Zdjęcie w tle
Mordi

Mordi

Mocarz
  • 66wpisy
  • 183komentarzy

Dziń dybry! #rower #szosa


Koszalin - Jaworzno rowerem.

Jak co roku... No dobra, pierwszy raz w ogóle jadę z północy kraju na południe. W najbliższą sobotę, 20.07.2024 ok. godziny 07:00 startuję taką trasę:


https://ridewithgps.com/routes/47266368


Lecę na raz, bez spanka i drzemanka, z mniejszymi lub większymi pauzami na jedzenie i picie. Całość nie powinna zająć więcej niż 30 godzin netto (a pewnie ze 35 brutto).


Gdyby ktoś był chętny na kilka wspólnych kilometrów, jak zwykle zapraszam Szczegóły (czyli gdzie i o której z grubsza mogę być) podam na PW.

Proszę jednak mieć na uwadze, że wzorem lat poprzednich i każdego mojego solowego ultra, nad ranem (czyli w godzinach 03:00 - 06:00) będę pracowicie uskuteczniał raczej parakolarstwo z jazdą po 10km/h na podjazdach i ogólnym zjebaniem organizmu i mnie.

9028dffa-2877-472e-bad3-27ab18ebd1bc

Zaloguj się aby komentować

129 149 + 121 = 129 270


Późnym rankiem lub wczesnym południem (zależy którego rabina by zapytać bo Robin, aby odpowiedzieć, musiałby najpierw zapytać Batmana) w dzień ustawowo wolny od pracy (nie dla wszystkich) wybraliśmy się z @vvitch na dworzec.


Na dworcu tym, znanym również pod nazwą Koszalin Centralny wsiedliśmy w pociąg jadący z grubsza w prawo, z którego w pocie skarpet wysiedliśmy po godzinie. Rozpostartymi ramionami ruin dworca i krzywymi zębami ulic przywitał nas Słupsk, z którego wróciliśmy rowerami do domu.


Ale żeby tym dwóm osobom, które to przeczytają nie było zbyt łatwo, to jeszcze kilka zdań dopiszę.


Zatem…


Słupsk przywitał nas, jak już wspomniałem, tym, czym nas przywitał. Po krótkim śniadanku w McDonaldzie, w którym nie było tego, czego potrzebowaliśmy, ale było za to to, czego potrzebowałem tylko ja, pognaliśmy na wschód (zaaaaawsze na wschód). Jak przystało na pedalarzy, na wyjazd z miasta wybraliśmy drogę krajową. Ruch był całkiem spory ale udało się wyturlać bez większych przeszkód - tylko okazjonalny brak jasnej informacji jak jechać, spowodowany budową drogi eksprsowej spowodował przestój trwający trzy i pół mrugnięcia odbytem.


Dalej było już z górki, chyba że jechaliśmy fragmenty w których było pod górkę. Wsie spokojne, wsie wesołe objechaliśmy weseli w półbiegu nie upalnej niedzieli. We wsi jakiejś tam minęliśmy znak, że oto wjeżdżamy w strefę uspokojonego ruchu - aż do znaku odwołującego pokój i spokój jechaliśmy spokojnie.


Później droga wiodła nas przez dzikie ostępy lokalnych metropolii, tamtejszych wiejskich aglomeracji i zapomnianych, zapadłych wsi, w których mieszkały dwie osoby (w każdej mieszkały po dwie choć logika zdania może sugerować że we wszystkich mieszkały dwie).


Tym oto sposobem (znaczy się pedałując) dotarliśmy do Starego Krakowa. W Starym Krakowie nic nie było (dosłownie nic, był tylko znak i krowa na pastwisku) więc pojechaliśmy do Darłowa zjeść zapiekankę i coś innego, co nie było zapiekanką. Stamtąd pojechaliśmy do Nowego Krakowa licząc, że tam będzie coś wartego zobaczenia. Nowy Kraków, tak jak i Stary Kraków przywitał nas tylko tablicą oznajmiającą, że oto jesteśmy w Nowym Krakowie, który od Starego Krakowa różni się nazwą. Wobec takiego stanu zastanej rzeczywistości pojechaliśmy do domu, nie mówiąc nic nikomu.


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

7918a176-91ef-439d-9a06-5ec9c6c285c7

Zaloguj się aby komentować

pluszowy_zergling

Ale czad skarpetki

Sporoście potatatajaj-owali ? Był warun ale gorąc okrutny, ja się zlałem potem jak świń, a tylko 75 w na rowurku pojszło dziś

Ale z was dziki ^_^

5136ea04-fbbc-4e43-a310-beaffa8fb60a
Mordi

@pluszowy_zergling Na 100 bardzo mi dogrzalo, jak mało kiedy. Objechanie na oparach, mam nadzieję że dziś będzie lepiej:) Startujemy we dwoje ze Słupska mała rundkę:)

pluszowy_zergling

@Mordi Szerokości, ja wracam do siebie po "krótkich, łatwych i przyjemnych biegowych interwałach 6x500m :D" Umordowaliśmy się na treningu biegowym w grupce

Zaloguj się aby komentować

126 029 + 3 + 609 = 126 641


Warszawa 2024.


Jak co roku, zwykle w czerwcu, nastaje taki czas, że zbieram się z łóżka nieco wcześniej, przywdziewam pantalony i koszulkę, na łeb nakładam kask, pod tyłek biorę rower i gnam sobie do naszej znamienitej stolicy.


Jak łatwo wywnioskować z tytułu tegoż długiego (o czym jeszcze nie wiecie) wpisu, w tym roku przedsięwziąłem podobną próbę, która, wzorem lat poprzednich i ubiegłych, zakończyła się niewątpliwym sukcesem (sukces w tym wypadku polega na tym, że dojechałem) choć było ciężej niż się spodziewałem, ale po kolei…


29 czerwca 2024 roku, godzina 03:15.


Koszalin, łóżko.


Z błogich koszmarów w ciężar codzienności, brutalnymi uderzeniami fali dźwiękowej, wyrywa nas ustawiony na zbyt wczesną tego dnia godzinę budzik. Zaskoczone wczesną porą pobudki koty witają nas zdziwionymi pyszczkami i równie zdziwionymi miauknięciami, jakby chciały spytać, co też się dzieje w tym domu. Odpowiadamy miauknięciami.


Godzina, jaka mija od pobudki do wyjazdu, ginie bezpowrotnie na spiesznych przygotowaniach i niespiesznie wypitej kawie, którą zagryzam wafelkiem i bułką. Jeszcze raz sprawdzam czy do Apidury zabrałem wszystko, co może być mi potrzebne w ciągu najbliższej doby. Wszystko wygląda w porządku i jak się patrzy. Kilka minut po godzinie 04:00 wychodzimy z domu.


@vvitvh odprowadza mnie nieco ponad pięćdziesiąt kilometrów, do wsi Kawcze.


Ruszamy. Poranek jest dość rześki ale słoneczny. Zapowiada się, że w dalszej części dnia będzie bardzo przyjemnie grzało. Jak już się rzekło moimi rękoma, jedno lub dwa zdania wcześniej, początek jedziemy we dwoje. Z wolna przeskakujemy przez Górę Chełmską w Koszalinie i przez skąpany w porannej, lekkiej mgiełce, śpiący jeszcze Sianów kierujemy się na wschód. Słońce powoli wynurza swoje wrzące atomową zupą lico ponad drzewa, pola i chałupy, przeganiając precz ciemność i mgły w milczący ponuro las. Szybko przejeżdżamy przez zanurzony w sennej malignie Polanów i drogą wojewódzką kierujemy się w stronę Miastka. W Kawczu...w Kawczach… We wsi Kawcze przychodzi pora rozstania. Na chwilkę rozsiadamy się na przystanku autobusowym, grzejąc twarze w coraz cieplejszych promieniach słońca. Dajemy sobie kilka dodatkowych minut na pogaduchy, na posiedzenie razem jeszcze przez chwilkę, ale wskazówki zegara, których nie mamy (bowiem mamy tylko elektroniczne) popędzają coraz bardziej. @vvitvh wraca do Koszalina, ja zaś jadę dalej, na wschód (zawsze na wschód).


Od tego momentu @vvitch będzie mi towarzyszyć wirtualnie, zerkając na kropkę na mapie:)


Szybko przejeżdżam przez Miastko i uciekając z drogi krajowej wpadam pomiędzy zapomniane wsie, zapadłe osady i ciche lasy. Planując trasę w tym miejscu starałem się to zrobić tak, żeby przypadkiem nie musieć ujeżdżać żadnych szutrów i innych ujebów, które niespodziewanie wyłażą zza zakrętów gdy nikt nie patrzy i niepotrzebnie utrudniają życie. Udało mi się to niemal perfekcyjnie, bo tylko jeden fragment, zaraz przed jeziorem Lipczyno Wielkie, składał się z szuterków klasy premium z kamiennym finiszem. Przed wjazdem do Zaborskiego Parku Krajobrazowego, w którym krajobrazy składają się głównie z ładnie wyglądających lasów, mijam… Warszawę – niewielką wioskę zaraz przed Lipnicą. A że to Kaszuby i tablice z nazwami miejscowości są dwujęzyczne, to mijam znak z napisem Warszawa Warszawa:)


Póki co jedzie się całkiem przyjemnie, choć zaczyna mnie niepokoić ból w odcinku lędźwiowym kręgosłupa… Póki co staram się go ignorować.


Wieś Męcikał wita mnie nazwą i środkowym palcem. Oto bowiem uczyniono tam zakaz jazdy rowerem po drodze wojewódzkiej, oddając do dyspozycji miłośników pedałów DDR składający się (na pierwszy rzut oka) z piachu, kamieni i łez kolarzy szosowych patrzących ze strachem na spadającą średnią i wstrzymujących oddech na widok czegokolwiek innego niż asfalt. Robię sobie fotkę znaku ku swojej własnej uciesze i wjeżdżam w to coś… Co okazuje się szuterkiem klasy premium (choć przyznaję że w jednym miejscu musiałem przenieść rower z powodu zalegającego piachu). Po deszczu prawdopodobnie nie byłoby tak wesoło, ale ja tam byłem w pełnym słońcu i budzącym grozę Eskimosa upale więc nie narzekam. Dalej następuje CPR z kostki na który też nie narzekam (a którym jadę), zaś jeszcze dalej następuje Czersk, w którym robię kilka minut pauzy.


Zatrzymuję się na Orlenie aby uzupełnić wodę w bidonach i zjeść coś, co nie jest żelkiem wyjętym z zanadrza. Stamtąd też daję znać koledze Marcinowi, że póki co jazda odbywa się bez przeszkód. Kolega o długim nicku na portalu ze śmiesznymi obrazkami, którego od teraz dla własnej wygody i niepoznaki będę nazywał Grzmiwójem, będzie mi towarzyszył nieco później. A żeby nie było zbyt nudno, to daję znać również koledze @Yes_Man (który będzie na mnie czekał w Warszawie) że zasadniczo to ruszyłem i jakoś to leci.


Zjadłem, popiłem, pojechałem jak mawiał nikt. Do Grudziądza jedzie mi się dość wygodnie. Jest co prawda nudno jak na komedii z Karolakiem, ale przynajmniej asfalty są przyzwoite (niektóre CPRy też bywają przyzwoite, na szczęście jest ich niewiele (niewiele w ogóle, nie że niewiele jest tych przyzwoitych (zdanie w trzecim nawiasie skasował Paliwoda)))


Choć może powinienem napisać, że do Grudziądza jechałoby mi się wygodnie, gdyby nie coraz większy ból kręgosłupa lędźwiowego. Nadal usilnie staram się go ignorować.


Po drodze mijam jeszcze Warlubie, w którym poza znakiem oznajmiającym że się doń wjeżdża i wyjeżdża nie ma nic ciekawego. Grudziądz za to, abym się nie nudził, wita mnie ciągiem pieszo rowerowym, na który wjeżdżam na skrzyżowaniu drogi wojewódzkiej 207 i krajówki z numerem 16. CPR ten prowadzi mnie na most imienia Bronisława Malinowskiego, na którym postanawia się niespodziewanie skończyć. Na jezdnię też nie mam jak wjechać bo jest tam podwójna ciągła (zjazdu z CPR rzecz jasna nie ma). Jakoś udaje mi się przejechać pomiędzy barierkami oddzielającymi mnie od Wisły (i w nie nie uderzyć – bo powiedzieć muszę że mój zmysł równowagi w takich miejscach mówi papa) i przy okazji nie przywalić w stalową konstrukcję mostu. Jeśli będę tam jechał ponownie, wybiorę jezdnię.


Pomimo tego że trasę mam wgraną na Wahoo, to w Grudziądzu i tak trochę się zakręciłem i do McDonalda dojechałem nieco inaczej niż planowałem. Jest 28 stopni, grzeje więc przyjemnie. Zjadam wykwintny obiadek, na pobliskim Shellu uzupełniam płyny w bidonach i zaczynam żmudny proces wygrzebywania się z miejskich duktów. Wychodzi mi to jako tako aż do ulicy Waryńskiego, na której dziadyga w Audi chamsko wymusza na mnie pierwszeństwo. Szczęśliwie ciul z Kwidzyna (co sugerują tablice) się nagrał, więc z największą przyjemnością puszczę nagranie panom policjantom z Grudziądza.


Zbliża się wieczór, gorejąca atomowym armageddonem tarcza życiodajnego słońca jest coraz niżej na horyzoncie różnych wydarzeń i przypadkowych wypadków. Wjeżdżam pomiędzy wsie i pola na wschód od Grudziądza.


Pagórki porośnięte zbożem i innymi roślinami, z których można wytwarzać przeróżne napoje i eliksiry wyglądają przepięknie. Kilka razy się zatrzymuję żeby zrobić fotki. Zdarza mi się też zatrzymać aby zwyczajnie pogapić się na otaczające mnie okoliczności przyrody (i porobić fotki), a raz nawet zatrzymałem się na sikpauzę. Teren jest przyjemnie pofałdowany. To znaczy byłby, gdyby działał mi napęd z przodu. Coś się wzięło i zepsuło, i w momencie w którym na niektórych hopkach przydałby mi się mały blat, ten postanowił nie działać. Trudno, jakoś dojadę.


W niezmiennie pięknych okolicznościach przyrody cieszących moje oczy dojeżdżam do Nowego Miasta Lubawskiego, na którym robię kolejną krótką pauzę. Kręgosłup wyraźnie daje mi znać że „panie, długo pan tak nie pociągniesz!” Zwlekam się z siodełka, kupuję coś do picia i na chwilkę rozkładam się na chodniku. Ta chwila leżenia nieco pomaga więc kontynuuję jazdę. Za Lidzbarkiem muszę zrobić kolejną pauzę żeby dać odpocząć plecom. Po kilku minutach jednak się zbieram z myślą, że w Działdowie będzie trochę więcej czasu na przyjemności w postaci leżenia plackiem na twardej ławce w tamtejszym Maczku.


29 czerwca 2024 roku, godzina prawie 21:37


Działdowo, ławka w McDonaldzie.


Do Działdowskiego (nie mylić z dziadowskim) Maczka nie docieram o 21:37 ale o 21:30. Nie wymierzyłem odpowiednio, na przyszłość się poprawię. Składam obolały plec (mam jeden) na twardej ławce i staram się odpocząć. Po kilku chwilach dojeżdża kolega o długim nicku na portalu ze śmiesznymi obrazkami, którego dla własnej wygody będę nazywał Wiesławem, a który na tę okoliczność zapakował siebie, rower i plecak w pociąg i przybył z odległej Warszawy do nie aż tak odległego (w tamtej chwili – byliśmy bowiem niemal w centrum) Działdowa.


  • Dej narzędzia! - rzuca na przywitanie, a kiedy dostaje do rąk własnych multitoola z narzędziami wieloma, obdarza mnie opowieścią, która rozpoczęła się na peronie w Działdowie i omal się tam nie skończyła, tłumacząc tym samym czemu potrzebuje narzędzi i dlaczego jego rower w tym momencie obrócony jest do góry nogami w postaci kół. Opowieścią dla słuchającego dość zabawną, dla kolegi o długim nicku na portalu ze śmiesznymi obrazkami, którego dla własnej wygody będę nazywał Mieczysławem, nie aż tak zabawna ale z wstępnym szczęśliwym zakończeniem, w którym odjeżdżamy razem w kierunku zachodzącego słońca. Żeby nie wyglądało to jakoś bardzo dziwnie to pojechaliśmy na wschód, gdzie słońce już zaszło i skąd wiało sowieckim chłodem.

Dłuższa przerwa w Działdowie zrobiła dobrze moim plecom więc początek wspólnej jazdy jest dość dynamiczny. Wespół z kolegą o długim nicku na portalu ze śmiesznymi obrazkami, którego dla własnej wygody od dziś będę nazywał Sławojem, narzuca bardzo przyzwoite tempo, które póki co wytrzymuję. Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów prowadzimy sobie luźne pogaduchy o tym i owym, podziwiając malowniczą ciemność panującą wokół. Mławę objeżdżamy od zachodu i niedługo później lecimy sobie świetną drogą wojewódzką numer 587, obok której, pośród pól malowanych chłodem i ciemnością, zaległa i leży sobie trasa S7.


Za Strzegowem zjeżdżamy na Orlen. Wizyta ta ma na celu odpoczęcie mojego kręgosłupa, który pali żywym ogniem (oczywiście żartuję – gdyby tak było, nie musiałbym mieć tylnej lampki) oraz zakupienie przeze mnie wody, bowiem bidony od jakiejś chwili (jakaś chwila trwała już jakąś chwilę) są puste. Na tymże Orlenie podczłapuje do nas jakiś psiak, widać że zrezygnowany, zmęczony, sponiewierany, bez ucha. Straszna psia bida. Pogłaskaliśmy. Obok zatrzymało się jakichś dwóch przyjaznych dżentelmenów (choć na dżentelmenów nie wyglądali), którzy chyba później temu pieskowi dali coś do jedzenia. Zamieniliśmy z nimi ze dwa słowa, popatrzyliśmy na dwa radiowozy, które trzy raz robiły kółka wokół stacji, a zawartość których stanowiły bagiety łypiące na wesołą młodzież stojącą opodal wejścia do przybytku z paliwem. Poza tym że byli hałaśliwi nie działo się nic niepokojącego toteż i my pojechaliśmy dalej i policja też gdzieś sobie pojechała.


Nazajutrz od kolegi o długim nicku blablabla, którego dla własnej wygody będę od dziś nazywał Dobromirem, dostałem informacje, że on dostał informację, że psinka jest lokalna, ma właściciela ale na wszelki wypadek lokalna psia grupa podjedzie zobaczyć czy nie dzieje mu się krzywda. Serducho rośnie:)


Jedziemy dalej. Im dalej w las, który gdzieś majaczy w oddali, ciemniejszy nieco tylko od ciemnego nieba, tym gorzej mi się jedzie. W Płońsku zjeżdżamy na chwilkę do Maczka. Muszę się na chwilkę położyć i dać odpocząć kręgosłupowi. O ile wcześniej palił żywym ogniem, tak teraz mam ochotę go sobie wyrwać. A będzie jeszcze lepiej. Czas jednak nagli i chcąc zdążyć do stolicy na jakąś sensowną godzinę trzeba się zbierać. Za Płońskiem wyjeżdżamy w dzikie ostępy mazowieckich wsi. Niebo na wschodzie zaczyna przybierać barwy siniaków na styranym licu lokalnego miłośnika siarkofrutów, temperatura jest wysoka bo ok. 15 stopni ale i tak jadę w nogawkach. Zmęczenie robi swoje. Jadę – to zresztą za dużo powiedziane. Snuję się jak pająk bez odnóży. Zawsze mam rankiem kryzys ale do tej pory, na ultra, nie jechałem tak marnie. Nie jestem w stanie się nawet rozpędzić – każdy obrót korbą i mocniejsze naciśnięcie na pedał wywołuje eksplozję bólu w lędźwiowym. Już w Płońsku mówiłem że trzeba będzie skracać, ale dopiero teraz jestem tego pewien (a możemy urwać z trasy ok. 80 kilometrów). Kolega też zaczyna odczuwać dyskomfort d⁎⁎y i w Nasielsku decyduje się zjechać na pociąg. Rozstajemy się w locie, dziękuję za towarzystwo i możliwość jazdy na kole. Dalej jadę sam.


We wsi Pobyłkowo Małe zatrzymuję się na przystanku omal nie obalając się z rowerem. Ledwie podnoszę nogę do góry. Siadam na ławeczce aby dać odpocząć plecom i zerkam w telefon. Mówiłem coś o skracaniu, prawda? No to melduje że zaczęło się robić ciepło, zdjąłem nogawki, posiedziałem kilka minut i z pomysłu, aby urwać 80 kilometrów zrodził się pomysł aby urwać 30 kilometrów i jednak dokręcić do równego 600 Ale mam jeszcze chwilę, zastanowię się.


W Serocku już byłem pewien że będę kręcił do 600km. Wygodnym CPR przy ul. Warszawskiej wytaczam się na południe. Na rondzie przed DK61 trochę się zamotałem i zrobiłem ze trzy kółka wokół nim ogarnąłem, gdzie dalej prowadzi mnie ścieżka rowerowa. Odbijam na zachód w Borowej Górze i przez Stopień Wodny Dębe przejeżdżam nad rzeką Narwią. Jadę zebrać Radzymin, Wołomin, Marki i coś tam jeszcze. O ile jeszcze do Radzymina jadę po względnie akceptowalnych DDR i CPR, tak już w miastach wokół Warszawy nie jest zbyt kolorowo. To znaczy infrastruktury jest dużo, ale wykonanie tego czegoś to jakiś nieśmieszny żart. Pomijam dość mocny wiatr ze wschodu, który na długich fragmentach biegnących właśnie na wschód postanawia przeszkadzać jak tylko może. Teraz to już tylko upierdliwa drobnostka. W Kobyłce wtaczam się na CPR, który przejazdy ma tak zaprojektowane, że przy każdym, muszę wytracić prędkość niemal do zera żeby nie rozwalić kół, stracić zębów albo nie pogubić szpejów. Jakoś się to udaje i zaraz za S8 z ulicy Głównej zjeżdżam na DDR biegnący na południe wzdłuż ekspresówki. Tutaj planuję skrócić o wspomniane 30 kilometrów, choć Wahoo usilnie próbuje mnie cofnąć na pierwotną trasę. Póki co ignoruję jego popiskiwanie i jadę sobie wygodnie świetnym DDRem.


30 czerwca 2024 roku, godzina 09:15


Warszawa, gdzieś pod mostem.


Mój misterny plan idzie trochę w pizdu. Gdzieś przy którymś węźle przy S8 mocno się zakręciłem i skończyło się to wnoszeniem i znoszeniem roweru na estakady, szukaniem objazdów przez tory i chwilowym „gdzie ja kuźwa jestem”. W tym czasie też dzwoni do mnie @Yes_Man, który czeka już na Centralnym i pyta gdzie jestem. Odpowiedź, że pod mostem, chyba nie jest zbyt precyzyjna ale melduję, że będę za jakieś 20 minut. Kłamałem, ale wówczas nie wiedziałem że kłamię, bowiem ogarnąłem że na Centralny brakuje mi zaledwie 11 kilometrów – więc teoretycznie powinienem się uwinąć dość szybko. I pewnie tak by było gdybym na Starym Mieście znowu nie wjechał nie tak jak chciałem. Finalnie na Centralnym melduję się chwilę przed godziną 10:00.


Z McDonalda wychodzi po mnie @Yes_Man, a w środku czeka jeszcze @Shagwest Niestety, przez moje guzdranie się po drodze, nie mamy zbyt wiele czasu na pogaduchy. Udaje się zamienić kilka słów, pogadać chwilę o drodze (panowie przyjechali na motocyklach:)) i chwilę pośmieszkować, ale muszę zdążyć się ogarnąć przed podróżą. I przede wszystkim na tą podróż zdążyć. Żegnam się i kicam pod prysznic ze słoikiem czekoladek pod pachą, które dostałem od chłopaków na drogę Mega miłe spotkanie po ciężkiej podróży, dzięki że zaczekaliście na mnie chwilkę


Prysznic na Centralnym na szczęście tym razem działa. Szybko się ogarniam i wpadam do pociągu na dwie minuty przed odjazdem.


Podróż pociągiem mającą trwać nieco ponad sześć godzin, PKP w ramach promocji wydłuża o ponad czterdzieści minut.


Dziękuję za uwagę.


Dobranoc.


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

1b989075-7901-4c69-94a1-f742ac16566a
Yes_Man

@Mordi Gratuluję trasy i wytrwałości! Jesteś mega pozytywnie pokręconym i inspirującym wariatem, cieszę się że udało się choć chwilę pogadać

I do tego masz lekkie pióro

Jeśli będziesz się gdzieś wybierać w dłuższą podróż dawaj znać, zrobimy spot rowerowo - motocyklowy na mecie

Mordi

@Yes_Man Z pewnością się odezwę:)

Furto

Za⁎⁎⁎⁎sty trip. Plecy bolą na samym dole? Mnie też czasem spina, przy przyczepie górnym lewego mięśnia pośladkowego średniego. Pomaga rozmasowywanie wzdłużne po włóknach, ale tak mocno jak to możliwe.

Mordi

@Furto Na samym dole. Fizjo mówiła że to może być kwestia odpowiednich ćwiczeń, ale na wcześniejszycu ultra aż tak źle nie było. Zobaczę co z tym rozmasowaniem, dzięki za podpowiedź:)

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

enderwiggin

@Mordi A ja Was chyba już gdzieś widziałem...

Mordi

@enderwiggin A my Ciebie chyba nie.

Zaloguj się aby komentować

Warszawa 2024


podejście drugie.


Pogoda zamówiona (mam nadzieję)


Trasa:

https://ridewithgps.com/routes/44014311?privacy_code=LMuTi0E13fS2ZK5aKNbJb1Dn9zzxOWdG


Start z Koszalina (rowerem )w sobotę, 29 czerwca około 04:00 rano. Meta w Warszawie w niedzielę około 09:00. Całość 630km. Średnia będzie taka żebym zdążył na pociąg (zakładam że ok 26km/h). Całość bez spania i drzemek.

Gdyby ktoś miał wolna chwilkę, zapraszam, choć trzeba wziąć pod uwagę że będę musiał gonić na pociąg i trzeba będzie się pożegnać po drodze (muszę zdążyć:)) początek jedzie ze mną ukochana @vvitch :)

@Yes_Man nadal chętny na kawkę na Centralnym?:)


#rower

6a67c7aa-37a7-4b22-8bb5-e45cd11d3011
Yes_Man

@Mordi Proste że jasne, czasami ciemne i kręte Wałówka z Pruszkowa na drogę powrotną czeka

Mordi

@Yes_Man Elegancko:)

@slawek-borowy Zapraszam ze sobą, zobaczysz że to nic takiego (zaraz po tym jak będziesz chciał wywalić rower do rowu):)

the_good_the_bad_the_ugly

Szacun za taka trasę i to bez spania. Myślę że po 130 km bym po prostu padł a ten tu oto 630 km robi jednym ciągiem.

Mordi

@the_good_the_bad_the_ugly Nie ma czasu na spanie bo trzeba pedałować!:)

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry #rower i #szosa


Jak co roku w czerwcu wybieram się rowerem do Warszawy na pociąg do domu. Jeśli pozwoli pogoda to startuje z Koszalina 22 czerwca ok. 04:00 - 05:00 rano, zaś w Warszawie na Centralnym melduje się następnego dnia ok. 10:00. Do przejechania jest 630km na strzała.

Gdyby ktoś miał zbędny czas do zmarnowania to zapraszam na koło. Średnia ok. 26km/h, pauzy tylko na stacjach paliw/w Maczkach na jedzonko.

Pierwsze kilkadziesiąt km. jedzie ze mną @vvitch (。◕‿‿◕。)


Trasa:

https://ridewithgps.com/routes/44014311?privacy_code=LMuTi0E13fS2ZK5aKNbJb1Dn9zzxOWdG

Yes_Man

@Mordi Wbiłem w kalendarz, jeśli nic mi nie wypadnie to podjadę na Centralny przybić piątkę i postawić Ci kawę

Mordi

@Yes_Man Do zobaczenia zatem! Bliżej 22.06 będę pisał czy jaZda dojdzie do skutku:)

Ubiorek_Wiecznie_Zielony

@Mordi powodzenia i wiatru w plecy, ech Warszawa miło wspominam

Mordi

Dziękować;) Musisz jechać w tym roku;)

Mordi

Druga próba za tydzień

Zaloguj się aby komentować

120 516 + 35 + 109 + 35 + 44 = 120 739


Patataj.


100km - objazd okolic Karlina i Białogardu wespół z @vvitch. Okoliczności przyrody dopisały, temperatura dopisała i nawet wiatr jakoś nie przeszkadzał. W połowie trasy wjechaliśmy sobie w polna drogę, w kierunku dawno opuszczonych zabudowań (choć jeden domek wydawał się zamieszkały) wsi, której tabliczka z nazwą pamięta pewnie połowę zeszłego wieku. Malowniczo - ponure miejsce z szumiącymi nad głowami wiatrakami. Tam też na cholera-wie-czym złapałem kapcia.


Reszta to drobnica wokół komina.


Rozwaliłem Wahoo. Rozkleił się ekran i podeszła tam woda, a że urządzenie miało już trzy lata toteż zapadła decyzja o kupnie nowego. Napisałem jednak na ichni support (bo mi się nie uśmiechało wydawać prawie dwóch tysięcy na komputerek) i dostałem 20% zniżki:) ROAM V2 przyjechał z Holandii po dwóch dniach:)


#rowerowyrownik #mordimernaszosie


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

8dc06f47-3941-489b-92fa-92348de16c0c
KierownikW10

Rozwaliłem Wahoo. Rozkleił się ekran i podeszła tam woda, a że urządzenie miało już trzy lata toteż zapadła decyzja o kupnie nowego.

@Mordi od 7 lat używam Garmina Edge 520, który był przestarzałym urządzeniem już wtedy, gdy go kupowałem nowego. Menda nie chce umrzeć, a od kiedy używam go naładowanego w zakresie 20-80% to nawet bateria przestała się zużywać. Ot porządne kawałek sprzętu pomimo tylko 120 MB wolnej pamięci xD

KierownikW10

@Mordi zapomniałem dodać pytania. Wahoo są teraz najlepszymi komputerkami rowerowymi? Wypadłem z tematu, wiem tylko, że ostatnie Garminy są co najwyżej średnie.

Mordi

Nie wiem bo nie korzystałem nigdy z Garmina. Kiedyś miałem jakaś nawigacje Lezyne ale to była kompletna porażka (powolne, zawieszające się, skomplikowane w obsłudze). Z Wahoo jestem zadowolony, to mój trzeci lomputerek.

@Zielczan Do tej pory używałem ROAM, ta pierwsza wersję. Wcześniej miałem Bolta, którego używa teraz @vvitch :) ma chyba z 6 lat i nadal działa bez zarzutów:)

Zielczan

@Mordi a to spoko, to moze bolt v2 tez da rade pod wzgledem wodoodpornosci

Zielczan

@Mordi a jakiego miales do tej pory?

Zaloguj się aby komentować

116664 + 15 + 22 + 200 = 116901


Ostatnie kilka dni, trochę z @vvitch a trochę sam.

Krótkie dystanse to zachód słońca z ukochaną i mordowanie siostrzeńca Vvitch po mieście:)

Dwieście to mój dzisiejszy dość durnowaty pomysł, aby całość przejechać z jak najmniejszą ilością pauz... Co udało się nienajgorzej, bowiem czas brutto to tylko jakieś 5 minut więcej niż netto:) Było trochę kombinowania na skrzyżowaniach, przejazdach kolejowych (dwa razy natrafiłem na zamknięte rogatki, ale udało się albo jeździć w te i z powrotem albo robić kółka na rondzie:)) oraz na wahadlach (na jednym musiałem stanąć na chwilkę bo zablokowały mnie ciężarówki i ruch puszczony z drugiej strony).Kolejnym durnowatym pomysłem było objechanie tego na bułce, która zjadłem przed wyjazdem i batonikiem, którego kupiłem w trakcie, ale robiłem już wcześniej takie jazdy więc poza ogólnym zmęczeniem wyszło całkiem nieźle.

Udało się przed jedna burzą, w Świdwinie uciec ale za to przed samym domem wjechać w dwie ulewy:) Ostatnie kilka km przejechałem wspólnie z @vvitch wracającą z pracy ❤️


#rowerowyrownik #szosa

c1e7dd90-2f85-4a4e-b0ed-6712b4b45b0e

Zaloguj się aby komentować

114 711 + 103 = 114 814


Deszczowa piosenka z Panią @vvitch :)


O ile zwykle alerty RCB są jak były premier, o tyle tym razem... Nie były. Po odczytaniu wiadomości że j⁎⁎⁎ie ruszyliśmy tyłki z grubsza na wschód. Słonko grzało, ptaszki świergoliły, ekspresówka na którą wjechaliśmy pod prąd jak była w budowie tak jest, wiatr wiał... Tylko gdzieś tam, hen daleko, daleko na horyzoncie, jakoś nad Słupskiem majaczyły ponure, burzowe chmury. Chwile jechaliśmy na spotkanie burzy ale w porę odbiliśmy na północ, aby pojechać na spotkanie kolejnej burzy, tym razem skrywającej pod swoim brzuszyskiem Darłowo. Nim jednak wjechaliśmy w strugi deszczu odbiliśmy na zachód i pojechaliśmy w kierunku kolejnej burzy. Tej już nie udało się oszukać i będąc w Sianowie zrobiliśmy przymusowa pauzę na przystanku. Niewiele to dało bo nim ów przystanek znaleźliśmy, deszcz kapiący na nasze głowy i tryskający spod kół zdążył przemoczyc nas dokumentnie. Ale i tak było fajnie, a będzie jeszcze fajniej jak umyjemy rowery:)


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

24cdef46-f514-47ad-b089-c8b26369f5d9
Mr.Mars

My się deszczu nie boimy ....

Zaloguj się aby komentować

113 282 + 0 + 176 + 50 + 48 + 45 = 113 601


Ostatni tydzień ujeżdżania okolic okolicznych, głównie z @vvitch :)


176 - Trasa z Lęborka do Koszalina.


Do Lęborka dotarliśmy dzięki niebywałej uprzejmości PKP (uprzejmość owa polegała na tym, że ciapong się był nie spóźnił co, jak zapewne wszyscy wiemy, jest niewątpliwym sukcesem).


Podróż rozpoczęliśmy od śniadania w lokalnym McD, obok pomnika Papieża Polaka Który Wiedział.


Po skromnym acz pożywnym śniadanku ruszyliśmy co koń wyskoczy, na północ, zaś później, na północy już będąc, pojechaliśmy na zachód. Piękne okoliczności przyrody umilali kierowcy zaparkowani na DDR albo jeżdżący na czerwonym (bo tak). Na ogół niezłe asfalty poprzetykane były asfaltami typu Kongo, co może nie dawało się bardzo we znaki ale trochę męczyło.


Reszta to jakieś krótkie pierdoły wokół komina.


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

9254aadd-0b3b-4b04-97df-36df0ef37eaf
Mr.Mars

@Mordi Wyślij gratulacje do PKP. To niebywałe i niespotykane osiągnięcie z ich strony.

Zaloguj się aby komentować

Furto

Co to za model lampki?

Furto

Pierwsze widzę, jak się sprawuje? Mocno siedzi czy lata na mocniejszych wybojach? Ile trzyma bateria, jak się sprawuje tryb mijania, a jak drogowe?

Zaloguj się aby komentować

108 316 + 44 + 100 + 202 + 3 + 103 + 50 + 100 + 188 + 47 + 58 + 27 = 109 238


Majówka na rowerowo, głównie z @vvitch❤️


Jastrowie - Koszalin z @vvitch , 188km

Do Jastrowia dotarliśmy przy pomocy oraz współudziale PKP Ciapong do podróży. Podróż owa odbyła się zarówno bez przeszkód jak i bez opóźnień, co jest niewątpliwym oraz niebywałym sukcesem spółki PKP pociąg w przeciągu.

Jastrowie przywitało nas aurą nieco rześką oraz wstępnie pochmurną, ale nim się obejrzeliśmy, zmierzając w pocie czoła na północ, przejaśniło się na tyle że i zieleń była zieleńsza, i niebo było bardziej niebieskie i nawet asfalty były równe, o co w zapomnianych końcach świata niełatwo. Uśmiechy z naszych buziek zostały jednak zdarte wraz z asfaltem na drodze z jednego nigdzie w drugie. Oto bowiem, zaraz za Sypniewem, a przed Nadarzyczymśtam napotkaliśmy remont drogi. Okazjonalnie przysypane piaskiem fragmenty asfaltu nie nastrajały optymistycznie, ale już po zaledwie 10 kilometrach udało nam się wyjechać w równe dukty prowadzące nas do Bornego Sulinowa. W Bornem przystanęliśmy na chwilkę obok postumentu na którym ktoś postawił zupełnie nie nowy czołg T-34. Zrobiliśmy sobie zdjęcie bo “panie u nos ni ma takich dziwów” i pognaliśmy dalej na spotkanie przyrody oraz przygody. Z Bornego wytaczamy się świetną ścieżka rowerową i po chwili robimy pauzę w Łubowie. Stamtąd mamy prostą jak coś krzywego drogę do Czaplinka. Pięknie położona asfaltowa wstęga, przyzwoity asfalt i wiatr… Może nie we włosach, ale baraszkujący w zgięciach kolan i pod pachami gna nas ku pomnikowi Jana Papieża Drugiego. Nim doń dotarliśmy zrobiliśmy krótka pauzę w Żabce na czaplinieckim rynku, który akurat jest parkingiem. Szybko jedziemy zobaczyć Tego Który Wiedział i obieramy azymut na północ. Przez kilkanaście kilometrów jedziemy asfaltami typu łódzkiego, które są dziurawe jak coś dziurawego i po jakimś czasie docieramy do drogi wojewódzkiej łączącej… Jedno gdzieś z drugim nigdzieś. Tam robimy kolejna pauzę pod lokalnym sklepem, który wygląda jak żywcem wyjęty z lat 90 ubiegłego wieku. Po kilku kolejnych kilometrach wjeżdżamy na Stary Kolejowy Szlak - ścieżkę rowerową łącząca z grubsza południe z północą, czyli Wałcz z Kołobrzegiem. Jedziemy nią długie kilometry podziwiając to i owo i objeżdżając od zachodu Połczyn-Zdrój. Przez Jezierzyce i Rąbino docieramy do Białogardu gdzie robimy ostatnią tego dnia pauzę na Orlenie. Do Koszalina na obiad i kolację (w jednym) docieramy chwilę później mając na liczniku nieco ponad 188 kilometrów.


Lębork - Koszalin. Solo, 202 km

Do Lęborka dotarłem przy pomocy oraz współudziale PKP Ciapong do podróży. Podróż owa odbyła się zarówno bez przeszkód jak i bez opóźnień, co jest niewątpliwym oraz niebywałym sukcesem spółki PKP pociąg w przeciągu.

Lębork przywitał mnie aurą przyjemnie ciepłą takoż okolicznościami przyjaznymi. Opodal dworca bowiem, gnany ciekawością oraz mapą wujaszka Googla, odnalazłem Żabkę. W sklepie owym, na mój przyjazd gotowym, zakupiłem różności różne, głównie do żarcia, głównie podróżne. Mówiąc krótko: trzy batoniki i paczkę żelków. Tak przygotowany ruszyłem na szlak, nie rymując wspak.

Z Lęborka kieruje się z grubsza w kierunku Bytowa. Słonko grzeje bardzo przyjemnie, nieco mocniej podgrzewając na licznych hopkach. Spokojnie choć dynamicznie mijam kolejne wioski, kolejne obsiane pola, kolejne zakręty licząc na to, że uda mi się utrzymać przyzwoita średnią, zrobić minimalna ilość pauz i dojechać do domu nim kur zakaszle choćby raz.

Taki c⁎⁎j.

Za Pomyskiem Wielkim (który wcale nie jest jakiś duży) wjeżdżam (choć to za dużo powiedziane - bardziej wprowadzam) w przepięknie położoną pomiędzy polami drogę. Pięknie położona między polami, biegnąca obok zagajników droga ma tylko jeden malutki feler… Zamiast choćby i dziurawego ale jednak, asfaltu, w całości składa się z kopnego piachu, po którym nie sposób nie tylko jechać, ale nawet iść wygodnie. Na szczęście cała ta zabawa to tylko kilka kilometrów. Średnia spadła ale nic to, gonię do (od)Bytowa uzupełnić paliwo. Zjadam hotdoga i cisnę dalej. Na zachód. Droga mija mi całkiem przyjemnie. Od jednej hopki do drugiej gna mnie wschodni wiatr co spienione goni fale. Asfalty też są jakieś takie przyzwoite, niezłe i wygodne więc nadrabiam nieco. Chyba nawet uda mi się dość żwawo i bez przeszkód jechać dalej.

Taki c⁎⁎j.

Za Wierszynem wjeżdżam w kolejny ujeb, dla niepoznaki oznaczony jako szlak rowerowy. Zaczyna się niewinnie - oto bowiem moją dupcię w ciasnych pantalonach masują kocie łby, z pewnością pamiętające jeszcze dziadka Adolfa. O ile po tym da się jechać, tak później kocie łby znikają pod sypkim i piachem i szutrem. Tam też jestem zmuszony przez chwilę prowadzić rower.

Po niedługim czasie na powrót melduje się na cywilizowanym asfalcie i jadę do Kępic. Ostatnią tego dnia, krótką jak moje gacie pauzę robię na Orlenie i nie niepokojony kolejnymi ujebami gnam do domu. Choć brak ujebów być może jest nieco na wyrost, bowiem przez kilka kilometrów ponownie jadę asfaltem typu łódzkiego. Ostatnią tego dnia hopkę robię przez Górę Chełmską w Koszalinie. Po nieco ponad 7 godzinach jazdy netto melduje się w domu.


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

83962adc-98ea-4071-810d-c04c062e62d8
tyci_koks

@Mordi ale super!

Taka majówkowa aktywność zawsze na propsie!

Mordi

Dobrze jest dobrze pojeździć:)

tyci_koks

@Mordi pewnie! póki co nasza majówka to jak wasza jedna przejażdżka Udało się zrobić łącznie jakieś 178km

Ale może czuć nasz oddech na plecach

austrionauta

Bardzo ładne okoliczności. Zastanawiam się jak to jest jechać tyle na plaskato. Uczuć w każdym razie mi nieznany😀

Mordi

Przyjemnie:) Nie samymi górkami człowiek żyje (zwłaszcza jak ich niewiele)

pluszowy_zergling

No ładnie, szczerze to do takich niespodziewtfów to chyba gravel by się bardziej sprawił, albo lekka przeróbka szosy na "allroad" Polska to wgl jest taka średnio-szosowa, czym więcej słyszę od kolarzy

Mordi

To było tylko ok 5-7 km z ponad dwustu więc szkoda przerabiać szosę. Zwłaszcza że zwykle można znaleźć objazd.

Zaloguj się aby komentować

97 630 + 103 + 102 + 47 = 97 882


Piątkowo weekendowe patataj. Trochę ze @vvitch, a trochę solo (solo).


14 kwietnia mojej Meridzie stuknęło równo 5 lat i niemal 76 000 km przebiegu:)Przez ten czas było sporo kręcenia wokół komina, dwa razy przejechałem na niej tauzena, a ultra nawet nie liczę:) W ogóle rower sporo zamieszał i pozmieniał w życiu (oczywiście na plus). Gdyby nie szosa nie poznałabym wszak ukochanej w środku nocy, na drugim końcu kraju, @vvitch (。◕‿‿◕。)


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

c2a86a62-7e87-4638-a90b-37f86d7d59b1
Zielczan

@Mordi chłopie


97 630 + 103 + 102 + 47 = 97 882


119 587 + 103 + 3 + 3 + 102 + 47 = 119 845

Mordi

Już poprawiłem, sorki:)

Zaloguj się aby komentować

94 562 + 7 + 9 + 10 = 94 588


Dzięki @vvitch ja też zrobiłem swój bikefisting (czy jakoś tak)


Pojechaliśmy sobie do Velolabu do Gdańska na badanie i dopasowanie rowera. Jeśli ktoś jest ciekaw jak to wygląda, to kilka słów poniżej.


Fisting czy jakoś tak zaczęliśmy od wywiadu. Agata, która robiła badanie zebrała wywiad: co mnie boli podczas jazdy, gdzie czuje dyskomfort itp. później dostałem do zrobienia między innymi przysiady, skłony, fitterka sprawdziła to, jak elastyczny jestem (jak nisko mogę schylic z wyprostowanymi plecami czy jak wysoko (leżąc) dam radę podnieść nogę). Ogólne sprawdzenie czy fizycznie jestem gramotny.


Później usiadłem na swoją szosę ustawiona na trenazerze gdzie dokonaliśmy wstępnych pomiarów i nagraliśmy na kamerze pozycję na rowerze.


Kolejnym krokiem było przejście na symulator. Tam dopasowaliśmy długość mostka, wysokość siodełka, szerokość kierownicy itp. w międzyczasie sprawdziliśmy gdzie mam największy nacisk stopy na wkładkę w bucie i pod to ustawiliśmy bloki w bucie (dołożyła mi do butów wkładki żeby stopa była bardziej stabilna).


Dostałem do testów kilka siodełek. Wybrałem najwygodniejsze dwa modele i na nich, już na moim rowerze sprawdziliśmy nacisk tyłka na siodło). Czyli fitterka założyła mi na siodełko matę, która mierzyła nacisk w czasie rzeczywistym. Później było już dopasowanie ustawień mostka, kierownicy i manetek.


Roznice na plus widać już od pierwszej, krótkiej jazdy. Fajna sprawa dla kogoś kto dużo jeździ albo planuje dużo jeździć na rowerze:)


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

09c9c829-e5eb-484d-a553-48e2ae2c2ac2
Mordi

Za sam fitting zapłaciliśmy 1200. Z częściami wyszło nieco powyzej 2k, choć mogło dużo więcej. Akurat mój tyłek się dopasował do dobrego i względnie taniego siodełka:)

pluszowy_zergling

@Mordi

No ładnie, może kiedyś, 2k to jest w sumie hmm 30-40% wartości mojego obecnego roweru do gruzu D (Jeszcze roku gość nie ma, a już jest bity jak diabli... ale cóż, BARANEK UZALEŻNIA za bałdzo ....)


Oby WAM się jeździło fajnie, to najważniejsze!


Ja się od kilku dni próbuję przekonać do tego dolnego uchwytu w Revolcie, bebzona nie mam (troszkę ciągle skóra zwisa od redukcji te naście lat temu) ale kurde dziwne to takie pochylenie, może zamiast tego jednak pójdę w lemondkę, jednak takie pochylenie daje "speed'a" pod wiatr oj daje!

Mordi

Na lemonece może Ci być jeszcze dziwniej. Ale w dłuższej perspektywie to świetna rzecz jak lecisz gdzieś dalej:) No i dziękujemy:)

Felonious_Gru

@Mordi jak zacząłem czytać to se myślę "no po⁎⁎⁎⁎ny", ale potem że skoro spedzasz po kilkadziesiąt godzin miesięcznie na tym rowerze to 2000 to nie jest wiele, szczególnie, że być może uniknąłes jakichś problemów zdrowotnych

Mordi

Żeby był nieco zabawniej... Rower mam od kwietnia 2019 i zrobiłem na nim 75000km... I dopiero teraz poszedłem na fitting. Po kilkudziesieciu ultra i dwóch dystansach powyżej 1k km na raz... W samą porę, ale @vvitchnie namówiła:)

pluszowy_zergling

@Mordi no to konkret, ja mam przebiegi ~12k+ od 3 lat już, ostatnie lata rekordowe, może w końcu się zacznę przymierzać faktycznie Ale chyba najpierw jeszcze urosnę do kolejnego gravela/road+ i wtedy

Zaloguj się aby komentować

93 759 + 51 + 180 = 93 990


Szczecin-Koszalin rowerem


czyli prosta historia o tym, jak wespół z @vvitch pojechaliśmy z punktu S do punktu K przez punkt G.


Na Orlen w Płotach, w których było całkiem sporo płotów (sporo płotów było w Płotach, nie na Orlenie w Płotach na którym był tylko jeden płot) wpadliśmy w półbiegu ciepłego, wiosennego dnia. Przesłonięte saharyjskim pyłem słońce nie grzało tak, jakbym sobie tego życzył, ale za to grzało tak, jak życzyła i życzyłaby sobie tego @vvitch. Było zatem nie za ciepło ale też nie było zbyt rześko. Pogoda była zupełnie, całkowicie i uparcie umiarkowana.


Zapewne część z Państwa zdążyła już zauważyć, że historia zaczyna się, z braku lepszego określenia, w miejscu z d⁎⁎y, czyli ani nie zaczyna się tam, gdzie powinna się zaczynać, ani nie zaczyna się nawet tam gdzie powinna się skończyć - zaczyna się bowiem pośrodku niczego czyli w Płotach, które to leżą pośrodku niczego)


Po uzupełnieniu bidonów i napojeniu brzuszków ruszyliśmy ku majaczącym hen daleko na horyzoncie, niewidocznym zupełnie górom okalającym odległy niczym dworzec PKP w Przemyślu Polanów. Polanów nazywamy z jakiegoś powodu “Górami północy” nie miał jednak dla tej historii żadnego znaczenia, toteż zupełnie trzeźwy i zdrowy na umyśle narrator postanowił płynnie przeskoczyć na dworzec PKP w Szczecinie.


Tam bowiem wypełznęliśmy z wagonu kolei żelaznej wprost na krzywe i dziurawe trotuary Katowic północy. Wypełzanie z miasta rozpoczęliśmy od wypełznięcia z dworca i przypełznięcia pod duży acz skromny napis “SZCZECIN” oraz pomnik Krzysztofa Jarzyny, pod którym rozbiliśmy prowizoryczny obóz. Czas jednak naglił, nogi niespokojnie przebierały w miejscu więc po kilku chwilach ruszyliśmy przed siebie.


Doskonale przygotowana i utrzymana infrastruktura rowerowa Katowic północy z uśmiechem na zębach krzywej kostki brukowej ochoczo kierowała nas w miejsca nieprzyzwoicie źle zaprojektowane. Oto bowiem, trakt zwany dalej CPRem w, zdawać by się mogło, losowych momentach z dwukierunkowego zmieniał się w jednokierunkowy. Nie byłby to problem gdyby Jaśnie Wielmożny Pan Projektant Zdzisław Konewka z domu Szlauch von Matoł zaprojektował przejazdy z jednej strony szerokiej arterii na drugą, ale widać był to trud ponad intelektualne możliwości Jaśnie Wielmożnego Projektanta Zdzisława Konewki z domu Szlauch von Matoł.


Przeciwności infrastruktury nie zniweczyły jednak naszych planów. Koniec końców wyturlaliśmy się z nadmorskich Katowic które zamiast leżeć nad morzem leżały sobie leniwie nad zalewem i ruszyliśmy co sił, co koń wyskoczy, w te pędy oraz żwawo przed siebie, ku majaczącym hen daleko na horyzoncie, niewidocznym teraz górom otaczającym Polanów.


Droga meandrowała pomiędzy chałupami i polami, wiła się tu i tam skręcając w lewo i w prawo. Wieś spokojna i wesoła trwała w ciszy niedzielnego poranka. Kury gdakały, kaczki łamały konstytucję a czarna krowa w kropki bordo wyprowadzała jakiegoś rolnika kręcącego mordą na pastwisko. Gdzieś z lewej zaszczekał kot, z prawej zaś strony rozbrzmiewała donośnie cisza. W takich oto pięknych okolicznościach przyrody dotarliśmy po niewielu trudach do Goleniowa.


Gdybym chciał opisać wszystkie niesamowite przygody, które spotkały nas w Goleniowie to opowiastka ta nie byłaby nawet o kropkę dłuższa, toteż jako narrator, w tym miejscu przestąpię ostrożnie ponad jednym akapitem i wdepnę w kolejny, wycierając uprzednio but i strzepując zeń truchła niewykorzystanych liter, znaków przestankowych (te mogą mi się jeszcze przydać później więc muszę nimi gospodarować dość oszczędnie) i spacji, zapominając o nich zupełnie. Historia bowiem biegnie dalej zaś my próbujemy nadążyć, dysząc ciężko omotani trudami podróży.


Dalsza droga bowiem, jak to drogi mają w zwyczaju, wiodła nas czasami w dół, czasami w górę, czasami nawet pod wiatr. Godziny mijały bezpowrotnie, wskazówka sekundnika zataczała coraz szybsze kręgi na tarczy zegara, zaś narrator pi⁎⁎⁎⁎lił trzy po trzy, zupełnie niepotrzebnie wydłużając tę jakże nudną opowiastkę.


Na popas, obiad, kolację i podwieczorek (choć było nieledwie południe) zatrzymaliśmy się w wykwintnym przybytku zwanym Złotymi Łukami, do którego z traktu wiodącego nas przez Nowogard ku górom północy odbiliśmy w lewo. Oczywiście nie będę Państwa zanudzał opisem kolejnych wesołych przygód jakie spotkały nas w miejscu w którym byliśmy, bowiem ponownie - opowiastka ta byłaby tak samo nudna i krótka. Dość powiedzieć że po wieczerzy na powrót ruszyliśmy w te pędy przed siebie, nieubłaganie zbliżając się ku wieczorowi.


Na Orlen w Płotach, w których było całkiem sporo płotów (sporo płotów było w Płotach, nie na Orlenie w Płotach na którym był tylko jeden płot) wpadliśmy w półbiegu ciepłego, wiosennego dnia. Przesłonięte saharyjskim pyłem słońce nie grzało tak, jakbym sobie tego życzył, ale za to grzało tak, jak życzyła i życzyłaby sobie tego @vvitch. Było zatem nie za ciepło ale też nie było zbyt rześko. Pogoda była zupełnie, całkowicie i uparcie umiarkowana od samego rana.


Mijając kolejne i kolejne wsie, pola, łąki, pola bitew i pola pełne rybitw, których nie było, dotarliśmy w okolice Rymania. Nie bolały nas ręce od kierownicy trzymania. Tam, nieopatrznie wjeżdżając na CPR, musieliśmy się zmierzyć z hordami chodnikowych zombie. Widok był to przeokrutny! Tabuny pół świadomych autochtonów snuły się po ścieżce, nie zważając zupełnie na tętent naszych kół i pohukiwania ryjem. Nieobecny wzrok, pęta białej kiełbasy wiszące u pasów i kapiąca z paszcz sałatka jasno zwiastowały, wszem i wobec oznajmiały że oto trafiliśmy na hordę Wielkanocnych Maruderów. Szybko, co koń wyskoczy choć na rowerach, uciekliśmy w nieco mniej cywilizowane ostępy pięknych okoliczności przyrody. Wjechaliśmy bowiem pomiędzy pola, łąki, bory, lasy i szałasy. W piękną niczym wąs Ryszarda Kalinowskiego ścieżkę rowerową łączącą jedno gdzieś z kolejnym nigdzieś. Piękne okoliczności przyrody uderzyły w nasze zmysły ze zdwojoną siłą. Oto bowiem wąska, czasami nieco krzywa i wybrzuszona korzeniami, czasami prosta i równa ścieżka rowerowa wiodła nas pośród pól malowanych ziemniakiem rozmaitem, zasadzonych czymś zielonym, pokrytych saharyjskim pyłem i kiełkującym żytem na wódkę. Ptactwo wszelkiego rodzaju pozdrawiało nas wesołymi trelami, płazy kumkały i wiwatowały z zarośli, sarny i jelenie kłaniały się nisko w pas unikając tym samym postrzelenia przez pijanych myśliwych. My czyniliśmy w responsie to samo, w ten sam sposób zgrabnie unikając kul myśliwych, którzy mylili nas z dziką, chrumkającą wesoło w zaroślach przyrodą. Od czasu do czasu zza płotów za Płotami obszczekiwały nas kundle bure, niektóre wesołe, niektóre ponure.


Nim się obejrzeliśmy nastał czas podjęcia decyzji od której nic nie będzie zależeć. Oto bowiem, po kolejnym popasie na Orlenie, gdzie nie było Fanty a Cola była w cenie, nadszedł czas podjęcia decyzji, która nie miała większego znaczenia dla przejechanego dystansu. Uradziliśmy wespół z Vvitch, gapiąc się w mapy sztabowe, które spadły nam na głowę (chwilowo mieliśmy wspólną) że można by pojechać w prawo. Albo w lewo - do podjęcia decyzji mieliśmy jeszcze czas. Póki co bowiem gnaliśmy przez Karlino, wyglądając Orlenu na którym nie było Fanty więc wypiliśmy Colę w cieniu.


Uradziliśmy aby za Biesiekierzem, przez który gnaliśmy względnie żwawo i w którym serdecznie pozdrawiał nas Pan Ziemniak bijąc brawo, pojechać w prawo, tak samo jak wcześniej żwawo. Skręciliśmy raz i drugi, przejechaliśmy fragment prosty, nie krótki ale za to niedługi i nim kur zapiał sześćset sześćdziesiąt sześć razy wpadliśmy do Koszalina. W pocie czoła (każde z nas swojego, mamy bowiem odrębne) przebiliśmy się przez niemal puste ulice, skąpane w szarości zasnutego pyłem i chmurami słońca. Stojące przy drodze niewiasty nie witały nas białymi chustkami roniąc łzy wzruszenia, zaś panowie przyodziani w odświętne kaftany i wypucowane gumofilce nie uchylali kapeluszy kłaniając się nisko, bowiem mieli tylko kaszkiety i braki w uzębieniu.


Tym oto sposobem dojechaliśmy do mety. Po raz ostatni rzuciliśmy okiem (każde z nas swoim, mamy bowiem osobne zestawy) na niewidoczne stąd masywne szczyty okalające Polanów. Trud został ukończony.


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

68622157-9cf2-4553-b4a7-c76f40b5fb76

Zaloguj się aby komentować

81 979 + 46 = 82 025


Jazda potencjalnie horyzontalna albo niepewna wertykalnie. Mówiąc prosto niczym bułgarski chłop: ślisko jak cholera. Uciekłem z bocznych dróg na DK pełen nadziei, że krajówka owa będzie do zimy gotowa. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że łatwiej nawet będzie wy⁎⁎⁎ać się. Ale ze jestem wspaniałym pedalarzem to się nie wyjebalem krzyżem przed ołtarzem.


#rowerowyrownik


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/rowerowyrownik/

776d58ed-baae-4101-a8e5-5ca454d8b281
pluszowy_zergling

Wielkie gratki, ja dziś w sumie nastukałem 33, ale warun poranny był bardzo "lodowiskowy" stresik zawsze na takiej pogodzie.

Zaloguj się aby komentować

Furto

Za⁎⁎⁎⁎ste zdjęcie, przypomina mi trochę charakterystyczny ekran końcowy filmów produkcji Jerry'ego Bruckheimera.

d2167a56-690a-4ddf-9065-e2f7aebf9bbb

Zaloguj się aby komentować

bojowonastawionaowca

@Mordi ale te zdjęcia to chyba delikatnie podkręcone

Mordi

Delikatnie to delikatne określenie:)

Zaloguj się aby komentować