Zdjęcie w tle
JapyczStasiek

JapyczStasiek

Autorytet
  • 607wpisy
  • 1570komentarzy

947 + 1 = 948


Tytuł: Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy

Autor: Jacek K. Sokołowski

Kategoria: polityka

Wydawnictwo: Ośrodek Myśli Politycznej

Format: e-book

Liczba stron: 590

Ocena: 10/10


Zdecydowanie najlepsza książka o polityce jaką czytałem. Autor tłumaczy jak ukształtował się obecny system polityczny w Polsce. System polityczny to wszystko - mentalność wyborców, struktura sceny politycznej i samych partii, system sądowniczy, medialny, instytucjonalny, podział klasowy. Autor przestawia wszystkie kluczowe wydarzenia od czasów komunizmu do roku 2023, które uważa za najważniejsze w kształtowaniu tego systemu oraz analizuje czego w Polsce brakuje - czemu jesteśmy transnarodem, gdzie nadal nie ukształtowała się ani dojrzała demokracja ani świadome społeczeństwo.


Niech o jej wielkości świadczy to, że zachwycił się nią z jednej strony prof. Antoni Dudek, a z drugiej premier Mateusz Morawiecki.


#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto

4733c18a-591b-47fb-b40f-a7b31068187c
ciszej

@JapyczStasiek w piątek zamówiłam na allegro XD

Egon

84 PLN na bonito.pl XD chyba kogoś suty rwą

lechaim

Chyba wejdzie w kolejkę na uprzywilejowana pozycję. Tylko, k⁎⁎wa, hajsu mało xD

Zaloguj się aby komentować

Platforma, partia liberalna, partia wolnego rynku, a zarazem o konserwatywnej genezie, mogła była zyskać poważny rezerwuar głosów wśród nowej warstwy prowincjonalnych przedsiębiorców.


Mogła, gdyby dotrwała jako poważna siła polityczna do momentu w którym świadomość nowej, prowincjonalnej klasy średniej „dogoniła” jej nowy sposób życia.


Jednak po 2015 r. Platforma stała się sfrustrowaną partią ancien régime, obiecującą swoim wyborcom, że przegoni znienawidzonego Kaczyńskiego, żeby znów „było, jak było” i rozpaczliwie walczącą z Nowoczesną Ryszarda Petru o ich głosy. I w ten sposób zamknęła się na elektorat prowincji, oddając go walkowerem Kaczyńskiemu. Który zdyskontował odczuwaną przez ten elektorat po 2015 r. – niebędącą bezpośrednio zasługą jego partii – prosperity, a zarazem dowartościował prowincjonalną klasę średnią, otwarcie afirmując jej wciąż konserwatywną obyczajowość, jej przywiązanie do Kościoła i jej niezbyt wyrafinowane gusta. Temu służyła promocja disco polo w TVP Kurskiego: PiS, będąc ekonomicznie partią socjalną, kulturowo otworzył się na prowincję. W czym niemały udział miała wielkomiejska pogarda, nie tyle samej Platformy, co części jej wyborców, w tym zwłaszcza liderów opinii, traktujących tę prowincję w najlepszym wypadku z nieufną wyższością.


Istotnie, prowincjonalna klasa średnia była w wymiarze kulturowym inna niż wielkomiejska. Różnice te jednak z upływem czasu ulegały stopniowemu zamazaniu, a Kaczyński również popełnił błąd: afirmował nie tyle „nową prowincję”, co swoje o niej wyobrażenie, zaś wyobrażenie to było równie inteligenckie, jak to prezentowane przez medialnych akolitów Tuska, a co gorsza – nie nadążało ze zmianami w zbiorowej świadomości.


Prezes PiS postrzegał prowincję jako głęboko konserwatywną i widział w niej depozytariusza tej polskości, o której w Polsce naszych marzeń pisał, że „Jedyny system wartości, który w Polsce realnie funkcjonuje, to system wartości głoszonych przez Kościół”. I w roku wydania tej książki, czyli w 2011, rzeczywiście jeszcze tak było; jednak 9 lat później już nie.


Sądzę, że poparcie, którego udzieliła prowincja Kaczyńskiemu w 2019 r., wynikało w znacznie mniejszym stopniu z jego konserwatywnych i prokościelnych deklaracji, a w znacznie większym – z tego, że okres jego rządów utożsamiała ona ze swoim sukcesem ekonomicznym, zaś w przekazie PiS odnalazła szacunek i afirmację dla swojej kulturowej odrębności, antidotum na wielkomiejską pogardę. Oczekiwała jednak szacunku co do from swojej tożsamości, nie zaś przymusowego napełniania ich kościelną treścią.


(Z książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)


#polityka

kodyak

Problem platformersow jest taki że oni nie mają wyborców. Wyborcy głosują na nich tylko dlatego że PiS jest blisko i ta partia o tym wie że nie może niczego zaproponować.

Zaloguj się aby komentować

kdjswq25-1

@JapyczStasiek X (Twitter), czyli kibel. Miałem tam kiedyś konto, a potem kapnąłem się, że to tylko trolowisko dla polityków i płatnych troli.

Giban

-Podpisz się imieniem i nazwiskiem w internetach

-Cwaniaczkuj i obrażaj innych w internetach

-Strasz swoimi prawnikami

-Dostan pismo od innych prawników

-O boże i k⁎⁎wa!

Zaloguj się aby komentować

Jacek Sokołowski:


Strasznie ciekaw jestem, przez pryzmat czego wyborcy będą postrzegać za 2 lata takie pojęcia jak "obrona praworządności", "blok demokratyczny" i w ogóle "demokracja", bo jeżeli będą sie one kojarzyć głównie z Giertychem, Wiejskim, Schnepfową i Wyborczą, to może się okazać, że podobnie jak dwie dekady temu, dojdzie do swego rodzaju przesunięcia semantycznego. Wtedy, w ciągu 2 lat hasło "IV RP" (z którym do wyborów w 2005 szły tak PO, jak PiS), nabrało wydźwięku ośmieszającego i negatywnego i zaczęło opisywać odwrotność tego, czym miało być:


Nie dążenie do uczciwego państwa, opartego na jasnych regułach gry, tylko choas, w ktorym Ziobro próbując złapać Leppera, łapie się zamiast tego za własną rękę. Ta stygmatyzacja pojęcia, które było w centrum programu PiS, kosztowała tę partię 2 kadencje w opozycji, bo większości wyborców "IV RP" skojarzyła się trwale z chaotycznym burdelem, z którego nic nie wynika. I woleli głosować na "nie róbmy polityki".


A z czym sie będzie kojarzyć "demokracja" po tych występach; no nie wiem, ale trochę się już można domyślać.


Dziękuję za uwagę.


https://x.com/EasyRid04682094/status/1930873396520194521?t=cLtJQCp9Xg4PVlf-\_ml30A&s=19


#polityka

jonas

Komitet Obrony Demokracji kojarzył się z tym, czym był naprawdę, czyli starymi ubekami i innym postsowieckim odpadem, i który de facto był Komitetem Obrony Żeby Było Tak Jak Było. To i "demokrację" zeszmacą do śmieszno-strasznego słowa bez żadnego znaczenia, tak jak "praworządność" już stała się tylko czerstwym memem.

Zaloguj się aby komentować

Dzisiaj o tym jak partia Razem weszła z buta w polską politykę


___


Podział obozu liberalnego na dwie osobno startujące partie w systemie ordynacji proporcjonalnej z podziałem mandatów metodą d’Hondta wzmacniał zwycięzcę. Jednak PiS nie zdobyłby samodzielnej większości, gdyby nie około 76 tysięcy ludzi, którzy zagłosowali na niszową, lewicową partyjkę, o której przed tymi wyborami nikt w Polsce nie słyszał.


Nazywała się Lewica Razem; nieco myląco, powstała bowiem jako inicjatywa mająca na celu storpedowanie zjednoczenia rozmnożonych ponad miarę w dekadzie 2005-2015 lewicowych ugrupowań pod skrzydłami Leszka Millera. Ten ważny aktor polskiej transformacji, były premier i jeden z najpotężniejszych polityków w Polsce, powrócił z politycznego niebytu (będącego pokłosiem afery Rywina i rozpadu obozu postkomunistycznego) dopiero w 2011 r., zdobywając mandat poselski z ramienia partii, którą niegdyś kierował. Już kilka miesięcy później odzyskał w niej przywództwo i zabrał się na poważnie do eliminacji wszelkiej konkurencji wobec SLD. Była ona nader liczna – wielu polityków szukało pomysłu na odbudowę potężnej kiedyś lewicy i każdy z nich uważał, że tylko jego wizja jest tą słuszną. W dużej mierze przypominało to rozbicie prawicy postsolidarnościowej w latach 90-tych, z tą różnicą, że na prawicę tę sporo ludzi było jednak skłonnych głosować. Natomiast politycy próbujący reanimować lewicę walczyli ze sobą już jedynie o okruchy elektoratu.


W roku 2011 najpoważniejszym ugrupowaniem kandydującym do miana nowego zjednoczyciela stał się Ruch Palikota, przekształcony następnie w Twój Ruch. Zniszczenie go stało się też najważniejszym celem politycznym Leszka Millera, który po czterech latach ostatecznie dopiął swego, choć wysokim kosztem.


Po ostatecznej kompromitacji swego lidera w wyborach prezydenckich 2015 r., działacze TR zmusili Palikota do zaakceptowania Barbary Nowackiej jako współprzewodniczącej partii i do wejścia w sojusz z SLD w ramach komitetu Zjednoczona Lewica. Ten zarejestrował się jako koalicja wyborcza, co oznaczało, że aby wziąć udział w podziale mandatów musi uzyskać co najmniej 8% głosów i rzeczywiście połączył wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób identyfikowali się z lewicowością. Wszystkich, z wyjątkiem Razem, niewielkiej partyjki, założonej przez grupy luźno sfederowanych aktywistów miejskich, związanych częściowo ze środowiskiem czasopisma „Krytyka Polityczna”.


Było w tych młodych ludziach coś romantycznego i coś anachronicznego zarazem: podobnie jak Kukiz, chcieli oni odrzucenia polityki opartej na pozorach i napędzanej chciwością zawodowych działaczy. W przeciwieństwie do Kukiza dużo jednak czytali i bez przerwy dyskutowali na ten temat, w zażartych sporach ustalając program prawdziwej nowej lewicy, którą zamierzali zostać. Nie ukrywając swojej fascynacji Marksem, chcieli go odczytać na nowo i – wzorem młodych, radykalnie lewicowych partii z Europy Zachodniej – wykorzystać jego myśl jako inspirację do rozwiązania najbardziej palących problemów współczesnego świata. Kwestie ekonomiczne były dla nich ważniejsze niż obyczajowe (choć oczywiście z tych ostatnich Razem nie rezygnowało); młodzi politycy szukali formuły opisującej, na czym polega wyzysk i nierówność w zglobalizowanym kapitalizmie XXI wieku, zaś odpowiedzi, które znajdowali, przypominały niektóre diagnozy Kaczyńskiego (co powodowało, że podobnie jak on odrzucali postkomunistyczną lewicę). Byli idealistami do tego stopnia, że nawet zarząd swojej partii wybrali jako dziewięcioosobowy kolektyw, tak aby pojedynczy lider nie mógł zdominować życia intelektualnego formacji.


Najprawdopodobniej też działalność Razem nigdy nie wyszłaby poza sferę czysto intelektualną, gdyby nie debata wyborcza, która odbyła się w TVP 20 października 2015 r., na pięć dni przed głosowaniem. Była transmitowana na żywo i wystąpić w niej mieli szefowie startujących ugrupowań.


Razem znalazło się w kłopocie, nie mogąc delegować do występu całego dziewięcioosobowego kolektywu; jednak po krótkim wahaniu zdecydowało się wysłać do telewizji obdarzonego znakomitą prezencją Adriana Zandberga. Okazało się, że „potężny Duńczyk” (jak go ochrzczono w Internecie ze względu na posturę i pochodzenie) nie tylko dobrze wygląda, ale też potrafi mówić; zaś mówienie wprost tego, co się myśli – zamiast recytowania wyćwiczonego pod okiem speców od PR zbioru gładkich krętactw – okazało się być w ten wieczór ogromną zaletą. Zandberg dał oglądającym go ludziom – przynajmniej niektórym z nich – poczucie, że rzeczywiście „inna polityka jest możliwa”.


Na Razem swoje głosy oddało 550 tysięcy wyborców; nie było to dużo, ale wystarczyło do przekroczenia progu 3% uprawniającego do otrzymania subwencji budżetowej (choć nie wystarczyło do uzyskania mandatów). Zaś pośród tego pół miliona wyborców z dużym prawdopodobieństwem znajdowało się też 76 tysięcy, które zdecydowały się, zgodnie z apelem Zandberga, „nie wybierać mniejszego zła” i oddały głos na Razem zamiast na Zjednoczoną Lewicę. Której do przekroczenia progu 8% takiej właśnie liczby głosów zabrakło, w związku czym znalazła się ona poza Sejmem.


„Premię d’Hondta” zaś zgarnął PiS, który z wynikiem 37,58% głosów uzyskał 235 mandatów i większość bezwzględną w Sejmie.


(Z książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)


#polityka

fd22e84c-f654-48cd-a6a4-bf2683eb1b67
zuchtomek

@JapyczStasiek I jak tu ma być dobrze, abstrahując od poglądów - pojawia się ktoś kto według Ciebie mówi z sensem i jest czymś innym od duopolu, głosujesz, a przez to 'konkurencja' zgarnia więcej mandatów (╯°□°)╯︵ ┻━┻

Zaloguj się aby komentować

dradrian_zwierachs

w podzięce za udaną kampanię, będzie go tam pilnować, żeby nawet mocz oddawał zgodnie z partii interesem.

maximilianan

@JapyczStasiek jeśli ktoś myślał, że Mastalerek był wkurwiający to zapnijcie pasy XD

binarna_mlockarnia

@JapyczStasiek


Szefernaker, czy to polskie nazwisko?

Zaloguj się aby komentować

Dziwen

Tak się zastanawiam czemu. Nieprzyjemny to jest dla polityków AfD raczej, a nie dla Merza.

InstytutKonserwacjiMaryliRodowicz

@JapyczStasiek on w 55 urodziny a nie 44

pan_muj

nie "ciebie", tylko "was" - you

Zaloguj się aby komentować

Rimfire

@JapyczStasiek co się dzieje bo ja nie w temacie, Pani Paulino?

Zaloguj się aby komentować

Po ostatnich 4 dniach zwyczajnie żałuję, że zagłosowałem na Trzaskowskiego. Od poniedziałku:


- kilka aferek, że ktoś dostał wysokie stanowisko po znajomości

- koalicjanci posprzeczali się publicznie 37 razy

- fala nienawiści na głosujących inaczej

- premier bierze do partii jednego z największych szkodników 3RP

- jedyna refleksja po przegranej - nie mieliśmy rzecznika (to nawet nie jest w top 10 powodów)

- Wyborcza wyzywa nowego prezydenta i sieje apokaliptyczne wizje


I wisienka na torcie


- powstają jakieś teorie spiskowe, że opozycja (!) sfałszowała wybory


Wszystko w 4 dni po przegranych wyborach. Coś mi się widzi, że ten upadek przejdzie do historii.


#polityka

5269c0cc-f7fd-4ca9-a31e-d95a69ce49d6
jonas

Oesu znów będą te parady starych ubeków, mieniących się Komitetem Obrony Demokracji.

Rudolf

a ja sie wysrałem na te wybory finalnie wynik zresztą i tak był znany a tak to sobie z partnerką mieszkanie wysprzątałem, piwo wypiliśmy, muzyki posłuchaliśmy.

i nie uwierzycie, stało się to samo co by się stało jakbyśmy poszli na wybory, polska dalej jest mega poważnym silnym państwem

Fingal

@JapyczStasiek Dobra opie, ale co jeśli faktycznie ktoś dorzucił Nawrockiemu trochę głosów. Nikt ma tego nie sprawdzać, bo uznajesz to za nieeleganckie? To pisowcy jakieś święte krowy i mogą robić co chcą i nie ponosić odpowiedzialności?

Zaloguj się aby komentować

zjadacz_cebuli

@JapyczStasiek Czaskoski odwiedził pow. Cieszyński żeby pojeździć na nartach i kupić działkę pod dom XD

Zaloguj się aby komentować

Płaca minimalna obecnie to 4666 zł - tyle otrzymuje ok. 3,5 mln Polaków, czyli co czwarty zatrudniony.


Trzy największe centrale związkowe chcą, by najniższa krajowa w przyszłym roku wzrosła do 5015 zł brutto.


Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podbija stawkę. Z jej resortu wychodzi propozycja podwyżki o 390 zł brutto - do kwoty 5020 zł


Minister finansów Andrzej Domański ma nie zgadzać się na propozycje związkowców i resortu pracy. W jego opinii płaca minimalna w 2026 roku powinna wzrosnąć do 4670 zł, co dałoby realnie ok. 3-4 zł podwyżki na rękę.


#polityka #gospodarka

maximilianan

@JapyczStasiek ja j⁎⁎ie to dosłownie najprostsze co mogą zrobić ale neoliberalne pierdolenie, że nie ma pieniędzy musi wziąć górę. Na c⁎⁎j nam własna waluta z takim ministrem finansów, skoro nie wykorzystujemy jej możliwości.

Modrak

Mogą podnieść i do 10k, tylko potem będzie płacz, jak chleb będzie kosztował 20zł

JestPanZerem

Im wyższa płaca minimalna tym większe zubożenie społeczeństwa, pewnie, podnośmy ile się da, niedługo wszyscy będziemy zarabiać minimalną i będziemy się z tego cieszyć

Zaloguj się aby komentować

5 przewidywań Grzegorza Sroczyńskiego:


1. Nawrocki to Konfederata


Nawrocki pasuje do Konfy, jest cały z ducha Konfy, rozumie się lepiej z Konfą niż z dziadkami z PiS-u.

Nawrocki jest wycięty z ducha nowej polaryzacji (góra kontra dół ewentualnie elity kontra lud), a tamci są z ducha starej polaryzacji PiS-PO, która zaczyna szwankować.


Nawrockiego należy docelowo traktować jako stronnika Konfederacji, rzecznika nowej polaryzacji, a nie wykonawcę poleceń Kaczyńskiego.


2. Partia i mój interes w partii


Są sprawy bardzo ważne, takie jak ojczyzna, demokracja, gospodarka, są sprawy jeszcze ważniejsze, takie jak interes mojej partii, i są sprawy najważniejsze, czyli mój interes w partii.


Donald Tusk oczywiście również wyznaje tę zasadę, więc obecnie będzie kombinować, jak nie dopuścić do rzeczywistego rachunku sumienia w PO.


3. W opozycji też jest życie


Platforma prawdopodobnie zaczęła się szykować do możliwie miękkiego lądowania w ławach opozycji.


Co jest obecnie dobre dla PO? Po pierwsze dokończenie konsumpcji przystawek, żeby w wybory wejść z jedną listą i notowaniami PO bliżej 30-35 procent. Po drugie - to już po wyborach, wcześniejszych, czy nie, to się dopiero zobaczy - ponowne wejście w rolę jedynych certyfikowanych "obrońców demokracji".


4. Kaczyński nienawidzi Konfederacji


Już się zaczęło, Kaczyński pokazał Mentzenowi i jego wyborcom, że są pętakami.


Kaczyński aż do wyborów będzie miał dylemat i rozdwojenie, jak tego kotka jednocześnie głaskać i walić młotkiem, czyli jak Konfę osłabiać, podtruwać, żeby nie rosła kosztem PiS-u, i jednocześnie robić to tak, żeby poziom kwasowości we wzajemnych relacjach nie uniemożliwił przyszłej koalicji.


5. Zabić Razem


Przez najbliższy czas aż do wyborów Platforma będzie zwalczać Razem z równą zaciekłością jak zwalcza PiS. Krytyka rządu ze strony PiS-u czy nawet Konfederacji ma zerowy oddźwięk po platformianej stronie barykady, natomiast jak wychodzi Zandberg i "mówi, jak jest", to coś jednak dociera.


Platforma nie znosi organicznie Razem, bo rosnące słupki tej partii - a sprzyja jej fala antyestablishmentowych emocji - oddalają perspektywę miękkiego lądowania w ławach opozycji po najbliższych wyborach w charakterze JEDYNEJ siły "demokratycznej" z certyfikatem na prawość, mądrość i europejskość.


https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,31998956,lepiej-sie-nie-szarpac-po-chce-juz-wracac-do-opozycji-komentarz.html


#polityka

FoxtrotLima

@JapyczStasiek k⁎⁎wa mać, trzeba będzie chyba, z obrzydzeniem ale jednak, oddać głos na razemków. Wychodzi, że mogą najwięcej namieszać starym dziadom, mimo, że kompletnie mi z nimi nie po drodze.

kodyak

W końcu wywodzi się z patologi więc do konfy jednak trochę mu bliżej

maximilianan

@JapyczStasiek jak rzadko zgadzam się ze Sroczyńskim. Ja bym się jeszcze pokusił, że Nawrocki będzie w pewnym momencie chętniej rozmawiał z konfa niż z Kaczyńskim.

Zaloguj się aby komentować

keborgan

Było powiedziane wiele razy. W sytuacji, w której świat przechyla się na prawa, wysuwać kandydata kojarzonego z lewicą to samobójstwo. Trzeba było wystawić Sikorskiego.

maximilianan

@JapyczStasiek pełna zgoda z Piotrkiem i wcale nie dlatego, że też jest z Włocławka

AureliaNova

E tam, to na pewno wina Hołowni, że krytykował KO i Zabdberga, że nie poparł Trzaskowskiego. Inny wywiad musisz zobaczyć, bo różne są

Zaloguj się aby komentować

Zielczan

@JapyczStasiek ratowanie Polski przez Tuska pic rel

fde4594d-a1da-4694-bb1a-617341740f3e
maximilianan

@JapyczStasiek on myśli, że jest Juliuszem Cezarem, a jest Kaligulą xD

Zaloguj się aby komentować

Dziś przykład tego jak działają partie duopolu, w których eliminuje się każdego, komu idzie za dobrze.


___

Krzysztof Kwiatkowski objął stanowisko ministra sprawiedliwości w 2009 roku.


Ten młody (rocznik 1971), na pierwszy rzut oka niepozorny samorządowiec, bez specjalnego doświadczenia w „wielkiej” polityce okazał się sprawnym i zdeterminowanym technokratą, który za cel postawił sobie wprowadzenie rzeczywistych zmian w wymiarze sprawiedliwości.


Osobiste ambicje Kwiatkowskiego zbiegły się z ciągle silnie obecnym w partii przekonaniem, że objęcie władzy w jakiejś mierze zobowiązuje do bycia „lepszym PiS-em”, czyli do podejmowania kwestii, które obie partie uznawały w latach 2003-2006 za ważne, a w których PiS-owi nie udało się odnieść sukcesu.


Obejmując urząd, Kwiatkowski postanowił zmierzyć się z problemem przewlekłości postępowań. Jego przyczyny upatrywał przede wszystkim w anachronicznej organizacji systemu zarządzania wymiarem sprawiedliwości i na zmianę tych mechanizmów w pierwszym rzędzie nakierowany był jego projekt: przewidywał on pozbawienie prezesa sądu uprawnień dotyczących zarządzania sądem jako całością i pozostawienie mu wyłącznie kompetencji związanych stricte z orzekaniem podległych mu sędziów. Drugą, zaiste rewolucyjną zmianą było wprowadzenie systemu ocen okresowych sędziów, mających odtąd stanowić podstawę ich awansów zawodowych. Po raz pierwszy po 1989 r. pojawiło się rozwiązanie, bez którego nie jest w stanie funkcjonować żadna instytucja i żadna korporacja prywatna: możliwość weryfikacji, czy pracujący w niej ludzie w ogóle coś robią.


Projekt – jak można się było spodziewać – wzbudził ogromny opór środowiska sędziowskiego, zarzucającego ministrowi (i szerzej – całej Platformie) zamach na niezawisłość sędziowską a także – podobnie jak robili to adwokaci, broniący swojego monopolu zawodowego - działanie wbrew interesom obywateli, których prawo do bezstronnego sądu miałoby zostać naruszone. Po raz kolejny jednak – co może wydawać się zaskakujące – rząd Platformy nie ugiął się przed presją wpływowego środowiska. Ustawę wprowadzającą w życie reformę Kwiatkowskiego uchwalono pod sam koniec pierwszej kadencji Tuska, latem 2011 r.


Wydawać by się mogło, że po zwycięskich dla Platformy wyborach, potwierdzających słuszność obranej przez nią drogi, Krzysztof Kwiatkowski powinien pozostać na stanowisku. Ostatecznie w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości PO mogła pochwalić się całkiem konsekwentnie i spójnie realizowanym programem naprawczym – dostęp do zawodów prawniczych uwolniono, stworzono KSSIP i uchwalono prawo mające spore szanse wpłynąć na efektywność sądów. Z początkiem 2010 r. powołano też do życia tzw. e-sąd.


Wreszcie, dokonano rozdzielenia stanowisk prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, co było może zmianą mało odczuwalną dla obywatela, ale stanowiło jeden z istotnych punktów programu wyborczego PO (zwłaszcza w związku z podnoszonymi przez tę partię zarzutami wobec Zbigniewa Ziobry o upolitycznienie prokuratury). W niewielu innych dziedzinach Platforma mogła pochwalić się porównywalną konsekwencją.


Tymczasem Tusk postanowił… pozbyć się Kwiatkowskiego.


Uczynił to w charakterystycznym dla siebie stylu, oznajmiając po wyborach, że nowym ministrem sprawiedliwości zostanie Jarosław Gowin, ponieważ… „ma pozytywną szajbę”. Nie była to szczególnie przekonująca rekomendacja, biorąc pod uwagę, że krakowski konserwatysta, z wykształcenia filozof, nigdy wcześniej nie miał z sądami do czynienia. Mechanizm zarządzania partią, wykształcony po 2005 r., wymagał jednak, aby eliminować z niej wszelkie indywidualności i przede wszystkim – aby nie dopuszczać do powstania frakcji silnie zakorzenionych w strukturach lokalnych, na czele których stoi energiczny, odnoszący sukcesy lider.


Ministerstwo Sprawiedliwości było dotąd raczej narzędziem do zatapiania osób o zbyt dużych ambicjach – niemal nikomu nie udało się przeprowadzić na tym stanowisku zmian przekładających się na popularność polityczną. Udało się to jednak Kwiatkowskiemu, a na domiar złego zdołał on też zbudować sobie całkiem solidne zaplecze w strukturach Platformy w rodzinnej Łodzi. Logika partyjna wymagała więc, aby go „przyciąć”. Gowin natomiast, kreujący się na wewnętrzną opozycję, parł już od pewnego czasu do konfliktu z Tuskiem – otrzymał więc stanowisko, na którym miał niewielkie szanse, aby rozbudować swój kapitał polityczny, całkiem spore natomiast na kompromitację.


Tak się też stało.


(Fragmenty książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)


#polityka #historia

b4b0a1be-46ee-48ad-9a86-72d877b7461e
pvintage

Wystarczy pamiętać, że pod pewnym względem Donek jest jak trzeci z bliźniaków: panicznie się boi utraty swoich osobistych wpływów. I takie historie przestają dziwić. To nie jest lider, to jest zarządca. I póki największe partie w Polsce będą miały na czele zarządców promujących w swoich szeregach biernych, miernych, ale wiernych, póty Polska nie będzie miała szansy na wyjście z trwającego praktycznie od zawsze impasu bycia j⁎⁎⁎ną z jednej strony przez szkopa, a z drugiej przez kacapa.

AureliaNova

Brakuje mi opinii kogoś, kto jest w branży prawniczej / sędziowskiej. Za bardzo historia brzmi jak laurka

Lemon_

@JapyczStasiek Fajne. Teraz, po wyborach, pojawia się coraz więcej krytycznych, a co najważniejsze trafnych, opinii o Platformie i samym Tusku. Dotąd każda taka wypowiedź narażała krytykującego na epitet "pisiora", ale teraz kiedy po raz kolejny Donek nie dowiózł, chyba wszyscy widzą że coś trzeba tu zmienić.

Zaloguj się aby komentować

Alembik

@JapyczStasiek Bo na całym świecie neoliberałowie robią wszystko, byle tylko lewica nie doszła do władzy xD

Zaczynam się zastanawiać, czy jednak coś w teoriach spiskowych nie jest? Jeżeli te wszystkie posrane wątki są prawdziwe, to mamy przewalone.

robochlop

Bo teraz to już jest pożar w burdelu i każdy bierze się za kampanię wyborczą. Nikt nie wie ile ten sejm przetrwa, a dla PSL to może być walka o życie.

IronFist

To proste, dopłat i tak nie będzie, bo nie mają prezydenta, więc wolą teraz to ogłosić, że to niby ich decyzja i żeby druga strona nie przypisała tego sobie :P

Zaloguj się aby komentować

Dzisiejsze #nowosciksiazkowe


Wojna


Bob Woodward odsłania kulisy trzech kluczowych wojen – w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie oraz o amerykańską demokrację.

Dowiadujemy się szczegółów o pełnych napięcia rozmowach Joe Bidena i jego najbliższych doradców z Władimirem Putinem, Benjaminem Netanjahu oraz Wołodymyrem Zełenskim. Doświadczamy złożoność dyplomacji wojennej i konieczność podjęcia dramatycznych decyzji mających zapobiec użyciu broni nuklearnej oraz wybuchowi III wojny światowej.


Goodbye Gierek


Marcin Wojdak dokonuje niemożliwego – pakuje nas do kapsuły czasu i zabiera w podróż na ląd bynajmniej nie odległy, choć mityczny: do wnętrz zapomnianych PRL-owskich hoteli, barów, ośrodków wypoczynkowych, dworców, urzędów czy przedsiębiorstw. Polska epoki Gierka w takim wydaniu okazuje się Atlantydą pełną skarbów architektury i designu, które pod spojrzeniem autora nabierają barw i odzyskują blask.


Wojna w moim domu. Kiedy konflikt staje się codziennością


Paweł Pieniążek, doświadczony reporter, dziennikarz i korespondent wojenny. Zjeździł Ukrainę, Afganistan, Górski Karabach. Przez kilka lat śledził losy jedenaściorga bohaterów złapanych w pułapkę konfliktu, który nie chce się zakończyć. Opowiedziana przez Pieniążka historia pokazuje przerażającą codzienność wojny widzianej oczami zwyczajnych ludzi.


Plemienni. Jak instynkty kulturowe mogą nas jednoczyć


Dlaczego jesteśmy lojalni wobec członków tej samej grupy, a wspólny cel sprawia, że pracujemy efektywniej i możemy więcej osiągnąć? Co sprawia, że instynkt plemienny nie tylko wpływa na nasze decyzje, ale też kształtuje nasze myśli i emocje?


#ksiazki #czytajzhejto

5cfa19b6-bc0b-4486-b4dd-0335634dfd10

Zaloguj się aby komentować

(długie, ale jeszcze nikt nie wytłumaczył tego tak dobrze)

___


O "Polish Dream" Tuska, czyli jak zaczęła się klasowa polaryzacja PiS-PO i co ma z tym wspólnego Lech Wałęsa.


___


Wiosną 2009 r. Donald Tusk mógł mieć wszelkie powody do zadowolenia. Światowy kryzys finansowy w dużej mierze ominął Polskę, odczuła ona jedynie jego pośrednie skutki. Notowania Platformy po półtora roku rządów były znakomite, koalicja z PSL pozostawała stabilna, zaś poparcie dla PiS pozostawało niższe o 10 do 15 punktów procentowych.


Dlatego też może nieco dziwić, że politycy Platformy tak bardzo zaangażowali się w krytykę książki młodego absolwenta UJ, Pawła Zyzaka. Książka, stanowiąca poszerzoną wersję jego pracy magisterskiej, która była pierwszą opublikowaną w Polsce biografią Lecha Wałęsy. Biografią dosyć osobliwą, Zyzak pomieszał w niej klasyczną metodologię historyka z dość irytującym, rozwlekłym i nacechowanym osobistymi wstawkami stylem oraz z formą nieco nieporadnego reportażu powoływał się na osoby, niekiedy anonimowe, których wypowiedzi niewiele wnosiły do zrozumienia postaci Wałęsy, miały natomiast niewątpliwie charakter skandalizujący.


Ściągnęło to na młodego autora gromy ze strony dziennikarzy i publicystów, do których przyłączyli się niektórzy politycy Platformy. To z kolei zapewniło książce rozgłos, dzięki któremu mocno wybrzmiała zasadnicza jej teza: Lech Wałęsa był w latach 1970‑1976 tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Bolek”.


Donald Tusk stanął zdecydowanie w obronie Wałęsy, w pewien sposób wyciągając go z politycznego i publicznego niebytu. Były prezydent nie budził już od lat niczyjego zainteresowania. Tusk, polityk obdarzony fenomenalnym słuchem społecznym, uznał jednak ponowne skupienie uwagi na Wałęsie za przydatne. Wałęsa symbolizował zwycięstwo nad komunizmem i sukces polskiej transformacji.


Przez chwilę wydawało się, że z transformacji tej wszyscy poza postkomunistami okazali się ostatecznie niezadowoleni. To dlatego przecież wybory 2005 r. wyniosły do władzy dwie formacje (PiS i PO) odwołujące się do dziedzictwa „Solidarności”, obiecujące demontaż kapitalizmu politycznego i budowę Czwartej RP – lepszej, nieobarczonej patologiami Trzeciej. Ale to było w roku 2005. W 2009 r., gdy wyraźnie już odczuwalne były korzyści ze wstąpienia do UE, Donald Tusk postanowił zostać przywódcą obozu zadowolonych. A do tego potrzebna mu była opowieść o sukcesie transformacji, do niej zaś Wałęsa nadawał się doskonale.


Szef Platformy zrozumiał, że podział postkomunistyczny, agregujący preferencje polityczne Polaków wokół stosunku do komunizmu, właśnie się wypala. Sam miał wszak do tego systemu stosunek co do zasady negatywny i podobny mieli jego wyborcy – tak jak i wyborcy PiS-u zresztą. Spór pomiędzy Platformą a PiS, który partie „odkryły” po wyborach 2005 r. i który kulminował dwa lata później, wynosząc PO do władzy, nie dotyczył tego, czy rozliczać komunizm. Nie było jednak jasne, czego tak naprawdę dotyczył. W jakiejś mierze stylu uprawiania polityki (chaotyczne i niezrozumiałe, pełne konfliktów rządy PiS i populistów versus obietnica spokoju i rozsądnych reform za Tuska), w jakiejś mierze – wiarygodności obu formacji; wszak PiS podczas swoich dwuletnich rządów zaprezentował się jako odwrotność wizerunku, który wcześniej kroeował, wyborcy w tej sytuacji dali szansę konkurencji.


W 2009 r. Platforma – widząc już wyraźnie, że program ordoliberalny, z którym formalnie odniosła zwycięstwo, po pierwsze nie jest możliwy do zrealizowania w praktyce, po drugie, blokuje utrzymanie szerokiego poparcia – szukała nowej, uniwersalnej osi podziału, obejmującego całe społeczeństwo. I znalazła: tą osią stał się podział na beneficjentów i malkontentów transformacji.


Ci pierwsi wyszli z niej ostatecznie zadowoleni. Nawet jeżeli miała ona swoje wady, to jednak – zwłaszcza teraz, po wejściu do UE – życie większości Polaków stawało się odczuwalnie lepsze. Wzrost gospodarczy wprawdzie właśnie wyhamował na skutek globalnego kryzysu, ale – w przeciwieństwie do reszty krajów Unii – nie doszło do recesji; Polska pozostawała „zieloną wyspą”. W porównaniu do lat 2004-2005 o połowę spadło bezrobocie. Nadmiar pracowników stopniowo zasysały rynki krajów zachodnich. Przede wszystkim jednak – w kraju pojawiły się płynące szerokim strumieniem pieniądze, zarówno z dopłat dla rolników, jak i z funduszy strukturalnych. Rosły inwestycje i pojawiały się nowe możliwości. Wszystkim odczuwającym poprawę swojej sytuacji, bądź przynajmniej liczącym na nią w niedalekiej przyszłości, partia ta zaproponowała więc opowieść o polskim sukcesie: transformacji trudnej, momentami bolesnej, ale ostatecznie udanej.


I dlatego właśnie Tusk zdecydował się bronić Wałęsy. Nie dlatego że był przeciwko lustracji – dlatego, że Wałęsa był mu potrzebny jako klamra, spinająca opowieść o sukcesie transformacji. Zrealizowanej przez „Solidarność” pod wodzą Wałęsy, który obalił „komunę” – a spadkobiercą tego zwycięstwa miał być Tusk. Obiecał mieszkańcom kraju sytą wolność, politykę bez wstrząsów i zajadłych sporów, coraz bardziej dostatnie życie. To była właśnie ideologia Platformy Obywatelskiej, najpełniej wyrażona w wyborach 2011 r., przed którymi w całej Polsce pojawiły się bilbordy, na których uśmiechnięty Tusk zachęcał: „Nie róbmy polityki!”. Robert Krasowski nazwał to „polityką ciepłej wody w kranie” i uznał za oznakę nowoczesności. Inni publicyści zżymali się, oskarżając Platformę o bycie „partią z plasteliny”, unikającą przedsięwzięć reformatorskich i uciekającą od polityczności rozumianej jako sprawczość; jednak wydaje się, że było to dokładnie to, czego w tym okresie oczekiwała większość społeczeństwa. Symbolem epoki Tuska stało się grillowanie, jedna z ulubionych rozrywek Polaków – nie przypadkiem tak podobna do amerykańskiego barbecue, klasycznej formy spędzania wolnego czasu przez amerykańską klasę średnią. Program Platformy Obywatelskiej polegał w gruncie rzeczy na zapewnieniu Polaków, że niebawem staną się taką klasą. Wszyscy.


Finansowane z budżetu partie, uzyskujące teraz wzmocnioną kontrolę nad pieniędzmi publicznymi, których pula zaczęła gwałtownie – dzięki funduszom unijnym – rosnąć, stały się znacznie mniej podatne na tworzenie relacji klienckich. Po co przyjmować od biznesmena prezent w postaci nieodpłatnego użyczenia luksusowego samochodu, skoro można sobie taki samochód kupić samemu – ze środków powiatu, miasta czy ministerstwa? Zwłaszcza że CBA po odejściu PiS od władzy bynajmniej nie zniknęło, a na jego czele stał jeszcze do 2009 r. powołany przez Jarosława Kaczyńskiego Mariusz Kamiński.


Do osłabienia struktur kapitalizmu politycznego przyczyniło się też niewątpliwie wejście do UE. Zwiększone możliwości rozwojowe dla przedsiębiorstw sprawiały, że normalna konkurencja często okazywała się wystarczającą drogą do sukcesu.


Skutkiem tego była też rodząca się nowa tożsamość biznesu, którego przedstawiciele przestali dzielić się na wolnorynkowych i nomenklaturowych. Ich coraz bardziej jednolita grupa uzyskiwała zarazem wysoki status; nie tylko z powodów ekonomicznych. Tym, co oferowała im Platforma, było dowartościowanie: przedsiębiorcy to nie cwaniaki, nie kombinatorzy i nie uwłaszczona nomenklatura. To sól tej ziemi, motor rozwoju – w pełni zasługujący na dostatnie życie, jakim się cieszą. To m.in. ten przekaz pozwolił Platformie na przejęcie części elektoratu SLD.


I to właśnie biznesmeni – wraz z odnoszącymi sukces przedstawicielami wolnych zawodów oraz dziennikarzami, artystami i celebrytami – stali się mityczną klasą średnią, do której Platforma obiecywała zaprowadzić wszystkich Polaków. Tylko że… ci ludzie wcale nią nie byli. Zarobki „klasy”, którą telewizja i kolorowe czasopisma pokazywały jako wzorzec aspiracji, były znacznie powyżej średniej. Większość Polaków była ciągle biedna, w porównaniu ze średnią UE wręcz przerażająco biedna. Mediana całkowitego wynagrodzenia miesięcznego „na rękę” wyniosła w 2009 roku 2 452 zł. Tylko 10% najlepiej opłacanych pracowników uzyskiwało dochody miesięczne przekraczające 6300 zł netto. Obietnica Platformy niosła w sobie wielkie ryzyko: niezwykle wysoko umieszczała poprzeczkę aspiracji.


Dlatego też w narracji partii i sprzyjających jej mediów przynależność do klasy średniej szybko stała się pochodną, ale też jednocześnie wyznacznikiem statusu, nie zaś zarobków. Być klasą średnią znaczyło być „młodym, wykształconym, z wielkiego miasta”, znaczyło żyć tak, jak celebryci znani z ekranu telewizora, odwiedzać te same miejsca, kultywować (w miarę możności) podobny styl życia. Temu ostatniemu sprzyjał rozwój tanich linii lotniczych i umasowienie globalnej turystyki. Tanie wycieczki do hoteli na tureckiej Riwierze nadawały rodzącej się klasie – nie tyle średniej, co wielkomiejskiej – to poczucie statusu, podobnie jak służbowe samochody i mieszkania kupione za (wciąż jeszcze stosunkowo tanie) kredyty. Przeciwnicy Tuska ironicznie nazywali tych młodych, wierzących w sukces swój, Polski i Platformy „lemingami”. Rekrutowali się oni przede wszystkim z małych miejscowości, z których migrowali do większych miast w poszukiwaniu lepszego życia – i wierzyli, że je znajdują. Niektórym rzeczywiście się to udawało (zarobki w branżach takich jak marketing czy IT były wysokie), wielu jednak musiało zadowolić się tylko statusem „mieszkańców dużych ośrodków”.


Wciąż jednak nader liczna była też grupa ludzi, którzy poprawy nie odczuli – ani ekonomicznej, ani statusowej. Wejście do UE nie było wszak cudownym panaceum, wciąż istniały obszary biedy i wykluczenia, a na rynku pracy warunki – dość brutalnie – nadal dyktowali pracodawcy. W latach 2007-2014 coraz wyraźniej zaczął rysować się podział na biedniejszą prowincję i zamożne miasta, które przyciągały inwestycje i efektywniej wykorzystywały środki unijne. O ile szybko poprawiała się sytuacja na terenach stricte wiejskich, gdzie podstawę gospodarki stanowiło rolnictwo (na skutek dopłat), o tyle w trudnej sytuacji znajdowały się małe, prowincjonalne ośrodki miejskie. To tam bezrobocie wciąż było dużym społecznym problemem: brakowało inwestycji i popytu na usługi, a jedyną sensowną perspektywą dla młodego pokolenia była emigracja do wielkich miast lub na popularny „zmywak”. Do 2010 r. z Polski wyjechało ok. 2 milionów ludzi, przeważnie młodych. I to tu, między innymi, kryła się tajemnica fenomenu masowego poparcia Platformy przez młode pokolenie: ci, którzy nie uwierzyli w obiecany przez nią Polish Dream, po prostu uciekli.


Oprócz tego wcale niemała była grupa ludzi – „starego” elektoratu partii prawicowych z lat 90-tych – która, niezależnie od tego, czy poradziła sobie z ekonomicznym wymiarem transformacji lepiej, czy gorzej, to nie akceptowała jej rezultatów, jako niesprawiedliwych w wymiarze symbolicznym i moralnym. Byli to ci, dla których zarówno nieukarane zbrodnie komunizmu, jak i nierozliczone uwłaszczenie nomenklatury wciąż pozostawały ważnym tematem.


Wszystkich wymienionych powyżej nie uwiodło marzenie, aby zostać „klasą średnią”. Po części dlatego, że nie wierzyli w możliwość jego realizacji, ale po części też, jak sądzę, dlatego, że wymagało to zmiany i porzucenia dotychczasowej tożsamości. Można ich określić jako „malkontentów transformacji” i to do nich skierował swoje przesłanie PiS. Również akceptując Wałęsę jako symbol, tyle że o odwróconym znaku, symbol negatywny. W opowieści Kaczyńskiego cała transformacja była jednym wielkim szwindlem, spiskiem zawiązanym nie tyle przy Okrągłym Stole, co gdzieś pod nim – w Magdalence, w sieci niejasnych układów, zrodzonych przez uwłaszczenie nomenklatury. Wałęsa staje się symbolem tego wszystkiego, jako człowiek, który od początku udawał: był liderem „S”, ale tak naprawdę był agentem; zaś podczas swojej prezydentury zdradził po raz drugi: porzucił program przyspieszenia, umożliwiając tym samym powrót (post)komunistów do władzy. Co więcej, teraz został sojusznikiem Tuska, Tusk zaś przecież ponosi odpowiedzialność właśnie za to, że nie udało się dokończyć walki z „układem”. A przez to wszystkim słabszym żyje się źle. Rządy Platformy są więc w istocie kontynuacją rządów postkomunistów.


Narracja ta była w dużej mierze przeciwskuteczna i to jej właśnie zawdzięczał PiS piętnastopunktowy dystans dzielący go w sondażach od Platformy. „Gołym okiem” widać było bowiem, że jej rządy nie są tożsame z rządami Leszka Millera. Mechanizmy kapitalizmu politycznego osłabły, wzrosło bezpieczeństwo, poprawiła się w niektórych obszarach jakość usług publicznych. Dopóki PO spełniała swoje obietnice (czy raczej: dopóki spełniały się one same), program ten był skuteczną gwarancją pozostawania PiS w opozycji. Nie zmienia to faktu, że malkontenci transformacji istnieli naprawdę (choć było ich mniej niż beneficjentów), i że zmiany wywołane wejściem do UE – niewątpliwie korzystne – nie przełożyły się na dobrobyt powszechny. PiS – mniej lub bardziej świadomie – postanowił skupić się na wzmacnianiu więzi z pokaźnym elektoratem zdobytym w wyborach 2007 r. i czekać. Miał na tym polu znaczne sukcesy, partii Kaczyńskiego, mimo niepowodzeń wyborczych, udało się bowiem uruchomić proces, który długofalowo miał zmienić zasady rządzące polskim systemem partyjnym.


(Fragmenty książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)


#polityka #czytajzhejto #historia

6b332ebc-aa7f-4064-a0fd-3dfc44629248
dzangyl

Dobry fragment. Ciekawa analiza, dobrze się to czyta.


Człowiek tęskni do tych czasów gdy nic się nie działo. Może one kiedyś wrócą.

Zaloguj się aby komentować

inty

Ciekawe jaka posadę dostanie Szefernaker

starszy_mechanik

Zbajerował wszystkich „patriotów”

Zarieln

@JapyczStasiek ale o co chodzi

06e250d0-73be-4138-b755-3b8341722c35

Zaloguj się aby komentować