489 + 1 = 490
Tytuł: Długie pożegnanie
Autor: Raymond Chandler
Kategoria: kryminał, sensasja, thriller
Wydawnictwo: Karakter
Format: ebook
ISBN: 9788368059113
Liczba stron: 408
Ocena: 5/10
Szósta z kolei książka o przygodach detektywa z Miasta Aniołów lat czterdziestych, do której przystąpiłem wyłącznie z powodu odkrycia noir jazz. Zazwyczaj nie czytam kryminałów, zwłaszcza seriami. "Pan samochodzik" za dawna to właściwie była jedyna rzecz zdobytą i teraz zapomnianą. Jednakowoż jeżeli jest umiejscowiona w ciekawym czasie i miejscu, to chętnie się za nią zabieram. Próbowałem jakoś odkryć ten cały klimat kryminału deszczu i ciemnych ulic, gotowy do przyprószenia dźwiękami odległego saksofonu i stłumienia poczucia ciężkości porcją whisky. Czy mi się udało? Tu zachowam milczenie.
Napisano w cyklu osiem książek, lecz można nie trzymać się chronologii i zacząć od każdej innej. Historia tyczy się spraw prowadzonych rękoma trzydziestoparoletniego private eye Phillipa Marlowe'a. Niby cyniczny, niby uczciwy. Bywa całkiem dowcipny. Do właściwie jedynych zajęć, niezwiązanych z pracą należą zwykle trzy - jedzenie po barach, samotne granie w szachy oraz chlanie bursztynówki. W ogóle niemal każdy tutaj chla i jara papieroski łamane na cygara, zachowując nienaganny pozór umiaru. Próbowałem sobie go wyobrazić jako Max Payne bez twarzy z jego głosem. W każdym odcinku musi wyrwać jakąś d⁎⁎ę i narazić się policji. Biedaczek za cztery setki dolców wpada z kłopoty, no ale przynajmniej ma ciekawe zajęcie.. chyba.
Dominującym schematem jest odkrycie sprawcy morderstwa i odnalezienie zaginionej osoby. Pan detektyw łazi po różnych miejscach, rozmawia z ludźmi, dedukuję w ukryciu i doznaję olśnienia jak Hałs M.D odkrywający niegodziwość pacjenta chorego na syfilis. Finałowo ujawnia wyjaśnienie uderzające obuchem. Tutaj tego nie było, bo już to zostaję odkryte niemal w środku opowieści. Zresztą sedno pewnego zabójstwa nie leży w interesie detektywa i sam w środku potwierdza, że może zająć się czymś zupełnie innym. Ot choćby pilnowaniem, by nie puknąć pewnej blondynki (autor uwieeelbia jasnowłose kobiety, heh) Występują tu zbyt naciągane zbiegi okoliczności i wielce wyjęte z d⁎⁎y ważne konekcję. Ewenement, jakim jest w końcu darzenie drugiej osoby osobistą więzią przez bohatera, gdyż Filipek przez większość czasu swego istnienia w powieściach to skończony samotnik skupiony na robocie, jest strasznie miałki. Mało tu dochodzenia i żartobliwych docinek. Najciekawszy moment to alkoholowe wywody pewnej postaci, które żywo pokazują, że autor może napisać coś pięknego i inaczej, a nie rozwodzić się, jak kto bywa ubrany i jak wygląda dane pomieszczenie, do którego się nie wróci nigdy. W ogóle najistotniejsze jest to, że więcej niż kryminałem trąci melodramatem.
Mimo czytania w miarę przyjemnego, do którego można obligować każdego, komu wystarczy coś łyknąć do poduszki lub w podróży, to jest to dla mnie najsłabsza z książek Chandlera i jeżeliby miał polecił lepszego, to obstawiałbym "Żegnaj laleczko" i "Siostrzyczkę".



















