Lud krakowski i jego zwyczaje, fragment książki z roku 1830.
"Co do ślubnych obrządków: we czwartek ojciec lub starszy krewny idzie z młodzieńcem do chaty jego ulubionej w oświadczyny niosąc z sobą wódkę. Dziewczyna chowa się za piec lub ucieka do sąsiadów. Swat prosi o użyczenie kieliszka. Gdy ojciec dziewczyny rozkazuje, a matka ochoczo i prędko podaje kubek, jest to znakiem życzliwych myśli; jeśli kieliszka na pozór tylko troskliwie szuka i znaleźć go nie może, oznacza to, że z tej swadźby nic nie będzie. Po spełnieniu zdrowia swat z niechcenia jakoby zapytuje się o córkę; matka ją przywodzi. On wychwalając, że przyjemna i hoża, znajdując, że dobra byłaby z niej żona i gospodyni, pełny kubek do wychylenia jej podaje. Dziewczyna wzbrania się, wyprasza, wypija nareszcie kilka kropel. Wtenczas życzenia młodzieńca swat oświadcza, prosi o rękę córki. Po niejakim oporze i wahaniu się dziewczyna zezwala i rodzice. Narzeczony daje na zapowiedzi, kupuje wedle upodobania podarunek jaki weselny młoduchnie albo chustkę na szyję, w którą zawija kilka złotych. Tą chustką swat przy stosownej oracyi wiąże ręce państwa młodych. Tak się odbywają zaręczyny.
Na dachu tego domu, gdzie się wesele ma odbywać, chorągiewka powiewa. Skoro dzień przeznaczony do ślubu nadejdzie, drużbowie i druhny z muzyką chodzą od chaty do chaty zapraszając w imieniu państwa młodych gości do kościoła. Po wejściu do mieszkania i odbytem zleceniu muzyka grać zaczyna. Obecni choć raz przetańcowawszy dalej idą, z podobnymże obrzędem zapraszają innych sąsiadów. Tymczasem pannę młodą pozostałe druhny ubierają do ślubu, zasadzają na dzieży, rozplatają warkocze, stroją w kwiaty i wstążki.
Gdy się zgromadzą krewni i goście oczekując panny młodej, cała drużyna śpiewa:
A wychodźże, bo już czas!
Wdziewaj spódnicę w siwny pas
Jużci ja się wybrała
We swoje chusty, com miała
Teraz dudarzu, teraz graj
Niejednemu jej będzie żal
Teraz dudarzu, teraz brzmij
Niechaj krakowskie pole grzmi
A wychodźże za progi
Padnij matuli do nogi
Pobłogosławże mi matko moja
Bo już ja idę do kościoła
Pobłogosławże mi ręką swoją
Niechże ja idę z wolą twoją
Na krakowskiej dziedzinie
Stoi jabłonka w dolinie
Pod nią dziewczyna siadała
Złoty warkocz czesała
O mój warkoczyku złocisty
Urosłżeś ci mi rzęsisty
Urosłżeś ci mi po mój pas
Na mojej matki ciężki płacz
Młoduchna rzuca się do nóg rodzicom; wśród szlochów i łkania ściska ich stopy. Rodzice błogosławią córkę; wtem starosta wzywa do kościoła. Młoduchna z druhnami i muzyką jedzie na wózkach, które otaczają: pan młody, starosta, drużbowie na przybranych koniach, z czubami na głowie; każdy z nich trzyma bat w jednej, a chorągiewkę w drugiej ręce. Zabytek to dawnych Słowian zwyczaju, gdzie każdy zbrojno stawał na obrzęd weselny. Po drodze młodzież czasem rozpala stosy z chrustu; przez nie drużbowie końmi przesadzają.
Wracających z kościoła na progu chaty spotykają z chlebem i solą; gospodarz na państwa młodych i całą drużynę sypie owies; chwytają go i potem zasiewają. Starosta w chacie wita nowożeńców, mówi oracyą o obowiązkach stanu, kończy okrzykiem "Niech żyją państwo młodzi", co wszyscy powtarzają. Dają obiad, potem starsi wiekiem gospodarze, dalej młodzież, muszą przetańczyć wolnego czyli polskiego, mazura i krakowiaka; i to się zowie taniec jeden.
Nadchodzi czas oczepin; swacha kładzie pannie młodej czepiec; wtenczas śpiewają znaną powszechnie pieśń o chmielu. Tańce i uczta do późnej nocy kończą weselny obrządek.
#necrobook #superkontent #zwyczajepolskie #sluby








