Kiedy byłem nastolatkiem szczególnie przypadła mi do gustu książka "Śledztwo" Lema i ten mroczny klimat Londynu. Wiele razy ją czytałem. Obiecałem sobie wtedy, że kiedyś pojadę do Londynu. Kiedy tam w końcu zamieszkałem, wiele wieczorów spędziłem wałęsając się po ulicach jak to robił w książce porucznik Gregory. Dzisiaj wrócił do mnie ten klimat, ale zamiast znów czytać Śledztwo, wrzuciłem ten tekst do ChataGPT i zażądałem, aby napisał w stylu Lema początek powieści o kolejnej sprawie, którą ma rozwikłać Gregory. Wyszło to na tyle dobrze, że zacząłem się zastanawiać czy w przyszłości książki będą jeszcze pisali ludzcy autorzy.
#ksiazki #lem #sledztwo #ai #chatgpt
Londyn był o tej porze niemal pusty. Szerokie ulice ciągnęły się ciemne, rozświetlone tylko tu i tam pojedynczymi latarniami, których światło padało na mokry asfalt. Krople, spływające z kabli telefonicznych, błyskały w krótkich, ostrych refleksach, a potem ginęły w szarym bruku. W witrynach sklepów gasły już światła; szyby, nie do końca umyte, odbijały rozmazane plamy przechodzących reflektorów.
Gregory mijał rząd kamienic o nierównych fasadach, gdzieniegdzie pociemniałych od wilgoci. Nad dachami, za mglistym tłem, przeleciał samolot — głuchy pomruk zawisł na chwilę, jakby zatrzymał się między ścianami, i rozpłynął się w kierunku południa. Na rogu stał kiosk gazetowy, zamknięty, z resztkami niezdjętych afiszów, które wiatr obijał o mokre deski.
Przez chwilę Gregory wszedł w węższą ulicę, prawie całkowicie pogrążoną w ciemności. Po lewej ciągnął się mur ceglany, świecący plamami wody. Zza tego muru dochodziło ciche chrobotanie, jakby ktoś przesypywał węgiel. Kiedy zatrzymał się i nasłuchiwał, dźwięk nagle zamilkł.
Miasto oddychało ciężko, bez widocznych oznak życia, a jednak w każdym oknie, w każdej zamkniętej bramie kryła się możliwość czyjejś obecności. Gregory poprawił kołnierz i przyspieszył kroku, nie patrząc na nielicznych przechodniów, którzy mijali go bez słowa, z twarzami wciśniętymi w płaszcze.
Stara latarnia na rogu drżała w wietrze, jakby chciała zgasnąć, lecz uparcie świeciła dalej. Gregory szedł wzdłuż pustej ulicy; bruk był mokry i nierówny, gdzieniegdzie połyskiwały ciemne kałuże. Z naprzeciwka, spod mostu kolejowego, dobiegał odgłos kroków, ale nikt się nie zbliżał.
Na rogu, pod ścianą obitego blachą magazynu, leżała skrzynka po owocach. Gregory minął ją, nie odwracając głowy. Z przeciwka nadciągnął autobus, pomalowany na czerwono, prawie pusty. W żółtawym świetle widać było tylko dwóch pasażerów, nieruchomych jak figury.
Podniósł kołnierz. Myślał o sprawie, której jeszcze nie znał do końca; zbyt wiele raportów, zbyt mało faktów. Mgła wciskała się w ulice, robiło się chłodniej. Zatrzymał się na skrzyżowaniu, patrząc w kierunku mostu. Po chwili ruszył w prawo, jakby decyzja nie miała żadnego znaczenia.