Angielska prowincja rządzi się swoimi prawami.
Szczególnie ta na północy kraju. Im dalej na północ tym robi się ciekawiej, aż człowiek trafia do Cumbrii.
Dostałem kurs, Windermere do Troutbeck, małej wioski, gdzie każdy, każdego zna od pokoleń. Wiecie, połowa mieszkańców jest ze sobą zżyta, druga jest z tą pierwszą skłócona. Wszyscy są ze sobą spokrewnieni;)
Wsiadają 3 starsze panie, ubrane na czarno i od razu, że one na pogrzeb pochować brata jednej z nich.
Niemiły temat, ciężko w takiej sytuacji o jakiś żart albo wesołą anegdotkę, więc tylko przekazałem wyrazy współczucia i kondolencje. (Jak się potem okazało, Bob (zmyślone imię) lubił wypić i palił jak huta Katowice.)
Wysadziłem pod kościółkiem żałobnice i pojechałem kawałek dalej po kolejnego klienta.
Nie ujechałem 500 metrów, jak zza rogu wyjechał na mnie ciągnik rolniczy, jadący z prędkością żółwia, ciągnąc za sobą naczepę z balami siana na niej, na owych balach stała trumna a po bokach 4 chłopa w strojach farmerów.
Zaniemówiłem z wrażenia i gdybym miał czapkę, to na bank bym ją ściągnął.
W tej prostocie, było coś co wyciskało łzy z oczu a jednocześnie było dumne i wyniosłe.
Głupio mi było zrobić zdjęcie nieboszczykowi podczas jego ostatniej podróży, więc jedynie zdjęcie z odbicia w lusterku.
RIP
#uk niezbyt #taxicoolstory #lakedistrict