Skazani na Showszłyk
Noc ucieczki Andy'ego była jak sen – ciężkie chmury, deszcz lejący się strumieniami, huk grzmotów zagłuszający każdy dźwięk. Gdy pełzał przez cuchnącą rurę kanalizacyjną, wiedział, że dzieli go od wolności już tylko kilka metrów.
Gdy z wysiłkiem wychodził na zewnątrz, woda dudniła o ziemię tak mocno, że nie usłyszał kroków. Strażnicy, którzy patrolowali teren po nocnym alarmie, dostrzegli ruch w ciemności. Jeden z nich oświetlił latarką jego wychudzoną sylwetkę, umazaną błotem i fekaliami.
- Tam!- krzyknął.
Andy rzucił się do ucieczki, ale był zbyt wycieńczony. Kilka sekund później został powalony na ziemię. Uderzenia pałek wybijały rytm do tańca błyskawicom, a w głowie dudniło mu jedno pytanie: "czy naprawdę wierzyłem, że uda mi się oszukać Shawshank?".
Związany, wlokący się przez dziedziniec, poczuł triumfalny wzrok naczelnika Nortona. Ten nie powiedział nic- tylko lekko skinął głową. Jakby chciał przekazać: "Nigdy nie miałeś szansy".
Od tamtej chwili życie Andy'ego zamieniło się w długą, powolną torturę. Norton uczynił z niego swój symbol - przykład dla innych, co czeka każdego, kto pomyśli o ucieczce. Andy godzinami przepisywał nikomu niepotrzebne dokumenty, tylko po to, by następnego dnia zostały podarte. Bywało, że kazano mu czyścić latryny, w których cuchnący odór przypominał mu o nieudanej nocy ucieczki. Odseparowany od innych, osamotniony.
Najgorsze były jednak słowa naczelnika, wypowiadane z zimnym uśmiechem:
- Widzisz, Dufresne, Shawshank to twój dom. I choćbyś próbował pełzać przez tysiące rur, każda zaprowadzi cię tutaj.
Andy gasł z dnia na dzień. Zniknęła jego pewność siebie, spojrzenie, w którym kiedyś tliła się iskra pełna nadziei. Została tylko cisza i powolne godzenie się z losem.
Kilka miesięcy później strażnik znalazł go w celi - Andy powiesił się na prześcieradle przywiązanym do kraty. Obok, starannie złożona kartka.
List, który miał być jego ostatnim słowem.
---------
Przez lata kłamałem wszystkim. Byłem przekonany, że jeśli będę powtarzał tę samą wersję historii wystarczająco długo, sam w nią uwierzę. Ale nie da się uciec przed prawdą.
To ja zabiłem moją żonę i jej kochanka.
Nie z przypadku. Nie w afekcie. Zrobiłem to z zimną krwią, bo nie mogłem znieść myśli, że mnie zdradziła. Siedziałem godzinami w samochodzie, czekając, aż światła w jej domu zgasną. Kiedy wyszli razem na taras, wiedziałem, że muszę to zrobić. I pociągnąłem za spust. Raz, potem drugi. To była ulga, a jednocześnie pustka, która po chwili mnie pożarła.
Na sali sądowej udawałem niewinnego - bo łatwiej było wmówić sobie, że system się myli, niż przyznać, że to ja byłem potworem. Shawshank stało się moją sceną, na której odgrywałem rolę ofiary. Wszyscy uwierzyli. Nawet Red.
Prawda jest jednak taka: nie zasługuję na wolność. Moja kara nie polegała na cegłach i kratkach. Kara siedziała we mnie od pierwszej chwili, kiedy nacisnąłem spust.
Wierzyłem kiedyś, że nadzieja mnie ocali. Ale nadzieja to tylko kłamstwo, którym karmiłem siebie i innych. Tu, w Shawshank, zrozumiałem jedno: czasem więzienie jest dokładnie tym miejscem, na które się zasłużyło. A ja zasłużyłem na każdy dzień spędzony w tej celi.
Dlatego odchodzę. Bo wolność nigdy nie była dla mnie. Zostawiam wam tylko jedno - nie wierzcie w nadzieję. To najokrutniejsze z kłamstw.
----------
Kiedy Red przeczytał list, ręce mu drżały. Poczuł, jakby ktoś wyrwał mu serce i rzucił je do tego samego ścieku którym nie tak dawno brnął Andy. Wspomnienia rozmów, chwil, w których dodawał mu otuchy, nagle stały się ciężarem. Każde słowo, które kiedyś dawało sens, teraz brzmiało jak szyderstwo.
Bo Shawshank nie tylko więziło ciała. Shawshank więziło też wiarę. A Andy, którego wszyscy uważali za symbol nadziei, okazał się największym kłamstwem tego miejsca. I wtedy Red zrozumiał coś jeszcze. W Shawshank nie ma bohaterów. Są tylko winni i złamani.
#naopowiesci #zafirewallem #tworczoscwlasna #skazaninashawshank