Z żoną jesteśmy razem od 10 lat, od 5 lat jesteśmy małżeństwem, mamy 3-letniego synka.
Mamy dwa 15-letnie samochody kupione za gotówkę, mieszkamy w 45-metrowym, 2-pokojowym mieszkaniu wziętym na kredyt.
Nasze roczne dochody to nieco powyżej 100 000 zł. Ja jestem inżynierem, żona analitykiem. Dotychczas potrafiliśmy przy tym miesięcznie odkładać po 1000 zł na konto oszczędnościowe, PPK, plus jeszcze co miesiąc kupować krypto niezależnie od kursu, stosując się do zasad DCA.
Nie szastamy pieniędzmi, ubrania przeważnie kupujemy z drugiej ręki na Vinted. Staramy się jeździć na spontanicznie wycieczki po Polsce, co roku jeździmy na budżetowe wakacje w góry, czy ostatnio nad polskie morze.
Z każdym kolejnym miesiącem narasta we mnie frustracja, że nie będę w stanie zapewnić godnego życia dla mojej rodziny. Z każdym kolejnym miesiącem nasz budżet zaczyna się naciągać do granic możliwości, a oszczędności uszczuplać. Redukujemy wydatki do minimum. Patrzymy na nasze poduszki finansowe z coraz większą ochotą, by z nich podbierać, ponieważ coraz częściej w miesiącu finanse zaczynają się nie spinać. Czy tak to ma wszystko wyglądać?
Kolejne pokolenia nie będą mieć już niczego. I czy faktycznie będą szczęśliwi?
Mój ojciec w wieku 20 lat był jedynym żywycielem rodziny 2+1. Nigdy nie oszczędzał pieniędzy, bo nie miał takiej potrzeby. Mieszkanie kupił za 9000zł od znajomego, samochód zawsze kupował z salonu, co roku zabierał rodzinę na zagraniczne wakacje.
Dzisiaj każdemu z nas wmawia się, by walczyć o wykształcenie, ciągle się rozwijać, podnosić sobie poprzeczkę. W tym wyścigu szczurów nie ma już drogi powrotu. W tym świecie zaczyna brakować miejsca dla ludzi, którzy chcą wieść spokojne, godziwe życie.
Każdy musi być lepszy, chcieć bardziej i mierzyć wyżej.
Dochodzimy do punktu, w którym pielęgnowanie pasji będzie ekstrawagancją, na którą mogą sobie pozwolić wyłącznie elity. Gra na instrumencie, jazda na nartach, podróżowanie. Rzeczy, które były dostępne dla wszystkich, staną się w końcu nieosiągalne dla obecnej klasy średniej. Jak widzę ceny skipassów, czy biletów do kina, to mnie mdli. Mdli mnie świadomość, że życie w tym systemie to błędne koło, z którego może wyrwać cię szczęśliwy los, lub zarzynanie się dla kolejnych zielonych.
Kiedy słyszę, że kiedyś nie było chorób psychicznych, bo ludzi się nie badało, to mnie krew zalewa. Przy dzisiejszej presji codziennego życia ludzie wykańczają się na potęgę. Kto nie daje rady, podupada na zdrowiu, albo wali samobója. Kierownik z mojej firmy w wieku 38 lat jest już po dwóch zawałach. I zwierzył mi się przy piwie, że już nie daje rady.
W tych trudnych czasach życzę wam wszystkim wytrwałości. Nie jeden powie, że są to czasy wielkich możliwości. Jednak rzadko kiedy usłyszycie o kosztach uzyskania upragnionego szczęścia.
#pielkomezczyzn #wielkireset #polska #gospodarka
@SzalonyBombardier myślisz ze zarabiając 120k funtow w Polsce miałbyś 120k pln? Ja prdl skąd się wziął ten idiotyczny mit. Co ma waluta do tego, czy jakbyś był w Danii to miałbyś 120k koron czyli 60k pln? A w Japonii 120k jenów? Pensje w uk są średnio 2.2 raza wyższe, a nie 5.4 razy wyższe żeby tak przeliczać. To po pierwsze, po drugie nie łapiecie się na najwyższy prog - najwyższy jest do 150 a teraz od tego roku 125k funtow, na osobę, a nie na pare. Jeśli zarabiacie po 60k to znaczy ze ledwo łapiecie się na drugi prog wiec z waszej perspektywy płacicie stosunkowo średnie podatki. Teraz maja sytuacja - zarabiałem grubo ponad 150k - oddawałem ponad 40 proc całości w podatkach, do tego VATu nawet nie liczę ale to kolejne 20. Plus wszytko inne. Mieszkałem w Londynie, a te pieniądze w ale nie są tak duże w mieście gdzie byle dom kosztuje 1 milion funtow (20km od centrum) Przeniosłem się na tej samej pensji do polski, płace 12 procent. Zawsze śmieszy jak emigranci mysla ze w Polsce się zarabia po 2-4 k pln xD sprawdź sobie pensje np programistów w Polsce - 40-50k nikogo nie dziwią. Ale w Warszawie to kucharz potrafi wyciągnąć 20-25k a kelner 12-15