"Gdzieś to już widziałam!" - czyli eldorado projektantów szkła przed powstaniem Google Lens
Dawno, dawno temu, w czasach, gdy globalna sieć pokroju internetu była jedynie mokrym snem pasjonatów technologii, a kopiowanie oznaczało mozolne przepisywanie czy przerysowywanie, świat designu szkła rządził się zupełnie innymi prawami. Były to czasy, gdy polscy projektanci szkła, pełni pasji i ambicji, wyruszali na międzynarodowe targi w Wenecji, Pradze czy we Włoszech by podziwiać, zachwycać się i... no cóż, subtelnie zapamiętywać co poniektóre projekty.
Oczywiście, nikt wtedy nie mówił wprost o „inspiracjach” czy – broń Boże – plagiatach! Raczej o „twórczym przetwarzaniu”, „rozwoju nurtu” i „szerokim spojrzeniu na światowe trendy”. Był to złoty okres dla wszelkiego rodzaju nawiązań – a że czasem to nawiązanie było identyczne z oryginałem? Cóż, w Polsce i tak nikt nie miał porównania.
Wyobraźmy sobie takiego polskiego projektanta, który po długiej podróży do Włoch wraca do kraju, taszcząc szkicownik pełen rysunków kieliszków, wazonów i karafek, które „zainspirowały go” we Włoszech.
Oczywiście, nie odrysowywał ich identycznie. Przecież takie szklane czapeczki do karafek, czy prachochłonne, fikuśne esy-floresy nie były w zasięgu umiejętności większości polskich hutników szkła. Tu ujęto, tam zmieniono, tu dodano i nagle mamy całkowicie oryginalny, polski projekt!
Nikt nie odpalił , a dostęp do zagranicznych katalogów był równie trudny, co zdobycie bananów w PRLu, przeciętny konsument nie miał pojęcia, że jego nowy, „autorski” wazon do złudzenia przypomina włoską produkcję sprzed dwóch sezonów. W praktyce działało to jak idealna symbioza – nikt nikogo za bardzo nie oskarżał, bo też i nikt specjalnie się nie orientował. A nawet gdyby ktoś zwrócił uwagę, zawsze można było powiedzieć, że „przecież to tylko przypadkowe podobieństwo".
Należy też wspomnieć, że w tamtych czasach projektowanie szkła w Polsce było nie tylko sztuką, ale i sportem ekstremalnym. Trzeba było nie tylko stworzyć coś pięknego, ale i upewnić się, że produkcja nie wymaga rzadkich surowców, niedostępnych technologii czy współpracy z fabryką, która właśnie zaczęła produkować szyby do malucha. W tym kontekście delikatne podpatrywanie gotowych rozwiązań miało wręcz walor ekonomiczny – nie było sensu wymyślać koła na nowo, skoro już ktoś inny zrobił to za nas.
Dziś, w czasach powszechnego dostępu internetu oraz Google Lens, takie rzeczy nie przechodzą już tak łatwo. Wystarczą dwa kliki, szybkie porównanie i cała tajemnica „oryginalności” wychodzi na jaw. Ale w czasach, gdy liczył się spryt, umiejętność dobrego rysowania z pamięci oraz odrobina ułańskiej fantazji, polskie szkło mogło spokojnie konkurować ze światowymi markami. Przynajmniej do momentu, aż jakiś Czech lub Włoch nie pojawił się na naszych targach i nie powiedział: „Hej, ale to wygląda jakoś znajomo!”.
Musicie sobie wyobrazić moją minę, kiedy na początku szklanej edukacji przeglądałam OLXa i już prawie kliknęłam wyjątkowy projekt huty Wołomin za kilkanaście złotych. Ale będzie zarobek na tym szkiełku! Jeszcze tylko szybki rzut oka na Google... i zdziwienie.
Mam dużo różnych przykładów "inspirowanych" projektów uzbieranych w swojej galerii przez te kilka lat szklanego szaleństwa. Poniżej wrzucam dwa całkiem ciekawe.
#sztuka #bardzobrzydkierzeczy #ciekawostki