chcę wydawać dużo, więc rzuciły mi się w oczy takie dwa modele: https://www.ceneo.pl/127386145 i https://www.ceneo.pl/150441059 Te drugie buty niby mają nadawać się do biegania. Czy ktoś z Was miał/ma takie buty? A może coś innego, lepszego w cenie do 200 zł?


#gory #trekking #buty #modadamska

Kubilaj_Khan

Regata robi spoko rzeczy i cenowo tez jest ok

nobodys

@rain Ja polecam bądź co bądź poświecić kilka godzin i poprzymierzać buty w sklepach typu Deichmann, CCC, Martes itp. (w galeriach te sklepy są kilka kroków od siebie). Sam ostatnio jak szukałem nowych trekkingowych na lato to przymierzyłem z 40 par XD zakres cenowy od 100 do 600zł i.. najwygodniejsze z bardzo sensowną podeszwą były deichmannowe "landrover"-y chodzę w nich prawie codziennie od ponad roku, w tym zaliczyły już Małą Fatrę i Słowacki Raj oraz różne lokalne góry i pagórki na Dolnym Śląsku. Najbardziej napaliłem się na kilka modeli Terrexów, ale nawet ich super właściwości nie zastąpią mi tego, że było mi w najróżniejszych rozmiarach już na starcie po prostu niewygodnie.

Empe12

@rain mam te jomy, w innej kolorystyce. Wygodne, łaziłem w nich po Beskidzie, teraz na co dzień i jestem zadowolony.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Mój ostatni dzień w parku narodowym Torres del Paine zapowiadał się pod względem pogody podobnie jak pierwszy - było zimno, solidnie wiało, a z nisko wiszących chmur padał niewielki deszcz. Mój pomysł przejścia kolejnych 18 kilometrów szlaku zamiast czekania w ciepłej knajpce na prom został poddany próbie. Ale tak jak pierwszego dnia martwiłem się, że nie będę miał jak wysuszyć ciuchów gdybym zmókł, tak teraz nie miałem specjalnie wymówek - wieczorem miałem być już w hostelu i pierwszy raz od ponad tygodnia spać w ciepłym łóżku. Oczywiście dochodziły też kwestie ogólnego zmęczenia po zrobieniu tych 112 km. trekkingu, bólu stopy i ryzyka spóźnienia się na autobus, gdyby wiatr uniemożliwiał utrzymanie odpowiedniego tempa, ale miałem to gdzieś - chciałem się przejść.


Po śniadaniu spakowałem namiot - szczęśliwie od jakiegoś czasu już nie padało, więc zewnętrzna warstwa zdążyła trochę przeschnąć. Sprawdziłem godzinę - wkrótce miała wybić 8 rano, więc nie powinienem zwlekać z wyruszeniem. Co prawda zawsze szedłem szybciej niż czas podany na papierowej mapce, ale nie chciałem ryzykować. Mogły mnie różne rzeczy zaskoczyć w ciągu następnych 5 godzin.


Wiało. Może nie aż tak jak pierwszego dnia, gdy czasem nie dało się zrobić kroku, ale miejscami wiało solidnie. Właściwie cieszyłem się, że doświadczyłem tego słynnego patagońskiego wiatru. Bez tego ten trekking uważałbym za niekompletny.


Nie wiem czy mogę wiele napisać na temat tego ostatniego odcinka trekkingu. Nie był on może tak widowiskowy jak pozostałe, ale wciąż bardzo mi się podobał wizualnie. Długie kilometry marszu z widokiem na góry i morza traw - nie potrafiłem się nie zakochać w tych widokach. A nade wszystko cisza i spokój. Jak okiem sięgnąć, nie widziałem żywej duszy. Pasowało mi to.


Niespiesznie szedłem przed siebie, wyjątkowo idąc tempem zbliżonym do tego co podawała ulotka parkowa. Nie chciałem zbyt forsować tempa ze względu na moją prawą stopę - w połowie pętli wokół Torres del Paine zacząłem odczuwać w niej ból - na początku niewielki, ale przybierający na sile z każdym kilometrem. W ostatnich dwóch dniach już zauważalnie kuśtykalem. Było to jakieś naciągnięcie ścięgna lub mięśnia albo inny stan zapalny - ciężko stwierdzić.


Gdzieś w okolicach 10 kilometra marszu przystanąłem, by w jakiś sposób zmniejszyć napięcie w bolącej stopie. Ruchy palcami i uniesienie pięty miały dać ukojenie. Wtedy poczułem przeszywający ból. Syknąłem głośno i gdyby nie asysta kijków trekkingowych runąłbym na ziemię. Zrzuciłem plecak, doskoczyłem na jednej nodze do pobliskiego konaru i usiadłem. Bolało jak cholera i mimo upływu kilkudziesięciu sekund nie chciało przejść.


Oblałem się zimnym potem, częściowo z bólu, częściowo z powodu uświadomienia sobie sytuacji, w której się znalazłem. Byłem jakieś 9 kilometrów od najbliższej cywilizacji, pośrodku szlaku, którym nikt raczej nie przejdzie przez następne kilkadziesiąt godzin albo i dłużej. No dobra, zabrzmiało zbyt dramatycznie - to jednak tylko 9 km. i choćbym faktycznie nie był w stanie postawić stopy na ziemi, jakoś dokuśtykam w jedną lub drugą stronę, nawet jeśli miałbym tymczasowo porzucić bagaż.


No ale ja chciałem zdążyć na ten nieszczęsny autobus, ostatni tego dnia. A żeby to zrobić, musiałbym pozostałe 9 km. pokonać w takim samym tempie jak pierwszą część trasy. Tylko jak to zrobić, skoro stopa odmówiła posłuszeństwa?


Postanowiłem dać sobie 10 minut odpoczynku. Po tym czasie stanąłem na nogi. Wciąż bolało. Już nie tak mocno, ale zdecydowanie bardziej niż przed moim genialnym pomysłem na zredukowanie napięcia mięśni i ścięgien. Zrobiłem kilka kroków i pokręciłem z niezadowoleniem głową - czułem, że za chwilę znów może przeszyć mnie ból, którego nie opanuję. Znów usiadłem.


Po kolejnych 5 minutach postanowiłem mimo wszystko iść przed siebie. Trudno - j⁎⁎⁎ie to j⁎⁎⁎ie. Ponownie założyłem plecak i używając kijków trekkingowych na wzór kul ortopedycznych posuwałem się do przodu.


Ból towarzyszył mi na każdym kroku, ale dało się iść, z tym, że tempo tego marszu było niebezpiecznie niskie. Po 20 minutach kuśtykania obliczyłem, że nie mam prawie żadnego marginesu - muszę utrzymać to samo tempo aż do końca, praktycznie bez zatrzymywania się, inaczej nie zdążę na ten nieszczęsny autobus. To była walka z czasem, którą mogłem minimalnie przegrać, o ile wcześniej ból nie zadałby nokautującego ciosu.


Po godzinie sapania i przesuwania się do przodu trochę się uspokoiłem - udało się nawet wypracować kilka minut buforu. Ból nie zelżał w żaden istotny sposób, ale dało się iść. Cytując klasyka - "chujowo, ale stabilnie".


Na przystanek autobusowy dotarłem z kwadransem zapasu. Zdążyłem nawet rozwinąć poszycie namiotu, żeby podsuszyć je trochę na wietrze i spozierającym akurat spomiędzy chmur słońcu.


Byłem jedynym pasażerem na pokładzie autobusu aż do kolejnego przystanku pół godziny później. Innymi słowy, nikt inny nie szedł tym szlakiem przede mną tego dnia. Nikt też już nim raczej nie podążał później, bo nie miałby gdzie się podziać. Niewykluczone, że byłem pierwszą osobą na tej ścieżce od wielu dni. Jest to bowiem szlak jednostronny, w stronę wyjścia z parku, co oznacza, że idzie się nim już po ukończeniu kilkudziesięcio- lub stukilkunastokilometrowego trekkingu. Nie sądzę, by wielu ludziom chciało się jeszcze łazić po przebyciu takiego dystansu, skoro mogli wygodnie wsiąść na prom i dalej w autobus.


Po niecałej godzinie autobus przekraczał bramę parku, zgarniając jeszcze po drodze kilkudziesięciu turystów, to spod przystani promowej, to z okolic campingu Central. Bez przesady powiem, że zamykał się jeden z piękniejszych rozdziałów w moim życiu.


Starając się pokrótce podsumować ten mój trekking:


- Łącznie przeszedłem 130 kilometrów. Sama pętla w wariancie "O" ma o 18 kilometrów mniej. Popularniejszy wariant "W" jest jeszcze krótszy i liczy sobie około 70 kilometrów.


- To nie jest trekking wysokogórski, wręcz przeciwnie. Większość trasy przebiega na wysokościach między 100 i 500 m.n.p.m. Jest kilka wyższych punktów, (Mirador Brittanico, Base de las Torres oraz Paso John Garner), ale najwyższy z nich sięga zaledwie 1600 metrów, czyli tyle co Śnieżka. Okoliczne szczyty wznoszą się jednak na wysokość około 3000 metrów, co daje niesamowite wrażenie.


- Miałem 8 z góry zarezerwowanych noclegów na polach namiotowych i tego planu się trzymałem. W niektórych dniach chodzenia było mało, więc da się teoretycznie pokonać trasę w krótszym czasie, ale gdybym miał ponownie robić ten trekking, chyba celowałbym podobnie.


- Miałem hiper szczęście co do pogody. Poza pierwszym i ostatnim dniem (no, może jeszcze częściowo przedostatnim) było przepięknie - słońce, właściwie bezchmurnie (oprócz tego nieszczęsnego wschodu słońca przy Base de las Torres, o czym pisałem w jednym z wcześniejszych wpisów), ciepło i bezwietrznie. O ile takie warunki oczywiście mogą się w tym parku zdarzyć, to już 5-6 dni takiej pogody non-stop wprawiało w zdumienie ludzi pracujących na campingach. Normą jest raczej przeplatanie się różnych pór roku, nawet na przestrzeni jednego dnia.


- Walory wizualne - nie jest to mój numer jeden pod względem widoków. Jest oczywiście pięknie, ale jednak np. włoskie Dolomity zrobily na mnie większe wrażenie. Torres del Paine jest bardzo podobne, ale wydaje się nieco mniej imponujące. Co innego lodowiec Grey - on zdecydowanie się wyróżniał i niczego takiego wcześniej nie widziałem. Później miałem okazję podziwiać lodowiec Perito Moreno w Argentynie (przyznam, że robi jeszcze większe wrażenie), ale moment ujrzenia Grey'a po wejściu na przełęcz Johna Garnera zapamiętam do końca życia. Magia.


- Ogólne walory 10/10. Bo oprócz pięknych widoków, ten trekking oferował mi podróż wgłąb siebie. Tak, wiem, brzmi jak pierololo, ale tak było. To była moja pierwsza tego typu samotna, wielodniowa wędrówka, gdzie zdany byłem przede wszystkim na siebie. Miałem okazję wcześniej wchodzić np. na Kilimandżaro, gdzie też szło się łącznie tydzień i spało pod namiotami, ale tam jednak byłem pod stałą opieką obowiązkowych przewodników i szedłem w niewielkiej grupie osob, a tu byłem panem własnego losu. Jasne, poznałem świetnych ludzi na campingach, ale chyba najbardziej podobały mi się te moje samotne momenty. Odległość jaką pokonałem podczas trekkingu była niemała, ale nie może się równać dystansowi, jaki nabrałem do mało istotnych w życiu spraw.


Innymi słowy, polecam


#podroze #polacorojo #patagonia #trekking #gory #chile

7d733de8-db76-440c-9fe6-2ae93b911ecd
4bc8ae34-28ae-4c0a-8e15-277e43ddab9d
50e34a91-fe01-4ec1-8c67-eca034b7bc09
cb9a9b5d-2e8e-4797-b803-f925ebf4e53a
ce6fb9d2-5b94-4b57-82fb-7f13756c06df
bojowonastawionaowca

@Sniffer Pięknie się to rozkręciło, dzięki za wszystkie historie!

Sniffer

@bojowonastawionaowca dziękuję za dzielne czytanie i grzmocenie! Gdyby nie między innymi Twoja zachęta, w ogóle bym nie zaczął

bojowonastawionaowca

@Sniffer Po to się tu wchodzi, żeby taki dobry kontent czytać i chwalić

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Po obfitującym w magiczne chwile i ociekającym endorfinami poprzednim dniu, mój poranek na campingu Grey wydawał się wyzuty z życia. Czy to dlatego, że tego dnia miałem domknąć pętlę wokół Torres del Paine, która była na ten moment jedynym realnym celem przylotu do Ameryki Południowej i nie wciąż nie wiedziałem, co dalej ze sobą począć? A może to przez fakt, że pogoda się skiepściła i już nie było tak pięknie jak w poprzednie dni? A może to zmęczenie dawało o sobie znać? A może samotność? A może zgubienie opaski merino, którą niecały miesiąc wcześniej dostałem na gwiazdkę? A może to znów ten objaw, już zaobserwowany kilkukrotnie w depresji, że po wspaniałym dniu, obfitującym w euforyczne doznania, następowała wielka pustka, wręcz syndrom odstawienny, niczym u alkoholików i narkomanów, z tą różnicą, że moimi substancjami psychoaktywnymi były endorfiny, których tygodniowy zapas władowałem w siebie dzień wcześniej, nie pozostawiając żadnych zapasów, drenując z trudem produkowane molekuły do zera absolutnego. Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na to pytanie.


Faktem jest, że poprzednie dni charakteryzował jakiś rygor. Wstać wcześnie, zjeść śniadanie, zwinąć namiot, iść wiele godzin, powtórzyć to samo kolejnego dnia. A teraz czułem się jak tydzień przed emeryturą - niby jeszcze coś tam trzeba zrobić, ale realnie to jest prawie nic w porównaniu z okresem normalnej aktywności. Ot, machnij co masz machnąć i dalej martw się o siebie sam. Faktycznie, tego dnia miałem do pokonania zaledwie 11 kilometrów po łatwym terenie (3,5 godziny spaceru), a na kolejny nie miałem żadnych planów poza wejsciem na pokład promu i powrotem do Puerto Natales.


Na finalnym campingu Paine Grande już spędziłem wystarczająco dużo czasu na starcie trekkingu, więc tym razem nadmiarowe godziny zamierzałem przepalić to na trasie, to na campingu Grey. Najpierw poszedłem w to samo miejsce, co dzień wcześniej po zachodzie słońca. Uzbrojony w kindle'a i karimatę ułożyłem się na tyle wygodnie na ile się dało i pogrążyłem w lekturze, raz po raz przenosząc wzrok na majaczące w oddali czoło lodowca i oderwaną od niego lodową górę, dryfującą wraz z licznym potomstwem tuż obok mnie. Dezintegracja góry lodowej i jej dzieci postępowała na moich oczach. Co kilkanaście minut w wodzie lądowała z hukiem raz mniejsza, raz większa białawoniebieskawa bryła. Ciekawe były zwłaszcza te momenty, w których rozpad powodował zmianę środka ciężkości którejś z większych brył - wówczas powoli obracała ona swoje masywne cielsko, ukazując nowe, skrywane do tej pory pod powiechnią wody oblicze.


Niebo zaciągnięte było chmurami. Żałowałem, że moi znajomi, którzy dopiero tego dnia mieli przechodzić przez przełęcz Johna Garnera, nie będą mieli tak fantastycznych widoków na lodowiec jak ja. Z rozmyślań wyciągnęła mnie lekka mżawka. Ok, siedzenie i moknięcie tutaj raczej nie ma sensu - pomyślałem - czas ruszać dalej i moknąć w marszu.


Ostatecznie nie rozpadało się, ale spędziłem już wystarczająco dużo czasu w okolicach campingu Grey. Droga do Paine Grande zachęcała głównie tym, że jeszcze nią nie szedłem. Zabrałem cały swój dobytek na plecy i ruszyłem domknąć pętlę wokół Torres del Paine.


Nie spodziewałem się jakichś rzucających na kolana widoków - zwłaszcza po doznaniach z poprzedniego dnia. Nie powiem, było jednak ładnie. Zatrzymywałem się kilka razy, by w spokoju pogapić się na góry i niknący już z pola widzenia lodowiec. Pozostawiałem za sobą najpiękniejsze moim zdaniem miejsce całego trekkingu. Z każdym krokiem oddalałem się od niego fizycznie, ale też mentalnie. Mój poranny marazm ustąpił miejsca melancholii, a melancholia wyciszeniu. W końcu wszedłem w nowy dzień.


Schodząc w stronę campingu Paine Grande nie czułem już pustki, lecz pewnego rodzaju spełnienie. Nie był to już wyłącznie smutek z powodu kończącej się przygody. Zabrzmi to może przesadnie, wręcz patetycznie, ale czuję, że po tygodniu wrócił w to samo miejsce wyraźnie dojrzalszy człowiek.


Na campingu zamówiłem sobie pizzę. Nie była to żadna forma nagrody za ukończenie trekkingu, czy niechęć do moich liofilizowanych obiadków po jedzeniu ich od tygodnia - po prostu już zjadłem wszystkie swoje zapasy jeszcze przed poprzednim campingiem. Niby wkraczając do parku miałem wszystko obliczone tak, by nie musieć nic kupować, no ale podczas drugiej nocy trekkingu podejrzewałem mój puchowy śpiwór o utratę swych właściwości, więc to wszystko wzięło w łeb.


Zaraz, zaraz - pomyślicie - co ma piernik do wiatraka? Ano ma. Gdy po drugiej nocy budziłem się niezadowolony z kiepskiej jakości snu, spowodowanej chłodem, serio zacząłem martwić się, że mój śpiwór nawala. Wszak kilka lat wcześniej było mi w nim super ciepło w znacznie niższych temperaturach. Ale potem przypomniałem sobie, jak producenci śpiworów wyliczają tę temperaturę komfortu, podaną w specyfikacjach. Otóż jeśli śpiwór ma dawać uczucie komfortu przy minus 13 stopniach Celsjusza, to odbywa się to przy założeniu, że chodzi najedzonego mężczyznę w bieliźnie (najprawdopodobniej też w namiocie, już nie pamiętam). Dla najedzonych kobiet ten komfort wymagałby już nieco wyższej temperatury, ze względu na inny metabolizm. Natomiast słowo klucz w tym wszystkim to "najedzony".


Może nie każdy z Was to wie, ale jakąś połowę spożywanych kalorii człowiek przeznacza na utrzymanie odpowiedniej temperatury ciała. Tak więc przy dużym wysiłku i wydatku energetycznym moje zapotrzebowanie na kalorie było większe niż zakładałem - stąd uczucie chłodu w nocy. Wiedziałem więc, że w ciągu bardziej wymagających dni muszę po prostu jeść więcej, żeby komfortowo spać. Nie bałem się o to, że zabraknie mi jedzenia, bo na praktycznie każdym campingu był co najmniej sklepik, a te większe miały mini restauracje (a w Central stał foodtruck). Tak więc na ostatnie dwie obiadokolacje jadłem już pizzę - niezbyt dobrą (we Włoszech na pewno żaden z kucharzy nie był), dość drogą (choć teraz 50 zł za pizzę nie wydaje mi się już super wielkim wydatkiem, pieprzony Obajtek i spółka), ale gorącą. No i w sumie tyle wystarczało do szczęścia.


Jeszcze słowo o jedzeniu. Tak jak ja zabrałem ze sobą w trasę głównie liofilizaty, które wystarczy zalać wrzątkiem (mega wygodne i szybkie rozwiązanie, ale najważniejszym benefitem jest to, że te paczuszki są bardzo lekkie i nie zajmują wiele miejsca - ma to duże znaczenie, jeśli trzeba spakować żarcia na kilka dni), tak bardzo duża część obserwowanych osób, przede wszystkim Chilijczycy, brali normalnie półprodukty, z których gotowali ciepłe posiłki. Nie powiem, zdziwiłem się widząc moich współtowarzyszy trekkingu, gdy podsmażali cebulę, gotowali makaron i robili kilkuskładnikowy sos do niego. Mi nie chciałoby się tyle czasu pieprzyć z robieniem posiłku, a targać tego na plecach to już w ogole. Ale przyznam, że miało to swój klimat - dla Chilijczyków był to pewnego rodzaju rytuał. Siedzeli razem w kuchni, rozmawiając, śmiejąc się i jednocześnie przygotowując posiłek, który stanowił zwieńczenie dnia.


Moim zwieńczeniem tego dnia był raczej piękny zachód słońca. Wciąż mam w pamięci ozłocone zbocza Paine Grande, góry od której pochodziła nazwa campingu, oraz obłoków, magicznie rozświetlonych wpierw na pomarańczowo, a potem różowo, na tle ciemniejącego powoli nieba.


Oto ukończyłem 112 kilometrowy wariant "O" trekkingu - ten, na który decydują się nieliczni. Zdecydowana większość idzie wariantem "W", krótszym o blisko 50 km- od campingu Grey do Central (w obu wariantach zahaczając o Valle Frances i Base de las Torres). Następnego dnia w południe miałem po prostu wejść na pokład tego samego niewielkiego promu, którym tu przypłynąłem, a potem wsiąść do autobusu i wyjechać z parku. Spojrzałem na mapę - na ten autobus mógłbym dostać się też alternatywną drogą.


- Ale czy to ma sens? - myślę sobie. - To 18 km, jakieś 5 godzin marszu. Moja prawa stopa nie jest w najlepszej kondycji - od kilku dni przybiera na sile ból wywołany jakimś stanem zapalnym czy innym naciągnięciem mięśnia lub ścięgna. A tak w ogóle, to trochę ryzykuję, bo musiałbym wyjść na szlak przed 8 rano, żeby zdążyć. I to jest dokładnie ten sam autobus, na który wsiadałbym o 13:30, gdybym wybrał przeprawę promową. Jeśli się spóźnię, to jestem w d⁎⁎ie i utknę w parku - były zaledwie dwa kursy w trakcie dnia. Z drugiej strony - prom kosztuje ponad stówę i już nim płynąłem, a spacer jest za darmo i będzie to zupełnie nowy odcinek.


Ten ostatni argument przeważył - podjąłem decyzję o wydłużeniu trekkingu. Eksplorowanie kolejnych 18 km. patagońskich krajobrazów brzmiało wspaniale.


Leżąc już w śpiworze czułem ekscytację. W głowie miałem jedną z bardziej znanych scen z Hobbita i dokładnie tak jak Bilbo Baggins chciałem krzyknąć:


- I'm going on an adventure!


#podroze #patagonia #chile #gory #trekking #polacorojo

00b1c46c-11a1-4e53-8a97-b6cf5f11fb00
5d7c7007-fa23-4713-ae5d-3e5d946b04d6
70a12716-fd18-416d-99cc-a8aa0dab4e75
109ccd12-d585-4620-9df0-3e37850e2fae
84bf8668-23c7-45e8-bb25-04fe7742c258
tentego

@Sniffer wołanie zadziałało wpis nie uciekł ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Rozumiem, że o spacerze też będzie jeszcze kawałek?

Tylko zgubione okulary pamiętam, ale opaska mi umknęła ( ͡° ʖ̯ ͡°)

Sniffer

@tentego o opasce wspomniałem dopiero w tym wpisie - już nie chciałem wydłużać poprzedniego z lodowcem (a gdzieś tam ją zgubiłem).


Wpis o ostatnich 18 km będzie, ale nie wiem kiedy. Muszę nadgonić z robotą.


Miłego!

tentego

@Sniffer na spokojnie, jak zawołasz to nawet na pewno nie ucieknie ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Miłego!

Zaloguj się aby komentować

Pytanie na serio, niektórym może wydać się głupie 


Jak dojechać w góry nie mając samochodu? Uprawiam trekking, jeżdżę w różne miejsca w Polsce o ile pozwala na to komunikacja z głównych miast. Interesowaly mnie Bieszczady, ale dojazd tam jest chyba problematyczny i nie widzę połączeń. Poleci ktoś na priv miejsca wypoczynkowe do których można łatwo się dostać?


#gory #podroze #trekking

05175a29-e980-445c-bccd-7e04c16bd9a2
Dolan

@ciagleloginzajety busiki niestety, Polska powiatowa opiera się tylko na busikach

Ramirezvaca

Flixbus z Rzeszowa po rozsądnych cenach jeździ do Ustrzyk Górnych. Ogólnie jak dostaniesz się do Rzeszowa to już nie ma problemu dojechać w Biesy.

Sniffer

@ciagleloginzajety są też grupki facebookowe konkretnie pod wyjazdy w góry (np. "Góry w Poznaniu")

Zaloguj się aby komentować

Budzik rozdźwięczał w środku nocy, oznajmiając konieczność zwinięcia namiotu. Już drugi raz podczas tego trekkingu wstawałem, gdy na zewnątrz wciąż panowały całkowite ciemności, ale tak jak poprzednim razem spokojnie jadłem śniadanie w samotności, wsłuchując się w ciszę, tym razem tłok w kuchni był niesamowity - ludzie kompresowali się do minimalnych rozmiarów, byleby wszyscy zmieścili się na drewnianych ławach ustawionych wzdłuż stołów. Przyczyną tego stanu rzeczy wcale nie było to, by zdążyć na wschód słońca w jakimś urokliwym miejscu, lecz by zdążyć na kolejny camping przed jego przed zachodem.


Ok, może to zabrzmiało zbyt dramatycznie w stosunku do rzeczywistości. Do przejścia tego dnia było raptem 15 kilometrów, ale oszacowano je na 11 godzin marszu. Trasa prowadziła przez Paso John Garner - przełęcz, do której trzeba było zrobić 700 metrów podejścia w pionie, a potem zejść z niej w stronę campingu, znajdującego się o 1100 metrów bliżej poziomu morza. No niby niedużo, ale dorzućcie do tego ciężkie plecaki z przytroczonymi namiotami i zapasami żywności, możliwość wystąpienia bardzo silnego wiatru w okolicach przełęczy i fakt, że spora część ludzi raczej nie była jakimiś zaawansowanymi piechurami. Gdy rozmawiałem poprzedniego dnia z pewną siwą już Włoszką, nie ukrywała dużych obaw związanych z tym dniem. Zresztą moi znajomi chilijscy studenci też darzyli ten odcinek dużą estymą, z góry zakładając jeden dzień odpoczynku przed wyruszeniem na niego. Tak więc nikt nie wolał ryzykować wystartowaniem zbyt późno. Zwłaszcza że, zgodnie z informacjami od strażników parkowych, kluczem było dotarcie na przełęcz w jak najwcześniejszej porze dnia - patagoński wiatr miał zwyczaj budzić się dopiero jakiś czas po świcie, a godzinę za przełęczą wchodziło się już w teren zalesiony, co skutecznie chroniło przed silnymi podmuchami. Potencjalnej siły wiatru akurat nie demonizuję - przekonałem się na własnej skórze pierwszego dnia, że gdy wieje, ciężko jest zrobić choćby krok do przodu (a przy okazji oddychać).


Korzyści z rozpoczęcia trekkingu nocą były nie do zignorowaniania. Wśród wad, poza wstawaniem o horrendalnej godzinie, chłód, słaba widoczność, no i jakieś tam ryzyko natknięcia się na nocne drapieżniki, a przede wszystkim pumy, o których pisałem już w jednym z poprzednich wpisów. Nie były to jednak wady, których nie dało się zaadresować - z chłodem poradzimy sobie ciepłym ubraniem się (lub energicznym marszem), z ciemnością - latarką, a z pumami - po prostu idąc w większej grupie ludzi. Albo magicznym zaklęciem, które już wypróbowałem w drodze na wschód słońca przy Torres del Paine


Nie chciało mi się wlec razem ze wszystkimi - uwielbiam chodzić sam, w ciszy i swoim tempem. Widząc, że większa grupka ludzi właśnie robi pierwsze kroki w stronę wyjścia z campingu, chwyciłem naprędce plecak, wziąłem kijki w dłoń i dokańczając zapinanie kurtki już w marszu, dyskretnie ich wyprzedziłem, póki było na to dużo miejsca. Po ciemku, na wąskich ścieżkach jest to odrobinę trudniejsze.


Po kilku minutach szybkiego marszu słyszałem już wyłącznie swój przyspieszony oddech, głuche dudnienie ziemi pod moimi stopami i miarowe szuranie materiału plecaka oraz kurtki - "grupa pościgowa" została daleko w tyle. Szło się naprawdę bardzo przyjemnie. Było rześko, ale nie jakoś bardzo zimno. Szlak był nieźle oznaczony, zresztą wydeptana ścieżka nie pozostawiała wątpliwości, którędy należy iść. Do czasu.


W pewnym momencie ścieżka rozlewała się na jakby klepisko w środku lasu i nie sposób było mi dojrzeć dokąd dalej. Pierwsza próba znalezienia drogi zakończyła się niepowodzeniem - pozorna ścieżka, którą podążyłem, nagle kończyła się chaszczami. Wróciłem w to samo miejsce i zacząłem się rozglądać. Moja najbardziej budżetowa czołówka z Decathlonu była wystarczająca, by nie upaść i głupiego ryja nie rozwalić, ale zdecydowanie za słaba, by widzieć dalej niż kilka metrów.


Nie jest tak, że wpadłem w panikę, bo do tego nie było żadnego realnego powodu, ale jakoś tak ta głucha cisza, ciemność i newiedza, w którą stronę iść, wzbudziła we mnie dziwny niepokój. Wyobraźnia podsuwała widmo nienazwanego zagrożenia.


- Dzień dobry, ja w sprawie pumy! Tej, co ma jaja z gumy! - rzuciłem w mrok swe zaklęcie, co od razu dodało mi animuszu. Metodą prób i błędów zlokalizowałem w końcu dalszą część szlaku.


Po kilkudziesięciu minutach wyszedłem ponad linię lasu. W odległości mniej więcej 15 minut marszu widniały dwa światełka czołówek.


- Oho, czyli nie startowałem z obozu jako pierwszy - pomyślałem. - Ale jako pierwszy wejdę na przełęcz. 30 minut i przy moim tempie powinienem ich wyprzedzić.


Ale minęło 30 minut, 45, cała godzina, a oni wciąż utrzymywali dystans. Co więcej, mimo coraz bardziej stromego podejścia, wcale nie robili przerw. Miałem do czynienia z mocnymi zawodnikami. Już nawet wiedziałem którymi.


W końcu zaczęło szarzeć i można było schować czołówkę do kieszeni. Po kolejnych 30 minutach, w końcu dwójka na przedzie zatrzymała się - oto moja szansa na wysforowanie się na nic nie znaczące prowadzenie! Zbliżam się dziarskim krokiem i widzę, a jakże, dwójkę holenderskich młodzieniaszków, z którymi od kilku dni prowadziłem nienazwaną rywalizację o miano najszybszego i najwytrwalszego piechura. O czym oni pewnie nie wiedzieli. Ale może jednak wiedzieli, bo za każdym razem jak się wymijaliśmy, wymienialiśmy między sobą tryumfalne spojrzenia.


- Smacznego! - Wołam w ich stronę, widząc, że chłopaki właśnie ustawiają garnek z wodą na kartuszu gazowym, a w miseczkach już mają wsypaną owsiankę. Cieszę się, że robią dłuższą przerwę śniadaniową, bo i ja zaraz będę mógł zrobić sobie chwilę przerwy bez stracenia pole position. Podchodzę kawałek wyżej, tak by mnie nie widzieli (nie chcę, by się dowiedzieli, że też jestem zmęczony - a co, niech myślą, że starzec ma niezniszczalną kondycję ) i zrzucam plecak na ziemię. Odliczam w głowie czas potrzebny im na zagrzanie wrzątku, doliczam 5 minut i ruszam wyżej, bliski pewności, że oni jeszcze pałaszują. Owszem, lubię rywalizację


Jednocześnie przypominam sobie, że na terenie parku panuje surowy zakaz używania jakiegokolwiek ognia poza wyznaczonymi miejscami na campingu. Wiąże się to z pożarami, które potrafią strawić wielkie obszary Patagonii. Wiejące tu wiatry sprawiają, że nawet niewielki ogień potrafi się błyskawicznie rozprzestrzeniać. W samym Torres del Paine w 2005 roku spłonęło 15 000 hektarów parku. W 2011 - 17 000 hektarów. W obu przypadkach winni byli nieostrożni turyści. Szczęśliwie, chłopaki, których mijałem, podgrzewali wodę w otoczeniu gołych skał i kamieni - nie było więc powodów do obaw.


W końcu docieram do znaku oznaczającego przełęcz. Jest chwilę po wschodzie słońca. Przełęcz jest dość szeroka, więc nie widzę jeszcze dobrze co jest po drugiej stronie grzbietu, na który się wspinałem - trzeba jeszcze kawałek przejść. Po niedługiej chwili zbliżam się do jego krawędzi. Widoku, który wtedy ujrzałem, nie zapomnę do końca życia.


Od znajdującego się po przeciwległej stronie pasma górskiego oddzielało mnie istne morze lodu - lodowiec Grey. Jego ogrom robił wielkie wrażenie. I tak jak przed dotarciem do przełęczy myślałem, żeby jak najszybciej dojść do campingu i wtedy oddać się lenistwu, tak z chwilą dotarcia do tego miejsca zmieniłem plany. Już nigdzie mi się nie spieszyło. Chciałem być tu i teraz.


Zatrzymałem się kawałek dalej, rozłożyłem karimatę i usiadłem wygodnie, chłonąc widoki. Parę minut później dogonili mnie młodzi Holendrzy, ale i oni zamiast przeć do przodu, wszak byli świeżo po dłuższym postoju, usiedli nieopodal i wpatrywali się w lodowego kolosa.


Lodowiec znajdował się w cieniu, jako że poranne słońce dopiero przebijało się przez przełęcz Johna Garnera. A ja bardzo chciałem zobaczyć go oświetlonego.


Minuty mijały, a ja w ciszy obserwowałem powolny spektakl światła i lodu. Moi "rywale" to samo. Z przełęczy schodziło coraz więcej ludzi i wszyscy przystawali w zachwycie na ten niesamowity widok. Był on zaiste wspaniałą nagrodą za pokonanie najwyższego punktu na całym trekkingu.


Pierwsi ludzie zaczęli w końcu kontynuować wyprawę w stronę campingu. To postawiło na nogi szybkobieżnych Holendrów, którzy krzyknęli w moją stronę - Go, go go!


Ale ja nigdzie się nie spieszyłem. Było mi było dobrze tam gdzie byłem - na wielkim kamieniu, z widokiem na ocean lodu. Mijały mnie kolejne grupy ludzi, nawet najwięksi maruderzy, ale ja chciałem ujrzeć cały lodowiec w słońcu. Spędziłem tam ponad dwie godziny.


Gdy już żaden fragment lodowca nie pozostawał w cieniu, poczułem że mogę ruszać. Byłem zarówno bardzo zrelaksowany jak i pozytywnie nabuzowany. Mimo ogólnego zmęczenia, ciężkiego plecaka i niebanalnej stromizny, mojemu schodzeniu bliżej było do biegu niż do marszu. Szybko połykałem kolejne grupki ludzi, przemykając między nimi jak łania. Może zabrzmi to jak jakiś samozachwyt, ale wtedy czułem niesamowitą energię i jedność ze ścieżką. Normalnie byłbym ostrożny, żeby nie rozpieprzyć sobie operowanych przed laty kolan, ale wówczas po prostu sadzilem długie susy, umiejętnie asekurując się kijkami.


Przy okazji kijków, nieustannie jestem zdumiony widząc ludzi na szlakach z kijkami trekkingowymi, z których nie potrafią korzystać. Albo niosą je jak rekwizyt, który nic im nie daje poza stylówką Włóczykija, albo wręcz utrudniają sobie marsz (co dzieje się zwłaszcza na podejściu, gdy ktoś ma zbyt wydłużone kijki i pozycjonuje je przed sobą). Tak więc, moi drodzy, podstawowa zasada - gdy podchodzimy pod górę, kijki mają być krótsze i wbijamy je bardziej za siebie (na wysokości pięty nogi znajdującej się z tyłu), dzięki czemu będziemy się odpychać w stronę wzniesienia; gdy schodzimy, wydłużamy kijki i stawiamy je lekko przed sobą, by odciążyć kolana (poprzez przyjęcie części impaktu kroku na ręce).


Po drodze do docelowego campingu Grey znajdował się jeszcze jeden, w którym co prawda nie można było nocować, ale zatrzymać i zagrzać legalnie wodę na kartuszu gazowym - jak najbardziej. I tak sobie zalewam kurczaka curry z ryżem z Decathlonu, a tu zaczepia mnie jakiś gość:


- Wow, skąd to masz?


- Przywiozłem z domu - odpowiadam, myśląc że pytał, czy udało mi się kupić liofilizaty w Puerto Natales, z którego wyruszały wszystkie wycieczki do parku.


- Tak tak, ale skąd jesteś? Z Kanady?


- Nie, z Polski.


- Wow, nie wiedziałem, że tam też mają Decathlona! Bo też mam żarcie ich firmy, a jestem z Kanady.


Ciekawe jak to ludzi dziwi, że niektóre firmy są globalne. Ale jeszcze lepsi byli ci moi poznani na szlaku Chilijczycy. Widząc, że mam spodenki Forclaz i inne ciuchy z Decathlonu, pokazywali swoje i kiwali z dużym zadowoleniem głowami. Gdy zauważyli kolejną osobę w ciuchach Decathlonu zwarły im się styki i powiedzieli:


- Kurde, nie wiedzieliśmy, że Decathlon jest tak popularny poza Chile.


- No jasne, w końcu globalna firma - odpowiadam.


- Ale że jak?


- No normalnie - kontynuuję - ich markety są praktycznie w całej Europie. W moim rodzinnym mieście jest ich kilka.


- Zaraz zaraz, to to nie jest chilijska firma?!


XDDD


To by tłumaczyło ich początkową dumę, gdy widzieli, że połowę rzeczy mam z Decathlonu


Po obiadku kontynuowałem zejście. Właściwie zaraz za tym pośrednim campingiem natrafiłem na kolejny niesamowity punkt widokowy. Znów uznałem, że nie mam się gdzie spieszyć i kolejne 40 minut spędziłem gapiąc się na lodowiec, tym razem pod innym kątem. Widziałem, że inni ludzie przechodzą szlakiem trochę nieświadomi, że 10 metrów w bok czeka ich uczta dla oczu, więc wołałem znajome mi twarze. Gdy już ujrzeli to co ja, zostawali w tym miejscu na co najmniej kilka minut.


W końcu trzeba było ruszyć tyłek dalej. Kontynuowałem zejście. Jakąś godzinę od finału tego odcinka pojawiło się rozwidlenie na opcjonalny punkt widokowy - razem 20 minut dodatkowego marszu w obie strony. Niby byłem zmęczony, ale do cholery, prawdopodobnie nigdy już nie miałem wrócić w to miejsce. Położyłem plecak koło znaku i ruszyłem na lekko. Powiem krótko - znów było warto, bo w końcu można było zobaczyć lodowiec od jego czoła.


Więcej odnóg szlaku już nie było, więc po przejściu jeszcze dwóch lub trzech wiszących mostów, w końcu dotarłem na camping Grey. Widziałem wiele znajomych twarzy. Zbiłem żółwika z młodym gościem, który kilka dni wcześniej przypadkowo zalał moje zapałki na campingu Central. Widziałem wyczerpaną, ale przeszczęśliwą siwą Włoszkę, z którą rozmawiałem wieczór wcześniej.


- Ależ wy szybko chodzicie! - komplementowalem młodych Holendrów.


- Siła! - wyrazili swoje uznanie w moją stronę.


Dla każdego z nas był to długi i męczący, ale zarazem wspaniały dzień.


Niby poznałem wcześniej trochę osób, ale wieczorem nie miałem specjalnej ochoty się socjalizować. Paradoksalnie mało mi było widoków. Na mapie zobaczyłem kolejny punkt widokowy, raptem 20 minut pieszo w jedną stronę. Ubrałem się, wziąłem ze sobą piwo i poszedłem nad zatokę.


Dochodząc prawie do celu mijałem wracające już osoby - było niedługo po zachodzie słońca, więc żałowałem, że wcześniej się nie zebrałem. Ale mimo wszystko wciąż było pięknie.


Usiadłem wygodnie na skalnym siedzisku. Wpatrywałem się w górę lodową, która oderwała się od czoła lodowca i zacumowała w tej zatoce, by zakończyć swój żywot rozpadając się na przestrzeni dni na coraz to mniejsze kawałki.


Robiło się coraz ciemniej. Chłonąłem otoczenie wszystkimi zmysłami. Zapomniałem o zmęczeniu. Czułem jakąś dziwną wdzięczność, że mogłem przeżyć ten dzień.


I wtedy z całą mocą zdałem sobie sprawę, że choć życie daje czasem w kość aż do znienawidzenia, potrafi być też niesamowicie piękne. I choć często są to tylko chwile, to dla nich warto żyć. Za wszelką cenę.


Tego dnia odnalazłem moją definicję szczęścia.


#podroze #patagonia #chile #gory #trekking #polacorojo i trochę #walkazdepresja

b1be2eb0-3749-4f40-bd5f-056f65622023
e541a7ce-654a-4135-b9c1-f0c371da019b
ddbe6f75-71db-49ca-9681-d5593ff2bd57
832e4103-d9e2-45e9-b8bc-70915dd33d41
0b4e34c2-b4d1-43ce-af08-5dc9da57fd35
Sniffer

@devmanu dzięki! Przyznam, że oprócz tego ludzie


( ͡° ͜ʖ ͡°)

Sniffer

@maciekawski bardzo dziękuję za miłe słowa! Nie ukrywam, że zawsze się trochę obawiam, czy nie przynudzam, a sam gdy widzę tak długie wpisy, często daję za wygraną Tak więc gratulacje dla Ciebie, że dotrwałeś do końca wpisu


A widoki nieziemskie masz też przecież w Skandynawii, gdzie jak widzę rezydujesz

maciekawski

@Sniffer ale ja rezyduję pośrodku niczego, jedyne co tu mam to skocznia, kopalnia, i zamarznięte jezioro Zwiedzanie dalszych zakątków dopiero mam w planach na wiosnę, może wtedy odkryję coś ciekawszego niż kamienie w lesie

Zaloguj się aby komentować

Wczorajsze warunki na Śnieżniku. Widoczność na szczycie jakieś 10 metrów także d⁎⁎a z widoczków ale i tak fajnie


#dolnyslask #gory #zima #snieg #trekking

e3151802-7c14-4d14-a964-448a4c00c3c1
d08cdac6-49c4-4bab-b94a-d6727d605c28
a11db7e8-4a70-42d3-881c-14e3c4b6c841

Zaloguj się aby komentować