Wkurwia mnie moja matka. Nienawidze jej odwiedzać, zwłaszcza z moimi bombelkami. Sam zmarnowałem większość swojego młodzieńczego życia będąc spoconym knurem z 3 stopniem otyłości. 7 lat zajęło mi zrzucenie wagi i zmiana nawyków żywieniowych. Wychowany na chlebku posmarowanym masmixem i wchłanianiem ogromnych ilości przecież zdrowego owocowego jogurtu jogobella upasłem się jak świnia. I tak oto przyjeżdżam w odwiedziny z bombelkami a tam po prostu wszędzie czy to na stole czy poza stołem ciasta, ciasteczka, prince polo, czekolady wedel, cukierki w kulkach, cukierki w prostokątach. Copy&paste działu słodyczy z biedronki. I za każdym razem mówię żeby nie kupowała nic ze słodyczy to kupuje, bo przecież „coś musi być na stole”. Mówię żeby kupiła owoce, banany, jabłka. To c⁎⁎j, wchodzę a na środku stołu sernik, coś z galaretką i inne bomby kaloryczne. Bombelek jak to bombelek wjedzie w slodkie jak dzik w pyry, a potem matka zdziwiona „dlaczego nie jesz obiadku??”. Pakujemy się na wyjazd to „dam wam tutaj te banany do reklamowki co sobie zjecie po drodze”. Patrzę do tej torby a tam 5 czekolad xD M&Ms i inne kolorowe cukiereczki. „Ale weźcie to bo się zmarnuje, to po co ja to kupiłam, to kto to będzie jadł” xD to kilka z tych powtarzających się tekstów. Jej obiadki to tez są same w sobie dobre. Mówię nic nie gotuj, pojedziemy razem do restauracji, zjesz coś, my zjemy coś. To nie k⁎⁎wa, „ja zrobię kurczaka”. Jeszcze żeby ten kurczak był upieczony przez nią, to kupuje kurczaka z rożna, przywozi z mieściny 10 km obok, wkłada do gara i podgrzewa xD „na pewno jest dobry, bo do tego pana jest zawsze duża kolejka”. Bogu dzięki ze bomble po takim zastrzyku kcal wyszalały się na „sali zabaw” aż pot im do d⁎⁎y ściekał. Ja za młodu mogłem iść na rower albo porzucać kamieniami w ścianę xD