To ja się wypowiem na ten temat od innej strony, bo jestem po lekturze paru książek o XIX w., które otworzyły mi oczy. Otóż zmiana podejścia do dzieci w połowie XIX wieku sprawiła, że ogólnie pojęta klasa wyższa (szlachta + burżuazja) zaczęła, uwaga, mieć mniej dzieci, ponieważ ludzie chcieli zwracać na nie większą uwagę, zamiast: urodzić, do mamki na wieś na karmienie, do szkoły z internatem i nara, dzieciaki są, ale jakby ich nie było. Więcej dzieci rodziło się w warstwach niższych (proletariat + chłopstwo), bo, uwaga: dzieci były potrzebne przez bardzo długi okres do pracy, a jak zakazano pracy dzieci (chyba na początku do 13. roku życia), to również przestały się przydawać i było ich mniej.
I potem na scenę wkracza... antykoncepcja. Kobiety wreszcie mogły same zdecydować, ile będą miały dzieci, z kim i kiedy. I nie, nigdy już nie wrócimy do czasów baby boomu, bo kobiety mają stosunkowo łatwy dostęp do antykoncepcji i to się nie zmieni, a jeśli ktoś spróbuje na to wpływać, to pewnie szybko zrezygnuje. Sama miałam jedną koleżankę, która miała ośmioro (!) rodzeństwa, ale to był ewenement w skali. Natomiast myślę, że w pokoleniu naszych dziadków i rodziców było takich dzieci znacznie więcej. Co więcej, znowu obserwujemy zmianę w stosunku do dzieci, bo ludzie zamiast zrobić, ubrać i wyżywić zaczęli zwracać na nie większą uwagę, a to wymaga również wysiłku.
Tak więc nie - więcej dzieci nie będzie.