Krótko. Teza: patrząc na model amerykański prywatyzacja nie jest wyjściem dla opieki zdrowotnej.
@Michot Nie chcę skończyć na czepianiu się o słówka, ale "prywatyzacja" to "przekazanie majątku państwowego w ręce prywatne", co nie miało w USA miejsca i w kwestii opieki zdrowotnej nie bardzo ma gdzie mieć miejsce. Domyślam się, że masz na myśli po prostu "wolny rynek"?
a) skomercjalizowana opieka medyczna jest droga
Nigdzie wg tego co napisałem nie było informacji o tym że czysto komercyjna opieka medyczna jest droga. Było dokładnie odwrotnie: była "względnie niedroga".
I tutaj jest ważna kwestia którą trzeba poruszyć: to czy coś jest "drogie" czy nie jest w ogólności subiektywne. Ludziom może się wydawać że coś jest "drogie", zwłaszcza w sektorze usług, ale dopiero w porównaniu np z resztą świata okazuje się, że wcale tak nie jest. Mechanicy samochodowi też zawsze są "drodzy", bo podobnie jak lekarze sprzedają swoją wiedzę "nic" przy tym nie robiąc.
W latach 70tych pojawili się w senacie USA politycy którzy postanowili że są ludzie dla których opieka społeczna jest "za droga", więc wprowadzą regulacje które pozwolą wszystkim korzystać z usług lekarzy. Efekty tego mamy do dzisiaj, a najgorsze jest to że wszyscy obwiniają wolny rynek. Link do quora który podesłałem wcześniej ma dwie odpowiedzi, z czego druga cytuje mnóstwo danych, ale dokładnie odwrotny wniosek niż ja który w pierwszej chwili przejrzałem tylko wykresy. Wg mnie wynika z nich wprost że w latach 70tych ktoś coś mocno "spieprzył".
A co spieprzyli? Wprowadzili de facto oligopole na rynku ubezpieczeń poprzez certyfikowanie ich na poziomie stanowym (co jest oczywistym zaproszeniem do korupcji) i zmusili wszystkich pracodawców do ubezpieczania swoich pracowników w tych oligopolach.
Do czego to doprowadziło? Ceny ubezpieczeń poleciały w kosmos, natomiast ceny usług lekarskich przestały być dyktowane przez klientów na drodze negocjacji z lekarzami, tylko wprowadziły parapaństwowych pośredników (ubezpieczycieli), dla których cena usług nie była priorytetem.
b)nie ma żadnych narzędzi do centralnego nadzoru nad metodami leczenia, a przede wszystkim zarządzania kryzysami zdrowotnymi.
Pytanie po co je mieć? W 99,9% wypadków wystarczą zalecenia od rządu, co pokazał COVID - nie jestem antyszczepionkowcem, szczepiłem się na COVID, ale paranoja z nim związana była uzasadniona przede wszystkim na początku, potem była ewidentnie sztucznie podtrzymywana (miliony zakupionych niepotrzebnych szczepionek, medialna nagonka itp), kiedy stało się jasne że ten wirus nie jest aż tak groźny.
Ten wzrost kosztów spowodowany został a) pierworodnym grzechem koncepcji to jest uczynieniem z ubezpieczeń biznesu ze wskaźnikami zysków i oczekiwaniami akcjonariuszy b) rozszerzeniem grupy ubezpieczonych c) rozwojem kosztownych (choć skutecznych) procedur medycznych i technologii.
Firmy ubezpieczeniowe prowadzą kasyna: zakładają się z klientem że nic mu się nie stanie, ale jak się stanie to dostanie kasę. Moim zdaniem powinno się je traktować tak samo jak wszelkie gry losowe.
Albo inaczej: wpłacasz tam pieniądze, licząc że kiedyś je wypłacisz, tyle że dzieje się to tylko wtedy kiedy stanie się coś co tobie szkodzi. To jest tak jakbyś liczył na to że coś Ci się stanie, co może pójść nie tak?
A nie tworzyć z nich stały element rynku, utwierdzając wszystkich obywateli że to jest "dobre i odpowiedzialne". A już na pewno nie że jest to obowiązkowe.
Klaryfikując: ubezpieczenia jako takie są ok, ale trzeba wiedzieć co się robi wykupując je. Rząd USA spieprzył to dwa razy: najpierw tworząc sztuczny grunt pod rynek ubezpieczeń, potem go certyfikując i regulując (z korzyścią wyłącznie dla ubezpieczalni).
Jedyne do czego się tutaj przyczepię to koszty procedur medycznych: to jest koło zamknięte, jeśli nie ma presji na obniżanie kosztów (bo ubezpieczalni nie martwi to że koszty są wysokie, bo są oderwane od klienta), to one rosną. To jest tak proste.
(CD w drugim poście)