TLDR na przykładzie sytuacji społecznej w USA moje luźne spostrzeżenia o tym jak nauka uderza w podstawy społeczeństwa i czemu konserwatyści przegrywają.
Najważniejszy towar eksportowy USA to kultura. Za jego pomocą, trochę przy okazji, docierają do nas echa rasowych tarć, które i w Polsce potrafią zakwitnąć (przypomnę tylko przemarsz w Poznaniu z kładzeniem się na ziemi, na fali protestów po śmierci George'a Floyda, który w naszym folklorze wyglądał dość osobliwie).
Niezależnie jakie są wasze poglądy i na ile zgadzacie się z kierunkiem tych zmian, bądź czy w ogóle was obchodzą - warto zdać sobie sprawę z jakich podstaw one wynikają i czemu dalsze napięcia społeczne, nie tylko rasowe, wydają się nieuniknione. I co to oznacza dla nas, Polaków, wciąż dość jednorodnego etnicznie i rasowo narodu.
O czym właściwie mowa? Tarcia społeczne w USA to temat rzeka, więc zacznę w tym wpisie od względnie mało kontrowersyjnego tematu, tj akcji afirmacyjnej (ang. Affirmative action), inaczej znanej pod wdzięczną nazwą "pozytywna dyskryminacja". Jej przykładem może być priorytetowe przyjmowanie mniejszości etnicznych (przykładowo Afroamerykanów lub Latynosów) na uczelnie wyższe (czyli de facto rasową dyskryminację pozostałych). Warto wspomnieć że wiele uczelni doczekało się pozwów, określając taką dyskryminację jako niekonstytucyjną.
Z czego to wynika i czy jest to sprawiedliwe?
Jasne, po części wynika to z wielu lat opresji, jakie dotykały m.in. czarną społeczność i silnego poczucia krzywdy. Ale jest też inny powód.
Chodzi o postępujące "specjalizacje" ras. Dobrym przykładem jest np sport, gdzie w niektórych dyscyplinach widać wyraźną różnicę w wynikach z podziałem na rasy (żeby wymienić kilka: bieganie, pływanie, koszykówka). Ale na sporcie się nie kończy, bo innym sztandarowym przykładem są wyniki Azjatów w naukach ścisłych, bądź statystyczne różnice w wynikach testow IQ.
Istnieje też ciekawe zjawisko psychologiczne, w którym oczekiwania otoczenia wzmacniają wyniki jednostki (np od murzyna oczekuje się wysportowania, od azjaty umiejętności liczenia, więc w tych dziedzinach będzie im dodatkowo lepiej szło). Ale czy można tłumaczyć te różnice tylko przyczynami pozabiologicznymi? Myślę że nie, choć trwają na ten temat emocjonalne debaty, podsycane przez polityków, popierane z obu stron różnymi badaniami.
I teraz najważniejszy wniosek: jeżeli jednak istnieje biologiczna różnica między rasami (jak wspomniałem, dodatkowo wzmocniona przez różne społeczno-kulturowe mechanizmy) to nie da się tworzyć równego i zdrowego społeczeństwa poprzez równe traktowanie ludzi z różnymi potencjałami w różnych dziedzinach. Upada fundamentalny paradygmat demokracji o równym traktowaniu każdego człowieka, jako przestarzały i nieprzystający - bo wtedy różnice społeczne się pogłębiają zamiast zacierać (przykładowo skazując czarnych na pracę fizyczną i sport, zostawiając azjatom i białym pracę umysłową). Jeżeli natomiast chcemy te różnice niwelować, to musimy "pozytywnie" dyskryminować (więc np właśnie promować murzynow/latynosow w nauce kosztem białych/żółtych. Wypadałoby też mieć jakieś programy sportowe skierowane do białych/Azjatów, ale szczerze nie mam pojęcia czy takie w USA na szerszą skalę istnieją). Stąd też może dość zauważalny odgórny nacisk na mieszanie się ras, niejako atakując problem u podstaw - nie ma różnic rasowych, jeśli same granice ras będą się zacierać.
Co to wszystko znaczy? Że ludzie nie powinni oczekiwać równego traktowania i że przestaje być ono logicznie uzasadnione, przynajmniej dopóki posługujemy się lewicowymi wartościami, gdzie nadrzędnym celem jest równość. Równość szans w tym wypadku nie wystarcza. O ile jesteśmy w stanie jasno stwierdzić przyczyny danych różnic (w opisanym przypadku skupiłem się na rasach, ale przecież to nie jedyna przyczyna - są inne o podłożu genetycznym i srodowiskowym, jak wzrost, wygląd, sytuacja ekonomiczna, miejsce zamieszkania, historia chorób, ...), o tyle jesteśmy w stanie te różnice lepiej mierzyć i kompensować. A chyba nikt się nie łudzi, że z postępującą technika będzie o to trudno.
Oczywiście ktoś słusznie zauważy, że dążenie do równości ponad wszystko nie jest optymalnym rozwiązaniem - dużo lepsza byłaby specjalizacja, ale wtedy wracamy do argumentu marginalizacji i nierównego dostępu do zasobów i atakujemy inny fundament społeczeństwa demokratycznego, tj prawo do samorealizacji.
Czy jest to sprawiedliwe? Odpowiedź zależy chyba od punktu widzenia i przekonań politycznych. Jeśli wolno mi puścić wodze fantazji, to uważam, że lepszym rozwiązaniem byłaby specjalizacja, gdzie różnice z niej wynikające bylyby kompensowane o podatek hamujący rozwarstwianie się społeczeństw. To, jak i normalizowanie różnic (np podkreślanie ich losowego charakteru), zamiast nagradzania "zwycięzców" i wytykania palcami pozostałych.
#rasizm #polityka #spoleczenstwo #filozofia