Zdjęcie w tle
loginnahejto.pl

loginnahejto.pl

Fenomen
  • 93wpisy
  • 923komentarzy

FB ----> Filozofia dla januszy

Jak to jest być samobójcą?

Moim zdaniem w dniu przeciwdziałania samobójstwom najważniejsze jest uświadomienie sobie że zjawisko to najczęściej ma wymiar przewlekły i zaczyna się od całkiem niepozornych i niewinnych elementów.

Samobójstwa są chyba najczęściej budzącym podejrzenia rodzajem zgonów

To dosyć zrozumiałe. Ktoś kto sam odbiera sobie życie rzadko mieści się w naszej powszedniej logice. Samobójstwa często popełniają osoby do których „to nie pasuje”, którzy „mieli normalne życie” albo po których „nic nie wskazywało, że to planują”.

Takie myślenie wynika zapewne z przekonania, że pomiędzy samobójcami a resztą ludzi jest jakaś przepaść nie do przeskoczenia. Ktoś żyje „normalnym życiem” a w pewnym momencie postanawia je, z powodów których po prostu nie da się zrozumieć, samodzielnie zakończyć. Jak jednak wskazują badacze tego zjawiska jest to bardzo niebezpieczny mit.

Jednym z najbardziej „zrozumiałych” samobójstw o jakich słyszałem było zastrzelenie się przez człowieka który cierpiał na zaawansowaną postać złośliwego nowotworu.

Mówię o zrozumiałym samobójstwie, bo akurat w tym wypadku łatwo sobie wyjaśnić takie postepowanie i wejść w buty tego człowieka. Rak potrafi być czymś piekielnym, sprowadzać ból w takiej sile, że nie pomagają najmocniejsze opioidy. A nawet jeśli pomagają, to co to za życie leżeć przykutym do łóżka i dogłębnie naćpanym?

Jednak te piekielne katusze nie pojawiają się nigdy znikąd. Największy problem z nowotworami jest taki, że najczęściej są zbyt późno wykrywane. Początkowo są to malutkie zmiany, które można bez problemu zaleczyć. A na absolutnym początku zmian nie ma w ogóle. Komórka nowotworowa jest zdrową komórką, która wadliwie zmutowała.

Podobnie można opisać proces samobójczy.

Suicydolodzy (czyli badacze samobójstw) stworzyli kilka różnych modeli które pokazują jak zwykły człowiek doprowadzony zostaje do momentu w którym postanawia odebrać swoje życie.

*Nie będę przytaczał tutaj tych modeli, są zaskakująco szczegółowo opisane na polskiej Wikipedii:
https://pl.wikipedia.org/wiki/My%C5%9Bli_samob%C3%B3jcze#Rola_my%C5%9Bli_samob%C3%B3jczych_w_teoretycznych_modelach_zachowa%C5%84_samob%C3%B3jczych *

Kiedy zaczniemy postrzegać samo samobójstwo jako finał jakiegoś szerszego procesu cała sprawa nagle zaczyna się robić zdecydowanie bardziej zrozumiała. Poprzedzające, zwłaszcza początkowe fazy dotyczą tego co przeżywa masa ludzi. Oczywiście, nie muszą one doprowadzić do targnięcia się na własne życie, tak jak pojedyncza komórka nowotworowa może zostać unicestwiona przez organizm. Może. Ale nie musi.

Dla wielu ludzi to jest niepojęte, jak można w jednym momencie założyć sobie na głowę sznur i zeskoczyć z krzesła. I słusznie, bo to nie dzieje się w jednym momencie. Ten proces zazwyczaj trwa bardzo długo, czasami nawet latami. Warto go poznać, bo może się okazać, że ktoś już od dawna zaczął popełniać samobójstwo.

Ale jeszcze o tym nie wie.  

PS: Rzadko proszę o share, ale wyjątkowo problem jest poważny i warto żeby jak najwięcej osób uświadomiło sobie, że samobójstwo tak jak rak może dotknąć każdego i prawie zawsze jest to finał pewnego procesu. Natomiast jeżeli chcesz mieć pewność, że moje wpisy do Ciebie dotrą to zapisz się na mój newsletter. Następne (drugie) wydanie planuję pod koniec przyszłego tygodnia (wraz z nowym formatem wpisów na IG!)

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: Natomiast jeżeli podoba Ci się to co robię to możesz wrzucić mi kilka złotych do skarbonki:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#psychologia #psychiatria #samobojstwo #suicydologia #filozofiadlajanuszy
40e38a69-8fb1-4f64-a570-a229d65d90cb
wstreczyciel

@loginnahejto.pl Jako że mam doświadczenie 26 lat niewykrytej depresji, w której miałem myśli samobójcze, to jestem pewien, że większość samobójców to niezdiagnozowana depresja.

rakokuc

W życiu trzeba po prostu uważać. Chwila nieuwagi i żyletka sama ląduje w dłoni, a wanna wypełnia się przyjemnie ciepłą wodą.

Dudleus

Zawsze zazdroszczę samobójcom, że im się udało bo ja z swoimi umiejętnościami bym coś zepsuł

Zaloguj się aby komentować

Szkoła nie powinna przygotowywać do pracy, ale do tego kim się jest poza nią

Istnieje mroczna strona filozofii czy sztuki. Na wszystkich wybitnych twórców i myślicieli ktoś musiał pracować.

Kiedy myślimy na przykład o antycznej Grecji wyobrażamy sobie Platona, Fidiasza czy Peryklesa.

Zapominamy jednak o tym, że zdecydowana większość mieszkańców np. Aten nie miała publicznie nic do gadania. Oprócz kobiet stanu wszelkiego była też rzesza niewolników (choć nie tak liczna jak w Imperium Rzymskim).

Lubimy myśleć o sobie jako o potomkach szlachty, tymczasem jednak prawie 90% mieszkańców I RP stanowili chłopi pańszczyźniani pozbawieni niemal wszelkich praw. Bez ich wysiłków żaden pałac czy dworek by nie powstał.

Stan ten trwał przez całe tysiąclecia. Jednak gdy w XVIII wieku wybuchła rewolucja przemysłowa sprawy zaczęły się zmieniać.

Coraz więcej rzeczy można było zrobić przy użyciu maszyn i energii innej niż siła mięśni ludzkich. Od razu też pojawiły się pomysły, że postęp nauki i techniki rychło wyprowadzi ludzkość z krzywd czynionych przez ciemnotę i niemożliwą do opanowania naturę.

I co się okazało? Że po części Ci wszyscy optymiści mieli rację.

Dzięki postępowi medycyny dzieci przy porodzie przestały padać jak muchy. Wydłużyła się też o kilkadziesiąt lat oczekiwana długość życia. Dziura w zębie czy zapalenie wyrostka przestały być śmiertelnym zagrożeniem. Ale to jedna strona medalu. Druga jest taka, że pojawił się czas wolny.

Przeciętny człowiek AD 2023 pracuje na chleb zdecydowanie mniej nie tylko niż jego chłopski przodek w 1723.

Jak byłem mały to moja mama miała jeszcze „pracujące soboty”. Obecnie coraz więcej mówi się o dalszym skróceniu tygodnia pracy, dołożenia kolejnych dni urlopu a nawet wprowadzenia UBI – bezwarunkowego dochodu podstawowego, wypłacanego bezwzględnie każdemu obywatelowi w wysokości takiej, że bez kiwnięcia palcem jest w stanie przeżyć.

Wizja? Pierwsza jest wspaniała.

Starożytne Ateny w XXI wieku, ale bez niewolników, bez zamykania kobiet w domu a nawet bez wykorzystywania zwierząt. Każdy mając zapewnioną pełną lodówkę i ciepłą wodą w kranie będzie mógł poświęcić się autentycznej samorealizacji. Bycie filozofem, wynalazcą czy artystą nie będzie zastrzeżone dla „klasy próżniaczej” lub tych, którzy będą potrafili swój talent spieniężyć.

Ale druga wersja jest zdecydowanie mniej fajna

Tłumy pozbawionych własnej tożsamości konsumentów, łykających coraz bardziej żałosną papkę dostarczaną przez wielkie koncerny. I dotyczy to zarówno przedmiotów materialnych jak i tworów kultury duchowej. Pogoń za płytkim acz intensywnymi emocjami dostarczany zarówno przez coraz bardziej zaawansowane technologie medialne jak i przez różne substancje chemiczne. Wszystko to po to, by zabić poczucie wielkiej, życiowej pustki.

Co zdecyduje o tym jaka przyszłość nas czeka? W dużej mierze to o czym zawsze rozmawia się na początku września: edukacja.

W XIX wieku przymus szkolny stał się powszechny w różnych krajach Europy. Ktoś może powiedzieć, że jest to bezwzględnie pozytywne zjawisko i tylko szaleniec mógłby się do niego przyczepić. A jednak tacy szaleńcy się znaleźli.

W głośnej książce „Schooling in capitalist America” wywodzący się z marksistowskich tradycji autorzy zaznaczają, że za upowszechnieniem obowiązku szkolnego nie stała bynajmniej idea niesienia kaganka wiedzy wśród ciemnej ludności, lecz zdecydowanie bardziej prozaiczny fakt: potrzeba odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Kapitalistyczny system produkcji potrzebował ludzi którzy mają szereg umiejętności (przede wszystkim czytania i pisania) bo to usprawniało pracę, a co za tym idzie redukowało koszty. Krótko mówiąc – szkoła miała być „fabryką” pracowników dla innych fabryk.

Do podobnych wniosków, choć z zupełnie innej strony doszedł konserwatywny filozof edukacji i rektor Uniwersytetu Chicagowskiego w latach 40-tych Robert Hutchins.

Hutchins był zdecydowanym przeciwnikiem edukacji zawodowej. Po pierwsze – argumentował – najlepszym sposobem nauki zawodu jest rzeczywista praca w tym zawodzie, a nie uczenie się teorii. Nb przypomina się tu Kant który wskazywał, że stosowanie teorii w praktyce (jak i budowanie teorii na bazie praktyki) jest możliwe dzięki władzy sądzenia, która się wyrabia wraz z jej stosowaniem. Po drugie zaś, szkoła nie nauczy kogoś umiejętności zawodowych na całe życie, bo w międzyczasie technologia i gospodarka znacznie się zmienią. Hutchins uważał, że szkoła powinna dać człowiekowi przede wszystkim umiejętności uniwersalne, takie które są potrzebne w każdej roli w jakiej w życiu występujemy.

Dziś zdecydowanie bardziej niż kilkadziesiąt lat temu widzimy, że wyalienowana praca zawodowa nastawiona tylko i wyłącznie na zdobycie środków do życia będzie przechodzić do historii. Zyskana w to miejsce wolność jest błogosławieństwem, ale i wyzwaniem. Aby mu sprostać, trzeba się dobrze przygotować.

PS: Jeżeli chcesz mieć pewność, że dostaniesz moje treści (także wpisy na IG i YouTube) to wejdź w link poniżej i w okienku na dole podaj swój adres e-mail. Regularnie otrzymasz ode mnie newsletter zawierający przegląd moich materiałów + kilka drobnych bonusów (poprzedni wstępniak liczył prawie 4000 znaków, to już całkiem niezły wpis!)

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: Jeżeli podoba Ci się to co robię możesz mnie wesprzeć drobnym datkiem w linku poniżej

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #edukacja #antykapitalizm #revoltagainstmodernworld
77c9a78c-e9a7-4241-b924-112a4f716010
macgajster

Miałem kilka miesięcy całkowitego wolnego i nie polecam nikomu, kto potrzebuje do rozrywki więcej niż butelka i telewizor. Po tym czasie musiałem się na nowo rozpędzić, bo chęci opadły, pamięć nie była aż tak potrzebna, wyczucie czasu zniknęło, a przede wszystkim miałem zamułę. W takim stadium każdy dzień wygląda niemal identycznie, nie ma wyzwań, wszystko można zrobić "jutro". Idzie depresji dostać jak się nie ma jakiejkolwiek odskoczni.

RDwojak

Bardzo ciekawy temat, będziesz jeszcze o nim pisać? A może polecisz jakieś dobre książki?


Zapisałbym się na newsletter, gdybym nie ograniczał skrzynki mailowej do spraw związanych, tak a propos, z moją pracą. No ale będę obserwować cię tutaj i na FB!

Al-3_x

@loginnahejto.pl Myślę, że głównym problemem jest fakt, że my jako ludzie nie jesteśmy z samej naszej natury w ogóle przystosowani do obecnego środowiska którego sami jesteśmy twórcami.

Zaloguj się aby komentować

Co o Sztucznej Inteligencji mówią kasy samoobsługowe w Biedronce

Znam różne legendy: o Królu Arturze, o Popielu co go myszy zjadły. Ostatnio słyszałem jeszcze jedną: o człowieku, który zrobił duże zakupy i nie musiał wzywać pomocy do kasy samoobsługowej.

„Każdy aspekt uczenia się lub inny przejaw inteligencji może być tak precyzyjnie opisany, że komputer jest w stanie go naśladować”

Ten cytat nie padł wczoraj. Jego autorem jest John McCarthy a słowa te wypowiedział w 1956 roku na konferencji w Dartmouth, które to wydarzenie uważa się powszechnie za początek badań nad sztuczną inteligencją. Naturalnie, pomysł o tym, że maszyna może zyskać władze umysłowe człowieka pojawił się już w starożytności, jednak tym razem naukowcy mieli poważne podstawy sądzić, że fantastyczne idee mogą okazać się możliwe do rychłego urzeczywistnienia.

Skąd ten optymizm?

Kilka lat wcześniej odkryto, że neurony, komórki mózgowe odpowiedzialne za szeroko rozumiane myślenie zachowują się podobnie do elementów procesora. Są mianowicie albo aktywne, albo nieaktywne. Nie ma pomiędzy tymi pozycjami żadnych stanów pośrednich.

Uznano więc, że powtarzana od czasów Thomasa Hobbesa i Gotfryda Leibnitza (XVII wiek!) idea, że całe procesy myślowe można sprowadzić do zespołu obliczeń matematycznych właśnie wydawała się potwierdzona. No bo skoro mózg działa analogicznie (tak wtedy wierzono) do służących do obliczeń komputerów to nic tylko napisać odpowiednie oprogramowanie, dać odpowiednią moc obliczeniową i mamy sztuczną inteligencję!

Na początku szło nawet sprawnie.

Powstawały coraz bardziej skomplikowane programy ogrywające ludzi w szachy, rozwiązujące skomplikowane zadania matematyczne czy wyszukujące nowe powiązania w zbiorach danych z różnych dziedzin nauk ścisłych. Gdzie powstał problem?

A no wtedy, kiedy komputer miał dosyć proste zadanie: przetłumaczyć tekst z angielskiego na rosyjski

Chodziło na przykład o zdanie: „Duch jest silny, ale ciało słabe”. Jak tłumaczył komputer? „Wódka jest mocna, ale mięso zepsute”. Podobnych błędów była masa. „Sztuczna inteligencja” kompletnie nie wyłapywała takich rzeczy jak metafora, podtekst czy ironia nawet na poziomie który wykazywał czterolatek. Stało się jasne, że ówczesne komputery nie rozumiały języka.

Żeby jednak pojąć dlaczego tak się stało weźmiemy na warsztat tytułową kasę samoobsługową.

Z punktu widzenia kasy mamy bazę danych połączoną z wagą w strefie pakowania i czytnikiem kodów kreskowych. Idea jest taka, że kasujemy produkt i umieszczamy w strefie pakowania. Komputer monitoruje wagę zadeklarowanych produktów z tym ile powinny one ważyć wg bazy danych. W ten sposób ma sygnalizować że jest tam coś, czego nie skasowaliśmy.

Problem polega na tym, że ta procedura dosyć słabo opisuje to w jaki sposób zachowujemy się przy kasie. Nie uwzględnia bowiem poprawiania pakowanych zakupów, odkładania portfela czy torebki, wyjmowania czegoś z torby celem przełożenia do innej. Krótko mówiąc nasze zachowanie przy kasie jest spontaniczne i elastyczne, a przy tym banalne i wręcz odruchowe. Natomiast dla komputera to arcyskomplikowane procesy.

Problem ten zauważył już w latach 60-tych Henry Dreyfus, jeden z najzagorzalszych przeciwników idei, że maszyna jest w stanie osiągnąć status „mocnej SI”, czyli takiej którą można w pełnym słowa tego znaczeniu określić jako „myślącą”.

Jeden z argumentów jakie przytaczał Dreyfus dotyczył właśnie takich banalnych zachowań. Idąc za Martinem Heideggerem rozróżniał on nasz stosunek wobec rzeczy jako „podręcznych” i „naocznych”. Stosunek ten najłatwiej wyjaśnić odwołując się do przykładu klawiatury. Każdy lub prawie każdy kto czyta ten tekst zapewne pisze na niej sprawnie, intuicyjnie odnajduje kolejne klawisze nawet nie patrząc na klawiaturę. Mam więc proste pytanie… jaka literka znajduje się po prawej stronie literki „Y”? No właśnie… z tym, bez patrzenia już gorzej. Pisząc na klawiaturze korzystamy z niej w trybie „podręczności”. Dyskutując o układzie klawiszy zaczynamy rozpatrywać ją naocznie. Podobnie się dzieje kiedy coś się zepsuje. Nie zwracamy uwagi na pracę czajnika czy lampy dopóki gotują wodę albo świecą.

Sztuczna inteligencja generacji którą krytykował Dreyfus kompletnie nie miała trybu podręczności

Dla niej nie istniało nic do czego nie miała wgranej instrukcji. Stąd i komputer w kasie samoobsługowej, który ciągle działa w podobny sposób wariuje kiedy zaczynamy coś grzebać przy zakupach na wadze, albo pojawia się jakaś, dla nas wręcz niezauważalna okoliczność, której nie przewidują instrukcje.

Prace Dreyfusa, podobnie jak Johna Searle’a wywarły ogromny wpływ na rozwój Sztucznej Inteligencji.

Obecne modele AI, na których bazuje m.in. Chat GPT polegają na zupełnie innym spojrzeniu, również nawiązującym do pracy ludzkiego mózgu. Polega on na tym, że komputer „uczy się” rozpoznawać anomalie i na ich podstawie weryfikować instrukcje. Przykładowo kasa wyposażona w SI obecnej generacji po kilku błędach anulowanych przez pracownika obsługi „nauczy się” że taka sytuacja wcale błędem nie jest. Analogicznie połączenia między neuronami w naszym mózgu z czasem wzmacniają się lub zanikają, w zależności od tego jakie dane otrzymujemy z zewnątrz.

Czy takie podejście oznacza, że SI zaczęła „myśleć”? Cóż – to temat na osobny wpis, choć z góry uprzedzę, że w świetle stawianych zarzutów tak szybko bym tego przekonania nie podzielił.

PS: Jeżeli chcesz mieć pewność, że dostaniesz moje treści bez oglądania się na algorytmy social media i w jednym miejscy (planuję też tworzyć wartościowe wpisy na IG i YouTube) to wejdź w link poniżej i w okienku na dole podaj swój adres e-mail. Regularnie otrzymasz ode mnie newsletter zawierający przegląd moich materiałów + kilka drobnych bonusów

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

#filozofia #filozofiadlajanuszy #sztucznainteligencja #technologia #komputery #chatgpt
2ee85657-4b09-4f25-93d3-c80db8938adb
figa-rybka

Nie, nie myśli ¯⁠\⁠_⁠(⁠ツ⁠)⁠_⁠/⁠¯ no chyba że człowiek też nie myśli kiedy nie mówi.

Zaloguj się aby komentować

Trochę pozmieniałem stronę i z zakładki "O blogu" zrobił się nawet fajny tekst polemizujący z trzema zarzutami jakie się wobec filozofii rzuca: że jest mętna, że jest niepraktyczna i że w przeciwieństwie do nauk ścisłych nic nowego nie wnosi. To pierwszy powód dla którego warto wejść w ten link.

A dwa, że na dole tego wpisu jest okienko gdzie można podać swój adres e-mail. Na ów adres będę co jakiś czas przesyłał newsletter ze zbiorkiem całej mojej wartościowej aktywności w social mediach. Masz więc pewność, że wszystko do Ciebie dotrze, bez łaski właścicieli portali maksymalnie tnących zasięgi. Więcej o newsletterze TUTAJ.

#filozofia #filozofiadlajanuszy
Fausto

@loginnahejto.pl Wordpress... pamiętaj o aktualizacji pluginów. ; )

Zaloguj się aby komentować

Oto chyba najlepiej zainwestowane 2,99 zł w moim życiu.

Do tej pory moim osobistym odpowiednikiem Biblii, do którego sięgałem co jakiś czas był stary, chiński traktat „Sztuka wojny”, choć chyba się to zmieni.
Na książkę Karen Horney trafiłem zachęcony odniesieniami w pracach Irvina Yaloma i Abrahama Maslowa. Nominalnie o całej trójce należy mówić jako o psychologach, jednak ogromna rzesza współczesnych psychologów z tradycji behawioralno-poznawczej po lekturze chwyci się za głowę. Jednak jeżeli ktoś szuka czegoś z pogranicza psychologii i filozofii to jest to bardzo dobry kierunek.

W każdym razie Horney postuluje istnienie trzech „ja”: potencjalne, idealne i rzeczywiste. Ja potencjalne to żywcem wzięta z Arystotelesa (choć nazwisko Greka nie pada nigdzie) koncepcja bytu potencjalnego. Bytem potencjalnym żołędzia jest dąb i na tej samej zasadzie człowiek może się do pewnej formy rozwinąć.

Zdaniem autorki w przypadkach patologicznych ten rozwój jest skrzywiony i człowiek w ramach mechanizmów obronnych tworzy sobie „ja idealne” – nierealistyczną, wręcz półboską wizję siebie. Wizję, która byłaby wspaniała, gdyby nie rzeczywistość. 

W tej sytuacji zarówno rzeczywiste okoliczności które nie pasują do naszych idealnych oczekiwań, jak i prawdziwe „ja” które nigdy idealnemu nie jest w stanie dorównać stają się przedmiotem wewnętrznej nienawiści i traktowane są jak zbędny balast. 

Kluczem do zdrowia jest uświadomić sobie, że jest dokładnie odwrotnie: „ja idealne” to nieświadomie wytworzony chochoł, który miał nas kiedyś chronić, a z czasem stał się balastem. Jego odrzucenie – na poziomie intelektualnym banalne, na tym emocjonalnym znacznie trudniejsze – jest drogą do przełamania samoalienacji. 

PS: zapraszam na Twitterka vel „X”: twitter.com/rafalu90

#filozofiadlajanuszy #filozofia #psychologia #psychoanaliza #ksiazki #rozwojosobisty
02707f28-9922-4681-b9d7-47a780513f17
Analnydestruktor

@loginnahejto.pl na studiach tej autorki musiałem przeczytać "neurotyczna osobowość naszych czasów" i napisać z tego pracę. To się nie dało przeczytać.

Zaloguj się aby komentować

Nie pisałem tego publicznie wcześniej, bo nie było powodów, żeby dawać satysfakcję ruskim trollom i kontrariańskim przygłupom, ale obecnie rząd UA sam się o taką satysfakcję prosi.

Prawda jest taka, że Ukraina się do UE nie nadaje. Obecne parcie na zachód jest na zasadzie strukturalistycznej: definiowane nie przez jakieś pozytywne treści które ten zachód utożsamia, lecz przez bycie "nie-rosją". Na tej samej zasadzie działała masa opozycjonistów w PL w latach 80-tych. Jak przyszło co do czego, to się okazało, że nie partia była zła, tylko oni po prostu chcieliby być na jej miejscu. A regiony które w 1989 roku najmocniej głosowały za "Solidarnością" okazały się po latach regionami najbardziej niechętnymi UE i łykającymi propagandę o złych Niemcach co nam śmieci do Polski zwozi.

#ukraina #polityka
Nemrod

@loginnahejto.pl Kurła, jaki miks. Skoro my się nadawaliśmy, to czemu Ukraina się nie nadaje? U nas też motywacja była podobna - kierunek zachód i rozwój. I oczywiście, że nigdy nie będzie 100% zadowolonych, bo właśnie tym się odróżniamy od Rosji czy Białorusi.

[a skoro można do Polski zwozić śmieci, bo ktoś u nas potem rzuci zapałkę i wszystko magicznie zniknie, a jemu grozi 500 zł mandatu, to będą to robili - tak samo jak można było przywieźć 3 mln ton taniego zboża - czysty biznes]

z UK też do nas trafiają śmieci

cotidiemorior

@loginnahejto.pl a ty to wcale pisowskiej propagandy nie łykasz, nic a nic. UA się nadawała, ale teraz już się nie nadaje, bo PiS po roku robienia wałów na zbożu zaczął zgrywać wielkich polskich patriotów jak wyszedł przypał. I jechać po Ukraińcach jacy to są niewdzięczni. xD Co mają wam ci Ukraińcy zrobić żeby okazać wdzięczność, zacząć opierdalać berła? xD

sireplama

@loginnahejto.pl obecnie to i Polska i Węgry się nie nadają

Zaloguj się aby komentować

Odbicie, jakie w świadomości bezmyśInego durnia znajdują wszelkie wspaniałości i rozkosze, jest niezmiernie ubogie w porównaniu ze świadomością Cervantesa, gdy wśród niewygód więziennych pisał "Don Kichota."
#schopenhauer #filozofia #filozofiadlajanuszy #cytaty

Zaloguj się aby komentować

Prawda o Rzezi Wołyńskiej jest potrzebna nawet bardziej Ukrainie niż Polsce

To zdumiewające, że postawić w sprawie ludobójstwa sprawy jasno nie chce nawet Prezydent Zelensky, którego przodkowie, gdyby tylko trafili na Wołyń ’43 roku wpadliby pod siekiery nawet szybciej niż Polacy.

Zelensky jest z pochodzenia Żydem, a to właśnie ten naród trafił pod buta ukraińskich nacjonalistów jeszcze zanim zaczęły płonąć wsie na Wołyniu. Spontaniczne pogromy rozpoczęły się już latem 1941 roku, niemal od razu po odejściu wojsk sowieckich. Zresztą jeżeli jacyś się ostali, to podczas masakr wołyńskich również zginęli.

Ale żydowskie korzenie – obok polskich – to nie jedyne co dyskwalifikowało człowieka w oczach bandytów z OUN-B i UPA. Z rąk nacjonalistów zginęły tysiące „rodowitych” Ukraińców, których „zbrodnią” bywała choćby chęć ochrony polskich przyjaciół czy członków rodziny.

Już tylko ten fakt pokazuje, że potępienie zbrodniarzy nie oznacza potępienia narodu czy państwa ukraińskiego. Równie dobrze można mówić o tym, że brak tego potępienia jest napluciem na ten naród czy państwo patrząc przez pryzmat zabitych przez UPA Ukraińców.

Zdaję sobie sprawę, że Dostojewski to nie jest obecnie najbardziej ulubiony autor na Ukrainie, jednak mimo wszystko dobrze tam znany. Kto czytał „Zbrodnię i karę” ten doskonale wie, jaki w oczach rosyjskiego pisarza doniosły sens miała odpowiedzialność za grzechy. Dostojewski jasno wskazywał, że nad własną zbrodnią nie można przejść do porządku dziennego, albo wręcz relatywizować jej zło. Tytułowa kara była jedynym środkiem jaki pozwalał przywrócić Raskolnikowi jego własne człowieczeństwo.

Dostojewski – idąc w mocno wschodnim duchu – trochę odpłynął w kierunku gloryfikacji kary. Są jednak znacznie bardziej zachodnie wzorce.

Kościół do dziś dnia zamiast słowa „kara” posługuje się nazwą „pokuta”. Etymologicznie oznacza to „nawrócenie”. Wszyscy znamy słowa Jezusa na krzyżu „wybacz im ojcze bo nie wiedzą co czynią”, do klasyki filozofii przeszły też wywody Sokratesa, który dowodził, że większej krzywdy doświadczają jego oprawcy, niż on – choć to on przecież został skazany na śmierć.

To co dziś prawnicy nazwaliby prewencyjnymi funkcjami kary dominowało w antycznej i średniowiecznej myśli. Naturalnie trzeba też pamiętać o specyfice tamtych czasów – stąd kara śmierci mogła być uznana za „dobrą” dla skazanego, wszak skierowana była wobec ciała, a nie wobec nieśmiertelnej, jak uważano, duszy.

Uznanie, że w życiu każdego, czy to człowieka czy narodu były ciemne karty są warunkiem dobrego życia – teraz i w przyszłości. Karl Jaspers uważał winę za jedną z sytuacji granicznych – takich przed którymi żaden człowiek uciec nie może, a umiejętne radzenie sobie z nią było jego zdaniem podstawą dobrego życia i zdrowia psychicznego (Jaspers był psychiatrą).

Nikomu w Polsce nie przyszłoby do głowy bronić przed krytyką Dzierżyńskiego czy Bieruta, relatywizować ich zbrodnie czy uprawiać jakiś rodzaj whataboutismu. To co robimy to uznajemy, że owi nasi rodacy skrzywdzili wielu ludzi, nie stawiamy im pomników i poszukujemy pozytywnych wzorców w naszej historii. Bo te również są. W każdej historii – zbiorowej i indywidualnej.

Zadanie budowania własnej tożsamości może przybrać dwojaki charakter – negatywny poprzez obronę tego co się bronić nie da. Wmawianie sobie (bo przecież innym tego nie wmówią), że zło jest dobrem skończyć się może wyłącznie budowaniem paranoicznej twierdzy. Zresztą co tu dużo szukać przykładów: nie ma lepszego przykładu jak Rosja, gdzie wszyscy wokół są źli i się na biednych Moskali uwzięli. I tak niby od kilku stuleci.

Ale jest też ścieżka dobra i tu dosyć dobrym wzorem są Niemcy. Ścieżka w której postawili w centrum Berlina pomnik ofiar Holocaustu, w której Willy Brandt w milczeniu klęczał przed pomnikiem ofiar getta warszawskiego, czy taka gdzie niemal obowiązkowym punktem kadencji każdego niemieckiego prezydenta jest ukorzenie się na terenie niemieckiego obozu w Auschwitz.

Niech sobie Ukraina popatrzy gdzie są teraz Niemcy a gdzie jest Rosja. I sama sobie odpowie, czy była jakaś „tragedia wołyńska” czy raczej ludobójstwo dokonane przez ludzi, którzy ciągle niestety mają na Ukrainie pomniki i ulice. Zamordowanym refleksja i przeprosiny życia nie wrócą. Ocaleni i potomkowie bez refleksji i przeprosin żyli do tej pory i dalej przeżyją. Więc to nie o Polaków, drodzy bracia, chodzi. Tylko o Was.

PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy

PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #ukraina #wolyn
f758a071-22fa-4ac2-b58d-8633b81a7b20

Zaloguj się aby komentować

Work-life balance? Nie w tym świecie.
Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę.
„Myślę, więc jestem”
400 lat temu Rene Descartes podsumował w ten sposób wynik swoich rozmyślań, tworząc najsłynniejszy chyba cytat w dziejach filozofii. Chodziło mu o to, że jego własne istnienie – w przeciwieństwie do istnienia czegokolwiek innego jest pewne i niepodważalne. Problem polega na tym, że nie do końca jest to prawda. Nie sposób jest bowiem wyobrazić sobie jakiegoś odciętego od świata „pana cogito” który jest jakąś substancją samą w sobie.
„Pan cogito” musi myśleć o czymś, działać w jakichś warunkach, przy użyciu czegoś. Abyśmy istnieli i mieli jakąś tożsamość musi istnieć świat zewnętrzny, w którym nasze istnienie się odznacza. Nie jesteśmy jakimś zawieszonym w próżni podmiotem lecz sumą tego co robimy i co tworzymy. A tak przynajmniej stwierdziliby Hegel, a za nim Marks.
Ten drugi uważał, że ścieżką przez którą każdy uzyskuje własną tożsamość jest praca. Ale nie każda praca. Takie znaczenie może mieć tylko praca w której człowiek przekształca świat według własnego zamysłu, czy do której - można nieco kościelnym językiem powiedzieć - „czuje powołanie”. Dobrym przykładem jest tu praca rzeźbiarza, choć osobiście mam poczucie takiego spełnienia po wykoszeniu mocno zapuszczonego trawnika. Marks uważał, że w warunkach ówczesnego kapitalizmu człowiek był od wyników swojej pracy wyobcowany. Robotnik który powiedzmy produkował śrubki robił to tylko dlatego, żeby mieć pieniądze, które z kolei przeznaczał na zaspokojenie swoich podstawowych biologicznych potrzeb. Same śrubki go w ogóle nie obchodziły – równie dobrze mógłby produkować nakrętki. A i z punktu widzenia producenta śrubek był tylko siłą roboczą, którą można było zastąpić kimś innym. Związek śrubki i robotnika był czysto przygodny. To nie miało nic wspólnego z realizacją własnego „ja”. W ten sposób człowiek był oderwany od swojego człowieczeństwa, bo większą część doby poświęcał na pracę, z którą nie czuł zupełnie żadnego związku, a pozostałą część czasu na regenerację.
Stąd więc logiczny wydawał się postulat socjalistów z przełomu XIX i XX wieku dotyczący ośmiogodzinnego czasu pracy. 8 godzin na pracę (utowarowioną), 8 godzin na regenerację i 8 godzin czasu wolnego.
Co to jednak znaczy czas wolny?
XIX wiecznym socjalistom wydawało się, że sam fakt uwolnienia robotnika z błędnego koła „praca w fabryce – sen – praca w fabryce” da przynajmniej początek jakiegoś oporu wobec urzeczowieniu człowieka, rzeczywistości w której człowiek jest postrzegany przez pryzmat zysków jakie może dostarczyć. Gdy powstanie te kilka godzin wolne, pozwalające na wyrwanie się z zaklętego koła praca-sen pojawi się możliwość autentycznej samorealizacji. Tyle tylko, że jak pokazał czas, w to miejsce pojawiła się konsumpcja.
Naturalnie, konsumowanie towarzyszy człowiekowi od zawsze, to wynika z uwarunkowań biologicznych
Są jednak istotne różnice pomiędzy konsumpcją w epoce przedindustrialnej a obecnej. Średniowieczny chłop żywił się tym co sam wyprodukował, żył w chacie, którą sam zbudował a nierzadko korzystał z narzędzi które sam zrobił (jeszcze mój dziadek rozbierał kuchnię kaflową w celu zrobienia prowizorycznej kuźni). Kupowano jedynie niezbędne półprodukty i usługi a i to w warunkach które raczej nie przypominają współczesnych. Chłop mógł korzystać tylko z jednego młyna, no bo jak miał skorzystać z innego w warunkach ówczesnego transportu?
Dzisiaj ten proces pracy i konsumpcji jest praktycznie zupełnie rozerwany
Nawet rolnik nie żywi się tym co sam wyprodukuje, tylko oddaje zboże lub owoce do skupu, gdzie mu za to płacą. Za te pieniądze idzie do Biedronki i kupuje koszyk jedzenia, które u niego w gospodarstwie nie występuje. Dzięki temu ma dostęp do towarów i usług jakich nigdy w życiu ani on ani jego sąsiedzi ze wsi nie potrafiliby wyprodukować. Jednak coś za coś.
Całościowy proces produkcji i konsumpcji na własną rękę, gdzie praca (np. na polu) była zarówno środkiem do celu (zdobycie żywności) jak i celem samym w sobie rządzi się innymi prawami niż proces produkcji i konsumpcji rozdzielonej.
„U siebie rób jak u siebie, u obcego na odpierdol” – ta maksyma niektórych budowlańców dosyć dobrze oddaje logikę rynku. Co to za klient, który dostanie raz na zawsze to co chciał? No kiepski klient, bo najlepszy jest taki który będzie do nas co jakiś czas wracał. Producenci dostarczający towary na rynek nie chcą zaspokoić naszych potrzeb, tylko je zaspakajać. Stąd konsekwentne jest np. powstanie wielkich sieciówek z branży fast fashion, gdzie kolekcje zmieniają się z sezonu na sezon pchając coraz to nowe mody i trendy.
Tego typu myślenie jest oczywiście zaprzeczeniem idei pracy niewyobcowanej. Ta zmierza do doskonałości – nawet jeżeli w praktyce jest ona nie do osiągnięcia. Rynek zmierzania do doskonałości nie oferuje, bo jest ona jego zaprzeczeniem. Artysta może chcieć stworzyć dzieło doskonałe, choć nigdy go nie stworzy, ta motywacja pcha go do przodu. Czasami w filmach czy książkach jest wątek starca, który nie może umrzeć dopóki nie wykona jakiegoś zadania. Taki ktoś wręcz czeka na śmierć, bo to oznacza dla niego samospełnienie.
A co oznaczałoby takie dzieło np. dla Netflixa?
Również śmierć – ale to z kolei śmierć której wizja jest przerażająca, bo oznacza bankructwo firmy. To znaczy samo bankructwo nie jest przerażające, tylko wizja strat, bo sam Netflix w konsumpcyjnej rzeczywistości jest po prostu sumą aktywów obecnych na rynku.
Podsumowując, to co kryje się pod hasłem „work-life balance” nie jest jakimś złotym środkiem do uzyskania autentycznej tożsamości, lecz, w obecnych realiach przejście od biernego producenta do biernego konsumenta.
Kojarzycie taki serial „Wednesday”? No pewnie kojarzycie, z tym słynnym tańcem. Znaczy jeszcze słynnym, bo tak jak kilka miesięcy temu twarz głównej aktorki wyskakiwała z lodówek, tak obecnie temat mocno przycichł. I raczej dalej będzie cichnąć, bo w miejsce tego serialu jest kilka kolejnych, równie „kultowych”.
Oczywiście to nie jest tak, że ja chcę tu bronić zniesienia ograniczeń czasu pracy i wrócić do czasów czternastogodzinnych zmian w kopalni. Chodzi tylko o to, że wbrew pozorom przejście od ciągłej pogoni za realizacją korporacyjnych deadlinów do pogoni za nowymi serialami do obejrzenia i turystycznymi landmarkami do sfotografowania niewiele się różni. Że jest przyjemniejsze? Zapewne tak. Czy uczyni człowieka szczęśliwszym? To już inna rozmowa.
Bibliografia:
Jest od groma literatury poświęconej paradoksom i sprzecznościom społeczeństwa konsumpcyjnego. Jeszcze więcej o marksowskich poglądach na rolę pracy w życiu człowieka. Zachęcam zacząć od eseju „Dozorca w raju utraconym” w biorku „Mitologia współczesna” oraz wszystkich przywołanych tam przypisów.
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
FB
Instagram
Hejto
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofiadlajanuszy #filozofia #antykapitalizm #pracbaza #rozwojosobisty
e3f740b0-239d-4ca2-96c3-77dd0cce7c17
Kremovka

Jest to najlepszy wpis i najlepsza dyskusja jaką widziałem na tym portalu. Dziękuję, humor poprawiony

Ziemniakomat

Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę.


Nie czytam dalej.

Matkojebca_Jones

@loginnahejto.pl


"Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę."


Nie zaśmiecaj świętego tagu kucyzmami.

Zaloguj się aby komentować

Trzy rzeczy na dziś.
W nawiązaniu do poprzedniego wpisu zrobiłem drobny risercz w sieci i oto wyniki:
1. Polecam stronę [eng] themarginalian.org. Po pierwsze dlatego, że to bardzo dobry content z humanistycznej branży tworzony przez autorkę od 16 lat. Po drugie, że całość opiera się o newsletter (w niedzielę rano) i finansowanie głównie z mikrodotacji – czyli model, który mi się obecnie najbardziej podoba.
2. Polecam również serwis substack.com. Przynajmniej na razie, bo jako, że się dynamicznie rozwija kwestią czasu jest wykupienie przez któregoś giganta. W każdym razie jest to takie połączenie serwisu blogowego z newsletterem i łatwą możliwością tworzenia paywalli dla twórców. Osobiście nie zamierzam tam zakładać konta, jednak jeżeli ktoś szuka wartościowej treści (głównie tekstowej) bez reklam to powinien przeszukać tamtejsze archiwa.
3. Dowiedziałem się, że Twitter zwiększył jakiś czas temu limit znaków do 4000. To trochę mało jak na moje potrzeby ale… jak się wykupi premium to limit wynosi 10000 znaków, dodatkowo są opcje formatowania tekstu i generalnie zdecydowanie jest to bardziej przyjazna od Facebooka platforma dla takich treści jak moje. Co prawda na temat polityki Twittera mam identyczne zdanie jak o Facebooku i Google ale jednak trzeba się też liczyć z rzeczywistością. Spędziłem więc jakieś trzy godziny na tym portalu śledząc z bliska „z czym to się je”. Wnioski? Pic rel.
Serio, wróćmy na początek do punktu pierwszego. Choć Twittera też wykluczyć nie można
17295727-9373-45d8-bb55-564f0e66fc05

Zaloguj się aby komentować

Po co mieć jeszcze konta w social mediach?
To co powiem nie jest w żadnym wypadku clickbaitem: ja naprawdę się zastanawiam czy nie rzucić tego fanpage w cholerę.
Odkąd na początku lutego 2017 roku będąc w życiowej czarnej dupie znalazłem książeczkę „Filozofia dla gimnazjum”, zaintrygowany kwestią „ile diabłów zmieści się na główce od szpilki” postanowiłem ją pół-żartem pół-serio zbadać i efekty wrzucić na Wykop wiele się zmieniło. I miałem przy tym masę kryzysów i przerw. Ale wiedziałem, że to jest kryzys i ja po prostu nie mam pomysłu co pisać. Teraz jest inaczej.
Pomysłów mam całkiem sporo tylko jest jeden problem: trochę to zaczyna przypominać malowanie walącego się budynku
Od jakiegoś czasu nie ma dnia, żebym nie trafił w internecie na czyjeś narzekanie o tym, jaka to współczesna sieć jest kiepska. Kolejne marudzenie z cyklu „kiedyś to było”? Właśnie sęk w tym, że niekoniecznie.
Wczoraj przypomniałem sobie tekst jaki niegdyś czytałem. Dotyczył on polityki polskiej szlachty, która w pewnym momencie zorientowała się, że taniej niż eksportować zboże za granicę będzie przerabiać je na piwo i sprzedawać chłopom (którzy mieli obowiązek je kupować). Czyli chłopi nie dosyć, że pracowali za darmo w ramach pańszczyzny to jeszcze produkt swojej pracy musieli zwrócić, za swoje pieniądze przeciwko sobie.
Przyznam szczerze, że obecna polityka koncernów internetowych do złudzenia mi te praktyki przypomina
Teoretycznie wszystkie gigantyczne portale społecznościowe ciągle są bezpłatne. To znaczy tak naprawdę bezpłatne nie były nigdy, bo w zamian za możliwość z korzystania należało zaakceptować bardzo korzystny dla portalu regulamin, dający koncernom technologicznym dostęp do naszych danych. Te zaś z kolei można było na szereg różnych sposobów monetyzować.
No właśnie. Już od dawna treści jest tyle, że potrzebna była selekcja tych, które będą wyświetlać się na stronie głównej. Tym zaś sterują przeróżne algorytmy które można ominąć albo po prostu płacąc korporacjom za treści sponsorowane, przypięte na górze wyników albo, w przypadku Google zlecając za ogromne pozycjonowanie firmom od SEO. Nb SEO samo w sobie jest chorobą toczącą internet, bo teksty na wielkich portalach pisane są obecnie głównie po to, żeby czytały je roboty Google a nie ludzie. Jest podobno nawet teoria spiskowa, że w internecie ludzi nie ma w ogóle, a są po prostu maszynowo generowane treści. Cóż: poziom „sugerowanych” przez algorytmy treści zachęca by w takie bzdury wierzyć.
Już przy okazji poprzedniej fali mediów masowych – tj radia i telewizji zauważono, że nasz czas wolny jest towarem. Jego skończona ilość może być zapełniona tylko skończoną ilością informacji, które z kolei mają wpływ na to na co wydajemy nasze pieniądze lub jakim problemom poświęcamy uwagę. Stąd też właściciele mediów biorą pieniądze za to, aby pewne treści nam wyeksponować.
Jakby tego było mało, korporacje internetowe jako „gatekeeperzy” nie tylko ograniczają się od kasowania pieniędzy za ruch, ale czynnie mówią jak ten ruch ma wyglądać.
Świetnym przykładem jest tutaj popularność Tik-toka. Te nieszczęsne krótkie filmiki obecnie podchwyciła konkurencja i „rolki” na siłę wciskane są wszędzie: Youtube, Facebook, Instagram. A że ty nie masz pomysłu jak się wpisać w taką konwencję medialną, to problem twój, a nie ich. Bo poza nimi życia w internecie praktycznie nie ma. To samo zresztą dotyczy reklam. Niegdyś reklamy zawierające oszustwa czy złośliwe oprogramowanie były domeną podejrzanych stron, najczęściej poświęconych pornografii czy hazardowi. Dziś na Youtube wyświetla mi się rzekoma inwestycja w udziały KGHM polecana przez premiera, a na Facebooku krąży coś takiego jak na zdjęciu (zwracam uwagę na napis „sponsored”).
Taki kierunek internetowych gigantów nie jest zresztą przypadkowy.
Logika współczesnego kapitalizmu jest taka, że nie opłaca się produkować dóbr trwałych choćby i nawet miały one kosztować konkretne pieniądze. W to miejsce maksymalnie skraca się cykl życia produktów. I nie chodzi tylko o szybką utratę wartości użytkowej i nieopłacalność napraw ale przede wszystkim przez kreowanie mód i trendów, które błyskawicznie zanikają, także nawet dobry produkt jest wycofywany z rynku.
Czy te reguły odnoszące się do smartfonów czy ubrań mają też zastosowanie do informacji?
Należałoby raczej zapytać: dlaczego miałyby nie mieć? Jeżeli można zrezygnować z produkcji butów które wystarczą – zarówno ze względów użytkowych jak i ze względu na modę – na trzydzieści lat, to można też zrezygnować z treści, które będą za 30 lat komentowane. Tak jak butów z sieciówki nie opłaca się naprawiać, tak nie opłaca się dłużej przeżywać obecnych trendów na tik toku. Social media zamiast treści, do których będą powstawać przypisy tworzone przez wiele lat skupia się na masowej produkcji tego co tu i teraz dobrze się sprzeda, a w przyszłym sezonie zostanie zapomniane na rzecz kolejnej mody.
Ok – no ale co z tym zrobić?
Jak mawiał Antonio Gramsci „kryzys jest wtedy kiedy stare obumarło, a nowe jeszcze nie istnieje”. Choć to co napisałem do tej pory może napawać pesymistycznie, to jestem daleki od katastroficznych wizji – masa ludzi je stawiała i zazwyczaj się nie sprawdzały. Dobrym przykładem jest tu rynek piwa. Ok 20-15 lat temu kupno innego piwa niż jasny lager produkowany przemysłową metodą graniczyło z cudem. Jednak już niebawem nastąpiło coś co można nazwać „rewolucją” a obecnie różnorakie gatunki z „browaru Koczkodan” zajmują sporą półkę nawet w Lidlu.
Czy coś podobnego nas czeka również w dziedzinie mediów?
Szczerze powiedziawszy myślę, że tak. Podobnie jak masa ludzi głosuje z obrzydzeniem na tego czy owego polityka wybierając mniejsze zło i czekając z nadzieją na kogoś nowego, tak i siłą bezwładności korzystamy z obecnych mediów gotowi w każdej chwili uciec kiedy pojawi się sensowna alternatywa. Myślę, że dobrym (choć małym) przykładem jest tutaj portal Hejto.pl tworzony praktycznie w całości przez uciekinierów z Wykopu, jednak o znacznie innym niż wykop rodzaju treści i kulturze dyskusji. Polecam – szczerze powiedziawszy wrzucam tam więcej treści niż na Facebooka. Po prostu, mimo że tam obserwuje mnie 27 ludzi zamiast prawie trzynastu tysięcy, to zasięgi mam porównywalne.
A co to w praktyce oznacza?
Do końca nie wiem. Reakcyjny powrót do tego co było kiedyś nie jest najlepszym pomysłem, ale dobrym na początek. Stąd też zapewne otworzę newsletter. Póki co na nasze skrzynki trafiają wszystkie maile o jakie prosimy, czego nie można powiedzieć o ciągle tnących darmowe zasięgi portalach społecznościowych. Z drugiej strony muszę się bliżej zapoznać z tą formą komunikacji, bo newsletter to raczej „mała gazetka” niż zwykłe wpisy na maila. Swoją drogą, jeżeli ktoś chce to już może dostawać takowe na swoją pocztę – wystarczy wejść na stronę filozofiadlajanuszy.pl i wpisać swój adres w okienko po prawej stronie ekranu. 
#media #filozofiadlajanuszy #socialmedia #google #facebook
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
34734020-3d43-4155-81a1-d9d165cb2a18
Rodamir

@loginnahejto.pl mastodon i w ogóle fediwersum mogą być dobrym kierunkiem

ratty

Swego czasu dużo udzielałam się na forach dyskusyjnych, bardzo mnie smuci że tego typu miejsca w internecie prawie całkowicie upadły. Nawet gdybym chciała któreś podtrzymywać, to korzystanie z phpBB na smartfonie to katorga. Teraz funkcje dyskusyjne przejęły grupy na Facebooku - też jestem w wielu i tam chętnie komentuję, bo przynajmniej nie wyświetla się to wszystkim moim niezainteresowanym znajomym Niektórzy moderatorzy próbują na grupach odtworzyć klimat forum („użyj opcji szukaj”), ale Facebook specjalnie zrobił tak beznadziejną wyszukiwarkę, że bardzo trudno jest odszukać posty, w których już kiedyś był poruszany dany temat. Zmusza to użytkowników do generowania ciągle nowych treści, co fejsowi bardziej sie odpłaca, zamiast odgrzebywania starych, często bardziej wartościowych i zawierających już odpowiedzi na nasze pytania.


Czytałam też ostatnio lamenty na temat „AI zabierze dziennikarzom pracę”. Szczerze mówiąc, jednym z większych raków dzisiejszego internetu jest praca copyrighterów piszących pseudoeksperckie teksty pod SEO, spokojnie sztuczna inteligencja mogłaby już dziś wygenerować takie same. Wcale nie będzie mi smutno, jeśli dzięki temu SEO upadnie. Google zresztą już skręca w stronę wyników prezentowanych bezpośrednio na stronie własnej wyszukiwarki, zamiast promowania klikania w linki.

gravition

@loginnahejto.pl facebook obecnie wygląda tak, że zamiast przeglądać to co polajkowałem to wkurwiam się codziennie ukrywając już dziesiątki niechcianych przeze mnie treści, przez to moja tablica wygląda jak na zdjęciu poniżej. Problem jednak jest taki, że albo już nie ma for tematycznych, a jeżeli są to albo są zamknięte, albo toksyczne, a żeby dostać się do jakichkolwiek treści trzeba się rejestrować, potwierdzać i nie wiadomo co jeszcze, wszystko natomiast przeniosło się na facebooka do grupek tematycznych. Są one oczywiście absolutnym gównem, ale idzie tam znaleźć to, czego potrzebuję, dlatego jeszcze trzymam tego potwora, ponadto przepływ informacji -gdy coś się dzieje, np. wypadek czy zdarzenie, to łatwiej znaleźć o tym na grupkach FB info, bo ludzie często wrzucają na bieżąco.

Co do tematu dyskusji, to nie da się ukryć, że 90% artykułów na stronach typu wp, onet, portalach branżowych itd. są nieczytelne dla człowieka, i to co napisałeś o czytaniu przez bota google może się zgadzać. Tak jak 10 lat temu bardzo lubiłem tam wchodzić bo rzeczy były pisane z pasją i zaangażowaniem, teraz wszystko jest pod kliki z reklam.

a250aee5-7440-4a67-aa78-d27524199fa5

Zaloguj się aby komentować

Procedury czy wyobraźnia?
Przy okazji ostatniej tragedii zakatowanego chłopca z Częstochowy pojawiły się głosy, że w Polsce brakuje procedur i systemowego działania. Czy to aby jednak na pewno wystarczy?
Zapewne każdy z nas spotkał bezradnych w praktyce teoretyków lub praktyków, którzy nie potrafią wytłumaczyć co właściwie robią.
Czy to będzie lekarz, który mimo wyróżnienia na studiach kompletnie nie radzi sobie z pacjentami, czy też świetny mechanik samochodowy, który całe czas miał w szkole poprawki z fizyki. Nie ulega wątpliwości więc, że znajomość teorii nie oznacza autentycznie biegłości w praktyce i vice versa. Jednak równie pewne jest, że obie te dziedziny muszą się jakoś ze sobą łączyć. Są w końcu generałowie, którzy wygrywają bitwy naprawdę, a nie tylko w symulatorze.
Immanuel Kant uważał, że tym mostem który łączy teorię z praktyką jest władza sądzenia
Władza sądzenia to zdolność dopasowania tego co ogólne (procedur, wiedzy naukowej, norm prawnych) pod to co szczególne – czyli pod konkretne przypadki z jakimi się w życiu spotykamy. Najlepszym przykładem gdzie objawia się ludzka władza sądzenia jest zresztą… sąd. Taki organ władzy państwowej. Na przykład sędzia wie, że zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem jest karane surowiej niż „zwykłe” zabójstwo. Jednak na stole leżą przed nim, konkretnym sędzią, akta zawierające opis konkretnego przypadku. Czy przypadek ten można podporządkować pod zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, czy też nie?
Odpowiedzi na to pytanie nie można znaleźć w kolejnych regułach i procedurach, ludzka władza sądzenia pod takie bowiem nie podlega.
Sądzenie rozstrzyga o tym, czy dana reguła ma w tym momencie zastosowanie. Co więc rozstrzygałoby o tym czy zastosowanie mają reguły o regułach? Według Kanta sądzenie jest zdolnością której się nie można nauczyć, a jedynie wypraktykować.
To byłby jednak dosyć pesymistyczny wniosek, więc myślę że należałoby przyjrzeć się władzy sądzenia bliżej.
Prawie 200 lat po Kancie, podczas swojego procesu na królewieckiego filozofa powoływał się Adolf Eichmann – hitlerowski zbrodniarz wojenny odpowiedzialny za śmierć setek tysięcy ludzi. Twierdził on bowiem, że kierował się etyką którą opracował Kant a która nakazywała wypełnianie swoich obowiązków, czyli w przypadku esesmana wykonywanie zbrodniczych rozkazów przełożonych.
Eichmann oczywiście kompletnie Kanta nie rozumiał, ale nie to jest najważniejsze, bo niemiecki zbrodniarz w historii filozofii się z innego powodu zapisał.
Filozofka Hanna Arendt obserwująca proces na zlecenie pisma „New Yorker” uznała, że tłumaczenia Eichmanna jest szczere. Nie był on ani zawziętym antysemitą, ani nie stracił zmysłów w orgii przemocy i zabijania ani też nie był zdemoralizowanym dzikusem który po prostu nie znał podstawowych zasad moralnych. On po prostu bezmyślnie robił co mu kazano.
Czym jednak miałoby być myślenie w przypadku Eichmanna? Co mogłoby sprawić, że w pewnym momencie uznałby iż wysyłanie zagłodzonych ludzi setkami do gazu nie do końca jest dobrym pomysłem?
Na pewno nie byłoby wiedzą książkową, bo tutaj akurat żadnej wielkiej wiedzy nie potrzeba. Nie byłoby też umiejętnością poprawnego wnioskowania z posiadanej już wiedzy. To czego Eichmann potrzebował była umiejętność osądu, że oto ma do czynienia z patologiczną sytuacją. Do tego zaś niezbędna jest wyobraźnia.
Wyobraźnia pozwala nam 1) przytoczyć przed oczy coś, czego nie ma 2) pozwala nam wczuć się w buty innej osoby lub 3) stworzyć rzeczywistość inną niż ta, która jest. Teoretyk aby być dobrym praktykiem musi umieć przytoczyć sobie w wyobraźni jak konkretnie wyglądałaby przykładowa sytuacja. Wtedy też bez problemu dostrzeże dziwne podobieństwo pomiędzy swoim przykładem a sytuacją jaką ma przed oczyma.
Wrócę więc do sprawy, która zainspirowała mnie do tego wpisu.
Czy aby na pewno brak jest odpowiednich procedur? Czy nowe regulaminy zmuszą nauczycielkę do dostrzeżenia, że dziecko ma obitą buzię i połamane ręce? Czy nowe procedury wzbudzą u policjanta zgarniającego z ulicy zbiegłego ośmiolatka, myśl żeby zamiast odwozić do domu uruchomić jakieś postepowanie wyjaśniające co się właściwie stało?
Brak władzy sądzenia utożsamiał Kant z głupotą. Na nią nie ma procedur i nie ma takich odkryć i takiej nauki, która jest w stanie jej zapobiec. Owszem, one się przydają, ale są raczej jak karta wzorów na maturze – pomocą, a nie gotowym rozwiązaniem. Aby z niej korzystać potrzeba wyobraźni, empatii i chęci do myślenia.
PS: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy
2877dccc-2eac-4c58-a6f4-aa00b5799e96

Zaloguj się aby komentować

Tylko ja mam takie wrażenie, że temat rakiety pod Bydgoszczą jest zdecydowanie za słabo grzany? Obok Polski wojna, w grudniu wlatuje ruska rakieta, dolatuje do jakiegoś krzakocia pod Bydgoszczą rzut beretem od ważnych obiektów wojskowych po czym wszyscy uznają, że tematu nie ma i dopiero za pół roku znajduje ją jakaś randomowa babka xD Dla mnie to jest skandal większy niż Przewodów, bo choć tam zginęły dwie osoby to wszystko się działo kilkaset metrów od granicy a temat pojawił się momentalnie. Tutaj dowiadujemy się po miesiącach, że nam nad głową latały ruskie rakiety zdolne przenosić ładunek jądrowy i po zniknięciu z radarów wojsko olało temat xD
#ukraina #wojna
grigor252

@loginnahejto.pl w naszym kraju już nic nie funkcjonuje. To jest totalna tragedia. Żadnej partii nie zależy na dobru Polski i obywateli. Byle chapać a p0lacy dalej będą im wierzyć. Najgorsze że nie wiadomo co zrobić a prawdziwego lidera brak

madnesh

Przecież to jest grubymi nićmi szyte. Myślę, że wiedzieli, ale z jakiegoś powodu utrzymywali to w tajemnicy. "Nikt nie zauważy, a jak przyślemy saperów/kogoś innego to wszyscy się dowiedzą"

KakaDemona

Czyli co? Cale te Natowskie latajace radary 24/7 to sciema?

Zaloguj się aby komentować

Czy ktoś może podrzucić link do jakiejś dobrej mapki z linią frontu? Korzystałem z takiej z Google Maps, ale dzisiaj wywala komunikat, że zbanowana za naruszenie warunków.
#ukraina #wojna
loginnahejto.pl

@Walenciakowa a oni nie są nazbyt optymistyczni?

Walenciakowa

@loginnahejto.pl nie podejmuję się odpowiedzieć.

tomilidzons

Zaloguj się aby komentować

Co sądzi milcząca większość?
Ogromna większość użytkowników Internetu nigdy się w nim nie wypowiada. Na ile uprawnione jest przyznawanie im takich samych poglądów jak te wyznawane przez aktywną mniejszość?
Powiedzenie „milcząca większość” weszło do słownika w 1969 roku
Wtedy to Prezydent USA Richard Nixon trapiony masowymi protestami przeciwko wojnie w Wietnamie odwołał się do „milczącej większości Amerykanów”. Prezydent wychodził z założenia, że większość Amerykanów popiera jego politykę, ale w ogóle tego nie okazuje, w przeciwieństwie do bardzo głośnych aktywistów. Od tamtej pory świadomości istnienia ogromnej rzeszy ludzi, którzy swoje zdanie mają, ale go nie wypowiadają stale towarzyszy politologom.
Nie inaczej jest w Internecie
Zasada „1%” głosi, że zaledwie jeden procent użytkowników tworzy treści, kilka procent wchodzi z nimi w interakcję, a cała reszta tylko biernie przegląda. Różne badania podają tu różne wartości, wszystkie są jednak do siebie zbliżone: nagłówki piszące o tym, że „internauci” się o czymś wypowiedzieli to bzdura. To jedynie koniuszek góry lodowej o nazwie „społeczność internetowa”.
Co o nich wiemy?
Cóż – niewiele. Odruchowe ekstrapolowanie poglądów aktywistów na ogół populacji jest bardzo poważnym błędem. Szczerze powiedziawszy, myślę, że nie tylko prawdopodobieństwo przeczy takiemu rozwiązaniu. Muszą być jakieś cechy sprawiające, że jedni ludzie garną się do twórczości, a inni nie. Mamy więc do czynienia z dwoma „typami” ludzi i skoro różnią się pod tym względem, to mogą się różnić też przed innymi.
Oczywiście statystycy doskonale o tym wiedzą
Każde badanie statystyczne jest obarczone błędem (swoją drogą od dawna nie widziałem, żeby któryś artykuł prasowy o tym wspominał, jakby sondaż był wyrocznią), a badacze mają swoje metody korekty standardowych skrzywień. Stąd też sondaże wyborcze mniej więcej pokrywają się z rzeczywistością. Tyle tylko, że sondaże wyborcze badają konkretne zachowanie: na kogo się zagłosuje w wyborach. To zaś, jak pisałem poprzednio może wynikać z najróżniejszych motywacji, niekoniecznie ze zgodności z poglądami głoszonymi przez jakiegoś polityka czy jakąś partię.
To zaś powinno napawać niepokojem
Schemat powtarzający się we wszystkich rewolucjach jest taki, że politycy kompletnie nie rozumieli ludzi, którzy z kolei patrzyli na polityków jak na przybyszów z innej planety. W końcu ta skrajna alienacja przeradzała się w regularny sprzeciw i gilotyny szły w ruch.
Co stoi na przeszkodzie, by tą przepaść zasypać?
Odwołam się tutaj do dwoje myślicieli którzy różnie od siebie opisali zjawisko upadku sfery publicznej. Zdaniem Hanny Arendt problem wynikał z obecnego systemu politycznego, zaś Jurgen Habermas dostrzegał go w mediach.
Hanna Arendt już była na blogu przy okazji słynnej koncepcji „banalności zła”. Oglądając na żywo proces hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna uznała ona, że za złem współczesnych totalitaryzmów stoi bezmyślność i wyzbycie się własnego rozumu na rzecz ślepego, mechanicznego wykonywania rozkazów.
No dobrze, ale dlaczego nagle ludzie zaczęli bezmyślnie słuchać jakiegoś niespełnionego malarza z dziwnym wąsem?
Arendt w swojej pracy „O kondycji ludzkiej” porównała dwa modele demokracji – antyczny i współczesny.
Starożytność znała (to oczywiście model mocno uproszczony) jasny podział na sferę prywatną i publiczną. Sfera prywatna – gospodarstwo domowe (oikos, od tego słowa pochodzi „ekonomia”) była bytem hierarchicznym, gdzie wszyscy byli podporządkowani głowie rodziny. Tam odbywała się produkcja ekonomiczna i to oikos były odpowiedzialny za zjawisko nazwane „gospodarką”.
Głowa rodziny jednak, uczestnicząc w życiu publicznym stawała w obliczu równych sobie ludzi.
Życie publiczne jednak było czymś znacznie innym niż to co znamy teraz. Każdy obywatel wręcz był skazany na uczestniczenie w nim, a do szerokiej „polityki” (czyli życia polis – wspólnoty) należały też liczne święta, rytuały religijne czy przedstawienia teatralne. To w sferze publicznej człowiek (czy raczej: wolny mężczyzna) wolny mógł się w pełni realizować tocząc nieustanną, bezkrwawą walkę o wyznawane przez siebie ideały.
Zdaniem żydowsko-niemiecko-amerykańskiej filozofki dzisiejsza sfera publiczna znacznie się od niej różni
Zatarciu uległa różnica między tym co prywatne i tym co publiczne. Zamiast obywateli władzę sprawuje na co dzień zawodowa kasta polityków, od których oczekuje się dobrego zarządzania państwem, na wzór zarządzania przedsiębiorstwem czy gospodarstwem. Zbytnia rywalizacja polityczna jest postrzegana jako szkodliwa, jeżeli prowadzi do obstrukcji w wydajnym „rządzeniu”. Rola obywateli w dużej mierze sprowadzona jest do roli głosujących maszynek. I można jej swobodnie nie wypełniać.
Kluczem do przełamania tej obywatelskiej apatii jest wprowadzenie takich zmian, które wymuszą niejako istnienie permanentnej strefy publicznej wszystkich obywateli. Niestety, Hannah Arendt jest stosunkowo mało płodna jeżeli chodzi o konkrety. Podaje jedynie wzory ustrojowe – hierarchiczne rady delegatów istniejące w początkowych fazach wielu rewolucji. Takim radom daleko było do zawodowego grona polityków i wpływających na nich lobbystów. To byli autentyczni delegaci przenoszący wyżej wyłącznie głos dołów.
Właśnie – a co z głosem? Wydawać by się mogło, że współczesne realia internetowe to idealne miejsce do tego, aby każdy mógł się wygadać.
Jednak nie do końca. Jurgen Habermas widział we współczesnych mediach (przy czym było to 60 lat temu a miał na myśli głównie radio i telewizję) główny bloker debaty publicznej. W idealnej (aż nazbyt wyidealizowanej) przeszłości początków czasów nowożytnych istniała, skupiona wokół różnych salonów i kawiarni rzeczywista sfera publiczna. Ludzie na bieżąco dyskutowali ze sobą, a jeżeli ktoś czuł się wykluczony mógł „założyć” własne kółko dyskusyjne. Było to możliwe z dwóch powodów: po pierwsze, grono obywateli było dosyć wąskie i ograniczało się do garstki bogatych mężczyzn. Po drugie, próg wejścia na rynek medialny był stosunkowo niski i wystarczyło zainwestować trochę grosza w małą drukarnię. Bardziej przypominało to lokalną politykę w małej gminie.
Współczesne media masowe niewiele mają z tym wspólnego.
Opanowany przez koncerny medialne rynek praktycznie nie pozwala wejść komuś nowemu. Najgorzej jest w branży social mediów, gdzie każdy perspektywiczny startup dostaje szybko propozycję nie do odrzucenia: albo cię kupujemy, albo wycinamy. O tym „co mówią internety” w ogromnej mierze decydują algorytmy Google, Facebooka i Twittera, które wybierają nam treści pojawiające się na głównej stronie. Takie algorytmy z zasady nie mogą być bezstronne i faworyzują jakiś rodzaj materiałów choćby ze względu na formę. A ta zawsze jest powiązana z treścią.
Tak naprawdę więc nie mamy pojęcia, czy to co uznajemy za „poglądy społeczeństwa” jest nimi rzeczywiście czy też bezprawnie ekstrapolujemy na wszystkich poglądy grupek walczących ze sobą, internetowych aktywistów i zawodowych polityków. Nie wiemy, bo istniejące realia polityczne i medialne zdobyć takiej wiedzy nie pozwalają a skazani jesteśmy na jedynie często pośrednie spekulacje. To trochę jak gotowanie zupy pod przykryciem i próba zgadnięcia na czują kiedy zacznie się podnosić. Ryzyko, że nie zgadniemy a zupa wykipi jest bardzo duże.
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy
6698c157-d1b2-4243-8f8c-2f9a0759437e
ciken007

@loginnahejto.pl cudowne, dziękuję! Obserwuje na FB. Nareszcie będzie tam po co wychodzić

Zaloguj się aby komentować

Dyktatura „mimo wszystko”, czyli co nam mogą powiedzieć sondaże wyborcze?
Nie należy wykluczać, że polityków których wybieramy w wyborach tak naprawdę nie popiera nikt.
Od tygodnia nie czytam w internecie nic innego jak komentarze dotyczące najnowszego wyniku sondażowego Konfederacji. 11%, trzeci wynik po PiS i KO oraz aż 36% poparcia w grupie młodych mężczyzn. Przy czym „młodych mężczyzn” ujęto tu wyjątkowo szeroko (18-39 lat). Podejrzewam, że gdyby głosowali tylko ci przed trzydziestką, wynik obijałby się o większość konstytucyjną.
Nie mam zamiaru tu przytaczać wypowiedzi polityków tej partii, bo krążą w formie memów od lat i wszyscy je znają. Czy więc tak wiele osób byłoby się w stanie pod nimi podpisać? Szczerze powiedziawszy – nie sądzę.
W połowie ubiegłego wieku popularna była wśród badaczy polityki tzw. teoria konwergencji. Uważali oni, że wraz z postępem technicznym dotychczasowe podziały społeczne zejdą na dalsze tło i powstanie podział pomiędzy kastą specjalistów i niespecjalistów. Dotyczyć to miało tak bloku zachodniego jak i wschodniego, które stopniowo miały się do siebie upodabniać. Krótko mówiąc, po obu stronach żelaznej kurtyny miały powstać technokratyczne twory rządzone przez zawodowców, gdzie cała produkcja miała być skupiona w wielkich przedsiębiorstwach rządzonych czy to przez menadżerów z nadania akcjonariuszy czy działaczy z ramienia partii.
Teoria konwergencji z mody wyszła i nie do końca się sprawdziła. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że pewne założenia stają się słuszne.
Wraz z postępującą globalizacją pewne wzorce kulturowe i prawne rozpowszechniły się po całym świecie, po świecie zachodnim w szczególności. Dotyczy to też polityki. Różnice polityczne stopniowo zacierają się zmierzając do słynnej „ciepłej wody w kranie”. Uprzedzając zarzuty: programowo partie polityczne, np. PSL i Partia Razem różnią się znacznie. Jednak różnice te, bardzo rzucające się w oczy porównałbym do różnic pomiędzy mieszkaniami w jednym bloku. Standard może być zupełnie inny. Ale to ciągle ten sam blok i te same fundamenty.
Przeanalizujmy może taki przykład: konsumpcjonizm
Jest on obecnie szeroko krytykowany za szkody jakie wyrządza środowisku oraz na różnice majątkowe na świecie. Tu wszyscy mniej więcej się zgodzą. Jednak załóżmy hipotetycznie, że rozpasana konsumpcja nie szkodzi przyrodzie i że każdy może sobie na nią we w miarę jednakim stopniu pozwolić. Czy byłaby wtedy zła? Zapewne większość ludzi uznałaby, że nie. Jednak fundamenty zarówno lewicowe jak i chadeckie prowadzą do wniosku, że konsumpcjonizm jest zły sam w sobie, bo dehumanizuje człowieka i sprowadza go do zbioru rzeczy jakie posiada.
Powstała więc kasta zawodowych polityków poruszająca się, przy wszystkich różnicach na mniej-więcej wspólnym fundamencie ideowym.
Samo w sobie byłoby to jeszcze do przeżycia, gdyby nie fakt, że równocześnie zanikła sfera publiczna. Gdy tworzono zręby obecnego systemu demokracji liberalnej prawa wyborcze miało max kilka procent z ówczesnej, dużo mniejszej populacji. Jeżeli weźmiemy np. pierwotny zapis konstytucji USA mówiący o jednym reprezentancie na 30 000 ludzi (bez Indian i niewolników) to okaże się, że tak naprawdę parlamentarzystę wybierało niekiedy kilkaset osób z mniej więcej jednolitej grupy społecznej. To z kolei oznaczało, że wybory te bardziej przypominały wybory wójta w małej gminie niż współczesne masowe głosowania parlamentarne.
„Odpowiedzialność” polityka wybranego przez ludzi, których niemal wszystkich zna przynajmniej z imienia i nazwiska wygląda zupełnie inaczej niż takiego który musi „zdobyć dziesiątki tysięcy głosów”.
Właśnie – głosów, nie poparcia. „Poparcie” jest czymś ciągłym i względnie stałym. Głosowanie to jednorazowy akt dokonywany raz na 4 lata. Oczywiście poparcie ciągle jest ważne, ale nie jest to poparcie wyborców. Jest to poparcie ze strony kolegów i koleżanek z partii w ramach walki poszczególnych frakcji. Tu rzeczywiście ciągle liczą się tradycyjne umiejętności polityczne.
Redukcja roli obywatela do postawienia raz na kilka lat krzyżyka wiąże się z kolei z ogromnymi konsekwencjami.
Nie mogąc nic dodać od siebie wyborca musi w swojej decyzji uwzględnić wszystkie czynniki i wątpliwości. W takiej sytuacji ciężko jest powiedzieć co my byśmy chcieli. Dużo łatwiej jest stwierdzić czego na pewno byśmy nie chcieli. I tak zamiast wybierać „na kogo” podejmujemy decyzję na kogo na pewno nie. To z kolei stwarza ogromną lukę dla partii „antysystemowych” czyli kontrariańskich, mechanicznie podważających wszystko co mówi większość. Nie jest w tym wypadku istotne, co taka partia popiera, ważne przeciw czemu (a raczej przeciw komu) działa.
W ostatnich wyborach w USA, tradycyjnie przegrywanych przez partię Prezydenta Demokraci odnieśli całkiem niezły wynik. I to mimo kiepskich notowań samego Joe Bidena. O przepraszam, niezły za jednym wyjątkiem: na Florydzie gubernator Ron De Santis zmiótł Demokratę z planszy, robiąc wynik najlepszy od dziesięcioleci. Czy miał tu znacznie fakt, że De Santis od dłuższego czasu jest atakowany przez Donalda Trumpa, którego faworyci ponieśli liczne porażki? Nie wiem, choć się domyślam. Podejrzewam, że w tych wyborach największy wynik zrobiła opcja „głosuję na swojego kandydata z obrzydzeniem, bo druga strona jest jeszcze gorsza”.
Do tej pory uważałem, a wielu uważa nadal, że zjawiska pokroju Trumpa czy Konfederacji to ogromne zagrożenie dla współczesnej demokracji. Co jednak jeżeli jest zupełnie odwrotnie i trzyma się ona właśnie ze strachu przed tego typu ludźmi, a ich wyborcy to po prostu ludzie, którzy jedno „mimo wszystko” zamienili na drugie?
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofiadlajanuszy #polityka #konfederacja
70dcc2e5-7a1f-42b0-b044-e37fd1b53d09
mickpl

@loginnahejto.pl bla bla bla piękna analiza zgrabnie pomijajaca oblude, hipokryzję i rozpierdalanie kraju przez większe partie. Całość brzmi jakby jedynym celem było ciche potwierdzenie, ze scenę polityczna należy betonowac i tylko wahadło po-pis czy ich inkarnację sa słusznym wyborem.

gumiorek

@loginnahejto.pl Ok, ale co gdy tych ludzi wybierających "mimo wszystko" będzie np. 30%? Tzn. nie widzę tutaj za bardzo wyjścia optymistycznego. Albo inaczej - takie "partie negacji", że tak pozwolę sobie je nazwać najcześciej tracą dopiero w momencie, kiedy jakiś ich przedstawiciel dochodzi do władzy i okazuje się, że proste odpowiedzi na trudne pytania dobrze wyglądają tylko na papierze. A mimo wszystko uważam, że w przypadku Konfy byłaby to swoista operacja na otwartym sercu dla tego kraju. Może byśmy to przeżyli, ale rekonwalescencja będzie długa...

BjornIronside

@loginnahejto.pl głosowanie przeciw czemuś to pokłosie tego że mamy próg wyborczy i ordynację, która nie daje proporcjonalnej ilości mandatów do danej ilości głosów. Przez to trzeba kombinować i zamiast głosować zgodnie z tym do kogo jest Ci najbliżej musisz wybierać z partii które przekroczą próg i kalkulować, czy głosować na mniejszą partię blizszą naszym przekonaniom czy na wiekszą, bo wtedy nasz głos ma większą wartość w przeliczeniu na mandaty

loginnahejto.pl

@BjornIronside to jedna z wielu przyczyn. Nb miałem początkowo tego użyć jako przykładu wspólnego paradygmatu wszystkich partii: nikt duży nie popiera zniesienie progu wyborczego, bo to sprzyja rozdrobnieniu sceny politycznej a co za tym idzie utrudnia sprawne rządzenie. Ok ale to oznacza, że bezrefleksyjnie przyjmujemy "sprawne rządzenie" za coś oczywistego, w ramach czego mamy się poruszać. A przecież wcale tak nie jest!

Zaloguj się aby komentować