„Dishonored”
Pozwolę sobie odpuścić opis zachwytów nad tą grą - uwielbiam immersive simy, jestem fanem Arkane Studios i jedyny zarzut mam do siebie, że tak późno zabrałem się za tę serię. Proste 10/10 dla mnie, polecam każdemu, kto lubi się przechodzić gry na różne sposoby i bawić się mechanikami, które zazębiają się, tworząc współoddziałujący system.
Za to pochylę się nad kwestią moralnych wyborów, które zaoferowali nam twórcy.
Główny bohater wstępuje na drogę zemsty na wszystkich tych, którzy doprowadzili do śmierci Cesarzowej - osoby, którą powinien za wszelką cenę chronić - i porwania następczyni tronu. Pierwotny cel prawie każdej misji brzmi: „zabij X”. Jednakże z czasem pojawiają się alternatywne rozwiązania problemów.
Przykładowo w przypadku pierwszego celu można go zabić albo można podsłuchać rozmowę przeciwników, a potem w bibliotece znaleźć informację o znaku, który wypala się na twarzy ekskomunikowanej osoby. A to prowadzi do drugiego, pacyfistycznego podejścia - nie zabijamy celu, tylko wykluczamy go ze wspólnoty.
Pierwotnie pomyślałem, że kurczę, ale fajnie ze strony twórców, że pozwalają na pacyfistyczne rozwiązanie. Nie przepadam za walkami w grach i jeśli mam wybór, to wolę ich unikać. Stąd ucieszyłem się, że w „Dishonored” nie muszę nikogo zabijać, nawet głównych celów.
Z czasem jednak zacząłem myśleć, że to jednak wcale nie takie fajne rozwiązanie. No bo spójrzmy: pierwszy cel albo zostanie zabity, albo zostanie naznaczony. Niby ocalimy jego życie, ale czy jego dalsze losy nie będą znacznie gorsze niż w przypadku śmierci? Zostanie wygnany ze wspólnoty, przestanie istnieć, spadnie na samo dno społecznej drabiny - a w końcu stał praktycznie na jej szczycie, więc to bardzo bolesny upadek.
Podobnie jest w przypadku braci bogaczy - pacyfistyczne rozwiązanie zakłada doprowadzenie do wysłania ich do kopalni srebra, która należy do ich rodziny. I tam dokonają żywotów pracując w okropnych warunkach. Wzbogacili się na niewolniczej pracy, a teraz sami staną się niewolnikami.
Albo sytuacja, która najbardziej mnie poruszyła. W jednej misji trzeba pozbyć się kochanki Lorda Regenta. Jeśli chcemy zrobić to bez zabijania, wystarczy ogłuszyć kobietę i zanieść ją do łodzi mężczyzny, który się w niej zakochał. Tuż przed odpłynięciem powiedział, że główny bohater nawet nie wie, jak go uszczęśliwił i że pewnego dnia kobieta nauczy się doceniać mężczyznę, ponieważ będzie miała na to całe życie.
Chcąc poczuć się ze sobą lepiej moralnie, ponieważ nie chciałem kogoś zabić, skazałem tego kogoś na dożywotnią niewolę w rękach... kogo tak naprawdę? Jakiegoś zwyrola, który z daleka obserwował i marzył o tej kobiecie, który będzie miał teraz pełną kontrolę i władzę nad nią i będzie mógł z nią robić wszystko, co mu się tylko zamarzy. No bo kto go powstrzyma?
Jak porównuję sobie możliwe rozwiązania, to w tych konkretnych przypadkach pozbawienie kogoś życia wydaje się bardziej moralnym rozwiązaniem niż skazanie go na życie w totalnej beznadziei, bólu et cetera. I na miejscu głównego bohatera wcale nie czułbym się lepiej, że kogoś „oszczędziłem”.
#gry #dishonored #przemyslenia #rozkminy #psychologia



























