#ciekawostinwestycyjne

133
205
Czy wiesz, że…

… można przez kilkadziesiąt lat prowadzić organizację charytatywną, która charytatywnie pomaga tobie i twojej rodzinie?

Jim Reynolds był niezwykle pracowitym mężczyzną. Pomimo braku wyższego wykształcenia, udało mu się wspiąć niemal na szczyt zawodowej ścieżki kariery. Otóż Jim został dyrektorem jednego z oddziałów prestiżowej organizacji charytatywnej – American Cancer Society (ACS). Niestety, Reynolds miał znacznie wyższe wymagania finansowe niż wynosiła jego dyrektorska pensja. Z tego powodu mężczyzna połasił się na pieniądze i dary od darczyńców. Niestety, nie okazał się w tym tak sprytny, jakby chciał, i został na tym przyłapany. W efekcie mężczyzna utracił swoją posadę dyrektora.

Porażka ta jednak nie wpłynęła znacząco na jego morale. Mężczyzna postanowił dalej działać w branży, tyle że już na własny rachunek. I wcale tu nie żartuję. Jim Reynolds, po tym jak wyleciał z ACS pod zarzutami „przywłaszczenia sobie tytułu do Mustanga z 1968 roku” oraz „niedbałego prowadzenia dokumentacji finansowej”, założył własną organizację charytatywną, z której już nikt nie mógł go zwolnić. Musicie przyznać, że czasy przed wynalezieniem i upowszechnieniem internetu musiały być pięknymi czasami dla różnego rodzaju oszustów.

Tak więc, w 1984 roku powstała „Cancer Fund of America”, pierwsza z organizacji charytatywnych Jima. Pierwsza, bowiem mężczyzna później zaczął zakładać kolejne. W dzisiejszej ciekawostce jednak skupię się na wyłącznie CFA, która zarobiła swoje pierwsze pieniądze poprzez datki zbierane przez wolontariuszy metodą „od drzwi do drzwi”. Nieprzypadkowo wolontariusze wyruszyli w miasto podczas trwania zbiórki funduszy przez ACS. Mężczyzna liczy, że wielu darczyńców nie zwróci uwagi na drobne różnice w nazwie dwóch organizacji. Nie mylił się.

W ten sposób zaczęła się historia największego charytatywnego scamu w historii, która trwała nieprzerwanie aż do 2016 roku. Szacuje się, że przez cały okres trwania CFA przez ręce Reynoldsa przeszło nie mniej niż 180 milionów dolarów, z czego tylko 1-2% trafiło w ręce osób potrzebujących, tj. chorych na raka. Jim do organizacji wciągnął całą swoją rodzinę, do której ostatecznie trafiło minimum 80% wszystkich datków zebranych przez „Cancer Fund of America”.
Historia ta nie ma szczęśliwego zakończenia. Pomimo tego, że Jim Reynolds i liczni członkowie jego rodziny zostali pozbawieni prawa do „przyszłego zbierania funduszy charytatywnych”, to okazało się, że nie można im postawić żadnych zarzutów. Nie udało się odzyskać niemal żadnych pieniędzy, zaś ani Reynolds, ani też nikt z jego rodziny, nie poniósł żadnych konsekwencji prawnych za swoje działania.

#ciekawostinwestycyjne

Niestety na chwile obecną to ostatnia ciekawostka, seria może powróci w przyszłości, ale nie w najbliższej przyszłości. Dziękuję wszystkim obserwującym tag, świetnie się bawiłem pisząc te ciekawostki
3823e68b-9680-40e7-ba24-2d4967469342
Shivaa

Szkoda że już koniec

matips

W dzisiejszych czasach to już zrobiło się standardem. Jeśli ktoś chce wspomóc szczytny cel, to powinien starannie wybrać organizację charytatywną - najlepiej jakąś uznaną fundację jak WOŚP albo Czerwony Krzyż. Przypadkowe zbiórki na ulicy albo w marketach mają ogromne szanse być właśnie tego typu schematami: 95% idzie na wynagrodzenia zarządu i "koszty" w powiązanych firmach.


Różnica jest taka, że w 1984 był to skandal, dzisiaj jest to zwykły biznes.

LovelyPL

Znam fundację, która od wielu lat (założona 20 lat temu) buduje hospicjum. Buduje i buduje. Kasę cały czas zbiera. Zbudowali już najważniejszą rzecz w hospicjum - kaplicę.

Nadal zbierają kasę Teraz pewnie na coś mniej ważnego - jakieś wyposażenie, czy coś równie bezsensownego.

Zarząd? Zbiegiem okoliczności cały zarząd ma takie samo nazwisko

Można? Można

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… wynalazca zapałek świadomie ich nie opatentował?

John Walker to wynalazca pochodzący z Wielkiej Brytanii. Choć o jego życiu prywatnym nie wiemy zbyt wiele, z dostępnych informacji możemy wywnioskować, że najprawdopodobniej pochodził z zamożnej, a na pewno dobrze sytuowanej rodziny. W końcu nie każdego w XVIII wieku było stać na zdobycie formalnego wykształcenia. John, urodzony w 1781 roku, nie tylko ukończył szkołę, ale także zaraz po niej uzyskał etat asystenta głównego chirurga w mieście.

Niestety, zawód chirurga nie był dla niego. Mężczyzna miał olbrzymie problemy z widokiem krwawych operacji, dlatego postanowił się przekwalifikować. Wybrał zawód chemika i zaraz po studiach założył swój warsztat, który dziś można by nazwać apteką. To tam eksperymentował z różnymi substancjami, a efektem tych prac było wynalezienie zapałek.
W tamtym czasie, choć znane były różne mieszaniny, które zapalały się na skutek eksplozji, to wciąż nie znaleziono metody przeniesienia takiego ognia na materiał wolno palący się, taki jak np. drewno. Walker pracował więc nad substancją, która by to umożliwiła. Wynalezienie zapałek było jednak dziełem przypadku. Otóż, eksperymentując z nową mieszaniną, przez przypadek doszło do zapłonu drewnianego mieszadełka na skutek potarcia go o strukturę kominka w aptece.

Mężczyzna od razu docenił wartość tego wydarzenia. Niedługo później wprowadził na rynek pierwsze zapałki, czyli kawałki drewna pokryte siarką i nasączone na końcówce mieszaniną siarczku antymonu, chlorku potasu i gumy. Mieszanina ta miała wywołać wybuch ognia, a siarka miała umożliwić przeniesienie go na kawałek drewna. Do każdego pudełka z zapałkami dołączany był również kawałek papieru ściernego, o który trzeba było potrzeć zapałkę, aby ta się rozpaliła.

Pomimo licznych prób namówienia go do opatentowania swojego wynalazku, John Walker nigdy tego nie zrobił. Stwierdził, że i tak jest lepiej sytuowany niż większość ludzi i postanowił oddać swój wynalazek ludzkości za darmo.

I od tamtej pory wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a zapałki stały się symbolem wolności. Czy zmyśliłem to ostatnie zdanie? Oczywiście, że tak. To, że John nie chciał skomercjalizować swojego wynalazku, wcale nie oznacza, że ten ostatecznie nie został skomercjalizowany. Niedługo później pojawiła się bowiem osoba, która lekko zmodyfikowała substancję chemiczną, którą John namaczał kawałki drewna (czyniąc ją toksyczną dla ludzi), i w ten sposób opatentowała zapałki fosforowe, które później okazały się niebywałym sukcesem komercyjnym (do roku 1900 produkowano ich niemal 3 biliony sztuk rocznie).

#ciekawostinwestycyjne
8114f2f8-fb4c-40df-8b0d-a2bc3ccfe984

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… ponad 240 bardzo bogatych ludzi przysięgło oddać co najmniej połowę swojego majątku na cele charytatywne?

„The Giving Pledge” to kampania charytatywna, która zrzesza bogatych ludzi, w większości miliarderów, gotowych oddać co najmniej połowę swojego majątku na cele charytatywne. Kampanię zainicjował w 2010 roku Bill Gates wraz z Warrenem Buffettem. Aby wziąć udział w akcji, trzeba złożyć przysięgę oddania co najmniej połowy swojego majątku na cele charytatywne. Ważne zaznaczenia jednak jest, że obietnica ta nie jest w żaden sposób wiążąca prawnie.

Do dnia dzisiejszego „The Giving Pledge” zrzesza ponad 240 członków z 29 różnych państw. Niestety, na liście nie figuruje żadna osoba z polskim obywatelstwem. Wśród najbogatszych osób, które złożyły „The Giving Pledge”, możemy znaleźć takie nazwiska jak: Elon Musk, Warren Buffett, Bill Gates, Mark Zuckerberg czy Bill Ackman.

Zobowiązuję się oddać 99% majątku, który ja i moja zmarła żona Beth zarobiliśmy. Stanie się to w trakcie mojego życia lub też po mojej śmierci, jeśli nie uda mi się go oddać w przemyślany sposób za życia.

Moje działania charytatywne są kształtowane przez moją karierę inwestycyjną, która nauczyła mnie, że najlepsze inwestycje długoterminowe to zwykle doskonałe przedsiębiorstwa z efektywnymi liderami i wspierającymi kulturami. Dlatego też znalezienie przekonujących organizacji jest kluczowe dla rozwiązania problemów u ich źródła, a nie tylko leczenia ich objawów. Naleganie na wiarygodne wyniki jest ważne.

Te inwestycje filantropijne będą nadal kłaść nacisk na wykorzenianie ubóstwa, edukację na wysokim poziomie, badania medyczne i naukowe oraz badania nad polityką rządową. Ponadto, nasze działania charytatywne będą również koncentrować się na programach promujących indywidualną wolność, wolność gospodarczą i osobistą odpowiedzialność, na zasadach wytyczonych przez założycieli naszego kraju.
~ Ravenel B. Curry III, dnia 24 maja 2023 (w dniu pisania tej ciekawostki, była to osoba, która jako ostatnia złożyła "The Giving Pledge")

#ciekawostinwestycyjne
1960a9d6-48e8-458a-bc96-15d21d60652f

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… miliarder może nienawidzić kapitalizmu?

Dziś Amazon kojarzy nam się głównie jako bezwzględnie kapitalistyczna firma, nastawiona wyłącznie na zysk. Międzynarodowa korporacja jest często poddawana krytyce za sposób traktowania swoich pracowników, zwłaszcza w magazynach i centrach dystrybucyjnych. Zarzuty dotyczą m.in. wyczerpującego tempa pracy, rygorystycznej kontroli czasu, niewystarczających płac i braku stałego zatrudnienia. Wszystko to rysuje obraz firmy, która, mimo swojego ogromnego sukcesu finansowego, pozostaje przedmiotem zaniepokojenia i krytyki w kontekście praw pracowniczych. Co jeżeli jednak powiem wam, że jeden z twórców sukcesu Amazona jest zaciekłym socjalistą?

Nick Hanauer to amerykański miliarder i wszechstronny inwestor, który zaczynał swoją karierę w rodzinnej firmie Pacific Coast Feather Company. Urodzony w Nowym Jorku, Hanauer zdobył wykształcenie z filozofii na University of Washington. W latach 90. był jednym z pierwszych inwestorów w Amazon.com i służył jako doradca firmy do 2000 roku. Jego portfolio obejmuje założenie, zarządzanie lub finansowanie ponad 30 różnych firm w różnych branżach, od e-commerce i mediów cyfrowych po opiekę zdrowotną i finanse. M.in. stworzył on aQuantive (sprzedane Microsoftowi za 6,4 miliarda dolarów), czy też zarządzał Insitu Group (sprzedanej za Boeingowi za 400 milionów dolarów), czy Market Leader (sprzedanej za 350 milionów dolarów).

W 2012 roku wokół osoby Nicka Hanauera wybuchła jednak kontrowersja medialna. Kilka serwisów internetowych doniosło, że prelekcja Nicka została ocenzurowana przez TED Talks i nie została opublikowana. W sprawie tej głos zabrał kurator firmy TED, Chris Anderson, który powiedział, że wystąpienie Hanauera było „wyraźnie stronnicze” i zawierało szereg błędnych argumentów, takich jak „wykluczenie inicjatywy przedsiębiorczej jako głównej przyczyny tworzenia miejsc pracy”.

W sieci zawrzało, a na Andersona spadła fala niesamowitej krytyki. Niespodziewanie w obronie kuratora TED stanął sam Nick Hanauer, który miał stwierdzić, że rozumie decyzję Chrisa i nie ma jej mu jej za złe, co więcej uważa, że fala krytyki jaka na niego spadła, jest nie współmierna do tego co zrobił i poprosił swoich fanów o uspokojenie. Panowie ostatecznie doszli do porozumienia, które poskutkowało opublikowaniem w 2014 roku dłuższej prelekcji Hanauera na ten sam temat.

O czym więc była prelekcja Nicka, która została ocenzurowana? Otóż Hanauer skrytykował szeroko popieraną w Stanach Zjednoczonych tezę, mówiąca że: „jeśli podatki dla bogatych wzrosną, tworzenie miejsc pracy spadnie” – która nazwał „artykułem wiary dla Republikanów”. W jak największym skrócie, przemówienie Nicka można skrócić do tych dwóch zdań wypowiedzianych przez niego podczas prelekcji:
Firmy i bogaci nie tworzą miejsc pracy. Miejsca pracy są tworzone przez pętlę sprzężenia zwrotnego między klientami a firmami, która jest uruchamiana przez zwiększenie popytu przez konsumentów.

Całe przemówienie Nicka Hanauera można znaleźć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=CKCvf8E7V1g .

#ciekawostinwestycyjne
d6c226bd-ec52-4580-9d0a-91a5c2614f19

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… w 2019 roku tylko 8% Polaków twierdziło, że inwestuje swoje pieniądze?

Wiele można o nas – Polakach – powiedzieć złego. Nikt jednak nie może zarzucić nam, że nie umiemy oszczędzać. Problem w tym, że to oszczędzanie nijak ma się do dalszego inwestowania zaoszczędzonych pieniędzy. Z najnowszych raportów wynika, że Polacy trzymają ponad bilion złotych na zwykłych kontach bankowych czy niskooprocentowanych kontach oszczędnościowych. Oznacza to, że rok rocznie tracą oni olbrzymie pieniądze z powodu inflacji.

Ile dokładnie zaoszczędzili Polacy na kontach bankowych? Ponad dwukrotność budżetu Polski na rok 2023. I co zaskakujące – 1/3 tej kwoty znajduje się w bankach oferujących najniższe oprocentowanie na rynku! Ciężko w ogóle w jakikolwiek sensowny sposób to wytłumaczyć.

W 2019 roku przeprowadzono wśród Polaków sondaż na temat aktywności inwestycyjnej. Okazało się, że wyłącznie 8 procent Polaków inwestuje swoje pieniądze! Co więcej – wśród tych 8% zaledwie garstka potrafiła odpowiedzieć na pytanie typu: „jaki jest twój horyzont inwestycyjny?”! Całe szczęście – na skutek pandemii i wysokiej inflacji – Polacy zaczęli interesować się tematem, i już w 2022 roku liczba inwestujących Polaków wzrosła do 22%. Jest to wciąż mizerny wynik, aczkolwiek i tak 2,5 razy wyższy niż w 2019.

Wiemy już, że zdecydowana większość Polaków trzyma swoje pieniądze w banku, ale w co inwestują Polacy, którzy zdecydują się wyciągnąć pieniądze z banku? Większość inwestujących odpowiada zgodnie, że w nieruchomości. Kolejne miejsca zajmują: akcje, obligacje i fundusze inwestycyjne.

Niestety, 30% inwestujących kieruje się w inwestowaniu głównie własnym doświadczeniem. Kolejne 25% - własną intuicją. Następne 23% - tym, co usłyszeli od rodziny i znajomych... Oznacza to, że zaledwie garstka Polaków w swoich inwestycjach kieruje się wiedzą inwestycyjną zdobytą podczas nauki na temat inwestowania.

#ciekawostinwestycyjne
3f7cc85e-8fb7-4444-bbc4-88ef3d47d5c7
end-stage-capitalist

@CiekaowstkInwestycyjne ta ciekawostka jest tragiczna

DiscoKhan

U nas nie ma zaufania do inwestowania, Amber Gold I te sprawy, tego się łatwo nie odbuduje, a nie każdy kto dobrze zarabia naprawdę się na tym zna. Niestety, taki mamy klimat, instytucje publiczne czy prywatne maja znikome zaufanie.


Ale przynajmniej dla zachowania wartości to ludzie mogliby w złoto iść jeżeli nie chcą się w giełdę zagraniczną bawić. Znowu, zagraniczną, bo w Polską jak się nie ma znajomych w polityce to można się solidnie wpakować i mnóstwo pieniędzy stracić, za mocne szwindle idą żeby można było rozsądnie tam inwestować.

Budo

@CiekaowstkInwestycyjne świadomość finansowa Polaków jest zerowa, wystarczy popytać o inflację, albo jakiekolwiek podstawowe zagadnienia z przedsiębiorczości, podatków, czy makroekonomii. No to kończy się tak, że jak ktoś ma oszczędności, to trzyma je w skarpecie, albo tapczanie, szczególnie starsi ludzie.

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… wynalazca pierwszego długopisu nigdy nie dożył jego sukcesu?

John J. Loud urodził się w 1844 roku w Stanach Zjednoczonych. Choć ukończył prawo, ostatecznie zrezygnował z zawodu adwokata na rzecz bycia asystentem kasjera w Union National Bank. Warto zaznaczyć, że posadę kasjera, któremu asystował John, obejmował wówczas jego ojciec. John odziedziczył więc tę posadę po jego śmierci i sprawował ją aż do swojej rezygnacji w 1895 roku z powodów zdrowotnych (wówczas bowiem coś takiego jak emerytura jeszcze nie funkcjonowało).

Poza pracą w banku, John interesował się również wynalazczością. Swój pierwszy patent otrzymał w 1888 roku, a był to patent na urządzenie służące do pisania, które dziś nazwalibyśmy długopisem. Mężczyzna nie kierował się jednak chęcią udoskonalenia pióra wiecznego w codziennym użytkowaniu, lecz próbą stworzenia urządzenia, które będzie w stanie pisać na materiałach, po których zwykłe pióro nie jest w stanie, tj. skórze czy drewnie.

Mój wynalazek polega na ulepszonym piórze wiecznym, szczególnie użytecznym, między innymi, do znakowania na szorstkich powierzchniach, takich jak drewno, szorstki papier do pakowania i inne artykuły, na których nie można użyć zwykłego pióra.

Z tego też powodu jego „długopis” nigdy nie osiągnął sukcesu komercyjnego. Bowiem choć urządzenie to rzeczywiście świetnie nadawało się do pisania po skórze czy plastiku, to przegrywało na wygodę użytkowania z piórem wiecznym w codziennym pisaniu po zwykłym papierze.

John J. Loud umarł w 1916 roku, nigdy nie zdając sobie sprawy, jak blisko był ogromnego sukcesu komercyjnego. Ostatecznie na pierwszy długopis, który podbił rynek, ludzkość musiała czekać kolejne 22 lata po śmierci Johna. Wówczas to Węgier László József Bíró złożył patent dotyczący urządzenia do pisania, które tym razem skoncentrowane było na udoskonaleniu pióra wiecznego w jego codziennym użytkowaniu.

Sam John J. Loud, choć nigdy nie zdobył fortuny za sprawą swojego wynalazku, to za jego pomocą zbudował sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. W końcu mężczyzna już na zawsze pozostanie w pamięci ludzi jako ten, który wynalazł długopis.

#ciekawostinwestycyjne
fa836bb5-105d-489e-8664-0cd6c502aed0
Greyman

Treść spoko, ale grafika wygląda jak te obrazki "co widzi osoba z udarem". Na pierwszy rzut oka normalna, a im dłużej patrzę tył bardziej bez sensu.

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… mityczny Midas był postacią historyczną?

W mitologii greckiej Midas występuje jako chciwy król, nie baczący na nic innego niż pomnożenie swojego, już i tak ogromnego, majątku. Ta cecha nie spodobała się jednak greckim bogom, którzy postanowili ukarać mężczyznę. W tym celu Dionizos, bóg płodności, dzikiej natury i wina, spełnił życzenie króla, sprawiając, że od tej pory wszystko co dotknie, zamieni się w złoto. Początkowo Midas był uradowany z daru, jednak szybko zdał sobie sprawę z jego konsekwencji. Otóż nie był w stanie spożyć posiłku, gdyż wszystko, czego tylko dotknął, zamieniało się w złoto. Zrozpaczony Midas udał się więc do Dionizosa i błagał go o cofnięcie daru. Dionizos przystał na prośbę króla i polecił mu kąpiel w rzece Paktol, celem pozbycia się „złotego dotyku”. Midas uczynił to natychmiast.

Przez długi czas historycy uważali, że postać Midasa została kompletnie zmyślona. Na szczęście, dzięki odkryciom asyryjskich zapisów datowanych na VIII w. p.n.e., udało się ustalić, że Midas był postacią historyczną. Tu niestety muszę zmartwić wszystkich fanów mitologii greckiej, gdyż wciąż brak jakichkolwiek dowodów na to, że posiadał on „złoty dotyk”.

Kim więc był Midas? Był on królem Frygii, czyli starożytnej krainy w Azji Mniejszej, który żył w VIII w. p.n.e. i miał prawdopodobnie 159 cm wzrostu. Jego ojcem był Gordias, kolejna postać znana z mitologii greckiej. Gordias zasłynął bowiem zawiązaniem niemożliwego do rozwiązania węzła gordyjskiego, który później miał zostać przecięty przez Aleksandra Wielkiego.

Naukowcom udało się odnaleźć grób, który dziś nazywany jest „Tumulusem Midasa”*. Brak jednak jednoznacznych dowodów powiązujących tumulus z postacią Midasa. Naukowcy bowiem do dziś spierają się, czyj był to naprawdę grób – Midasa czy też jego ojca Gordiasa. W każdym razie, grób ten świadczył o ówczesnej niezwykłej potędze i bogactwie Frygii, gdyż wypełniony był on ogromną ilością skarbów i kosztowności.

Skąd mamy pewność, że Midas nie operował „złotym dotykiem”? Oprócz takiego oczywistego argumentu jak „bo to po prostu fizycznie niemożliwe”, istnieje jeszcze jeden. Otóż pierwsze wzmianki o darze Midasa pochodzą z IV w. p.n.e., czyli blisko 400 lat po śmierci Midasa. Żadne ze współczesnych mu źródeł nie wspominają o tym, by Midas posiadał jakieś nadprzyrodzone moce. Wspominają jednak o niesamowitym bogactwie Frygijczyków i samego Midasa, co każe spekulować, że wokół tego bogactwa narosło tyle plotek i legend, że w końcu Starożytni Grecy uznali, że jedyną sensowną interpretacją ich jest interwencja bogów.

Dodatkową ciekawostką może być fakt, że wspomniana w micie rzeka Paktol, okazała się źródłem elektrumu, czyli stopu złota ze srebrem. Stop ten był źródłem późniejszego bogactwa innego starożytnego królestwa – Lidii. Źródła wskazują, że wydobycie elektrumu z rzeki Paktol trwało co najmniej sto lat i miało miejsce w VI i V w. p.n.e.. Co zapewne stanowiło genezę do wskazania właśnie tej rzeki, jako remedium na zmycie z siebie daru przez Midasa.

#ciekawostinwestycyjne

*- tumulus to stożkowy nasyp kryjący groby, wznoszony od neolitu do wczesnego średniowiecza
bfcb75ab-9277-4f0a-8036-58f406e98e64
NatenczasWojski

Za 2000 lat też ktoś tak napisze


Czy wiesz ze mityczny gówniany Midas był postacią historyczna? Żył w Polsce w XXI wieku

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… od lat funkcjonuje fundacja charytatywna, która niemal nie wydaje nic na działalność charytatywną?

Disabled Veterans National Foundation (DVNF) to organizacja charytatywna, która powstała w szczytnym celu niesienia pomocy weteranom wojennym, głównie tym bezdomnym i cierpiącym na zespół stresu pourazowego. Została założona przez sześć weteranek, które przejęte losem swoich kolegów i koleżanek po fachu, deklarowały, że chcą „zmienić życie mężczyzn i kobiet, którzy wrócili do domu ranni lub chorzy po obronie naszego bezpieczeństwa i naszej wolności”.

W teorii wszystko brzmi świetnie i wygląda wręcz rewelacyjnie marketingowo. Komu bowiem zaufać bardziej, jeżeli chodzi o niesienie pomocy weteranom, niż organizacji założonej przez nich samych? Niestety, rzeczywistość przyniosła odpowiedź na to pytanie – z pewnością nie samym weteranom, a już na pewno nie tym sześciu kobietom.
Pierwsze doniesienia o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu organizacji pojawiły się trzy lata po jej założeniu, w 2010 roku, kiedy fundacja CharityWatch opublikowała raport, z którego wynikało, że mniej niż 1% zebranych środków przez DVNF przeznaczono na cele charytatywne.

Sprawą zainteresowały się wówczas media. Telewizja CNN przeprowadziła w 2012 roku śledztwo, z którego wynikało, że przez ostatnie lata organizacja wydawała na pozyskiwanie funduszy więcej, niż tych funduszy rzeczywiście pozyskiwała. Raport ujawnił również prawdę o datkach na rzecz potrzebujących weteranów, których miało być naprawdę niewiele. Co więcej, wśród nielicznych datków przeważały rzeczy takie jak stroje do gry w futbol amerykański czy kokosowe M&M’sy.

Z mediów sprawa przedostała się do Senatu Stanów Zjednoczonych, co zakończyło się śledztwem przeprowadzonym przez prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie jednak nie doszło do postawienia organizacji DVNF przed sądem, na skutek ugody zawartej pomiędzy organizacją charytatywną a prokuratorem generalnym. Na mocy tej ugody DVNF wraz z spółkami powiązanymi musiały zapłacić karę w wysokości ponad 20 milionów dolarów.
Nie była to jednak jedyna kara, jaką organizacja musiała ponieść. Na skutek ustaleń z prokuratorem generalnym, organizacja również zobowiązała się do wymiany niemal wszystkich doradców ds. pozyskiwania funduszy i zrekrutowania nowych członków zarządu, którzy mieli zagwarantować lepsze funkcjonowanie organizacji w przyszłości.

Ugoda miała miejsce w 2014 roku. Myliłby się jednak ten, który podejrzewałby, że zmieniła ona cokolwiek. DVNF funkcjonuje do dziś i do dziś większość pozyskanych funduszy wydaje na wszystko, tylko nie na działalność charytatywną. W 2019 roku bowiem powstał kolejny raport, który wykazał, że „Disabled Veterans National Foundation ma ogromne koszty zbierania funduszy, potrzebując do 98 centów, aby zebrać każdego dolara”.

#ciekawostinwestycyjne
796408a2-e81d-4e7a-b13b-b7a37f145179
Macer

warto przy okazji wytlumaczyc, ze tak naprawde to fundacje nie sluza do pomagania nikomu, tylko milionerzy przy ich pomocy unikają opodatkowania i piorą brudne pieniadze.

sireplama

Myślałem, że większość tak działa

figa-rybka

Kapitalizm¯⁠\⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… pieniądze mogą ściągnąć na rodzinę wręcz niewyobrażalne cierpienie?

Dale Ewell był weteranem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, który osiągnął sukces również w biznesie. Po przejściu na wojskową emeryturę mężczyzna założył Western Piper Sales, firmę specjalizującą się w sprzedaży małych samolotów. To właśnie dzięki niej dorobił się większości swojego majątku, choć w późniejszym okresie trudnił się również innymi działalnościami, w tym deweloperką.

Dale był szczęśliwym mężem i ojcem dwójki dzieci. Jego żona, Glee, w przeszłości pracowała jako tłumacz dla CIA. Jednak w momencie, o którym opowiada dzisiejsza ciekawostka, kobieta była w pełni oddana filantropii i służbie publicznej. Para, której majątek szacowało się na około 10 milionów dolarów, żyła zadziwiająco skromnie, stroniąc od afiszowania się swoim majątkiem. Posiadane pieniądze głównie reinwestowała w akcje i w lokalne grunty rolne.
Posiadali dwójkę dzieci: syna Dana i córkę Tiffany. Można by więc powiedzieć, że żyli amerykańskim snem, prowadząc życie niczym z filmu opowiadającego o wyższej klasie średniej w Stanach Zjednoczonych. Pierwsze sygnały o tym, że ich życie nie było tak kolorowe, jak się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, pojawiły się, gdy lokalne gazety opisały przypadek ich syna, Dana Ewella.

Dana w tamtym okresie studiował bankowość inwestycyjną. Niestety, wstydził się bycia wyłącznie synem bogatego ojca. Z tego powodu wymyślił swoją historię na nowo. W nowej historii, to on sam osiągnął sukces biznesowy w branży małych samolotów. Dana więc niejako ukradł historię swojego ojca i przedstawił ją jako swoją. Na jego nieszczęście, lokalne media zainteresowały się jego historią, obnażając jego kłamstwa.

Medialne publikacje w końcu dotarły i do rodziców studenta, którzy, zaniepokojeni kierunkiem, w którym toczyło życie ich syna, postanowili chwilowo odciąć go od swojego majątku. Niestety, na tę decyzję było już za późno i ostatecznie nie udało się jej wcielić w życie. Bowiem 19 kwietnia 1992 roku Dale Ewell wraz z małżonką Glee i córką Tiffany zostali zamordowani we własnym domu.

Morderstwo zostało zlecone przez ich syna, który przestraszył się groźby zakręcenia kurka z pieniędzmi. W tym celu namówił swojego kolegę ze studiów do dokonania potrójnego morderstwa.

Mężczyźni „wpadli”, gdyż Dana wykazywał zbyt duże zainteresowanie zapisami spadkowymi. To wzbudziło podejrzenia detektywów pracujących nad tą sprawą. Mężczyzna był na tyle bezczelny, że już po kilku tygodniach od masakry wprowadził się z powrotem do domu rodziców, gdzie zaczął roztrwaniać odziedziczony majątek.

#ciekawostinwestycyjne
62a9c145-7b24-43c2-b3e3-ca92f3cb3d0e
favien-freize

@CiekaowstkInwestycyjne Wydaje mi się, że kiedyś widziałem film oparty na podobnych motywach.

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… w Polsce wielokrotnie więcej ludzi popełnia samobójstwo niż ginie w wypadkach drogowych?

W Polsce niedawno wystartowała ogólnopolska kampania społeczna „Inni też popełniają błędy. Zwolnij”. Jest to kampania drogowa, mająca na celu poprawę bezpieczeństwa na polskich drogach. W tym celu został wyprodukowany spot, który obecnie jest transmitowany w telewizji i w internecie ( https://www.youtube.com/watch?v=wZ4AwEvAqo8 ). Spot ten jest licencjonowaną kopią nowozelandzkiej reklamy „Mistakes”, która w 2014 roku stała się viralem w internecie.

Jak zatem wygląda bezpieczeństwo na polskich drogach? Otóż pomimo wciąż panującego stereotypu, że „Polacy jeżdżą jak wariaci”, polscy kierowcy przestali wyróżniać się na tle swoich europejskich kolegów, jeżeli chodzi o statystykę śmiertelnych wypadków drogowych w przeliczeniu na jednego miliona mieszkańców. Na chwilę obecną, gdy europejska średnia wynosi 46 takich wypadków, w Polsce rocznie dochodzi do 51. Dziś do większej ilości śmiertelnych wypadków na drogach Unii Europejskiej dochodzi w państwach takich jak Belgia, Bułgaria, Grecja, Chorwacja, Włochy, Łotwa, Węgry, Portugalia czy Rumunia.

W 2022 roku na polskich drogach zginęło 3,5 razy mniej ludzi niż w roku 1999. Na wykresie przedstawiającym roczną liczbę śmierci poniesionych na skutek wypadku drogowego na przestrzeni lat, widać widoczną tendencję spadkową. Dlatego też choć w tym aspekcie wciąż istnieje duże pole do poprawy, działania polskich władz na rzecz poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach można niewątpliwie nazwać sukcesem.

Ostrzegam, że nie chciałbym, aby ta ciekawostka została odebrana jako apel do zaprzestania kampanii drogowych na rzecz dalszej poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę opinii publicznej na inny problem społeczny, który zdaje się być w Polsce obecnie kompletnie ignorowany. O ile bez problemu jestem w stanie przypomnieć sobie co najmniej kilka ogólnopolskich kampanii społecznych na rzecz poprawy bezpieczeństwa drogowego, o tyle nie przypominam sobie żadnej ogólnopolskiej kampanii na rzecz poprawy zdrowia psychicznego Polaków.

Dziś 2,7 razy więcej Polaków odbiera sobie życie niż ginie w wypadkach drogowych. I dzieje się tak nieprzerwanie od roku 2012. Szacuje się, że śmierć Polaka w wieku 25 lat kosztuje Polskę około 600 tysięcy złotych. Może więc to już odpowiedni czas na ogólnopolską kampanię skierowaną do osób chcących odebrać sobie życie?

#ciekawostinwestycyjne
730d203b-4af1-4bba-ade5-07f876e7a21f
Klopsztanga

@CiekaowstkInwestycyjne przecież ten spot to podjebka 1:1

https://youtu.be/3qNjt04bpQM

Yarecky

Kampanie dotyczące zdrowia psychicznego także są, w ostatnim czasie nawet mam wrażenie, że częściej spotykam się właśnie z nimi aniżeli z bezpieczeństwem na drogach - oczywiście mówię zarówno o telewizji jak i Internecie. Także ostatnie zdanie Twojego wpisu jest zdecydowanie nieaktualne. Przykłady tego typu kampanii organizowanych przez Ministerstwo Zdrowia to: "Powiedz co czujesz" oraz "Zobacz człowieka".

rzuf

> Może więc to już odpowiedni czas na ogólnopolską kampanię skierowaną do osób chcących odebrać sobie życie?


@CiekaowstkInwestycyjne nie będzie takiej kampanii, bo profilaktyka zdrowia psychicznego u nas w PL od strony personelu kuleje, a nikt nie będzie się chwalił czymś czym nie może.


Inna sprawa, nie wiem jak to się ma do ciekawostek inwestycyjnych

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… przez pierwsze kilkanaście lat od swojego debiutu, ludzie uważali mysz komputerową za zbędny gadżet?

Przyjmuje się, że pierwszy komputer został zaprezentowany publicznie po raz pierwszy w 1946 roku. Jeszcze długi czas później komputery były uważane wyłącznie za narzędzia służące do przeprowadzania skomplikowanych obliczeń. Istniały jednak wyjątkowe osobistości, które wyłamywały się z tego toku myślenia. Jedną z nich był niewątpliwie Vannevar Bush, którego przedstawiłem wam już w jednej z poprzednich ciekawostek ( klik ). Wspominam o nim, ponieważ główny bohater dzisiejszej ciekawostki, Douglas Engelbart, był niejako kontynuatorem myśli Busha. To właśnie ta myśl doprowadziła do wynalezienia takich rzeczy jak hipertekst, interfejs użytkownika czy właśnie mysz komputerowa.

Douglas Engelbart urodził się w 1925 roku w Stanach Zjednoczonych. Dziś za jego „antyczne” przekonania wielu nazwałoby go głupcem. Mężczyzna bowiem swoje życiowe potrzeby zdefiniował w ten sposób: „stała praca, małżeństwo i życie w szczęściu”. Jak więc widzimy, wśród jego pragnień nie było jakże pożądanych dziś pieniędzy, władzy czy sławy.

Pragnienia mężczyzny doprowadziły go do życiowego motta: „skoncentruję swoją karierę na czynieniu świata lepszym miejscem” – któremu mężczyzna wierny był do końca swoich dni. Toteż po zainspirowaniu się artykułem „As We May Think” autorstwa V. Busha, przeszedł on do czynów i do czynienia świata lepszym miejscem, tj. do pracy nad udostępnieniem całej dostępnej ludzkości wiedzy dla wszystkich za pomocą interaktywnych komputerów.

Do końca lat 60. Douglas wraz ze swoim zespołem opracowali między innymi ekran z mapą bitową, mysz, hipertekst i pierwszy graficzny interfejs użytkownika. Dziś skupimy się jednak na wynalezieniu myszy komputerowej, która w swojej pierwszej odsłonie została nazwana „wskaźnikiem pozycji X-Y dla systemu wyświetlania”.

Douglas złożył podanie o patent na mysz komputerową w 1967 roku i uzyskał go w 1970. Patent był ważny przez 15 lat. Nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż wówczas nie istniały jeszcze komputery osobiste, a naukowcy pracowali głównie na komputerach pozbawionych graficznych interfejsów. Z tego powodu przez pierwsze kilkanaście lat swojego istnienia mysz komputerowa była traktowana jako wyłącznie ciekawostka.

Douglas Engelbart i instytut naukowy, dla którego pracował, na tyle nie dostrzegli wartości rynkowej swojego wynalazku, że nie tylko nie starali się o przedłużenie patentu, ale jeszcze przed jego wygaśnięciem umożliwili produkcję własnych myszek swojej konkurencji na rynku komputerów. Z tego faktu skorzystała m.in. firma Apple, która rozreklamowała myszki do tego stopnia, że dziś nie wyobrażamy sobie komputerów bez nich.

Sam Douglas jednak nigdy nie uzyskał żadnych profitów finansowych związanych z konstrukcją pierwszej myszki komputerowej.

#ciekawostinwestycyjne
46b10411-286d-4b13-8b3a-5adb38c899ee
Yossarian

Fajna ciekawostka, ale na boga, kiedyż to ludzkość miała swój debiut? I gdzie?

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… John Paul DeJoria przeszedł drogę od bezdomności do miliardów dolarów?

I o dziwo, dokonał tego wyłącznie dzięki swojej ciężkiej pracy. Na tym tagu dzieliłem się już wieloma biografiami osób, które do majątku doszły od zera. Wydaje mi się jednak, że historia Johna jest najbardziej dosadnym przykładem „amerykańskiego snu”, o jakim tylko słyszałem.

DeJoria urodził się w Stanach Zjednoczonych w rodzinie imigrantów. Jego ojciec pochodził z Włoch, a matka z Grecji. Para rozwiodła się jednak, gdy John miał zaledwie dwa lata. W domu mężczyzny, delikatnie mówiąc, nie przelewało się.
Moi rodzice rozwiedli się, zanim skończyłem dwa lata. Gdy miałem dziewięć lat, mój brat i ja zaczęliśmy sprzedawać kartki świąteczne i gazety. Wstawaliśmy o trzeciej nad ranem, żeby składać i dostarczać gazety każdego ranka, tylko po to, byśmy mogli żyć trochę lepiej.
Ostatecznie ich poświęcenie i tak nie przyniosło skutku, i obaj bracia trafili do domu zastępczego.

Niesiony żalem, nastoletni John wstąpił do gangu ulicznego. Nie wiele jednak wiadomo o tym okresie jego życia. Wiemy za to, że po ukończeniu szkoły średniej porzucił uliczne życie na rzecz wstąpienia do wojska. Tam jednak również nie udało się utemperować jego charakteru. Zaraz po zakończeniu służby mężczyzna wszedł w krótkotrwały związek małżeński, który poskutkował dzieckiem. Związek jednak nie przetrwał, i John został sam z synem.
Byłem bezdomny dwa razy, głównie dlatego, że byłem zbyt dumny, by poprosić kogokolwiek o pomoc. W moich wczesnych latach dwudziestych, kiedy to byłem tylko ja i mój syn, nie mieliśmy gdzie mieszkać. Nocami zbierałem butelki po Coca-Coli, a potem wymieniałem je w pobliskiej aptece za dwa centy. Żyliśmy na bardzo prostym pożywieniu: ryżu, ziemniakach, sałacie, płatkach, zupie w puszce i makaronie z serem, ale jakoś sobie radziliśmy.
W tym czasie John wraz z synem zamieszkiwali w dwudziestoletnim aucie.

Oprócz zbierania butelek Coca-Coli, mężczyzna podejmował również prace dorywcze. W pewnym momencie jednak los się do niego uśmiechnął, i dostał on propozycję pracy na najniższym szczeblu w dziale marketingu gazety Time. Mężczyzna szybko awansował na menedżera ds. obiegu w Los Angeles i prawdopodobnie jego kariera w mediach by się na tym nie zakończyła, gdyby John nie postanowił zmienić branży. W 1971 roku zatrudnił się on w firmie Redken, wówczas liderze na rynku produktów fryzjerskich w Stanach Zjednoczonych. W ciągu zaledwie 18 miesięcy awansował on na stanowisko krajowego menedżera nadzorującego wszystkie szkoły i salony Redken.

To tam John nauczył się wszystkiego o fryzjerstwie i produkcji produktów fryzjerskich, a także poznał wielu wpływowych ludzi z branży. W 1980 roku postanowił zmonetyzować swoje doświadczenie i, wraz ze swoim przyjacielem, znanym projektantem fryzur Paulem Mitchellem, postanowił założyć własną firmę - John Paul Mitchell Systems. Panowie umówili się, że John zajmie się produkcją produktów fryzjerskich, zaś Paul, jako gwiazda branży fryzjerskiej – zajmie się ich marketingiem. I choć panowie rozpoczynali od kapitału zakładowego w kwocie – 700 dolarów, to dzięki ich ciężkiej i oddanej pracy – udało się im osiągnąć sukces.

Firma ta do dziś pozostaje w rękach Johna i Paula. Jest to firma prywatna, więc ciężko powiedzieć coś szczegółowego o ich aktualnych finansach. Wiadomo jednak, że w 2015 roku wygenerowała ona ponad miliard dolarów obrotu i zatrudniała 183 pracowników. Sam John Paul DeJoria jest miliarderem z majątkiem szacowanym na 2,8 miliarda dolarów i znany jest ze swojej filantropijnej działalności. Bowiem w 2011 roku, wraz z małżonką, założyli fundację JP's Peace, Love & Happiness Foundation, która „stara się przyczynić do zachowania zrównoważonej planety poprzez inwestowanie w ludzi, ochronę zwierząt i środowiska".

#ciekawostinwestycyjne
0e7435df-a621-4d07-8319-88fea5373e2d
Kremovka

@CiekaowstkInwestycyjne fajna historia, tym razem ciężko się do czegoś przyczepić ;) Faktycznie zawsze w osiągnięciu sukcesu trzeba mieć szczęście ale jakby gościu ciężko nie pracował to by nie osiągnął sukcesu.

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… ponad połowa Polaków wciąż uznaje telewizję za główne źródło informacji o wydarzeniach w kraju i na świecie?

W 2021 roku Fundacja Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) przeprowadziła sondaż, badający źródła, z których Polacy czerpią wiedzę o świecie. Okazało się, że aż 52% Polaków wciąż czerpie informacje głównie z telewizji. Pomimo tego, że jest to wynik mniejszy niż w latach poprzednich, może on być dużym zaskoczeniem dla młodych Polaków, z których zdecydowana większość (78%) czerpie wiedzę z internetu.

Jest to niepokojące zjawisko z kilku powodów. Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że aż 31% Polaków ma dostęp wyłącznie do telewizji naziemnej. W 2022 roku telewizja naziemna składała się z 34 kanałów, z których aż 15 było kanałami Telewizji Polskiej. Na liście kanałów dostępnych w telewizji naziemnej nie znajdziemy zatem żadnej telewizji informacyjnej poza tymi sygnowanymi przez TVP.

Jest to dużo większy problem, niż niektórym może się wydawać. Bowiem wśród osób z wykształceniem podstawowym lub gimnazjalnym aż 72% badanych uznaje telewizję za główne źródło informacji. Jeszcze gorzej jest wśród osób z wykształceniem zawodowym, gdzie aż 74% badanych przyznaje, że czerpie wiedzę wyłącznie z telewizji.

I nie ma tu żadnego znaczenia, kto za kim jest lub na kogo głosuje. Chyba każdy przyzna, że sytuacja, w której tak duża grupa ludzi uzależnia swój punkt widzenia na świat od jednego źródła informacji, jest nie do przyjęcia. Jako społeczeństwo powinniśmy dbać o to żeby poszczególne jednostki w tym społeczeństwie były jak najbardziej świadome i odporne na manipulację. Sytuacja, w której tak duża część naszego społeczeństwa uzależnia swoje postrzeganie na świat od jednego źródła informacji jest zaprzeczeniem tych wartości.

I właśnie we Francji drugi epizod z życia osobistego przypomniał mi, jak proroczo przewidziała przyszłość ta stara kobieta, której w Wiedniu nikt nie brał na serio. Był to epizod niepozorny, ale na mnie wywarł wielkie wrażenie. Wiosną 1914 roku pojechałem z moją przyjaciółką do Touraine, na grób Leonarda da Vinci.

Godzinami wędrowaliśmy łagodnym, słonecznym brzegiem Loary i wieczorem byliśmy porządnie zmęczeni. Postanowiliśmy więc pójść do kina w nieco sennym miasteczku Tours, złożywszy uprzednio hołd domowi, w którym przyszedł na Świat Balzac. Było to małe kino na przedmieściu, nie przypominające niczym nowoczesnych pałaców ze lśniącego chromu i szkła. Widownia, mała salka przystosowana do potrzeb kina, była wypełniona publicznością. Siedzieli tu autentyczni „prości ludzie”, robotnicy, żołnierze, przekupki, gawędzili swobodnie i mimo obowiązującego zakazu palenia wypuszczali kłęby niebieskiego dymu z papierosów , „Scaferlati” i „Caporal” w duszne powietrze.

Wyświetlano kronikę filmowa „Nowiny Całego Świata”. Regaty w Anglii: widzowie śmieli się, rozmawiali. Rewia wojskowa we Francji: i tutaj publiczność wykazywała mało zainteresowania. Trzeci obraz: cesarz Wilhelm składa wizytę cesarzowi Franciszkowi Jozefowi w Wiedniu. Nagle zobaczyłem na ekranie znany mi dobrze peron brzydkiego Dworca Zachodniego w Wiedniu i kilku policjantów, którzy czekali na mający nadejść pociąg. Potem zagrała trąbka: to stary cesarz Franciszek Józef przechodzi obok gwardii honorowej, ażeby powitać swego gościa.

Gdy stary cesarz ukazał się na ekranie i, przygarbiony nieco chwiejnym krokiem przeszedł przed frontem gwardii honorowej, mieszkańcy Tours śmieli się dobrodusznie ze starego pana z faworytami. Ale potem na ekranie ukazał się pociąg, jeden wagon, drugi, trzeci. Drzwi salonki otworzyły się i w mundurze austriackiego generała, z podkręconymi wąsami wyszedł na peron - Wilhelm II. W tej samej chwili na ciemnej widowni rozległ się spontaniczny hałas i tupanie. Ludzie wrzeszczeli gwizdali, kobiety, mężczyźni, dzieci szydzili głośno, jak gdyby ktoś obraził ich osobiście.

Dobroduszni mieszkańcy Tours, którzy o świecie i o polityce wiedzieli tylko tyle, ile „stało” w gazecie, w ciągu jednej sekundy jakby stracili rozum. Bylem przerażony. Byłem wstrząśnięty do głębi. Zrozumiałem, jaki zasięg miała szerzona latami propaganda nienawiści, skoro nawet tutaj, w małym miasteczku prowincjonalnym, spokojni mieszkańcy i żołnierze są do tego stopnia podburzeni przeciwko cesarzowi, przeciwko Niemcom, że już przelotny ich widok na ekranie może wywołać aż taką demonstrację. Była to tylko sekunda, jedna, jedyna sekunda. Ludzie śmieli się już teraz z komedii filmowej, trzymali się za brzuchy i walili z uciechy po kolanach, aż trzeszczało. Była to tylko jedna, jedyna sekunda, ale udowodniła mi, jak łatwo można w chwili poważniejszego kryzysu rzucić przeciwko sobie narody mimo prób porozumienia, mimo naszych usiłowań.
~ Stefain Zweig w książce „Świat wczorajszy. Wspomnienia pewnego Europejczyka” opisującej m.in. historię Europy w przeddzień wybuchu I Wojny Światowej.

#ciekawostinwestycyjne
49875932-3a2b-4f29-b04d-f8992ac41ed1
209po

@CiekaowstkInwestycyjne no niby w naziemnej jest kanał wydarzenia 24

Zaloguj się aby komentować

NFT bezwartościowe?

A jak wyglądają wasze inwestycje w NFT? ( ಠ ͜ʖಠ)

#nft #kryptowaluty #ciekawostinwestycyjne #gielda #finanse #ciekawostki
d1ad9a5c-ba86-4939-9004-e3dffeffda25

Ile zarobiłeś na NFT?

45 Głosów
Half_NEET_Half_Amazing

@cyber_biker 

moje "inwestycje" w NFT nie wyglądają bo nigdy ich nie było

michal-g-1

Był short na yt: facet założył firmę o zerowej wartości i wydał 100 000 000 000 udziałów firmy. Sprzedał jeden udział za 50 GBP. Jego udziały są więc warte 50 GBP. Firma jest zatem warta 5000 000 000 000 GBP.

( ͡° ͜ʖ ͡°)

AdelbertVonBimberstein

@cyber_biker kto miał zostać wydojony- został.

Kto miał wyprać pieniądze- wyprał.

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… lody na patyku „wynalazł” 11-latek?

Francis William Epperson to wynalazca pochodzący ze Stanów Zjednoczonych. W dzieciństwie dorabiał, sprzedając lemoniadę. Podczas jednego z chłodniejszych dni w roku Francis zapomniał zabrać lemoniadę z powrotem do domu i pozostawił ją na zewnątrz wraz z drewnianym mieszadłem na całą noc. Ku jego zaskoczeniu, nad ranem spostrzegł, że jego lemoniada zamarzła i że z bryły lodu wystaje drewniane mieszadło.

Tak przynajmniej twierdzi sam Francis, gdyż jego słów w żaden sposób nie da się zweryfikować. Bowiem wydarzenie to pierwotnie nie wpłynęło na jego życie. O całym tym zajściu Francis miał sobie przypomnieć dużo później, gdy już jako dorosły mężczyzna zajmował się pośrednictwem w sprzedaży nieruchomości. Wówczas to na jedną z imprez przyrządził on „lizaki lodowe”, czyli zamrożone lemoniady na drewnianych patyczkach.

Przekąska ta okazała się niebywałym sukcesem na imprezie, co skłoniło Francisa do jej opatentowania. W tym celu założył on firmę Popsicle i do 1924 roku opatentował wszystkie mrożone desery i lody na patyku. Początkowo reklamował on swój produkt właśnie jako „lizaki lodowe” lub też „napoje na patyku”.

Niestety, prowadzenie firmy przerosło możliwości Francisa i zaledwie rok później sytuacja zmusiła go do sprzedaży wszystkich swoich patentów oraz praw do marki Popsicle. „Byłem spłukany i musiałem zlikwidować wszystkie moje aktywa, od tamtej pory już nigdy nie byłem sobą” – tłumaczył później.

Zaś sama marka Popsicle przetrwała i do dziś dostępna jest na rynku i wciąż – pośród tysiąca innych produktów – sprzedaje The Original Popsicle, czyli lodowego lizaka od którego wszystko się zaczęło.

Podczas pisania tej ciekawostki natknąłem się na informację, że Popsicle sprzedaję między innymi lody o smaku kiszonych ogórków. Niestety produkty firmy dostępne są wyłącznie na amerykańskim rynku, stąd też pytanie: czy może ktoś z czytelników #ciekawostinwestycyjne przypadkiem nie przebywa obecnie w Stanach lub Kanadzie i pisałby się na test takiego rarytasu?
7f01d1c4-0644-45f4-b330-3bf89d144760
Mikel

@CiekaowstkInwestycyjne

lody o smaku kiszonych ogórków.


Ju siur że kiszone? Jeżeli chodziło o 'pickles' to bym to tłumaczył jako konserwowe a nie kiszone Oni z kiszonkami to raczej na bakier stoją.

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… w Polsce jest coraz mniej sklepów?

Według Głównego Urzędu Statystycznego, supermarketem nazywa się sklep, który posiada ponad 400 metrów kwadratowych powierzchni sprzedaży i który oferuje sprzedaż głównie w systemie samoobsługowym. Jest to o tyle ważne, że choć zwykłych sklepów w Polsce ubywa, to w tym samym czasie supermarkety w Polsce przeżywają swój „złoty wiek” i jest ich więcej niż kiedykolwiek wcześniej w historii.

W 2008 roku w Polsce było niemal 400 tysięcy małych sklepów. Do 2021 roku zniknęło ich prawie 55 tysięcy, z czego 30 tysięcy wyłącznie w latach 2015–2021. Nie można jednak mówić o tym, że Polacy po prostu przestali robić zakupy czy że zaczęli wydawać mniej. Bowiem w analogicznym okresie, od 2008 roku, liczba supermarketów w Polsce podwoiła się! Co więcej, jesteśmy zasypywani raportami, które wskazują, że w Polsce obowiązują znacznie wyższe marże na zakupy w supermarketach niż na Zachodzie. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy może być brak polskiego kapitału na rynku sklepów i supermarketów.

Bowiem choć Biedronka, Żabka czy Stokrotka to sieci sklepów, które występują wyłącznie na polskim rynku i są znane jedynie polskim klientom, to w żadnym wypadku nie są to sklepy znajdujące się w rękach polskiego kapitału. I nie są to odosobnione przypadki sieci sklepów występujących na polskim rynku, którymi zarządza zagraniczny kapitał. ABC, Delikatesy Centrum, Groszek, Lewiatan, Lidl, Kaufland, Selgros i Spar to tylko niektóre z bardziej popularnych sieci sklepów posiadających zagranicznych właścicieli.

Czy zatem w Polsce można jeszcze zrobić zakupy w polskim sklepie? Tak, ale w większości przypadków będzie to bardzo trudne, gdyż liczba polskich sieci sklepów czy supermarketów nie jest długa. Całkiem możliwe więc, że w swojej okolicy nie znajdziesz żadnego sklepu zarządzanego przez polski kapitał. Przykładami takich sieci są: Dino, Frac, Polomarket, Społem, Top Market czy Topaz.

#ciekawostinwestycyjne
8372b703-8629-4235-9d1c-4bd87067f200
Wido

Trochę bez sensu wrzucać do jednego worka biedronkę, która mimo jako 3 największy pracodawca w Polsce odprowadza symboliczne podatki, kupuje produkty głównie zagraniczne (a polskich dostawców wielu wykończyła - przykłady afer w necie) i takie delikatesy centrum, które są na zasadzie franczyzy, czyli prowadzone przez polskiego właściciela, gdzie się znajdzie bardzo dużo lokalnych produktów, a więc też wspierają polski biznes i zatrudniają pracowników na ludzkich warunkach. Jako lokalna patriotką z chęcią kupuje w delikatesach, a biedry nie cierpię, też ze względu na panujący tam syf.

jajkosadzone

@bizonsky

stokrotka jest w miare spoko sklepem, robie tam czasami zakupy.

Stokrotka ma wlasciciela z Litwy.

jajkosadzone

@VonTrupka Akurat nawet wielopaki wychodza drozej niz jedna sztuka u konkurencji.

@ziel0ny to akurat prawda, ze to jest u nich plus- ale to tez jest poklosie zakazu handlu- w koncu sa nie tylko sklepem, ale i barem czy placowka pocztowa:)

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… pierwsze złote monety weszły do użytku już w VI w. p.n.e.?

W języku polskim występuje słowo „krezus”, którego definicja to „człowiek bardzo bogaty”. Nie wiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że słowo to odnosi się do postaci historycznej, która żyła w VI wieku przed naszą erą.

Otóż Krezus był ostatnim królem starożytnej Lidii, królestwa położonego na terenach dzisiejszej Turcji. Jego ojcem był Alyattes II, założyciel Imperium Lidyjskiego, o którego bogactwie krążyły legendy. Krezus odziedziczył więc po swoim ojcu nie tylko imperium, ale również niesłychane bogactwo.

Skąd wzięło się bogactwo Lidijczyków i ich władców? Z podbojów? Z handlu? Ze świetnej dyplomacji? Nic bardziej mylnego. O ile w późniejszym okresie rzeczywiście Królestwo Lidii przeprowadziło szereg zwycięskich wojen, które oczywiście poskutkowały obfitymi łupami wojennymi, to początkowo ich bogactwo wzięło się z rzeki. Tak, dobrze przeczytaliście. Lidijczycy wydobywali złoto z małej rzeki Paktol, która przepływała przez stolicę Lidii. A dokładniej rzecz ujmując, wydobywali elektrum, czyli stop złota i srebra z domieszką miedzi i żelaza.

W pewnym momencie posiadali oni tak dużo tego stopu, że Alyattes II postanowił bić z niego monety. Do dziś wierzymy, że był on wynalazcą mennictwa. Problem polegał na tym, że ciężko było oszacować wartość takich monet ze względu na ich różny skład. Dopiero Krezus udoskonalił pomysł swojego ojca, wprowadzając produkcję złotych monet. Jeżeli wierzyć legendom, oczyszczał on złoto ze srebra za sprawą gotowania elektrum w słonej wodzie. Nie jestem w stanie ocenić, na ile to prawdziwa informacja, ale wierzę, że ktoś z czytających ten artykuł okaże się chemikiem-hobbystą i wyjaśni tę kwestię.

W każdym razie to Krezus był władcą, który wybił pierwsze złote monety. Co więcej, później produkował on także srebrne monety w różnych nominałach (wagach). Co ważne, oba rodzaje monet wybijał w zunifikowanej postaci, co czyniło je pierwszym na świecie systemem pieniężnym opartym na dwóch metalach.

Pierwszą złotą monetą był zatem krezeid, który ozdobiony był wizerunkiem ryczącego lwa i stojącego dumnie byka. Jeden złoty krezeid wart był 10 srebrnych krezeidów o wadze 10,7 grama.

Jeżeli macie chwilę wolnego czasu, zachęcam was do poczytania na temat starożytnej Lidii, jej mieszkańców i władców. Ich historia pełna jest niesamowitych wydarzeń, z których wiele przeszło później do mitologii greckiej. Ja muszę przyznać, że naprawdę świetnie się bawiłem, poznając postać Krezusa i jego przodków. Miłej zabawy!

#ciekawostinwestycyjne

*- według mitologii, to właśnie w tej rzece miał wykąpać się Midas, żeby pozbyć się daru zamieniania wszystkiego co dotknie w złoto.
62b0ec1c-841e-4955-9e6b-72ddaf8abd12
Rashan

Kaczor Donald też swoje wiedział o Lidii.

aac63908-50c7-44ca-b74f-3f44e12ee05d

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… polskie miasta wojewódzkie toną w długach?

Fundacja Wolność, pochodząca z Lublina, to pozarządowa organizacja, której misją jest popularyzacja jawności i zasad dobrego rządzenia. „Chcemy, aby ludzie mieli wiedzę o samorządzie, motywację oraz bezpośredni wpływ na decyzje, władze, wydatki oraz swoje otoczenie” – możemy przeczytać na ich stronie internetowej. I choć Fundacja Wolność skupia się głównie na działalności związanej z miastem Lublin, czasami – tak jak w tym przypadku – sporządza ona też raporty dotyczące całego kraju.

Otóż w listopadzie 2022 roku fundacja przygotowała analizę dotyczącą zadłużenia największych miast w Polsce. Okazało się, że w latach 2022–2023 ich zadłużenie wzrośnie o niemal 9 miliardów złotych! Co więcej, w sześciu miastach kwota ta przekroczyła już 80% planowanych dochodów na rok 2023. Rekordzistą w tym przypadku jest Toruń, którego zadłużenie wynosi 88% dochodów. Za Toruniem plasują się takie miasta jak Łódź (86%), Szczecin (84%), Lublin (83%), Kraków (82%), czy Wrocław (80%).

W Lublinie sam koszt obsługi zadłużenia (tj. spłata odsetek) pochłonie niemal 6% wszystkich dochodów miasta na rok 2023. Sprawa wygląda nie wiele lepiej w Toruniu (5,8%), Krakowie (5%) czy Kielcach (4,8%). Szacuje się, że przeciętny mieszkaniec Krakowa będzie musiał w ciągu roku oddać 501 złotych na rzecz samej obsługi zadłużenia zaciągniętego przez miasto.

Z kolei najmniej zadłużonymi dużymi miastami w Polsce są: Olsztyn (z zadłużeniem sięgającym 17% dochodów na rok 2023), Katowice (31%) i Warszawa (34%). W Olsztynie spłata odsetek nie przekracza jednego procenta rocznych dochodów miasta.

Cały raport możecie znaleźć pod tym adresem: https://fundacjawolnosci.org/w-przyszlym-roku-zadluzenie-najwiekszych-miast-w-polsce-wzrosnie-o-8-miliardow/ .

Jeżeli mieszkacie w mniejszej miejscowości, chętnie usłyszę, jak zadłużenie wygląda w waszej gminie. Informację taką powinniście być w stanie znaleźć w budżecie gminy na rok 2023. W przypadku mojej miejscowości zadłużenie to wynosi poniżej 30% i dodatkowo na rok 2023 zaplanowana została delikatna spłata tego zadłużenia.

#ciekawostinwestycyjne
70230406-9c3b-42f4-aae3-b62896660dbe
tomilidzons

@CiekaowstkInwestycyjne Warto dodać że zedłużenie samorzadów rośnie przez inflacje (a przede wszystkim wzrost cen energii) oraz polski ład, po którym samorządy mają mniejszy dochód (w 2022r mieli 13% mniej niz w poprzednim roku, w 2023r budżety też będą mniejsze niż roku poprzednim)

moll

@tomilidzons a także rządowe promocje w stylu - wymyślamy "udogodnienie" I płacimy na to 3-5lat, a potem bez zwiększania subwencji zrzucamy na samorząd dalszą obsługę

moderacja_sie_nie_myje

@tomilidzons Zadłużenie rośnie przez debili u władzy w tych miastach. Taki Kraków wydaje miliony rocznie na telewizję której nikt nie ogląda ( kompletnie nikt) to jeszcze drugą chcą odpalić bo przecież mieszkańcy zapłacą.

Usted

@CiekaowstkInwestycyjne z drugiej strony, potem jedziesz z Lublina do Olsztyna i jakbyś cofnął się 20 lat. Lublin fajnie się rozwija, czuć potencjał, jest nowocześniej. Olsztyn to taka duża wieś. Wydaje mi się, ze aktualne poczynania prezydenta Lublina są na prawdę niezle.

CiekaowstkInwestycyjne

@Usted wiesz, z dwóch rodzin o takim samym budżecie lepiej się żyje rodzinie*, która weźmie kredyt gotówkowy na podniesienie standardu życia.


* - do momentu aż im się zdolność kredytowa nie wyczerpie.


6% całości dochodów na jedynie spłatę odsetek od długu, to kosmiczne liczby. Pytanie czy miasto ma jakiekolwiek plan na podniesienie tych dochodów. Czy jest w trakcie realizacji jakichś inwestycji, które zostały za te pożyczone pieniądze zrealizowane, a które dopiero zaczną przynosić zyski.

Usted

Przykład rodziny może trochę nietrafiony. Taki budżet łatwo ogarnąć i policzyć, jak mówimy o mieście to jest dużo zmiennych. Wtedy to faktycznie może być różnie ALE inwestowanie w rozwoj miast to bardzo dobre inwestowanie imo

Futri

Szczecin top zadłużenie JAK?! Tu nic nie ma skąd tak kwota gdzie :x

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że…

… standardowy kod PIN składa się z 4 cyfr tylko dlatego, że był to najdłuższy ciąg liczb, jaki żona wynalazcy bankomatu była w stanie zapamiętać?

John Shepherd-Barron urodził się w 1925 roku w Indiach, które wówczas były jeszcze częścią Brytyjskiego Imperium. Jego ojciec był głównym inżynierem Komisji Portowej w Bengalu, a matka była utytułowaną tenisistką. Można więc śmiało powiedzieć, że pochodził z dobrze sytuowanej, inteligenckiej rodziny.

Mężczyzna, zaraz po II Wojnie Światowej, w której brał czynny udział jako żołnierz 159. Pułku Spadochronowego, zaczął pracę dla De La Rue, tj. dla brytyjskiej firma produkującej fizyczne rozwiązania do ochrony towarów, handlu i tożsamości. Karierę zawodową rozpoczął jako stażysta, ale w szybkim tempie awansował do pozycji dyrektora.

John, już jako dyrektor w De La Rue, pewnego dnia spóźnił się do banku, co uniemożliwiło mu wypłatę gotówki tego dnia. To bardzo go poirytowało. Myśl o niemożności wypłaty własnych pieniędzy nie chciała odpuścić i prześladowała go przez cały dzień. W pewnym momencie, relaksując się podczas kąpieli w wannie, wpadł na genialny pomysł (eureka?).

Nasunęło mi się, że musi być sposób, aby wypłacić swoje własne pieniądze, gdziekolwiek na świecie czy w Wielkiej Brytanii. Wpadłem na pomysł automatu z czekoladą, ale zamiast czekolady wydającego gotówkę

Tak też zrobił, i w 1967 roku przed Barclays Bank w Enfield stanął pierwszy De La Rue Automatic Cash System, czyli dzisiejszy bankomat. Początkowo urządzenie działało za pomocą jednorazowych żetonów, przypominających swoim wyglądem czeki. Co kontrowersyjne – pierwsze takie czeki były nasączone radioaktywnym węglem-14. „Musiałbyś zjeść 136 000 takich czeków, żeby miało to na ciebie jakikolwiek wpływ” – tłumaczył John Shepherd-Barron.

Początkowo PIN składał się z 6 cyfr, jednak żona Johna stale miała problemy z ich zapamiętaniem. Z tego powodu ciąg liczb skrócono do czterech. W pewnym momencie bankomaty zaczęły rozprzestrzeniać się po świecie (pierwszy bankomat poza Wyspami Brytyjskimi powstał w Zurychu), a że były one kopiowane 1:1, to idea 4-cyfrowego PIN-u rozniosła się po świecie i weszła niejako do standardu.

Historia ta niesie w sobie tyle ciekawostek, że aż ciężko powiedzieć, która z nich najbardziej mnie zaskoczyła. Radioaktywne czeki, bankomaty jako tak nowy wynalazek, czy też może fakt, że 4-cyfrowy PIN nie jest wynikiem badań na temat bezpieczeństwa naszych pieniędzy, a jest wyłącznie wynikiem preferencji użytkowych jednej osoby! A co was w tej historii najbardziej zaskoczyło?

#ciekawostinwestycyjne
65db0ac1-4de6-4b65-8440-9e2b5a903c8c
kuba-brylka

Fajna ciekawostka, chujowa grafika, pozdrawiam

ziel0ny

@kuba-brylka już to pisałem to sie uparli że posty z grafiką sie lepiej wyświetlają i ludzie chętniej czytaja, wieć ja przez nie przestałem czytać xD

kuba-brylka

@ziel0ny lubiłem czasy przed a.i. , w których tego typu artykuły były opatrzone zdjęciem danego bankomatu bądź jego wynalazcy

sireplama

Lol... śmiechem z grafiki:) Piorun ode mnie :]

Zaloguj się aby komentować