#rowerowyrownik

134
3298

193 865 + 2 + 2 + 23 = 193 892

Po pierwsze dzięki za udział we wcześniejszej ankiecie ;) sakwy są na tyle wysokie, że jednak niżej będzie lepiej.


Dziś wyskoczyłem z kumplem, który kupił sobie nowy rower. Tempo spokojne ale poznałem takie uliczki i skróty w Sopocie o których nie miałem wcześniej pojęcia ;)


Przy okazji przetestowałem nową podsiodłówkę o pojemności 15 litrów pod bikepacking. Do środka zapakowałem ciuchy w kompresyjnym worku, który jest świetnym rozwiązaniem. Podczas jazdy ani przez chwilę nie czułem, że mam dodatkowy ciężar.


#rower #gravel

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

98e75e4c-25e5-4065-8697-328116ac6cc3
onpanopticon

@Gilgamesh Biedny rower, on jeszcze nie wie co ten byczek Gilgamesh ma w planach

Gilgamesh

@onpanopticon haha, oj nie wie

wonsz

rzy okazji przetestowałem nową podsiodłówkę o pojemności 15 litrów pod bikepacking

to ja tylko przypomnę o czym @nobodys mówił przy okazji tamtej ankiety - za pisiont złotych masz stabilizator podsiodłówki, montowany do siodła, na który jeszcze możesz bidony powiesić, i robi to robotę - jeździmy z kumplem po wędliny do podwrocławskiej wsi i jak zapierdolisz kilka kilo do takiej podsiodłówki to jest różnica.

1419d042-c8b7-41a6-b183-3190734de8d9
nobodys

Tak jak @wonsz pisze stabilność podsiodłówki bardzo się poprawia (chociaż upycha ją się wtedy bardziej do tyłu niż na boki) @zed123 @Gigamesz gdyby ktoś potrzebował to mam coś takiego razem z uchwytami do bidonu do oddania za koszt przesyłki paczkomatu (gdyby ktoś był chętny to musiałbym sprawdzić jaki rozmiar). Kupiłem w 2021 roku ze strony sakwy-na-rowery i jest to poprawiona wersja, stalowa. Wiadomość od właściciela firmy:


Witam. Mamy już nowy uchwyt pod siodełko bardzo podobny do wcześniejszego tyle że stalowy nie z aluminium które czasami pękło, ten jest na lata


Nie robię już długich tras rowerem, więc dodatek leży tylko schowany w piwnicy. Dodatkowo uchwyty na bidony są z trochę wyższej półki niż te na zdjęciu, bo wcześniejsze (aluminium) potrafiły pękać. Całość trochę waży, ale na długich wycieczkach np. 200km+ nadal dużo ułatwiało.

a8dbb24b-cf7a-4bc6-af41-0d0fe0ad1be7
bca44aff-60b7-45c4-b06c-64ea1f45d029
pingWIN

@Gilgamesh fajny jest ten Nyk, jak kolega póki co ocenia? Widać już potencjalne problemy jakieś?

Gilgamesh

@pingWIN dopiero wczoraj przyszedł coś strzela, jakby z napędu, myślałem, że jak zmienia przerzutki ale nie, tak z dupy po prostu, będzie musiał obserwować. Przed nim i tak jeszcze przegląd zerowy.

fonfi

@Gilgamesh a może sztyca karbonowa strzela. Ja w swoim nowym Giantcie wymieniłem support i pancerze zanim ktoś mądry w internetach podpowiedział mi, że może to sztyca bo sklep przy składaniu pasty nie dał. Nawet serwis Gianta tego nie wydumał. No i problem strzykania wraca mniej więcej co rok i trzeba wyjąć, wyczyścić, nasmarować pastą do carbonu i dopiero cisza. (Chociaż ostatnio klin do sztycy się już wyrobił i grubsze akrobacje odchodziły, żeby się tych trzasków pozbyć)

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

193 621 + 110 = 193 731


Dzisiejszy wypadzik #gravel


Kolega @WysokiTrzmiel stwierdził wczoraj, że najlepszym miejscem na Jurze do hejtopiwa byłaby Góra Zborów. No to sobie pojechałem na tę górkę przypomnieć sobie jak tam ładnie ;) Rower jakoś wtargałem, bo podejście jest strome nawet na nogach.


Trochę dzisiaj przesadziłem z trasą i za bardzo mtb wyszła. W wielu miejscach na pewno nie powinienem zjeżdżać, bo skacząc po kamieniach więcej byłem w powietrzu niż na gruncie, więc hamulce też nie działają... co przy stromiznach nie było ciekawe. Po drugim razie gdy prawie wpadłem w drzewo, darowałem sobie. I parę razy zamiast zjazdu, było znoszone przez najgorsze fragmenty. Mtb też nie byłbym tutaj taki pewien. W tych rejonach same górale i raczej znosili.


Tak czy owak, bardzo fajnie ;) Polecam miejsce i Pan Wysoki Trzmiel ma rację, fajna miejscówka żeby walnąć ognicho :D


Lipiec - 1315km


<br />

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

16de67d5-98a3-4dfd-9d7c-edab1e6acefa
WysokiTrzmiel

Do głowy by mi nie przyszło pchać się tam z rowerem.

Ale i tak kciuk w górę

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

193 055 + 38 = 193 093

#rowerowyrownik #rower


Tak to jest umówić się z @Zielonywewszystkim na lajtowe 20km, bo w planach dzisiaj jest powtórka #bieganie 7km albo i 10 jak nogi poniosą. 20km strzeliło jak kręciliśmy kółka wokół zbiornika. A trzeba jeszcze wrócić.

Następnym razem umawiam się na 10km, a i tak wyjdzie 25.

667c8291-f30e-4b2d-a1d6-4118266ad874
Precell

średnie tętno przy takiej średniej prędkości?


to musiał być strasznie trudny teren

myoniwy

@Precell Wiatr, prawie cały czas pod wiatr, mimo że kierunek jazdy się zmieniał.

Średnia prędkość nie jest za bogata, ale nie szczędziliśmy się.


Może też być sytuacja że zawyża mi jakoś.

Bo jak jeździliśmy wokół zbiornika to mi pokazywało po 165 mimo to normalnie się czułem i gadałem nie mając zadyszki, a Zielonemu opaska pokazywała 145.

Może czujnik coś źle mierzy przez pot i włosy jak u małpy.

emdet

@Precell jestem w stanie mieć średnie 165 podczas przejażdżki po płaskim lesie i asfalcie. Nie u każdego zakresy tętna są takie same.

Zaloguj się aby komentować

193 011 + 44 = 193 055


Dzisiaj praca, a wieczorem deszcze, więc krótki przejazd szuterkami.


To skoro nie mam nic o trasie, to ciekawostka. Nasz rodzynek na tegorocznym Tour de France, nie tylko urodził się w tym samym roku co ja, nie tylko urodził się na tym samym zadupiu co ja, ale także jest moim kumplem z klasy ;) Drogi się oczywiście dawno rozeszły, ale zawsze miło gdzieś tam zerknąć jak sobie Kamil radzi. Także ma się te znajomości xDD


Lipiec - 1205km


<br />

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

b15342b6-0dcf-4f4e-a6fc-ead0147f7f8d
Ravm

Znajomy kiedyś zostawił rower oparty o żywopłot przed domem. Akurat zbierali gabaryty, znalazł rower na PSZOK bo gość ze smieciarki sobie odłożył, w szoku był czego to ludzie nie wyrzucą.

Zaloguj się aby komentować

192 805 + 206 = 193 011


#200km sprzed tygodnia, kiedy to pojechaliśmy z Pan @Mordi (。◕‿‿◕。) na niezbyt dalekie południe.


Pierwsze dziury i ujeby zafundowałam nam ja, bo zależało mi na kilku #kwadraty, które zdawały się być po drodze. Tym sposobem najpierw wylądowaliśmy na długiej brukowanej drodze zakończonej piachami (tam odpuściłam i zawróciliśmy), a następnie pod bunkrami w Podborsku. Do bunkrów dojechliśmy drogą , która składała się po równo z szutru i asfaltu, i trudno powiedzieć co było uzupełnieniem czego. Wyjechaliśmy natomiast po betonowych płytach - im dalej, tym gorszych. Czasu na zwiedzanie nie było, tylko szybki postój na zrobienie zdjęć i ucieczka przed wyjątkowo natrętnymi owadami. Reszta trasy miała być o wiele łatwiejsza i początkowo nawet była.


Na pierwszy popas w Tychowie dojechaliśmy drogą wojewódzką nr 169. Złapaliśmy trochę wiatru w plecy, na drodze spokój, jakieś nieliczne osobówki, za to motocykli - mnóstwo. Kawałek za Tychowem zjechaliśmy z DW, a mnie coraz bardziej zaczął dokuczać wiatr w mordę i ciepełko zdecydowanie większe niż lubię. Przejeżdżaliśmy sobie przez kolejne wsie i przejazdy kolejowe (trasa co chwilę przeskakiwała przez linię nr 404), Mordi zadowolony, a mi się dłużyło, bolało i żałowałam, że nie zostaliśmy na DW, żeby dojechać prosto do Bobolic.


Kilkanaście zapadłych wsi, dziurawych i wyboistych dróg później w końcu i tak tam dojechaliśmy, a na miejsce najdłuższego planowanego postoju wybraliśmy wspaniały bobolicki rynek w zaawansowanym stadium betonozy. Jeszcze nim wyruszyliśmy w dalszą drogę, zerwał się wiatr z przeciwnego kierunku niż dotąd, żeby nadal wytrwale wiać nam w mordy. Wspaniale. xD Do tego ciąg dalszy dróg w stanie wskazującym na zużycie.


Na pierwsze oznaki cywilizacji w postaci nowej, równej nawierzchni natrafiliśmy dopiero kawałek przed Cetuniem (ok. 50 km przed końcem), ale na tym etapie i tak było mi już wszystko jedno. xD Pomimo mojego nie najlepszego stanu (napie*dalało mnie już chyba wszystko, co mogło) postanowiliśmy, że jedziemy zgodnie z planem i nie skracamy. Bliżej domu tempo zrobiło się nawet bardziej żwawe, chociaż finalnie dojechaliśmy i tak sporo później, niż przewidywałam. Może i wszystko mnie bolało i byłam wykończona, ale za to następnego dnia się rozchorowałam. xD Drugie 200 km w tym roku i najgorsze w życiu zaliczone. ᕦ( ͡° ͜ʖ ͡°)ᕤ


Max square: 14 x 14

Max cluster: 467 (+2)

Total tiles: 3280 (+43)


#rowerowyrownik #rower #szosa

0059f9c2-456b-475a-9794-bb2cd1d446b8
7917d43c-b7c5-49a9-8805-062f112ac8ad
Amhon

@vvitch piękny czas, zazdro. Ja może za 3 tyg trzepnę sobie 200 km

Mr.Mars

@vvitch Niesamowite!


Swoje 120 km z przed kilku lat, będę pamiętał do końca życia, że względu na ból.

Marsjanim

Kiedyś zrobiłem 200km (ale na płaskim terenie) to myślałem że się zesram. Wracałem już pociągiem.

Zaloguj się aby komentować

starszy_mechanik

A daj pan spokój co się w Gdańsku odpierdala przez ten most to głowa mała

Trasę którą powinienem pokonać w 10 minut jechałem ponad godzinę bo dwie p⁎⁎dy na moście wantowym się zderzyły

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

192 600 + 107 + 24 = 192 731


Wczoraj krótko po kebsika i dzisiejsza stówka po pagórkowe #kwadraty #gravel


W końcu jakoś znośnie do pokręcenia. Przewyższenie przypadkiem, ale prawie idealnie wstrzelone :D


Po górkach jeździ mi się znacznie przyjemniej niż po płaskim. Jedyne co to nieznane tereny i trasa pod kwadraty sprawiło, że w wielu miejscach się nie poszaleje na zjazdach. Kręte wszystko, nie wiadomo co za zakrętem. Raz się przekonałem i mini gleba wpadła. Kaseta piach mieliła z godzinę. No i też kilka miejsc gdzie musiałem się wycofać w trakcie, bo wyszło że droga nie na gravela - trudne typowe gładkie jurajskie kamienie poukrywane pod piachem, w kompletnych ujebach. Ale na bank podjadę tutaj mtb, bo pod górala nadal trudno, ale kusząco. Zwłaszcza przy takich widoczkach.


Lipiec - 1161km



<br />

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

303cfa1c-46fa-4f78-b78b-4c902fcd2dc9
onpanopticon

@WysokiTrzmiel bingo! twoja okolica?

WysokiTrzmiel

@onpanopticon Niemal, bo to zaledwie pięćdziesiąt kilometrów XD

Ale znam, bo Jura to moja miłość. Od kilku lat rzadko bywam, ale było się tu i ówdzie.

Zaloguj się aby komentować

192 576 + 24 = 192 600


Szybka traska, bo późno wyjechałem. Udało się całkiem całkiem fajną kadencję utrzymywać (90-95) i zrobić średnią 84. Przynajmniej wg wahoo. No właśnie - komu ufać? Wahoo podaje, że średnia kadencja 84 i średnia prędkość 21,2km/h, a strava podaje średnią kadencję 83 i średnią prędkość 21,1km/h. Wiadomo, nie są to duże różnice, ale jednak są i się zastanawiam co powinno mieć realniejsze wartości.


#rowerowyrownik #rower #gravel

f59483d0-6065-467d-bd02-3ec3f8848c5d
83b2576b-17e6-4308-9965-9921c3fd7d49
Furto

Jeśli wahoo masz podpięte do czujnika, to jemu w kwestii prędkości. Nie zawracaj sobie jednak głowy takimi różnicami, równie dobrze to może wynikać z zaokrąglenia.

pingWIN

@Furto korzystam z czujnika kadencji podpiętego do wahoo, te dane przesyła do stravy, więc nie powinno być różnic w teorii. No i czasem dochodzi czujnik HR podłączony do wahoo, ale jego nie używam na godzinne trasy

onpanopticon

@pingWIN tutaj raczej zaokrąglenia danych. Problem by był gdyby się to różniło o więcej niż 1/0,1. Bo wahoo rzecz jasna śle też track gps i czasami jest problem w synchronizacji tych danych i jest większy rozjazd, ale to w kwestii prędkości. Chociaż kadencje też mogłoby podać inną, jeśli ucięłoby ci trasę o metry. Bo odległość masz dokładnie taką samą?

Zaloguj się aby komentować

192530 + 2 + 2 + 2 + 2 + 38 = 192576


Pierwsza jazda od tygodnia, w dodatku dosyć rekreacyjna. Czemu? Sezon bez urazu, to sezon stracony. Idąc spać po ubiegłotygodniowej, poniedziałkowej orce, bolały mnie całe nogi. Rano pozostał już prawie wyłącznie ból ścięgna znajdującego się pod kolanem, od zewnętrznej strony łydki. Próbowałem się go pozbyć maściami chłodzącymi, żelowym kompresem i ibupromem. Czy dało to pożądany efekt? Czas pokaże, ale nie wiem czy przerwa nie była zbyt krótka. Zwłaszcza, że po piątkowym basenie, a szczególnie pływaniu żabką, znowu coś tam nie grało. Pozostały mi 3 ambitniejsze cele na ten sezon, z czego 2 przypadają jeszcze na lipiec, potem mogę się regenerować.


#rowerowyrownik

6634a5fb-2a90-4058-b4bc-65590bb33630

Zaloguj się aby komentować

192 392 + 148 = 192 530

Klagenfurt - Maribor doliną Drawy. Absolutne gravelowe piękno, trasa łagodna, górki dopiero na sam koniec, mój kolega który przyjechał z plaskopolski spoko dawał radę. Jeśli trasa wiodła drogami to takimi, którymi nikt nie jeździ, za wyjątkiem kawałka trasy D1 przed Mariborem, która wybraliśmy celem "szybciej bo burza"; akcja się udała, lać zaczęło 10 minut po przyjeździe


#gravel #rower #rowerowyrownik

1f60c0c9-ead9-4bad-be0e-06ed647beb17
b30ff738-32d1-41fb-b316-88cdce0604eb
55df04be-4e94-46e7-92d2-f1d407316799
4d4658c6-3859-4f72-8f31-23af2481fa13

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry się z Państwem,

Tym razem, z uwagi na fakt, że w bieżącej edycji #naopowiesci wszystkie chwyty są dozwolone, to zupełnie nie miałem już problemów i rozterek czy kolejną "przygodę" rowerową umieścić pod tagiem #rower czy #zafirewallem . Dlatego, bez zbędnych wstępów, dodam jeszcze tylko dla formalności cyferki do #rowerowyrownik :


192 365 + 243 = 192 608


i zapraszam Państwa do relacji z 243 kilometrów jazdy rowerem.


--------------------


Gitara


To były 243 kilometry. 243 nudne kilometry. Nie wiem, czy da się napisać coś ciekawego o 243 kilometrach nudy, co nie znaczy, że nie spróbuję. Zapraszam.


Dość istotną rolę w poniższej historii odegrał kolega, który - na potrzeby tego opowiadania - umówmy się, że ma na imię Paweł. To, że przypadkiem faktycznie tak ma na imię nie powinno w takim razie stanowić problemu. Ale skoro jest to relacja z jazdy rowerem to naturalne jest, że oprócz Pawła równie istotna jest… gitara.


Wszystko zaczęło się jakieś dwa tygodnie temu, kiedy w fabryce gruchnęła informacja, że będziemy się integrować. Na kajakach będziemy się integrować. Wiadomo, że do kajaków potrzebny jest jakiś zbiornik wodny. Najlepiej rzeka. Z uwagi na fakt, że zespół rozrzucony jest właściwie po całym kraju, to żeby wszyscy mieli tak samo daleko (poza jednym kolegą, który akurat złośliwie mieszka pod Chęcinami) wybór padł na Nidę, z noclegiem w ruinach (w tej odrestaurowanej części ruin) zamku w Sobkowie. Województwo świętokrzyskie, powiat jędrzejowski. 


Plan integracyjny był prosty jak drut i składał się zasadniczo z dwóch punktów:


  • kajaki i alkohol w czwartek

  • kac i powrót do domów w piątek


Jednym słowem: klasyka.


Ale w tym miejscu historii pojawia się on. On, czyli Paweł.

– Fonfi, a może byśmy wrócili rowerami?

– Tak!

– Długo Cię nie trzeba namawiać.

– Tak.


W ten sposób powstał drugi plan, doszczegóławiający (w ogóle istnieje takie słowo? - bo mi Word podkreśla) ten poprzedni w zakresie powrotu. Jako że Paweł mieszka w Krakowie, a z Sobkowa do Krakowa jest całe 120 kilometrów, zapowiadał się leniwy, towarzyski “caffé ride” przez urokliwe okolice województw świętokrzyskiego i małopolskiego. Z „happy endem” w postaci 20-kilometrowego odcinka WTR (Wiślanej Trasy Rowerowej). Nie pozostało nic innego jak przezornie, z wyprzedzeniem, zarezerwować sobie bilet na pociąg z Krakowa do Warszawy z miejscem dla roweru.


10 lipca, w czwartek, z samego rana, z rowerem, spakowaną sakwą, biletem w ręku (chociaż tak dokładnie to w telefonie) wsiadłem do samochodu kolegi (nie Pawła) i pojechaliśmy się zintegrować. Na miejsce dojechaliśmy jako jedni z pierwszych więc witaliśmy kolejno zjeżdżających się ludzi, w tym ekipę z Krakowa.


Paweł wysiadł z samochodu, podszedł do bagażnika, a ja radośnie, jak labrador w błocie, podbiegłem, żeby pomóc mu z rowerem. I przeżyłem szok. Roweru nie było. Nie było go w samochodzie, nie było go też na samochodzie, ani nie było go nawet pod samochodem - wiem, bo na wszelki wypadek sprawdziłem. 


Była za to gitara.

– Paweł, to nie jest rower!

– Nie.

– To jest gitara.

– Brawo!

– Zdajesz sobie sprawę, że na gitarze ciężko Ci będzie dojechać do Krakowa?


Okazało się, że w wyniku szeregu nieporozumień i nienachalnej znajomości kalendarza, ktoś zaplanował Pawłowi spotkanie z klientem akurat w dzień naszego powrotu. Paweł oczywiście rozważał przez jakiś czas opcję podłączenia się do telekonferencji w trakcie jazdy na rowerze. Jednak a) po pierwsze - sapanie i rzężenie mogłoby zostać przez klientów zauważone i niekoniecznie dobrze odebrane, b) po drugie - pozostawała kwestia zamocowania laptopa do kierownicy na potrzeby prezentacji. Zaważyło zwłaszcza to drugie. W konsekwencji całkowitego braku dostępności tego typu uchwytów na rynku – wygrała wspomniana gitara.


Kajaki, jak kajaki – o nich pewnie można by było napisać odrębną historię. Z kolei integracja, też jak integracja. Ten się spił na wesoło, tamten na smutno, tamten do nieprzytomności.


A to wszystko przy dźwiękach tej cholernej gitary.


Kolejnego dnia wyjazd do Krakowa zaplanowałem mniej więcej między 8:00 a 9:00 rano, dzięki czemu miałem się porządnie wyspać. Oczywiście - jak na złość - obudziłem się już o 6:00, na długo przed budzikiem. Starzy ludzie tak mają, że wstają skoro świt. Podejrzewam, że jest to element ewolucji i w pewnym wieku naturalnie przystosowujemy się do wczesnego wstawania, bo to w kolejkach do przychodni gwarantuje miejsce przed słabszymi osobnikami.


Skoro już się obudziłem to postanowiłem się też umyć i ubrać. W ten sposób już o 6:30 stałem przed hotelem wdychając rześkie, poranne powietrze. Bufet otwierali dopiero o godzinie 9:00, więc - w ramach śniadania - zakupioną poprzedniego dnia owsiankę zagryzłem lekko czerstwą jagodzianką i właściwie byłem gotowy do drogi. Nie budząc nikogo (co, mając na względzie uprzedni wieczór, i tak skazane byłoby na porażkę) wsiadłem na rower. Wyjechałem przez bramę i wiedząc, że do Krakowa mam się skierować na południe, zaskoczyłem sam siebie skręcając na północ. No dobrze, trochę z tym zaskoczeniem konfabuluję, bo gdzieś - w tak zwanym międzyczasie - przeszła mi przez głowę myśl, że skoro i tak jadę sam, to po co do Krakowa jak można od razu do Warszawy. Myśl ta zostawiła nawet swój ślad w postaci przygotowanej trasy w nawigacji.


Nawigacja ta, już po kilku pierwszych kilometrach kazała mi zjechać w szutrową drogę wzdłuż nasypu kolejowego, która miała skrócić wycieczkę o parę kilometrów. Szuter, owszem - był. Miejscami. Tam, gdzie akurat nie było piachu po obręcze. Dzięki czemu zamiast jazdy mogłem rozkoszować się porannym spacerem.


Jak tylko udało mi się dotrzeć do bardziej utwardzonej nawierzchni jazda nabrała bardziej rozsądnego tempa. Rozsądnego na tyle, na ile pozwalały podjazdy przed i w samych Chęcinach, gdzie postanowiłem uzupełnić uprzednie skromne śniadanie i zaopatrzenie. Zjedzona (tym razem świeża) drożdżówka i banan, oraz dwa kolejne na zapas, spowodowały, że świat nabrał barw. I dla jasności - nie były to nasze narodowe odcienie szarości.


Przez kolejne dwadzieścia kilometrów nie działo się nic wartego uwagi. Ot na zmianę pod górę i na dół, dość silny boczny wiatr (wiadomo – kieleckie) nie pomagał, ale też specjalnie nie przeszkadzał, ciemne chmury straszyły z oddali perspektywą zmoknięcia, a ja mogłem się cieszyć wspaniałymi widokami jakie oferowała okolica.


Aż nagle, na 36 kilometrze nawigacja kazała skręcić na skrzyżowaniu w prawo i moim oczom ukazał się podjazd. Ale nie jakiś tam podjazd, jakich minąłem już kilka. Tamte to mogły mu co najwyżej za wypłaszczenia robić. Ten podjazd ciągnął się po horyzont i ginął gdzieś w górze we mgle. Chociaż mogłem odnieść tylko takie wrażenie przez okulary, które zaszły mi z wrażenia parą. 


Zaatakował od razu. Nawigacja rozbłysła czerwonym alarmem, wyświetlając 15% nachylenia. W rozpaczliwej próbie obrony klikałem szaleńczo manetkami, żeby dobrać odpowiednie do walki przełożenia. Łańcuch przeskakiwał w zawrotnym tempie jednak już po chwili zazgrzytał przeraźliwie, informując mnie, że zakres się skończył. Tę walkę przegrałem zanim na dobre się zaczęła. Nie pozostało mi nic innego, jak wspinać się w zawrotnym tempie kilku kilometrów na godzinę, sapiąc i rzężąc niczym zarzynane zwierzę, aż okoliczne psy, których codzienną rozrywką jest podgryzanie kolarzy po kostkach, uciekły skowycząc. Mógłbym przysiąc, że podjazd ten ciągnął się przynajmniej dwadzieścia kilometrów. Jakież było zatem moje zdziwienie, kiedy wdrapawszy się ostatkiem sił, z mroczkami przed oczami i smakiem wstępnie przetrawionej jagodzianki w ustach nawigacja pokazała, że przejechałem niecałe dwa. Nagrodą była jednak wspaniała panorama na okolicę i, jak to po podjazdach bywa - długi zjazd.


Takich zjazdów, zresztą było jeszcze kilka. Na jednym z nich, w miejscowości Hucisko przed Stąporkowem, przez chwilę nieuwagi, rower rozpędził się nawet do szaleńczych 60km/h co przeraziło nie tylko mnie (boję się takich prędkości) ale i pana policjanta z „suszarką”, który mierzył prędkość, schowany za płotem przed samą tablicą wyznaczającą koniec obszaru zabudowanego. Trzymając się kurczowo kierownicy, skupiony na najbliższych kilku metrach asfaltu pochłanianych przez przednie koło, zdążyłem tylko kątem oka zauważyć przedstawiciela władzy, który potrząsał radarem i chyba z niedowierzaniem wpatrywał się w wynik pomiaru.


Po stu kilometrach powoli dojeżdżałem w moje rodzinne strony - okolice Wolnego Miasta Radom. Nieznośny ból zadka i lekkie ssanie w żołądku przywołały natrętną chęć zajechania do mamusi na obiad i kontynuowania wycieczki w mniej lub bardziej wygodnym fotelu PKP. W celu przegonienia tych głupich pomysłów, pomachałem energicznie ręką przed swoim nosem. Stojący na mijanym przystanku młody chłopak odmachał lekko zdziwiony.


Przytyk, który znajdował się na 120 kilometrze, czyli praktycznie w połowie trasy, wydał mi się idealnym miejscem na pierwszy postój, uzupełnienie kalorii i zapasów, które zdążyły się uszczuplić o wszystkie zakupione wcześniej banany, batona proteinowego, żel energetyczny i jeden bidon z izotonikiem. Do wyboru był kebab, kebab albo pizza. Pomimo, że akurat wypadał Światowy Dzień Kebaba postawiłem na pizzę. A dokładnie na zapiekankę. Ale w pizzerii.


Pizzeria okazała się malutkim lokalem, z jednym stoliczkiem, który głównie obsługiwał zamówienia na wynos. Usiadłem więc w kąciku, podłączyłem nawigację do powerbanka, żeby się trochę podładowała i wiercąc się na twardym krześle cichutko sobie cierpiałem w oczekiwaniu na posiłek.


Zapiekanka, choć była to najprostsza z możliwych jej wersji, smakowała mi jak żadna inna do tej pory. Zjadłem, popiłem napojem gazowanym jednego z popularnych producentów, nazwy którego nie wymienię, bo nie zgodził się zapłacić za reklamę. I tu pojawił się malutki problem. Ilość spożytej kofeiny, protein, chemii i zjedzona w pośpiechu zapiekanka wywołała u mnie gwałtowny proces trawienny i tak zwaną potrzebę. Jednak w lokalu nie było toalety. A przynajmniej takiej dla gości. Co gorsza ani obsługa lokalu, ani pobliskiego sklepu, w którym zakupiłem kolejne banany i napoje, nie potrafiła mi powiedzieć, gdzie mógłbym taki przybytek znaleźć. „No nic – rozejdzie się po kościach” pomyślałem i na wszelki wypadek dokupiłem paczkę chusteczek higienicznych.


Z kolejnych trzydziestu kilometrów pamiętam niewiele. Właściwie to pamiętam tylko mocno zaciskane pośladki. Okazuje się, że stacje benzynowe na bocznych, lokalnych drogach są równie rzadkie jak rozsądek w komentarzach w internecie. Na szczęście wjechałem do Białobrzegów, gdzie zatrzymałem się na pierwszej napotkanej stacji benzynowej. Wpadłem do środka, gdzie sprzedawca tylko spojrzał na mnie, przestępującego z nogi na nogę i powiedział jedno słowo: “tam”, wskazując przy tym na drzwi do toalety. Po wszystkim nawet pieniędzy nie chciał, choć na drzwiach toalety wyraźnie było napisane, że płatna. Czyli są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie, którzy pomogą w potrzebie. Tej literalnej.


W tym miejscu dołączyli do mnie Maciek Okraszewski i Michalina Kowol – czyli podcast “Dział zagraniczny”. Podziwiając tereny “Mazowieckiej Toskanii” położone w okolicy Warki i Grójca (wraz z niesamowitym zatrzęsieniem idiotów w zdezelowanych “beemkach”, którzy wyprzedzali mnie z ogromną prędkością na grubość lakieru albo udawali, że mnie nie widzą jadąc na czołówkę) Maciek i Michalina szeptali mi do ucha dlaczego w Europie znikają listonosze, czemu Indie zmuszają obywateli do wegetarianizmu, wyjaśnili zawiłości egipskiego manualnego systemu recyclingu oraz poinformowali kiedy zostanie zniszczony Neapol. Przerwę zrobili sobie tylko dwa razy, kiedy musiałem wracać po zgubioną na grójeckich wybojach słuchawkę.


W okolicy Warki ponownie zagnieździła mi się w głowie myśl roztaczająca przede mną uroki podróży w PKP, a która to myśl - z racji, że jechałem wzdłuż linii kolejowej – mniej lub bardziej natrętnie towarzyszyła mi aż do samych przedmieść Warszawy, czyli do Piaseczna. Jednak powszechnie wiadomo, że najgorsza jest pierwsza setka, drugą jedzie się już nieźle, a trzecia i kolejne to sama przyjemność - więc przyjemności tej postanowiłem sobie już do samego końca nie odmawiać. Zresztą ostatnie kilometry umilały mi różne rozmowy telefoniczne.


Na sam koniec, już w samym centrum Warszawy, na Nowym Świecie zaskoczył mnie Marsz Wołyński, którego uczestnicy skutecznie blokowali przejazd, przez co zmuszony byłem skorzystać z ulicy Ordynackiej, której brukowana nawierzchnia zapewniła mi bezpłatny masaż prostaty akurat w momencie, kiedy zadzwonił do mnie Paweł i siedząc na miękkiej kanapie w Krakowie zapytał:

– Żyjesz?


A w tle, w słuchawce, słychać było gitarę…


----------

Dla porządku: 1803 słowa

4d866c69-2a40-4ae6-89a0-aad6e8082625
c2d4214b-69b7-42cc-af15-6a38360fd6c6
7e7a77fb-1f21-4f69-86e0-c8c0a0276702
8306cfff-c669-40f0-8e77-4d6d4ebcfa12
1a462115-0844-40c4-97be-9af6b3bd5246
vredo

@fonfi wszystkie chwyty są dozwolone, chwytaj mi sisiora

fonfi

@vredo Dawaj, wystaw a ja łapię!

vredo

@fonfi Tego się nie spodziewałem xd


Czekej, umyję luloka

fonfi

Generalnie jakby się komuś nie chciało czytać, to całość można podsumować takim TLDR:


Jeszcze kiedy byłem w Sobkowie, to był tam taki Paweł i on pomylił rower z gitarą. I potem miałem bilet na pociąg z Krakowa i po drodze do domu wtedy do Warszawy jeszcze pojechałem.


onpanopticon

Przeczytano


No jest k⁎⁎wa wysoko, no i Pan Paweł! Tylko jakiś dziwny z gitarą ( ͡° ͜ʖ ͡°) a miał skakać na rowerze.


i @fonfi po przejechaniu dystansu "ała k⁎⁎wa rzeczywiście, jak mnie wszystko boli" xD

df24af5b-c33c-443d-9f3b-68cd70fb9fb7
fonfi

@onpanopticon

 "ała kurwa rzeczywiście, jak mnie wszystko boli"

xD

Ale tak szczerze, to serio po 100km wszystko przeszło i poza nudą (zagłuszaną Działem Zagranicznym) to jechało się wyśmienicie. Aż pod domem smutno mi się zrobiło, że to już. Teraz 300, a później Gdańsk - Warszawa na raz.

onpanopticon

@fonfi To jest najfajniejsze w tym wszystkim Jedziesz, ciśniesz, dupa boli, nie chce się już trochę, jakiś deszcz, jakieś sranie, jakieś muszki, o nie, znowu podjazd, ło jak się ugrzałem, ło jak te debile jeżdżą, pieprze to, nie jadę już itp itd... 5 minut po zakończeniu jazdy - "ale zajebiście, pojechałbym dalej, następnym razem zrobię 2x tyle". xDD

Zaloguj się aby komentować

onpanopticon

@AdelbertVonBimberstein pewnie 400 metrów że stravy i zaokrągla wtedy w dół sztafeta

mirek1512

@AdelbertVonBimberstein tak taki falstart - nie chce mi się tego kasować bo i po co

Zaloguj się aby komentować

onpanopticon

@austrionauta uu, czekam na relację

pingWIN

@austrionauta jak się sprawdza Shakira? To jest alu czy stal?

austrionauta

@pingWIN bardzo dobrze, mam ją już 5 rok i wszystko świetnie działa. Rama alu

Gilgamesh

@austrionauta co to za sakwa na widelcu ? pojemna ?

austrionauta

@Gilgamesh 2x4 litry, akurat we dwie zmieściły się wszystkie ciuchy na 4 dni.

Zaloguj się aby komentować

192 069 + 67 = 192 136

Wybrałem się na swoją ulubioną ścieżkę nad Radunią a skończyło się totalnym przemoczeniem. Trzeba było porzucić zaplanowana trasę powrotną i gnać do domu najszybszą drogą.


Przy okazji, powinni montować jakieś wycieraczki do garmina, nie da się tego obsługiwać podczas deszczu xD już tęsknię za poprzednim licznikiem bez dotykowego ekranu ;)


#rower #gravel

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

1d7a5d71-ad1e-4d1e-a1d4-dd78a2c037a3

Zaloguj się aby komentować