Uff, dobry koniec kiepskiej historii. Żona zgubiła wczoraj telefon - z relacji wynikało, że w autobusie, ale później już nie była pewna, czy jednak nie na przystanku. Nerwowa jest, więc od razu panika, olaboga, biedna się stresowała jakby człowieka potrąciła, no ale telefon miał 2 miesiące więc jednak trochę lipa.
Zaraz jak się zorientowała, to wróciła na przystanek i zaczęła szukać zguby, obskoczyła pobliskie sklepy - nie było. Lokalizowanie się nie powiodło, bo miała wyłączoną transmisję danych i lokalizację (nie jeździ samochodem to nie korzysta), więc tylko zdalnie ustawiła komunikat ekranowy, żeby znalazca kontaktował się ze mną. Dzwonienie nic nie dało, zresztą z tego co mówiła, to wyciszyła dźwięki i wibracje. Ja jeszcze w nocy obskoczyłem przystanek, na którym wsiadała i ten, na którym wysiadała, i patrzyłem po koszach i w trawie, czy ktoś nie wyrzucił, niestety bez sukcesu.
Dzisiaj od rana dzwonienie do MPK, biura rzeczy znalezionych etc., ja już miałem gotową listę okolicznych lombardów, żeby się przejechać po pracy. W międzyczasie dzwonienie na telefon w nadziei, że może ktoś znalazł albo zobaczy, że coś świeci w trawie. Lokalizowanie po IMEI według operatora niewykonalne, bo trzeba wniosku od policji. Już mieliśmy prosić o blokowanie IMEI, ale wtedy nie dałoby się już dodzwonić, więc stwierdziliśmy, że poczekamy do jutra. I kurde tak bez większej nadziei zadzwoniłem znowu, a tu odbiera jakaś pani, po akcencie wnioskuję, że z Ukrainy 20 minut później żona miała już swój telefon znowu w rękach - okazało się, że starsza pani znalazła telefon w autobusie i dała swojej córce, bo nie wiedziała, co zrobić, a ta sprawdzała, czy ktoś przypadkiem nie dzwoni (co przy wyłączonej wibracji i dźwiękach było wyzwaniem).
Tak czy siak, kamień z serca spadł, a żona już powłączała wszystkie usługi lokalizujące i ściągnęła jakieś apki, jakby sytuacja miała się kiedyś powtórzyć
#gownowpis