#mojezdjecie

16
1218
Bajo-Jajo

idealna pogoda sie trafiła

HollyMolly

Trochę długa przerwa, martwiłem się.

Czekam na jakieś ciemne foto na tapetę telefonu, ale wiesz... Bez presji.

vinclav

@MarcusViking tak mi się skojarzyło

https://youtu.be/2odoqU18cso

Zaloguj się aby komentować

ErwinoRommelo

@3t3r bym czochral dzien i noc non stop.

madhouze

@3t3r poka już po zabawach

3t3r

@madhouze o dziwo sie nie ubrudzila mocno

conradowl

Pozdrawiamy z Daisy #manwithmalamute

8cf0616c-5b08-464a-a732-84b8fcece765
3t3r

@conradowl Pozdro

Zaloguj się aby komentować

Pozdro dla wszystkich dobrych hejteròw z Holandii, dzisiaj na ruszcie g13 i lemon haze


#hejtojointclub #holandia #mojezdjecie

b9aacb50-046a-4d42-9526-71f0578bdcd7
qqterens

Pozdro i z fartem ✌🏻

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Today

@egzysta wrzucisz fajne foto, a i tak przyjdzie taki jeden, zesra się i śmierdzi.


Nie mogę się doczekać, za jakieś 2 tyg będę znów w Biesach:)

panbomboni

Na Śląsku jest sporo gór jak ta.

jotoslaw

@kopawdupeswiniom od chuja sprzątania jest, cały dół w pociągu do umycia z mielonki i doprzeglądu/naprawy

egzysta

Przecież tory są dla pojazdów szynowych.

Zaloguj się aby komentować

Moja ulubiona plaża na #korsyka ze swoją wizytówką, trójkątnymi skałami o zachodzie słońca


Jak się podoba, to wiecie co robić z #nxofocia


#fotografia #mojezdjecie #emigracja

c70c918c-d2c8-455f-bc0b-1d2b8e0b1f4c
nxo userbar

Zaloguj się aby komentować

Po obejrzeniu wodospadów od strony argentyńskiej przyszła pora na widok z perspektywy brazylijskiej. Popatrzyłem na mapę i stwierdziłem, że może pójdę pieszo do punktu kontroli granicznej, oddalonego ledwie o 40 minut z buta i dalej złapię jakiegoś Ubera. Gość z recepcji hostelu popatrzył na mnie i beznamiętnym głosem powiedział - nie idź pieszo, to niebezpieczne. Doprecyzował potem, że w okolicach mostu, przez który miałem przechodzić, kręcą się niebezpieczni ludzie i to jest po prostu głupi pomysł, żeby ryzykować wędrówkę. Przyznam, że po kilku tygodniach spędzonych w ultra przyjaznej i bezpiecznej Patagonii moja czujność była zanadto uśpiona, więc ten komunikat przypomniał mi o moich pierwotnych obawach związanych z Ameryką Południową. W sumie to już dzień wcześniej, tuż po przyjeździe do hostelu, gdy zacząłem sprawdzać coś na telefonie idąc do sklepu znajdującego się dosłownie naprzeciw hostelu, po drugiej stronie ulicy, mój tajwański kolega spojrzał na mnie z trwogą i bardzo poważnie rzekł:


- Stary, co ty robisz? Nigdy nie wyjmuj telefonu z kieszeni, gdy jesteś na ulicy.

- No przecież idziemy jakieś 10 metrów, co się może stać.

- Zdziwiłbyś się.


Później opowiedział mi jeszcze o wyrobionym nawyku - nawet gdy musiał zerknąć w obcym miejscu na Google Maps czy dobrze idzie, zawsze wchodził najpierw do jakiejś knajpy na kilka sekund. Wydawało mi się to przesadną ostrożnością, choć z drugiej strony jakieś 20 lat temu w Polsce zachowywałem się podobnie wśród występujących gęsto rycerzy ortalionu.


Wracając do wodospadów po brazylijskiej stronie - dowiedziałem się, że można tam dojechać autobusem, który startował niedaleko hostelu, przejeżdżał przez punkt kontroli granicznej i jechał dalej bezpośrednio pod bramy parku narodowego (być może jeszcze zahaczając o lotnisko, które było tuż obok). Do autobusu wsiadałem sam, jako że mój kolega miał coś do załatwienia z rana - miał jednak dojechać niedługo później. Zastanawiałem się jak będzie wyglądać ta kontrola paszportów na granicy - jeśli wszystkich mieliby dokładnie sprawdzać, to przecież ten autobus stałby tam z godzinę. No i co jeśli ktoś jest sprawdzany trochę dłużej? Wszyscy czekają na jedną osobę? Autobus odjeżdża bez niej? Miałem poznać odpowiedzi już po kilku minutach.


Gdy dotarliśmy do punktu kontrolnego okazało się, że osoby planujące powrót tego samego dnia na stronę argentyńską miały po prostu pokazać paszport nie wychodząc z autobusu. Co innego ci, którzy w Brazylii mieli zostać dłużej lub udawali się na samolot. A tak się składało, że zaliczałem się do tej grupy, bo zaraz po obejrzeniu wodospadów chciałem udać się na lotnisko po brazylijskiej stronie i polecieć w siną dal. Musiałem więc wysiąść z autobusu i podejść do okienka w punkcie kontrolnym, a gdy tylko to się stało mój środek transportu odjechał. Zacząłem się lekko stresować, bo nie wiedziałem jak pojadę dalej. Najpierw jednak trzeba było dostać pieczątkę w paszporcie.


Przy okienku nie spędziłem zbyt wiele czasu, ale widziałem, że tuż obok jeden ze współpasażerow autobusu coś gorączkowo tłumaczył urzędnikom i łapał się za głowę. Zwróciłem uwagę na tego gościa jeszcze już wcześniej - około trzydziestoletni, dobrze zbudowany lokals z tatuażem na szyi, rozglądający się na wszystkie strony - z jakiegoś powodu nie budził mojego zaufania od samego początku. Będąc szczerym od razu typowałem go na potencjalnego złodzieja.


Gdy odprawa paszportowa zakończyła się i wyszedłem już po stronie brazylijskiej, pomyślałem sobie - no dobra, ale co teraz? Autobusu już nie było, a kolejny miał przyjechać chyba za godzinę. Nie chciałem tyle czekać. Żaden Uber jednak nie chciał zaakceptować mojego krótkiego w sumie kursu i tak stałem, nie mając pojęcia co dalej. Pomny słów gościa z recepcji hostelu, że pójście pieszo jest niebezpieczne, czułem że jestem w kropce. Przyznam, że było to delikatnie stresujące, zwłaszcza, że obok kręcił się ten podejrzany gość, którego straż graniczna mimo wszystko puściła dalej.


Przyuważyłem, że tuż obok punktu kontrolnego jacyś reporterzy właśnie skończyli nagrywać materiał i kierowali się w stronę zaparkowanego samochodu. Pospieszyłem do nich i spytałem, czy wiedzą jak mogę się stąd wydostać - liczyłem, że może mnie podwiozą na lotnisko albo gdziekolwiek indziej, skąd łatwiej byłoby łapać Ubera. Niestety rozłożyli bezradnie ręce. Widziałem jednak, że chcieli mi pomóc i może by nawet coś wykombinowali, ale nagle mój telefon zawibrował oznajmiając, że jeden z taksówkarzy zaakceptował mój kurs w stronę lotniska. Ufff, udało się.


Uber właściwie stał kawałek dalej na parkingu, więc poszedłem tam z moim bagażem. Gdy pakowałem mój duży plecak do bagażnika zauważyłem, że ten pieprzony podejrzany typ zaczął podbiegać do samochodu i wdał się w rozmowę z taksówkarzem, najwyraźniej pytając czy też może się zabrać ze mną na lotnisko. K⁎⁎wa - pomyślałem - po moim trupie! Na szczęście taksówkarz sam natychmiastowo mu pokiwał głową, coś tam odpowiedział, że nie jedziemy na lotnisko, więc tamten odszedł niepyszny.


Gdy już w końcu ruszyliśmy, zeszło ze mnie trochę ciśnienie. Taksówkarz coś tam mówił po angielsku, więc powiedziałem mu, że w sumie to jadę najpierw pod wodospady, ale jeśli dobrze zrozumiałem, to taksówki chyba nie mogą tam podjeżdżać, bo poprzedni kierowcy odrzucali ten kurs. Okazało się, że nie ma problemu i że może mnie podwieźć pod samą bramę parku - idealnie. Zwłaszcza, że cały ten kurs kosztował śmieszne 10 złotych.


Ośrodek wejściowy parku narodowego okazał się być bardzo dobrze zorganizowany i nowoczesny. Sporo uprzejmych i dobrze mówiących po angielsku ludzi z obsługi, którzy sami podchodzili, podpowiadali gdzie kupić bilety, informowali o której rusza parkowy autobus w stronę punktów widokowych itd. itp. Płatność kartą? Bez problemu. Przechowalnia bagażu? Oczywiście - w samoobsługowych szafkach będących pod nadzorem. Męczy głód? Jest bar/restauracja na miejscu. Zrobiło to na mnie bardzo pozytywne wrażenie i było miłą odmianą w stosunku do elementów chaosu zaznanych w ciągu ostatnich 2 dni.


My tu gadu gadu, a nawet nie poruszyłem tematu samych wodospadów. No więc tak jak po stronie argentyńskiej było dużo długich ścieżek prowadzących w różne miejsca, tak tutaj, po pokonaniu autobusem kilku kilometrów wysiadało się przy jednym z bodaj 3 punktów widokowych, oddalonych od siebie o może 15 minut marszu. I to wszystko.


Widoki wciąż były fajne, ale chyba jednak większe wrażenie zrobiła na mnie strona argentyńska. Po stronie brazylijskiej dochodziły jeszcze negatywne doznania związane z tłumem ludzi, którzy nie za bardzo mieli się gdzie rozproszyć na tym małym terenie.


Po spędzeniu przy wodospadach około 2 godzin uznałem, że czas ruszać na lotnisko. Podobny plan miał mój tajwański kolega, który w międzyczasie dołączył do mnie przy punktach widokowych. Nasze drogi jednak miały się rozejść - ja leciałem z Foz do Iguaçu, po stronie brazylijskiej, a on wracał do Argentyny do Puerto Iguzau, skąd miał łapać swój kolejny samolot. Jeszcze mnie trochę namawiał, żebym leciał z nim do Salty, niedaleko granicy z Oliwią, ja jednak czułem, że mój czas w Argentynie dobiegł końca i trzeba poeksplorować nowe rewiry.


No to ok, kończymy wpis, bo nic więcej już się nie miało prawa wydarzyć? Wystarczyło zamówić Ubera i podjechać te 3 kilometry na lotnisko za śmieszne pieniądze? Okazało się jednak, że wyjazd z parku okazał się nie lada wyzwaniem. Żaden z Uberów nie chciał zaakceptować mojego kursu. 20 minut próbowałem i nic - każdy odrzucał. Gdy jakieś Ubery podjeżdżały, wysadzając swoich pasażerów, każdy z kierowców rzucał mi kwotę rzędu 100 zł za podwózkę. A przypominam, że za dwukrotnie dłuższą trasę w te stronę płaciłem ok. 10 zł.


Jeździł też ten autobus publiczny, ale żeby do niego wsiąść trzeba było mieć gotówkę - reale brazylijskie, których nie miałem. Co prawda był bankomat na miejscu, ale pobierał horrendalną opłatę za wyciągnięcie gotówki. Buntowałem się przeciwko przeplacaniu, więc szukałem innej alternatywy.


Okazało się, że mojemu tajwańskiemu koledze któryś z Uberów zaakceptował trasę do punktu granicznego. Lotnisko było po drodze, więc umówiliśmy się, że po prostu poprosimy kierowcę o delikatny, kilometrowy objazd i sobie wysiądę. Podjechał samochód, zapakowaliśmy bagaże, przedstawiliśmy kierowcy naszą prośbę, a ten ku naszemu zdziwieniu nie chciał o tym słyszeć. Nie podjedzie na lotnisko, bo ma kurs do granicy. Próbujemy wytłumaczyć, że i tak aplikacja policzy za dłuższy przejazd, więc żeby się nie przejmował, ale ten twardo obstaje przy swoim. No chyba, że zapłacę mu 100 reali (około 100 złotych), to wtedy ok. Wkurzony mówię, że nic z tego, i żeby po prostu zatrzymał się po drodze na rondzie, z którego już sobie pieszo dojdę na lotnisko, ale ten gnojek tak samo nie chciał się zgodzić. Zamierzał mnie skasować tylko dlatego, że byłem gringo potrzebującym nie spóźnić się na samolot (na który, nota bene, jeszcze nie miałem biletu, ale to w tym momencie szczegół).


Skrajnie już wkurwiony wysiadłem z samochodu, wyjąłem mój duży plecak i powiedziałem koledze, że pieprzę to i pójdę pieszo na to lotnisko, a on ma już jechać, bo się spóźni na swój lot. Niechętnie, ale się zgodził. Nie chciał mnie zostawiać w takiej sytuacji, ale faktycznie się bardzo spieszył. Zdecydowanie odradzał mi pójście pieszo, ale czułem się tak wkurzony, że byłem gotów zmierzyć się z całą bandą zbójów w drodze na to lotnisko. Pożegnaliśmy się i życzyliśmy sobie powodzenia. Mieliśmy się już więcej nie zobaczyć, choć dwukrotnie byliśmy bliscy spotkania, a w jednym przypadku, w Cusco, rozminęliśmy się ledwie o 3 godziny.


Gdy ruszyłem energicznym krokiem spod parkingu drogą prowadzącą w kierunku lotniska, zaczęło trochę padać. To mnie w żaden sposób nie zmartwiło, bo byłem przygotowany na deszcz. Zaczęła mnie jednak opuszczać pewność, że nic mi nie grozi. Po paruset metrach zdałem sobie sprawę, że idę poboczem drogi pośrodku niczego i de facto jestem ultra łatwym celem dla kogokolwiek, kto chciałby się połasić na moje rzeczy lub życie. Z niepokojem obserwowałem każdy mijający mnie samochód. Było ich niewiele, ale to tylko wzmagało uczucie niepewności - wystarczyłoby, że któryś by się zatrzymał i mógłbym zostać skrojony bez żadnych świadków.


Szedłem tak przypominając sobie wszystkie obejrzane filmiki z napadów w Brazylii i przeklinałem sam siebie za głupią decyzję pójścia samotnie taką drogą. A dlaczego? Bo żal mi było stu złotych. Bo czułem, że to skrajnie niesprawiedliwa stawka. Dureń!


Starałem się iść tak energicznie i pewnie jak to było możliwe. Chciałem by moja sylwetka komunikowała jasno - oto idzie niebezpieczny skurwol - to on jest zagrożeniem, a nie wy, mierne rzezimieszki. Trochę mnie to podnosiło na duchu, ale to była tylko rozpaczliwie postawiona fasada, za którą skrywał się lekko panikujący turysta, który dałby wiele, żeby cofnąć czas i jednak dać się oskubać temu taksówkarzowi.


Ciężko opisać uczucie ulgi, którego doznałem, wchodząc w końcu do budynku lotniska. Ostatecznie jednoznacznie stwierdzam, że to była głupia decyzja, mimo przyfarcenia. Z drugiej strony mój tajwański kolega zdradził później, że po dotarciu do granicy i przejściu kontroli musiał zmieniać taksówkę jeszcze dwa razy i że zdarli z niego cholernie dużo kasy. No ale zakładam, że poza wkurwieniem nie odczuwał aż takiego strachu jak ja przez te 40 minut.


A więc byłem na lotnisku i mogłem lecieć dalej. Śmieszne, bo docierając do Puerto Iguazu zaledwie dwa dni wcześniej wciąż nie miałem pojęcia dokąd się udać. Jedyne co wiedziałem, to że w końcu chcę dostać się do Peru i zobaczyć Machu Picchu. Z tym, że można jeszcze było w sumie wpaść gdzieś po drodze. Podszedłem do kas biletowych i powiedziałem:


- Poproszę o bilet do Rio de Janeiro.


#polacorojo #podroze #brazylia #mojezdjecie

b3d9f9ac-f322-4f61-9801-129b5ca5ff15
a7ae1bbe-6d6c-4710-8772-e5c62655db73
cae0c765-bb1c-4990-813b-4546292e9526
dca68775-04fd-4984-85fd-81a9e96ba89e
1abd672e-db2d-4653-99cd-14e8430c4248
Sniffer

No i w końcu czarno na białym coś, co wiedziałem od dawna

dffa20e8-90a4-42ec-8ff3-8413f26a8ecf
moonlisa

@Sniffer Przyznam, że syfiasto teraz ta woda wygląda. Jak miałem okazję być tam ponad 4 lata temu to brazylijska strona była o wiele ładniejsza od argentyńskiej. Po argentyńskiej za to mi się podobała część parkowa i takie zakamarki z malymi wodospadami.

Zaloguj się aby komentować

Z magicznej, górzystej i chłodnej Patagonii przeniosłem się w całkowicie inny rejon Argentyny - w substropikalną parną... już chciałem napisać Amazonię, ale gdzie Rzym, gdzie Krym, a raczej gdzie Amazonia, gdzie wodospady Iguazu - do najbliższego punktu leżącego w dorzeczu Amazonki dzieliło mnie jakieś 1500 km, a więc kawał drogi (choć uczciwie trzeba przyznać, że z Krymu do Rzymu jest jednak zdecydowanie dalej). W każdym razie było tropikalnie i dżunglowato.


W Puerto Iguazu wylądowałem z moim dwumetrowym tajwańskim kolegą, który dość spontanicznie wsiadł ze mną do samolotu w Bariloche. Właściwie obaj czuliśmy się dość wyobcowani w tym nowym miejscu. Z jednej strony zupełnie inny klimat, z drugiej jakoś tak nawet obsługa i goście hostelu, w którym się zatrzymaliśmy, wydawali się niezbyt przyjaźni. Nie miałem ochoty zostawać w tym mieście dłużej, niż to było konieczne. A konieczność sprowadzała się do zobaczenia wodospadów.


Co warto wspomnieć, wodospady znajdują się na granicy Argentyny i Brazylii oraz można je podziwiać z dwóch różnych stron - dwóch różnych państw. Tak na dobrą sprawę tuż obok jest jeszcze granica z Paragwajem, ale ten akurat dostępu do wodospadów nie ma.


Słyszałem wcześniej, że wodospady warto zobaczyć z obu stron, bo wrażenia są bardzo odmienne. Na pierwszy ogień szła więc strona argentyńska, a dzień później mieliśmy zaplanowane przekroczenie granicy i obejrzenie wielkiej wody z perspektywy brazylijskiej.


Do wodospadów po "naszej" stronie można się było dostać dość łatwo - wystarczyło wsiąść w autobus i podjechać do bram parku narodowego. Dalej prowadziły liczne ścieżki piesze, którymi można było dojść do rozmaitych wodospadów zasilanych przez rzekę. Warto wspomnieć, że liczba strug liczy sobie 275, a więc jest to bardziej olbrzymi kompleks wodospadów aniżeli pojedynczy kolos.


Nas interesował przede wszystkim główny punkt widokowy, nazywany Garganta del Diablo (gardło diabła) - kładka na rzece prowadząca na skraj bodajże największego uskoku, przez który przewala się najwięcej wody. Wiedzieliśmy, że jest to cholernie popularne miejsce, dlatego do parku przyjechaliśmy praktycznie na otwarcie i naszym celem było dotarcie w to gardło diabła przed dzikimi tłumami.


Spod wejścia do parku prawie pod sam punkt widokowy wiodła wąskotorowa kolejka szynowa zabierająca na pokład kilkudziesięciu pasażerów. My jednak zamiast zabrać się pierwszym kursem postanowiliśmy przechytrzyć system i iść szlakiem pieszym prowadzącym wzdłuż torów. Niby miało to zająć ponad 20 minut, ale wiedzieliśmy, że dzięki temu dotrzemy na miejsce przed kolejką, która miała ruszać dopiero za kwadrans. Plan udał się idealnie, bo mieliśmy praktycznie 10 minut podziwiania tego potężnego zbioru wodospadów w towarzystwie ledwie kilku innych osób. Później jednak na kładkę wgramoliło się kilkadziesiąt osób z kolejki i magia prysła, więc udaliśmy się na inne ścieżki wiodące po parku, pod inne strugi wodospadów. Zanim tam się jednak przeniesiemy, drogi czytelniku, nadmienię jeszcze, że drobinki wody unoszące się przy Garganta del Diablo działają jak deszcz i nie da się przejść na sucho tej kładki - większość turystów albo ubiera foliowe poncho, albo przywdziewa kurtki przeciwdeszczowe. Ja dla odmiany po prostu zdjąłem i schowałem do plecaka koszulkę, bo było dość gorąco


Pozostałe strugi wodospadów nie robiły już może takiego wrażenia, ale wciąż były piękne. Dodam tutaj, że kilkadziesiąt lat temu były jeszcze piękniejsze - woda w rzece i w wodospadach była przejrzysta i klarowna, ale masowa wycinka drzew w górnym biegu rzeki spowodowała, że woda zaczęła wypłukiwać glebę i materiał skalny oraz nieść go ze sobą, powodując takie a nie inne zabarwienie rzeki. Szkoda. Może za kilkadziesiąt lat wodospady odzyskają utracony blask. Na razie jednak się na to nie zanosi, patrząc na kontrowersyjne decyzje rządów brazylijskich pozwalających na dalsze wycinanie dziewiczej puszczy amazońskiej i nie tylko.


A teraz anegdota, o którą nikt nie prosił, ale się podzielę. Przy jednym z wodospadów stwierdziłem, że wlezę sobie na trudno dostępny głaz stojący nad wodą, do czego użyłem moich skromnych zdolności wspinaczkowych. Podczas powrotu na ścieżkę, gdy wciąż trzymałem się rękoma skały, nagle poczułem bardzo bolesne ukłucie w palec. Po chwili zobaczyłem co mnie użądliło - wielki czerwony owad przypominający osę, choć rozmiarami dorównujący szerszeniowi. Najwyraźniej nieopacznie chwyciłem dłonią tego fragmentu skały, na którym to cholerstwo akurat przebywało.


Nie powiem, zestresowałem się trochę, bo nie miałem pojęcia co to jest za owad, jak bardzo toksyczny ma jad i czy jestem w jakimś realnym niebezpieczeństwie. Niby alergii na jad pszczoły i osy nie mam, ale to był mimo wszystko zupełnie inny owad. Zrobiłem mu na szybko zdjęcie, żeby później pokazać je komuś, kto się lepiej zna na okolicznej faunie. Tak się złożyło, że wraz z kolegą jakieś 15 minut wcześniej spiknęliśmy się podczas robienia fotek z pewną Brazylijką, która pracowała od niedawna w... punkcie medycznym na terenie tego właśnie parku - tego dnia miała jednak wolne i po raz pierwszy wybrała się obejrzeć wodospady. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności. Babka obejrzała mój palec oraz zdjęcie owada, zaleciła się nie przejmować za bardzo, a przy wyjściu z parku zaprosiła jeszcze do punktu medycznego, gdzie mimo dnia wolnego posmarowała mi opuchliznę maścią o działaniu antyhistaminowym. Wiem, że dla niektórych zabrzmi to jak wstęp do pornola, ale na tym się skończyło


Pozwólcie, że wycieczkę na stronę brazylijską opiszę w kolejnym wpisie, być może już jutro. Trochę tam będzie tekstu o kłopotach na granicy i związanych z taksówkami, a nie chcę się was teraz zanudzać aż taką ścianą tekstu. No i zdjęć mam sporo, więc znacznie łatwiej będzie je podzielić na dwa osobne wpisy.


#polacorojo #podroze #argentyna #mojezdjecie

8330b311-557e-48ca-870e-9b16c104e751
a6ad5c8e-dbcb-473d-b228-7bc776b579a6
1994dc4e-8c11-4564-b4c9-09305f20921c
7e041bcc-d256-4ef5-91db-f22f710d6d7b
53297e4f-94d4-4908-a462-8a302b2cf573
Sniffer

Dorzucam zdjęcia mapki parku oraz owada, który mnie użądlił (wybaczcie, brak banana dla skali, ale tak jak wspomniałem we wpisie, był gdzieś wielkości szerszenia).

815489a4-f76b-4fa4-bebb-318dd01a46cc
d45daf71-c8fa-42ca-a4a7-48ba42a6dc1f

Zaloguj się aby komentować

roadie

@ReheatedCutlet te misie tak blisko podchodziły? Nie cykałeś się?

nobodys

@roadie tam misie zaczepiają ludzi, bo wiedzą, że dostaną coś dobrego

40f20429-8608-4adf-93bf-92320b11867c
ReheatedCutlet

@roadie te niedźwiedzie są jak laski w LA na Figueroa Street , niektóre z nich dosłownie gdyby umiały mówić powiedziały by - kierowniku masz może piątaka? Widziałem ich 15. Niestety ryk silnika zblizajacego sie auta zza zakretu nie pozwalal na wyjście przy kazdej okazji i cykniecia foty. Misie wydaja sie byc oswojone z cala ta turystyczna sytuacja na Transforgaraskiej.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Mjelon

@RetroCoder80s gratuluję ale moja wnuczka jest magistrem prawa


Grudzień 2014

Nokia Lumia 820

e59421a1-6835-42e4-8303-26706dc08ee5

Zaloguj się aby komentować

ReheatedCutlet

@Pan_Wiesio Pobitite Kamani

Pan_Wiesio

@ReheatedCutlet dzięki

tomwolf

@ReheatedCutlet a gdzie c⁎⁎j i d⁎⁎a?

Zaloguj się aby komentować

GucciSlav

@Suodka_Monia @Mel a dzięki

spoconywlodowce

jaki sprzęt i parametry fotki ?

GucciSlav

@spoconywlodowce obiektyw Tamron 70-300

cad50aa4-112c-476a-9fb0-33c7d1dd51dd
TenebrosuS

Kiedyś to było w cholerę wróbli u mnie na osiedlu, później totalnie znikły, ale ostatnio się znowu pojawiają

Zaloguj się aby komentować

Okrupnik

@b4s akurat parę dni temu kupiłem aparat, świetne zdjęcie opie

b4s

@Okrupnik a więc do roboty

Okrupnik

@b4s z kodaka fz55 też takie ładne wyjdą? ༼ ͡° ͜ʖ ͡° ༽

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

roadie

@ReheatedCutlet wygląda jak z jakiejś gry

Karonon

@roadie Wiedzmin : Krew i Wino?

duzyalf

@ReheatedCutlet świetny klimat!

piksel169

@ReheatedCutlet Jak byk to skriny z nowego Kingdom Come, a nie tam żadna Bułgaria

Zaloguj się aby komentować

Zielczan

@Yozue tutaj zdjęcie, gdzie nikt nie zasłania widoku ( ͡° ͜ʖ ͡°)

ab1bddb9-887b-496b-93d2-007a5cfa3bf7

Zaloguj się aby komentować