#argentyna

1
115

#argentyna


#pociagi


#ciekawostki


Linie kolejowe w Argentynie.


Z tego co poszukałem w google przyczyną zaniku linii kolejowych (w dużym skrócie i uproszeniu) jest sprzedaż tych linii firmom prywatnym, które zbankrutowały. Linie te były nie używane i niszczeją do dziś.

ce1635ab-8b92-4114-acb7-c244fc7e7db1
Huxley

@walus002 Ayn Rand Atlas zbuntowany Henry Rearden jest fajnym przykładem jak zmiana przepisów potrafiła zniszczyć każdego. W twoim przykładzie myśle, ze to właśnie taki głębszy problem. Po za tym polecam książkę ten wątek kolei jest tylko poboczny

globalbus

@walus002 kolejny raz ten z d⁎⁎y obrazek widzę. Pokazuje co najwyżej przewozy pasażerskie.

Mapkę realnych linii kolejowych masz na openrailwaymap.org (dane OSM)

Czemu przewozy pasażerskie nie działają? Olbrzymie dystanse. A loty tanie. Lepiej lecieć dwie godzinki, niż jechać 24h

moonlisa

@walus002 @globalbus Otóż nie do końca jest to problem odległości. Loty swoją drogą, ale można przejechać Argentynę wzdłuż i wszerz dzięki autobusom dalekobieżnym. To jest podstawowy środek transportu międzymiastowego i mają to opanowane bardzo dobrze. Siedzenia są nieporównywalnie wygodniejsze niż w naszych autokarach, jest więcej miejsca a dla tych, którzy jadą faktycznie dużo dalej +24h są miejsca typu "cama", czyli fotel, który można rozłożyć jak łóżko. Serwują też posiłki.


Problemem kolei jest jej koszt utrzymania. A drogi lepsze czy gorsze i tak będą, bo jeżdżą po nich i małe i duże pojazdy. Autobusem przy okazji można zjechać z głównej trasy i zawitać do mniejszej miejscowości co często ma miejsce, a z koleją nie jest już tak łatwo. Na tak ogromnej powierzchni najzwyczajniej trudno spotkać tory, a co dopiero pociąg w Argentynie. Jedyny, jaki widziałem to w samym Buenos Aires na stacji kolejowej, a we wszystkich innych miastach wszelkie stacje były pozamykane od dawna.

globalbus

@moonlisa temat jest oczywiście bardziej złożony. Tam gdzie kolej pasażerska ma sens, czyli podmiejskie kolejki, wcale nie ma regresu. Jak byłem w 2019 w Buenos, to przenosili sporą część linii do Mitre na wiadukty. Jak na zbankrutowane państwo nie jest najgorzej.

Nie można za to gadać, że obecna siatka połączeń pasażerskich wygląda tak, a nie inaczej, bo prywaciarze/nacjonalizacja. Tam zdaje się parę razy nacjonalizowano (złych Brytoli) i z powrotem prywatyzowano. Kolejki powstawały, żeby transportować towary, stąd ich końcówki były gdzieś w górach przy kopalniach (np Chilecito) i przy przemyśle. Tam gdzie przemysł jeszcze jest, to i kolej też się znajdzie. Dla ludzi zagęszczenie mieszkańców jest zbyt małe, żeby miało sens się tłuc godzinami w pociągu.

To co widać na mapce poza Buenos, to głównie odcinki turystyczne. Bariloche-Viedma, odcinek transandyjski od Salty do największego wiaduktu kolejowego w Argentynie itd.

Zaloguj się aby komentować

Lodowiec Perito Moreno - jak dla mnie jeden z naturalnych cudów świata. Miałem tego dnia niezwykle szczęście co do pogody, bo nie dość że w dużej mierze było słonecznie, to jeszcze udało się na jednym ze zdjęć uchwycić tęczę wbijającą się z jednej strony w błękit, a z drugiej w morze lodu. W takich chwilach żałuję, że robię zdjęcia wyłącznie telefonem i nie mam lepszego sprzętu (ani umiejętności), ale i tak jestem ukontentowany tym, co udało się ustrzelić. A jeszcze bardziej samą wizytą w tym miejscu.


Zazwyczaj pod tagiem #polacorojo mocno się rozpisuję i przytaczam anegdoty, ale tym razem za bardzo nie mam o czym opowiadać. W tym wypadku frazes "obraz oddaje więcej niż tysiąc słów" jest dość trafny. A tych obrazów jest tyle, że mógłbym nimi obdzielić kilka wpisów. No ale


dobra, spróbuję coś tam przytoczyć z pamięci i nie tylko.


Perito Moreno jest najpopularniejszym lodowcem w Ameryce Południowej. Nie dlatego, że jest największy, bo zajmuje on dopiero któreś tam miejsce na liście 48 lodowców składających się na Południowy Lądolód Patagoński, który z kolei stanowi aż 1/3 (!) rezerwy wody pitnej na świecie. Dziwne? No może brzmieć niewiarygodnie, ale tak niby jest. Wchodząc głębiej - tak jak woda zajmuje jakieś 2/3 powierzchni planety, to aż 97% to woda słona. Z pozostałych 3% stanowiących wodę pitną 3/4 (lub 2/3, zależy od źródła) uwięziona jest w lodowcach właśnie (a Patagonia jest w nie wyjątkowo bogata).


Wracając do popularności Perito Moreno - decyduje o niej niesamowicie łatwy dostęp do lodowca - można podjechać praktycznie do jego czoła samochodem (nie licząc 5 minut dojścia z parkingu). Gdyby chcieć obejrzeć inne lodowce, w najlepszym wypadku trzeba się liczyć z długim marszem lub koniecznością podpłynięcia łodzią.


Napisałem, że Perito Moreno nie jest największy - wciąż jednak jest to spore bydlę. Ma 30km długości, a mimo że na zdjęciu tego nie widać, jego czoło wystaje średnio 70 metrów ponad wodę (czyli jak taki ponad 20-piętrowy wieżowiec). Dodajcie do tego jakieś 100 metrów kryjących się pod powierzchnią wody i mamy naprawdę sporo lodu.


Co dość nietypowe, Perito Moreno jako jeden z nielicznych lodowców na świecie nie kurczy się, lecz utrzymuje długofalowo względną równowagę. Właściwie to jego czoło przesuwa się do przodu o jakieś 2 metry dziennie, aż lodowiec nie oprze się o półwysep na przeciwległym brzegu jeziora, dzieląc je na 2 części. Mniejsza z części jest zasilana strumieniami i rzekami, a że naturalne ujścia znajdują się po drugiej stronie lodowej tamy, woda zaczyna wzbierać i doprowadza do powstania niemałej różnicy poziomów (nawet do 30 metrów!). W końcu ciśnienie wywołane przez ciężar spiętrzonej wody napierającej na fragment lodowca dzielący jezioro jest tak duże, że dochodzi do przerwania lodowej tamy i masy wody przelewają się dążąc do równowagi. Takie cykle dochodzenia lodowca do półwyspu i ostatecznego przerwania tamy trwają między rokiem a 10 latami. Na YouTubie można znaleźć filmy pokazujące to zjawisko.


No ale dość już ciekawostek rodem z Wikipedii - przejdźmy do mojej subiektywnej relacji z obejrzenia lodowca. Po jakichś 2 godzinach jazdy busem dotarłem na parking pod lodowcem. Mieliśmy jakieś półtorej godziny na podziwianie go ze specjalnych platform zbudowanych na brzegu Lago Argentino, a później mieliśmy się zebrać na parkingu i udać na stateczek, podpływający pod czoło lodowca (tak, wiem @michalnaszlaku, wykupiona wycieczka to zło ). Z parkingu do głównego punktu widokowego szło się niecałe 5 minut. Platformy były tak skonstruowane, że dało się tam dojechać nawet wózkiem inwalidzkim. Dalej już pojawiały się schody i ogólnie obejście wszystkich miejsc widokowych zajmowało co najmniej godzinę przy szybkim marszu. Wciąż jednak zostało mi naprawdę sporo czasu na oparcie się o barierkę i po prostu gapienie się na lodowiec, z którego raz po raz odrywał się kawał lodu i z hukiem wpadał do jeziora. Trzaski i pracę pękającego lodu było zresztą słychać co kilkadziesiąt sekund. Bardzo specyficzny i całkiem donośny dźwięk.


Później przyszedł czas na wejście na łódkę, która przepływając nieopodal czoła lodowca wysadziła nas na brzegu jeziora, skąd można było wejść na sam lodowiec. Nie wspomniałem wcześniej, ale postanowiłem trochę zaszaleć i wykupić taką opcję, mimo że tanio nie było (chyba jakieś 500 zł za ok. 1,5h chodzenia). Ogólnie jest tam jeszcze dostępna opcja spędzenia aż 5h na samym lodowcu, ale raz że była dwukrotnie droższa, dwa - tego dnia nie było już miejsc. Normalnie bym pewnie się nie zdecydował nawet na tę tańszą, bo cebula mocno + sama atrakcja brzmi tak turystycznie, że bardziej się nie da (idziesz w grupie kilkunastoosobowej za przewodnikiem, a jednocześnie na lodowcu znajduje się kilka grup, choć idą po sobie w kilkuminutowych odstępach). Rozmawiałem jednak dzień wcześniej z dwiema osobami, które dopiero co wróciły z takiej wycieczki i jednogłośnie stwierdzili, że jest to bezapelacyjnie warte tych pieniędzy. Uprzedzając pytania - potwierdzam.


Przed wejściem na lód ubiera się takie prehistoryczne raki, wyglądające jak żeliwne kratki od kuchenki gazowej, tą różnicą że były mniejsze i zaopatrzone w grube kolce. Kładło się stopę w bucie na tę prostą konstrukcję i obwiązywało długim paskiem, żeby jako tako się wszystko trzymało (w czym pomagali oczywiście pracownicy będący na miejscu). Jeszcze tylko kask na łeb, wysłuchanie procedur bezpieczeństwa, sprowadzających się to tego, żeby zawsze słuchać przewodnika i iść za nim gęsiego, i można ruszać w drogę.


Nie miałem wygórowanych oczekiwań po tym spacerze, ale już po kilku minutach zacząłem gratulować sobie dobrej decyzji. Widoki były nieziemskie - zarówno jeśli chodzi o krajobraz jak i barwy samego lodu, którego soczysty błękit wzbudzał ochy i achy turystów. Czasem szło się po nieco bardziej odsłoniętym terenie, a czasem kluczyło się po lodowym labiryncie o nieco chropowatych ścianach. Można było zajrzeć w przepastne szczeliny, napić się krystalicznie czystej wody z lodowca, a na koniec zaserwowali nam nawet po szklaneczce whisky z lodem z lodowca rzecz jasna. Naprawdę cholernie miło wspominam ten wypad i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki.


Ogólnie całą wycieczkę oceniam mega pozytywnie. Niezapomniane przeżycia z wizyty w absolutnie unikalnym miejscu. Czy bardziej podobał mi się lodowiec Grey w Chile czy Perito Moreno? Nie sposób porównywać, bo to trochę inne przeżycia. Perito Moreno jest okazalszy, bardziej fotogeniczny i da się go obejrzeć z bardzo bliska (czy wręcz wejść na niego). Lodowiec Grey z kolei zapisał mi się w pamięci ze względu na to, że ukazał mi się w swej wspaniałości pod koniec wielodniowego trekkingu w parku Torres del Paine i wynagrodził wysiłek włożony we wspięcie się na przełęcz Johna Garnera (no i tam mogłem się w niego gapić ile dusza zapragnęła, bo sam wyznaczałem sobie czas). Oba lodowce były wspaniale i oba na zawsze zapamiętam. Tak jak i całą moją wyprawę do Patagonii po obu stronach granicy.


Moim kolejnym przystankiem było El Chalten, czyli mekka wspinaczy i turystów z całego świata. Najpierw jednak trzeba było się tam dostać, co okazało się nieco skomplikowane. Ale o tym już w następnym wpisie.


#polacorojo #podroze #patagonia #argentyna #mojezdjecie

ae3ef6dc-ddbb-4b34-b783-7c0356c89e5d
21dfccf2-8b86-49f2-a8fd-32c8bd0fee60
49d96457-f987-4084-8051-3dacc1466ac9
1acd637e-d806-4ae2-b6bd-670a098ae229
1b986079-9fa3-44eb-ae05-c2b2eca05666
wozny87

Dziękuję za ten wpis. Dodałem Cię do obserwowanych, bo jest co podziwiać

Sniffer

@wozny87, wow, to ja dziękuję za taki komentarz! Zachęca do produkowania się dalej w przyszłości. Osobne podziękowania należą się szanownym @bojowonastawionaowca oraz @Ramirezvaca, którzy w ogóle na samym początku zachęcili mnie do zrobienia pierwszego wpisu, a także wielu innym, którzy w ostatnich miesiącach dopingowali mnie w komentarzach. I tak jakoś wyszedł mi już 25 wpis w tej serii ¯\_(ツ)_/¯

bojowonastawionaowca

@Sniffer i dalej się Ciebie znakomicie czyta! Pozdrowienia

gumowy_ogur

Jeśli to jest twoje "tym razem nie będę się rozpisywać", to nie chcę nawet wiedzieć ile tekstu produkujesz gdy masz o czym opowiadać

Sniffer

@gumowy_ogur no kurde tak jakoś wyszło Myślałem, że będzie faktycznie króciutko, ale potem przypomniałem sobie to i owo.


W ogóle mnie ostatnio naszło żeby sprawdzić, ile już się naprodukowalem pod tym tagiem @polacorojo, przekleiłem wszystkie teksty do Worda i nie licząc tego wpisu wyszło mi 95 stron A4 czcionką Arial 11 . Kurde, książkę bym mógł z tego złożyć. A w robocie jak mam napisać jakiś dokument, to robię się chory

michalnaszlaku

Jak Ty mi teraz @Sniffer zaimponowałeś Czekam na kolejne wpisy a w międzyczasie zacznę planować wyjazd w tamtym kierunku

Sniffer

@michalnaszlaku uszanowanko Gdybyś szukał rad praktycznych, to wal

michalnaszlaku

@Sniffer To moje pakowanie trochę jeszcze potrwa ponieważ ten rok mam już domknięty a przyszły już prawie cały zaplanowany z wyjazdami. Natomiast za 2 lata planuję wyjazd w tamtym kierunku- Ekwador. I myślę o dołożeniu Peru lub Chile

Natomiast jeśli miałbyś ochotę mógłbyś napisać jak sprawa ma się z bezpieczeństwem w tamtych krajach, jak z komunikacją. Na co uważać i jak się przygotować od strony finansowej.

Podsmiechuje się sporadycznie z wykupionych wycieczek ale czasem są one nieuniknione, ponieważ jak bym sam wszedł na taki lodowiec. To zapewne uslyszeli byście o mnie w wiadomościach przy okazji wiosennych roztopów

Zaloguj się aby komentować

Po krótkim pobycie w Buenos Aires miałem jeszcze krótszy epizod w El Calafate. Bo jak mówili mi wszyscy dookoła - o El Calafate zahaczasz, żeby zobaczyć lodowiec Perito Moreno i jedziesz dalej. Z tego względu tuż po wylądowaniu udałem się do hostelu, podpytałem o opcję dostania się pod lodowiec następnego dnia (pośredniczyli w sprzedaży wycieczek, a jakże) i po zarezerwowaniu opcji na wypasie (z wejściem na sam lodowiec) rozmyślałem co uczynić z resztą dopiero co rozpoczętego dnia.


Niezawodna aplikacja Maps.me podpowiedziała, że mogę wdrapać się na okoliczne wzgórze i pogapić na okolicę z wysokości. Mimo braku sygnałów, że jest choćby odrobinę popularny kierunek dla innych turystów, obrałem owe wzgórze za swój cel. 


Droga nie była specjalnie długa ani wymagająca. Tzn. chyba jakieś 2h w jedną stronę, ale teraz już dobrze nie pamiętam. Poziom trudności postanowiłem sobie podnieść poprzez stwierdzenie "hmmm, ta ściana wygląda na przyjemną do zaangażowania wszystkich 4 kończyn". No cóż, czy to młodzieńcza fantazja (raczej nie, bo to już ten etap, że śmierdzę moczem i starymi ludźmi), czy brawura pijaka (chyba też nie, bo piwko otworzyłem dopiero na później), czy może absolutny brak dbałości o to, czy coś mi się stanie, sprawiły że wcieliłem ten plan w życie. No i nieomal musiałem zmieniać po wszystkim gacie, bo będąc jakieś 4 metry nad ziemią wielki kawał skały, który chwyciłem i wsparłem na nim cały ciężar ciała, zaczął się nagle wysuwać ze ściany i prawie runąłem na plecy pociągając za sobą ten, na oko, 20+kg głaz mając go tuż przy pysku. Szczęśliwie szybka reakcja i chwycenie innego fragmentu ściany powstrzymały ten proces i tak oto piszę te słowa. Tak więc można znać technikę wspinania itd. ale robienie tego w dziewczym terenie, nawet pozornie bardzo łatwym, może być strasznie debilnym pomysłem. 


Gdy w końcu dotarłem na górę, pomyślałem, że fajnie będzie sobie pić piwko i gapić się na Lago Argentino, zostając na szczycie tak długo, jak tylko zechcę. Ostatecznie nawet nie otworzyłem piwka, bo wiał silny i zimny wiatr, tak więc dość szybko rozpocząłem zejście w stronę miasteczka, po drodze robiąc postój na konsumpcję. 


W mieście stwierdziłem jeszcze, że przetestuję alternatywny sposób zaopatrzenia się w gotówkę, czyli transfery pieniężne Western Union. Co prawda zabrałem ze sobą 800 EUR i 200 USD, ale wiedziałem, że w miesiąc, który miałem spędzić w Argentynie, wydam więcej (wliczając loty, noclegi, płatne wycieczki itd.), więc potrzebowałem dodatkowego sposobu uzyskania magicznego Blue Dollar Rate i oszczędzania blisko 50% na wydatkach. 


Okazało się, że Western Union, w przeciwieństwie do banków, stosował czarnorynkowy kurs wymiany dolara czy euro na peso argentyńskie. Dzięki temu za każde EUR, czy USD dostawało się prawie 2 razy więcej kasy niż wypłacając z bankomatu czy płacąc kartą. O różnicy w kursach pisałem szerzej w poprzednim wpisie. 


Jak wyglądało w praktyce uzyskanie taniego peso dzięki Western Union? Wystarczyło ściągnąć aplikację i zlecić transfer pieniężny z własnej karty debetowej/kredytowej na okaziciela paszportu o podanym numerze. W praktyce każdy podawał swój numer paszportu, więc zlecało się transfer samemu sobie i odbierało gotówkę w dowolnym punkcie Western Union (te były dość popularne w większych miastach i miasteczkach, a El Calafate za takie uchodziło). Minusy? Poza drobną prowizją (co ciekawe, właściciele kart wydanych przez kraje zachodnie mieli wyraźnie wyższą prowizję niż ja) - czas spędzony w kolejce i brak pewności, czy dany punkt ma jeszcze gotówkę. Serio - czytałem z relacji innych osób, że potrafili spędzić 2h w długiej kolejce chętnych na wymianę, a na koniec obejść się smakiem, bo dany punkt już nie miał peso argentyńskich.


Mi akurat udało się zaskakująco łatwo - byłem 5 minut przed zamknięciem punktu, odebrałem zlecony sobie transfer niezbyt wielkiej gotówki (na próbę) i wróciłem do hostelu. Śmieszna rzecz - w hostelu gadam z przypadkowymi ludźmi, którzy narzekali, że byli w tym samym punkcie 10 minut przed zamknięciem (a więc 5 wcześniej niż ja) i odeszli z kwitkiem, bo punkt nie miał już gotówki. Jak to możliwe? Nie wiem.


Wieczór spędziłem na podziwianiu zachodu słońca z okien hostelu (był genialnie położony i miał wielkie okna) oraz głaskaniu licznych piesków korzystających z gościnności tego miejsca. Gdyby ktoś szukał świetnego hostelu w El Calafate, z głębi serca polecam America del Sur Calafate Hostel. Można było zamówić coś do żarcia, dostać piwko, pogłaskać pieski, pogapić się na jezioro - czego chcieć więcej? No i jeszcze ta bliskość jednego z naturalnych cudów świata, czyli lodowca Perito Moreno. Ale o nim w kolejnym wpisie gdzieś za tydzień


#polacorojo #podroze #argentyna #patagonia

96073ec3-22c3-4034-879d-5455e48a10d2
15ecbc0e-4a5c-4fa6-9cfb-0d1e92261039
cd8f15cc-07fb-470e-a394-b50495d197cc
cb899981-ebaf-40e5-ad33-f977aba4f3ca
michalnaszlaku

Ale bym sobie tam pojechał

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki i Tosie! Smacznego jajka wszystkim! Tak mi się przypomniało, że rok temu spędzałem Wielkanoc dość nietypowo, bo całkowicie samotnie w Buenos Aires, więc natchnęło mnie to do wznowienia wpisów z cyklu #polacorojo. Może między jednym a drugim kęsem będzie się Wam chciało poczytać. 


----------


Gdy na początku lutego zeszłego roku opuszczałem Chile, myślałem że być może nigdy nie wrócę już do Ameryki Południowej lub że stanie się to za długi, długi czas. Wydarzenia z życia prywatnego spowodowały jednak, że nieco ponad 2 miesiące później podjąłem decyzję o wylocie do Argentyny. Kupiłem bilety na pierwszy lot z brzegu i już dwa dni później siedziałem w samolocie, który leciał do Buenos Aires. Tanio nie było, ale za to tylko jedna przesiadka we Frankfurcie.


Siedząc na lotnisku w Niemczech wciąż nie miałem zaklepanego noclegu. Pomyślicie sobie - no a co to za problem, Buenos Aires wielkie miasto, na pewno opcji jest wbród. Dzień przed wyjazdem, zanim zacząłem przeglądać Booking też tak myślałem. Nie zwróciłem jednak uwagi na to, że lecę w dość nietypowym terminie - miałem lądować w Wielki Piątek i spędzić w Buenos 3 noce, a więc spędzić całą Wielkanoc w argentyńskiej stolicy. Taki plan miało najwyraźniej w cholerę ludzi, bo dostępność łóżek w hostelach była zerowa. Widziałem jedynie opcje hoteli za 700 dolarów za noc. Nie powiem, zmroziło mnie to. W każdej wolnej chwili obecnej więc odświeżałem Booking licząc, że może coś się zwolni. Rozważałem nawet przedostanie się od razu gdzieś poza miasto, albo łapanie samolotu do Patagonii, ale w Buenos miałem zamiar zaopatrzyć się w gotówkę, co było wskazane przed udaniem się na dalekie południe (o czym za chwilę). Odświeżałem więc dalej. 


No i bingo - pojawił się jakiś hostel, szybka rezerwacja mimo niskiej oceny, przynajmniej jest jeszcze opcja bezpłatnego anulowania. No ale przecież nie będę wybrzydzał? Mimo wszystko doczytuję opinie i jednak poważnie zastanawiam się nad anulowaniem mimo braku alternatyw. Informacje o karaluchach, brudnej pościeli i smrodzie pleśni zdecydowanie nie napawają optymizmem. Chodzę jeszcze po Facebookowych grupach osób, które podróżują lub zamierzają podróżować po Argentynie, kilka z nich jest w identycznej sytuacji. Jakieś 4 dziewczyny z Anglii znalazły 6-osobowy pokój w hostelu, więc mogą w razie czego przygarnąć do siebie, choć też są przerażone standardem. Szukam dalej. 


Właśnie dopiero we Frankfurcie, niedługo przed finalnym lotem udaje mi się upolować jeszcze jedną opcję na pierwszą noc, a chwilę później na dwie kolejne. Każdy nocleg w innym miejscu, ale nie szkodzi - najważniejsze, że pierwszy nocleg raczej bez szczurów i robactwa (choć poniżej oceny 8.0 co zawsze jest moim minimalnym standardem), kolejne dwa wyglądają już naprawdę dobrze. Lecę znacznie spokojniejszy. 


Wspominałem, że w Buenos koniecznie chciałem zaopatrzyć się w gotówkę. Dlaczego? Wcale nie chodzi o to, że na patagońskim południu ciężko o płatność kartą czy bankomaty - z tym nie było żadnego problemu. Po prostu wymiana twardej waluty typu euro czy dolar znacznie bardziej się opłacała (a nie miałem pewności czy znajdę stosowne miejsca na odludziach). I przez "znacznie bardziej" nie mam na myśli oszczędności rzędu 5%, a raczej blisko 50%. Wszystko dzięki tak zwanemu Blue Dollar Rate, czyli nieoficjalnym (czarnorynkowym) kursie dolara. Choć tak na dobrą sprawę euro też miało swój równie atrakcyjny, czarnorynkowy kurs. 


Czemu kurs oficjalny różni się od czarnorynkowego? Ano gdy inflacja zapierdala, oznacza to że wartość pieniądza spada. W Argentynie inflacja zapierdala fest i wynosi jakieś 100% w skali roku. Oznacza to, że nie tylko towary drożeją z dnia na dzień, ale też argentyńskie peso jest warte coraz mniej w oczach rynków zagranicznych. Co często robią rządy krajów, w których inflacja zapierdala? Ogłaszają dekretem, że ich waluta wcale a wcale nie jest warta aż tak mało, tylko o X więcej, wprowadzając "oficjalny kurs", który obowiązuje banki. Tak więc gdy podczas moich pierwszych dni w Argentynie "ulica" za każde moje euro oferowała 215 000 peso, banki dawały jakieś 120 000. Ktoś mógłby wpaść na pomysł - hej, skoro zdaniem rządu argentyńskiego peso jest warte prawie dwa razy tyle co na ulicy, to czemu nie kupować dolara lub euro wg oficjalnego kursu w bankach, i później sprzedawać go drożej? Ano bo nie da się kupić dolara po oficjalnym kursie Co innego kurs czarnorynkowy - mnóstwo Argentyńczyków chce mieć banknoty stabilnej waluty i jak mówił mi jeden z późniejszych kolegów, w Argentynie znajduje się więcej dolarów w gotówce niż w USA. 


Wracając do płacenia kartą i wypłat z bankomatów - były one wyjątkowo nieopłacalne, bo rozliczane po oficjalnym kursie właśnie. Znacznie lepiej było przyjechać z dolarami lub euro w papierku i wymieniać je na ulicy. Lądowałem więc w Buenos Aires mając jakieś 800 euro i 200 dolarów i nieco trząsłem portkami, że ktoś mnie może okraść lub oszukać podczas wymiany (jak to bywało w Polsce dawno temu w PRLu). Przed pierwszym zagrożeniem broniłem się ukrywając hajs w specjalnym pasku, przed drugim miało mi pomóc wybieranie sprawdzonych i polecanych punktów wymiany. Ten, do którego zmierzałem znajdował się na Calle Florida 656, czyli w centrum miasta, a ja wciąż byłem na lotnisku. Pomyślałem - dobra, i tak potrzebuję jakiejś niewielkiej gotówki na start (choćby na autobus), więc może zainwestuję w pozyskanie dodatkowej wiedzy. Udałem się więc do lotniskowej ajencji banku, co prawda z gównianym kursem, ale i pewnością, że dostanę legitne banknoty, którym będę mógł się przyjrzeć przed wymianą większej gotówki u cinkciarzy. Wręcz dopytałem gościa na kasie na co mam zwracać uwagę. Wyjaśnił, że zasadniczo jeśli cyferki nominału banknotu mienią się na różne kolory, to git, i że niższych nominałów nie opłaca się fałszować, więc wystarczy jeśli będę przyglądał się tym okazalszym pod względem wartości banknotom. 


Stratny o jakieś 20 zł na kursie, ale bogatszy o wiedzę, pojechałem do centrum w poszukiwaniu adresu Calle Florida, numer 656. Uliczka ta jest typowym deptakiem, na którym połowę tłumu stanowi mieszanina turystów i miejscowych, a drugą połowę cinkciarze. Dosłownie co 5 metrów stoi osoba wykrzykująca - Cambio! Cambio! Cambio! Cambio dolares, cambio euro! Trochę byłem zdziwiony, że nic a nic się z tym nie kryją. Nieco wzmogło to moją czujność, bo "skoro tylu ich tu jest, to znaczy że jest z tego niemały biznes - na oszukiwaniu takich gringos jak ja zwłaszcza". 


W końcu dotarłem pod zapisany na mapie adres i pozytywnie się zaskoczyłem. Wyglądało to jak normalny kantor, z tym, że bez żadnych kolorowych tabliczek czy oficjalnych znaków legitymizujących biznes. Ładnie wykończone wnętrze, kilka stanowisk wymiany, rząd krzesełek dla oczekujących i uśmiechnięci turyści w środku. Uspokoiłem się nieco, ale i tak na pierwszy rzut wymieniłem może ze 100 euro, żeby upewnić się, że faktycznie dostaję legitną kasę - nie miałem zbyt daleko do tego miejsca z mojego hostelu, więc mogłem tam w każdej chwili wrócić. Banknoty wyglądały na prawdziwe i takie się okazały, bo dość szybko sprawdziłem w pobliskim sklepie, czy nie ma problemu z płaceniem. Brzmi jakbym był przesadnie ostrożny, ale cóż - po tym jak kiedyś w Tanzanii urzędniczka państwowa na lotnisku wydała mi banknot, którego nikt później nie chciał zaakceptować, jestem czujniejszy


Jakis czas później znów udałem się na wymianę już nieco większej gotówki do tego samego miejsca i dowiedziałem się, że jednocześnie jest to biuro podróży, w którym mogę kupić jakąś wycieczkę lub bilety lotnicze. Z początku pomyślałem - a po co mi to, przecież zwłaszcza bilety lotnicze kupię sobie przez internet, nie płacąc prowizji pośrednikowi. No ale - bingo - kupując przez internet płaciłbym kartą po oficjalnym kursie, a u nich upłynniam świeżo wymienioną gotówkę według dwukrotnie bardziej korzystnego Blue Dollar Rate. No więc tak, zdecydowałem się na zakup biletu do El Calafate na 3 dni później i zapłaciłem o kilkadziesiąt procent mniej niż gdybym robił to samodzielnie. W dodatku babka, która kupowała mi ten bilet była bardzo miła, podpytywała gdzie chcę jechać, czy może nie lepiej najpierw do Ushuaia, bo zazwyczaj ludzie lecą najdalej jak się da na południe i stamtąd powoli wracają na północ. Ja postanowiłem akurat odpuścić ten Fin del Mundo na Ziemi Ognistej i udać się jak najszybciej do serca argentyńskiej Patagonii, czyli El Chalten, póki nie nastały tam warunki zimowe uniemożliwiające łażenie po górach bez odpowiedniego ekwipunku. 


No dobra, tyle o wymianie pieniędzy, a co o samym Buenos Aires? No niewiele. Miasto jak miasto. Byłem pod obeliskiem, pod którym tłumy gromadzą się po ważnych zwycięstwach albicelestes w piłkę nożną, odwiedziłem jakiś tam ładny park nieopodal jednej z uczelni, przechadzałem się po cmentarzu Recoleta, miejscu spoczynku prominentnych polityków, ludzi kultury i sztuki, słynnym z niesamowitych nagrobków, zjadłem steka, ludzi tańczących tango na ulicach nie widziałem. Ot co. Z rzeczy nietypowych - bardzo dużo policji i jeszcze więcej napisów ACAB na murach. 


Nie jestem typem człowieka zwiedzającego miasta (choć przyznam, że lubiłem się przechadzać między drapaczami chmur w San Francisco, podobał mi się też Paryż). Moim celem była Patagonia z El Calafate jako pierwszym przystankiem. Ale o tym może w kolejnym wpisie. 


#polacorojo #podroze #argentyna

8a64a4b5-eb0f-4cea-aac6-65fb4ab119df
7ef06d92-a847-411e-ac43-d0d5e16b39cd
1846cd7b-28c9-4e25-a792-92dbc35dded7
f0cb93cb-d77e-42d6-9fcb-56719d777402
2e55ae96-9b1c-4644-a46e-c3816dd8c4f0
globalbus

@Sniffer z kursem to miałem zabawę już na granicy Boliwia - Argentyna

Jak zobaczyłem kurs wymiany w kantorze po boliwijskiej stronie, to wymyśliłem taką sztuczkę. Wypłacałem boliviano w bezprowizyjnym bankomacie i szedłem wymienić na peso.

Wady? Cholernie niskie nominały (mała podaż tych dużych przez inflację). Miałem zatem dwa duże pliki gotówki, które musiałem skitrać tak, aby nie zamokły w sakwach.

Wada numer dwa, nie ma sensu wymieniać zbyt wiele, bo inflacja

Co do Buenos Aires. Mi się podobało, jak na miasto tak w cholerę daleko od gór.

Sniffer

@globalbus oj tak, też zdarzyło mi się dostać grubaśny plik banknotów, do którego musiałem brać plecak, bo nie mieścił mi się w kieszeni

Ramirezvaca

@Sniffer dzięki za inspirację:) Wesołych z Cali w Kolumbii

c3542022-d268-46ef-8220-de16a4fc06d7
Sniffer

@Ramirezvaca wesołych, wariaty!

Zaloguj się aby komentować

Felonious_Gru

Hmm, z czym mi się to kojarzy?

9b864cc5-16af-4709-835d-48e207d6db2b
Nosacz

@Felonious_Gru widać zabory

globalbus

@Suodka_Monia wydaje mi się, że 2014 to jest sieć połączeń pasażerskich. Spora część z tych linii dalej istnieje, ale po nich nic pasażerskiego nie jeździ

https://openrailwaymap.org/

Zaloguj się aby komentować

Matka Natura zrobiła tu niesamowitą robotę - wystarczyło wyjąć telefon i cyknąć zdjęcie.


Patagonia w październiku - odwrotnie niż Polsce - cieszy się pierwszymi tygodniami kalendarzowej wiosny. Poza tym, że cały czas wieje (ale gdzie tam nie wieje), warunki trafiły się nam znakomite. Przez cały dzień charakterystyczny szczyt wyrastający prawie 2 kilometry ponad okolicę widoczny był bardzo dobrze już z daleka.


-----


3/x


Tag do obserwowania/czarnolistowania: #bzdecior #bzdeciorphoto


#fotografia #mojezdjecie #podroze #gory


#earthporn #azylboners #argentyna #patagonia #wiosna #natura

286a23bc-3d8f-4206-9513-531481f19d63
a8534b25-f548-4ccd-a3ed-f4bdf7ec3604
65af715b-2cf4-4e80-833a-9e1a7dde30ed
a8ace29a-98a0-4a77-bef9-3e1fc1920212
a9ff3322-4648-4f0b-a77e-5df886f0e0aa
OrestesGaolin

Łoo panie. Miejsce tak piękne, że aż boli jak się patrzy. Boli z chęci odwiedzenia go oczywiście ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Mroczna_Bozia

Myślałem w pierwszej chwili, że to screen z początku rozbudowy miasta z heroesów Widok niesamowity

Sniffer

@bzdecior ach, Fitz Roy, 3 razy właziłem na punkt widokowy zanim go w końcu ujrzałem

Zaloguj się aby komentować

tak_bylo

@monox12 rzeczywiście fajne

walus002

@monox12 a bo wpisałem na tel i nie widać xd

Zaloguj się aby komentować

Nie jestem jakąś fanką piłki nożnej, ale to jest już nawet dla mnie przesada. Mecz Argentyna - Brazylia został przerwany po około 2 minutach przez sanepid i policję. Podobno poszło o to że dwóch piłkarzy nie odbyło prawidłowo kwarantanny po przylocie...


Tak sobie myślę, dobrze że nie przerwali (jak już tak "bardzo musieli" ) w 15 minucie, przecież ci piłkarze tyle co się tam pojawili i na pewno nie byli wcześniej na stadionie.


https://www.rmf24.pl/sport/news-policja-przerwala-mecz-argentyna-brazylia-poszlo-o-przepisy-,nId,5463974#crp_state=1

Zaloguj się aby komentować

Poprzednia