UWAGA, będzie długi wysryw w stylu opowiadania dla smarkaczy, zapewne niewart czytania ale muszę to gdzieś wrzucić, podczas pisania często czuje ulgę jak coś z siebie wypluje.
Dziś nad ranem obudziłem się strasznie smutny. Poduszka była lekko mokra, morda też lecz nie wiem czy ryczałem przez sen czy się spocilem. Ryczałem z powodu który jest przedmiotem tego wpisu setki razy. Więc może i teraz tak było?
Obudziłem się ze wspomnieniem, które lata, lata temu wywaliłem z świadomości. Wspomnieniem chwil, które bardzo długo mnie męczyły w przeszłości i powodowały fizyczny wręcz ból, gdy myślałem czemu tak to się potoczyło. To wspomnienie wróciło z przytłaczającą szczegółowością i tym okropnym uczuciem, kiedy budzisz się jeszcze przez ułamek sekundy mając nadzieję, że to nie był tylko sen.
Madzia, to była dziewczyna, którą spotkałem przypadkiem. Takim przypadkiem, co to bywają wtedy, kiedy się w ogóle ich nie bierze pod uwagę. Jesteś sobie, coś tam robisz - ja akurat piłem bełty z kolegami na pomoście w malutkiej wsi nad jeziorem, Ontario, się nazywało to wino - i nagle dzieje się coś, co zmienia ci życie. Robi taki wir w świadomości, zostaje we wspomnieniach i zostaje z tobą do końca życia. Myślałem, że zapomniałem - zapomniałem na długie lata. Ale dziś okazało się że nie. Cały czas siedziało gdzieś głęboko i wróciło w pełnej, bolesnej postaci dziś w nocy.
Noc była wtedy, piękna lipcowa noc pachnąca wodą, drzewami, tymi bełtami i czymś jeszcze. Czymś co tam nie pasowało bo było egzotyczne, jak jakiś składnik perfum. Lata później odkryłem, że to był tatarak. Ale dla mnie na zawsze to będzie Jej zapach. Zapach mojej pierwszej miłości, zapach Magdy,
Ta miejscowość była w lesie, w Borach tucholskich - nie wypoczynkowa lecz były tam ogródki działkowe a'la ROD - było jezioro, był pomost no nie wiem czemu i jak tam znalazłem się pod namiotem z dwoma kumplami - Michałem i Sławkiem (który później został bandziorem, pisałem tu już o nim) oraz Piotrem ksywa Mysza bo miał taką mordę jak mysz w stylu Disneya. Mieliśmy 17/18 lat. Ja 17 ale w lipcu właśnie mam urodziny więc liczyło się jak 18. Mysza był starszy jakieś 2 lata. Mysza był porządny z rodziny inteligentów i artystów (Myszy nie pozwolono z nami spać, kimał w domku na ROD u rodziców bo tam mieli), sam bardzo inteligentny, razem pisaliśmy gry na Atari. Tekstowe z obrazkami ale dalej gry Sławek i Michał - Sławek wysoki, napakowany o urodzie Juliana Iglesiasa, bardzo bystry chłopak ale cóż, tą bystrość wykorzystywał głównie do manipulacji innymi ludźmi, chciał być szefem grupy przestępczej i to osiągnął - podrzędna grupka małomiasteczkowych kasztanów no ale osiągnął. Michał jakiś czas z nim się tam bujał ale w końcu wyjechał do UK.
Siedzieliśmy i gadaliśmy o kosmosie bo było czyste niebo, pięknie widoczne gwiazdy, Mysza umiał pokazać z 10 konstelacji a ja tylko mały i wielki wóz. Michał poszedł się odlać a z nim Sławek. Ja siedziałem i gadałem z Myszą, nie wiem jak długo ale bełt się skończył i planowałem iść do namiotu po kolejnego gdy nagle ktoś zakrył mi oczy (w sumie nie wiem po co bo i tak było całkowicie ciemno pomijając świecący spłachetek księżyca i gwiazdy) i usłyszałem głos Sławka "no ładnie ładnie". Dłonie były malutkie, pachniały.. Pachniały czymś egzotycznym, czymś lekko korzennym i cytrusowym. Usłyszałem śmiech i głos "Cześć jestem Madzia".
Zaraz obok zmaterializował się Sławek z drugą dziewczyną - koleżanką Magdy: Moniką. Spotkali te dziewczyny na "plaży" przy przejściu na (nielegalne) pole namiotowe. Sławek natychmiast zaanektował Monikę - wysoką brunetkę z wielgachnymi cycami a Magda chciała poznać resztę z nas lecz Sławo powiedział - "tam czeka ktoś na ciebie, chodź poznacie się". Nie wiem czemu to zrobił bo Michał latał wkoło niej jak spaniel ale stało się tak, że Magda "przypadła mnie" i resztę tej nocy spędziliśmy we czwórkę na pomoście, oświetlając sobie otoczenie taką płaską latarką co miała kilka różnych kolorów i była na duże płaskie baterie a którą w namiocie miał Michał. Mysza poszedł do domku a obrażony Michał sam zawinął się do namiotu mimo, że nikt go nie wyrzucał.
Dziewczyny były z Grudziądza, znały się od dzieciaka a przyjechały na działkę dziadka Moniki. Siedzieliśmy, gadaliśmy i piliśmy bełty. Ja w pewnym momencie już tak się zaprawiłem, że rzygałem do tego jeziora z pomostu, Sław coś pi⁎⁎⁎⁎lił, że jutro przyjdziemy łowić tu ryby bo będzie zanęcone (w ciągu całego dnia zjadłem 4 kromki suchego chleba) co bardzo spodobało się dziewczynom. Magda powiedziała: chodź, zaprowadzę cię do spania. Złapała mnie za dłoń i jakoś sprowadziła z pomostu, w dalszej drodze wodowałem w trzcinach i miałem pijawkę ale dotarliśmy. Rano wstałem na takim kacu jakiego nigdy dotąd nie miałem (nie piłem też bełtów wcześniej jedynie piwo).
Poszliśmy popływać w jeziorze i umyć się (pamiętam "mydło ulegające biodegradacji") oraz w końcu wyszczotkowałem mordę cuchnącą płucząc pastę wodą z szklanej butelki "Połczynianka" - okropna słona woda.
Jedliśmy jajecznicę co przyniósł Mysza od jego mamy i wtedy przyszły dziewczyny. Pierwszy raz mogłem zobaczyć je w świetle dnia, pamiętam każdy szczegół, każdy detal ubioru i wyglądu Magdy. Była bardzo szczupła, można by powiedzieć, że chuda lecz miała szerokie, kształtne biodra i naprawdę proporcjonalny do tego tyłek. Ubrane miała krótkie spodenki zrobione z jeansów z jedną tylko kieszonką w której mała założony palec. Wiecie jak się trzyma kciuki w kieszeniach, no. Miała fioletową koszulkę Phoenix Suns z Tomem Chambersem, lekko przydługą, na lewym nadgarstku rzemyki z kuleczkami czy jak to się nazywało. Była piękna, idealna. Jej twarz - która dziś mi się śniła - jaśniała uśmiechem, błyszczącymi białymi zębami, najbłękitniejszymi oczami jakie w życiu widziałem. Mały nosek z blizną (później dowiedziałem się, że ugryzł ją za dzieciaka pies dziadka - dziadek po incydencie bez słowa wziął psa i zastrzelił za domem). Jej pierwsze słowa do mnie - bałem się, że na trzeźwo i za dnia powie, żebym spierdalał - to "cześć grubasku pijaku" (zawsze byłem klocowaty i co z tego) i pocałowała mnie w usta. Była odrobinę niższa ode mnie choć sam nie byłem wysoki. Miała blond włosy, naturalnie poskręcane i opadające na ramiona, ciągle odgarniała kosmyki z twarzy.
Zakochałem się od razu. Gdyby ktoś zapytał to było chwilę po dziesiątej rano. Miałem wcześniej dziewczyny ale to było coś, czego nigdy wcześniej ani też nigdy później nie poczułem.
Ten dzień spędziliśmy całą grupą by wieczorem znowu zostać we czwórkę. Kolejne tak samo, jedynie Mysza pojechał do domu. Dziewczyny miały wyjechać za 2 dni, dokładnie tak jak my. Ostatniego dnia siedzieliśmy przy altance Moniki dziadka i gadaliśmy do białego rana, gdzieś koło 4 wzięła mnie za rękę i powiedziała: "chodź wykąpiemy się".
A, właśnie. Zanim się rozjaśniło Sławek i Monika poszli gdzieś, na bank się r⁎⁎⁎ać, my zostaliśmy sami przy altance. Opierała głowę na moim ramieniu, ja mierzwiłem jej włosy gdy nagle podniosła na mnie wzrok i powiedziała - "chyba jesteś drugą częścią mnie" i pocałowała mnie, pocałunek trwał z 5 minut - jeśli pierwszy strzał koksu daje uczucie, którego potem próbuje się doświadczyć kolejny raz ćpając coraz więcej i więcej, to ten pocałunek był tego odpowiednikiem.
Potem poszliśmy się kąpać, choć poranek był bardzo chłodny, (k⁎⁎wa jak sobie przypomnę, że wtedy się slipy nosiło to mnie mierzi) i gdy władowałem się w galotach do wody, powiedziała "ale na golasa grubasku". Stała już całkiem naga po kolana w wodzie a ja stałem i się gapiłem na nią jak debil. Nie będzie tu pornografii - wystarczy powiedzieć, że przyszła do mnie, przytuliła do siebie, czułem - w tej zaskakująco ciepłej wodzie - jej ciało, gęsią skórkę. Nie było nic poza tym, bała się panicznie ciąży a ja w końcu się uspokoiłem i potem już tylko sobie dryfowaliśmy w tym jeziorze.
Nazajutrz musieliśmy się pożegnać. Po mnie i chłopaków miał przyjechać mój tata - Magda wracała ze swoimi rodzicami, Monika została jeszcze bo dziadek do niej miał przyjechać z jej bratem.
Dała mi karteczkę z numerem telefonu i adresem. Ja jej tylko adres bo nie mieliśmy wtedy telefonu ale były budki telefoniczne. Było mi ciężko, bardzo ciężko widząc ją jak odjeżdża z rodzicami machając mi przez tyle okno fiata 125 (śliwkowego koloru - kojarzył mi się z jej koszulką Phoenix Suns).
Nigdy już nie miałem jej zobaczyć.
Dzwoniłem z 200x - bez skutku - z budek i od kolegów. Najpierw nikt nie odbierał, potem "nie ma takiego numeru". Wysłałem z 5 listów. Bez odpowiedzi. Jak w tej piosence Łez, dosłownie.
Minęły wakacje, minął rok 1996. Pogodziłem się z tym, że mnie wystawiła, że dała fałszywe dane. Lecz zanim pojąłem, że to koniec, myślałem o niej miesiącami, wracając do tamtych wakacyjnych chwil myślami, wyobrażając sobie co byśmy teraz robili.
Pewnego dnia tata powiedział ze jedzie po towar do.. Grudziądza. Wtedy to była nie lada wyprawa ale wsiadłem z nim do żuka (wojskowego) i pojechaliśmy.
Adres pamiętałem, miałem wyryty w głowie. Jeszcze miałem nadzieję, że coś poszło nie tak. Że to pomyłka. Zadzwoniłem z budki w Grudziądzu mając nadzieję, że to "błąd na liniach międzymiastowych" - nie ma takiego numeru.
Poszedłem pod adres z karteczki - kilka bloków, domofony, numer mieszkania 21, dzwonię. Odbiera jakaś kobita, pytam się czy jest Magda. Magda? Nie, nie ma a pan to kto? Mówię kto ona ma minę jakbym przyłapał ją na sraniu do paczkomatu, każe mi wejść. Daje mi moje listy. Listy do M.
To jej ciocia.
Magda zginęła w wypadku samochodowym wracając z wakacji w ubiegłym roku razem z rodzicami. Mieli zderzenie czołowe z innym autem które z niewiadomych przyczyn zjechało na ich pas, impet uderzenia wyrzucił ich z drogi, wpadli do oczka wodnego które tam było. Nie utonęli, nie żyli już po zderzeniu.
Moja Madzia. Moja pierwsza miłość, miłość od pierwszego pocałunku, nie żyła w parę godzin po naszym rozstaniu w tej przeklętej wsi. Przez te wszystkie dni i miesiące, gdzie ciągle miałem nadzieję, że to nieporozumienie, że jakaś pomyłka - ona nie żyła.
Listy wyrzuciłem. Nie poszedłem na cmentarz.
Dziś mi się śniła - że była u mnie w domu, u moich rodziców. W tamtym czasie. Że siedzieliśmy i oglądaliśmy coś na video. Nie pamiętam za dużo.
Pobudka i ułamek sekundy nadziei. Potem smutek i wspomnienia, których już nigdy nie chciałem mieć.
Dla M.
#wysryw