Tag do blokowania/obserwowania: #piechurslucha
The Brian Jonestown Massacre - Anemone
Już nawet nie pamiętam, czy kiedyś wrzucałem, ale wchodzi dobrze. Prawilnie z kanału Antona.
#muzyka #rock #psychodelicrock

Lubię chodzić po górach i oglądać filmy.
Tag do blokowania/obserwowania: #piechurslucha
The Brian Jonestown Massacre - Anemone
Już nawet nie pamiętam, czy kiedyś wrzucałem, ale wchodzi dobrze. Prawilnie z kanału Antona.
#muzyka #rock #psychodelicrock
Zaloguj się aby komentować
Siema,
Propozycja na dziś:
Rymy: król - lala - sala - kul
Temat: dziki zachód
#naczteryrymy , czyli #poezja i #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
Gus McCrae to rewolwerowców król
Sędziwy lecz nie oprze mu się żadna lala
Gdy wchodzi do saloonu to cichnie cała sala
Niejeden indianiec padł pod gradem jego kul
Leży w sypialni brytyjski król
U jego boku gumowa lala
Niczym w westernie ponura sala
Pokój zapłonie od ruchu kul
Ten Billy the Kid, szybkości był król,
Chłopiec malowany, piękny niczym lala,
Gdy wszedł do saloonu, zaraz pełna sala,
Wszyscy zaś myśleli, jaki on jest cool.
Zaloguj się aby komentować
40 673,03 + 4,2 + 4,2 + 7,3 = 40 688,73
#sztafeta #bieganie
Zaloguj się aby komentować
Siema,
Kolejne nocne łażenie w #piechurwedruje
---------
Miejsce: Kotoń Zachodni, Kotoń (Beskid Makowski)
Data: 26/27 października 2024 (sobota/niedziela)
Staty: 12.5km, 3h50, 640m przewyższeń
To była kolejna z nocnych trasek, które zrobiliśmy z tatą, żeby choć na kilka chwil wyrwać się z miasta i pochodzić po górach, co w ciągu dnia jest zwykle poza naszym zasięgiem. Na Kotoniu Zachodnim już kiedyś byłem (żółty szlak z Pcimia) i wiedziałem, że nie ma tam nic ciekawego, no ale nie o to chodziło. Chwilę przed 22 dojechaliśmy do Trzebuni i spod kapliczki, przy której zostawiliśmy samochód, ruszyliśmy na szczyt.
Wchodziliśmy zielonym szlakiem, który moim zdaniem niczym szczególnym się nie wyróżniał. Może był trochę bardziej stromy, niż się spodziewaliśmy. Podczas wchodzenia słyszeliśmy spłoszone stada saren, a także dziki albo dzika, co mimo wszystko często się nie zdarza. Dość szybko znaleźliśmy się przy tabliczce z nazwą szczytu, pogadaliśmy chwilę z quadowcami, których również przywiało tam tej nocy, a następnie czarnym szlakiem zeszliśmy do miejscowości Zawadka.
Głównym powodem, dla którego chciałem iść tą trasą było to, że na mapach dało się wyznaczyć krótką pętlę z tej miejscowości, idealną na wycieczkę z moimi dziewczynkami lub babcią. Niestety okazało się, że jest tam stanowczo za dużo asfaltu jak na nasze gusta, także drugi raz raczej się tam nie wybiorę. Przeszliśmy przez tę małą miejscowość i czarnym szlakiem, który większość czasu prowadził ulicą, doszliśmy w okolice Kotonia.
Aby na niego dojść trzeba było zejść z żółtego szlaku - w pewnym momencie na drzewie można było dostrzec strzałkę z napisem "szczyt". Sugeruję używać tam jednak GPS i map, bo dalej oznaczenia są już niewystarczające, a dostępnych ścieżek jest kilka. Znakiem, że trafiło się na Kotoń, była tabliczka z nazwą szczytu zawieszona na drzewie. W tamtym miejscu zrobiliśmy sobie przerwę na gorącą herbatę i posiłek, po czym zdecydowaliśmy się schodzić.
Uparłem się, żeby nie wracać na zielony szlak, którym wchodziliśmy, i zamiast tego wyznaczyłem nam trasę wzdłuż leśnych ścieżek oznaczonych na mapach. Nie polecam tego zejścia. Początek był bardzo stromy, szło się przez chaszcze, a później po błocie wzdłuż ciurczącego strumyka. Tymi dróżkami także nie planuję ponownie iść.
Po wyjściu z lasu do samochodu również musieliśmy dojść asfaltem i ostatecznie wyszło mi, że stanowił on 30% naszej trasy, więc raczej średnio. Ogólnie, poza tym, że trochę podchodziliśmy, byliśmy z tatą zgodni, że tym razem było trochę byle jak.
#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidmakowski





Zaloguj się aby komentować
Siema,
Propozycja na dziś:
Rymy: krowa - nowa - buty - druty
Temat: science-fiction
#naczteryrymy , czyli #poezja i #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
Cyfrowe pokolenie
Pokazywał dziadek jak wygląda krowa
wnuczkowi, którego technologia nowa
zniewoliła tak - że nawet jego buty
nie mają sznurówek lecz zatrzask na druty!
Wydojona cyberkrowa
Podładować i jak nowa
Ciężko z niej zrobić buty
Ale chociaż zostaną druty
Cyberzabójca - model 3000 K.R.O.W.A
w jego sofcie wartość "Litość" to rzecz nowa
kolekcjonuje trofea po swych ofiarach - buty
za to ich wnętrzności nawleka na druty
Zaloguj się aby komentować
Siema,
Żona szuka zegarka do 800 cebulionów. Czy w tej kwocie są jakieś sensowne marki, które moglibyście polecić? Ja na zegarkach się nie znam, mam Casio za stówę, a jedyny sklep jaki kojarzę to Swiss, a tam w ofercie głównie Tommy, Lacoste, Boss i inne gówno.
Z tego, co udało się ustalić, to zegarek ma nie być sportowy, tarcza ma być okrągła i to kurde wszystko, także za wiele nie wiadomo
#zegarki #pytanie
@Piechur w tej cenie też już na luzie będzie szkło szafirowe. Polecam odfiltrować inne

Ja na zegarkach się nie znam, mam Casio za stówę
@Piechur To tak jakbyś się znał. Wśród tanich zegarków Casio jest najbezpieczniejszym wyborem. Nawet zegarkowe nerdy i bogole z Roleksami, Patkami itp. szanują tę markę. Bo robi porządnie i uczciwie, a zegarki służą długie lata.
Od siebie dodam jeszcze Citizeny z serii Eco-Drive, też bardzo porządne sikory napędzane słońcem.
Zaloguj się aby komentować
Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Wysoka (Pieniny)
Data: 27/28 lipca 2024 (sobota/niedziela)
Staty: 10.5km, 550m przewyższeń
Od momentu gdy Mysz po raz pierwszy nocowała ze mną pod namiotami na Lubaniu, co bardzo jej się spodobało, miałem w głowie plan, żeby kiedyś poza nią zabrać na podobną wycieczkę również jej kuzynkę, czyli moją siostrzenicę. Kiedy tylko zaczęło robić się cieplej zarzuciłem temat i sprawdzałem, czy rybki biorą - okazało się, że złapały się obydwie.
Na cel naszej wyprawy wybrałem Wysoką w Pieninach z podejściem przez Wąwóz Homole. Znałem tę trasę i wiedziałem, że dziewczynki spokojnie sobie poradzą. Na dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem okazało się, że dołączyć mogłaby również moja siostra, co trochę komplikowało mi plany z racji tego, że namiot miałem trzyosobowy. Na szczęście okazało się, że w studenckiej bazie namiotowej pod Wysoką, w której planowałem się zatrzymać, jest opcja wynajęcia namiotów - należało to zrobić poprzez napisanie maila, a rezerwacja liczyła się w momencie uzyskania pozytywnej odpowiedzi zwrotnej. Nocleg kosztował tyle co nic (bodajże 16 złotych od osoby ze zniżkami dla dzieci do 7 roku życia), a dzięki temu odpadło sporo kilogramów, które w przeciwnym razie trzeba by było nieść.
Wyruszyliśmy z największego parkingu znajdującego się niedaleko wąwozu (strasznie drogi, zapłaciłem 50 zł za dobę, w okolicy były chyba tańsze). Kiedyś już opisywałem tę drogę, dlatego teraz tylko skrótowo powiem, że była idealna: ścieżkę okalały wysokie skały, co i rusz trzeba było omijać wielkie głazy, wzdłuż trasy płynął potok, który w kilku miejscach przekraczało się przechodząc po mostkach, dużo było też wspinania się po metalowych schodkach. Droga była przygotowana świetnie i cieszyła się ogromną popularnością. Trzeba liczyć się z tym, że w sezonie może być tłoczno.
Do bazy namiotowej doszliśmy po ok. 2 godzinach z hakiem. Siostrzenica zasuwała dzielnie i bez większego narzekania, natomiast moja młoda walczyła trochę z muchami w nosie. Na miejscu zameldowaliśmy się do bazowego, który pokazał nam nasz namiot, przedstawił ogólne zasady przebywania w bazie oraz pokazał, co można w niej znaleźć. Według mnie było perfekcyjnie i do tej pory nie byłem w lepszym miejscu (prawda jest też taka, że nie mam dużego porównania). Poza zadaszoną kuchnio-stołówką, w której w olbrzymich garach gotowała się nieustannie woda i można było skorzystać ze sztućców, talerzy i tym podobnych rzeczy, w bazie było miejsce na ognisko, zlew do mycia naczyń oraz prysznic z wodą z płynącego obok potoku, a także źródełko z pyszną, zimną wodą. Namiot, w którym spaliśmy był czteroosobowy z dwoma komorami i półką na rzeczy znajdującą się w przedsionku; miejsca do spania były odizolowane od ziemi paletami wyłożonych materacem i kocem - karimaty, które wziąłem, okazały się niepotrzebne, wystarczyło zabrać śpiwory. Według mnie petarda, polecam gorąco.
Po małym posiłku i przepakowaniu się w mniejsze plecaki ruszyliśmy na szczyt. Droga wznosiła się już znaczniej i przez większość czasu szło się na pełnym słońcu, na szczęście rosły przy niej wysokie drzewa, pod którymi można było się na chwilę schować. Na rozległej polanie można było dostrzec pasące się owce, których dzwoneczki słychać było już z daleka, klimat był iście sielankowy. Wychodząc nasze dziewczyny nawiązały kontakt z dwoma innymi koleżankami w podobnym wieku, które szły ze swoją mamą, dzięki czemu przestały zwracać uwagę na trudy wędrówki. W tym miejscu serdecznie pozdrawiam panią Justynę, która zdecydowała się sama pójść na taką wyprawę ze swoimi dziewczynkami. Brawo!
Ogólnie trasa na Wysoką nie była wymagająca do momentu, w którym kończyła się polana. Później jednak nastąpił fragment, którego niezbyt lubię - zrobiło się stromo, a pod nogami była ziemia, której wierzchnia warstwa była dość sypka i łatwo było się poślizgnąć. Wchodziło się bardzo kiepsko, ale mimo to mijaliśmy kilka osób z nosidłami, w których były małe dzieci. Cóż, ja bym się jednak nie zdecydował iść tam z dzieckiem w nosidle wiedząc, jak wygląda droga.
Od skrzyżowania szlaków pod Wysoką trasa również prowadziła stromym podejściem, jednak tam było już skaliście, więc noga trzymała się podłoża pewniej. Przez większość czasu musiałem asekurować Mysz przy wchodzeniu, jednak nowo poznane koleżanki śmigały samodzielnie. Po pokonaniu, mimo wszystko, wymagającego podejścia, wspinaczce po głazach i zainstalowanych metalowych stopniach, dotarliśmy na szczyt. Od bazy zajęło nam to półtorej godziny. Zrobiliśmy dłuższą przerwę ciesząc się widokami i karmiąc dzieciaki zasłużonymi czekoladkami, po czym udaliśmy się w drogę powrotną.
Na miejscu nazbieraliśmy gałęzi i rozpaliliśmy ognisko, do którego po krótkim czasie zaczęły dołączać również inne osoby. Poza naszymi pociechami było sporo dzieci, także siostrzenica szybko znalazła sobie towarzystwo do zabawy. Niestety moja młoda jest bardzo nieśmiała, więc skończyło się na tym, że prawie cały czas musiałam być w jej pobliżu. Gdy nastał zmrok umyłem się pod lodowatym prysznicem i poszliśmy spać do naszego namiotu.
Obudziłem się wypoczęty i zadowolony. Obok mnie słodko spała Mysz, więc poleżałem jeszcze kilka chwil rozkoszując się tym, co upichciło dla mnie życie. Gdy reszta również powstawała, ogarnęliśmy z siostrą dzieciaki, zjedliśmy niespiesznie śniadanie wzbogacone kubkiem solidnej kawy, a następnie po uregulowaniu płatności za nocleg udaliśmy się z powrotem na parking. Dzieciakom bardzo się podobało (chociaż co innego niż nam, dorosłym), jednak siostrzenica, w przeciwieństwie do mojej Myszy, chyba nie zapałała miłością do namiotów. Zresztą zobaczymy: gdy tylko zacznie robić się cieplej spróbuję znowu zarzucić temat wypadu, a nuż znowu złowię jakieś rybki.
#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #pieniny





Zaloguj się aby komentować
39 974,13 + 4,2 + 4,2 + 7,3 = 39 989,83
Te 7 km to dla mnie jednak jeszcze dystans morderczy, może po płaskim byłoby lepiej. Na razie sobie to wrzucę raz na tydzień.
#sztafeta #bieganie

Zaloguj się aby komentować
Tag do blokowania/obserwowania: #piechurslucha
Ja nie wybieram, tylko ucho.
#muzyka #pop #kpop #leagueoflegends
@Piechur Riot wypierdziela tyle szmalu na muzykę i klipy, że nie wiem czy to zabawne, za⁎⁎⁎⁎ste, czy smutne xD
@Piechur Jeszcze mogę polecić zeszłoroczną piosenkę na Worldsy też w kpopowym klimacie i to nawet bardziej bo śpiewana w całości przez kpopową grupę NewJeans - GODS. Obie piosenki bardzo męczyłem gdy wyszły i obie słucham do teraz.
Zaloguj się aby komentować
Siema,
W #piechurwedruje
---------
Miejsce: Szpilówka (Pogórze Rożnowskie)
Data: 23 czerwca 2024 (niedziela)
Staty: 10.5km, 6h30, 310m przewyższeń
Na Szpilówkę wchodziłem już wcześniej od strony Lipnicy Murowanej i bardzo spodobała mi się ta nieduża górka. Postanowiłem, że wrócę tam kiedyś z Myszą i oto kilka miesięcy później nadarzyła się ku temu okazja. W drugiej połowie czerwca pogoda była wspaniała, więc wybraliśmy się tam na wycieczkę wraz z moim kolegą i jego synkiem.
Samochody zostawiliśmy w miejscu oznaczonym na mapach turystycznych jako Tymowa Górna, a na Google maps jako Parking A - w rzeczywistości była to po prostu szersza, błotnista leśna droga. Według komentarzy podejście stamtąd miało być wymagające, ale były to opinie mocno przesadzone: mimo, że trochę nachylone, nie było długie, i naszym czterolatkom nie sprawiło żadnych trudności.
Całe szczęście nigdzie nam się nie spieszyło i na wyprawę przeznaczyliśmy cały dzień, bo dzieciaki co i rusz zatrzymywały się przy kałużach, zbierały patyki, nakręcały się wzajemnie na brykanie po krzakach, także posuwaliśmy się do przodu w tempie żółwim. Nie chodziło jednak o to, żeby biec, ale żeby małe gnomy miały frajdę, także wszystko grało.
Gdzieś w połowie trasy można było zejść do pustelni św. Urbana, co też uczyniliśmy - tam rzeczywiście było dość stromo i musieliśmy asekurować dzieci przy schodzeniu. Zrobiliśmy przerwę na posiłek i ruszyliśmy dalej.
W końcu, po prawie 3 godzinach od opuszczenia parkingu, naszym oczom ukazała się wysoka, robiąca wrażenie wieża widokowa. Wspięliśmy się na tę dosłownie niemałą atrakcję, a po nasyceniu oczu widokami zeszliśmy na dół i zabraliśmy się za rozpalanie ogniska, co miało być główną atrakcją wycieczki. Gałęzi i połamanych, zasuszonych drzew było w okolicy pod dostatkiem, także zacząłem pracować siekierą i wkrótce na przygotowanym miejscu buchał już wysoki ogień. Dzieci były zachwycone. Upiekliśmy kiełbaski, zjedliśmy trochę owoców i innych pyszności, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną. Na szczycie spędziliśmy niecałe 2 godziny.
Wracaliśmy tą samą trasą, którą przyszliśmy. Jako, że robiło się już późno, poganialiśmy trochę młodych, jednak i tak znaleźliśmy jeszcze chwilę, żeby pooglądać znajdujące się przy trasie okazałe mrowiska. Zalecam zachować przy nich ostrożność - kilka dużych mrówek weszło na Mysz, która dostała przez to ataku paniki i narobiła konkretnego krzyku.
Około 19 byliśmy z powrotem na parkingu i rozjechaliśmy się do swoich domów. Młoda, wykończona trasą, odleciała praktycznie od razu, gdy ruszyliśmy. Jeśli chodzi o wrażenia, to bardzo jej się podobało, a według mnie też było świetnie - szlak prowadzący na Szpilówkę jest bardzo przyjemny, lekki i urokliwy, a sam szczyt również ma dużo do zaoferowania, także mogę go z czystym sumieniem polecić.
#gory #wycieczka #wedrujzhejto #pogorzeroznowskie





@Piechur zawsze fajnie zobaczyć miejsce, które się zna!
Zaloguj się aby komentować
1022 + 1 = 1023
Prywatny licznik: 4/? (ale bida
Tytuł: Kosmos
Autor: Witold Gombrowicz
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-08-04123-9
Liczba stron: 169
Ocena: 7/10
Piszę tę recenzję jako laik, osoba czytająca niewiele i - z premedytacją - przed zapoznaniem się z posłowiem. Zobaczę później, jak wiele mi umknęło, lub jak bardzo moja interpretacja odbiegała od tej "właściwej".
Kosmos opowiada historię dwóch znajomych, którzy w ramach oderwania się od swoich problemów przybywają do Zakopanego. Wynajmują pokój w jednym z pensjonatów i tam, w desperackiej próbie wyrwania się z objęć doskwierającej im rzeczywistości, próbują niejako stworzyć ją "na nowo". Tak w skrócie i bardzo powierzchownie można by przedstawić fabułę.
Jednak Kosmos to coś znacznie więcej. To wycieczka w nieznane, nieoczywiste i niepokojące rejony własnego jestestwa i tego, co uważamy za pewnik - wyuczonego, "normalnego" postrzegania otaczających nas rzeczy, zdarzeń, intencji i wzajemnych powiązań. To dramatyczna próba uporządkowania chaosu, który z hukiem i bezwzględnością zalewa nas w każdej chwili z wszystkich stron. Drobiazgi i detale mieszają się, kotłują się między sobą, gotują jak w zupie w bezustannym ruchu, łącząc się, nachodząc i odnosząc do siebie, i brakuje tak niewiele, żeby to wszystko wykipiało.
Częste powtórzenia tworzą trzon nowego porządku, rozrastając się, umacniając nawracaniem i rozgałęziając na wszystkie strony. Są jak mantra, czy może modlitwa, czasem sprawiają wrażenie, jakby były ostatnią deską ratunku dla narratora, który tonąc w otaczającym go świecie zmysłów, domysłów i nadinterpretacji, próbuje desperacko złapać się czegoś konkretnego, czegoś co pozwoli mu na chwilę unieść usta nad powierzchnię i zaczerpnąć oddechu.
Nie jest to jednak lektura pozbawiona humoru, powiedziałbym wręcz, że nim ocieka. Sytuacji absurdalnych, groteskowych i zwyczajnie pokręconych jest tu mnóstwo i wielokrotnie parskałem przy nich śmiechem. Muszę jednak powiedzieć, że w przeciwieństwie do innych jego książek, w przypadku Kosmosu odczułem, że próg wejścia był nieco zbyt wysoki - początkowe rozdziały trochę mnie wymęczyły i wkręciłem się na dobre dopiero na kilka chwil przed kotem. Był to mój drugi raz z tą książką po jakichś dziesięciu latach i pamiętam, że wtedy również miałem podobne odczucia.
Uważam jednak, że warto przeczytać ten tytuł i osoby lubiące styl Gombrowicza będą zadowolone. Jest to dzieło zmuszające do innego spojrzenia na to, co znane, obdarowujące czytelnika interesującymi ideami, rozbierające i składające, trochę perwersyjne i obrazoburcze, ale przede wszystkim ciekawe. Kosmos to zdecydowanie książka, o której wielokrotnie myśli się po przewróceniu ostatniej strony.
#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #literaturapiekna

Prywatny licznik: 4/? (ale bida
)
Dawaj w przyszłym roku wyzwanie #dwanascieksiazek
Zaloguj się aby komentować
Siema,
Zapraszam na powrót do cieplejszych dni w #piechurwedruje
---------
Miejsce: Ciecień (Beskid Wyspowy)
Data: 8 czerwca 2024 (sobota)
Staty: 8km, 2h, 460m przewyższeń
To była kolejna wycieczka na Ciecień, na którą tym razem wziąłem samego Robalka. Jak zwykle zaplanowałem trasę, którą wcześniej nie szedłem, biorąc dodatkowo ogranicznik czasowy - chodzenie nie mogło trwać dłużej niż 2h30, żeby nie zamęczyć młodej. Samochód zostawiłem na skraju lasu, do którego dojechałem wąska asfaltową drogą. Nie wiem, czy można było się tam zatrzymywać, ale zakazu nie widziałem, a stało tam już inne auto (na więcej nie było zresztą miejsca, więc miałem dużo szczęścia).
Na szczyt wszedłem szlakiem czerwonym. Podobał mi się: nie był bardzo wymagający, sceneria i klimat lasu zmieniały się kilkakrotnie, co bardzo lubię. Dziubek zasnął w nosidle po jakichś 15 minutach marszu, także było bezproblemowo.
Na sam Ciecień doprowadził mnie już szlak niebieski. Warto zejść nim kawałek, aby dotrzeć do małej polany, z której rozpościera się widok na okoliczne pagórki. Rzecz jasna też tam poszedłem, a następnie - korzystając z tego, że młoda spała - zacząłem schodzić drugą częścią czerwonego szlaku prowadzącą do Szczyrzyc. Przy ścieżce rosły piękne różowe i białe naparstnice, pogoda dopisywała, las był chłodny i przyjazny, po prostu wymarzone warunki na wycieczkę.
Podczas schodzenia zahaczyłem jeszcze o małą polanę, na której stała ambona, a także poszedłem pod leśną chatkę, mijając po drodze krzyż poświęcony partyzantom. Droga była kamienista, więc na wszelki wypadek w ruch poszły kijki. Do samochodu wróciłem już nieoznakowaną, szeroką drogą dla samochodów, co było jedyną opcją pozwalającą na zrobienie małej pętli.
Ogólnie trasę oceniam pozytywnie - było ładnie i w miarę szybko. Jedyny mankament to kwestia tego, gdzie powinno się zostawić w tamtym miejscu auto, bo najbliższy parking jaki widziałem na mapie był w Skrzydlnej, a wtedy czekałoby nas dodatkowe ponad 2km asfaltem w pełnym słońcu.
#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy





Jak ja bym teraz tak pospacerował.. Ciepło, zielono, spokój i takie widoki
Zaloguj się aby komentować
39 212,67 + 4,2 + 4,2 + 4,2 = 39 225,27
Kostka zaczyna boleć, chyba robię coś nie tak. Rozgrzewkę mam całkiem porządną, więc może buty albo zła technika biegania?
#sztafeta #bieganie
@Piechur mogą być buty albo jakaś stara kontuzja, zbyt duże obciążenie i może za mało czasu na regenerację jak na początek. Ja tak sobie ścięgno załatwiłem kiedyś i teraz jak coś boli to wydłużam czas odpoczynku między jednym a drugim biegiem. Zła technika biegu nie sądzę, ja sam nigdy nie patrzyłem jak biegać technicznie prawidłowo, a kiedyś miałem kostkę skręcona i prawa noga wiecznie mi ucieka na zewnątrz i nigdy nic mnie z tego powodu nie bolało.
@splash545 Ja kontuzji jako takiej nie miałem, ale pamiętam, że te 10 lat temu przestałem biegać, bo mnie kolana zaczęły niemiłosiernie boleć, tak, że nie byłem w stanie na wykładach trzymać zgiętych nóg podczas siedzenia. Ale z tą kostką nie przypominam sobie problemów (w zeszłym tygodniu sobie zwichnąłem lekko, ale drugą
@Piechur jak zaczynałem biegać na dystansach powyżej 8km to bolały mnie kolana. Dbałem o regenerację i po 2 miesiącach kolana się wzmocniły i przeszło. Teraz jak biegam powyżej 12km albo w szybkim tempie po skarpach to bolą mnie biodra i znów robię sobie dłuższe przerwy po takich biegach i liczę, że z czasem się wzmocni i przejdzie.
Zaloguj się aby komentować
Leśny Toi Toi, lubię korzystać podczas spacerów👍
@jan-marian-waleczny tak szczerze to chuj ci w dupę za takie podejscie
@Piechur Na szlaku w górach znam taką luksusową, przestronną ambonę z zamykanymi okienkami. Ktoś ją przepięknie solidnie wybudował. Są dwa krzesła, więc w mroźne dni kiedy jestem na szlaku, lubię tam zajrzeć i zjeść ciepłą zupę z termosu. Wokół nie ma żadnych wiat ani schronisk, więc taka ambona to jest zbawienie dla zmarzniętego wędrowca.
Wyglada jak ta jedyna
Zaloguj się aby komentować
Zaloguj się aby komentować
Zaloguj się aby komentować
Zima się zbliża i w końcu muszę kupić sanki dla młodej, stąd pytanie do rodziców - z Waszych doświadczeń, które lepsze? Bo opcji jest kilka:
Plastikowe ślizgacze, np. TO
Drewniane klasyczne, np. TO
Metalowe klasyczne, np. TO
Plastikowe klasyczne, np. TO
Mysz ma prawie 5 lat, więc z oparciem raczej nie chcę brać.
#dzieci #rodzicielstwo #zima #sanki
@Piechur metalowe klasyczne, takie że jak się dziecko przewróci to samo z nich siebie nie ściągnie
Najwięcej frajdy dają plastiki z hamulcami po bokach, ale to opcja dla saneczkarzy, co już sami wychodzą na dwór i sobie je targają pod górkę. Dla 5. latki, to jednak te metalowe klasyki.
@Piechur Metalowe klasyczne
...... ale prawdziwa przygoda to się zaczyna na worku foliowym wypchanym sianem.
@Mr.Mars Czytałem to kilka razy i za każdym razem widziałem "w worku"
Zaloguj się aby komentować
Siema,
Klasyczek w #piechuroglada
----------
Tytuł: The Godfather
Reżyseria: Francis Ford Coppola
Moja ocena: 4/5
W podziemiu powojennej Ameryki pojawia się możliwość zarobienia dużych pieniędzy na handlu narkotykami. Szef jednej z mafijnych rodzin, nazywany Ojcem Chrzestnym, musi postanowić, czy jest to biznes, w który warto wejść. Konsekwencje jego decyzji okażą się być długofalowe, wciągając w przestępczy świat najmłodszego z synów.
Cóż można napisać o tym obrazie, co nie zostało już napisane. Świetne kino, pełne scen i cytatów, które na stałe zagościły w popkulturze. Uwielbiam to, że ten film nie spieszy się z budowaniem świata i przedstawieniem postaci - wystarczy spojrzeć ile trwają początkowe sceny z wesela jedynej córki Ojca Chrzestnego. Poznajemy tam wszystkie istotne postacie, dowiadujemy się jaka jest między nimi dynamika, jaka jest hierarchia, na kogo należy uważać, dzięki czemu wiemy, w jakim świecie się znaleźliśmy. Wstęp jest genialny, atmosferyczny i wykonuje niesamowitą robotę w przedstawieniu głównej postaci, czyli Vita Corleone, fantastycznie zagranego przez Marlona Brando. Dużo kadrów przywodzi na myśl obrazy Caravaggia, są mocne, precyzyjnie oświetlone, dodają scenom dodatkowej głębi. Praktycznie każda postać jest wyraźnie zarysowana i można ją szybko scharakteryzować: Sonny - porywczy zwierzak, Tom - odpowiedzialny i lojalny, Fredo - słodki idiota, Michael - lider. Historia jest bogata, nietuzinkowa i ciekawa, wciąga widza w ten mroczny i brutalny świat, w którym liczą się przede wszystkim rodzina i biznes. Trudno też nie wspomnieć o niezapomnianej ścieżce dźwiękowej Nino Roty, której główny motyw muzyczny rozpoznaje chyba każdy. Co więc jest nie tak, czy może - co nie zestarzało się tak dobrze? Momentami udźwiękowienie jest kiepskie, w kilku scenach wytrącało mnie z filmu, zwłaszcza słabo dopasowane do obrazu dialogi, które zostały nagrane w studio. Teatralność niektórych scen również jest dla mnie przesadzona, zwłaszcza jeśli chodzi o sceny egzekucji - uwydatnia to w mojej opinii nieco topornie wykonane efekty specjalne. Dodatkowo w kilku miejscach widać na ekranie odbicie edytora, co również trochę wybija z ważnych scen. Wszystkie te rzeczy to jednak drobne mankamenty, które nie powinny przeszkodzić w rozkoszowaniu się całością. Polecam zaznajomić się z tym obrazem wszystkim, którzy do tej pory nie mieli ku temu okazji, jednak ostrzegam, że jest on długi i wymaga skupienia.
#filmy #kino #recenzje #dramat #gangsterski #kryminalne

Zaloguj się aby komentować
Siema,
Nocne tuptanie w #piechurwedruje
---------
Miejsce: Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 19/20 października 2024 (sobota/niedziela)
Staty: 14.5km, 4h, 650m przewyższeń
Na Lubogoszcz można wejść czterema dostępnymi szlakami: czarnym, zielonym oraz czerwonym od Mszany Dolnej, lub czerwonym od Kasiny Wielkiej. Tym razem zdecydowaliśmy się z tatą na czarny i w godzinach wieczornych wyruszyliśmy w drogę spod stacji benzynowej, przy której zostawiliśmy samochód.
Początkowo trasa prowadziła przy ulicy, a następnie wznosiła się między osiedle domków jednorodzinnych. Wkrótce kroczyliśmy już w ciemnym lesie po ścieżce usianej opadłymi z drzew liśćmi. Mimo, że droga była typowo leśna, to co jakiś czas widać było studzienki kanalizacyjne, a niebawem wyjaśniło się, skąd się tam wzięły - naszym oczom ukazała się dość duża baza, nazywana Bazą Lubogoszcz, należąca do Krakowskiego Szkolnego Ośrodka Sportowego. Z ciekawostek, jej historia sięga trzeciej dekady XX wieku, a została założona przez Amerykanów jako miejsce wyjazdowe dla Young Men's Christian Association. Tak, chodzi o sławne YMCA znane z przekornej piosenki Village People.
Minęliśmy bazę i kontynuowaliśmy wspinaczkę na Lubogoszcz Zachodni. Droga nie wyróżniała się niczym szczególnym i może dlatego w pewnym momencie zaczęła mi się dłużyć. Ostatecznie dotarliśmy na pierwszy ze szczytów, który znajdował się dosłownie kilka kroków od głównej ścieżki. Przy tabliczce z nazwą szczytu była pojedyncza ławka, na której przez chwilę przycupnęliśmy.
Od tamtego miejsca trasa na Lubogoszcz była już czysto spacerowa, z niewielką ilością przewyższeń. Po północnej stronie słychać było uciekające stada spłoszonych przez nas saren, które swoimi kopytami roztrącały na boki zeschnięte, szeleszczące liście.
Na Lubogoszcz dotarliśmy na kilka minut przed północą. Poza wieloma ławkami i ławami oraz miejscem na ognisko, znajdował się tam sporych rozmiarów krzyż. Polana, jeśli tak można to nazwać, była otoczona lasem, więc poza skrzącymi się nad nami gwiazdami niewiele mogliśmy zobaczyć. Szkoda, że nie było tam wieży widokowej - miejsca na takową było dość, w bliskiej okolicy żadnej nie ma, myślę, że byłoby to coś fajnego.
Po przerwie na gorącą herbatę i bułkę ruszyliśmy w drogę powrotną. Wracaliśmy dla odmiany czerwonym szlakiem, jednak gdybym miał iść tą trasą znowu, to zdecydowanie wybrałbym ponownie czarny, a to z względu na końcówkę. O ile przez las, a następnie przez rozległe pola oferujące widok na sąsiednie szczyty szło się przyjemnie, to po ich opuszczeniu czekała nas (na mój gust) zbyt długa droga powrotna asfaltem - jakieś 2 km marszu.
Ogólnie jednak wyprawa się udała i na ten moment podejście czarnym szlakiem wydaje mi się najlepszym z tych, które są dostępne z Mszany Dolnej (zielony jest najgorszy, bo najdłużej prowadzi asfaltem). Jeśli czerwony z Kasiny Wielkiej okaże się lepszy, to na pewno dam znać.
#gory #wedrujzhejto #wycieczka #beskidwyspowy #fotografia





@Piechur Kurcze, marzy mi się kiedyś wybrać w góry w nocy. Najlepiej tak wyjść na Babią, aby się na wschód albo zachód słońca załapać.
@LondoMollari Na Babiej zawsze tłoczno i pizga złem, więc dobrze mieć coś ekstra ciepłego, żeby na szczycie założyć podczas czekania. Możesz sobie obczajać warunki na mountain-forecast, żeby była dobra przejrzystość i stosunkowo małe podmuchy (najlepiej sprawdzać na dwa dni do przodu, dłuższe prognozy zwykle zawodzą).
@Piechur Na Babiej już byłem chyba z 7 razy w dzień, więc mam wyobrażenie - w miarę znam szlaki, i dlatego jakbym miał gdzieś iść w nocy, to bym właśnie tam się wybrał.
Raczej bym szedł latem, bo jednak aż takim hardcorem aby iść nocą w śniegu nie jestem. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Zaloguj się aby komentować
38 561,8 + 4,2 + 4,2 + 4,2 = 38 574,4
Miałem dzisiaj jeszcze pobiegać, ale chyba sobie wczoraj trochę kostkę skręciłem, więc odpuszczę.
#sztafeta #bieganie
@Piechur nie ma co przesadzać, warto się oszczędzać w takich sytuacjach
W dodatku dzisiaj strasznie wieje, przynajmniej na południu
@sleep-devir Nawet nie jest najgorzej, na rowerze jest ok.
Jak równiutko Ci wychodzi, jak boli to nie ma co mordować, zdrowia i gratki!
@pluszowy_zergling Równo, bo raz zmierzyłem odległość i latam tą samą trasą
Zaloguj się aby komentować