Zdjęcie w tle
Kawiarnia "Za Firewallem"

Społeczność

Kawiarnia "Za Firewallem"

72

"Mnie to się marzy, żeby ona była miejscem wszelkich swawoli słownych" @George_Stark #naczteryrymy #nasonety #naopowiesci #klubczytelniczy

#naopowiesci


Ta sobota miała być najważniejszym wydarzeniem w rodzinie Karczków. Oto bowiem parę dni wcześniej na wieczny spoczynek udała się głowa rodu, Roman, który bardzo ciężką pracą, tylko nieznacznie na początku wspartą rodzinną pożyczką w wysokości kilkuset tysięcy złotych, zdołał zbudować gigantyczną rodzinną fortunę. Złośliwi powiedzieliby, że jeszcze więcej znaczyły w jego karierze również rodzinne koneksje, jednakże w powszechnej opinii było to jedynie narzekanie zazdrośników. Niemniej jednak nie można odmówić Romanowi niezwykłej wytrwałości, której często brak było jego rodzeństwu czy innym członkom jego rodziny, bliższej bądź dalszej.


Tej wytrwałości nie zabrakło jednakże w ostatnich tygodniach życia Romana, kiedy to jego umiarkowanie wystawny dom zaczął pęcznieć od gości i dawno niewidzianych członków rodziny, którzy przychodzili z prezentami i naturalnie najlepiej wiedzieli czego chorującemu potrzeba. Niewątpliwie ośmielający był brak sprzeciwu chorego – do czego rękę dołożył utrzymujący się brak przytomności pacjenta. Wszystkich absztyfikantów bardzo dzielnie próbowała wygonić żona Mirabella, która niestrudzenie dwoiła się i troiła przy zaspokajaniu potrzeb małżonka. Gwoli ścisłości trzeciego już małżonka, co jak na jej młody wiek i fakt, że przeżyła śmierć dwójki poprzedników, jest nie lada wyzwaniem. Niemniej te lata spędzone razem, nawet jeśli bardzo niestabilne, jak na dwa trudne charaktery przystało, wymagały, by na sam koniec życia godnie zadbać o partnera.


Śmierć, która w końcu nadeszła po tygodniach ciężkiej pracy, zarówno personelu medycznego, jak i rodziny, bynajmniej nie spowodowała zmniejszenia się tłumu na terenie posesji. Wręcz przeciwnie, liczba osób tylko się zwiększyła, płaczom i głośnym wspomnieniom z życia Romana nie było końca. Dom był pełen osób, których życie w jakiś sposób zostało naznaczone przez zmarłego bądź jego majątek. Nieistotne były też poglądy – dostrzec można było polityków, zawodowych pokerzystów, artystów, czy nawet zakonnicę. Wszyscy ewidentnie wyczekiwali tylko jednego – ujawnienia testamentu, który doprowadzi do mniej lub bardziej znacznych zmian na mapie wpływów w rodzinie.


W końcu nadszedł ten dzień. Ubrani na czarno, wyczekiwali na werdykt. Emocje podsyciło przybycie notariusza z brązową teczką, w której przechowywał najważniejszy dokument. W salonie, w którym ledwo można było wetknąć szpilkę, zapadła momentalnie cisza. Każdy chciał na własne uszy usłyszeć te nowiny.


Notariusz otworzył swoją teczkę, poprosił swoją asystentkę o przygotowanie się, po czym obiegł wzrokiem duży pokój, wyciągnął zaklejoną kopertę i odezwał się donośnym głosem:

- Z otwarcia testamentu sporządzamy protokół, żeby w późniejszym czasie wyzbyć się jakichkolwiek wątpliwości co do treści, z którą za chwilę zostaną Państwo zaznajomieni.


Notariusz zrobił chwilkę przerwy, by wszyscy poczuli znaczenie nadchodzącego momentu

- Niniejszym więc informuję, że na 2 tygodnie przed utratą przytomności, Roman złożył u mnie osobiście swój testament. Jeśli ktoś z Państwa będzie miał co do tego jakieś wątpliwości, mogę udzielić wglądu w zaświadczenia o jego oryginalności. Otwieram więc kopertę, wyjmuję dokument i czytam, co następuje:


„Moi drodzy bliscy, dziękuję Wam bardzo serdecznie za każdą poświęconą mi chwilę na łożu śmierci. Dla Waszej świadomości, całym moim majątkiem w imieniu rodzinnej fundacji od początku mojej choroby zawiaduje mój najbliższy przyjaciel, Mariusz. Ufam, że dotrzyma danego mi słowa i wykona moje polecenia. Niniejszym postanawiam, co następuje:”

Notariusz odchrząknął i kontynuował:

„Cały ziemski majątek otrzymuje moja Stenia

W której miłości od lat żem się ogrzał

W Ferrari czerwonym wnętrzu wolę żeby pogrzał

Marian, mój kumpel, wraz z laskami dwiema

Prywatny odrzutowiec niech u Bożenki zagości

Jako mego życia ostoja i platforma

Statek zaś dostanie siostra zakonna,

Hiacynta, moja ikona grzeszności

Dla reszty rodziny – ja wiem że to chuchanie,

Dbanie, pytanie, niemalże codzienne spowiedzi

Były głównie po to, by coś Wam bliski scedził

Tymczasem ja kocham w życiu frywolność!

A Wasze starania – toż to totalna nieudolność

A więc karty rzucone na stół, pora na nowe rozdanie”

Po chwili absolutnej ciszy, notariusz zakończył: „Oto cała treść testamentu.”


[…]


Przedłużającą się oszałamiającą ciszę przerwał dopiero wnuczek Brajanek, który z dziecięcą naiwnością zapytał: „To dziadek potrafił rymować?”


#nasonety #diriposta #zafirewallem

#owcacontent

splash545

Matko jedyna @bojowonastawionaowca napisał opowiadanie i sonet! No, no, bardzo ładnie, gratki.

bojowonastawionaowca

@splash545 ktoś tam mnie namawiał, że mogę zachęcę kogoś do pisania A że można było zaliczyć 2 na raz + jest szansa na 100 edycję, to szkoda było zmarnować okazję

fonfi

@bojowonastawionaowca Wąski, jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili

bori

@bojowonastawionaowca W sumie żywiołów bezpośrednio to tu nie ma 😜

Zaloguj się aby komentować

Miały być Żywioły, to są żywioły Chyba tylko jak ktoś lubi hirołsy. #zafirewallem #naopowiesci #tworczoscwlasna #heroes3




Debata przy Wieży Żywiołów


Wysoko nad mglistymi dolinami, w zamku zwanym Wrotami Żywiołów, płonęły cztery kolumny światła. Każda z nich - innego koloru, innego żywiołu. W tej aurze potęgi, w sali zbudowanej z kamienia, magmy, lodu i prądów powietrza, zebrała się rada, jakiej nie widziano od tysiącleci.


Zbliżała się Wielka Wojna z Nekropolis. Zło, które wyłoniło się z cienia śmierci, szerzyło się jak choroba. Nieumarli panoszyli się po ziemiach ludzi i elfów, a ich nieumarłe armie zagrażały nawet wiecznym Żywiołom.


Na środku sali, wokół okrągłego stołu z kamienia meteorytowego, stanęli oni - czterej Władcy Żywiołów.


Żywiołak Ognia płonął niczym chodzący wulkan. Głos miał głęboki i dźwięczny jak huk erupcji:

- To ja poprowadzę atak! - ryknął. - Tylko ogień wypali plugastwo Nekromantów! Ich kości skruszeją, ich wieże spłoną, a popiół rozwieje wiatr!


Żywiołak Wody uniósł się z chłodną pogardą, mgła opadła na jego ramiona niczym peleryna.

- Ogień jest gwałtowny i głupi - syknął spokojnym tonem. - Zgaśnie przy pierwszej kropli porannej rosy. To ja, Woda, oczyszczę świat z zepsucia. Zaleję ich katakumby, zatopię ich armie w głębinach wiecznej śmierci, z której żadna kość się już nie wydostanie.


Żywiołak Powietrza zaśmiał się dźwiękiem przypominającym wichurę.

- Woda jest powolna, a ogień ślepy. To ja - Wiatr - niosę szybkość, potęgę i chaos. Nekromanci nie mogą walczyć z tym, czego nie mogą pochwycić. Rozproszę ich dusze w burzy, rozwieję ich na wszystkie strony świata, aby nic nie mogło poskładać ich na powrót!


Żywiołak Ziemi potężny i nieruchomy jak góra, przemówił najpóźniej, głosem niskim jak pomruk lawy czekającej na erupcję:

- Nie ma zwycięstwa bez trwałości. To kamień i ziemia przetrwa, gdy płomień zgaśnie, gdy woda wyschnie, gdy wiatr ucichnie. Moje legiony golemów zmiażdżą mury Nekropolis i pogrzebią ich po wsze czasy pod zwałami tak grubymi, że żadne czary nie odkopią ich kości. Tylko ja zapewnię trwały pokój.


Sala drżała od ich sporów. Ogień tańczył po ścianach, lód trzaskał, kurz unosił się z marmuru, a woda kłębiła się w parze.

Każdy żywioł chciał panować, każdy czuł się najważniejszy.


I wtedy z cienia za stołem wyłoniła się postać bez kształtu, pulsująca światłem, jakby zrodzona z czystej myśli. Gdy przemówiła, jej głos zabrzmiał w głowach wszystkich obecnych, a nie w uszach.


To Żywiołak Umysłu

- Spór wasz jest jak taniec dzieci przy ogniu. Widzicie tylko swoje żywioły, nie dostrzegając tego, co nimi kieruje.


Wszyscy ucichli. Nawet ogień zniżył płomień.


- Wy jesteście siłą natury, lecz ja jestem tym, co nią kieruje - ciągnął Żywiołak Umysłu. - Co z tego, że płomień płonie, jeśli nie wie, gdzie się panoszyć? Co z tego, że wiatr wieje, jeśli nie zna kierunku? Tylko myśl daje cel. Tylko rozum tworzy zwycięstwo.

Zamknął swoje świetliste dłonie, a z powietrza między nimi wyłonił się obraz: ogniste skrzydła, złote pióra, i śpiew tak potężny, że zatrzymał czas.


Zrodzony z czystego ognia i ducha, pojawił się Feniks - istota będąca jednością żywiołów.


Ogień płonął w jego sercu.

Wiatr tlił się w jego piórach.

Woda błyszczała w jego oczach.

Ziemia drżała pod jego szponami.


A w jego spojrzeniu iskrzył umysł - mądrość pradawnych.


- Oto symbol jedności - rzekł Żywiołak Umysłu. - Tylko razem możemy zwyciężyć Nekropolis. Tylko jednocząc żywioły, stworzymy moc większą niż śmierć. Feniks będzie naszym znakiem. Naszym symbolem odrodzenia, naszym ogniem, powietrzem, wodą, ziemią i umysłem.


Zapadła cisza. Żywiołaki spojrzały po sobie - i po raz pierwszy nie widziały wrogów, lecz sojuszników.

Żywiołaki przyklęknęły i złożyły na środku sali symbole swojej władzy. Następnie skierowali wzrok na Feniksa, którego pieśń wypełniła salę niczym hymn świata.


I tak, we Wrotach Żywiołów, powstał Sojusz Przebudzonych, a żywioły, które niegdyś rywalizowały, połączyły się w jedności.Czekała na nich wojna, nie tylko ze śmiercią, ale i z własną dumą.


A gdzieś daleko, w cieniu gór Deyji, Nekromanci po raz pierwszy poczuli… strach.

15ce381e-6a72-4882-b391-17e029fc1ca6
suseu

@onpanopticon A gdzie tag #heroes3 ?

onpanopticon

@suseu a zapomniałem Po edycji i tak nie zawoła, ale dodam.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry się z Państwem,

Przy okazji raczenia się poranną kawą wyjrzałem sobie za okno. A za oknem taras. A na tarasie sikorki. Zauroczony i zainspirowany tym widokiem, postanowiłem że odzieję go w rymy. I teraz mam przyjemność zaprosić Państwa na tegoż odziewania efekt.


O radości z dokarmiania sikorek


Niewiele Fonfiemu do szczęścia potrzeba,

Wystarczy, że sobie za okno spojrzał,

Na taras, gdzie stadko sikorek dojrzał,

Co po kawałku skakały chleba.


Zauroczony pokazem zwinności,

Który gromadka daje niesforna,

Z kawą przed oknem się rozsiadł z wolna,

By móc się cieszyć tą chwilą radości.


Lecz gdy się nażarły te małe dranie,

To wszystkie czmychnęły bez zapowiedzi…

A Fonfi, przed pustym tarasem siedzi.


A przez to co widzi wzbiera w nim złość,

Bo jeszcze nie zaczął, a już ma dość,

Ptasich odchodów z tarasu sprzątania!


PS.

Oczywiście, że wiem, że nie dokarmia się chlebem,

Lecz jak w rymy ziarenka wpasować - już nie wiem,
Nie wymyśliłem również jak upchnąć słonecznika,
Stąd chleb żrą sikorki - ot, licentia poetica...


#zafirewallem #nasonety #diriposta

Zaloguj się aby komentować

emdet

co złego jest w kartonie?

co w kartonie, nie utonie

na co regał czy komoda

tylko kasy na to szkoda

splash545

Coś tam miauczało w tamtym kartonie

Zresztą nieważne i tak w Wiśle tonie

Tonie z przyczepką, a w niej też komoda

I tak była stara, więc średnio jej szkoda

PaczamTylko

Kraj zbudowany na kartonie

ten namaka, lecz nie tonie

tylko z dykty jest komoda

jak się rozwali, to mniej szkoda

Zaloguj się aby komentować

Według niektórych wierzeń źle pochowany nieboszczyk nie może udać się w zaświaty, zostaje więc na ziemi. I w związku z tym powstał tenże sonet #diriposta , który miał być o czymś zupełnie innym, ale już w pierwszym wersie przyplątał się


Dziadek

Dziś nadszedł czas by dziadka pogrzebać

Dziadek już chyba do tego dojrzał

Na wnuki po raz ostatni spojrzał

i hyc - dziadka już z nami nie ma!

Co z pogrzebem dziadka jegomości?

Została nam dziadka cała forma

Kostki, tłuszczyk, głowa niepokorna

Ciało dziadkowe w trumnie się mości


Gdzie go chować? - jawi się pytanie

Pod płotem - to najprostsza odpowiedź!

Byle nie widzieli nic sąsiedzi

Ze stryjkiem rozpoczniem pracę znojną

wyykopiem wielki dół porą nocną

żeby rano z duchem dziadka zjeść śniadanie


#nasonety #zafirewallem

fonfi

@KatieWee jak dzisiaj w nocy wykopią to idealnie na jutrzejsze - nomen omen - "dziady".

splash545

@KatieWee Ależ mi się podoba taka forma przedstawienia śmierci i pogrzebu! Cudny sonecik! A wersy, że dziadek dojrzał, żeby go pogrzebać to cream de la cream.

splash545

@KatieWee zapisuje sobie.

vredo

@splash545 *kradnę

Zaloguj się aby komentować

Burzum - Filosofem

Mówią, że choć surowa, to spokojna ziemia.

Mówią, że dostatek tam, gdzie byś nie spojrzał.

Z Bergen do Oslo piekną trasę będziesz miał,

taką, jak jechał Varg by zabić przyjaciela.

Połączył ich metal - muzyka pełna złości. Łączyła nienawiść do wszystkiego czym jest norma Czy poróżniły pieniądze? A może taka jest forma ciężkich, metalowych znajomości?

Rozrywką było dla nich kościołów podpalanie. Męczyli innych ludzi - ku radości gawiedzi. Choć zabił Euronymusa, Varg w pierdlu nie siedzi,

Po szesnastu latach odzyskał już wolność. Muzyk to wyborny, ale czy ma godność? Sami odpowiedzcie sobie na takie pytanie.

Postanowiłem połączyć dwa konkursy: #nasonety oraz #kacikmelomana Sonet zatem powyżej, a jego tytuł to moja propozycja w kąciku melomana.

Nieznającym tematu należy się wyjaśnienie: Twórca projektu Burzum, Varg Vikernes zabił swojego przyjaciela, wydawcę i lidera zespołu Mayhem - Euronymusa. Płytę Filosofem nagrał jeszcze przed zabójstwem (w wieku zaledwie dwudziestu lat), natomiast wydał już siedząc w pudle. Co ciekawe Varg sam nagrał całą płytę, to jest grał na wszystkich instrumentach. Co mniej ciekawe Varg to satanista, neopoganin, faszysta i mitoman, który zasłynął akcją podpalania zabytkowych kościołów w Norwegii (no debil poprostu). Podpalał on, a później ludzie zaczęli go naśladować, do czego zresztą namawiał. Lubię jednak tę płytę i wracam do niej co jakiś czas, to dziwne połączenie piekielnego jazgotu i delikatnego a zarazem mrocznego ambientu. Surowe brzmienie wokalu Varg uzyskał podłączając zamiast mikrofonu studyjnego słuchawki...

Odsłuch

53c90f61-44e4-40ff-aad3-312498238d39
adamszuba

Ja pi⁎⁎⁎⁎le, jak mnie się wersy rozjeżdżają. No bez sensu zupełnie. Nie wiem, co to się dzieje. W appce spoko, a przez przeglądarkę wszystko rozjechane. C⁎⁎j. Koniec z poezją. Idę spać.

Alembik

@adamszuba Jako nihilista mam tak bardzo wyjebane na to co robił. Można by powiedzieć w sumie, że był metalem pełną gębą, nie to co dzisiejsze cipki, które zesrały się, bo na Watainie chlusnęła na nich świńska krew.

adamszuba

@Alembik podczas koncertów zespołu Mayhem rzucano w publiczność świńskimi łbami. No, co kto lubi. Mnie podoba się muzyka natomiast to, co ci goście robili nie bardzo. To, co w świecie metalu jest kreacją i wyrazem artystycznym dla kilku gości z Norwegii stało się stylem życia, więc tak, można nazwać ich prawdziwymi metalami.

wielbuont

@Alembik serio komus krew na koncercie rpzeszkadzała? nawet nie ludzka?

splash545

@adamszuba ja bym jeszcze dodał, że Varg odsiedział swoje, wyprowadził się do Francji i został youtuberem. Nie wiem czy zawodowo, ale na pewno chociaż hobbystycznie pierdzieli jakieś kocopoły do kamery i wrzuca na yt.

A sonet piękny.

adamszuba

@splash545 dziękuję. Niestety trudny do odczytania, przez porozjeżdżane wersy. Nie potrafiłem tego wczoraj zmienić. Nie wiem, ki czort?

splash545

@adamszuba często się zdarza przy korzystaniu z aplikacji.

Zaloguj się aby komentować

sireplama

Stare baby budzą we mnie pewne żądze.

Chciałbym zmierzyć prąd z seniorskim ciałem,

Nie odwiodą mnie żadne pieniądze,

Gdy @starebabyjebacpradem miałem.

Umypaszka

Jo tu żądze

kupczę ciałem

mom pieniądze

a ni jednak jestem chłopem, zapomiałem

PaczamTylko

Baba w nosie


Strasznie silne żądze

zawładnęły wnet mym ciałem

nie oprę się za żadne pieniądze

dawno tyle dłubania nie miałem

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry wieczór się z Państwem,
Powolutku zbliżamy się do końca kolejnej edycji zabawy #naopowiesci, w której nie dość, że wystąpić miały "żywioły", to jeszcze koleżanka @KatieWee zażyczyła sobie nawiązania do halloween. Pomysłów przez moją głowę przewinęło się kilka, kilka z nich próbowałem nawet ugryźć, ale okazały się ciężkostrawne. Wiadomo jednak, że te najlepsze mają w zwyczaju przychodzić do nas w kabinach. Zazwyczaj chodzi o kabiny prysznicowe, ale w moim przypadku zbawienna okazała się kabina nieco inna - kabina windy. Stało się to kiedy wracałem z pracy. Wsiadłem do środka, nacisnąłem przycisk i właśnie jak za naciśnięciem magicznego przycisku pojawił się on - Karol. Zapraszam zatem Państwa do przejażdżki windą. Z Karolem.


Pozwolę sobie tylko przypomnieć, że na zwycięzcę czeka nagroda w postaci wybranej książki. Do końca października mamy jeszcze kilka dni, więc jeśli ktoś się zagapił to jest jeszcze trochę czasu na napisania opowiadania. Gorąco zachęcam.


--------------
Winda


Nim księżyc w trzynastym znajdzie się nowiu,

Tak się wydarzy jak Ci przepowiem,

Cztery w ofierze oddasz mi dusze,

A żywiołami im zadasz katusze!


30 października, piątek, późny wieczór, centrum Warszawy


Karol skończył pracę zdecydowanie później niż planował. Wszyscy jego współpracownicy już dawno wyszli do domu, ale on uparł się, żeby przed końcem tygodnia dopieścić raport dla zarządu. Inaczej myślałby o nim przez cały weekend, a chciał mieć wolną głowę na jutrzejszej imprezie halloweenowej.


Po raz ostatni sprawdził liczby w tabelkach, przeczytał podsumowania i swoje wnioski, zapisał plik i wyłączył komputer. Dopił ostatni łyk zimnej już kawy, rozejrzał się po pustym biurze i udał się w kierunku windy. Wyglądało na to, że poza nim na całym piętrze nie było żywej duszy. A może nawet i w całym budynku? Wsiadł do eleganckiej kabiny, wcisnął przycisk posyłając windę na parter i wyjął telefon, żeby zamówić taksówkę.


Po przejechaniu kilku pięter winda zatrzymała się z cichym, melodyjnym dźwiękiem. Wyświetlacz pokazał piętro numer 20. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i do środka wsiadł młody, na oko trzydziestokilkuletni, mężczyzna. Karol oderwał na chwilę wzrok od swojego ekranu i obrzucił wsiadającego krytycznym spojrzeniem. Współpasażer wyglądem zupełnie nie pasował do eleganckiej przestrzeni biurowej, w której się znajdowali. Ciemnozielone spodnie typu bojówki, bluza z kapturem i ciężkie wojskowe buty były totalnym przeciwieństwem korporacyjnego dresscode’u. Do tego krótkie, ostrzyżone na kilka milimetrów włosy, kilkudniowy zarost i nieprzyjemny kwaśny zapach potu, tytoniu i jakiegoś smaru albo oleju dopełniały niechlujnego obrazu.


– Dobry wieczór. Na dół? – zapytał szorstkim głosem mężczyzna

– Dobry wieczór. Tak, na parter – Karol przywołał uprzejmy uśmiech i zrobił krok w tył, dyskretnie zwiększając dystans od przybysza.


Kiedy drzwi windy zasunęły się, chłopak poczuł znajome i znienawidzone uczucie duszności. Zirytował się, że astma, na którą chorował wybrała sobie akurat taki moment, żeby mu dokuczyć. Pomyślał, że to pewnie z powodu całotygodniowego stresu. Jakby tego było mało, to - chociaż nie miał klaustrofobii - obecność tego surowego człowieka spowodowała, że kabina wydała mu się nagle niesamowicie ciasna. Zapach też nie pomagał.


Przygładził nerwowo klapy marynarki i wyjął z kieszeni mały inhalator. Zaciągnął się głęboko i odczekał chwilę, aż sterydy poradzą sobie z atakiem choroby. W tym momencie kabiną nagle szarpnęło. Karol zaparł się o ściany, a trzymane w rękach telefon i inhalator poleciały gdzieś pod nogi. Światło zamrugało kilka razy, po czym zapanowała całkowita ciemność.


– Co do k⁎⁎wy?! – rzucił w ciemność


Jakby w odpowiedzi na jego pytanie winda gwałtownie poszybowała w dół, a jemu żołądek podskoczył do gardła. Nawet nie zdążył krzyknąć, gdy po jakiejś sekundzie spadania, zadziałały automatyczne hamulce, a kabina zatrzymała się, kolejnym szarpnięciem wbijając go w podłogę. W niemal absolutnej ciszy, słychać było jedynie krótki szarpany oddech Karola i drugi, bardziej regularny - współpasażera.


– Nic panu nie jest? - usłyszał pytanie z ciemności

– Nie, a panu?

– Też chyba nie.


Karol stęknął podnosząc się na kolana. Zaczął po omacku szukać na podłodze telefonu, którego chciał użyć jako latarki, jednak zanim zdążył go namierzyć wyświetlacz windy ożył napisem ERROR: 666, rozświetlając przy tym wnętrze niepokojąco czerwoną poświatą.


Przez moment walczył na czworakach z oddechem, ale po kilku chwilach udało mu się w końcu trochę uspokoić i wyrównać rwaną respirację. Widać sterydy wciąż działały.


Zebrał się w sobie i usiadł pod ścianą, podciągając kolana pod brodę. Sięgnął po telefon, który leżał w samym rogu kabiny. Po przeciwnej stronie, współpasażer również siedział na podłodze z nogami skrzyżowanymi “po turecku” i przyglądał mu się z dziwnym jak na okoliczności spokojem.


– Nie denerwuje się pan? – zapytał Karol

– Trochę.

– Zadzwonię po… Chociaż może lepiej niech pan zadzwoni – pokazał mężczyźnie roztrzaskany i martwy ekran swojego telefonu

– Niestety. Zostawiłem telefon w samochodzie. Wróciłem na górę tylko na chwilę, żeby zostawić papiery.

– Pan tu pracuje? – w pytaniu Karola dało się słychać lekkie powątpiewanie

– Nie wyglądam, prawda? – zaśmiał się w odpowiedzi mężczyzna – Pracuję w obsłudze technicznej.

– Super, czyli zaraz nas pan stąd wydostanie?

– Sami się nie wydostaniemy. Ktoś z zewnątrz musi nas wyciągnąć.

– Długo to potrwa?

– Ciężko powiedzieć. Jest piątek wieczór, wszyscy już skończyli pracę, a to wygląda na jakąś poważną awarię zasilania.


Zdawszy sobie sprawę, że pewnie najbliższe kilka godzin spędzą w zamknięciu, obaj zamilkli. Mijały kolejne, długie minuty, aż w pewnym momencie mężczyzna niespodziewanie się odezwał. Mówił ze spuszczoną głową, tak że Karol nie był pewien czy ten człowiek mówi do siebie, do niego, czy po prostu po to, żeby zagłuszyć krępującą i złowrogą ciszę.


– To moja wina. Ale na szczęście to wszystko się dzisiaj skończy… – zaczął cicho, patrząc na swoje buty

– Co jest pana winą? I co się skończy? – zapytał Karol, zupełnie nie rozumiejąc

– Zaczęło się równo rok temu. W Halloween. Wracałem wieczorem do domu, kiedy po piętrach mojego bloku poprzebierane dzieciaki biegały od drzwi do drzwi za słodyczami. Na jednym z pięter spotkałem taką kolorową grupkę diabłów czy innych zombie, dobijającą się do mieszkania, które byłem pewien, że od lat stało puste. Nawet chciałem im zwrócić uwagę, że nie ma sensu czekać, ale ku mojej konsternacji drzwi się otworzyły i stanęła w nich starsza pani z miską cukierków. Dzieciaki rozszabrowały ile się dało i pobiegły dalej, a ja postanowiłem przywitać się z nową sąsiadkę. Ale kiedy tylko ich śmiechy ucichły gdzieś wyżej, kobieta złapała mnie za nadgarstki z taką siłą, że nie mogłem się oswobodzić, spojrzała na mnie oczami, które nagle nabiegły krwią, jakiś dziwny grymas wykrzywił jej twarz i głosem, który brzmiał tak, jakby ktoś gwoździem skrobał po szkle, wyrecytowała mi prosto w twarz:


Nim księżyc w trzynastym znajdzie się nowiu,

Tak się wydarzy jak Ci przepowiem,

Cztery w ofierze oddasz mi dusze,

A żywiołami im zadasz katusze!


Po czym bez słowa mnie puściła i zanim zdążyłem się otrząsnąć zniknęła, zatrzaskując mi drzwi przed nosem.

– Urojenia starej baby z demencją.

– Tak samo sobie pomyślałem. Następnego dnia próbowałem nawet z nią porozmawiać, ale nikt w mieszkaniu nie otwierał, a sąsiedzi zarzekali się, że żadnej starszej pani nikt nigdy nie widział. A później zaczęły wydarzać się te dziwne wypadki.

– Wypadki?

– Bo widzi pan, niecały rok temu to ja pracowałem na budowie. Dobra fucha, dobre pieniądze. Mam… Miałem uprawnienia operatora koparki. Przygotowywaliśmy przyłącza do nowego osiedla pod Warszawą. Rutynowa robota. Kończyliśmy robić wykop. Rów jak rów… W pewnym momencie jednemu z chłopaków wydało się, że zauważył na dnie wiązkę kabli. Wie pan, jak się zerwie koparką taki światłowód to problemów od groma, przestój w robocie bo trzeba czekać aż połatają, a to zaraz pompuje koszty. I można się z premią pożegnać. Nawet jeśli to nie z naszej winy, bo na planach nic nie było. No więc zanim się zorientowałem to ten chłopak zeskoczył na dół i żeby się upewnić zaczął grzebać w ziemi łopatą. Listopad, ziemia mokra, ciężka i to, co chwilę wcześniej zrzuciłem na bok, to wszystko się w jednej chwili osypało. I zagrzebało go żywcem. Zanim zdążyliśmy go odkopać to już nie żył. Koszmarny widok. Całe usta wypełnione czarną ziemią.

– Makabryczne! Ale przecież to nie pańska wina – Karolowi zaczęło się robić gorąco, więc zdjął marynarkę, poluzował krawat i rozpiął ciasny kołnierzyk koszuli.

– Niby nie moja. Prokurator też stwierdził, że to był nieszczęśliwy wypadek. Ale takie rzeczy zostają w głowie. Człowiek się zastanawia i gryzie. Czy nie za blisko zrzucił tę ziemię? Czy koparki przypadkiem nie ruszył? Wtedy zmieniłem pracę i poszedłem do wodociągów. Też na koparkę. W lutym, jak ścięły mrozy dostaliśmy wezwanie do awarii w centrum miasta. Strzelił łącznik rewizyjny, trzeba było rozkopać ulicę i go wymienić. Wykop głęboki bo stare budownictwo, a kiedyś to głębiej rury kładli. Wodociągi wodę odcięły, stary łącznik chłopcy zdemontowali i wymienili na nowy. Jak wszystko było już na miejscu, dokręcone, to żeby sprawdzić szczelność powoli przywrócono ciśnienie w instalacji. Na szczęście wszystko było ok. Nawet cieszyliśmy się, że temat ogarnięty w niecałe trzy godziny. Teraz wystarczyło wyciągnąć koparką ten stary łącznik i zadzwonić po drogowców, żeby ulicę załatali. Ta kupa żelastwa miała ponad półmetra średnicy i ważyła ze 200kg. A że mróz, ręce zmarznięte, palce sztywne, to ktoś niedokładnie zahaczył łańcuch na łyżce koparki… A może to ja za mocno szarpnąłem… Fakt, że zawór się zerwał poleciał w dół i spadł na rurociąg uszkadzając rurę. Woda wystrzeliła, bo była już pod ciśnieniem. Z trzech, którzy byli na dole, dwóch się uratowało. Trzeci zaczepił się o coś butem… Widziałem jak strumień wody lał mu się prosto w twarz, a on się szarpał i nie mógł się uwolnić. Utopił się w tej dziurze.

– Chryste - Karol zaczął ponownie czuć lekkie duszności, aż kropelki potu wystąpiły mu na czoło.

– Wtedy przypomniałem sobie słowa tej staruchy. Wie pan, te o ofierze z czterech dusz i o zadawaniu cierpienia żywiołami. Może się pan ze mnie śmiać, ale pierwszego chłopaka zasypała ziemia, a drugi się utopił. Nie jestem ani wierzący, ani przesądny, ale myśl, że to jakaś klątwa i wszystko dzieje się z mojej winy nie dawała mi spokoju. Żeby o tym nie myśleć zacząłem zaglądać do butelki. To przez alkohol straciłem uprawnienia operatora.


Mężczyzna podniósł oczy i spojrzał na spoconego Karola, który oparł głowę o ścianę i starał się głęboko oddychać.


– Dobrze się pan czuje?

– Jakoś duszno się zrobiło.

– No tak. Wysiadło zasilanie, a akumulator na dachu kabiny podtrzymuje tylko działanie sterownika windy. Wentylacja nie pracuje, a kabina jest szczelna. Wie pan, ognioodporna - takie teraz przepisy.


Przerwał na chwilę jakby liczył na jakiś komentarz Karola. Kiedy jednak nie doczekał się reakcji ponownie spuścił wzrok i kontynuował swoją opowieść.


– Po tym jak odebrali mi uprawnienia wylądowałem w magazynie. Strasznie monotonna praca - dzień w dzień to samo. Od rana do wieczora. Ale ja dokładnie tego potrzebowałem - rutyny i spokoju. Zacząłem powoli wracać do siebie. Przestałem pić. Zresztą do dzisiaj nie biorę do ust żadnego alkoholu. Zapisałem się na szkolenia, a przede wszystkim odsunąłem od siebie te czarne myśli o tamtych wypadkach. Rozumie pan, pozwoliłem sobie zapomnieć. Aż do feralnego dnia pod koniec sierpnia. Kończyłem właśnie zmianę i jak co dzień poszedłem skontrolować poziom paliwa w wózkach widłowych. Wózki w magazynie mieliśmy takie na gaz. Z butlami. W dwóch butle nadawały się do wymiany. Procedura tak prosta, że można ją zrobić z zamkniętymi oczami. Zaciągnąć hamulec, upewnić się, że silnik nie pracuje, zakręcić zawór, odłączyć przewód, wymienić butlę, podłączyć przewód, sprawdzić szczelność i ponownie odkręcić zawór. Dałbym sobie rękę obciąć, że zrobiłem to wszystko krok po kroku i starannie. Ale albo czegoś nie dopatrzyłem, albo była jakaś nieszczelność bo przez całą noc gaz ulatniał się w garażu, a kiedy pierwszy kierowca rano przyszedł do roboty i włączył światło to jakieś spięcie albo zwarcie wywołało iskrę. I wszystko eksplodowało. Widzieliśmy jak cały w płomieniach wybiega z przed magazyn. Udało nam się zdusić ogień kocem gaśniczym, ale oparzenia były tak rozległe, że po kilku dniach biedak zmarł w szpitalu. Chciałbym myśleć, że to zbieg okoliczności, albo że rutyna mnie zgubiła… Ale to byłaby naiwność. To nie przypadek, że tym razem przyczyną śmierci był ogień.


Mężczyzna zamilkł i spojrzał na Karola, który wyraźnie miał coraz większe problemy z oddychaniem i za czymś nerwowo się rozglądał.


– Ale tak jak powiedziałem, dzisiaj to się skończy.

– Ale jak…? Dlaczego…? – Karol próbował mówić rwącym się głosem – Astma…! Respirator…!


Mężczyzna podniósł jakiś przedmiot, który do tej pory trzymał na kolanach i podał Karolowi. Chłopak, drżącymi z wysiłku rękami, odebrał go od niego. Dopiero po chwili dotarło do niego, że patrzy na całkowicie zmiażdżony i połamany respirator. Walcząc o każdy oddech i nie mogąc wydusić z siebie głosu, spojrzał z przerażeniem i niemym pytaniem na współpasażera.


– Nadepnąłem na niego kiedy winda szarpnęła podczas hamowania.

– Powietrze…?! - ledwie zrozumiale wycharczał Karol

– Przepraszam - odparł smutno mężczyzna


Bezwładne ciało Karola powoli osuwało się na podłogę. Dokładnie w momencie, w którym jego głowa dotknęła błyszczącej posadzki, w kabinie zapaliło się światło, a winda - jak gdyby nigdy nic - ruszyła w dół z cichym łoskotem. Mężczyzna wstał, spojrzał jeszcze raz na ciało Karola, po czym odwrócił się i stanął twarzą przed drzwiami. Winda zatrzymała się z cichym, melodyjnym dźwiękiem. Wyświetlacz pokazał “P”, drzwi się rozsunęły, a on wyszedł w sam środek zamieszania, w którym czekali ratownicy medyczni, straż pożarna i policja.


– Nic panu nie jest? – zapytał jakiś policjant zaglądając mu przez ramię do wnętrza windy.

– Nie.

– A ten człowiek w środku?

– Nie żyje.

– Jak to się stało?

– I tak mi pan nie uwierzy…

– W takim razie muszę pana aresztować. Do wyjaśnienia sprawy.


Nie stawiał oporu. Spojrzał tylko na zegar w hallu, który pokazywał, że jest już chwilę po północy. Halloween.


“Nareszcie wolny!” - pomyślał, kiedy kajdanki zatrzaskiwały mu się na nadgarstkach.

--------------

2035 słów

#zafirewallem #naopowiesci

Zaloguj się aby komentować

sireplama

@Kronos


Wypadłem z drogi życia, ciśniety na bycia pobocze,

Rozjechany leżę i sumuje mojego istnienia wyniki,

Nawet nie krew w piach to, a w kałużę osocze,

Sił już nie mam, ćwiczę braku oddechu techniki.

PaczamTylko

Ozdabia piękna pani pobocze

wkrótce pozna moje pompek wyniki

spływa do dołu żwawo osocze

czas aktywować miłosne techniki



Cybulion

Skoda dymi, pora na pobocze, Fabia robie najlepsze wyniki, W zylach pulsuje mi osocze, Fabia, najwiekszy cud techniki!

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry, ja tylko na chwilkę na konkurs, ale nie wiem czy dobrze składam zgłoszenie, więc z góry przepraszam za łamanie jakichkolwiek zasad.


Busker.


Zabrzmiał donośnie strunami czterema,

I każdy dźwięk jego serce ogrzał.

Kiedy ostatni akord mu w nutach został,

zobaczył że ludzi przed nim już nie ma.


Liczył, że w całej tej swej niesmiałości,

która z zewnątrz jawi się pozorna,

dokona się jakaś drobna reforma,

lecz to już tylko pieśń przeszłości.


Mówią, że niby całe to granie - 

szarpanie nylonu, kobaltu, czy miedzi - 

to trochę jak pójście do spowiedzi:


Z jednej strony wolność,

z drugiej niepewność,

a tak faktycznie banalne brzdękanie.


#nasonety #zafirewallem

onpanopticon

@Maciek Podoba mi się, zwłaszcza że trafia też w moje brzdęko-muzyczne serduszko i trochę boli

fonfi

@Maciek Fenomenalne! Me gusta

A łamanie zasad jest naszą zasadą nadrzędną

Zaloguj się aby komentować

Umypaszka

"Obowiązki wobec organizmu"

Z pełnym pęcherzem siedzę - nie leżę,

w zwolnienie łazienki żarliwie wierzę,

powoli zaczynam składać pacierze -

w myślach popełniam sedesów grabieże

PaczamTylko

Światło zgaszone, ja zaś leżę

jutro będzie lepiej, mocno w to wierzę

zmówione już wszystkie pacierze

oby ustały na świecie grabieże

sireplama

@George_Stark


Z deklaracjami mocno leżę,

Ale w swoje szczęście wierzę,

No i może pomogą pacierze,

By starczyło sił na kołchozu grabieże.

Zaloguj się aby komentować

R = U/I


To prawo natury – nie do podważenia!

Przełomem zasłynął Alessandro Volta

(czym zainteresował i Napoleona!) –

bo dokonał pierwszy prądu ujarzmienia.


Chociaż się na Voltę sam Galvani złościł,

bo natura prądu rzecz to była sporna

w XVIII wieku, jak uczy historia,

doszło do odkrycia praw elektryczności.


Później zaś w Monachium niejedno badanie

Georg Ohm przeprowadził – nad prądem się biedził:

badał nagrzewanie aluminium, miedzi.


Z sukcesem zakończył swoją pracę znojną:

dziel przez prąd napięcie – wychodzi oporność!

O tym właśnie mówi nam Ohma równanie.


***


#nasonety

#zafirewallem


***


EDIT: Przy okazji sprzedam Wam ciekawostkę. Tradycyjnie w elektryce prąd (czyli natężenie; to co mierzy się w amperach) oznacza się jako "I". W matematyce natomiast, również tradycyjnie, literą "i" oznacza się część urojoną liczby zespolonej (liczby zespolone są w elektrotechnice bardzo przydatne). Powstaje konflikt oznaczeń, stąd są tacy matematycy, którzy, wykładając na wydziałach elektrycznych, część urojoną liczby zespolonej oznaczają jako "j" ponieważ "i" jest święta literą elektryków.

splash545

Hejto bawi i uczy. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Kilka spraw.

Po pierwsze, to dwa utwory pana Piotra Bukartyka: Wolność to frywolność oraz Każdy ma prawo do orgazmu.


Po drugie, to myśl, którą pan Andrzej Sapkowski raczył był wyrazić poprzez jednego z moich ulubionych bohaterów Sagi o wiedźminie, wampira Emiela Regisa Rohelleca Terzieff-Godefroya: Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego u was, ludzi, większość przekleństw i obelg nawiązuje do sfer erotyki? Przecież seks jest piękny i kojarzy się z pięknem, radością, przyjemnością. Jak można nazwy narządu płciowego używać w charakterze wulgarnego synonimu… No bo „samogwałt”? – brzmi to nie tylko paskudnie, ale w dodatku też myląco, bo przecież rzecz zwykle dzieje się za zgodą wszystkich zainteresowanych stron.


Pozostałe motywy powstania wytworu poniższego pozwolę sobie przemilczeć. Wstęp by wyszedł mi za długi.


***


Samogłaskanie


Bywa, że doznaję nagle silnego nabrzmienia –

starczy tylko żebym na kobietę spojrzał.

Może być ubrana – już com chciał, tom dojrzał,

w myślach już zdążyłem odrzeć ją z odzienia.


Zmieniam się w hipisa: wolnej chcę miłości!

Do głosu dochodzi natura przekorna:

nie będzie dyktował w garnitur czy w ornat

przyodziany człowiek granic mej wolności!


Wieczorem wspominam napotkane panie:

co by ze mną chciały – gdyby mogły – przeżyć!


Tak z systemem walczy buntowniczy Jerzy:

jeśli wolność

to frywolność,

bierze się ochoczo za samogłaskanie.


***


#nasonety

#zafirewallem

splash545

Erosomański sonet, klasyka. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

George_Stark

@splash545 Dawno nie było, przynajmniej w moim wydaniu. Wyposzczony trochę się czułem.

Zaloguj się aby komentować

PaczamTylko

Ku przestrodze


Sprawa to kontrowersyjna, całkiem śliska

gdy pętla jesiennych wyzwań się zaciska

każde z nich na pioruny ma przełożenie

nie zrób jakiegoś, a wywołasz zgorszenie

Umypaszka

Śliska droga, żaba śliska

dłoń na rączce się zaciska

nie wiem co to przełożenie

żaba pękła - jest zgorszenie

Kronos

@Umypaszka

Halo Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, proszę przyjechać na Hejto!

jakibytulogin

Jesień to i droga śliska,
Siodełko zwieracz zaciska.
Wrzucił miękki przełożenie -
Na twarzy prosów zgorszenie.

Zaloguj się aby komentować

Do tej pory nie brałem udziału w #naopowiesci ale ten temat mnie... zainteresował. Pierwotnie miałem w głowie coś w stylu fantasy, ale nie byłem w stanie zrobić z tego czegoś krótkiego, a po drugie - i ważniejsze - nie miałem szans uniknąć skojarzeń z "Awatarem". Pomysł porzuciłem, ale drugi wpadł mi do głowy dziś, niespodziewanie.

Mam nadzieję, że się spodoba.


--


Potężny, jesienny wiatr załomotał okiennicami. Ten stary domek, kupiony za bezcen kilka miesięcy temu od wujka Anny nadawał się prawie w całości na rozpałkę. Hak do trzymania okiennic wyrywał się co chwilę, mimo kolejnych prób przymocowania, ale za to zawiasy były najwyraźniej solidnie przymocowane, bo setki uderzeń w ścianę nic im do tej pory nie zrobiło. Anna często żartowała, że to nie okiennice są przymocowane do domu, tylko dom do okiennic.


Westchnąłem cicho, zabrałem kubek z kawą i wróciłem do salonu. Siedziała w fotelu, wygodnie oparta, długie, lekko zgięte nogi trzymając pod stolikiem. - Nie wypiłaś wody - zauważyłem, patrząc wymownie na pełną szklankę, którą chwilę temu jej przyniosłem. Nie spodziewałem się reakcji, ale kompletna cisza mnie uderzyła. Nie miałem wyboru: sam nawarzyłem piwa i sam będę musiał je wypić. Usiadłem na sofie i popatrzyłem jej prosto w oczy. - Słuchaj, wiem, że to nie wyszło tak, jak powinno, ale naprawdę, powinnaś to zrozumieć. - zrobiłem przerwę, biorąc łyk kawy - Nie spodziewałem się żadnych komplikacji, to miał być szybki interes, taki jak zawsze. N...cki dostarczył wszystko, wystarczyło podjechać na miejsce tak, jak było planowane, ale na miejscu była już policja i najwyraźniej czekali dokładnie na mnie. Mają mój rysopis, a skoro wiedzieli w którym samochodzie siedzę, to znali też moje dane. Muszę zniknąć na jakiś czas, zatrzeć ślady, zerwać kontakty. To się z czasem uspokoi.


Sam sobie nie wierzyłem. Po wpadce wróciłem do domu starannie unikając monitoringu, porzuciwszy auto, jadąc trzema podmiejskimi pociągami. Krótka robota, która miała trwać godzinę, łącznie zajęła kilkanaście i nie przyniosła żadnego zysku. Zdecydowanie zasłużyłem na awanturę, którą Anna zrobiła mi z powodu spóźnienia, a także na tę, którą zrobiła, gdy dotarło do niej, że "zniknąć" oznacza również zniknięcie z jej życia. Niestety, taka była konsekwencja tego, czym się zajmowałem. Jeśli coś poszło nie tak, pozostało zacieranie śladów, unikanie starych znajomych, często zmiana wyglądu - wiedziała o tym, oczywiście, nie bylibyśmy razem, gdybym nie mógł przedstawić tego uczciwie, ale oboje żyliśmy w przekonaniu, że tym razem żadna wpadka mnie nie spotka. Ten położony na uboczu domek był idealną kryjówką: niewielka polana pośrodku lasu, jedna droga dojazdowa, wiele kilometrów od najbliższych sąsiadów i kilka dyskretnie oznakowanych ścieżek prowadzących do niego. Doskonałe miejsce, by w nim zniknąć i po każdym zleceniu nie wyściubiać nosa przez miesiąc, aż wszystko ucichnie. Raz już o mało co uniknąłem złapania, ale nawet niektórzy sąsiedzi nie wiedzieli, że ta nie uczęszczana ścieżka prowadząca skrajem bagien prowadzi do tego miejsca. Policja nawet nie zaglądała na skraj wioski, a co dopiero do lasu. Ich lenistwo było dla mnie wybawieniem... przynajmniej dopóki nie pojawił się tam ktoś, kto najwyraźniej potrafił złożyć razem kilka klocków i wyciągnąć wnioski.


Dopiłem resztę kawy i popatrzyłem na nią uważnie. - Słuchaj, to się wszystko jakoś ułoży. Zawsze się układa, po prostu potrzebuję czasu. Muszę sobie to zebrać w głowie, znaleźć najlepsze rozwiązanie. Potrzebuję trochę powalczyć z wiatrem, pójdę do ogrodu, pomacham trochę łopatą, gdy się zmęczę, to myśli zaczną się same układać. Na pewno coś wymyślę. - Wstałem i poklepałem ją po kolanie, patrząc z bliska w jej oczy. Owinąłem się grubym, roboczym płaszczem, nacisnąłem na głowę czapkę i ruszyłem do drzwi. W nich odwróciłem się, żeby coś powiedzieć, ale napotkałem jej spojrzenie: ostre, przenikliwe, jednocześnie karcące i pełne smutku. Wyszedłem bez słowa. 


Później, patrząc na niewielki kopczyk świeżej ziemi w ogródku, oświetlony blaskiem dogasającego drewna, zrozumiałem, że zapamiętam tę scenę i to spojrzenie do końca życia: Anna, patrząca na mnie bez słów, przybita do fotela trzema nożami, z blaskiem pojedynczej żarówki odbijającym się w jej oczach i niewielkiej kałuży krwi u jej stóp. 


Zacieranie śladów dotyczy wszystkich śladów.


#creepypasta #zafirewallem #tworczoscwlasna

Statyczny_Stefek userbar
fonfi

@Statyczny_Stefek Dobre! Fajnie zwodzi. I chociaż przeczuwałem gdzieś w kościach to i tak końcówka zaskakuje. Zwłaszcza, że w zasadzie zamknięta w jednym zdaniu

bori

@Statyczny_Stefek Dobre, mroczne, zaskakujące.


Świetnie sprawdziłoby się także w poprzedniej edycji

onpanopticon

@Statyczny_Stefek A ja się dałem zwieść. Domyślałem się, że tak się historia skończy, ale nie sądziłem, że cały czas jesteśmy już post factum. Bardzo fajne, aż bym poczytał dalsze przygody tego skurwola.

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry wieczór się z Państwem, W przelocie, więc szybko i bez wstępów.

Temat: Uciechy Rymy: **krążą - dylemat - drążą - temat **

Miłej zabawy i udanego rymowania 😁

#zafirewallem #naczteryrymy

sireplama

@fonfi


Myśli szalone po głowie mi krążą,

Falą zimna rozlewa się dylemat,

Pokusy w brzuchu mi dziurę drążą,

Znowu zawiodę - rozwija się temat.

splash545

Wokół uciech myśli krążą 

Skąd wziąć karły mam dylemat

Czy to rasizm ciągle drążą 

Więc musiałem uciąć temat

sireplama

@splash545 pytanie z Family Guya... Czemu nie ma karłów Indian?

PaczamTylko

Niszczyciele nad U-bootem krążą

kapitan okrętu ma nietęgi dylemat

bomby głębinowe morską toń drążą

jak to się skończy, to osobny jest temat

Zaloguj się aby komentować

Krótki sonet, na szybko, póki pamiętam, żeby coś skrobnąć.


Stoicka pigułka


Warto ubić w sobie lenia

Co w rozkoszach się pogrążał

Dyskomfortu przyjmij ostrzał

Dyscypliny jest to cena


Zaś nagrodą - żyć w jakości

Złych nawyków Twych reforma

Wyobrażeń w głowie format

Spokój ducha w niej zagości


Wypleń również narzekanie

Boś na śmierci jest krawędzi

Czasu mało, jak go spędzisz?


Nawet gdy dostajesz w kość

Wybierz radość a nie złość

Spróbuj, zobacz co się stanie


#nasonety #zafirewallem

5b2bae26-83f0-4206-9544-8ec42bff0dab
Piechur

Krótko i w punkt - to lubię

splash545

@Piechur cieszę się, że się spodobał.

Zaloguj się aby komentować

Stawanie


Tam się spotykała gorzowska bohema,

gorzowski artysta każdy tam zaglądał

(i niejedna się tam rozpoczęła ciąża) –

tak było w Lamusie. Dziś Lamusa nie ma.


Zmniejsza się w Gorzowie wciąż liczba ludności,

nie żeby kobiecość była tam oporna,

nie żeby męskości nie stawał od porna –

to belki zwęglone sterczą tak jak kości.


Więc nie demografia, a głównie spalanie:

choć się wystarali o ciążę sąsiedzi

to pożaru im się nie udało przeżyć.


Czyli nie oporność

ani skutki porno

ale częstsze w ogniu niż w spodniach stawanie.

***


#nasonety

#zafirewallem

splash545

Czyli w Gorzowie liczba ludności spada bo ludzie się palą, a w Grudziądzu bo się topią. W sumie logiczne.

Zaloguj się aby komentować

Pamiętam ten dom jeszcze z dzieciństwa. Od zawsze wyglądał ponuro: ściany z ciemnej, surowej cegły, upstrzone wątpliwej jakości graffiti; okna z brudnymi i w większości powybijanymi szybami; podwórko zarośnięte krzakami i ozdobione kawałkami szkła z potłuczonych butelek. Okropna rudera.


Znajdował się w sporej odległości od innych zabudowań, sama działka leżała na zakręcie głównej drogi łączącej się po kilkuset metrach z krajówką. Często widziałem go z samochodu, gdy wyjeżdżaliśmy z rodziną do dziadków, lub przez szyby szkolnego autokaru wiozącego moją klasę na basen do sąsiedniej miejscowości. Niesamowicie pobudzał naszą wyobraźnię, zwłaszcza, że krążyły o nim różne legendy przekazywane kolejnym rocznikom przez starszych uczniów – dom, rzecz jasna, miał być nawiedzony. Miały pojawiać się w nim makabryczne zjawy noworodków z odrąbanymi głowami, ściany miały być upstrzone krwią, kilka razy w roku odbywać się w nim miały czarne msze, podczas których składano ofiary z dzieci, w nocy dochodziły z niego niepokojące wrzaski. O właścicielu nikt nic nie wiedział, ponoć powiesił się w jednym z pokoi po tym, gdy wymordował w nim siekierą swoją rodzinę. Typowe historie dla lubiących się bać szczyli. Nie muszę chyba wspominać, że je uwielbiałem.


Ten dom stał się dla mnie jakąś dziwną świątynią obcego, nieznanego; wisiała nad nim aura czegoś nie z tego świata – niepokojącego, ale jednocześnie kuszącego. Zawsze chciałem do niego wejść, uchylić zasłonę tajemnicy, zmierzyć się nie tyle z nim, co z własnym lękiem i strachem przed nim. I tak oto, po upływie przeszło szesnastu lat, stałem nocą pod otaczającą go pordzewiałą i w wielu miejscach podziurawioną siatką.


To była spontaniczna decyzja. Wcześniej tego wieczoru odwiedziłem kilku starych znajomych, którym nie udało uciec się z tej przygnębiającej dziury, którą nazywam rodzinnym miastem. Zapaliliśmy u jednego z nich jointa, wypiliśmy kilka piw, powspominaliśmy stare czasy. Rozmowa w jakiś sposób zeszła na temat nawiedzonego domu. Staraliśmy się przypomnieć sobie wszystkie historie, jakie o nim słyszeliśmy, śmiejąc się najgłośniej z tych najbardziej makabrycznych. Nie pamiętam już, kto rzucił temat, żeby się do niego przejść, w każdym razie początkowo wszyscy zareagowali na ten pomysł entuzjastycznie, jednak ostatecznie towarzystwo wymiękło. Posiedziałem jeszcze trochę, dokończyłem piwo, po czym pożegnałem się i udałem w stronę bloku rodziców, do których przyjechałem na weekend. Niestety, myśl o eksploracji domu rezonowała już w mojej głowie zbyt mocno. Znajdował się w odległości nieco ponad dwóch kilometrów ode mnie, więc stwierdziłem, że krótki spacer nie zaszkodzi. Po drodze spotkałem jeszcze jednego kolegę z dawnych lat, chodzącego do równoległej klasy, który też chyba wracał z imprezy. Zamieniliśmy kilka słów, powiedziałem, gdzie zmierzam i po krótkiej chwili namówiłem go, żeby poszedł ze mną.


Szliśmy dość długo. Z otaczającym nas mrokiem walczyło słabe światło ustawionych wzdłuż chodnika latarni, tworząc na nim żółte, rozległe wyspy, które przecinaliśmy w milczeniu. Co jakiś czas próbowałem zagaić rozmowę, ale kolega był jakiś nieobecny i zaczynałem żałować, że wspomniałem mu o moim przedsięwzięciu. W końcu doszliśmy na miejsce. Dom wyglądał jeszcze gorzej niż zapamiętałem. Noc nadawała mu dodatkowego upiornego charakteru, wyolbrzymiając cieniem porysowaną pęknięciami fasadę, topiąc w ciemności jakiekolwiek kontury pokoi widocznych przez puste okiennice w ciągu dnia. Stojąc przed furtką zorientowałem się, że jedyną latarką, jaką posiadam, jest ta z telefonu. Okazało się również, że mój kolega swój telefon zgubił, co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że niepotrzebnie w ogóle go ze sobą brałem. Wahałem się, co robić. Serce zaczynało bić mi coraz szybciej, poczułem przypływ adrenaliny i wiedziałem, że to jedyny moment, by coś sobie udowodnić, że drugi raz tu nie wrócę. Włączyłem latarkę i wkroczyłem na ścieżkę prowadzącą do drzwi.


Pod butami zachrzęściły kawałki porozbijanego szkła. Sylwetka domu górowała nad nami coraz bardziej, gdy z każdym kolejnym krokiem zbliżaliśmy się do wejścia. Czułem, jak krew pulsuje mi w skroniach, słyszałem jej szum w uszach. Poczułem na przedramieniu lekki podmuch chłodnego wiatru. Byliśmy już blisko wejścia, gdy nagle kolega zatrzymał się. Odwróciłem głowę i wtedy zobaczyłem jego bladą, białą jak kreda twarz. W świetle latarki mignęły mi jego nabiegłe krwią oczy, lekko spocone czoło, drżący podbródek. Zaczął kręcić lekko głową i szeptać: „Nie wejdę tam, nie wejdę, nie wejdę…”. Powtarzał to w kółko, wyglądał na przerażonego. Nie będę ukrywać, narobił mi niezłego stracha, a i tak byłem już mocno poddenerwowany. Próbowałem go jakoś uspokoić, tłumaczyć, że to tylko głupi, pusty dom, ale nie udało mi się wyrwać go z tego stanu – najwyraźniej dostał ataku paniki. Sam byłem jednak zdeterminowany, żeby wejść do środka, więc powiedziałem mu, żeby wrócił na chodnik i na mnie poczekał, a sam przekroczyłem próg przez uchylone, ledwo wiszące na zawiasach i obdarte z czerwonej farby drzwi. Gdy wchodziłem do domu, kolega stał wciąż w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem.


Wewnątrz było chłodno, chłodniej niż na polu, co wydało mi się nieco dziwne. Rozejrzałem się po obdartych ścianach, z których odchodziła brzydka, namoknięta tapeta o bliżej nieokreślonym wzorze. Na suficie wisiały płaty łuszczącej się farby, w kątach widać było rozległe wykwity pleśni. Podłoga była drewniana, usiana odłamkami z rozbitych okien oraz kamieniami, które okoliczna młodzież wrzuciła tu przez lata. Na środku stała stara, podarta kanapa, obok której leżał mały, złamany w pół stolik. Za kanapą zobaczyłem kilka pustych ramek po zdjęciach oraz potłuczone butelki.


Udałem się wgłąb domu i po kilku krokach doszedłem do drewnianych schodów. Poręcz leżała na ziemi, sterczały z niej pordzewiałe gwoździe. Po prawej stronie był otwór drzwiowy, przez który powoli zaglądnąłem do środka: znajdowała się tam kuchnia w stanie kompletnego rozkładu, z rozwalonymi szafkami leżącymi na podłodze i dużą kałużą w okolicach miejsca, gdzie kiedyś musiała stać lodówka. Cofnąłem się do schodów. Serce waliło mi jak oszalałe, nie byłem w stanie nad tym zapanować. Zrobiłem, co chciałem, mogłem wychodzić. Pokazałem samemu sobie, że jestem w stanie zwyciężyć strach. Ciekawość była jednak silniejsza. Skierowałem światło latarki z telefonu w górę schodów, po czym wziąłem głęboki oddech i zacząłem po nich wychodzić. Skrzypiały potwornie, co w panującej dookoła ciszy podsycało we mnie uczucie dyskomfortu i niepokoju, ale także dziwnego podniecenia.


Dotarłem na piętro, na którym znajdowały się trzy pomieszczenia. Drzwi do jednego z nich leżały na ziemi. W środku był przestronny pokój, jednak zupełnie pusty, nie licząc rozbitego żyrandola, który sądząc po warstwie kurzu musiał urwać się już kilka, lub może kilkanaście lat wcześniej. Drugim pomieszczeniem była mała łazienka. Wsadziłem tylko do niej głowę, ale szybko ją cofnąłem – okropnie w niej śmierdziało. Pewnie coś zatkało rury i wybiło kanalizację. Został już tylko trzeci pokój, do którego drzwi były lekko uchylone.


Zawiasy zaskrzypiały cicho, gdy wchodziłem do środka. W słabym świetle latarki ujrzałem dużą, odrapaną szafę stojącą w kącie, zniszczony regał na książki, których kilka walało się po podłodze, a także starą ramę łóżka pozbawioną już materaca. Niedaleko szafy było okno, przez które sączyła się delikatna stróżka żółtego światła. Wyjrzałem przez nie i dostrzegłem podwórko, a także kawałek ulicy, wzdłuż której przyszedłem do tego miejsca z kolegą. Starałem się go wypatrzyć, ale albo wrócił do siebie, albo stał dalej tam, gdzie wcześniej, miejsce to zasłaniał jednak daszek werandy.


Odetchnąłem z ulgą. Już po wszystkim. Nawiedzony dom, legenda mojego dzieciństwa, okazał się ostatecznie zwykłą, starą, rozwalającą się chałupą. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, zadowolony mimo wszystko z własnej odwagi i skierowałem się do drzwi. Gdy zacząłem wyciągać dłoń w stronę klamki poczułem nagłą, niespodziewaną falę chłodu. Z ręką zawieszoną w powietrzu spostrzegłem, że z moich ust zaczęła wydobywać się para. Patrzyłem przed siebie tępo, zaskoczony tym, co zobaczyłem. Wtem panującą ciszę przerwało przeciągłe i powolne skrzypienie otwieranych drzwi dobywające się z miejsca, gdzie stała szafa. Poczułem, jak na karku jeżą mi się wszystkie włosy. Bałem się obejrzeć. Serce łomotało mi w klatce piersiowej pompując falę zimnego strachu po całym organizmie. Stałem sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć. Drzwi przestały się otwierać. Zmusiłem się w końcu i zacząłem lekko obracać głowę, gdy kątem oka zobaczyłem TO – ciemną, ledwo widoczną, wylewającą się z mroku postać.


Rzuciłem się w stronę drzwi otwierając je z hukiem na oścież, zbiegłem po schodach, rozrywając sobie spodnie o wystające z desek gwoździe i wypadłem na zewnątrz. Minąłem kolegę, który spojrzał na mnie przerażonym, nieprzytomnym wzrokiem. Usłyszałem tylko, jak powtarza: „Nie wejdę tam, nigdy więcej tam nie wejdę…”.


Biegłem, biegłem ile miałem sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Biegłem w ciemności, czułem, jak płuca wypełnia mi ogień, a nogi stają się ciężkie i nieporadne, ale biegłem dalej. W końcu, po czasie, który wydawał mi się trwać w nieskończoność, zobaczyłem blok rodziców. Z impetem wleciałem do klatki i roztrzęsionymi rękoma próbowałem otworzyć kluczem drzwi, jednak nie udało mi się tego zrobić. Zacząłem dzwonić natarczywie domofonem, aż w końcu ktoś mi otworzył. Wbiegłem po schodach i wpadłem do mieszkania.


Mama, którą obudziłem dzwonieniem, patrzyła na mnie z niepokojem, pytała, co się stało, ale nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Włączyłem wszystkie światła, usiadłem na łóżku w kącie swojego starego pokoju i zwyczajnie trząsłem się z wyczerpania wysiłkiem, ale przede wszystkim – ze strachu. Tej nocy nie zmrużyłem oka, co chwila kręcąc głową i mając wrażenie, że dostrzegłem kątem oka jakiś ruch.


Od tamtej nocy minął już tydzień, a ja spałem do tej pory łącznie może trzy godziny. Nie pozwalam gasić światła, nawet w dzień. Nie wiem, co zobaczyłem w tym domu, nie chcę o tym myśleć. Widzę tę postać, gdy tylko zamknę oczy. Nie wiem, czym była, miała ludzką sylwetkę, ale czułem od niej… czułem od niej Zło. Nie jestem w stanie inaczej tego określić. Rodzice coraz mocniej się o mnie niepokoją, tym bardziej, że w moich włosach pojawiły się rozległe pasma siwizny. Dzisiaj rano próbowałem opowiedzieć mamie, co się stało. O spotkaniu ze znajomymi, o pomyśle na zwiedzenie domu. O koledze, który ze mną poszedł. Dostrzegłem w jej oczach grozę.


Niecały rok wcześniej ten sam kolega popadł w obłęd. Przestał jeść, nie chciał spać, nikt nie wiedział, dlaczego. Starano się mu pomóc, ale jego stan się pogarszał. Miesiąc temu trafił do zakładu zamkniętego, ale w jakiś sposób się stamtąd wydostał. Podobno przed ucieczką krzyczał, że jest w nim za ciemno, majaczył coś o demonach czających się w mroku. Odnaleziono go kilka dni przed moim przybyciem – leżał martwy w kałuży krwi z wydrapanymi oczami, w pokoju na piętrze nawiedzonego domu.




Dobra, najcięższe #jesiennewyzwania za mną, zostały jeszcze dwa

#creepypasta #tworczoscwlasna

Lunek1

Wooo wciągnęło mnie totalnie ! Dobre!

Piechur

@Lunek1 Ktoś to jednak przeczytał Dzięki!

fonfi

@Piechur Lubię takie klimaty. To gdzie mogę dostać zbiór opowiadań?

Barcol

@Piechur ło Panie, idzie się spocić od czytania dobra robota! Mega ładny styl, ja jak coś pisze to w co drugim zdaniu jakaś literówka xD


Idę zamknąć szafę :v

Piechur

@Barcol Dzięki, doceniam dobre słowo od kolegi creepypaściarza

Zaloguj się aby komentować