Zbyt długo pracowałem w jednej robocie. Jak w pastach w typowym Januszexie. No i odezwał się kumpel że szukają kogoś na support dla szwajcarskiego klienta do korpo. Mój angielski jeśli chodzi o czytanie i słuchanie oceniam szczerze na dosyć dobry, ale "mówiony" trochę zardzewiał bo się nie używało na codzień. Kij tam. Wysyłałem CV. Podczas rekrutacji nie bałem się sprawdzania mojej wiedzy technicznej itd. tylko tej rozmowy po angielsku. A gdy przyszedł drugi etap rekrutacji i rozmowa z osobami technicznymi po angielsku to totalnie się rozblokowałem. Luźna gadka o niczym i o wszystkim. Serio pierwszy raz w życiu na luzie gadałem sobie po angielsku z kimś. No i po rozmowie pomyślałem tylko "Spoko się gadało. Nie zrobiłem z siebie idioty. Nawet jak nie dostanę tej roboty to chyba najgorzej nie wypadłem". No i tydzień później dostałem info że klient ze Szwajcarii zaakceptował moją kandydaturę. Także do końca czerwca jestem na wypowiedzeniu, a od lipca nowe wyzwania. Po co to piszę? A no po to że trzeba ryzykować i w siebie wierzyć. Ja nie wierzyłem przez mój angielski, a jednak gdy zadzwonili z HR z info jak zostałem oceniony to mój angielski określili jako "bardzo dobry" (sam bym wcześniej ocenił jako słabo komunikatywny). Także ryzykujecie, a ja żałuję że nie ryzykowałem wcześniej.
#pracbaza #korposwiat #chwalesie