Małe podsumowanie stycznia, jeśli chodzi o pracę nad formą. Pobyt u rodziny przez 2 tygodnie świąt zebrał żniwo i do domu wróciłem z ekstremalnym kałdunem i swoją szczytową wagą 108.5kg. Jak wszedłem na wagę, to jedyna emocja jaka mi towarzyszyła to niesmak. A więc jak się prowadziłem w styczniu? Otóż tak:
-
alkohol dwukrotnie w całym miesiącu: raz butelka wina z żoną i raz czteropak piwa
-
calkowite odstawienie slodyczy
-
w tygodniu obiady na pracowej stolowce o 11:00, około 15:00 miska skyru z musli, o 19
00 kolacja z dużą ilością białka, np. tortille z kurczakiem
-
w weekendy późne duże śniadanie i duża obiadokolacja, wszystko z jak największą ilością bialka
-
2 razy w tygodniu siłownia, 5 dużych ćwiczeń siłowych, 15min na bieżni 9.5km/h
-
1 raz w tygodniu 2h piłka nożna na hali
-
w soboty i niedziele długie spacery, średnio 15k kroków
-
jazda do pracy rowerem (5km w jedną stronę)
Efekty?
108.5 -> 102.8 i czuje po ciuchach, że jest lepiej.
Dzisiaj leżę i zdycham po urodzinach kolegi i już ojebalem kubelek lodów, ale wygląda na to, że jest motywacja, żeby w lutym zbić do poniżej 100
#hejtokoksy
















