21 976,57 + 101,79 = 22 078,36
8 krwiobieg Warszawa ultramaraton 100 km
No nie powiem, łatwo nie było, tym bardziej, że treningowo dałem przysłowiowej d⁎⁎y i im bliżej było biegu tym bardziej się obijałem xD W maju przebiegłem mniej km niż na krwiobiegu. Miałem trzymać michę, a ostatecznie zameldowałem się z wynikiem startowym 90,5 kg :D Do tego buty praktycznie wytypowałem w okolicach 2 tygodni przed biegiem... Generalnie myślałem, że pobiegnę w asicsach dynablast 3, w nich w sumie biegałem ostatnio najwięcej, ale okazało się, że kostki uciekają mi do środka i że tak powiem było to czuć. W między czasie kupiłem też sobie kamizelkę inov8 i zaskoczony jakością i wykonaniem stwierdziłem, że jak znajdę jakieś buty na promocji to też je wypróbuje i padło na invo8 ultratrail g280. Buty niczego sobie, ale ostatecznie są jednak za długie i zauważyłem, że mogą mi obcierać piętę.
No i byłem w d⁎⁎ie 2 tygodnie przed biegiem z myślą, że zaraz jadę kupić kipruny w których przebiegnę maks 40 km xD przed wydarzeniem. Ostatecznie do tego nie doszło bo miałem w rotacji jeszcze jedne buty, które wypadły gdzieś w lutym bo miałem wrażenie, że są za krótkie i strasznie twarde, a mowa tu o Altra Via Olympus. Zapomniałem dodać, że jestem, a w sumie byłem, ale możliwe, że znowu będę "szurem" butowym. Wiecie, naturalne bieganie, born to run, jesteśmy stworzeni do biegania, stopa powinna pracować itd, to przez buty są kontuzje :) itp. itd. Takie wtrącenie żebyście wiedzieli z kim macie doczynienia ;) Więc wcześniej zdarzało mi się biegać w butach typu barefoot jak np xero mesa trail 2 (462km), vff kso evo(279km). Kso evo są jakby najbardziej "ekstermistyczne" i na raz najwięcej przebiegłem w nich pół maraton, ale to było, a potem tak jakoś wyszło, że była promocja i kupiłem hoki, to potem asicsy, gdzieś na szybkie trasy adidaski, i w sumie przestałem biegać regularnie, a właściwie wcale w barefootach. Jednak do chodzenia bardzo mi przypadły do gustu i z nich nie rezygnowałem, i cały czas w nich chodziłem, i chodzę, i każemu polecam. Także duży paragraf o butach, ale musiałem to wyklepać żeby nie było, że jestem upośledzony i wybrałem altry z 0 dropem na 100 km, gdzie przebiegłem w nich łącznie 125 km. Ostatecznie na bieg zabrałem altry, inov8 i saguaro (nie woda tylko buty).
Bieg zaczynał się o 19:00 i składał się z 20 pętli po 5 km. Był tam jakiś most i jakieś zabudowania związane z olimpijczykami. Sama trasa była w miarę ok, początek przebiegał przez łąkę, potem wbiegało się w drzewka i wypadało się na utwardzoną ścieżkę w parku, tutaj trasa prowadziła przez około kilometr z lekkim nachyleniem (kapnąłem się dopiero później, ale wtedy to się wydawało jak ogromna góra xD). Gdzies tam wymyślili sobie stromy, krótki zbieg z korzeniami do innej ścieżki, która prowadziła wzdłuż i blisko Wisły. Tutaj był mniej więcej przedział od 2-4 km część z małymi kamyczkami, a część przez taki fajny mokry uklepany piasek, coś jak glina, ale nie do końca, chyba najlepiej wspominam tę część. Koło tego 4 km był jakiś beach bar, więc z daleka było słychać że jeszcze trochę i koniec pętli :) Imprezka trwała chyba do 3-4 z tego co pamiętam bo jak było już jasno to nikogo nie było. W samej imprezowni była górka, której chyba ani razu nie przebiegłem i chyba dobrze. Po wzniesiesieniu był dobry kawałek biegania po chodniku, który przechodził w utwardzoną ścieżkę w parku z początku. Znowu wbiegamy w "drzewka" chociaż tutaj też często było wchodzone bo mini wzniesienie. Wypadamy z drzewek na kawałek łąki, na której był wyjeżdzony ślad i prosto w dmuchanego przyjaciela.
Jeżeli chodzi o support to moja kochana żona karmiła i pocieszała mnie przez cały bieg :) Bez niej było by naprawdę ciężko. Z rzeczy, które się sprawdziły to elektrolity w tabletkach (co prawda ciężko to potwierdzić, ale nie miałem nawet mini maluśkiego skurcza więc), makarony w zupach (później przez banany, żele, cole, iso jest tak przesłodzone życie, że makaronik w pomidorowej to ładnie odkręca), rozgazowana cola, banany. Co się nie sprawdziło- gacie po tacie hehe. Tak sobie wymyśliłem, że begnę w gaciach typu cottonworld i prawie przez pół biegu chciałem wbiec do lasu by je porzucić, ale ograniczyłem się od częstego poprawiania ;d (zapadł taki wybór bo przy dłuższych biegach bokserki się jakby zwijają na nogach w pachwiny i są tego samego "kształtu" i uznałem, że te będą lepsze- nie były). Jeżeli będziecie kiedyś takie coś biegać to weźcie ze 3 LEKKIE czołówki bo ja miałem dwie, jedną z action leciutką i jedną od chińczka ciężką. Jak ta z action była nieodczuwalna- póki się nie rozładowała na trasie hehe... a ten chińczyk był strasznie ciężki i niewygodny, ale jak się odpalił to gościu co biegł przedemną to myślał, że go ktoś na długich chce rozjechać ;), więc moja propozycja to 3 naładowane tanie czołówki z action.
Sam pomysł biegu zaszczepił we mnie ojciec kolegi (61l), którego próbowałem pokonać już jakiś czas, a udało się to podczas pół maratonu mikołajkowego 8 grudnia 2024. W trakcie, zanim mu odjechałem uzgodniliśmy, że biegniemy 100 km w czerwcu. Biegliśmy razem mniej więcej do 45 km. Na początku miałem o 10 bpm większę tęto, ale po jakimś czasie się zrównaliśmy. Było trochę gadania, humory były dobre. Właśnie gdzieś przy tym 40-45 km, mój współzawodnik zaczął łapać się za udo, przechodząc do tekstów typu "biegnę do 60 i kończę bo będzie kontuzja, a ja do pracy", by następnie porobić trochę "gallowaya", ostatecznie zostawiając mnie trasie nie oglądając się za siebie :D. No nie powiem, trochę zwolniłem, nawet nie jestem w stanie przywołać w pamięci co dokładnie było, czy nogi mnie już zaczeły boleć, czy brakowało prądu? Pamiętam, że ciężko się było zmusić do wysiłku... niby biegłem, ale to nie było to samo, nie mogłem jakby się tak odepchnąć, a górki wydawały się 2 razy większe. Nie pomagał mrok, chociaż wydaje mi się, że i tak było w miarę jasno. Ostatecznie jeden z największych kryzysów przyszedł około 60 km. Byłem już pusty, wszystkie ścięgna naokoło kolana i w kolanie dawały o sobie znać, a stopy się skończyły. Nie mogłem postawić nogi bez ogromnego bólu, każdy krok powodował zwątpenie, że będzie on zakończony sukcesem. Na końcu pętli- jak już do niej dotrwałem po kurwieniu na siebie po co ja tu jestem zmieniłem buty na inov8, co powiedzmy odjeło może w najlepszym wypadku 1/4 bólu. W tej pętli podjełem decyzję, że jeżeli następne buty nic nie poprawią to rezygnuję, bo jeszcze chwila i będę już tylko chodził. No i tu wchodzą całe na biało, a właściwie na szaro- pamiętajcie nie kupujcie białych butów, nigdy! Buty z amazona o nazwie wodzianki saguaro. Są to buty typu barefoot, czyli w sumie takie zwykłe trampki kupione z amazona bo są tanie i dobre. W momencie gdy pozbyłem się pianki spod stóp ból odstąpił i mogłem sobie powoli człapać. Miałem już kiedyś podobny przypadek gdy robiłem challenge Gogginsa (przez 48 godzin biegałem około 7km co 4 godziny- mniej więcej 2 maratony), wtedy też mniej więcej w połowie zaczęło mnie boleć ścięgno podeszwowe i zmiana na płaskie twarde buty temu zaradziła- normalnie ulga, że hej. Kurde widzicie warto robić różne rzeczy, nie wiadomo kiedy się przyda doświadczenie przy jeszcze innych różych rzeczach. Co prawda nogi dalej mnie bolały, ale już nie w taki aktywny sposób, wtedy miałem wrażenie jakby mi ktoś walił w stopy z bejsbola, a teraz po prostu jakby ktoś przypalił mi zapalniczką ścięgna i zostawił żeby wyschły. To dało mi nadzieje, miałem dłuższe odcinki biegowe, łatwiej mi się było zmusić. Pobiegnij do tego krzaczka, o udało się to pobiegnij jeszcze do tamtego. Ostatnie pętle były ciężkie co w sumie widać na przedostatnim przebiegu, który był najwolniejszy. Dodajmy do tego, że biegłem już trochę ponad 13 godzin i nastał nowy piękny ciepły dzień. Moje wyczerpanie zaczeło się już chyba uzewnętrzniać bo żona uznała, że będzie mi towarzyszyć bo się o mnie boi i takim sposobem sama zrobiła jeszcze 10 km. Doszło do tego, że nie wyrobiłem się w regulaminowym czasie, ale ze względu na to że było mało uczestników i część odpadła, zapadła decyzja, że każdy kto dobiegnie będzie miał zaliczone. Tym samym nastała ostatnia pętla, którą chyba prawie w całości przebiegłem, a nawet wydaje mi się, że najszybsze zarejestrowane tempo było przed metą :)
Na pewno brawa należą się 1 miejscu Pani Patrycji, która dwa tygodnie wcześniej pobiła rekord świata w biegu na 48 h, mając za sobą walkę z nowotworem!
Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu
#sztafeta #bieganie



















