#recenzjeperfum

14
222

Moja mama to osoba szanująca tradycje, a tak się składa, że jednym z tradycyjnych i regularnie spożywanych dań w mojej rodzinie jest klasyczny polski żurek. Mama przygotowuje go dosyć często, a ja jak zwykle zżeram podwójną porcję. Świetny gęsty bulion, kiełbaska, ziemniaczki, opcjonalnie chrzan dla pikanterii – mało jest zup które robią na mnie takie wrażenie. Pewnie teraz zastanawiacie się po co to piszę. Podczas dzisiejszej konsumpcji żuru, przypomniał mi się Frederic Malle Ravageur (rawa-żur hehe) którego ostatnio dosyć mocno testowałem. Zapraszam na wrażenia po 2 tygodniach używania.

Frederic Malle to marka nieposiadająca zbyt wielu hejterów a co za tym idzie – skądś się to bierze. Mimo, iż (wstyd się przyznać) nie znam zbytnio jego portfolio to Rava swoją zajebistością skłonił mnie do przetestowania reszty bestsellerów w bliżej określonym terminie. No ale jak to pachnie?

Ogólny „core” zapachu jest bardzo ciepły, otulający, ale absolutnie nie mulący czy zbyt ciężki. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że bez problemu może być używany wczesną wiosną czy późną jesienią. Ravageur otwiera się potężnym kopnięciem świątecznie pachnących przypraw takich jak goździki, anyż czy świdrujący cynamon. Niestety nie wyczuwam tu żadnej nuty białych kwiatów czy bergamotki w odróżnieniu od tego co podaje fragrantica. Czuję natomiast lekki lawendowy smaczek, który jednak bardzo szybko znika pod warstwą wcześniej wymienionych przypraw. Podczas całego cyklu trwania MR, można wyczuć świetnie wplecioną w kompozycję tonkę oraz wanilię, która przypomina mi tą z Nishane Ani. Gdyby nie fakt, że ten zapach bazuje na piżmie, mógłbym zakończyć recenzję, ale z racji że bazuje to zatrzymajmy się na chwilę. Fanem tej nuty nie byłem, nie jestem i pewnie nigdy nie będę, ale trochę przewąchałem i myślę, że nie będzie kontrowersyjną opinia, iż to jeden z najlepszych piżmowych syntetyków na rynku. Po prostu pachnie to za⁎⁎⁎⁎ście naturalnie, w końcowej fazie wręcz oddaje brudny klimat deermusk, co mnie akurat bardzo cieszy bo z tego co czytałem, niewiele zapachów jest w stanie to dobrze odtworzyć. Cała kompozycja jest zblendowana po mistrzowsku.

Parametry są przyzwoite, trwałość 8h+ przy wyraźnej, ale subtelnie narzucającej się projekcji to to co daje tym perfumom możliwość jednoczesnego nie zatrucia ludzi wokół i cieszenia się z każdego niuchnięcia tego aromatu. Do testów użyty był rocznik 2019, ale niestety wszystkie znaki na niebie mówią, że nowe wypusty MR są słabsze i ugrzecznione(swoją drogą – do c⁎⁎ja – czy naprawdę, nawet w tak szanowanych markach jak Frederic Malle muszą zachodzić reformy psujące legendę? Ehh) więc radziłbym zapisać sobie ten fakt przed dokonaniem zakupu w ciemno.


Pomijając ostatni aspekt mojego wpisu – to naprawdę za⁎⁎⁎⁎sty zapach! Przy odrobinie odwagi (z uwagi na brudny wydźwięk na co poniektórych) nada się na specjalne okazje i robienie na nich wrażenia zanim ktoś zdąży do ciebie podejść

Mocne 8/10

#perfumy #recenzjeperfum

81ecb84d-4c1f-4c3f-9a65-41680cff2686
testowy_test

@Lekofi znam vintage i nowy wypust (a nawet mam flakon nówki) i starszy był bardziej zwierzęcy i głębszy - było więcej przypraw i bardziej się zmieniał, ale szczerze to nówka mi siada tak samo i nie ma co szukać staroci.
Z FM bardzo duże reformy były w French Lover oraz Promise, w tych wypadkach lepiej szukać starszych rzeczy, ale całościowo marka trzyma poziom jak Serge Lutens czy Guerlain

Zaloguj się aby komentować

Wpadły mi przy okazji 3 próbki norweskiej marki Malbrum, wszystkie stworzone przez Delphine Thierry.


Wildfire

No chyba jednak nie. Nazwa Wildfire to mi się kojarzy z pożogą, żarem, dymem i śmiercią, czyli takie klimaty bardziej przystające do Beauforta. Tymczasem Wildfire częstuje nas fajnym, bo niesłodkim przyprawowym przyjemniaczkiem, któremu najbliżej to chyba będzie do Carner Megalium. Niby nie ma cynamonu, ale połączenie goździka, gałki muszkatołowej i innych przypraw z kadzidłem tworzy kompozycję na wskroś świąteczną. Podoba mi się, nie zaprzeczam, gdyż lubię takie przyprawowe kadzidlaczki, ale grzeczne to takie, niezbyt oryginalne i niestety bez pożogi.


Psychotrope

Maślane ciasteczka z metalowej puszki, która później służy za pojemnik na przybory do szycia, podane na trudnej do zdefiniowania drzewno-żywicznej bazie. Nawet ładne, ale nudne.


Tigre du Bengale

Znów coś mi się nie zgadza, miał być tygrys-bydlak, groźny zwierz, a zamiast tego jest kuchenny kardamon a’la Cerruti 1881 Bella Notte pour Homme z tytoniem, odrobiną labdanum i pełną garścią suchego drzewno-kakaowego norlibmabolu na tle z ambrowych molekuł. Tak średnio bym powiedział.


Ogólnie to nie jest źle, ale też nic nadzwyczajnego, czy ekscytującego. Spodziewałem się jednak czegoś ambitniejszego.

“Not great, not terrible” mógłby powiedzieć towarzysz Diatłow.


#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

9eba3552-f084-4dde-9eed-21ad1773d161
Lodnip

@saradonin_redux Czaiłem się kiedyś na tygrysa u Lucjana, dobrze że przetestowałeś, już się nie będę czaił

Zaloguj się aby komentować

#perfumy #recenzjeperfum


Ensar Oud - Santal Royale


...


Chyba se ktoś żarty robi ze mnie.


9,5/10


Trzeba było trzydziestu lat, by dojść do wniosku, że tamte koraliki z sandałowca to jednak był właściwy zapach.

pomidorowazupa

Pomijając przyprawowe otwarcie to jest to dla mnie najlepszy zapach sandałowca i chyba najlepszy zapach drzewny. Parametry lepsze niż nie jeden chemolany, co akurat jest dziwne bo każdy olejek sandałowy czy nawet chemiczny jego odpowiedniki były zawsze blisko skórne. Cenowo odlot, ale jeśli weźmiemy pod uwagę fakt że ma 80% koncentracji to robi się sensowniej bo płacimy praktycznie za sam olejek sandałowy z dodatkami. Z fajnych dodatków są tutaj cieliste aspekty piżma, trudno mi jednak powiedzieć czy to od samego sandałowca czy od właśnie ozima - stawiam na sandałowca bo jendka od piżma inaczej brzmią.

Zaloguj się aby komentować

Fascynujące


Jako pierwszy w tej przeogromnej kategorii był oczywiście MFK Baccarat Rouge 540. Naoglądalem się perfumowych influencerów z zagranicy (żeby nie było, że zza granicy). Wszyscy kochali BR540. Perfumowi influencerzy. Faceci. Niektórzy po 50-tce. Utrzymywali, że to jeden z ich ulubionych...


To było bardzo drogo jak na perfumy. Znając już starą prawdę, że Arab zrobi wszystko za 1/10 ceny, kupiłem odlewkę Lattafa Ana Abiyedh Rouge. Psiknąłem i było dziwnie. To było dla mnie coś totalnie nowego, magnetyzującego - choć odpychającego zarazem. Przedziwny zapach. Spsikałem nim firankę w pokoju i poszedłem spać. Przyśniła mi się dziwna historia. Wojna. Żołnierz (w tej roli ja) budzi się w lesie, twarzą do ziemi. Oszolomiony wstaje i widzi, że biegnie do niego z bagnetem inny żołnierz, w mocno pokrwawionym mundurze wrogiej armii. Udaje mu się jakimś cudem uniknąć śmiertelnego ciosu, a w toku walki udusić przeciwnika. Wtedy dostrzega, że to nie bagnet, tylko flakon, na ktorym widnieje napis...


Tak, właśnie. Takie gówno mi się przyśniło. Z dłoni wroga wyrwałem flakon i pośpiesznie oddaliłem się w stronę wsi. Czułem, pamiętałem, że była jakaś rzeź, przegrana bitwa. Cudem udało mi się zbiec; niewiele więcej pamiętałem. Spojrzałem na flakon w dłoni. Spod warstwy błota zmieszanego z zakrzepłą krwią oraz kawałkami liści, połyskiwały szkarłatne tony etykiety. Po zdrapaniu brudu ukazał się wiadomy napis: Baccarat itd. Rozpyliłem małą porcję zapachu w powietrze. Obolałe, wyczerpane ciało w jednej chwili jakby przestało istnieć. W tamtej chwili byłem tylko ja i ten zapach: najpiekniejszy, jaki w życiu poznałem. Zupełnie nie pasujący do śmierci, do tej przeklętej, bezsensownej wojny, którą i tak przyjdzie nam wszystkim przegrać. Pomyślałem o niej, skrytej pod jedną w wiejskich strzech, czekającej w trwodze na werdykt nocnej bitwy. Na nasz powrót. Czułem, że wieś już od dawna wie o naszej klęsce. Najpewniej wróg w tym momencie oblewał już benzyną ściany wiejskiego spichlerza by podpalić go wraz z garstką pozostałych mieszkańców, zamkniętą wewnątrz. Z tymi, którzy nie byli w stanie walczyć: kobietami, dziećmi, starcami (wtedy nie było jeszcze seniorów - ci powstaną dopiero w roku 2020, czyli jakieś 80 lat później)


Nigdy nie dałem jej czegoś tak pięknego. Siły opuszczały mnie z chwili ma chwilę. Musiałem jej to dać.


Nawet nie zdążyłem wyjść z lasu, a gdy usłyszałem, że od strony wsi biegną ludzie z psami. Znajome mi głosy mężczyzn wykrzykiwały nazwiska - a wśród nich również moje - oraz hasła typu: "znaleźć tych zdrajców", "zabić wszystkich". Zawróciłem więc i rzuciłem się do ucieczki. Nie posiadając broni, nie miałem żadnych szans na ujście z życiem. Poza tym czułem, że nie wytlumaczyłbym im, dlaczego przebrano mnie w mundur wroga i puszczono bezbronnego w okolice wioski.


Przedzierając się przez chaszcze, potykając o konary, resztką sił dostrzegłem w pewnej chwili podnoszącego się z ziemi żołnierza obcej armii. Oszołomiony, półprzytomny, spojrzał na dłoń zaciśniętą na flakonie z napisem "Baccarat". Jego mętne oczy w jednej chwili zapłonęły z przerażenia.


Byłem pewny, że nie przeżył starcia ze mną. Wyciągnąłem dłoń, żeby go uspokoić. To nie była broń; to tylko flakon cudownych perfum. Byłem w stanie oddać je, rzucić w jego stronę i odejść w swoją. Zanim zdążyłem zrobić, powiedzieć cokolwiek, on już siedział na mnie i z całej siły zaciskał stwardniałe dłonie na mojej szyi. Jego twarz. Przypominała mi kogoś. Gasnąc, zobaczyłem w niej... taaak, ciekawe kogo.


...


No tak, fascynujące jak cholera. Z czasem zacząłem rozpoznawać ten zapach na ulicy i czuć go coraz częściej. W tramwajach. W knajpach. Na weselach. W kiblach, korytarzach. Raz nawet w lesie. Raz poczułem go siedząc w kuchni na trzecim piętrze, kiedy grupa osób przechodziła pod klatką.


Fascynujące


Fascynujące, jak jeden zapach potrafi przenieść człowieka w inne miejsce. I tak samo jest ze mną: kiedy czuję Ethyl Maltol, zabieram mandżur i przenoszę się w inne miejsce.


2/10


#perfumy #recenzjeperfum

6b9e1495-fd77-43b1-9671-acb1cf29a230

Zaloguj się aby komentować

Obiecałem podzielić się wrażeniami po zapoznaniu z nowymi zapachami od Sultana Pashy na początku tygodnia, lecz niestety czas nie pozwolił, za co przepraszam tych którzy oczekiwali.

Opisy to bardziej pierwsze wrażenia, niż wnikliwe recenzje, ale myślę dadzą obraz czego można się spodziewać.


Irisoir - otwarcie syropowate, owocowe (brzoskwinia) z odrobiną bursztynu, szybko pojawia się puder z irysa z ale też jego marchewkowo-ziemista forma, za którą akurat nie przepadam, do tego w tle sucha i trawiasta wetyweria. Na szczęście mimo podbicia wetywerią te ziemisto-marchewkowe aspekty irysa szybko odchodzą w cień i robi się maślanie, choć puder nadal obecny, ale brzoskwiniowy syrop fajnie to balansuje.


Joyeux - szałwiowa bomba w otwarciu, po chwili dochodzi nieco szorstka ale słodka lawenda, całość jest bardzo czysta i świeża, w towarzystwie zielonych akordów z nieśmiało wychodzącą miętą. W tle drzewo cedrowe z którego sączy się słodka żywica a do tego trochę skórki, pachnie to bardzo klasycznie i baza kojarzy mi się z Et Pourtant od Henry Jacques.


Thebes - trochę dziwne otwarcie, jakby mineralne z ziemistymi nutami, ale przełamane mydlinami i słodkim kwiatowym pudrem musi tam być irys i róża oraz aldehydy, a poza tym ciężko mi coś wskazać. Z jednej strony pachnie to retro, ale z drugiej nowocześnie. W bazie wychodzi sucha i trawiasta wetyweria podobna jak w Irisoir, ale przełamana wilgotnym mchem i słodkim bursztynem. Jest bardzo elegancko, żadnych piwnic, stęchlizny itp., jeśli mnie pamięć nie myli to klimat Roja Vetiver Parfum.


Quintessentially Amber - słodko-słona żywica, nieco cytrusowego kadzidełka i syropowata róża, całość w otoczeniu przypraw na drzewnej bazie. Można powiedzieć, że klasyczny ambrowiec, ale został świetnie zbalansowany, nie jest tak ulepny i toporny jak to w tej kategorii bywa; kojarzy mi się z Etro Ambra.


Podsumowując, nic mną nie wstrząsnęło, ale jest dobrze, z przyjemnością ponoszę i lepiej przyjrzę się globalnie. Kompozycje nie są szczególnie złożone i bogate, raczej liniowe, ale nie płytkie; niemal każda też mi coś przypomina, z czymś się kojarzy, więc czegoś nowego nie odkryłem; jedynie Irisoir jest powiedzmy w jakiś sposób unikalny. Do jakości składników nie mogę się przyczepić.

Póki co Joyeux najbardziej wpisuje się w mój gust. Ciekawym wydaje się też Quintessentially Amber, choć bursztynowe zapachy nigdy do mnie nie przemówiły, ale może ten to zmieni? Wetyweria to również nie mój składnik, lecz Thebes nosił się bardzo komfortowo. Irisoir stoi przed nie lada wyzwaniem, bo w zasadzie idealnego irysa mam w postaci Iris Ghalia od Ensara.


#perfumy #recenzjeperfum

6df4f346-1eb5-4e57-8310-6825a3cfea53
dziadekmarian

@pedro_migo właśnie te biedaki marzną mi w paczkomacie

pomidorowazupa

@pedro_migo podobnie doświadczyłem tych zapachów, jednak ja miałem chyba większe oczekiwania - czuje się zawiedziony pod wieloma względami.

Qtafonix

@pedro_migo przefajna lekturka! Colab z Carbonnelem mógł pójść dużo gorzej. Teraz czas na Maksima który też z nim kręci zapachy

Zaloguj się aby komentować

Hhhławek


Widywałem go wcześniej. Z wysoko położonego podwórka mojego domu był widok na cegielnię. Stał tam taki przyległy domek, w którym on mieszkał razem z mamą. Ludzie ją znali, bo jeździła na Ukrainie i rozwoziła listy. "Na Ukrainie", bo to taki rower był. Czasami wyprzedzałem ją swoim Ereliukasem 8 - zwłaszcza, kiedy jechała gdzieś pod górkę. Była gruba, a ja często miałem doczepiony do swojego roweru kawałek tlącego się... właśnie, takiej papierowej płyty izolacyjnej - coś jak dzisiejszy regips; takie brązowe, sprasowane tekturowe gówno, które podpalało się i na wietrze potrafiło się to dość długo tlić. Więc jeździłem szybko i udawałem... motocykl. Takie były czasy, nic nie poradzę. Klęła na mnie, że ją uduszę.


Jego nie znał nikt. Chodził do szkoły specjalnej. Nie było to typowe porażenie mózgowe; być może jakiś uraz z okresu prenatalnego. Zatrucie, niskie dochody albo c⁎⁎j wie, może od tego roweru. Myślę, że przyczyna dość prędko zaginęła w mrokach dziejów. Urodził się, jaki się urodził. Potem zaczął chodzić, potem jeszcze zaczął chodzić do roboty na cegielnię. Czasami widywałem go, jak kopie piłkę pod domem. I nie zdziwiłbym się wcale, gdyby dopiero po tym wszystkim zaczął mówić. Aż tyle to obchodziło wszystkich dookoła w tym je⁎⁎⁎ym znoju. Ważne, że oddychał.


Pewnego dnia łaziłem sobie po kałużach na pobliskim boisku szkolnym i myślałem sam do siebie, że ja to chyba nigdy nie umrę. Szkoła była tak blisko, że mój brat był w stanie regularnie wybijać z procy szybę w oknie pokoju nauczycielskiego. Nocą wychodził na dach i strzelał że śrutu, zajebanego z Fabryki Łożysk Tocznych przez kogoś tam. Takie to były czasy na zadupiu.


Zobaczyłem kątem oka, jak zapierdala do mnie w ten bardzo chłodny, deszczowy, wakacyjny dzień. Z piłką pod pachą. Mocno cofnięta żuchwa, górne zęby wystające ze szczęki do przodu - o wiele dalej, niż kończy się twarz człowieka. Krępa budowa, garb do wysokości czoła. Wyglądał, jakby po drodze musiał się przedzierać tą szczęką przez stojące mu na drodze powietrze. Niczym wymarły jaszczur, zapierdalał prosto na mnie.


- Khehhk, jehtem Hhhławek! Grahhh w pyłke?


- Okywihkhe! Nie no k.., oczywiście!


Byłem tylko o dwa lata młodszy od niego. Jednak, w wieku 10 lat miałem wrażenie, że mnie zabije tą piłką. Chlopak miał takie pierdolnięcie, że parę lat później, kiedy znaliśmy się już bardzo dobrze, pamiętałem chyba z pięć piłek, które zniszczył zbyt mocnym kopnięciem. Miał nieludzką siłę i niczego się nie bał. Wymyślił zabawę, w której ścigaliśmy się po otaczających boisko drzewach na czas. Trzeba było w jak najkrotszym czasie zrobić około stumetrowy odcinek, nie wchodząc na ziemię. Za to było 15 sekund kary. Były ze trzy takie miejsca, gdzie brakowało jednego drzewa, żeby było przejście, jeśli piłka wyleci poza boisko. Sławek przeskakiwał te miejsca jak małpa. Po kilku upadkach my - bo zaczęliśmy się kumplować w szerszym gronie - również się tego nauczyliśmy. Z czasem poznaliśmy każdą gałąź na tej trasie i z początkowych dziesięciu minut zrobiły się cztery, u niektórych trzy z groszami. Dzięki temu chłopakowi.


Pewnego dnia postanowiłem, że nauczę go mówić. Zgodził się. Spojrzał na mnie, mrugając od czasu do czasu. W ciszy. Pamiętam te jego blond falowane włosy i nigdy nie chowające się dwa zęby. Dziś uważam, że było to jedno z najbardziej uroczych, zamyślonych i oczekujących zmiany na lepsze spojrzeń, skierowanych w moją stronę.


Inni mówili na niego "Szczurek". Ja nie bawiłem się w konwenanse i mówiłem do niego "Hławek". Lubił to. Nie dawał się obrażać chlopakom - od razu bił. W miarę lekko, ale to i tak było zbyt mocno, żeby ktoś próbował się z niego śmiać. Dziś myślę, że gdyby był zwierzątkiem, ktoś wziąłby go do domu, kochał ponad wszystko i nigdy nie pozwolił skrzywdzić. Niestety - Hhhławek był człowiekiem. A dokładniej: khhłowiekiem. I późniejsze życie jego ułożyło się tak, jak na to wskazywały jego predyspozycje... Walka, porażki, rozczarowania, szczypta radości mam nadzieję.


Podczas wydobywania dźwięków Sławek korzystał głównie z miękkiego podniebienia - stąd te charki w twardych spółgłoskach. Trudność w spotkaniu się gornej wargi z dolną powodowała, że "p" i "b" odbijał od górnych zębów, co było do zrozumienia bez problemu, choć równocześnie przypominało analogicznie "f" i "w". Taki to Hhhławek był, proszę Państwa.


Zaczęliśmy od slowa "d⁎⁎a". Po kilku minutach Sławek z oczywistego dla siebie "gupa" przeszedł na wyraźne "d⁎⁎a". Z radości zaczął wykrzykiwać: "Duuupa, d⁎⁎a!" - niemal tak perfekcyjnie, jak walaszkowe skrecze z Niemena. Inne wyrazy z "d" również zaczęły brzmieć tak, jak "powinny". Przećwiczyliśmy jeszcze kilka innych, trudnych zwrotów. I szło mu naprawdę wyśmienicie. Nie znałem wtedy słowa "logopeda". U nas to wciąż była jeszcze epoka kamienia nazębnego a lekarz to był doktur po prostu. Wyjarałem tego dnia z pół paczki Radomskich z radości. Sławek nie palił. Nie pociągał go ten aspekt dorosłości. Dla niego dorosłość to było wyklepanie dwóch tysięcy cegieł o świcie, "skantowanie" w południe oraz zwiezienie ich pod szopę i poukładanie w słupki wieczorem. Chyba, że w ciągu dnia spadł nieoczekiwany deszcz, to jeszcze więcej dorosłości w życiu trzynastolatka.


Kilka dni później spotkaliśmy się na boisku (na drzewach) na kolejną lekcję.


Zapomniał wszystko.


Zrozumieć ambrę


O tym, że mój ojciec przynosił do domu stosy książek, już kiedyś pisałem. Mnie najbardziej interesowały te podróżnicze. Przeżycia Erneesta Shackletona, Williama Bleigha, Nansena czy Heyerdahla rozpalały moją wyobraźnię do stopnia, w którym odrywając się od książek, trudno było mi wrócić umysłem do miejsca, w którym czytałem, kiedy nagle ktoś mi przerwał. W tych opowieściach od czasu do czasu pojawiali się wielorybnicy. Niejednemu bezinteresownie uratowali d⁎⁎ę przy okazji robienia swoich interesów. To trochę tak, jak wraca się z pracy w Krakowie; w środku nocy, bocznymi uliczkami... I nagle widzisz Brytola, próbującego uruchomić telefon. I już wszystko jest jasne: trzeba będzie dowiedzieć się skrawków informacji, które zapamiętał, zanim się sponiewierał i zostawili go kumple, i na podstawie tego podprowadzić go tam, gdzie powinien być już dawno temu. Bo jest zimno, a on stoi w podartej koszulce - no bo zdążył się już nawet z kimś poszarpać. Stracisz mnóstwo czasu, a kiedy już chłop pozna okolicę, to wpada mu do głowy, że chcesz go okraść i żegna się w pośpiechu. Wracasz więc na swoją trasę, a za rogiem stoi następny...


Trzy lata temu stałem sobie za barem w najlepszym miescu z piwem w Krakowie. Trzej przyjaciele, prowadzący tę knajpę, mieli jakiś wyjazd i poprosili mnie, żebym popracował za nich. I przyszedł kolega, który jakiś czas wcześniej wjebał się w perfumy. Przyniósł mi dekancik Tauer - Orange Star. Powiedział: "Chłopie, szara ambra. Słone, czujesz wzburzony ocean." Dał mi to. I to był przełom. Gdyby nie powiedział o tej ambrze, to zapewne psikałbym się dziś czymś za 20zł - o tak tylko, żeby było. Przede wszystkim poczułem tam jakość. Ale ambry nie czuję tam do dziś. Być może dlatego, że jej tam nie ma.


Poszukiwania: seria Bvlgari Aqva jako pierwsza. Coś więcej z morza. Drugim wdrukowanym zapachem stała się Aqva Amara. Potem trafiłem na ten morski od Profvmvm Roma. No dooobry, morski. Ale wciąż nie byłem pewny, czy ja w ogóle wiem, co to jest ta ambra... W międzyczasie odkryłem Hejto. Tutaj ludzie gadali o dziwnych zapachach. To była era pierwszych uber kadzidlaków, drogich arabów, niszy typu Hiram Green. Te czasy. Ja tymczasem rozkminiałem.te.ambroksoidy plus, minus i wszystkie inne.


Aż się zlitował @pomidorowazupa i rozebrał ALD Musk Collection. I jak siadły mi inne zapachy, to tego, co trzeba, nie zauważyłem. Ambra przeszła mi koło nosa. Musiał minąć jeszcze rok, zanim dorwałem się do EO - Jamaican Ambergris. Dopiero przy tych perfumach połapałem, pozbierałem do kupy prawdziwe aspekty ambry. I naprawdę przypomniały mi się wszystkie te podróżnicze książki, kiedy zastanawiałem się nad tym zapachem. To, jak unosi na sobie inne nuty, będąc w zasadzie tłem - ale takim, na którym opiera się cały zapach. Zrozumiałem też wtedy, że w zasadzie to ambroksan rzeczywiście pełni podobną funkcję. Jest jednak obrzydliwie daleki od ambry.


Areej Le Dore - Creme de la Creme


Nawet nie miałem w głowie, żeby wracać do tego zapachu. Za pierwszym podejściem nie potrafiłem poukładać go w głowie - zupełnie, jakby został zrobiony "na pałę". Jakieś kwiatki, coś starego. Ponownie namówił mnie na niego @Morawagin81 - i to było pierdolnięcie! Zupełnie jak Hławek na szkolnym bojo z czuba w komunistyczną pyłkę w 1987. Nagle zacząłem odróżniać kwiaty - przynajmniej jako grupę, bo nawet nie chcę przypominać sobie, co to za kwiaty. Są po prostu piękne. Na dokładkę kremowość drzewa sandałowego pomieszana z wytwornym oudem - solidna drewniana, mocno aromatyczna, wręcz czekoladowa - jeśli się uprzesz - baza. I dziś czuję, jak to wszystko unosi się na powierzchni oceanu, położone na tym przedziwnym "kamieniu". Nie jest to zapach kostki do kibla, nie kest w żaden sposób "niebieski". Jest stary, wysmagany deszczem i wiatrem, pełen dawno zapomnianego rozkładu martwych tkanek wokół. Słony, jeśliby chcieć go tak określić. Potężny, zamierzchły i pełen chłodnych nocy. Szary, biały, złoty. I choć wiem przecież, że to zmieni się jeszcze wiele razy, to dziś trudno mi wskazać zapach, który do tego stopnia przenosi mnie do innego świata. Do czegoś, czego już nie ma. Po paru latach wreszcie udało mi się zakodować, czym jest ambra - choć różnice pomiędzy Jamaican a Creme są na pierwszy rzut oka ogromne. Poznałem wcześniej jakieś inne zapachy z ambrą, ale to przy tych dwóch zapomniałem te poprzednie.


Już nie zapomnę ambry. Ale do tego potrzeba było naprawdę długiej drogi. O Sławku myślę czesto. I też go nie zapomnę.


#perfumy #recenzjeperfum

4ad551eb-f412-4b56-93cc-cf45f263a3b1
pedro_migo

@dziadekmarian Twoje recenzje to jest inny level, brakowało tego

Zaloguj się aby komentować

Cześć. Ma ktoś może poczęstować czymś od Parfum The Lab? Mam na razie dwie odleweczki, a po 2-tygodniowych testach "The Dusk" i "Bergamot" chcę poznać tego więcej. Na podstawie tych dwóch próbek zaryzykuję tezę, że to arabscy kloniarze klasy mniej więcej coś jak egipscy kloniarze z Athena Fragrances (no, w każdym razie blisko). Podobno "biorą na warsztat" tylko markę Le Labo, ale tu nie mam zdania, gdyż ze względu na spore ceny oryginałów dane mi było poznać tylko Santal 33.

Bergamot pachnie jak śliczne lekko kwiatowe cytrusy, takie bez kwasu i goryczy, a The Dusk pieści nochal kwaskowatą wonią dobrze fermentującego moszczu albo młodym winem poczeczkowym. Na serio - pachnie to wprost przekozacko. Trwałość nawet może być, a na końcu baza przy skórze o dziwo przyjemna. Lorenzo Pazzaglia mógłby do nich na naukę iść, a nie truć ludzi chemicznymi wyziewami


#perfumy #perfumywciemno #recenzjeperfum

k0201pl

@Pirat200 sprawdziłem ceny i jak jesteś chętny to mogę kupić Next i odlać. Hmmm, Pink Petal i Dusk też wyglądają całkiem nieźle.

Zaloguj się aby komentować

No to dziś trochę przyspamuje #perfumy

Kolega @Morawagin81 zapytał wczoraj o piżmowce od Ensar Oud, a jako, że piżmo spod ręki tego rzemieślnika bardzo sobie cenię i udało mi się kilka z nich poznać, posłużę więc radą i zapraszam do spontanicznej #recenzjeperfum


Tibetan Musk

Świetne, bardzo gęste i soczyste owocowe otwarcie z grejpfruta i porzeczki, które zręcznie przechodzi w fougere z szorstką lawendą z przyprawami i gładkimi nutami drzewnymi. Głębię wydobywa pikantne i o cytrusowym, choć też lekko chłodno-metalicznym wydźwięku kadzidło (olibanum), jest żywiczne i emituje lekką smużką dymu i co warto podkreślić nie ma kościelnych konotacji. Samo piżmo pachnie przyjemnie, choć oczywiście wyczuć można animalne naleciałości to w istocie jest bardzo miękkie i z obecnymi nawet mydlanymi niuansami. Co ciekawe ta porzeczka jest tam obecna niemal przez cały czas - a robi robotę.

Jeśli ktoś szuka jednak mocniejszych wrażeń warto zwrócić uwagę na wersję Tibetan Musk: Tibetan Oud, która jest bardzo fizjologiczna i wręcz krwista z mocno wyraźnym metalicznym akcentem.


Mongolian Musk

Animalistyka w gourmandowej odsłonie, choć de facto z poznanych EO z "Musk" w nazwie ten jest najbardziej zwierzęcy. Kompozycja otwiera się gorzką i ostrą - bo przyprawioną pieprzem - herbatą, do której szybko dołącza fekalne w wydźwięku piżmo. Pieprz szybko przycicha, ale herbatka nie traci swojego przyprawowego charakteru, bo z pomocą przychodzi cynamon. Zaczyna też delikatnie wysładzać się kroplami miodu, a tym samym bardzo ładnie się balansuje, bo nie jest ani za ostro, ani za słodko. W tle czuć charakterystyczna dla EO drzewny akord, trochę ostrawy żywiczno-dymny z lekkimi ziemistymi naleciałościami. Piżmo choć w trakcie się wygładza i zyskuje wyraźnego czekoladowego tonu, to do końca pozostaje fizjologiczne.


Tonkin Musk

Jeden z najbardziej przyjemnych zapachów marki, choć piżmo początkowo jest troszkę brudne to szybko i płynnie się oczyszcza i już w początkowej fazie nabiera sporo kremowości. Zmieszane zostało z tropikalnymi kwiatami emanującymi nieskazitelną czystością i świeżością. Wyczuwam też lawendę, która nadaje ostrości i szorstkości, ale z czasem się wygładza do lawendowego mydełka. Istotną rolę odgrywa tu także genialna - w sumie to charakterystyczna dla EO - brzoskwinia nadająca owocowej słodyczy i nieco kwaskowatości; owocowy akcent podbija jeszcze kambodżański oud.


EO No. 2

Cała seria EO No. 2 poświęcona jest właśnie piżmu, ja znam jedynie w wersji EO No. 2: Tonkin. Z wyżej opisanym Tonkin Musk bym go jednak nie porównał, choć nie da się ukryć, że łączą je wspólne cechy to zostały całkowicie inaczej zinterpretowane, a konkretniej kwiaty i owoce, które tutaj są akurat kwaśne i sfermentowane, dopiero w bazie wykazują nieco słodyczy. Kompozycja bardziej kojarzy mi się z Jungle Kinam, domyślam się, przez użyty w obu oud z Papui Nowej Gwinei o drzewnie-żywiczno-dymny profilu ze skórzanymi niuansami, ale tutaj z wyciętym akordem ziemistym, który w Jungle Kinam był wyraźny - pachnie to na zasadzie spalonego drzewa w lesie deszczowym z którego tli się jeszcze ciemny dymy i wypływa gorąca żywica. Kompozycję dominuje świdrująca mieszanka przypraw z gorzką czarną herbatą. Piżmo stanowi bazę zapachu wygładzając całą kompozycje swoim kremowym i nawet nieco czekoladowym profilem, zatem także w tym aspekcie zapach może poniekąd przypominać Tonkin Musk, gdzie to piżmo jest po prostu przyjemne.


Musc Gardenia: Berke Khan

Tytułowego kwiatu gardenii tutaj nie czuję, choć gardenia kojarzy się też z ogrodem, natomiast mi ta kompozycja bardziej przywodzi na myśl las. Już otwarciu wyczuć możemy brudne i zwierzęce piżmo, jest wręcz fekalnie; charakterem podobne jest do tego z Mongolian Musk, co nie powinno dziwić, bo tu też jest mongolskie. Zostało zostało z zielonym, jakby wilgotnym i zgniłym akordem ściółki, przy czym po pierwszych spotkaniach z nim miałem wrażenie jakby w tym lesie znaleźć "papierzaka" ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Z czasem jednak całość się wygładza, bo pojawiają się kwiaty z błękitnym lotosem i jaśminem w roli głównej, które podtrzymują te indolowe aspekty oswojonego już piżma, a do zielonych akordów dołączają nuty drzewne, co trochę kojarzy się z Homeros SQ.


Private Blend

Przyznam, że tego akurat w żadnej wersji nie znam, ale warto o nim w temacie piżma wspomnieć, bo przez fanów marki uważany jest za ensarowe magnum jeśli chodzi o ten składnik i ogólnie portfolio marki. Jeśli wierzyć porównaniom to jest podobny do wyżej opisanego EO No. 2: Tonkin i nie będę ściemniał, że to jest jeden z powodów dla którego Private Blend akurat jeszcze nie znam, choć miałem ku temu parę okazji, ale finalnie się nie zdecydowałem - bo EO No. 2 mi nie do końca siadł (zbyt przyprawowy i kwaśny) - tym bardziej, że to kompozycja z droższej linii, ale myślę kwestia czasu aż ciekawość weźmie górę.


Iris Ghalia

Choć w nazwie irys i nie da się ukryć, że ten zapach to oda do irysa właśnie, to piżmo stanowi tutaj rdzeń zapachu. Wyżej już wspomniane genialne porzeczki i brzoskwinie sparowane z wręcz jedwabistym, fioletowym akordem irysa, który z czasem robi się trochę pudrowy (ale nie kosmetyczny) by finalnie przejść w kremową, maślaną postać i w bazie przedstawić też jeszcze jego skórzane aspekty. Piżmo, choć nadaje kompozycji animalnego charakteru jest tutaj niesamowicie gładkie i miękkie jak przyjemne w dotyku zwierzęce futerko; natomiast mieszanka szarej ambry i oudu dodaje eleganckiego, choć mrocznego tła.

Podstawowa wersja IG nie jest w żaden sposób odpychająca, ale dla odważnych, szukających bardziej skrajnych doznań polecam wersję Iris Ghalia: Trifecta, która jest naprawdę fekalna dzięki podkręconej dawce piżma, a Mongolian Musk - o którym wspomniałem jako najbardziej animalnym z "Musk" - to przy niej przyjemniak.

4a247c3a-56f6-4f29-91bf-7c5df3ae409f
pomidorowazupa

@pedro_migo wspaniale opisane, jestem fanem ja tylko dorzucę swoje trzy grosze jak już jesteśmy w temacie piżmo ensarowych... a mianowicie z tego co mi wiadomo to ensar "recyklinguje" piżmo, czyli robi np tynkture kilka miesięcy i używa takie siki do perfum po czym zalewa to na kolejne miesiące i tak w kółko, co może być powodem dla którego ludzie ostatnio narzekali że np Mongolia Musk było mniej piżmowe - dziwna żydowska praktyka szczególnie biorąc pod uwagę fakt ile kasy sobie życzy za swoje "dzieła". Dodam tylko że np Russian Adam minimalnie czeka kilka lat, a często tak długo aż piżmo całkowicie uwolni się z materiału aż acznie się krystalizować na ściankach butli, dodatkowo on w przeciwieństwie do ensara nie wkłada do tynktury razem grudek( czyli tego co odpowiada za faktyczny zapach piżma) z "workiem" (który sam w sobie nie posiada zapachu piżma, bo to jest po prostu suszony fragment skóry). Nie chcę nikogo zniechęcać ale chciałbym żeby każdy był swiadomy że kupując od ensara często można dostać niekompletny produkt w absurdalnej cenie, co jest w c⁎⁎j smutne.

Chavez

@pedro_migo świetne opisy, bardzo fajnie się to czyta i porównuje wrażenia z własnymi. Ja przykładowo Tibetan Musk odbieram z goła inaczej ale to pewnie kwestia wersji oraz mojego nadal kształcącego się nosa;) Swoją drogą czytanie takich recenzji imho bardzo pomaga w jego kształtowaniu wlasnie Za to w pełni zgadzam się z krwistym akcentem Tibetan Musk: Tibetan Oud. Wydaje misie że większa obecność róży (i pewnie jej blendu z pozostałymi składnikami) może odpowiadać za ten efekt.

czakam na kolejne opisy

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ większość moich impulsów zakupowych w ostatnich miesiącach była inspirowana lekturą tagu, postanowiłem również dorzucić swoją cegiełkę. A nuż przekona kogoś do sięgnięcia poza mainstrem i mainstreamową niszę


Bortnikoff Oud Monarch

To właśnie od tego zapachu rozpocząłem swoją przygodę z naturalnym oudem i muszę przyznać, że jest to kompozycja szlachetna. W otwarciu wyczuwalne są wyraźne nuty kakao oraz delikatny, nieodrzucający akcent zwierzęcy. Przede wszystkim jednak dominuje tu kwiatowy charakter – plumeria i magnolia wysuwają się na pierwszy plan i pozostają obecne aż do samego końca. Nie oznacza to jednak, że zapach skręca w stronę typowo kwiatowo-damską, wręcz przeciwnie, całość zachowuje uniwersalny, elegancki charakter. Kompozycja jest niezwykle gładka, bogata, otulająca i wyciszająca, po prostu zachwycająca. Do tej pory miałem okazję poznać trzy różne roczniki tego zapachu i każdy z nich wyróżniał się nieco innym otwarciem. W pierwszym wyczuwałem tylko kwiaty, w drugim pojawiły się już wyraźne nuty oudu i kakao, natomiast trzeci, podobny do drugiego, zaskoczył mnie dodatkowo lekko kwaśnym początkiem.


Bortnikoff Oud Maximus

W otwarciu pojawia się delikatna nuta obory, ale jest ona bardzo subtelna i szybko ustępuje miejsca cudownemu połączeniu owoców i kwiatów z oudem. Ponownie zachwyca tu jakość naturalnych składników, które nadają kompozycji niezwykłą głębię i bogactwo. Przez pierwsze dni używałem tego zapachu codziennie – nie mogłem oderwać nosa od skóry. Wersja z 2019 roku ma nieco bardziej wyczuwalną nutę zwierzęcą na początku niż edycja z 2020, jednak obie bardzo mi się podobają.


Areej Le Doré Russian Oud II

Zapach przypomina świeżo starte, wysokiej jakości kakao z dodatkiem słodyczy. Kompozycja jest niezwykle gęsta, wręcz namacalna i przez cały czas trwania pozostaje stosunkowo jednolita. Trwałość jest imponująca – zapach utrzymuje się przez wiele godzin. Nie wyczuwam w nim nut zwierzęcych, jednak nie zaliczyłbym go do łatwych w odbiorze, głównie ze względu na jego intensywność. Parametry są znakomite – odlewka wystarczy mi na bardzo długo.


Bortnikoff Sayta Nova

Otwarcie przypomina zapach puszki brzoskwiń z delikatną nutą alkoholu – bardzo naturalne, soczyste brzoskwinie lub morele. Niestety, poza tym nie dzieje się tu wiele więcej. Liczyłem na coś więcej, ale jak ktoś chce naturalną brzoskwinię czy może morelę to lepszej nie wąchałem.


Miyaz Perfume Iris Cacao Mysore Edition

Początek skojarzył mi się z Russian Oud II ze względu na obecność kakao, jednak tutaj pojawia się również nuta zwierzęca. Zapach jest początkowo dość ostry i wyrazisty, z czasem jednak łagodnieje, przechodząc w pudrowe, lekko korzenne i ziemiste tony z akcentem zwierzęcym. Całość jest bardzo interesująca i wysokiej jakości, choć nie na tyle, bym zdecydował się na zakup pełnego flakonu (na razie).


Frederic Malle The Night

Tak, zapach ten rzeczywiście kojarzy się z oborą, ale jest to obora luksusowa i zadbana. Szczególnie trudny w odbiorze na początku, jednak gdy damy mu czas i oud nieco się wycofa, na pierwszy plan wysuwa się róża, która świetnie balansuje całość i zasadniczo zmienia odbiór kompozycji na znacznie przyjemniejszy. To zapach wart poznania, jednak polecam go raczej osobom średniozaawansowanym, bardziej do kontemplacji w samotności niż do noszenia na co dzień wśród ludzi.


Nocturne Tafir

Zapach iglasty, żywiczny, z akcentem przypominającym kompot z suszonych, słodkich owoców oraz dodatkiem tytoniu. Całość sprawia bardzo naturalne wrażenie.


Nocturne Tafir Coeur

To gładsza wersja Tafira, początek jest bardzo zbliżony, jednak później wybija się nuta 'świeże trociny w tartaku'. Zapach jest mniej słodki, za to z wyraźniejszą nutą tytoniu. Obie kompozycje są bardzo ciekawe i zdecydowanie warte poznania.


Xerjoff Warda Al Oud

Attar o niezwykle udanej, harmonijnej kompozycji, którą trudno rozłożyć na poszczególne składniki. Zapach przywodzi na myśl mydełko, choć to zdecydowanie zbyt uproszczone i krzywdzące określenie. Dopiero zestawienie składu z bezpośrednim doświadczeniem pozwala wychwycić nuty piżma, róży oraz odrobinę cytrusów, ale nawet to nie oddaje w pełni charakteru tej kompozycji, jej po prostu trzeba doświadczyć osobiście. Używam tego zapachu niemal codziennie na noc, a jego wyciszający charakter towarzyszy mi przez całą noc. Parametry również są bardzo dobre, po prawie dwóch miesiącach codziennego stosowania zużycie jest minimalne.


Xerjoff Java Blossom

To mój drugi attar z tej marki, zachęcony doświadczeniem z Wardą Al Oud, sięgnąłem po niego licząc na podobnie kojący charakter. Okazało się jednak, że to zupełnie inna propozycja: intensywny, wyrazisty wetiwer z akcentami owoców i liści cytrusowych, całość podkreślona delikatnym kadzidłem. Java Blossom stanowi całkowite przeciwieństwo Wardy Al Oud – tutaj mamy do czynienia z ostrym, krzykliwym zapachem o równie imponujących parametrach.


W najbliższym czasie dorzucę jeszcze wrażenia z m.in. :

Roja Daighilev 

Bortnikoff Triad

Bortnikoff Musk Khabib

Bortnikoff Chypre du Nord

Bortnikoff Moss Cologne

Bortnikoff Vétiver Nocturne

Al Haramain Attar Al Kaaba

Francesca Bianchi Libertine Neroli

Francesca Bianchi Etruscan Water


#perfumy #recenzjeperfum

Przem86

Chyba mamy podobny gust patrząc po tych opisach Praktycznie same sztosy!

BND

@jatutylkoperfumy Dobrze się czytało, świetnie napisane i dobry wybór zapachów 👍

Grzesinek

@jatutylkoperfumy Moje klimaty

Zaloguj się aby komentować

Cześć!

Dawno nie publikowałem nic pod #recenzjeperfum lecz niestety ostatnio miałem trochę mniej czasu, aby poświęcić na to hobby. Na początku roku - przy okazji podsumowania minionego 2024 - zostałem wyróżniony przez kolegę @Cris80 jako autor recenzji rozwijających tę naszą społeczność tutaj, choć skromnie mówiąc nie uważam, czy szczególnie zasłużenie, bo wiele opisów nie opublikowałem, sporo zalega mi niedokończonych w notatkach, a wielu które miałem w planach nawet nie zrealizowałem. Jednym z takich przykładów jest kolekcja od Ensar Oud, która pojawiła się przy okazji Black Friday 2024, lada moment i będziemy mieli Black Friday 2025, więc ewidentnie widać że trochę się przeciągnęło - no to przychodzę z małą rekompensatą.

O marce Ensar Oud na #perfumy na hejto chyba już każdy słyszał, a kto miał okazję coś testować był pod wrażeniem. Bardzo dobry odbiór, wzorowa jakość wyszukanych, bardzo rzadkich składników i nawet te kosmiczne ceny flakonów owiały markę legendą, ale czy faktycznie Ensar co dotknie to zamienia w złoto?


Pink Papua 2024

Po wstępnym teście nadgarstkowym ten zapach najbardziej mnie zaciekawił - fajny, mocny indolowy charakter, wręcz fekalny, jak piżmo w Musc Gardenia, a może i nawet bardziej fizjologiczny - jednak z czasem traci tę moc i mam wrażenie, że zaczyna brakować mu głębi. Sama kompozycja też niewiele się zmienia z czasem, jedynie wygładza i staje kwiatowo-kremowa za sprawą lotosu, może to kwestia, że świeża kreacja i flaszka i dopiero się zmaceruje?

Początkowo pomyślałem, że mógłbym mieć flakon takiego zapachu, ale po globalu następnego dnia zmieniłem zdanie xD Za tę cenę mam jednak większe wymagania, a po powtórnym teście po jakimś czasie zadania nie zmieniłem.


Oud Monsieur 2024

W otwarciu soczysty, cierpki i zielony cytrus (bergamotka) z kwiatami, ciężko mi wyłapać jakie dokładnie, bo pewnie jest ich więcej, ale szczególnie wybija się champaka podobna do tej z ALD Champa Attar, słodkawa, trochę jaśminowa, ale dziwnie gumowa. Ta cytrusowo-kwiatowa mieszanka przyprawiona została jeszcze pieprzem i całość przywołuje warzywne skojarzenia - nie podoba mi się to.

Po jakimś czasie wchodzi irys, początkowo jest gęsty i soczysty ale szybko transformuje się w pudrową formę nadając lekkiego retro charakteru - warto tu wspomnieć, że z irysem jak Iris Ghalia bym go absolutnie nie porównał, lecz przypomina mi ten składniki pokazany w Areej Le Dore Al Majmua.

W bazie wyczuwam ciepłą i słodkawą szarą ambrę otoczoną lekkim dymkiem. Jak na EO przystało musi być oud, który zwieńcza kompozycje; jaki dokładnie gatunek, region pochodzenia - nie będę zgadywał - ale pachnie pikantnie drzewnie-przyprawowo; myślę, że podbija jeszcze świeży i zielony charakter tej kompozycji, ale jest też trochę dymny.

Kompozycja na pewno bogatsza niż Pink Papua, opis wskazuje, że może być ciekawie, lecz mi coś po prostu tu nie gra i nie czuję się w nim dobrze. Parametry jak na EO słabe.


Musk Yusuf 2024

Głównym bohaterem jest tutaj goździk (przyprawa), wyraźnie korzenna, bardzo pikantna z dobrze wyczuwalną goryczą. Jest obecna z większą bądź mniejszą intensywnością przez niemal cały czas trwania zapachu, a mnie po prostu drażni; najgorsza jest faza kiedy goździk łączy się z piżmem, wyraźnie animalnym, które jeszcze bardziej potęguje wstręt - choć takie piżmo ogólnie mówiąc, akurat lubię - ale nie tutaj.

W późniejszej fazie sytuacje trochę ratuje podobieństwo do Oud Yusuf 2024 z charakterystyczną dla Yusufa brzoskwinią, ale to też nie jest mój ulubiony zapach, ta nowa wersja OY rzecz jasna, a wręcz jeden z gorszych EO poznanych w ubiegłym roku i ogromne rozczarowanie, bo stara wersja jest wybitna, a więc ciężko mi znaleźć jakiś pozytyw w Musk Yusuf, bo nawet parametry ma jeszcze gorsze niż wcześniej testowany Monsieur Oud.

Odważę się powiedzieć, że zaraz za Rumi to najbardziej nieprzyjemny - moim zdaniem oczywiście - zapach marki.


Habana Ambar

Zapach się nieco zmienił od pierwszego testu, szczególnie mówię tutaj o otwarciu, w którym za pierwszym razem czułem przeszywającą nozdrza woń chrzanu, który nie ukrywam, że nadal jest obecny, ale już nie tak intensywnie, wygładził się i szybciej znika. W to miejsce pokazał się iglak - jałowiec, nie przepadam za nim, więc szybko go wyczułem - który nadaje świeżego, zielonego i leśnego charakteru; a jego jagody wzbogacają kompozycję o gorzki i cierpki owocowy akord. Mimo wszystko jałowiec nie jest tak irytujący, jak go zwykle odbieram.

Czuć też suchą trochę jakby przykurzoną korę drzewną, coś jak ściółka właśnie z kory w ogrodzie. Tytułowa ambra - podobna od tej z serii Jamaican Ambergris - wprowadza nieco ciepłej słodyczy, ale i świeżej morskiej bryzy, która w połączeniu z iglakiem, z drugiej strony daje efekt chłodnego górskiego powietrza i pachnie to bardzo ciekawie.

Tytoń pełni tutaj rolę dopełniającą kompozycję jest nieco mroczny, suchy i wytrawny; jakby aromatyzowany delikatnie słodkawą wanilią.

Z perspektywy czasu i tego co ostatnio od EO poznałem, to nie jest zły zapach - ba wypada lepiej niż wspomniane wyżej kompozycje po reedycji - a podejrzewam, że maceracja zadziała jeszcze na jego korzyść.


Kinam Cologne

Kompozycja niedostępna w regularnej sprzedaży, jedynie jako gift przy zamówieniu na kwotę powyżej 2000$.

Ciekawe otwarcie ze świeżym i słodkim zielonym jabłkiem oraz przyprawami, które kojarzy mi się z Loewe 7. Po chwili dołącza jeszcze ostry goździk - za którym jak możecie się domyśleć z wcześniejszych opisów, nie przepadam - aczkolwiek całkiem szybko ucieka i jakoś istotnie mi nie przeszkadza. Kompozycję opanowuje zielona i przeszywająco świeża woń rozmarynu, który w połączeniu z delikatnie owocowym i drzewnym oudem z Kambodży ewidentnie przypomina ensarowe Cambodi Cologne, co więcej pojawia się też sucha i nieco stęchła wetyweria, a w bazie wspomnianego Cambodi Cologne także jest akord starego i zakurzonego drewna, mimo tego w obu przypadkach zapachy pozostają świeże, natomiast mam wrażenie, że Kinam czegoś brakuje, staje się jakby nijaki.


Ensar Oud szturmem podbił moją kolekcję w ubiegłym roku, stał się ulubioną marką i najliczniejszą w mojej kolekcji, dokładnie nie wiem ile, choć myślę poznałem już ~100 zapachów Ensara, większość oceniam pozytywnie, niektóre okazały się tak dobre, że cena zeszła na dalszy plan i nie żałuję zakupu; trafiały się też takie, które totalnie nie trafiły w mój gust, ale jednak uważam, że miały coś w sobie, natomiast te wyżej opisane - mówiąc w dużym skrócie - no tego jednak po prostu nie mają. Mimo składników wyróżniających się jakością na tle konkurencji, odczuwam jakby to nie było już to samo, zatem czy Ensar poszedł śladem innych marek i też przycina na jakości, czy po prostu najlepsze zapachy poznałem na początku przygody, a teraz znaleźć jeszcze lepszą jakość graniczy już z cudem? - trudno powiedzieć i nie da się ukryć, że mój entuzjazm na poznawanie nowości EO osłabł, ale mimo wszystko nadal jestem ciekawy co wychodzi i chętnie poznam jeśli nadarzy się okazja.

Podsumowując jeszcze wyżej opisane kompozycje najlepiej oceniam Habana Ambar oraz Kinam Cologne, choć na flakon żadnego z nich się nie zdecyduję, bo mam już coś w jakimś stopniu w podobnym klimacie.

ec261ef4-5275-4407-acb6-9d291f9bcb4d
Mbs001

@pedro_migo fajny wpis, a jakie pozycje z Ensara uwazasz za top na ten moment?

pedro_migo

@Mbs001 dzięki! Gdybym miał stworzyć top 5, to tak by się prezentowało (kolejność losowa)

EO No. 1: Sultani, Homeros SQ, Iris Ghalia, Jamaican Ambergris, Cambodi Cologne

dziadekmarian

@pedro_migo jak dotąd próbowałem czterech. I... no, jakość jest. A to, po setkach przygód z zapachami, staje się ważniejsze, niż preferencje samego nosa. Ale jeśli przewąchałeś sto Ensarów, to rozumiem, że można ponarzekać;)

pedro_migo

@dziadekmarian wiesz mimo wszystko ten prozaiczny czynnik czy zapach po prostu się podoba również uważam za bardzo istotny, a może i najważniejszy? - bo przecież na niektóre z tych kompozycji się nie zdecydowałem, choć też prezentowały fenomenalną jakość.

dziadekmarian

@pedro_migo no, ja jeszcze mało znam z tych topowych marek, bardziej jest to etap oswajania się, odkrywania nowych jakości. Jak co można z czym podać, żeby było lepiej - do takiego rozeznania to muszę jeszcze ze trzydzieści epickich zapachów poznać;) Któryś mnie w końcu pozamiata tak, że podzielę tę niszę na lepszą i tę mniej właściwą dla mnie.

radjal

@pedro_migo Dobrze napisane. Z tego zestawu znam Pink Papua, Monsieur Oud, Kinam Cologne oraz Musk Yusuf ale w starszej wersji. Słyszałem, że w porównaniu do tej 2024 starsze batche wypadają dużo lepiej. Pink Papua uważam za całkiem dobry zapach. Choć też na flaszkę bym się nie zdecydował raczej, czegoś faktycznie tu zabrakło. Monsieur Oud jakoś mnie nie porwał. Testy Kinam Cologne za to wspominam całkiem przyjemnie. Niezły, w stylu fougere. Ale z takich świeżaków z oudem mam już Surirankę od EO oraz Blu od Agar Aura. I są to wydaje mi się lepsze kompozycje niż wspomniany Kinam Cologne.

PS: Swoją drogą widziałem, że powrócił Cambodi Cologne na stronę Ensara. Nie znam ale wiem, że wczesniejsza wersja zbierała pozytywne recenzje. I widziałem porównania do Suriranki właśnie, którą bardzo lubię.

pedro_migo

@radjal tak, Cambodi Cologne wrócił, przez chwilę nawet myślałem czy może wziąć go w ciemno, bo starej wersji mam tylko malutki flakonik, ale jak sobie przypomniałem o tych nowych wydaniach to chyba poszukam sampla, podobnie zresztą z Tonkin Musk

Zaloguj się aby komentować

AREEJ LE DORE – RUSSIAN OUD II


Moja przygoda z duetem kakao + oud zaczęła się od Dimy Bortnikova, którego twórczość bardzo sobie cenię. Mimo, iż Oud Monarch od początku był i dalej jest świetnym zapachem oraz moim osobistym hall of fame od tego perfumiarza, uznałem że spróbuję czegoś cięższego. Tak też powstał mój burzliwy związek z Lao Oud, który mimo że mi się podobał, poszedł w odstawkę z powodu, delikatnie ujmując... niebyt przychylnych reakcji ludzi na tą kompozycję. Zawsze wychodzę z założenia, że jak mam się psikać śmierdzącymi dla otoczenia perfumami to równie dobrze mogę się nie myć przez tydzień i wyjdzie na to samo xD. Tak więc Monarch dumnie leży na półce, Lao został sprzedany, a ja poczułem za nim lekką tęsknotę. „Kupię odlewkę, żeby sobie psiknąć raz na jakiś czas”, pomyślałem. „Albo nie. Kupię coś w tych klimatach.” Tak właśnie po chwilowym researchu przyszedł mi na myśl Russian Oud. Jak się później okazało, babeczka z facebookowej grupy akurat miała na sprzedaż. Wziąłem bez wahania.


Przychodzi paczka. Otwieram ją (oczywiście z możliwie dużą ostrożnością, żeby nie uszkodzić fancy pudełeczka które migotało zza folii). Biorę go do ręki – „wow, wykonanie tych flaszek jest przegenialne”. Ściągam koras, psikam… no i gdzieś już to czułem.


Areej Le Dore Russian Oud II, nie jest bratem Lao Oud. Jest jego kuzynem pierwszego stopnia– takim wiecie, synem brata waszego ojca. Czuć masę nawiązań, czuć że Dima i Adam są bliskimi przyjaciółmi. Po uderzającym podobieństwie wnioskuję też, że Adam podzielił się z Bortnikovem recepturą ROII, a ten ją zmodyfikował i wypuścił LO. Czy to coś złego? Jak dla mnie absolutnie nie. Otwarcie Rosyjskiego Agaru od samego początku daje we znaki, że mamy do czynienia z najcięższym perfumowym kalibrem - bezkompromisowym, nie biorącym jeńców zwierzęcym oudem (który w Lao objawiał się czymś bardziej… serowym i oborowym). Na drugim planie wyczuwam również świetnie podane kakao, do którego ci dwaj panowie nas przyzwyczaili i z czego ich właściwie najbardziej kojarzymy. Czymś czego się nie spodziewałem, a jednak to wyczuwam są nuty alkoholowe. Specem od trunków nie jestem, ale pachnie mi to jak rum. W późniejszych fazach zarówno oud jak i kakao grają pierwsze skrzypce, a całość otulona jest mocnym żywicznym akcentem, który dodaje ciepła i zawiesistości całej kompozycji. Mimo, że nie widzę tytoniu w składzie to jestem wręcz pewny, że się tam znajduje. Nie wiem czego to może być zasługa, ale praktycznie od początku do końca gdzieś mi ten tytoń migocze. Wyczuwam również akcenty zakurzonej skóry.


Możecie nazwać mnie wariatem, ale nosi mi się go łatwiej niż Lao Oud. Jest brudno i zwierzęco, ale nie jest oborowo i serowo. Dodatkowo zapach pomimo swojego ciężaru jest w jakimś stopniu bardziej zwiewny i nie aż tak nachalny jak wcześniej wspomniany delikwent. Parametry ROII są na mojej skórze atomowe. Wyczuwam go lekko nawet po kilkunastu godzinach od aplikacji. Projekcja również niczego sobie, co w połączeniu z tą trwałością dają wrażenie pachnidła ultra ekonomicznego, gdzie dwa psiki wystarczą, aby cieszyć się nim bardzo długi czas. Pomimo, że przyjemniaczek to nie jest, jak na razie zostanie w mojej kolekcji.


Wyjaśnienie: w moich recenzjach będę używał również parametru takiego jak „noszalność”, który jest niczym innym jak potencjalny odbiór zapachu przez otoczenie. Z jednej strony można to potraktować z przymrużeniem oka, z drugiej jednak wydaje mi się, że warto o tym wspominać.


PODSUMOWANIE

Flakon i pudełko: 10/10

Kompozycja: 8/10

Jakość składników: 10/10

Parametry: 10/10

Noszalność: 3/10


Ogólna ocena: 8,2 / 10


#perfumy #recenzjeperfum #recenzjelekofi

fba23cf6-14b2-441a-819d-bc67473e5e9c
prodigium

@Lekofi @Lekofi mam monarcha i lao ouda i mimo tego, że lao pachnie kakałem to jest wspaniały (pozdrawiam Qtafaniksa) i narobiłeś mi smaka na tego ruska

Lekofi

@prodigium polecam, dojebany jest 😈

pomidorowazupa

@prodigium warto sprawdzic. Z tematow oudowo-kakaowo-czekoladkowych rusek jest najlepszy... chociaz nie wachalem jeszcze podejsc do tego tematu od kilku innych artisanow.

Morawagin81

@Lekofi Dla mnie RO2 jest w ścisłej topce ALD

Lubię Lao Oud ale nie ma podjazdu do RO2.

pedro_migo

@Lekofi świetnie napisana recenzja!

nieironicznie dla mnie to jest jeden z najbardziej komfortowych i przyjemnych zapachów Adama co więcej powoli skłaniam się do stwierdzenia, że i jego najbardziej wybitny, przewyższający Ottoman Empire - opus magnum po prostu

Lekofi

@pedro_migo też uważam ze jest lepszy. Chociaż ottomana oceniłem chyba zbyt pochopnie, @Lechfree dał mi ostatnio powachac i siadł mi bardziej niż ostatnio. Ale cóż, takie życie perfumiarza, trzeba kupić i sprzedać trzy razy żeby dobitnie wyrobić sobie opinie xD

pedro_migo

@Lekofi z Ottomana Empire to zaczekaj do lata na upały, wtedy pokazuje pełnię możliwości

Zaloguj się aby komentować

Ensar Oud - Jamaican Ambergris, Hoi An


Na szczęście...


Na szczęście urodziłem się i wychowałem w domu, w którym zwracano na mnie uwagę; być może miłość nie była w nim wyrażana gestami, jednak na pewno okazywano mi ją poświęconym czasem.


Na szczęście moje zainteresowania absorbowały uwagę rodziców, co skutkowało rozmowami oraz kupowaniem mi książek, które odpowiadały na moje pytania.


Na szczęście udało mi się żyć w czasie i miejscu, gdzie zapach starości był w pełni akceptowalny. Zmurszały, "śmierdzący" pamiątkowy płaszcz dziadka, zmarłego na długo przed moim pojawieniem się na świecie, wiszący w jeszcze starszej szafie. Strych u babci, wypełniony papierami, listami oraz fotograficznymi albumami które przesiąkły naprzemiennie następującymi po sobie wilgotnymi oraz suchymi porami roku... Papier zatrzymuje w sobie wszystko, co go spotka; cienkim kartkom wystarczy kilka dni suszy, by zachowały szczególne pleśnie, pyłki czy nawet ślady stóp owadów, nie niszcząc przy tym własnej struktury. Na szczęście znam zapach tych kartek. Najstarsza książka w moim domu, jaką powąchałem i przeglądałem to "Berezyna" z 1899 roku, w poplamionej twardej oprawie. Przeżyła ona okresy wilgoci/suszy, a brana z półki i czytana wiele razy w różnych odstępach czasu, nazbierała bardzo wiele nut zapachowych. Kawa, zioła, być może wino, krew, nie wiadomo. Wszystko to tworzyło specyficzną zapachową aurę, która kojarzyła mi się właśnie się ze starością. Tak samo, jak nieporządkowane od lat szuflady czy skrzynki na narzędzia - wtedy jeszcze drewniane, kilkudziesięcioletnie, nasiąknięte to technicznymi, to ziołowo-kurzowymi, to znowu balsamicznymi zapachami. Rzadkie, choć systematyczne zaglądanie do nich by upewnić się, czy aby na pewno czas w ich wnętrzach - choćby o sekundę - nie poszedł do przodu.


Na szczęście mój ojciec dał radę zgromadzić w naszym domu prawdziwą bibliotekę. Na szczęście był marzycielem, od czasu do czasu wydającym część zaoszczędzonej kasy na pizdryki, które w tych dziwnych czasach kształtowały moją świadomość i wyraźnie pokazywały, że życie to nie tylko zaspokajanie potrzeb egzystencjalnych, ale też coś więcej. Na szczęście próbował spełniać moje marzenia, dopóki był.


Na szczęście wśród książek w moim domu znalazły się również te podróżnicze. Na szczęście dość wcześnie dowiedziałem się, kim byli James Cook i William Bligh, Fridtjof Nansen, Ernest Shackleton czy Thor Heyerdaal. Wielcy podróżnicy i odkrywcy, których historie zabierały mnie tam, gdzie nie mogłem się udać. Kolejne strony przynosiły mi do domu zapach zbutwiałego drewna, bezlitosnego oceanu, ale też nowo odkrytych lądów i nieznanej dotąd przyrody.


Na szczęście (?) dostałem w gratisie Ensar Oud - Jamaican Ambergris.


Od jakiegoś czasu znam ambrę. Wcale nie było łatwo rozeznać się w jej "czuciu". Ale, jak ze wszystkim, mózg potrzebuje czasu. I właśnie: czucie. Tak, jak czuje się, że ktoś przyjdzie lub że coś się wydarzy. I dopiero za tym idzie jakiś zapach.


Tutaj ambra jest obecna w każdym składniku - zupełnie jakby nią nasiąkły. Doświadczenie bardzo przyjemne. Na szczęście nie chciałbym chodzić w tym między ludźmi i zaburzać sobie wrażenia z obcowania z zapachem. Jamaican Ambergris pachnie dla mnie tak idealnie, jak te wszystkie XIX-wieczne legendy, które przypływały do portów wraz z wysmaganymi sztormem wielorybnikami, spisane na pożółkłych od starości kartkach.


#perfumy #recenzjeperfum

443106af-ac79-4274-8307-917147eeedd3
Morawagin81

@dziadekmarian Pięknie napisane.

Mnie perfumy szaroambrowe również poruszają, powodują refleksje i wspomnienia.

Fenomenalny składnik.

dziadekmarian

@Morawagin81 Dziękuję:)


No właśnie. Trochę się zaczynam obawiać, że za jakiś czas zacznę kwękać, że tutaj ta ambra nie taka, jak chciałem, a tu za dużo, za mało... Każdy kawałek ma swoje specyficzne cechy, niuanse, to fakt. Wybrzmiewa inaczej przy różnych składnikach. Mam nadzieję, że nie przestanie mnie fascynować.

radjal

@Morawagin81 Jeśli chodzi o samo wykorzystanie ambry w Jamaican Ambergris, to faktycznie jest to zrobione bardzo dobrze. I ten specyficzny aromat, który schowany jest nieco pod, nazwijmy to owocowo - egzotycznym zapachem, to jest coś, co lubię w tej kompozycji. Natomiast na dłuższą metę męczył mnie nieco ten motyw przewodni, mi kojarzący się z sokiem z egzotycznych owoców takim w kartonie. Nieco zbyt słodko i monotonnie bo ten zapach niespecjalnie ewoluuje. Natomiast z tego co słyszałem, wersja Maroke SQ jest ciekawsza, z dymnym oudem i bardziej rześkim charakterem przypominającym schłodzone drinka. I tego bym chętnie spróbował. Niestety, jako że to limitowana seria, to ciężko dostępne. A jak już - to bardzo drogie Miałem przyjemność jeszcze przetestowania małej próbki z wersji attar i ta bardziej mi przypadła do gustu niż Hoi An.

Zaloguj się aby komentować

Filippo Sorcinelli kolekcja Atmosphere d’Emotion


Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie, które warto wziąć pod uwagę przy podejściu do takich zapachów. Po pierwsze, kompozycje z tej kolekcji odwołują się do zapachów i wrażeń związanych ze zjawiskami atmosferycznymi, a ich celem nie jest bycie użytkowym przyjemniaczkiem na prezent imieninowy dla wujka. Po drugie, ponieważ są to zjawiska niematerialne, niemożliwe jest stworzenie czegoś w rodzaju „absolutu wiatru”; w związku z tym, kompozycje te w dużej mierze opierają się na molekułach wodnych i powietrznych. Dlatego też, jeśli ktoś jest purystą naturalnych składników, to nie znajdzie tu dla siebie nic ciekawego.


mgła


Nebbia Densa

Wilgotna zieleń, z tej zieleni wyłania się wetyweria, ale nie jest to świeże trawiaste oblicze, ma w sobie coś nieprzyjemnie zepsutego, ktoś zapomniał wypróżnić kosza z kosiarki i trawa zaczęła gnić. Z czasem tą zgniliznę zastępuje wodny akord. Nie podoba mi się, choć fajnie pokazuje, że wetywerią można zagrać na różne sposoby.


Nebbia Fitta

Otwiera się intensywnym zapachem ziemi, czarnej do kwiatów. Z ciągu kwadransa ewoluuje w kierunku paczuli i mokrego drewna, co w efekcie przypomina zapach zbutwiałego pnia drzewa. Gdzieś w tle pojawia się jeszcze jakiś akcent kamforowy i w tej ziemisto-paczulowej formie trwa już do końca, czyli fajne, ale też trochę nuda.


Nebbia Spessa

Bliżej nieokreślone wodne molekuły bez typowego dla calone melona/arbuza, bez morskich skojarzeń. Faktycznie ma coś z porannej mgły. Świeże, zimne i transparentne. Sterylna czystość skojarzyła mi się z kliniką okulistyczną. Mało perfumowa kompozycja, liniowa, monotematyczna, ale też bardzo przyjemna i komfortowa. Genialnie mi zagrała pewnego mroźnego poranka. Wydaje się, że nie ma wielkiej mocy, ale niesie się w powietrzu pozostawiając wrażenie chłodu i czystości.


deszcz


Pioggia Debole

Zaraz po aplikacji przywitała mnie kwaśna bergamotka w towarzystwie morskich molekuł i sosnowego wunderbauma. W efekcie jednak to połączenie zamiast odświeżyć to zazgrzytało detergentem. Coś tu nie gra, gryzie, pachnie tanio, chemicznie, agresywnie jak żel do łazienek. Nie no ja nie chcę pachnieć jak świeżo umyty kibel. Najsłabszy zapach w całej atmosferycznej kolekcji.


Pioggia Forte

Niewiele się nie zmieniło względem mojej poprzedniej opinii:

“Syntetyczny świeżak morsko-cytrusowo-kwiatowy na piżmowej bazie. Przypomina randomowy męski zapach z Sephory w 1999 roku. Stylistycznie i jakościowo postawiłbym go gdzieś obok flankerów Azzaro Chrome albo L'Eau d'Issey. Nawet różowa skwitowała: "Pachniesz jakimś brutalem", czyli tanim stereotypowym męskim zapachem z przeszłości. Po kilku godzinach wychodzi jeszcze ten sam utrwalacz co w Lorenzo Pazzaglia Black Sea, który ciągnie się do następnego dnia i wytrzymuje prysznic, co wyjaśnia rewelacyjne parametry tych perfum.“

Dodam tylko, że przy bardziej wnikliwej analizie przed zestawieniem z półką drogeryjną kompozycję ratuje przyjemna magnolia, kwiat który tym razem dostrzegłem prawdopodobnie dlatego że nawąchałem się już trochę Bortnikoffa. Nadal jednak jest to zdecydowanie jedna ze słabszych pozycji w kolekcji.


Pioggia Moderata

Kojarzycie taki charakterystyczny zapach wyczuwalny kiedy po długim okresie suszy zaczyna padać lekki deszcz? Bardziej pachnie wówczas kurzem niż deszczem. To to jest to. Elementy ozonowe połączone z kurzem i ziemią. Mimo ograniczonej wartości użytkowej, realizacja tematu jest perfekcyjna. Zdecydowanie najlepszy zapach z linii deszczowej, w pewnym sensie wręcz genialny.


wiatr


Brezza Leggera 

Trafnie nazwane. Naprawdę sprawia wrażenie lekkiej bryzy poprzez połączenie elementów ziołowych z morskimi molekułami i olejkiem sosnowym. W tle odrobina bliżej niezidentyfikowanej słodyczy i zakurzone kadzidełko w stylu Plein Jeu. Z czasem pojawia się więcej elementów drzewnych i piżmowych, ale cały czas efekt jest czysty, wodny i przestrzenny, trochę przypomina zapach ubrań suszonych na wietrze. Sam nie wiem, z jednej strony jest piekielnie drogo jak na taki syntetyczny twór, a udział wodnych molekuł zbyt duży jak na mój gust, z drugiej strony koncepcyjnie jest spójnie i nie wykluczam, że latem to się sprawdzi.


Ruah

Otwarcie jest cytrusowe, ultraświeże, uzupełnione akcentem wodnym. Z czasem przybiera formę nieco spożywczą, przypomina mi cytrusowe cukierki pudrowe albo cytrynowy krem. Coś podobnego czułem w którymś Bortku z kolorową etykietą. Jak najbardziej ok jako letniaczek-świeżaczek, ale szału nie ma, równie dobrze mógłby to być jakiś flanker jakiegoś AdG.


Vento Forte 

Przez pierwsze kilkanaście sekund gumowy smród nowych opon, a zaraz potem ‘wow’, bo zapachniało błotem, a może błotną kałużą. Nie wiedziałem, że da się stworzyć taki akord, intensywnie ziemisty, mokry, brudny, trochę zielony. Obrazu dopełnia świeży motyw ozonowy, jak powietrze po burzy. Czyli razem mamy błoto po burzy. Fajnie nie? Znów mam 5 lat, na nogach kalosze i skaczę po kałużach. Stopniowo ewoluuje w kierunku zielono-wodnym, ziemia i ściółka przemoczona deszczem. Świetny, fascynujący zapach, bardzo mi się podoba, ale rozumiem, że większości może się wydać zbyt dziwny jak na perfumy, bardziej do doświadczania niż pachnienia “ładnie”.


Vento Impetuoso

Otwarcie jest dymne i ziemiste, może zmieść wrażliwe nosy. Akord dymny w stylu Fumidusa, czyli mocna wędzonka, podobnie uzupełniona w tle wetywerią, z tą różnicą, że whisky zastąpiono ginem, bo daje o sobie znać zapach jałowca. Element ziemisty zaś jest bardzo obrazowy, przypomina Last Season Fusciuniego, albo jak kto woli ziemniaki w piwnicy. Nie, nie ziemniaki, tym razem buraki. Tak mi skojarzyło i już nie mogę się pozbyć tej myśli - tak właśnie pachną ubrudzone ziemią buraki.


flakon i podsumowanie


Nowy flakon wbrew pozorom jest fajny, wykonany z bardzo grubego szkła, nieregularny w środku, co wskazuje na ręczną robotę, ale przez to trudny w ocenie przy odprzedaży, bo z góry było jeszcze sporo powietrza. Natomiast korek rzeczywiście wyjątkowo niepraktyczny, wymaga starannego celowania by go właściwie założyć, a dzięki dyskusyjnej formie również nieustawny.


Poziom kompozycji zaś jak widać jest zróżnicowany, stylistyka również, znalazło się kilka pozycji, których może niekoniecznie chciałbym mieć flakon, bo nie są to perfumy stricte użytkowe, natomiast miło byłoby mieć odlewkę, by może niezbyt często, ale od czasu do czasu, w domowym zaciszu zaspokoić zachciankę obcowania z tak nietypowym zapachem.


Moi faworyci: Nebbia Spessa, Pioggia Moderata, Vento Forte


#perfumy #recenzjeperfum #filipposorcinelli #smrodysaradonina

0dfa1662-5b5b-4e46-b809-7c6e785407e7
dziadekmarian

Ja już gumowców szukam na allegro.

Zaloguj się aby komentować

Prissana - Thichila


Jest coś nie tak ze mną. Z początku mocno uderza mnie kamfora. I to lubię, aczkolwiek po chwili zapach transformuje w bardziej anyżowo-kamforowy. I w tym momencie powinienem już wycofać się z dalszej eksploracji zapachu - zwykle tak robię, gdy trafię na anyż. Tutaj jednak, po kilku sekundach od aplikacji, mój mózg staje się bardzo zajęty. Bo niby to anyż, jednak taki nie do końca. Sam już nie wiem, czy przypadkiem to nie irys.. czasami mylą mi się. Pamięć szwankuje, wszystko się miesza. Bo ten anyżowo-kamforowy wcale mi nie przeszkadza. Zaczynam szukać wśród znanych mi nut. I oczywiście, że nie znajdę odpowiedzi, bo to tajskie perfumy.


Grzybki


Swoich pierwszych Tajów poznałem w roku 2020, na kole podbiegunowym. Z dnia na dzień zdecydowałem się wyjechać tam do pracy - najcięższej, a zarazem najbardziej relaksującej w moim dotychczasowym życiu. Jako dziewięćdziesięciokilogramowy gitarzysta, po spektakularnym uderzeniu ryjem o pandemię, tę propozycję pracy otrzymałem z nieba. To był ostatni moment, w którym jeszcze dało się jakoś uratować cały ten mój niestabilny biotop, ale potrzebna była bardzo szybka zmiana. Do tamtej pory samotnie wynajmowałem pożydowskie mieszkanie na krakowskim Kazimierzu, które od końca roku 2019 dosłownie z miesiąca na miesiąc kosztowało coraz więcej, a właściciel - niejaki Jarema Bezdel (kiedyś tam jeszcze kopnę go w d⁎⁎ę za to wszystko, choć już mi przeszło... ale tak kolekcjonersko wypłacę mu kopa i podepczę myckę, jeśli nasze drogi się przetną) - nie miał żadnych skrupułów, by ciągnąć ze mnie pieniądze, które czuł, że mogę mieć, podczas gdy ja tak naprawdę ich nie miałem.


Wylot za dwa dni. Północ Szwecji. Formalności przedłużyły go o kolejne dwa dni, a bilet w tym czasie zdrożał z trzech do sześciu tysięcy złotych. Dziwne czasy. Co najbardziej zapamiętałem z tych kilku dni, to już w drodze do pracy, dwa urocze Cavaliery obwąchujące mnie pod kątem obecności narkotyków, podczas przesiadki w Oslo. Merdały do mnie, a ja zastanawiałem się, czy to dobrze, czy źle... czy wyczują, że 25 lat temu byłem ćpunem i będę musiał wrócić do Polski i odwołać kolegę, który przeprowadził się do mnie, żeby opiekować się kotami, sam rezygnując z wynajmu innego mieszkania z dnia na dzień. Merdały do mnie, a ja zastanawiałem się nad tym, jak będę miał przejebane, jeśli mnie zawrócą.


Udało się. Jestem na najdalszej północy Szwecji. Mam być anglojęzycznym pośrednikiem pomiędzy Ukraińcami a Szwedami. Pracującym na torach poliglotą. Od tygodnia nie mogą się porozumieć, bo ostatni pośrednik musiał uciekać. Jego brat po pijanemu nastąpił bosą nogą na rozbitą butelkę gdzieś w niemieckim mieszkaniu i wykrwawił się na śmierć. Chłop musiał wracać. Potem jeszcze spotkaliśmy się na tej północy i okazało się, że dobrze się znamy. Ale do Grzybków.


"Grzybki" to wymyślone przeze mnie przezwisko dotyczące Tajów obsługujących pole z domkami, w ścianach jednego z których spędziłem kilka następnych miesięcy. Uśmiechnięci, zapracowani, niscy, w wielkich wełnianych czapkach wyglądających, jak grzybowe kapelusze. Prowadzili skup borówek, ogarniali wielkie pole namiotowe, jeździli jakimiś koparkami... i zawsze machali nam na powitanie, gadając coś po tajsku i śmiejąc się z nas. Głównie przez ten czas śmialiśmy się z siebie nawzajem i dla wszystkich było to miłe.


Wan Sao Long


Trudno dotrzeć do prawdziwych tajskich źródeł dotyczących tej rośliny. Oryginalne przekazy były prawdopodobnie pisane na liściach bobu lub wypalane na skórze niewolników z niższej kasty i nic z tego wszystkiego nie zachowało się do dnia dzisiejszego. Jestem święcie przekonany, że Grzybki wiedziałyby coś na ten temat. A jest to roślina legendarna. Dawniej występująca jedynie w małych skupiskach, na terenach trudno dostępnych uroczysk południowej Tajlandii; dziś już nie tak endemiczna i rozpowszechniona wszędzie tam, gdzie znajdzie się choć trochę chłodu i wilgoci, które są jej niezbędne do przetrwania. Poza powszechnie znanymi wśród Tajów właściwościami leczniczymi, miała swym zapachem onieśmielać kobiety - i to właśnie ta najbardziej legendarna część informacji o tym tajemniczym ziółku, które pachnie w zasadzie w całości, na dodatek dość intensywnie. Różnie gada się o tym zapachu; dla europejskiego nosa najbliżej mu jednak do anyżu lub irysa. I na tym właśnie tradycyjnym ziółku Prin Lomros oparł swoje kolejne dzieło.


Thichila


Niby nie dzieje się wiele, jednak nie jest cienko. Nudność anyżu to Wan Sao Long. Początkowo w bliskim sąsiedztwie pobrzmiewa kurkumowy puder. Szybko jednak zanika i na wierzchu są właściwie dwie nuty. Ta druga, eukaliptusowa, wręcz rodem z Vicks Vaporub kamfora, to Borneol. Sprawia, że zapach wibruje, choć nie jest w stanie zbilansować uczucia mdłej, gumowej aury. Mdła, gumowa... to nie w negatywnym sensie. To nie tak, że coś się nie udało. Jest pewność, że tak ma być.

Dość słodkawy, ale nic a nic ulepny. Anyżowo-kamforowe duo jest tu zdecydowanie głównym tematem. Otoczone odległymi, kwiatowymi niuansami, cichnie z czasem, ustępując drzewno-kadzidlanej bazie. Oud prezentuje się tu jako dość pudrowe, słodkawe, drewno (myślę, że w idealnych proporcjach z sandałowcem). Tego typu gładki oud odtwarzany jest czasami w europejskim mainstreamie (Oud Palao). Na tym etapie kojarzy mi się również z bazą w ASQ - Filaria Oud. Kwiatów tu nie ma już zbyt wiele, jednak wciąż czuć daleko w tle jaśmin/tuberozę. Z drewienek oczywiście cynamon. Chyba największa porcja słodyczy pochodzi właśnie stąd. Kafir (czyli w uproszczeniu bardzo blisko skórki limonki) - jego nie czuję w ogole. Blend jest perfekcyjny - trudno rozkładać to na części. A może nawet nie powinno się.

Projekcja - niestety - bardzo średnia. Choć miło byłoby posiadać kilka mililitrów, tak na globala dwa razy do roku, pozastanawiać się, co tam Grzybki robią.


8/10


#recenzjeperfum #perfumy

b35dc05f-146e-4e5d-94b3-857284e818b5
radjal

@dziadekmarian Jak zwykle napisane ciekawie i niesztampowo z umiejętnym wplataniem historii spoza perfumowego świata, dzięki czemu recenzja jest wielowymiarowa Szacun!

Zaloguj się aby komentować

Katana - coś tam coś tam Qadah coś tam coś tam


Co to za świeżak? Nuty prawie jak w Bleu de Chanel.


20 sekund


Co to za słodziak? Nuty jak w cukierni.


Co ta Katana...


Jednak coś eleganckiego, choć nieśmiało, wyłazi spod tej słodyczy. Drzewny, subtelny, może trochę warsztatowy wątek. Coraz bardziej skórzany. Nuta podobna, jak w Ombre Lesther, tylko w otoczeniu słodkiej wanilii. Bardzo słodkiej. Paczula, też słodka, czekoladowa, te tanie tabliczki na wagę. Co ta Katana... Nic z mirry i kadzidła. Tytoń w stylu Naxos. No co ta Katana...


Po 10 minutach już się tworzy mój nieulubiony skórzano-paczulowy akord. Nudna, słodkawa skóra. Jakby dodać cukru do marihuany. Albo marihuany do cukru. I czuć gdzieś w tle bardzo eleganckie drewno. Szkoda, że tak mocno ukryte.


No nie.


Nacotopoco 

5/10


SORY


#perfumy #recenzjeperfum

5916281b-0db5-4d6f-985a-c92b77eddbc9

Zaloguj się aby komentować

#perfumy #recenzjeperfum


Za mną test nowości od Areej le Dore - Pink Kinam. W związku z czym chciałbym się podzielić z Szanowną Społecznością Perfumową wrażeniami


Pierwsze powąchanie po odkręceniu korka dało odczucia embiwalentne. Skojarzenie ze stylem retro, vintage. Przed oczami pojawił się obrazek starszej pani, która wybierając się na dancing w Ciechocinku, użyła swojego wiekowego flakonika perfum. A na wypadek, gdyby impreza, po zejściu z parkietu, zakończyć się miała w hotelowym pokoju, użyła odświeżacza powietrza o zapachu leśnym, co by nieco orzeźwić panującą w pomieszczeniu atmosferę. Pod drzwiami czekał już niecierpliwie starszy pan z bukietem kwiatów, który przyszedł w konkury, bo mu starsza pani wpadła w oko na wieczorku zapoznawczym dnia poprzedniego.


Ale że to attar, domniemałem, że na skórze może pokazać zupełnie inną paletę barw i odmienne oblicze. Pierwszą kroplę Pink Kinam nakładałem zatem na nadgarstek, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Czy miks aromatów, kojarzących się z dancingiem na turnusie rehabilitacyjnym i bukietem nieco przyschniętych kwiatów, okaże się słusznym skojarzeniem? Czy też czeka mnie totalne zaskoczenie? Jakież było moje zdziwienie, gdy po nałożeniu kropli, poczułem rześki, energetyzujący zapach mięty. Listków zerwanych właśnie prosto z krzaka. Lodowy chłód. Hmmm, to jest nawet lepsze niż oczekiwałem.


Mięcie towarzyszy zielony, świdrujący aromat neroli oraz różowy lotos. Z biegiem czasu mentolowa świeżość przycicha, choć nie znika całkiem lecz przyjmuje rolę bohatera drugiego planu, a wątek kwiatowy zaczyna być bardziej wyczuwalny. Całość jednak jest bardzo wyważona i nie ma tu nuty, która by dominowała. Jest to bardzo dobrze zblendowane, a proporcje dokładnie przemyślane. Projekcja początkowo idealna - mocno wyczuwalna ale też z zachowaniem pewnej dyskrecji. Z biegiem czasu osiada blisko skóry. Więc tytan projekcji to z pewnością nie jest ale też nie o to tu chodzi.


Kinam oud, który to Russian Adam sam własnoręcznie mieszał w kotle przez trzy miesiące, jest bardzo delikatnym, subtelnym wręcz bym powiedział rodzajem oudu. Na pewno nie dla fanów bardziej dymnych i animalnych jego odmian. Świetnie jednak pasuje do całości i harmonizuje z pozostałymi składnikami.


Pink Kinam to moim zdaniem bardzo bezpieczna kompozycja w porównaniu do innych, szerzej znanych fanom marki perfum. Bezpieczna jednak w tym przypadku nie oznacza nudna. Wręcz przeciwnie, jest to ciekawy zapach, posiadający swój indywidualny charakter. Stonowany, wyważony, ale i wyróżniający się. Prosty, choć ta prostota to w moim mniemaniu jego atut. Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku kompozycji od Agar Aura, gdzie mniej znaczy więcej.


Wielbiciele bardziej zwierzęcych zapachów od Adama mogą sobie odpuścić Pink Kinam. Natomiast dla tych, którzy poszukują naturalności, oryginalności ale i czegoś, co będzie miało walory użytkowe do noszenia na co dzień, śmiało mogę polecić Pink Kinam. Jestem pozytywnie zaskoczony jakością i jeżeli pozostałe kompozycje z tej edycji są na podobnym poziomie, to myślę, że na pewno zainteresuję się którymś z nich. Wstępnie na oku mam Papuas oraz Violapatta .

1870efe8-34a4-411b-9caa-0a45f01f4008
pedro_migo

@radjal świetny opis, kusi aby kiedyś spróbować

dziadekmarian

@pedro_migo no właśnie tak sobie myślę, że to bardzo do mnie trafiło i też już sprawdzałem Souk na jedynej słusznej stronie Ładnie pisze kolega @radjal

radjal

@dziadekmarian @pedro_migo No to ładnie się wkopałem - jak Szanownym kolegom nie przypadnie do gustu, to potem się zwrócicie do mnie z żądaniem: radjal, oddawaj nasze zmarnowane pieniądze!

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry, dziś do kawy kolejna porcja notatek z testów zapachów mistrza kadzidlaków.


Filippo Sorcinelli / Ascetic Vanilla

Wanilia, ale specyficzna, nie kosmetyczna, a bardzo spożywcza. Przypomina mi wręcz syntetyczne aromaty do żywności, pierwsze skojarzenie to waniliowe białko WPC z Ostrovitu (nie polecam). Po chwili daje się również wyczuć mleczne toffi z realistyczną nutą palonego cukru, więc w efekcie zaczyna to pachnieć jak cukierki krówki. Słodko w opór, wybitnie spożywczo, zupełnie nie dla mnie to, choć doceniam jakość odwzorowania. Podchodzić ostrożnie, bo jest to mocarz, dwa strzały na łapę wyraźnie czułem cały dzień, z karku przeszło na komin i siedzi ponad tydzień.


Filippo Sorcinelli / Basilica di Assisi

Jaskrawy aromat petitgrain w otwarciu w połączeniu z paczulowym tłem przywodzi skojarzenia ze staroświeckimi męskimi perfumami - vibe typowej dziadkowej wody kolońskiej. Ta faza jednak trwa krótko, może kwadrans, po czym skręca w kierunku żywicznym za sprawą lekkiego kadzidełka z benzoesem i tonką. W drydownie zaś zapach staje się coraz wyraźniej paczulowy. Ładne perfumki, faktycznie szczególnie w drugiej fazie można się doszukać podobieństw do Shalimara, problem w tym, że bardzo szybko tracą projekcję i stają się ledwo wyczuwalne.


Filippo Sorcinelli / Notre Dame Notte di Natale

Na początku mamy, no nie zgadniecie… kadzidło! Z gatunku tych siermiężnych, drzewne i dymne zarazem niczym z Rundholza. Towarzyszy mu tradycyjny u Filippo goździk (przyprawa, nie kwiatek). Ewolucja natomiast może zaskoczyć, bo za sprawą wspomnianego goździka, a także cynamonu prowadzi w kierunku ciasteczek korzennych, takich mocno przyprawionych, ale za to posłodzonych zachowawczo, w dodatku miodem zamiast cukru. Gourmand można by rzec, ale daleki od ociekających cukrem i waniliną ulepców. Połączenie nietypowe, ale zaskakująco udane, z bliska ostre goździkowe, ale fantastycznie pachnie w powietrzu i solidnie projektujące.


Filippo Sorcinelli / La Voglia D'Amare

Odrobina cytrusów rozświetlająca otwarcie bardzo szybko zanika ustępując miejsca kokosowi. Z kokosem fajnie współgra maślana forma korzenia irysa tworząc w efekcie przyjemną kremową teksturę, trochę nawet kosmetyczną, niczym luksusowy irysowo-kokosowy balsam do ciała. Kontrastuje z nim smużka dymu w tle, ale smolistego, a nie kadzidła. Niezłe, ale coś mnie w nim męczy przy dłuższym noszeniu, może fakt, że irysa po prostu nie lubię.


Filippo Sorcinelli / Lentezza Carezza

To jest taki typ zapachu, z którym mam problem z opisem, może dlatego że rzadko takie noszę. Nie mam nawet do czego porównać, nic podobnego nie znam. W skrócie opisałbym go jako owocowo-zielony, ale nie potrafię wskazać konkretnego owocu. Soczysta owocowość spleciona z akcentami zielonymi a’la liście pomidora, choć jednak nie to oraz kwiatowymi tworzy obraz sielski i ogrodowy. Z czasem, jak na papieskiego krawca przystało, w tle pojawia się jeszcze mirra posłodzona delikatnie benzoesem. Fajne to, niezwykle oryginalne i pozytywne, ma coś w sobie, choć to nie moja stylistyka i nie wiem czy zdecydowałbym się regularnie nosić.


Filippo Sorcinelli / Symphonie-Passion

Kompozycja gorzko-kwaśna, otwiera się cytrusami, goryczkowo, może nawet bardziej samą skórką cytryny. Co ciekawe ta cytrynowa skórka nie ulatuje w kilka minut, a utrzymuje się relatywnie długo. Tematem przewodnim jest wetyweria z gatunku tych beztroskich, zielona i trawiasta, za to nie wyczuwam mocnych aspektów ziemistych jak np. w Nishane. Z wetywerią współgrają nuty drzewne, przestrzenne, prawdopodobnie molekularne powoli ewoluujące w stronę mydlanego piżma z kaszmeranem, którego akurat nie lubię. Ogólnie niezłe pachnidło, ale też nie wyróżniające się niczym spektakularnym na tle popularnych wetyweriowców.


Ilustracja z oficjalnego sklepu filipposorcinelli . com

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina #filipposorcinelli

a841c74a-2532-4763-b552-0d0db9d05e75

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha


#91 Encelade Marc-Antoine Barrois

#92 Tonka Ajmal

#93 Civet Zoologist Perfumes

#94 Apple Brandy on the Rocks By Kilian


Encelade Marc-Antoine Barrois

Oj, smrodek ( ͠° ͟ʖ ͡°) Jakiś taki dziwny, nieprzyjemny. Niby drzewny a jednak słodki - wykręcająco sztuczno słodki. Kojarzy ze słodyczą najgorszych lattafów o nazwach na 17 wyrazów. Nie można mu odmówić mocy i ku mojemu przerażeniu - trwałości. Bleh. Co najgorsze - nic nie zysuje z czasem. Powrót do opryskanego miejsca to pewny grymas na gębie. Rozważam nawet napsikać sobie do nosa żeby złapać noseblind, bo na zmycie go niestety nie widzę szans.


Tonka Ajmal

Przy pierwszym podejściu zostałem pokonany bardziej niż przez inne Ajmale, ale jak już wykształciłem tolerke to jest git xd

Bardzo elegancka słodycz tonkowo tytoniowa z dużo dawką oudu. Jest lekko stajennie, lekko apetycznie, i bardzo orientalnie. Parametry dobre, generalnie zapach jak najbardziej na plus. Nie wiem co więcej o nim napisać, polecam spróbować. Tylko ponownie uprzedzę: obora występuje xD


Civet Zoologist Perfumes

Jak pewnie każdy zauważył, brakuję nam tu kogoś na tagu. Brakuje nam @CheemsFBI . A mówię o tym bo jego ostatni post sprzed 4 miesięcy to było właśnie zdziwienie tym jak przystępną serią są te całe zoologisty. Nie inaczej jest z cywetem. Nie umiem powiedzieć czym pachnie xd Ale robi to w sposób piękny i pociągający. Piramida nut jest przepotężna, ale finalny blend bardzo zgrabny. Spodziewałem się więcej zwierza, kocich szczyn, nie wiadomo czego - nic takiego. Szkoda że parametry nie są bardziej kozackie, ale i tak jest nieźle. Dobry zapach.


Apple Brandy on the Rocks By Kilian

Ja jestem fanem Angels Share, może i ulepek ale naprawdę magiczny. Nie dziwi mnie siedem tysięcy klonów. Zainteresowany dalszym poznawaniem marki sięgnąłem po Apple Brandy. No i... No nie porwał mnie. Nieco sztuczny, nieco dziwny. Może i czuć tytułowe brandy jabłkowe ale totalnie nie tak jak sobie wymarzyłem. Do tego niestety zapach jest taki czysto chemiczny, zielone jabłko to niestety nie świeżo zerwany z drzewa owoc, a raczej octan etylu, który wsparty cytrusami daje nam w efekcie płyn do szyb. Zapach nie tylko nie jest wart tych pieniędzy, ale nie jest moim zdaniem wart w ogóle żadnych pieniędzy. Nawet gdyby kosztował 80zł za 100ml - NIE brałbym go.


#perfumy #recenzjeperfum #barcolwoncha

saradonin_redux

Tak pamiętam to piękne otwarcie Tonki, niczym głęboki wdech nad odpływem po wymontowaniu syfonu XD

testowy_test

@Barcol  Encelade pachnie spoko przez minutę, potem nawala całą okolicę przez naście godzin i mam wrażenie, że z czasem się wzmacnia xD

ucho_igielne

@Barcol Encelade całkiem fajny jest, kojarzy mi się z podobną scenerią co Safran Colognise, czyli ciepła wiosna/lato i bardziej wizytyowa sytuacja, ale mimo wszystko jest trochę basic, płacić klocka za coś takiego? xD

Zaloguj się aby komentować

Często piszecie: Okrutniku, ty jesteś prosty facet znad morza, co tam polecisz z morskiej niszy?


Odpowiadam: z Acqua di Sale poczujesz się jak w Sorrento, 40 Knots przeniesie cię na świeżo polakierowany pokład jachtu, a psikając Megamare poznasz rybki karmione margaryną. Jednak tym co powinieneś spróbować, tym co Cię zaskoczy jest Bale Perfumes Mare Goticum.


Mieszkając w Trójmieście musisz mieć w rodzinie kogoś związanego z branżą morską. U mnie to był to wujek w porcie i kuzyn chief mate na statku. Morskie opowieści były więc tym, co towarzyszyło mi od dziecka, rozpalało wyobraźnię. Jako gówniak ciągle włóczyłem się po przesiąkniętych mazutem portowych okolicach. Zapach stoczniowych lin, czy mokrych sieci po nocnym połowie, to dla mnie naturalne środowisko.


Mare Goticum, to moje dzieciństwo zamknięte we flakonie. Zapach, którego zawsze podświadomie szukałem. Perfumy są pełne brudu portowych zaułków i potu dokerów, ale nie przytłaczają. Mimo, że w czasie noszenia są bardzo lekkie, to pozostają bardzo mroczne i charakterne. Taki paradoks, który bardzo lubię w perfumach.


Jest to zapach bardzo przestrzenny, mineralny, wręcz musujący jak oranżada. Oranżada z glonów. Tę deseczkę wyłowioną z głębin i pokrytą wodorostami znakomicie odświeżają sosnowe nuty. I kiedy myślisz, że jest morsko i przyjemnie, w nosie zaczyna ci wiercić zapach świeżo zdrapanej z burty rdzy.


Noszenie Mare Goticum daje ogromną radochę. Najzabawniejsze jest to, że faktycznie czuć podawany w nutach mazut i gumę skafandra. Są one serwowane w małych ilościach, nie dominują nad resztą i świetnie się komponują z całością.


To trzecie perfumy Alana Balewskiego, które poznałem. Po świetnej bostońskiej herbatce i bardzo zmysłowej, oldskulowej Kleopatrze, Alan po raz kolejny dowozi. Mare Goticum wyszło w 100 flakonach. Obecnie jest dostępnych tylko kilka sztuk w Muzeum Bursztynu, w cenie 750 zł/50 ml. Po⁎⁎⁎⁎ne. Żałuję, że nie załapałem się na flakon bezpośrednio od Alana- 492 zł brzmi już lepiej. Pozostaje czekać na tegoroczny wypust.


Fotka z fejsa autora.


#perfumy #recenzjeperfum

37cfbcbd-698f-4d22-b1c0-f44d08e543dc
pomidorowazupa

@Okrutnik nie wiem czy tak było w tym przypadku ale 99% marek artisanowych na początku robi niskie ceny czasem nawet po kosztach aby wkupić się w łaski albo "uzależnić" potencjalnego klienta

radjal

@Okrutnik Zgadzam się z Tobą, że jest tu świetnie oddany klimat morskiego portu i wszystkich zapachów z tym związanych. Z jednej strony jest tu ciężkość ale też pewna przestrzeń oraz rześki, zielony akcent, szczególnie na wstępie, które paradoksalnie dodaje lekkości i całość kompozycji czyni przystępną, pomimo że temat przewodni niełatwy. Moja ulubiona kompozycja z serii bursztynowej.


Co do ceny, oczywiście nie jest to mało i jest to spora podwyżka względem serii pierwszej. Z drugiej, ludzie płacą większe pieniądze za niszę, która obiektywnie, oprócz całej otoczki, nie oferuje realnej jakości. Od Alana zaś dostajemy rzemieślniczy produkt, bardzo oryginalny i dopracowany zapach oraz , co istotne dla kolekcjonerów, ciekawą oprawę całości. Jak dla mnie, za włożoną w przygotowanie tej serii pracę, należy się stosowny zysk. Którego jak widać po wpisie Alana, w przypadku pierwszej serii nie było. Więc podwyżka zrozumiała. Trzymam kciuki za powodzenie kolejnych projektów, bo jest tu duży potencjał i już mocno wypracowany styl oraz warszat.

levy

Wziąłem wszystkie 3 jak Alan sprzedawał próbki i na podstawie testów cały flakon Mare Gotikum. Są genialne

Zaloguj się aby komentować

Następna