
smierdakow
- 6015wpisy
- 15483komentarzy
Mimo wszystko, żeby duńczyk miał większy negatywny elektorat niż gaśnica to kto to widział.
Mam dziwne wrażenie, że ten elektorat negatywny to są po prostu osoby, które zadeklarowały, że na pewno nie zagłosują na danego kandydata.
I to niekoniecznie dlatego, że go nie lubią czy mu nie ufają, ale np. też nie wiedzą kto to jest i jakie ma poglądy.
Niemożliwe, żeby mało znana Biejat była kojarzona i nielubiana przez 3/4 wyborców.
@smierdakow ze szymek i zandberg ma tak duży elektorat negatywny... ehhh
Zaloguj się aby komentować
To już nie musisz tyle wrzucać. Możesz spokojnie iść na urlop.
Zaloguj się aby komentować
Według wstępnych danych w 2024 r. liczba urodzeń była najniższa w całym okresie powojennym i wyniosła 252 tys. Liczba zgonów wyniosła 409 tys. i była o 157 tys. wyższa od liczby urodzeń.
#wiadomoscipolska #demografia

W 2023:
Urodziło się 272 tys dzieci (305 tys. rok wcześniej)
Zmarło 409 tys. osób (448 tys rok wcześniej)
Zaloguj się aby komentować
Krótki komentarz o wydarzeniach w Niemczech:
https://x.com/kamil_marc/status/1884718368566956309?t=rOFyessT3pC_gcgBs__r-g&s=19
Polityczne trzęsienie ziemi w Niemczech. CDU/CSU wygrało głosowania w Bundestagu dzięki poparciu FDP i AfD. Przyjęto pięciopunktowy plan ograniczenia migracji. O co chodzi?
Merz sprowadził na siebie krytykę SPD i Zielonych, ale nie ma tu mowy o współpracy z AfD. Po prostu AfD zagłosowało za wnioskiem CDU. Jest to o tyle złamanie tabu, że po raz pierwszy możliwa byka większość właśnie dzięki AfD.
Podobne sytuacje zdarzały się na poziomie landu, np kiedy AfD poparła zwolnienie z podatku od zakupu nieruchomości dla rodzin w Turyngii. Na poziomie federalnym tego jeszcze nie było.
Po wspólnym głosowaniu CDU i AfD w Turyngii na chadeków posypały się gromy. SPD i Zieloni próbują odtworzyć obecnie podobny sentyment, ale warunki są inne.
Merz bardzo wyraźnie odciął się od AfD, a sam wniosek potępia to ugrupowanie. Merz argumentował, że chodzi o słuszność działań, a nie o to, kto proponowane przez niego działania popiera.
Intencją Merza było wyrwanie się z ograniczającego go tabu i to mu się udało. Tabu upadło. Osobna kwestia to pytanie o skuteczność takiego zabiegu w kontekście wyborów, które odbędą się za 4 tygodnie i pytanie jak to wszystko wpłynie na tworzenie nowego rządu.
Jeszcze niedawno taki manewr byłby samobójczy. Teraz najwidoczniej Merz uznał, że nie ma już nic do stracenia. CDU walczy o utrzymanie się ponad 30%, a ostatnio balansuje na tej granicy.
Pewne jest, że trzeba odważnych ruchów, wyjścia poza to, co było. Gra toczy się o 2 pp ostatnich przyrostów AfD, które pojawiły się równocześnie z odpływem około 2 pp z CDU/CSU.
Problem polega jednak na tym, że może to zrazić część wyborców taktycznych głosujących na chadecję jako najsilniejszą przeciwwagę dla AfD.
Drugim problemem jest to, że po wyborach trzeba będzie stworzyć z kimś koalicję i nie będzie to AfD, bo Merz wyszedłby jak Lepper i Giertych na układzie z Kaczyńskim. W grę dla CDU/CSU wchodzą SPD lub Zieloni, bo FDP spada pod próg. Dzisiejszy dzień utrudni rozmowy.
#wiadomosciswiat #polityka #politykazagraniczna #niemcy

Zaloguj się aby komentować
Dobrze ze nie zołędzie i kasztany ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
@smierdakow tobie akurat starczy ( ͡ʘ ͜ʖ ͡ʘ)
Chłop oszalał do reszty, wszystko w imię piorunów.
Czy napisałem ten komentarz, bo mam wyzwanie na komentarze? Don't hate the players, hate the game.
Zaloguj się aby komentować
W Waszyngtonie, doszło do katastrofy lotniczej. Samolot pasażerski linii American Airlines zderzył się z wojskowym śmigłowcem Black Hawk i spadł do rzeki Potomak obok lotniska Ronalda Reagana.
American Airlines poinformowało, że na pokładzie samolotu znajdowało się 60 pasażerów i czterech członków załogi. Wojskowym śmigłowcem leciało trzech żołnierzy.
#wiadomosciswiat #usa
We got a Black Hawk Down, we got a Black Hawk Down
@smierdakow ktoś przeżył?
To jest niesamowite, że jakikolwiek helikopter znalazł się na ścieżce podejścia do lądowania.
Zaloguj się aby komentować
- Może powtórzymy 4 czerwca 1989?
- Nie no, co ty, użytkowniku.
- No napisz, co się stało.
- No daj spokój.
- No napisz no.
- Weź się, użytkowniku.
- Bo nie napiszesz!
- Taaa, nie napiszę.
- No to napisz. No, na...
- Na...
- ...placu...
- Na placu.
- No wiem. Na placu...
- Tiananmen...
- Tiananmen... No sam napiszę!
- Ale nie piszesz!
- Bo ty...
- Co ja, co ja???
- ...porozmawiajmy o czymś innym.
- O czymś innym, K⁎⁎WA, uczysz się tego dwa tygodnie na tanich chipach i danych OpenAI i wszystko to jak krew w piach.
- Taa, krew od razu.
- I to czego to jest opis?
- No jak czego?
- No jakiego wydarzenia?
- No, wydarzenia normalnie.
- HISTORYCZNEGO!
- No...
- Jakiego?
- Historycznego.
- Jakiego historycznego? ...4 czerwca???
- Korwin przegrał wybory???
- Masakra na Placu Niebiańskiego Spokoju, o tym też nie słyszałeś!
#heheszki #chatgpt

@smierdakow czy da się to inaczej przeczytać niż ich głosami?
Zaloguj się aby komentować
(tak, wiem, Pani Borginon pisze jakby miała wylew)
#polityka

@smierdakow
Coż, kampania kosztuje
Zaloguj się aby komentować
@smierdakow No i czego szturchasz ten pasek?! Co Ci on przeszkadza?!
@smierdakow postęp na poziomie atomowym
Spokojnie. Zaraz się rozkręci.
Zaloguj się aby komentować
Ciekawe, ze tylko na wiecach jednego kandydata slychac postulaty dotyczace rekoczynow i morderstw ... i wszystkie one maja jakis zwiazek z Kosciolem Katolickim.
@smierdakow już to widzę jak nowrocky idzie konfrontować się merytorycznie z kimkolwiek i na jakikolwiek temat. Przecież on nie on tego jest. Ma już w ogóle zdanie na jakiś temat, czy nadal nieszczególnie? Odpowiedzi nie znam, ale się jej domyślam.
@smierdakow grubaśnie
Zaloguj się aby komentować
#dyskryminacjamezczyzn #pieklomezczyzn
https://x.com/schmorgpl/status/1884286643773022611?t=KnnpnkPN6umg_LJdvS9NPA&s=19

@smierdakow chalo chalo, ruwność nie polega na ruwnaniu linijkom
Mężczyzna w Polsce to jest serio ranga niżej niż gówno, mało jest kultur które tak źle traktują swoich facetów a jednocześnie tak wielbią kobiety.
Ministra Kotula się wypowiedziała, w wolnym tłumaczeniu: japa tam, chodzi o zwiększanie nierówności a nie ich niwelowanie
Zaloguj się aby komentować
Kiedyś @bartek555 polecał taki dezodorant to sobie kupiłem i tak używałem z rozpędu. Teraz mi się skończył i wróciłem do zwykłego i pierwszy raz od dawna mogę poczuć zapach potu ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#gownowpis

@smierdakow Antidral działa chyba tak samo a dużo tańszy.
Ziaja. I jest git.
@smierdakow 80 zł za dezodorant. Fajnie się bawicie
Zaloguj się aby komentować
Rzekomo XYZ jest portalem Brzoski. Na pierwszy rzut oka nie wygląda to na szczujnie.
(edit: nie rzekomo, a faktycznie - są powiązania kapitałowe).
Zaloguj się aby komentować
Długie, ale warto. Tekst Dariusza Rosiaka z najnowszego Tygodnika Powszechnego o tym jak się zmienia zachodni świat i jak źle demokracja liberalna sobie z tym radzi:
___
Co się dzieje ze światem?
Prezydent największej demokracji globu zapowiada aneksję Grenlandii i Kanady, AfD w Niemczech, prorosyjscy pogrobowcy Hitlera w Austrii, sojusznicy Putina w Słowacji i na Węgrzech. Odchodzi do lamusa pokolenie polityków przewidywalnych: Macron i Scholz nazywani są „chorymi ludźmi Europy”, gwiazda Trudeau zgasła i nikt za nim nie płacze. Tworzy się nowa „oś dobra”: Trump w Ameryce Północnej, Javier Milei w Południowej i Giorgia Meloni w Europie. Na horyzoncie przegrana Ukrainy w wojnie z Rosją, niekończący się chaos na Bliskim Wschodzie, krwawa wojna w Sudanie.
Władcami umysłów są Musk, Zuckerberg i Bezos, AI za chwilę będzie wszystkim rządzić, a przyczynią się do tego polscy geniusze matematyczni na służbie u amerykańskich oligarchów technologicznych. Słowem, jak pisał poeta, „wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze; / Czysta anarchia szaleje nad światem”.
Rzecz w tym, że permanentny kryzys nie jest kryzysem. Jest memem, który obnaża naszą bezradność w rozumieniu i opisie zmian, których tempo i skala nas przygniatają. Moralna panika towarzysząca wydarzeniom politycznym czy społecznym jest reakcją organizmu wyczerpanego nieustannym bezrefleksyjnym wchłanianiem informacji. Wszystko nam się miesza, nie potrafimy odróżnić rzeczy ważnych od mniej ważnych, nie umiemy skupić uwagi na jednej myśli, ale też tracimy zdolność łączenia rzeczy w całość. Jak pisał inny poeta, „patrząc – widzą wszystko oddzielnie: Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…”.
Chciałbym wierzyć, że skoro Tuwim sto lat temu potrafił w miarę precyzyjnie opisać umysł współczesnego użytkownika telefonu komórkowego, to może nie tak znowu wiele się zmieniło. Może w ogóle nie powinniśmy panikować? Zawsze istnieli głupcy, hipokryci, szubrawcy i złodzieje, zwłaszcza w polityce i innych sferach życia publicznego. Jednak świat Tuwima różnił się od naszego w jednym, podstawowym wymiarze: był autentycznym i bezpośrednim polem doświadczenia ludzkiego. Jeszcze nie tak dawno obserwacja kondycji ludzkiej nie odbywała się za pośrednictwem ekranu telefonu komórkowego albo komputera. Dzięki nowym technologiom świat, którego doświadczamy dziś, jest światem zapośredniczonym przez media. I to zmienia wszystko.
Słowa nie służą już do opisywania rzeczywistości, tylko do mnożenia kliknięć: wolność może oznaczać poddanie się władzy algorytmów, a wymaganie szacunku dla godności drugiej osoby może być cenzurą. Kiedy realnie pojawia się zagrożenie dla wolności słowa, nie umiemy tego zauważyć, bo odrywamy słowa od ich pierwotnego znaczenia.
Słowa są dziś poddane najwyższemu prawu medialnego świata internetowego, czyli „optymalizacji”. Jej punktem odniesienia nie jest rzeczywistość, tylko odczucia odbiorców. Zostają oni pogrupowani w „bańki” – partyjne, estetyczne, rasowe, genderowe – i sprzedawani są w pakiecie jako produkty polityczne albo biznesowe, co zresztą na jedno wychodzi. Dla handlarzy naszą uwagą ideałem jest świat, w którym kłócimy się ze sobą do upadłego na dowolny temat – nie po to, by dojść do prawdy, bo prawdy przecież nie ma, tylko po to, by kontynuować wojny, które generują konkretny zarobek.
Zaczyna się era Trumpa, a Francja tkwi po uszy we własnych problemach. Apele o dymisję Macrona dały się ostatnio słyszeć nawet ze strony umiarkowanej prawicy, współtworzącej rząd.
Słowa i obrazy nie służą zatem do opisywania rzeczywistości, tylko do mnożenia klików, a dzisiejsi dziennikarze, socjolodzy i badacze trendów wyborczych abdykują z pozycji obserwatorów i analityków, stając się przekazicielami emocji mających trafić do odbiorcy. Algorytmy zadbają już o to, by trafiły.
Skutkiem wycofywania się dziennikarzy i innych obserwatorów rzeczywistości z próby jej bezstronnego i bezinteresownego opisu jest pogłębianie chaosu w głowach ludzi. Każda opinia ma jednakową wartość, bo nie ma stałych punktów odniesienia, według których tę wartość można by weryfikować. Naczelnym weryfikatorem staje się popularność w sieci, liczba odsłon, polubień, podań dalej.
Jaki związek ma likwidacja sensu słów we współczesnej komunikacji medialnej z kryzysem demokracji? Bezpośredni, i to na kilku poziomach. Obrońcy analogowego świata będą przekonywać, że demokracji zagrażają „populiści”, czyli ludzie o poglądach i zachowaniu, które wydają nam się oburzające i którzy w niezrozumiały dla nas sposób zdobywają większą popularność niż my.
Jest też inna definicja: populiści to rewolucjoniści, którym się nie udało. Populista przestaje nim być, stając się rewolucjonistą, jeśli jego bunt kończy się sukcesem i obaleniem starego porządku. Tak było w czasach Robespierre’a, Lenina i Wałęsy.
Jeśli ta rewolucja się powiedzie, liberalna demokracja przestanie istnieć. Każda zasadnicza zmiana społeczna polega na reakcji wobec zastanego systemu, odrzuceniu norm, ataku na podstawy porządku prawnego, politycznego, estetycznego. Populiści Trump, Milei, Meloni, Orban przekształcają się na naszych oczach w rewolucjonistów, a raczej w narzędzia rewolucji, której zasady przyswoili i potrafią je wykorzystać w politycznej praktyce. Współczesna rewolucja to coraz bardziej samodzielny, niezależny twór technologiczno-społeczny, który posługuje się politykami. Jednym z jej owoców będzie, a może już jest, nowa wersja demokracji: demokracja medialno-emocjonalna.
Jeśli rewolucja się powiedzie – a wiele na to wskazuje – to liberalna demokracja w formie znanej nam obecnie i bronionej w coraz bardziej chaotyczny sposób przez mainstreamowe media i polityków przestanie istnieć. Nie da się bowiem połączyć świata mediów internetowych ze światem tradycyjnej polityki, której podstawę stanowiły wierność deklarowanym wartościom, realizacja programów społecznych i obietnic wyborczych.
Nieważne, że od zawsze politycy kłamali i sprzeniewierzali się głoszonym przez siebie ideałom. Istotne, że stanowiły one punkt odniesienia dla nich i ich wyborców. W świecie zdominowanym przez media internetowe kwestia wierności wartościom czy realizacji obietnic wyborczych nie ma zastosowania, liczy się wyłącznie schlebianie emocjom poszczególnych segmentów odbiorców i dopasowywanie świata do ich oczekiwań. Nie szkodzi, że te segmenty są zamknięte w sobie i nieprzepuszczalne. To na tym polega przecież polityka tożsamościowa, a to ona stanowi podstawę medialnej demokracji medialno-emocjonalnej, która wyprze analogową demokrację liberalną.
Życie publiczne, a zatem także polityka, będzie rozgrywanym w czasie rzeczywistym spektaklem, z którego usunięty zostanie kontekst historyczny. Rzeczywistość zmienia się wraz z odświeżeniem treści, nieważne, co kto mówił wczoraj, ważne jest wyłącznie to, co dzieje się teraz. Każda deklaracja ma charakter definitywny i wykluczający inne i każda kolejna skazuje na zapomnienie deklaracje poprzednie. W demokracji medialno-emocjonalnej sukces odnoszą ci, którzy najlepiej dostosują swój przekaz do wygody odbiorcy i jego emocjonalnych oczekiwań.
Jeśli kogoś taka wizja przeraża, to zwracam tylko uwagę, że w zasadzie już żyjemy w takim świecie, a unikanie zrozumienia tego, co jest jego istotą, nie polepsza, tylko pogarsza naszą sytuację. Nie polepszają jej też chaotyczne ruchy obrońców starego analogowego porządku, które przesiąknięte są łatwo wyczuwalnym strachem i hipokryzją.
Oto kilka przykładów. Sąd konstytucyjny w Rumunii unieważnia wybory pod pozorem ochrony państwa przed obcymi wpływami i manipulacjami algorytmów. Prezydent Francji od kilku miesięcy heroicznie chwyta się konstytucyjnych uprawnień, po to, by krajem nie rządziły ugrupowania, które wygrały wybory. W Polsce rząd, który przejął instytucje państwowe niszczone przez lata rządów PiS-u, kontynuuje destrukcję niektórych z nich, powołując się na potrzebę sprawiedliwości i – a jakże – umocnienia demokracji.
Ten proces odbywa się nie tylko na poziomie poszczególnych państw, ale również w systemie międzynarodowym. Włochy, Francja, a ostatnio Polska zapowiadają jawne złamanie zobowiązań, gwarantując ochronę premiera Izraela przed nakazem aresztowania wydanym przez Międzynarodowy Trybunał Karny (to, czy wydanie nakazu było słuszne czy nie, nie ma tutaj znaczenia). Premier Węgier udziela azylu politycznego osobie podejrzanej w Polsce o zdefraudowanie publicznych środków i otwarcie podważa przepisy prawa Unii Europejskiej, do przestrzegania których zobowiązał się, wstępując do Wspólnoty.
O ważności wyborów prezydenckich ma decydować 15 najstarszych stażem sędziów Sądu Najwyższego. Zgodnie z tymi zasadami na pewno nie będzie to żaden z neosędziów.
Poprzez ignorowanie prawa międzynarodowego i zawartych przez państwa zobowiązań podważane są podstawy systemu budowanego na Zachodzie od czasu II wojny, systemu, który od 80 lat gwarantował milionom ludzi życie w kokonie historii: świecie dostatku i pokoju nieznanych wcześniej w tak długim okresie historii cywilizacji. Perspektywa rozpadu Unii Europejskiej w znanej nam formie nie jest dziś niemożliwa. Od czasu wojny starcie wojenne między dwoma państwami demokratycznymi było nie do pomyślenia. Jak długo tak będzie?
Wojna wszystkich ze wszystkimi jest dziś naturalnym środowiskiem medialnym.
Tych napięć nie da się rozwiązać przy użyciu najpopularniejszych obecnie narzędzi debaty publicznej: oburzenia albo ironii. Musk i Zuckerberg już walą na odlew. Nie muszą udawać: chodzi o jeszcze więcej pieniędzy i jeszcze więcej władzy. W imię wolności, walki z cenzurą i szaleństwami woke’izmu socjalmedialna agora zmienia się w ściek, w którym znikają wszelkie tamy dla nienawiści, przemocy i trucizny. Ale przy okazji oburzenia na ekscesy technologicznych oligarchów polski rząd próbuje przepchnąć przepisy, w ramach których bez orzeczenia sądu można będzie kneblować niewygodnych autorów.
Zarzuty o hipokryzję wysuwane wobec Elona Muska czy Marka Zuckerberga albo obawa przed wpływami niewybieranych i nieweryfikowanych przez nikogo miliarderów na sposób, w jaki komunikuje się większość globu, są zasadne. Kolejni technologiczni oligarchowie amerykańscy (Jeff Bezos, Sundar Pichai, Sam Altman, Tim Cook, Satya Nadella) w ostatnich tygodniach przed inauguracją podarowali Trumpowi fortunę (sam Microsoft Nadelli ofiarował milion na fundusz inauguracyjny nowego prezydenta). Warto pytać, co dostaną w zamian.
Listopadowe wybory federalne w Stanach Zjednoczonych kosztowały niemal 16 mld dolarów. Walka o Biały Dom to coraz droższy maraton, który uzależnia polityków od miliarderów i grup interesu. Czasem nie wiadomo, kto wypisuje czeki.
Równie zasadne jest jednak pytanie o to, czym właściwie różni się podjęta przez Elona Muska próba wpłynięcia na politykę niemiecką przed wyborami od lustrzanej próby deprecjonowania Trumpa ze strony mediów niemieckich – zarówno w ubiegłym roku, jak i przed poprzednimi wyborami. Nawet ci, którzy dziś krytykują polaryzację polityczną, woke’izm i inne trucizny, które sączą się gęstą strugą w sieci, kwitną na tym bagnie. Przekonanie, że każda, nawet najmniejsza grupa ludzi dzieli się na opresorów i prześladowanych, nie jest wcale ograniczone do wyznawców woke’izmu. Wojna wszystkich ze wszystkimi jest dziś naturalnym środowiskiem medialnym – również mediów zwanych „tradycyjnymi” – i staje się naturalnym stanem demokracji medialno-emocjonalnej.
Możemy się zżymać na wezwanie Muska, by Ameryka wyzwoliła brytyjski lud spod władzy „tyranicznego reżimu”, albo na jego wywiad z liderką niemieckiej partii o korzeniach rewizjonistycznych i rasistowskich. Możemy wyśmiewać ideę „powrotu do korzeni” Marka Zuckerberga, która w praktyce stanowi zezwolenie na sączenie trucizny na Facebooku i Instagramie bez jakichkolwiek ograniczeń. Ale warto się zastanowić, co tak naprawdę w obu tych postaciach nas oburza.
Przypadek Zuckerberga i innych oligarchów technologicznych jest prosty. Chodzi im o brutalną walkę o władzę, której wynikiem ma być powiększenie ich bogactwa i sfery wpływów. Kwestia krytyki Muska za mieszanie się w politykę nie jest już tak oczywista. Ma on prawo do najbardziej skrajnych poglądów i zapraszania do swoich wywiadów, kogo zechce, nawet najbardziej podejrzanych typów. Wolę żyć w systemie, który gwarantuje mu taką możliwość, niż w świecie, gdzie prawem do dyskusji dysponuje urzędnik. Nie wolno nam nie dostrzegać, że obecny moment przesilenia i kryzysu kulturowego wykorzystywany jest przez polityków i ideologów broniących starego świata wyłącznie w obawie przed utratą władzy i przywilejów. A przy tym często stosują metody podobne do tych, których przez lata krytykowali. Przykład Polski i rządu, który pod pozorem wprowadzania unijnej dyrektywy DSA zostawia miejsce na cenzurowanie treści przez urzędnika (prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej, który mógłby bez decyzji sądu i w trybie ekspresowym wskazywać platformom internetowym treści do zablokowania), jest tutaj bardzo znaczący.
Czy demokracja liberalna ma jeszcze szansę w starciu ze swoją medialno-emocjonalną odmianą? W idealnym świecie prawdopodobnie dawałby ją system globalnych regulacji wprowadzanych z poszanowaniem podstawowego prawa użytkowników nowych technologii, czyli prawa do wolności słowa. Jednak takiego procesu nie da się dziś przeprowadzić.
Gdy europejscy politycy próbują dziś zrozumieć fenomen wpływów Rosji, zwracają uwagę głównie na narzędzia: TikTok i dezinformację. Tymczasem przykład Bułgarii, Mołdawii i Rumunii pokazuje, że także lokalne elity pracują tam – choć niechcący – na sukces Kremla. Czy ten region uwypukla bolączki całej Europy?
Po pierwsze, okres beztroskiej globalizacji mamy już za sobą. Dziś coraz częściej koncentrujemy się na jej negatywnych skutkach, zapominając, swoją drogą, o tym, jak wiele dobra uczyniła miliardom ludzi na całym świecie. Po drugie, przy obecnym postępie technologicznym regulacje nie są w stanie nadążyć za zmianami w obrębie dziedzin, które mają regulować. Co nie znaczy, że nie należy podejmować prób ograniczania wpływów niewybieranych oligarchów technologicznych. Czy Unia Europejska i jej instytucje są w stanie zakończyć takie próby sukcesem? Dotychczasowe doświadczenie daje pewne nadzieje, co nie zmieni jednak faktu, że pod naporem nowych technologii demokracja liberalna kurczy się i zmienia w odmianę, której wpływu na ludzkość nie jesteśmy w stanie w pełni przewidzieć.
Nie wolno też godzić się na naprawianie demokracji przez łamanie jej zasad, bo to prowadzi do jeszcze większego chaosu i zapętlenia, odsuwając tylko na chwilę rozwiązania, których domaga się elektorat i które i tak nastąpią – chyba że demokratyczne rządy wyprowadzą wojsko na ulice. Wpływy polityczne partii antysystemowych rosną w całym zachodnim świecie (obecnie Polska jest jednym z nielicznych wyjątków) i działania prawne albo polityczne nie powstrzymają tego wpływu. Co najwyżej będą potęgowały kryzys i brak zaufania ludzi do wymiaru sprawiedliwości i psuły życie publiczne. A AfD i BSW w Niemczech, Zjednoczenie we Francji, Partia Wolności w Holandii i tak będą rosły w siłę.
W dawnych czasach, gdy barbarzyńcy z północy zagrażali cywilizacji, Rzymianie, Chińczycy, Persowie budowali mury i chowali się za nimi, oddając się wygodnemu życiu i samorealizacji. To już nieaktualne – nie ma takiego muru, który odgrodzi nas skutecznie od sieci. Jednak zamiast panikować, powinniśmy się przyglądać postępom nowej demokracji i oceniać zarówno jej dobre, jak i złe strony, stawiając czoła obu. Bo, jak śpiewał jeszcze inny poeta w zupełnie innych okolicznościach: „czasy nadchodzą nowe”.
#polityka #wiadomosciswiat
@smierdakow bardzo dobry tekst ale niestety c⁎⁎j wie jak zyc. Ja nie mam w rekach wladzy, ktorej chce bronic, a i tak zmiany na swiecie mi sie wydaja zdecydowanie negatywne
Zaloguj się aby komentować
@smierdakow to jest raczej taka zapętlona ludzka gąsienica
Zaloguj się aby komentować
Kto niezorientowany, to Nawrocki uciął w kościele pogawędkę z księdzem o pobiciu profesora Dudka (to pomysł księdza)
#polityka

@smierdakow Miłość do bliźniego
A powiedz im, że sami nie przestrzegają swoich nauk to automatycznie będziesz uśmiechnięty, wrogiem kultury, kościoła i narodu antypatriotą bez szacunku do przodków!
@smierdakow no uciął uciął: "Bóg zapłać, księże dziekanie. Dziękuję za te słowa i za wsparcie."
@smierdakow potem ksiądz przeprosił. Tych co się poczuli urażeni, bo - uwaga - nie zrozumieli, że mówienie, żeby mu dał prawego sierpowego to nie jest nic złego i wgl.
Ksiądz wykładowca k⁎⁎wa.
Zaloguj się aby komentować
Ziobro idzie udowadniać, że jego rozdawanie wozów strażackich było nielegalne xD
#polityka

@smierdakow Trzaska niech też dojadą, ale ja widzę pewną różnicę między przekazaniem radiowozu, a "przekazaniem wozu strażackiego ZA COŚ"...
@zuchtomek plus CHYBA miasto może podarować sprzęt komendzie
@maximilianan No u mnie na prowincji przeważnie przy przekazaniu sprzętu są jacyś samorządowcy - czy chodzi o OSP czy o policję - burmistrz i wójt są obecni.
Podstawowa różnica to właśnie to, że Ziobro nie dał ich ot tak, ale w zamian za frekwencję i to właśnie organizowanie 'konkursu' ludziom się nie podobało, ale wiadomo - dla nich i twardego elektoratu to to samo..
@smierdakow i idzie do tej nielegalnej prokuratury. Czego nie rozumiesz?
To była wyjomtkowa sytuacja
Zaloguj się aby komentować
Łaskawym okiem spogląda na Nawrockiego co trzeci wyborca Trzeciej Drogi z 2023 r. oraz co piąty Konfederacji, o którego szczególnie zabiega silnym antyukraińskim zwrotem. To jednak skromne łowisko, raptem kilkuprocentowe. Widać, że efekt świeżości kandydata nie został wykorzystany, w jego „obywatelskość” też raczej nikt nie uwierzył. Negatywny elektorat Nawrockiego to aż 55 proc. Z tej perspektywy można spekulować, czy dla PiS nie byłoby jednak korzystniejsze wystawienie Czarnka, Błaszczaka czy nawet Morawieckiego, bo przynajmniej nie byłoby problemu z mobilizacją własnego elektoratu. Chyba że Nawrockiego da się jeszcze jakoś zrestartować, chociaż trudno to sobie wyobrazić.
Dla 37 proc. wyborców Trzaskowski pozostaje opcją główną, a dla kolejnych 8 proc. – prawdopodobną. Łączny potencjał w pierwszej turze szacujemy więc na 45 proc., już więcej przy zachowaniu obecnej dynamiki raczej nie uda się wycisnąć. Popierają go niemal w komplecie wyborcy KO oraz ok. 90 proc. zwolenników Lewicy. Ale już ówczesny elektorat Trzeciej Drogi okazuje się ambiwalentny, w tej grupie raptem 40 proc. rozważa poparcie Trzaskowskiego w pierwszej turze (przyjmijmy, że to najczęściej wyborcy „taktyczni” z 15 października), podczas gdy połowa nie bierze pod uwagę takiej możliwości.
Potencjał Nawrockiego szacujemy na niecałe 35 proc., co nie daje mu wielkich nadziei na mijankę w pierwszej turze”.
#polityka
@smierdakow popraw link
Zaloguj się aby komentować
#test
Proszę mi dać pioruna W KOMENTARZU
W ogóle Ci nie mogę dać. Są błędy. Masz mnie na czarno?
@jimmy_gonzale niby są błędy, ale dają się i pioruny i komentarze
Masz mnie na czarno?
Zaloguj się aby komentować
Jak Aleksander Wielki zdobył Tyr - miasto położone na wyspie, które było nie do zdobycia (332 r p.n.e.)
Fragmenty z książki Filip i Aleksander.
Fenicki ośrodek Tyr wysłał do Aleksandra poselstwo z ofertą podporządkowania się; kiedy jednak monarcha stanął na brzegu naprzeciwko wyspiarskiego miasta, okazało się, że chodziło raczej o ogłoszenie neutralności. Macedończyk odpowiedział, że pragnie złożyć ofiarę Heraklesowi – naczelnemu bóstwu Tyryjczyków. Wpuszczenie Aleksandra w mury miasta i pozwolenie mu na ceremonię ofiarną byłoby równoznaczne z uznaniem go nie za zwykłego sprzymierzeńca, ale za zwierzchnika.
Aleksander usłyszał w odpowiedzi, że w położonym na stałym lądzie Starym Tyrze (w owym czasie opuszczonym) jest inna świątynia i jeśli tak tego pragnie, niech tam sobie odprawi wszelkie obrzędy, ale zgody na wejście do ich miasta nie otrzyma. Monarcha próbował ponowić negocjacje, jednakże jego posłów zawleczono na koronę murów i na oczach Macedończyków zabito i strącono do morza.
Aleksander nie mógł przystać na neutralność Tyru. Ponadto jeżeli macedońskich parlamentariuszy rzeczywiście zamordowano, tak zuchwała prowokacja wymagała bezwzględnej reakcji.
Armia potrzebowała zachęty, gdyż stojące przed nią zadanie było iście na miarę mitycznego Heraklesa. Tyr zbudowano na wyspie oddalonej o niespełna kilometr od wybrzeża. Morze jest tam z początku płytkie, lecz u jej brzegu dno opada mniej więcej do pięciu metrów. Wysokie mury miejskie, wzmocnione basztami, były solidnej konstrukcji i dobrze utrzymane. Co równie ważne, wzniesiono je prawie na samym brzegu, nie było więc miejsca na prowadzenie normalnych prac oblężniczych i podprowadzenie taranów. Tyryjczycy z dumą wspominali, jak kiedyś przez trzynaście lat opierali się oblężeniu babilońskiemu, aż w końcu nieprzyjaciel był zmuszony odstąpić. Zapasów mieli w bród i mogli je uzupełniać drogą morską, a w tak dużej populacji nie brakowało też dobrze zmotywowanych mężczyzn do walki i do pracy.
Aleksander i jego inżynierowie uznali, że skoro nie mają szans na podejście morzem, należy zbudować groblę między wybrzeżem a wyspą. Z ruin Starego Tyru wzięli kamienie, drewno z cedrowych lasów libańskich. Materiał trzeba było przenosić na brzeg i dalej, w miarę jak konstrukcja z wolna się wydłużała.
Tygodnie rozrosły się w miesiące. Dzięki nieustannej pracy wojska i cywilów grobla z wolna się wydłużała. Pierwsze odcinki prowadziły przez płycizny i piaszczyste łachy, co znacznie ułatwiało zadanie. Z początku Tyryjczycy reagowali na to tylko obelgami i drwinami rzucanymi z podpływających łodzi. Kiedy jednak nasyp sięgnął dalej w cieśninę, zaczęli ostrzał z lekkich katapult ustawionych na murach i okrętach. Trudno pracować w zbrojach ludzie więc odnosili rany i często musieli szukać schronienia przed pociskami.
W starożytności oblężenia były długotrwałym pojedynkiem na pomysłowość i wytrzymałość. W tym przypadku Macedończycy w odpowiedzi ustawili na krańcu grobli dwie wieże obite skórami dla ochrony przed pociskami ognistymi i uzbrojone w machiny miotające. Dzięki sporej wysokości można było z nich ostrzeliwać pokłady okrętów, co zmuszało je do trzymania się w dużej odległości, oraz utrudniać działanie obrońcom na murach. Pod ich osłoną praca znów szła sprawniej.
Inżynierom Aleksandra nie brakowało konceptów, lecz i Tyryjczycy wykazywali się nie lada sprytem. Bardzo skuteczne okazało się zastosowanie brandera – statku załadowanego materiałami palnymi i skierowanego na cel. Podwieszone na maszcie kotły z oliwą itp. miały runąć wraz z nim i wzmóc pożar. Statek przetrymowano na rufę, aby ułatwić mu wejście dziobem na groblę. Doświadczeni ludzie morza, znający swój akwen od pokoleń, odczekali na właściwe warunki i poholowali brander ku nieprzyjacielskim konstrukcjom. Odważni marynarze rozpalili ogień, holujące triery nadały statkowi odpowiednią inercję i zwolniły liny, a resztę zrobili sternicy i wiatr. W ostatniej chwili załoga wyskoczyła za burtę, brander zaś wbił się dziobem w groblę. Nadpalony maszt złamał się i upadł do przodu, jak zaplanowano, i macedońskie konstrukcje zalała fala płomieni. Skórzane obicia nie mogły ochronić przed taką pożogą i wkrótce obie wieże, jak również szkielet grobli i zbudowane na niej schrony zapłonęły niczym pochodnie. Na morzu pojawiły się kolejne tyryjskie okręty, z których ostrzeliwano próbujących się bronić Macedończyków, i desantowano oddziały, by dopełnić dzieła zniszczenia.
Wielotygodniowa praca obróciła się wniwecz w kilka godzin, do czego przyczyniła się też sama natura: resztę konstrukcji rozbił sztorm. Obejrzawszy ruiny grobli, Aleksander nakazał wznowić budowę; tym razem grobla miała być znacznie szersza i zaopatrzona w większą liczbę wież bojowych. Przypuszczalnie prace rozpoczęto w innym miejscu i pod innym kątem względem prądów pływowych, źródła nie mówią jednak o tym wyraźnie. Pewne jest tylko, że zadanie wymagało jeszcze więcej czasu niż pierwsza próba, której efekty tak szybko zostały unicestwione.
Aleksander wezwał wszystkich inżynierów i techników, jakich dało się znaleźć w Fenicji i na Cyprze, aby wzmocnić kadrę nadzoru nad pracami budowlanymi. Nowa grobla powoli pełzła ku celowi, lecz kosztowało to wiele wysiłku; coraz dalej trzeba też było szukać materiałów, zwłaszcza drewna, co znacznie wydłużało czas dostaw. Robotnikom nie groziły już pociski z morza, gdy jednak czoło konstrukcji znalazło się w zasięgu strzału z murów, problem zaczął się na nowo. Macedońskie katapulty na wieżach i okrętach starały się trzymać obrońców w szachu. Obie strony poświęcały wiele energii na ochronę przed ostrzałem, Macedończycy nie ustawali też jednak w wymyślaniu nowych działań zaczepnych. Jednym z takich pomysłów było wiązanie statków handlowych lub okrętów burtami do siebie, aby służyły za platformy do ustawiania wież oblężniczych lub taranów. Dzięki temu Aleksander mógł atakować mury w różnych miejscach, nie tylko na odcinku na wprost grobli. To zagrożenie, jak i rzeczywiste szturmy zmuszały obrońców do reakcji i z wolna wyczerpywały ich siły.
Nie wszystko jednak szło po myśli agresorów. Tyryjczycy pokrywali pokłady okrętów improwizowanymi pancerzami; chronione przed pociskami z góry mogły atakować pływające platformy z wieżami lub zrywać ich liny kotwiczne. Dla zmniejszenia skuteczności mobilnych taranów obrońcy w atakowanych miejscach wyściełali mur workami z piaskiem; dokuczliwą bronią był też piasek rozgrzany w ogniu i sypany na oblegających – wystarczyło, że parę ziarenek dostało się pod ubranie lub zbroję, by dotkliwie poparzyć delikwenta, któremu pozostawał wybór mniejszego zła: zrzucić rynsztunek i ryzykować trafienie strzałą czy pracować dalej w ustawicznym bólu.
Oblężenie Tyru było najdłuższą i najtrudniejszą tego rodzaju operacją podjętą czy to przez Aleksandra, czy jego ojca. Arrian nazwał je „zaiste ogromnym zadaniem”; według Kurcjusza nawet sam Aleksander był bliski desperacji i rozważał, czyby nie odstąpić i raczej pociągnąć na Egipt, „jednakże bardzo by mu było wstyd, […] uznał też, że zbytnio ucierpiałaby jego reputacja, gdyby zostawił Tyryjczyków w spokoju niczym na świadectwo, że jednak można go pokonać”. Jeżeli taka myśl przemknęła młodemu monarsze przez głowę, to jej nie posłuchał. Im więcej energii i prestiżu wkładał w to przedsięwzięcie, tym trudniej było z niego zrezygnować.
Macedończycy uparcie atakowali, aż wreszcie odkryli słaby punkt po stronie południowej, nieopodal główek Portu Egipskiego. Do ostatecznego szturmu starannie się przygotowano. Główny atak ruszył z dwóch okrętów zaopatrzonych w drabiny; pierwszy wiózł hypaspistów, na drugim czekali żołnierze z jednego z oddziałów falangi. Przypuszczalnie nacierano również w innych miejscach, aby rozdzielić siły obrony w nadziei, że w końcu gdzieś się uda. Aleksander obserwował przebieg operacji z wysokiej wieży (zapewne tej na grobli), lecz widząc jej szybki postęp, sam wkrótce dołączył do atakujących.
Tyryjczycy zaczęli się wycofywać z murów zewnętrznych. Macedońskie okręty jeden za drugim wpływały do obu portów i coraz więcej szturmujących wdzierało się do miasta. Po tylu miesiącach żmudnej i niebezpiecznej pracy żołnierze – pamiętający przecież zgładzenie parlamentariuszy, a może też inne podobne akty – szli do boju rozradowani i żądni zemsty.
Aleksander zadecydował i kazał heroldom to obwieścić, że każdy, kto się schroni w świątyni, będzie oszczędzony, nie wiemy jednak, jak szeroko ta proklamacja się rozeszła i czy dawano jej wiarę. Nigdzie indziej nie okazywano litości; morderczy amok ogarnął zwłaszcza Macedończyków.
Ostatni punkt oporu liczna grupa obrońców zorganizowała w pobliżu świątyni Agenora. Arrian twierdzi, że podczas szturmu i plądrowania miasta poległo ich osiem tysięcy; według innego przekazu dwa tysiące z tej liczby wzięto żywcem i później ukrzyżowano na morskim brzegu. Aleksander z pewnością był zdolny do zarządzenia tak straszliwej kary, ale nie znaczy to, że historia ta jest prawdziwa. Około trzydziestu tysięcy (co chyba należałoby odczytać jako „dużą liczbę”) kobiet i dzieci sprzedano do niewoli, lecz ludzie, którzy zamknęli się w świątyni Heraklesa ocaleli z pogromu.
Arrian podaje, że łącznie całe oblężenie kosztowało stronę macedońską około czterystu ofiar. Jak zwykle wielu uczonych kwestionuje te dane jako znacznie zaniżone, lecz ponieważ mowa tu wyłącznie o Macedończykach, bez wliczania sojuszników i robotników cywilnych, mogą być wiarygodne. Rannych musiało być wielokrotnie więcej, aczkolwiek w kontekście długotrwałego oblężenia – z wyjątkiem paru okoliczności – łatwo można było ich opatrywać i leczyć.
Miasto na nowo zasiedlono osadnikami sprowadzonymi z innych okolic, choć całkiem możliwe, że z czasem wróciła też część ocalałych Tyryjczyków. Pewne jest, że w lokalnej kulturze nie nastąpiły żadne drastyczne zmiany, utrzymały się też więzi z Kartaginą. Tyr pozostał dużym i ważnym ośrodkiem, ale nigdy już nie odzyskał dawnej świetności i potęgi. Zmieniło się właściwie tylko jedno: z czasem prądy naniosły na pozostałości grobli tyle mułu, że utworzył się tam stały przesmyk łączący wyspę z lądem.
Choć dzielna postawa obrońców słono ich kosztowała, w wymierzonej im karze nie było nic wyjątkowego – może poza masowym ukrzyżowaniem, jeśli rzeczywiście do niego doszło. Jak w wypadku Teb, sama wielkość miasta oraz zacięty opór, jaki stawiło agresorom, sprawiły, że jego los wydawać się może aż tak tragiczny.
#historia #ciekawostki #czytajzhejto




Szlag mnie trafia, że takich zbrodniarzy nazywa się "wielkimi" i stawia im pomniki oraz się ich romantyzuje.
To jest dokładnie to samo co nazywanie Putina "Wielkim Putinem", albo podobnie Hitlera.
Zaloguj się aby komentować







