
trixx.420
- 461wpisy
- 2309komentarzy

bookcrossing i postcrossing fan (I JESTEM GRUBOM RYBOM, BUL BUL BUL)
Błąd konstrukcyjny, ściany boczne nie zachodzą poniżej podłogi, będzie wiało w d⁎⁎ę przy sraniu.
Zaloguj się aby komentować
50 + 1 = 51
Tytuł: Dzień Tryfidów
Rok produkcji: 1962
Reżyseria: Freddie Francis, Steve Sekely
Kategoria: Horror, Sci-fi
Czas trwania: 1,5h
Ocena: 4/10
Luźna adaptacja książki pod tym samym tytułem. Film z początku lat sześćdziesiątych, niestety postarzał się bardzo źle. Pompatyczna muzyka, drętwe aktorstwo i przeciągłe krzyki kobiece nie wzbudzą w dzisiejszym widzu strachu. Na plus można za to zaliczyć wizerunki tryfidów jak i animację ich poruszania - w latach 60 musiało to być niezłe osiągnięcie. Scenariusz trochę bez ładu i składu, przez co film cierpi na chaos i brak spójności. Z kronikarskiego obowiązku można, ale do książki nawet się nie umywa.
#filmmeter


Czy można go zaliczyc do bad good movies? Jak np hard Rocket to Hawaii albo xtro?
Zaloguj się aby komentować
Halo podaje haslo : OKON
Zaloguj się aby komentować
50 + 1 = 51
prywatny licznik: 3/52
Tytuł: Dzień Tryfidów
Autor: John Wyndham
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Iskry
Format: książka papierowa
Liczba stron: 375
Ocena: 8/10
Stare ale jare.
Jako trzecia książka w tym roku wleciała klasyka.
Tytułowe tryfidy to rodzaj mięsożernych roślin, które tak naprawdę nie wiadomo skąd się wzięły. Gdzieś zostały wychodowane i rozprzestrzeniły się po świecie. Ludzie wykorzystywali je jako źródło cennego oleju, a to co zostało - na paszę dla bydła. Roślina idealna, ma tylko dwie wady - potrafi się poruszać na swoich trzech pseudonogach i zaopatrzona jest w wić z jadem, którym może razić na odległość, co jest niebezpieczne także dla ludzi. Różnie sobie z tymi problemami radzono, niektóre rośliny były przykuwane aby nie mogły się poruszać, inne trzymane w zagrodach; większości usuwano jadowy "kolec". Wszystko szło dobrze od czasu, gdy pewnego wieczora na niebie pojawiły się tajemnicze zielone światła, ochrzczone przez media ogonem komety. Następnego dnia rano okazało się, że wszyscy którzy oglądali ten spektakl stracili wzrok. Tu tak naprawdę rozpoczyna się akcja naszej książki. Tryfidy pozbawione nadzoru szybko uwalniają się i rozpoczynają kontrofensywę, przy czym wydaje się że przejawiają pewne cechy inteligencji. Ociemniałe masy są ich łatwym celem...
Świetna książka, doskonały klimat postapo i to o tyle fajny, że nie jest to oklepany temat typu zombie, świat po wojnie nuklearnej czy katastrofie naturalnej. Tu na pozór wszystko zostało jak było, tylko ludzie - poza nielicznymi wyjątkami - nagle zniknęli. Bardzo ciekawy utwór przede wszystkim od strony socjologicznej. Wyndham prezentuje szeroki wachlarz ludzkich zachowań w zaistniałej sytuacji, snuje też rozmaite wizje stworzenia nowej cywilizacji. Generalnie dużą wagę przywiązuje do analizy sposobów przetrwania. Czy ci, którzy z różnych powodów zachowali wzork powinni łączyć się w grupy, a jeśli tak to jak duże i na jakich zasadach? A może obwarować się i próbować przeżyć samemu czy w kręgu najbliższej rodziny. Co widzący mają zrobić z ociemniałymi, opiekować się, czy pozostawić na śmierć? Książka wyładowane jest wręcz treścią, nie ma tu miejsca na nudę - może w dwóch czy trzech miejscach przez kilka kartek jest nieco przegadana, ale poza tym czyta się znakomicie. Akcja niby nieśpieszna, przemyślana ale jednak trudno się oderwać.
Serdecznie polecam jeżeli ktoś jeszcze nie czytał, a sam przyglądnę się ekranizacji no i koniecznie poszukam innych książek autora.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


całkiem spoko była
@trixx.420
Ja ją znam z audiobooka gdzie jest czytana przez Rocha Siemianowskiego.
Świetna!
@trixx.420 za dzieciaka czytalem, bardzo fajna ksiazka
Zaloguj się aby komentować
22 + 1 = 23
prywatny licznik: 2/52
Tytuł: Pułapka Tesli
Autor: Andrzej Ziemiański
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Format: książka papierowa
ISBN: 9788379644407
Liczba stron: 295
Ocena: 5/10
Pułapka Tesli to zbiór opowiadań, dokładnie 5 sztuk. Bez dalszych, zbędnych wstępów po kolei mamy tu:
"Polski dom" - mikroopowiadanie, nie zapadające zbytnio w pamięć, nieco nijakie, wręcz banalne i bez polotu. Przypomina bardzo mocno styl naczelnego grafomana Pilipiuka - historia zmiksowana z teraźniejszością. 4/10
" Wypasacz" - zaczynało się jak zwykle u Ziemiańskiego czyli policja we Wrocławiu, sprawa kryminalna, młoda policjantka, ale w połowie zaczęło się rozłazić w szwach no i skręciło w zupełnie dziwną stronę. Rozwiązanie fabuły trochę krindżowe, ale zabawne; całość jest w miarę. 5/10
Tytułowa "Pułapka Tesli" oraz "Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła" dzielą ten sam problem. Wyglądają mi na niedokończony konspekt jakieś dłuższej powieści. Nie mają struktury opowiadania, brak tu typowego schematu wstęp - narastanie akcji - finał, tylko wydają się zaczynać i kończyć w zupełnie losowych miejscach, przez co są płaskie i nijakie. Fabularnie chaos, ciężko się to czyta. Przed wszystkim jednak - w obydwu brakuje solidnego zakończenia, jakiejś puenty czy podsumowania. Przebrnąłem z trudem. 3/10
"A jeśli to ja jestem Bogiem" ostatnie opowiadanie w zbiorku na szczęście wynagradza poprzednią mękę. Zdecydowanie najlepsze, czyta się znakomicie. Oczywiście jak to u Ziemiańskiego tłem jest współczesny Wrocław w którym kilka postaci związanych z miejscową, prestiżową kliniką leczenia snu odbywa podróże na pograniczu snu i jawy. Dla miłośników LD, świadomych snów i innych onirycznych klimatów, z odrobiną grozy. 8/10
Jako całość niestety rozczarowuje, po autorze spodziewałem się więcej, poprzednio czytani przeze mnie "Żołnierze grzechu" byli dużo lepsi (z perspektywy czasu nawet podniósłbym ocenę o oczko). Może jednak Ziemiański lepiej odnajduje się w dłuższej formie? Jedno 100 stronicowe opowiadanie nie ratuje niestety tego zbiorku. Jeżeli znajdziesz go gdzieś na wyprzedaży za 5-10 zł to jeszcze można, ale więcej - nie warto.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


@trixx.420 Mnie ogólnie Ziemiański zamęczył w Virionie. Gdzięś koło 4 części o ile dobrze pamiętam całkowicie odpadłem, okazało się, że pewne historie są ciekawsze gdy nigdy nie są opowiedziane.
Zaloguj się aby komentować
#sztuka #malarstwo #koty #dziwnekotki #kitku
Krzysztof Owedyk - Przeprowadzka
polecam galerię prac autora https://www.lumarte.eu/krzysztof-owedyk


@trixx.420 Strona nie istnieje 😔
@Westfield poprawione, coś się źle skopiowało
@trixx.420 Dzięki, super prace!
Za Prosiaka zawsze plusiki!
Najgorzej jak gruba z bachorami nie poczeka jednej minuty, żeby na spokojnie przepuścić tragarzy, tylko musi władować tłusty bebzun do klatki i skakać do wszystkich z mordą, że co oni sobie myślą ona tu mieszka i chce przejść ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Zaloguj się aby komentować
11 + 1 = 12
prywatny licznik: 1/52
Tytuł: Nowa Zelandia, podróż przedślubna
Autor: Janusz Leon Wiśniewski, Ewelina Wojdyło
Kategoria: literatura podróżnicza
Wydawnictwo: Wielka litera
Format: książka papierowa
ISBN: 9788380325913
Liczba stron: 382
Ocena: 5/10
O autorze mam takie pojęcie jako takie, czyli wiem że jest i napisał "jakieś romansidło" Samotność w sieci. Książka rzuciła trochę światła na jego postać, dowiedziałem się m.in. że jest doktorantem chemii, od wielu lat mieszka i pracuje na uniwersytecie "u niemca" i lubi podróżować. W książce tej opisuje swoją wyprawę jaką odbył w 2020 roku wraz z partnerką, polonistką, niejaką Eweliną Wojdyło. Ciekawym zagraniem jest opis dwukrotny opis tego samego fragmentu podróży - raz przez nią a raz przez niego. Wpisy p. Wojdyło są krótsze, bardziej treściwe, skupiając się niemal wyłącznie na podróży i tym czego doświadczyli. Wiśniewski natomiast kluczy, rozwlekle opisuje poprzednie wyprawy i wraca do rozmaitych okresów swojego życia. Zamysł ciekawy, ale nie da się ukryć, że sztucznie wydłuża objętość książki i może nieco wkurzać gdy znowu musimy czytać to samo. Całość okraszają duża ilość zdjęć przyrody i zwiedzanych miast, wykonanych przez autorów, liczne ciekawostki o mijanych miejscach czy lokalne legendy.
Dla kogo jest ta książka? Przewodnik turystyczny to to na pewno nie jest, ewentualnie można zainspirować się trasą autorów przy własnej podróży. Bardziej jest to relacja z podróży, zainteresuje więc miłośników NZ no i pewnie fanów pisarza. Para odwiedza także Hobbiton, ale fanom LOTRa jednak nie polecam, bo temat potraktowany mocno po macoszemu i za dużego opisu miejsca tam nie znajdziemy. Generalnie nieźle, przeczytać można bo nudy nie ma, uwaga tylko na miód i spijanie sobie z dziubków; na każdej stronie, "och Januszku, ach Lineczko", może zemdlić od tej słodyczy zakochanych
#bookmeter


Chyba bym rzygął, gdybym miał czytać coś takiego 🤮
Dla kogo ta książka? Chyba dla teściowej Grażynki, co to może pochwalić parę młodą, że książkę napisali i jakie to och, awangardowe xD
@trixx.420 w czasach, gdy tak łatwo nagrać taką podróż, nie widzę sensu istnienia takiej książki
@trixx.420 dołączam się do zdziwienia po co czytać coś takiego, co już na pierwszy rzut oka wygląda jak jakieś gunwo xd
@Hilalum lubię australię/nową zelandię, może dlatego
poza tym znalazłem ją za darmo (a to uczciwa cena), więc pomyślałem że jak tak, to przeczytam
Zaloguj się aby komentować
Zaloguj się aby komentować
@trixx.420 ( ͡° ͜ʖ ͡°)

@cebulaZrosolu ty masz kogo czytać poza samym sobą?
@bojowonastawionaowca oczywiście :) nawet sporo tego jest
gdzie te podsumowanie jest, w apce nie mam, czy nie widzę?
@bojowonastawionaowca bardzo fajne podsumowanie i Wasz komentarz dot rozwoju budujący!
brakuje tylko info, ile osób zablokowało mnie 😅
ja ostatnio większość odblokowałem
Zaloguj się aby komentować
1285 + 1 = 1286
prywatny licznik od początku roku: 52/?
Tytuł: Równi bogom
Autor: Isaac Asimov
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788381886918
Liczba stron: 396
Ocena: 9/10
Na koniec roku na warsztat trafiła klasyka. Skończyłem wczoraj i do dziś nie mogę się otrząsnąć. Aaaale to było dobre! Pan Asimov to jednak fachura jest.
Utwór składa się z trzech części; w pierwszym zatytułowanym "Z głupotą.." poznajemy historię wynalezienia Pompy Elektronowej. Urządzenie to dostarcza energii na zasadzie wymiany materii z równoległym wszechświatem. Jej pochodzenie zostało zainicjowane przez istoty z tamtego, para-wszechświata, a zasada działania nie jest do końca jasna dla naukowców. Okazuje się również, że jej działanie nie jest do końca bezpieczne. Wraz z pozyskiwaną energią z para-wszechświata "pompowane" są także tamtejsze prawa fizyki, co według niektórych naukowców może w krótkim czasie przemienić nasze słońce w supernową, co oczywiście zniszczy nie tylko ziemię ale nawet nasze ramię Drogi Mlecznej. Niestety, pompa ta to najlepsze co spotkało ludzkość - darmowa, niewyczerpywalna energia, w związku z czym ani jej wynalazca, ani opinia publiczna nie chcą słyszeć krytycznych głosów. Część ta wymaga od czytelnika podstawowej znajomości fizyki i astronomii, przez co może wydać się nieco nużąca, ale warto przez nią przebrnąć, gdyż rozpoczyna się część druga.
"...sami bogowie..."
W której przenosimy się na planetę z którą wspomnianą pompą połączona jest Ziemia. Ten wszechświat ma już miliardy lat i powoli umiera. Słońce oświetlające ten glob zamieniło się już w karła, dostarczając mało energii. Jako że istoty tam żyjące odżywiają się bezpośrednio energią powzięły kroki aby tą energię pozyskać - stąd opracowanie Pompy. Największą zaletę tej części jest absolutnie genialne wykreowanie postacie obcych. Mimo tego, że są od nas kompletnie różni pod każdym względem, czytając nawiązuje się niesamowicie emocjonalny kontakt z tymi postaciami. Miałem ochotę rozpisać obszerną ich analizę ale po namyślę nie będę spoilerował, niech każdy pozna osobiście niesamowity pomysł Asimova. Zdecydowanie najlepsza część tej książki, potencjał na zupełnie osobną powieść, ba nawet cykl powieści. Niestety szybko się kończy i następuje ostatni rozdział.
"...walczą nadaremno?"
Akcja przenosi się na nasz Księżyc, który jest zamieszkany - już trzecie pokolenie Selenitów przychodzi na świat. Co prawda przez swoją budowę nie mogą odwiedzić Ziemi (pamiętajmy o sześciokrotnie większym ciążeniu) ale jakoś specjalnie za nią nie tęsknią. Lud ten mieszka pod ziemią, gdzie stworzono rozległą bazę z wszelkimi udogodnieniami. Rozwinęła się zupełnie inna od ziemskiej kultura, sztuka czy sport. Trafia tam niejaki Benjamin Denison, którego poznaliśmy w pierwszej części, jako jednego z przeciwników pompy. Zgorzkniały, porzucił karierę naukową i całe życie pracował w sektorze prywatnym, gdzie został wiceprezesem dużej firmy. Przed swoimi 50 urodzinami stwierdza jednak, że chce zrehabilitować się naukowo. Na księżycu przeprowadza badania nad para-fizyką, czyli fizyką wspomnianego para-wszechświata. Prowadzą one do wynalezienia stacji pomp czerpiącej energię z całkiem innego wszechświata, takiego w fazie powstawania, co ma być gwarantem bezpieczeństwa całej operacji. Niestety Księżycowy lud ma zupełnie inne plany w stosunku do tego wynalazku. Ponownie wskazana jest znajomość podstaw fizyki, głównie cząstek elementarnych, oddziaływań czy astrofizyki. Hard SF pełną gębą.
Nie czytałem dużo Asimova, dopiero nadrabiam zaległości. "Równi bogom" to zdecydowanie najlepsze jego dzieło z tych które dotychczas czytałem i najlepsza książka jaką czytałem w tym roku. A wyszło ich 52, sporo, dołączając do społeczności w styczniu nie sądziłem że wyjdzie aż tyle. Zatem cel na przyszły rok już mam - przekroczyć tą liczbę.
Do siego roku!
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


@trixx.420 Fundację czytałem nałogowo kilka razy, Asimov to wg. mnie geniusz. Warto
Jest jeszcze kilka ciekawych wywiadów na Youtube z nim, no coś pięknego.
https://www.youtube.com/watch?v=gTBxkUPG4a4 (1978 rok!)
Jasność umysłu miał niesamowitą, nie ma go z nami już 32 lat, a do dziś wiele jego wizji się sprawdza!
Zaloguj się aby komentować
kierowniku @renkeri , cuś się popsuło z licznikiem #bookmeter
jak co rano wchodzę na bookmeter.xyz żeby sprawdzić czy już spadłem z top10 czy jeszcze nie i widzę, że wcięło mi jedną pozycję.
Pamiętam że byliśmy ex aequo z @serotonin_enjoyer i @l__p z licznikiem na 51 książkach.
W moim wypadku brakuje pierwszej z tego roku https://www.hejto.pl/wpis/8-1-9-prywatny-licznik-1-tytul-koniec-wiecznosci-autor-isaac-asimov-kategoria-fa
Dasz radę zerknąć co zaszło?


@trixx.420 Poucinało wpisy z początku roku, ale już powinno być ok. Dzięki za info!
@renkeri planujesz zrobić jakieś podsumowanie na koniec roku?
@bojowonastawionaowca Nie planuję nic takiego, wypadłem trochę z tagu
Zaloguj się aby komentować
1171 + 1 = 1172
Tytuł: Wir pamięci
Autor: Edmund Wnuk-Lipiński
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Czytelnik (seria z kosmonautą)
Liczba stron: 210
Ocena: 5/10
Na wyspie Apostezjon znajduje się totalitarne państwo o tej samej nazwie. Zamieszkujący je ludzie w ryzach utrzymywani są za pomocą szerokiej gamy środków farmakologicznych. Na opornych czyhają służby specjalne - Sekcja Korekcyjna w Ośrodku Resocjalizacyjnym uczyni z każdego wzorowego obywatela. Władzę sprawuje także tajemniczy zespół ekspertów złożony z naukowców. Nowym wynalazkiem tychże jest technika wszczepienia nowej osobowości (oczywiście zgodnej z linią władzy), której to operacji poddają jednego z obywateli. Powieść rozpoczyna się gdy ten budzi się po zabiegu i wraz z nim odkrywamy otaczający świat.
W teorii wygląda to bardzo ciekawie, zwłaszcza że opisy jakie można znaleźć w Internecie sugerują że Lipiński wraz z Zajdlem są twórcami nurtu fantastyki socjologicznej. Niestety, rychło okazuje się że jest to zwykły thrillerek - kryminał, tylko osadzony w wymyślonym świecie. Ktoś ucieka, kogoś gonią, po piętach depczą służby specjalne prowadząc własne poszukiwania. Za mało tutaj tego za co kocham(y) Zajdla, opisów społeczeństwa, jego mechanizmów, zależności między ludźmi i całej tej konstrukcji, otoczki która towarzyszy każdemu społeczeństwu. W dodatku fabuła jest dość prosta i już w połowie książki domyśliłem się kto za tym wszystkim stoi, więc zaskoczenia na końcu nie było.
Jest to pierwsza książka z trylogii o Apostezjonie, może w dalszych tomach się rozkręci, ale póki co - nie porywa, a Zajdlowi niestety nie dorasta do pięt.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


Zaloguj się aby komentować
pod te święta #pasta
Ja pi⁎⁎⁎⁎lę, danony, nie postępujcie nigdy jak mój ojciec. Skąpy zgredzik postanowił zaoszczędzić na świętach – wyciął choinkę z parku, na prezenty dla rodziny przeznaczył ukradzione z hoteli ręczniki i kosmetyki, a prąd do lampek podpierdala od sąsiada. Wszystko dało by się znieść, gdyby skurwiel nie żałował szekli na jedzenie. Grzybowa na najtańszych pieczarkach jest nawet całkiem smaczna, ale kupić karpia od Wietnamczyka na bazarze, bo dwa złote tańszy? Po⁎⁎⁎⁎ne. Przez pierwsze dni świeżo kupione bydlę o inteligencji gościa „Sprawy do Reportera” wdrażało program „Das Boot” – leżało na dnie wanny i robiło „bulbulbul” (a weź się człowieku umyj w zlewie, jak tam stoi Wielka Piramida Kurwinoksa naczyń). Ad rem – wczoraj beztrosko sobie rżnąłem w coś na kompie w świetle pełni Księżyca, gdy nagle w łazience coś zabulgotało. Najpierw myślałem, że to sąsiad znowu zapchał kibel, ale kiedy odgłos przypominający zaśpiew mnichów z jakiegoś tybetańskiego wypizdowa i bulgot jelit po kilogramie żelków bezcukrowych na czczo się powtórzył, postanowiłem coś zrobić. Obudziłem ojca śpiącego przed TVN Masturbo i kazałem mu się tym zająć. Stary wziął pamiątkę po dziadku, wicemistrzu Europy w pałowaniu górników z 1980, i wyruszył z pałą bojową do łazienki. Przeżegnał się, otworzył drzwi...
I JAK COŚ NIE WYPIERDOLIŁO!
Rzuciło mną na ścianę, otwieram oczy, patrzę, a tu rybka za 5 zł/kg stoi i robi k⁎⁎wę z praw Mendla, teorii względności i kodeksu prawa cywilnego naraz. Macha ku⁎⁎⁎⁎two skrzydłami, wymachuje dookoła mackami i syczy staremu do ucha coś w rodzaju „R’lyeh khinzir fhtagn sakhif”. Karpulhu pierdolony. Niewiele myśląc, zabrałem pałę ojcu, wydarłem mordę „NA POHYBEL SKURWYSYNOM” i zajebałem wypierdkowi ewolucji między oczy jak UB Pileckiemu. Jebaniec zemdlał, więc odruchowo zakopałem go do łazienki w myśl ukraińskiego przysłowia „Z pizdu wyszoł, w pizdu paszoł” i zatrzasnąłem drzwi.
Teraz jest godzina 8.30, ojciec siedzi pod choinką w obszczanych gaciach i kiwa się, powtarzając „ZGRRRRROZA, ZGRRRRROZA”, matka biadoli, że nie trzeba było dawać rybce pamiętającej Gierka radzieckiej odżywki dla dzieci, a Karpulhu skrobie w drzwi od środka i j⁎⁎ie śledziem. Co gorsze, dziś przesilenie zimowe, więc ku⁎⁎⁎⁎two pewnie wezwie przez kanalizację swoich pieprzonych chłopców z ferajny z jakiegoś jądra ciemności czy innego kurwidołka.
A mnie coraz bardziej chce się srać.


@trixx.420 srogie XD
na takiego potwora trzeba wziac srebrna trofealna palke wygrana przez dziadka na mistrzostwach
Audiobook xD (dla tych co po choince kołchoźniczej)

@Heheszki pastolektor lepszy
@Tomoe a szukałem, wiesz? masz?
Zaloguj się aby komentować
1145 + 1 = 1146
prywatny licznik: 50/?
Tytuł: Skarb pod wiatrakiem
Autor: Maria Kownacka, Jan E. Kucharski
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 253
Ocena: 7/10
Na rozluźnienie literatura młodzieżowa. Tym razem dla młodszych czytelników, ale ponieważ podebrana za friko z lokalnego punktu wymiany to nie można narzekać. Jak zobaczyłem nazwisko autorki to nie mogłem się powstrzymać, "Plastusiowy Pamiętnik" to jedna z ukochanych książek dzieciństwa, musiałem więc sprawdzić co tam jeszcze naskrobała.
Grupa dzieci z warszawskiego domu dziecka pod opieką profesora Biedronki spędza wakacje w szkole w miejscowości Majdan, gdzieś na Suwalszczyźnie. Czasy krótko po 2WŚ, więc są to głównie sieroty wojenne i dzieci z "Akcji Zamość". Czas upływa im na integracji z innymi dziećmi z wioski, odwiedzinom w leśniczówce czy okolicznych gospodarstwach, gdzie dzieci mogą nauczyć się czegoś nowego. Nie brak także opisów pomocy przy rozmaitych zajęciach gospodarzom. We wsi znajduje się stary, zniszczony wiatrak, który - jak się okazuje po przybyciu archeologów - jest zbudowany na terenie osady Jaćwingów. Stanowi to dodatkową atrakcję dla "Biedronek" a dla autorów szansę na przemycenie kolejnych dydaktycznych treści. Jak to bowiem w PRLu książka dla dzieci skonstruowana jest na zasadzie "Bawiąc uczy, ucząc bawi", więc każda aktywność dzieci stanowi pretekst do przemycenia garści wiedzy czy to o lesie, historii czy po prostu zwykłych codziennych relacjach międzyludzkich. Jest to część druga tej opowieści, w pierwszej, jak się dowiadujemy z lektury, jeden z przyjezdnych chłopców odnajduje swoją rodzinę i brata bliźniaka w tej wsi. W tle gorzka historia ojca chłopców, który zginął w lesie.
Urocza powiastka, pełna przygód, humoru i - jak na swoje czasy - wartościowych lekcji dla najmłodszych czytelników. Nostalgia mocno.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


Zaloguj się aby komentować
@trixx.420 ulubiony odcinek
Zaloguj się aby komentować
1134 + 1 = 1135
Tytuł: Piekło pocztowe
Autor: Terry Pratchett
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 358
Ocena: 8/10
Niejaki Moist von Lipwig, w ekstraordynaryjnych okolicznościach otrzymuje propozycję zarządzania... zaraz czy ja tego już nie pisałem? Ano tak, w recenzji drugiego tomu przygód Moista, który nieopatrznie przeczytałem najpierw. Cóż zdarza się. Jak obiecywałem w tamtej recenzji, nadrobiłem szybko (nie trzeba mi było co dziesięć miesięcy przypominać
Poznajemy w nim Lipwiga, który pod przybranym nazwiskiem Alberta Spanglera siedzi w celi śmierci. Hohsztapler, fałszerz, oszust i szuler w jednej osobie w ostatniej chwili zostaje uratowany od stryczka przez anioła pod postacią lorda Vetinariego. Tenże powierza mu zaszczytną misję odtworzenia i poprowadzenia Urzędu Pocztowego Ankh-Morpork. Wobec braku innych możliwości propozycja zostaje przyjęta. Problemy zaczynają narastać, bowiem rychło okazuje się, że poczta nie działa już od dwudziestu lat a niedoręczone listy piętrzą się hałdami w całym budynku. Jedyni dwaj pracownicy, którzy pozostali są hmm... nieco ekscentryczni - wiekowy młodszy listonosz Groat, parający się medycyną naturalną (nie ma to jak świeża siarka w skarpetach, mówię panu!) i listonosz-praktykant Stanley, zafiksowany na punkcie szpilek. Aha, nie zapominajmy o Panu Pieszchochu, kocie który nie lubi zmian. No i największy problem - poczta upadła bo została praktycznie wyparta przez sekary - telegraf optyczny, dzięki którym przesłanie wiadomości trwa nie dni ale godziny.
Dalej jest podobnie jak w drugiej części, Moist za pomocą różnych sztuczek stawia instytucję na nogi (przy okazji wynajdując filatelistykę), ale żeby nie było za łatwo to wikła się w spór z kompanią sekarową Wielkiego Pnia. Jej szefem jest Reacher Gilt, obrzydliwie bogaty finansta, znakomicie napisana postać. Jego spotkania i rozmowy z Moistem to majstersztyk prowadzenia narracji. Warto też wspomnieć dużą, fajnie opisaną rolę Patrycjusza miasta, Vetinariego. Na ich tle panna Adora Belle Dearheart wydaje się płaska i nijaka, a wątek romansowy między nią a Pocztmistrzem nieco bez polotu.
TLDR: Sir Pratchett w świetnej formie, ciekawe postacie, dużo inteligentnego humoru, ale i poważne problemy społeczne. Oczko wyżej niż "Świat Finansjery"
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


@trixx.420 grunt to umieć wykorzystać szansę jaką się dostanie od swojego anioła
Ta część została zekranizowana, ale wiadomo... Film to nie jest to samo 😉
@Konto_serwisowe widziałem w nocy pierwsza część, można zobaczyć, dość wierna ekranizacja. Zaskoczył mnie David Suchet w roli Gilta :)
Jak widzę że ktoś na Hejto postuje Terrego Prachetta i nie jest to @moll to mam przez krótką chwilę dysonans xD
@dziki najważniejsze że ktoś inny też postuje
Zaloguj się aby komentować
1079 + 1 = 1080
Tytuł: Ostatni eksperyment
Autor: Julia Iwanowa
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Czytelnik (seria z kosmonautą)
ISBN: 127
Ocena: 6/10
Załoga statku gwiezdnego Achilles 87 odkrywa w kosmosie bliźniaczą ziemię i stwierdza że w d⁎⁎ie mają jakieś tam misje, zostają na nowej planecie a ze starą ziemią nie chcą mieć nic wspólnego. Wysłano zatem Achillesa 88, podejrzewając załoga poprzedniego statku potrzebuje pomocy, ale po odebraniu pierwszego meldunku utracono komunikację ze statkiem. Poleciał zatem Achilles 89, ale ci również przesłali tylko informację że na nowej planecie jest jak w raju i oni też zostają. Wobec takiego stanu rzeczy zwykli ziemianie również chcą przenieść się na nową planetę. Wylatuje duża liczba statków z kolonistami, ale po jakimś czasie Ziemia Beta zamyka swoją przestrzeń i bezpardonowo zestrzeliwuje wszystkie statki jakie znajdą się w pobliżu planety, nie odpowiadając już więcej na żadne sygnały.
Pyk, mija trzysta lat. Koloniści na Ziemi Beta stworzyli doskonale funkcjonujące społeczeństwo. Nasza planeta, Ziemia Alfa jest wyklęta i zapomniana, za jakikolwiek kontakt grożą kary. Bohaterką książki jest Ingrid Kane. Kiedyś była naukowcem, obecnie jest właścicielką firmy oferującej eutanazję na życzenie. Latka lecą i w wieku 126 lat ciało już nie działa tak jak kiedyś, mimo licznych przeszczepów i wstawek. Traf chciał, że do zakładu przychodzi piękna dziewiętnastolatka, przedstawiająca się jako Nicole, która chce poddać się eutanazji. Ingrid korzysta z okazji i przeszczepia swój umysł w młode ciało. Niestety, trafiła z deszczu pod rynnę, okazuje się bowiem że Nicole była agentką Najwyższej Policji uwikłaną w sprawę niejakiego Davida Goore'a; sztukmistrza, iluzjonisty i hipnotyzera, który prowadzi bardzo tajemniczy i skryty tryb życia. Chcąc nie chcąc, musi wejść w jej buty i kontynuować śledztwo. Mamy więc trochę kryminału na innej planecie, co jeszcze jakość trzyma się kupy, ale potem dochodzi jeszcze wątek romansowy, który - moim zdaniem - ostatecznie pogrzebuje tą książkę. Nie jest to jednak zupełny gniot, choć nie jest też na tyle dobra by chcieć do niej wrócić. Dużo w niej nieracjonalności, a tok myślenia głównej bohaterki pozostaje zagadką. Mniej więcej do połowy jest całkiem ciekawie, potem równia pochyła w dół z małą "górką" na koniec.
Ostatnia (póki co) z książeczek za 2-3 zł z antykwariatu. Tym razem tak średnio bym powiedział, mimo kosmonauty na okładce. Naciągane 6/10
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


Zaloguj się aby komentować
1067 + 1 = 1068
Tytuł: Fatalne jaja
Autor: Michał Bułhakow
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Alfa
Liczba stron: 139
Ocena: 7/10
Zbiorek trzech, mniej znanych, opowiadań Bułhakowa wydanych przez wydawnictwo Alfa w cyklu "Dawne fantazje naukowe" w 1988 roku. W tytułowych "Fatalnych jajach" poznajemy historię profesora zoologii Włodzimierza Hippatiewicza Persikowa. Ten nieco ekscentryczny uczony odkrywa czerwony promień, który ma tę właściwość, że wielokrotnie przyspiesza rozwój wszelkich żywych organizmów. Specjalnością profesora są płazy i gady więc od nich rozpoczyna powolne eksperymenty aby lepiej poznać naturę swojego odkrycia. Niestety temat wycieka do prasy, a stamtąd poznaje go niejaki Aleksander Siemionowicz Rokk, kierownik wzorcowego sowchozu. Szybko dodaje dwa do dwóch i stwierdza że czerwony promień na pewno nadałby się do wyhodowania olbrzymich kur, które raz na zawsze rozwiązały by problem głodu. Za poparciem odnośnych instytucji odbiera wynalazek profesora, przewozi do sowchozu gdzie naświetla otrzymane innym transportem jaja. Niestety rychło okazuje się że są to jaja zamówione przez profesora Persikowa, jaja węży i krokodyli. Fatalna pomyłka...
Ciekawie napisane, z humorem, niepowtarzalnym stylem Bułhakowa. Niemal jawne naśmiewanie się z radzieckiej rzeczywistości. Halo, sowiecka cenzura jesteście tam? Jak to CZERWONY promień i wyhodował wielkie gady? Znakomicie też jest opisana postać głównego bohatera, profesora Persikowa, wykreowanego na nieco szalonego naukowca oraz woźnego instytutu Pankrata. Niestety książka przeładowana jest odniesieniami do rzeczywistości radzieckiej, naszpikowana skrótami różnorakich organizacji (zarówno fikcyjnych jak i prawdziwych) co nieco nuży i wymaga od czytającego ogarnięcia tematu albo czytania z odpaloną wyszukiwarką czy chatem AI i dokształcania się trakcie lektury.
Tomik uzupełniają dwa krótkie, zupełnie odjechane opowiadania. "Szkarłatna wyspa. Powieść tow. Juliusza Verne'a z francuskiego na ezopowy przełożył Michał Bułhakow" to absurdalna satyra na wszelaką władzę, która nawet jak się zmienia to i tak szeregowy obywatel dostaje po d⁎⁎ie. Pozwolę sobie zacytować początek bo jest uroczy:
"Wśród fal oceanu (...) leżała na szerokości geograficznej 45 stopni olbrzymia bezludna wyspa, zamieszkana przez sławne, spokrewnione ze sobą plemiona: dzikusów czerwonych, czarnuchów białych oraz czarnuchów o bliżej nie określonym kolorze skóry. Tym ostatnim żeglarze, nie wiedzieć czemu, nadali miano zażartych." #notorasizm xd
Ostatnie, "Przygody Cziczkowa" to groteskowe i surrealistyczne opowiadanie w konwencji snu. Również jest satyrą na władzę, korupcję i kombinatorstwo. Tytułowy Cziczkow rozmaitymi machlojkami i oszustwami dochodzi do ogromnego majątku. Podchodząc do tematu bezdusznie i bez jakiejkolwiek refleksji moralnej realizuje swoją misję, co prowadzi do absurdalnych i groteskowych sytuacji. Cięty język, dużo słowotwórstwa, generalnie opowiadanie podobne zupełnie do niczego co dotychczas czytałem
#bookmeter


Zaloguj się aby komentować
1052 + 1 = 1053
prywatny licznik: 46/?
Tytuł: Testament Overmana
Autor: Edmund Cooper
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Czytelnik (seria z kosmonautą)
Liczba stron: 145
Ocena: 8/10
Kolejna perełka za 3 zł z antykwariatu. Mikropowieść rodem z UK z lat 70 ubiegłego wieku. Głównym bohaterem i narratorem jest niejaki Michał Faraday, którego poznajemy jako dziecko. Jego najlepszymi przyjaciółmi są Horacy Nelson, Ernest Rutherford, Jane Austen i Emilia Bronte - brzmi jakby znajomo. Wszyscy zamieszkują niby-Londyn, ale ze strony na stronę robi się coraz dziwen. Bo tak, miasto jest pod ogromnym kloszem, rodzajem pola siłowego a po ulicach nie jeżdżą żadne pojazdy - oficjalnie z uwagi na toczącą się wojnę. Rzeczywiście, na niebie widać walczące ze sobą statki powietrzne, dwu i trzypłatowce, sterowce i odrzutowce (czekaj, co?), ale nigdzie nie widać ich rozbitych szczątków. Londynem rządki królowa Wiktoria, która wraz ze swym premierem Winstonem Churchilem poruszają się królewskim poduszkowcem. Próba pójścia przed siebie jakąś ulicą po jakimś czasie kończy się powrotem w to samo miejsce, podobnie gdy próbuje się iść wzdłuż rzeki. Indagowani w tym kierunku rodzice czy nauczyciele odpowiadają zdawkowo, najczęściej "że nie powinni o tym myśleć, dowiedzą się jak będą dorośli". Brak książek, w szkole nauczane są tylko przedmioty praktyczne. W tej sytuacji dzieci są zmuszone samodzielnie odkryć o co chodzi w tym tajemniczym świecie. Rychło okazuje się że są dwa rodzaje ludzi, niektórzy zranieni krwawią i szybko się męczą, ale większość wręcz przeciwnie, wydaje się być wręcz niezniszczalna. A to dopiero czubek góry lodowej...
Przyjemnie czasem trafić na taką perełkę, pomysł na tą książeczkę jest niesamowicie ciekawy, choć samo rozwiązanie fabuły jest może nieco wtórne. Pochłonąłem ją jednak jednym tchem - w końcu to tylko niecałe 150 stron, a brwi co chwilę podjeżdżały mi coraz wyżej ze zdziwienia. Polecam. Nie sugerujcie się tylko okładką która ma mało wspólnego z treścią książki
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


@trixx.420 Brzmi świetnie, dzięki za polecajkę
Zaloguj się aby komentować
1035 + 1 = 1036
prywatny licznik: 45/?
Tytuł: Pomnik
Autor: Lloyd Biggle Jr.
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Alfa
Liczba stron: 269
Ocena: 7/10
Daleka przyszłość, podróże międzyplanetarne są codziennością, niejaki Cerne Obrien działa w kosmosie jako wolny strzelec na niewielką skalę. Udaje mu się kupić rządowy statek badawczy z demobilu, którym włóczy się po galaktyce imając się rozmaitych, mniej lub bardziej legalnych zajęć. Przypadkowo na swej drodze znajduje ogromny skarb, lecz wracając z nim do cywilizacji rozbija się na nieznanej planecie. Ma jednak szczęście w nieszczęściu, planeta bowiem zamieszkana jest przez pokojowo nastawioną rasę, a jej klimat jest wprost rajski, Ciągłe lato, piękne plaże i morze, absolutny brak zanieczyszczenia środowiska, tubylcy bowiem żyją w zgodzie z naturą, zajmując się głównie łowieniem morskich stworów . Przyjmują go zresztą z otwartymi ramionami a on pomaga im w miarę swoich możliwości, aż sam staje się jednym z nich. Otrzymuje imię Langri, przez tubylców zawsze jest traktowany z szacunkiem jako duchowy guru i przywódca. Na łożu śmierci uzmysławia sobie, że cudowny klimat tej planety stanowić może łakomy kąsek dla każdej korporacji, która będzie chcieć zagarnąć dla siebie ziemię pod budowę ośrodków wypoczynkowych, tubylców skazując na wegetację na skraju cywilizacji czy wręcz wytępienie. Skojarzenia z Avatarem czy Pocahontas nasuwają się same. Podejmuje więc gorączkowe próby nauczania miejscowych aby mogli bronić swoich praw, jednak ci nie są zbyt pojętni i skorzy do nauki, nie widząc w tym sensu. Pozostały mu czas poświęca zatem na opracowanie Planu, który ma im pomóc w razie problemów. W ostatniej chwili, bo dosłownie chwilę przed jego śmiercią na planecie ląduje obcy statek kosmiczny. Jego załoga, początkowo przyjaźnie nastawiona, zakłada ambasadę Federacji Galaktycznej na planecie i próbuje dogadać się z tubylcami, oferując im rozmaitą pomoc. Ci jednak są nieugięci, realizując konsekwentnie plan pozostawiony przez Langriego. Kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze i chciwość to do głosu dochodzą kłamstwa i oszustwa. Powieść przeradza się w opis batalii przed sądem galaktycznym - tubylcy kontra gąszcz przepisów i bezduszni urzędnicy. Kto wygra?
Wzorcowy przykład SF, mamy tu bowiem wszystko co powinno się znaleźć w powieści tego nurtu. Dobra na początek przygody z fantastyką, dobra także dla młodszych czytelników. Ciepła, optymistyczna, rozrywkowa pozycja przemycająca wartościowe, uniwersalne treści. Warto spróbować.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter


Troszkę jak plot z Fundacji to zabrzmiało.
Zaloguj się aby komentować








