Ostatnie dni miałem trudne psychicznie. Gdzieś tam krążyło sobie to anxiety, wewnętrzny grubas próbował szturmować bramy Ilonu (Troja- moja wewnętrzna twierdza), ale dzisiaj zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i wskoczyłem na bieżnię- 10 km wystarczy.
Umyłem się dobrze, posprzatałem pokój po sobie-chociaż nie muszę- wyniosłem śmieci, poskładałem pościel, przygotowałem ręczniki do wyniesienia (nie wiem gdzie się je wynosi ale podobno gdzieś jest kosz;) ). Nie musiałem ale sprzątanie przestrzeni wokół siebie- sprząta głowę, bo sam sobie zaświadczasz jakim człowiekiem jesteś.
I wyjeżdżając w taxi na lotnisko- przyszedł spokój. Bo czy wrócę tu- czy nie, czy Norweg mnie zatrudni-czy nie, czy świat się zawali- czy nie; ja zrobiłem wszystko aby być gotowym na to co nadejdzie- reszta nie jest po mojej stronie.
Mam kilka biblijnych opowieści, które mocno do mnie przemawiają. Jedna z nich to ta o Dawidzie. Bo Bóg go pokochał nie za wstawienie się w walce z Goliatem, gdy wszyscy stchórzyli- bo On tego nie potrzebował. Pokochał go bo był gotowy- od najmłodszych lat, w cieniu braci i tych co szli na przód- Dawid opiekował się swoimi owcami, walczył z dzikimi zwierzętami i codziennie stawał się lepszy, a w momencie próby- nawet gdyby zawiódł- nie mógł sobie powiedzieć: "nie byłem gotowy, mogłem pracować ciężej".
I Dawid również upadał- co pokazują jego późniejsze dzieje jako króla Izraela- bardzo nisko. Mimo tego Bóg go kochał.
I staram się porównywać się do Dawida. Mam ten wewnętrzny lek, gdzieś głęboko i wiem, że to szansa jedna na milion, ale wszystko co robię, cały rozwój i praca aby w chwili próby - jakkolwiek by nie wyglądała- być gotowym.
Nie muszę pozbyć się lęku- to energia i normalna ludzka rzecz-a energia to narzędzie ani dobre ani złe. W moich rękach leży to do czego ją wykorzystam.
Zbuduję na niej coś większego ode mnie.
#galaretkanomore