Mamy tu ekspertów od rynku IT, negocjacji, HR i generalnie wszystkiego, więc chętnie zapoznam się z opniami. Sytuacja dotyczy bliskiej mi osoby i zdania wśród rodziny i znajomych są bardzo różne, ale zakładam, że każdy chce dobrze. Osobę nazwijmy dla ułatwienia dyskusji Przemkiem. Zdanie co do kadry menadżerskiej wyrobiłem sobie już wcześniej, z opowieści Przemka, kiedy jeszcze był całkiem zadowolony z pracy, więc nie jest tak, że teraz przedstawiam ich w złym świetle przez opisywaną historię.
Kontekst:
Praca w IT jako front end, z poczynionym już pewnym rozwojem w kierunku full stacka. 4 lata doświadczenia. Polska, średniej wielkości firma, z pato-właścicielami, takimi nowoczesnymi, dynamicznymi januszami, oraz również dość patologiczną kadrą zarządzającą.
W ostatnim czasie Przemek miał coroczne spotkanie na temat swojego performensu. Generalnie szef zadowolony z robionej roboty, Przemek przejął inicjatywę nad kilkoma rzeczami, wdrożył juniora, a w ankiecie wśród reszty współpracowników ocena pozytywna. Powiedział przełożonemu, że chciałby spróbować swoich sił na seniorskim stanowisku w zespole, z którym już trochę współpracował, a w którym zwolniło się ostatnio miejsce. Raczej front end, ale w kierunku full stacka, także odpowiednio względem aspiracji. Szefo stwierdził, że w sumie dobry pomysł, a skoro mu zależy, to jutro ogarnie spotkanie z menadżerem tego docelowego zespołu i pogadają, jak mogłoby to wyglądać. Szefo wrzucił mu spotkanie w kalendarz, ale na drugi dzień odwołał mówiąc, że niestety ma lekki niedoczas z paroma rzeczami i żeby Przemek mu wypisał swoje pomysły na zmiany i usprawnienia w tym docelowym zespole. Tak też zrobił, wysłał mu dokument, ale przez kilka dni był brak odzewu. Po tym czasie, na jakimś spotkaniu całego działu, szefo Przemka zaprezentował "swoje" wspaniałe pomysły na zmiany i usprawnienia w rzeczonym zespole, praktycznie 1:1 z tym, co dostał od Przemka. A Przemo póki co zachował zimną krew i nie zrobił nic. Dał sobie czas, żeby ochłonąć i przemyśleć, jak to ugryźć.
Generalnie zawsze jest tak, że szefostwo się podpina pod różne pomysły, czasem słusznie, ale myślałem, że takie wybitne kurestwo jest możliwe tylko w filmach xD
No i tu pojawia się pytanie, jak to rozegrać. Decyzja o szukaniu nowej roboty naturalnie już zapadła, kwestia tylko jak to poprowadzić. Z grubsza ścierają się dwie koncepcje:
-
Podejście na zasadzie, że jedyne co można zyskać to satysfakcję, a w najgorszym wypadku przy zmianie pracy, mogą robić koło d⁎⁎y, jak potencjalny nowy pracodawca skontaktuje się, żeby poprosić o referencje. C⁎⁎j człowieka strzela, że takiemu gamoniowi może to ujść płazem, ale jak już mówiłem, cała kadra menadżerska to zjeby pierwszego sortu i może się okazać, że przełożony ma jakieś plecy wyżej. Może się okazać, że schowanie dumy do kieszeni i ulotnienie się po cichu wyjdzie długofalowo na dobre.
-
Zrobienie dokumentacji tego incydentu kałowego i zgłoszenie tego w całkowicie neutralnym tonie do osoby wyżej i/lub do HR. Wiadomo, że HR jest dla pracownika, tylko jak się to opłaca pracodawcy, ale mogą obsrać zbroję, że narobi inby na LinkedIn, a wydaje mi się, że takie info w świat rekrutacji to dość negatywny PR. Menadżer-cwel poniósłby jakieś konsekwencje, w najłagodniejszym wypadku konieczność tłumaczenia się, no i może poszłaby jakaś rekompensata za trzymanie języka za zębami, ale z drugiej strony może się zrobić bardzo nieprzyjemnie. Okres wypowiedzenia może zamienić się w koszmar i jest potencjał, że odbije się to na przyszłych rekrutacjach - choć tu przyznam, nie mam pojęcia jak to działa zwykle między firmami.
#pracbaza #it