Cześć, dawno nie pisałem. Mój tato, facet w wieku przedmerytalnym, umiera na guza mózgu (glejak wielopostaciowy). Zanim trafił do szpitala, nie miał żadnych niepokojących objawów. Od diagnozy minęło zaledwie kilka miesięcy, była operacja, po której nastąpiła błyskawiczna i rozległa wznowa, nawet nie zdążyli podać chemii. Jest już w hospicjum, jest świadomy, rozmawia, nie ma pełnej wiedzy o swoim stanie, nie wie, jak bardzo jest z nim źle, ani ja, ani nikt z rodziny nie umiemy mu tego powiedzieć, on by chyba zresztą nie chciał mieć takiej wiedzy. Jesteśmy u niego codziennie, on ciągle ma nadzieję, mówi, co będzie robił, gdy stanie na nogi i wróci do domu.
Miał mnóstwo planów na zbliżającą się emeryturę, chciał wreszcie skorzystać z życia, bo od młodości ciężko pracował na rodzinę. Modliłem się, ale już nie umiem, jeśli jest Bóg, nienawidzę go za to, co mu zrobił, tego żydowskiego czy innego pastucha, rozkoszującego się cierpieniem ludzi. W mordę bym przywalił temu, kto by przy mnie zaczął bredzić o jakich bożych planach, z których zawsze wynika dobro, tylko my tego nie rozumiemy. Gówno wiedzą. Ale i tak pewnie żadnego Boga nie ma.
Pamiętajcie, żeby nie odkładać w życiu tego, co sobie zaplanowaliście. Nigdy nie wiecie, ile czasu Wam zostało. I nie traćcie nerwów i zdrowia na politykę, nie kłóćcie się o nią z rodziną, błazny w garniturach z tej czy innej partii nie są tego warci.
Nie wiem po co to piszę, chyba żeby to z siebie wyrzucić, w tej całej sytuacji to ja odgrywam rolę najsilniejszego, ale już nie daję rady, bez lekarstw całkiem bym się załamał. Może czasem będę coś pisał w nawiązaniu do tej sytuacji pod tagiem #glejaklutowy
#zdrowie #glejak #glejaklutowy