#copypasta

0
5
Nad miastem, jednych z tych miast, które pamiętały jeszcze wojnę, spadło kilka kropel zimnego deszczu. Nadchodziła jesień, chłodna i tak przygnębiająca, która w sercach ludzi siała niepewność i tęsknotę za minionymi dniami. Ciemne chmury przysłaniały słońce nie pozwalając by ciepłe światło choć trochę ogrzało zmarzniętą ziemię. Liście pomału, poruszone delikatnym wiatrem, spalały się w płomieniu żółci i czerwieni by w końcu zgasnąć i rozsypać się w pył. Jeden człowiek twierdził, że płoną ze wstydu. Ze wstydu, bo są tak nietrwałe.
W powietrzu czuło się coś, co można poczuć tylko w jesienny dzień, gdy jest się wolnym, gdy patrzy się na wschodzące słońce. Nie opiszesz tego ani nie narysujesz, nie wyśpiewasz, ale będziesz to czuł. Dlatego, że jesteś człowiekiem, dlatego, że możesz to poczuć.
Ale pomimo zimna po mieście spacerowali ludzie. Przemieszczali się pośpiesznie w mniejszych lub większych grupkach, rzadziej samotnie, ubrani w płaszcze lub kurtki, skuleni, jakby się czegoś bali. Była wczesna sobota i każdy miał jakieś ważne rzeczy do załatwienia, które lepiej było zrobić teraz, a potem mieć cały dzień wolny. I móc siedzieć w ciszy i cieple, w domu, oh, w słodkim domu! Sprawy te były tak ważne, że pomimo dnia wolnego wstawali rano, ubierali się i szybko pędzili, tam gdzie musieli. Mówią: „Nie mamy wyboru”. Znam osobę, która twierdzi, że zawsze jest wybór, a tylko ludzie słabi, którzy boją się wybierać, mówią, że go nie ma. Nikt nie zatrzymywał się by obejrzeć starą fontanną na środku placu, która wypluwała szarą wodę, ściekającą pomału po brudnych, zarośniętych zielstwem kamieniach, ani by podziwiać czerwone liście, ostatnie w tym roku. To definicja jesieni – wszystko jest już „ostatnie”. Potem czeka nas już tylko śnieg i ziąb. Jesień to czas śmierci, gdy wszystko umiera i gnije, by potem na szczątkach wyrosło nowe życie. Magiczny proces odrodzenia, niczym feniks z popiołów.
Ten człowiek, który tak krytycznie wypowiadał się o innych, mówił również, że świat jest pełen magii. Tylko trzeba umieć ją dostrzec.
Więc ludzie nie mieli czas by zachwycić się tą zimna jesienią, nieporównywalną do ciepłego dnia, gdy słońce tańczy na liściach a nawet odbija się tysiącem płomyków w brudnej wodzie fontanny.
Ani tym bardziej, by posłuchać muzyki.
Tak, bo na placu otoczonymi starymi kamienicami, które zapewne mogłyby opowiedzieć niejedną historię, na placu, który dumnie można by nazwać placem przeszłości (a tak nawet go nazywano w niektórych kręgach), ktoś grał na gitarze.
Choć „grał” to za mało powiedziane. Ale o tym później.
Sama gitara była wystarczająco niesamowita, by zwracać na siebie uwagę.
Jedna z tych, które przetrwały już chyba wszystko. Każdy z nas ma pewnie taki sprzęt, które spadał tysiące razy ze schodów, parę razy został na mrozie, a kiedyś ktoś przez przypadek wsadził go do piekarnika, ale i tak, jak na złość, nic mu się nie działo. Można by żartować, że jest niezniszczalny, albo nawet, że ma niezwykła wole przetrwania. Może jest w tym prawda. Gitara była sklejana już tak dużo razy, że nawet jej właściciel nie pamiętał która rysa była pierwsza, ani jak powstała.
A pamięć miał bardzo dobrą. Przerażająco dobrą.
To musiał być jakiś stary model, pewnie nawet znawcy nie mogliby go nazwać. A może przez te wszystkie wypadki, które jej się przytrafiały, charakterystyczne cechy zatarły się. Jednak, gdyby ktoś się jej przyjrzał, wydałaby mu się znajoma.
A muzyk tańczył swoimi bladymi palcami po biały, gęsto zdobionym fioletowymi kwiatami gryfie. Uwielbiał kwiaty, delikatne, które może zabić za mocny wietrzyk, jak i te, które nie poddawały się nigdy.
Pasował do swojej gitary.
Z dużej odległości byłby tylko fioletową plamę na rdzawobrązowych cegłach rozpadających się kamienic. Z bliska z resztą też. Może to dlatego, że wydawał się tak nierealny. Mogłoby się wydawać, że w jednym momencie jest tylko człowiekiem, a następnym już jakaś mistyczną istotą.
Długi, ciemnofioletowy płaszcz, który przeszedł prawie tyle samo co gitara i miał tyle samo lat, zasłaniał czarne, stare buty. Muzyk był do niego przyzwyczajony, ach, i dobrze chronił przed zimnem. Często przyzwyczajał się do przedmiotów jak i ludzi, a wtedy rzadko je porzucał. Możnaby to nazwać w pewien sposób miłością. Zimno… Chociaż ostatnio czuł je coraz rzadziej… „Stałem się tak wygodnie odrętwiałym” narzekał kiedyś przyjacielowi. Ale ten tylko wybuchnął śmiechem i powiedział „N.N., jesteś najbardziej uczuciowa osobą, jaką znam”. Krople deszczu, które próbowały spaść chmarą od samego rana, a tylko opadały samotnie, spływały po rondzie również fioletowego, wypłowiałego cylindra. Czarne włosy opadały mokrymi kosmykami na ramiona. Ciepły, beżowy szalik mocno kontrastował z fioletem.
Uśmiechał się. Niewątpliwie cienkie, prawie sine usta wykrzywiały się w uśmiech. Trochę smutny uśmiech. Był blady. Strasznie blady. Po prostu nie lubił słońca. Z półprzymkniętymi oczami wpatrywał się w ludzi spacerujących po placu. Miał ciemnofioletowe oczy.
Mój przyjaciel kocha kolor fioletowy. „To kolor magii!” przekonywał mnie. Ja tylko kiwałam głowa, tak, tak, masz rację, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
I choć czasami wydawało się, że muzyk rozpływa się powietrzu, choć jego cień był nienaturalny, to przypominał człowieka.
Ale jego muzyka nie przypominała muzyki znanej ludziom.
Wyobraźcie sobie dźwięki kwitnących kwiatów, świecącego światła, dźwięki spokoju a nawet ciszy.
Dźwięki, które rozpoczęły świat. Bo jakieś musiały być. Dźwięk, z jakim człowiek się rodzi i z jakim umiera.
Wyobraźcie sobie melodię, która towarzyszy nam przez całe życie, dopasowaną do każdego wydarzenia, która rozpoczęła się miliony lat temu i być może będzie trwać przez wieczność. Rozbrzmiewającą w każdym zakątku wszechświata, w każdej duszy człowieka, wewnętrzny rytm, dopasowany do niego, dopasowany do wszystkiego, boska nuta. Melodia bez słów, ale jednak pełna treści.
On grał tą melodię.
Dlatego ludzie omijali go jak najdalej mogli.
Tak bardzo się go bali. Oczywiście, nie myśleli o tym, ale gdzieś w ich umysłach rodził się strach, który nie potrafili wytłumaczyć. Coś w stylu „haha, przecież tam w ciemnościach nic nie stoi, głuptasku”, ale jednak serce zaczyna bić szybciej a intuicja podpowiada „I tak znasz prawdę”. Czuli, że coś jest nie tak. Dlatego odchodzili szybko, by tylko nie słyszeć tej upiornej pieśni. Starali się ignorować ją, i w myślach klęli na muzyka, cholera, nawet w sobotę nie dadzą im odpocząć, a człowiek chciał już mieć święty spokój.
Nawet dzieci szybko odbiegały. Mówi się, że dzieci widza więcej. Czasem, zwabione melodią podchodziły niepewnie, lekko przerażone, ale jednak pełne fascynacji. Możliwe, że tyko one mogły ją zrozumieć. Jednak zawsze ich matki albo ojcowie wołali je, krzycząc wściekli „Nie mamy czasu”.
Nie znam nikogo kto potrafiłby tak grac. Może niektórzy potrafią choć trochę naśladować jego. Ale tylko trochę.
Muzyk westchnął smutnie. Dopiero wtedy zauważył Ją.
Mała dziewczynka stała na środku placu.
Miała najwyżej dziesięć lat, ale i tak wyglądała na mniej. Może to przez bladą skórę i jasnożółte włosy upięte w dwa kucyki. Ich kolor przypominał trochę kolor słońca, ale zmęczonego słońca, które ma już dosyć świecenia. Ma dosyć wszystkiego. Tak, i nawet błękit jej oczu kojarzył się z niebem w pełni lata.
Ale była jesień, a niebo stawało się szare, tak jak jej oczy również szkliły się…
Stała w zimny, jesienny poranek, w za małym ubraniu, starym i zniszczonym, sama, z szeroko otwartymi oczami wpatrzona w postać muzyka. Wyglądała jak mały anioł, który gdzieś zagubił się na tej złej, okrutnej Ziemi.
Muzyk zdawał sobie sprawę z jej obecności, czuł na sobie jej wzrok. Przestał na chwilę grac i zastanowił się. Przypominał sobie coś. Dziewczynka już miała odejść, gdzieś w środku trochę rozczarowana, że przedstawienie już się skończyło, gdy usłyszała nowe dźwięki.
Znała tą melodię. Aż za dobrze.
Po jej policzka, jak po policzku porcelanowej lalki spłynęła łza.
Muzyk zadrżał nagle i szarpnął strunę zbyt mocno. Pomału na gryfie zaczęły rozkwitać czerwone kwiaty krwi.. Był pewny, że to róże. Skrzywił się i wytarł krew w szalik.
Dziewczynka wytarła łzy rękawem brudnej, jasnoróżowej bluzy. Muzyk wskazał na nią zakrwawionym palcem. Kiwnęła głową i ruszyła w jego kierunku.
Uśmiechnął się.
- Znasz tą piosenkę? – zapytał
- Tak. Moja mama nuciła mi ją gdy była mała – poczuła, że łzy znowu napływają jej do oczu , nieważne jak bardzo starała się nie płakać. Czuła, że w jego obecności nie wypada płakać tak dużej dziewczynce, tak jak wtedy gdy w szkole był Mikołaj. Zapytał się jej, jakie ma życzenie, a ona powiedziała, a wtedy ten śmieszny pan ze sztuczną brodą popatrzył na nią i wyszeptał tylko „Tak bardzo mi przykro”.
– Proszę, dokończ – wyszeptała po chwili
- Co się z nią stało?
- Umarła. Była chora – wytarła mokre oczy – Nigdy już jej nie zobaczę.
- To, że umarła, nie znaczy, że odeszła – odpowiedział spokojnie – Moje ciało odeszło, to wszystko – wyszeptał po chwili i zgodnie z jej prośbą dokończył melodię.
Dziewczynce zdawało się, że nawet woda z fontanny, brudna i szara, tańczy w rytm wystukiwany przez Muzyka. Ptaki zaczęły poruszać się w układzie, który znały tylko one, a słońce wynurzyło się zza chmur, by usłyszeć lepiej melodię.
Tylko ludzie. Tak szybko przemijali.
- Jak masz na imie? – zapytała nagle, gdy skończył
- Nie mam imienia – znowu się uśmiechnął, delikatnie, ale chyba ze smutkiem – N.N. Kiedyś nazywano mnie inaczej, ale teraz nie ma to znaczenia.
- Jesteś aniołem?
Wybuchnął śmiechem.
- Nie słuchają cię – wyszeptała dziewczynka wskazując na ludzi.
- Ty mnie słuchasz – stwierdził tylko i uśmiechnął się.
Muzyka zmieniła się. Teraz przypominała wodę. Dziewczynka nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego, ale była pewna, że tak było.
Usiadła na zimnej kostce, którą wyłożona plac i wsłuchała się w dźwięki.
- Więc czym jesteś? – zapytała nagle
- Patrz.
Melodia stała się dziksza, każdy kolejny dźwięk był niższy od poprzedniego.
A z placem zaczęło się dziać coś dziwnego.
Dziewczynka była pewna, że nawet niebo stało się dziksze. Słońce przybrało kolor krwi, jaka jeszcze przed chwilą płynęła po gryfie, a teraz zastygła, chmury niczym czarny, wulkaniczny pył zasłaniały cały nieboskłon. Widziała ogniste błyski na niebie, chociaż była pewna, że dalej jest na placu.
- Mogę być wszystkim, czym chcę, ponieważ jestem sobą - wyszeptał
Budynki zaczęły porastać bluszczem, kamienie pękały pod naporem zielonych witek. Kilka bogato zdobionych balkonów runęło z hukiem, który jednak wydał się nierealny. W jednej z kamienic zapadł się dach. Nawet płytki, które pokrywały plac, pękały i porastał je mech. Nagle z czarnych jak smoła chmur spadł deszcz. Ogromne krople rozprysły się tuz pod jej nogami, ale ona sama nie czuła ich. Nie była nawet mokra.
Melodia stałą się szybsza.
- Przestań – powiedziała nagle. Bała się tego.
Świat rozpłynął się na moment, by ukazać się znów w starej formie.
- Oni nie widzieli tego , prawda? Nie widzieli, ale mogli widzieć?– zapytała, wskazując na kilka osób obok fontanny.
- Nienawidzą mnie – odpowiedział muzyk
- Dlaczego?
- Przeszkadzam im.
- W czym?
Wzruszył ramionami.
- Nie mogę ich uderzyć w twarz i powiedzieć „Otwórz oczy”. Dlatego muszę grać, mając nadzieję, że to coś zmienia. Bo inaczej… Nie mam celu. Kiedyś miałem mój słodki cel, ale wyrwana ją z dłoni życia. A jeśli nie będę miał celu, skończę jak Slab.
- Co zrobił Slab?
- Zabił się na scenie. Był człowiekiem, tylko człowiekiem. Powiedział „Nienawidzicie mnie, nienawidzicie” a oni skandowali jego imie, jakby był bogiem, ale nikt nie pomyślał, że jednak jest człowiekiem. I dopiero gdy przestał oddychać, zdali sobie sprawę, że trzeba zadzwonić po lekarza. A przedstawienie musi trwać. Ale śmierć nie przeszkadza tworzyć mu dobrej muzyki.
Zamilkła na chwile, by znowu zawołać.
- Ale oni cię nie słuchają!
- Nie mają czasu, dlatego. Tak bardzo się śpieszą.
Kiwnęła głową.
Milczeli znowu. N.N. Nie grał niczego. Nie chciał.
- Kim była ona? – zapytała
Wzruszył ramionami.
- Darem z niebios, na który nie zasługiwałem. Była dobrym człowiekiem, tak dobrym, że chciałem się tego uczyć od niej każdego dnia. Każdego dnia tak jak ona dostrzegać to, co inni omijają. Ale zabrano ją, zabito i pochowano, a cóż ja mogłem zrobić. Nawet nie dano mi jej uratować, co jest tym bardziej przykre. Pozwolono mi patrzeć, jak umiera. Wiesz, gdy już umierała, chciałem zrobić wiele rzeczy. Ale ona zanuciła.
I jeśli dzisiaj umrę
Podnieś się, podnieś się
Bo tak naprawdę nic się nie liczy
Wtedy zrozumiałem, że mam inny cel. Że musze mieć inny cel.
- Bo skończysz jak Slab?
Uśmiechnął się.
Znowu wpatrywali się w ludzi. Na placu panował teraz tłok. Ludzie przepychali się między sobą, szli jak najszybciej, by zaoszczędzić jak najwięcej czasu.
Wtedy zaczął kropić deszcz. Zaczęło się niewinnie, ale po chwili deszcz padał gęsto. Ludzie rozbiegli się, jakby woda była trująca i powodowała śmierć. N.N. spojrzał na niebo. Przypomniał sobie inny deszczowy dzień, gdy pewna dziewczyna powiedziała Ciemności „Jak możesz twierdzić, ze coś takiego jak Ty może kochać, kłamco?’ i skoczyła w dół. Deszcz zmył jej krew z chodnika.
- Patrz! – wykrzyczała nagle dziewczynka – Patrz! Tęcza!
Promyki światła przedostały się przez ciemne chmury i rozprysły wszystkimi kolorami świata w kroplach.
And shine…
Dziewczynka tańczyła w deszczu, śpiewając coś na cały głos. Nagle podbiegła do niego
- Dziękuję – powiedziała
- Ja też – odpowiedział i ukłonił się – Mogę ci powiedzieć coś ważnego?
- Możesz.
- Jeśli nie masz czasu by zatrzymać się i posłuchać, nie masz czasu by żyć. A więc po co żyć. Rozum to jak chcesz.
Dziewczynka zrozumiała go bardzo dobrze.
Podziękowała jeszcze raz i powiedziała, że musi iść. Że musi wracać, bo babcia będzie się martwić. I że ma nadzieję, że jeszcze kiedy się spotkają. N.N. skinął głową a ona odbiegła. Westchnął bardzo cicho.
Następnego dnia potrącił ją pijany kierowca. Roztrzaskał jej głowę, a krew rozkwitła czerwonymi różami. To na pewno były róże.
#copypasta

Zaloguj się aby komentować

> bonć mno
> żydówka lvl 20, trochę karynka
> Miej męża
> nigdy nie robiliście ten tego
> puść się z jakimś randomowym Izaakiem na wiejskiej potańcówce
> parę miesięcy później
> okazuje się, że randomowy Izaak cię zapłodnił
> okurwa.papirus
> mąż zauważa twój brzuch
> wymyśl jakąś bajeczkę, że to Bóg zrobił ci dziecko i że to cud
> łyknął to
> nawet się trochę ucieszył
> rodzisz na zadupiu
> jakichś trzech typów wbija z prezentami
> profit
#bekazreligii #copypasta

Zaloguj się aby komentować

Mój stary to fanatyk wędkarstwa. Pół mieszkania zajebane wędkami najgorsze. Średnio raz w miesiącu ktoś wdepnie w leżący na ziemi haczyk czy kotwicę i trzeba wyciągać w szpitalu bo mają zadziory na końcu. W swoim 22 letnim życiu już z 10 razy byłem na takim zabiegu. Tydzień temu poszedłem na jakieś losowe badania to baba z recepcji jak mnie tylko zobaczyła to kazała buta ściągać xD bo myślała, że znowu hak w nodze.
Druga połowa mieszkania zajebana Wędkarzem Polskim, Światem Wędkarza, Super Karpiem xD itp. Co tydzień ojciec robi objazd po wszystkich kioskach w mieście, żeby skompletować wszystkie wędkarskie tygodniki. Byłem na tyle głupi, że nauczyłem go into internety bo myślałem, że trochę pieniędzy zaoszczędzimy na tych gazetkach ale teraz nie dosyć, że je kupuje to jeszcze siedzi na jakichś forach dla wędkarzy i kręci gównoburze z innymi wędkarzami o najlepsze zanęty itp. Potrafi drzeć mordę do monitora albo wypierdolić klawiaturę za okno. Kiedyś ojciec mnie wkurwił to założyłem tam konto i go trolowałem pisząc w jego tematach jakieś losowe głupoty typu karasie jedzo guwno. Matka nie nadążała z gotowaniem bigosu na uspokojenie. Aha, ma już na forum rangę SUM, za najebanie 10k postów."
"Jak jest ciepło to co weekend zapierdala na ryby. Od jakichś 5 lat w każdą niedzielę jem rybę na obiad a ojciec pierdoli o zaletach jedzenia tego wodnego gówna. Jak się dostałem na studia to stary przez tydzień pieolił że to dzięki temu, że jem dużo ryb bo zawierają fosfor i mózg mi lepiej pracuje.
Co sobotę budzi ze swoim znajomym mirkiem całą rodzinę o 4 w nocy bo hałasują pakując wędki, robiąc kanapki itd.
Przy jedzeniu zawsze pierdoli o rybach i za każdym razem temat schodzi w końcu na Polski Związek Wędkarski, ojciec sam się nakręca i dostaje strasznego bólu dupy durr niedostatecznie zarybiajo tylko kradno hurr, robi się przy tym cały czerwony i odchodzi od stołu klnąc i idzie czytać Wielką Encyklopedię Ryb Rzecznych żeby się uspokoić.
W tym roku sam sobie kupił na święta ponton. Oczywiście do wigilii nie wytrzymał tylko już wczoraj go rozpakował i nadmuchał w dużym pokoju. Ubrał się w ten swój cały strój wędkarski i siedział cały dzień w tym pontonie na środku mieszkania. Obiad (karp) też w nim zjadł [cool][cześć]
Gdybym mnie na długość ręki dopuścili do wszystkich ryb w polsce to bym wziął i zapierdolił.
Jak któregoś razu, jeszcze w podbazie czy gimbazie, miałem urodziny to stary jako prezent wziął mnie ze sobą na ryby w drodze wyjątku. Super prezent kurwo.
Pojechaliśmy gdzieś wpizdu za miasto, dochodzimy nad jezioro a ojcu już się oczy świecą i oblizuje wargi podniecony. Rozłożył cały sprzęt i siedzimy nad woda i patrzymy na spławiki. Po pięciu minutach mi się znudziło więc włączyłem discmana to mnie ojciec pierdolnął wędką po głowie, że ryby słyszą muzykę z moich słuchawek i się płoszą. Jak się chciałem podrapać po dupie to zaraz 'krzyczał szeptem', żebym się nie wiercił bo szeleszczę i ryby z wody widzą jak się ruszam i uciekają. 6 godzin musiałem siedzieć w bezruchu i patrzeć na wodę jak w jakimś jebanym Guantanamo. Urodziny mam w listopadzie więc jeszcze do tego było zimno jak sam skurwysyn. W pewnym momencie ojciec odszedł kilkanaście metrów w las i się spierdział. Wytłumaczył mi, że trzeba w lesie pierdzieć bo inaczej ryby słyszą i czują.
Wspomniałem, że ojciec ma kolegę mirka, z którym jeździ na ryby. Kiedyś towarzyszem wypraw rybnych był hehe Zbyszek. Człowiek o kształcie piłki z wąsem i 365 dni w roku w kamizelce BOMBER. Byli z moim ojcem prawie jak bracia, przychodził z żoną Bożeną na wigilie do nas itd. Raz ojciec miał imieniny zbysio przyszedł na hehe kielicha. Najebali się i oczywiście cały czas gadali o wędkowaniu i rybach. Ja siedziałem u siebie w pokoju. W pewnym momencie zaczeli drzeć na siebie mordę, czy generalnie lepsze są szczupaki czy sumy.
WEŹ MNIE NIE WKURWIAJ ZBYCHU, WIDZIAŁEŚ TY KIEDYŚ JAKIE SZCZUPAK MA ZĘBY? CHAPS I RĘKA UJEBANA!
KURWA TADEK SUMY W POLSCE PO 80 KILO WAŻĄ, TWÓJ SZCZUPAK TO IM MOŻE NASKOCZYĆ
CO TY MI O SUMACH PIERDOLISZ JAK LEDWO UKLEJĘ POTRAFISZ Z WODY WYCIĄGNĄĆ. SZCZUPAK TO JEST KRÓL WODY JAK LEW JEST KRÓL DŻUNGLI
No i aż się zaczeli nakurwiać zapasy na dywanie w dużym pokoju a ja z matką musieliśmy ich rodzielać. Od tego czasu zupełnie zerwali kontakt. W zeszłym roku zadzwoniła żona zbysia, że zbysio spadł z rowerka i zaprasza na pogrzeb. Odebrała akurat matka, złożyła kondolencje, odkłada słuchawkę i mówi o tym ojcu, a ojciec
I bardzo kurwa dobrze
Tak go za tego suma znienawidził.
Wspominałem też o arcywrogu mojego starego czyli Polskim Związku Wędkarskim. Stał się on kompletną obsesją ojca i jak np. w telewizji mówią, że gdzieś był trzęsienie ziemi to stary zawsze mamrocze pod nosem, że powinni w końcu coś o tych skurwysynach z PZW powiedzieć. Gazety niewędkarskie też przestał czytać bo miał ból dupy, że o wędkarstwie polskim ani aferach w PZW nic się nie pisze.
Szefem koła PZW w mojej okolicy jest niejaki pan Adam. Jest on dla starego uosobieniem całego zła wyrządzonego polskim akwenom przez Związek i ojciec przez wiele lat toczył z nim wojnę. Raz poszedł na jakieś zebranie wędkarskie gdzie występował Adam i stary wrócił do domu z podartą koszulą bo siłą go usuwali z sali takie tam inby odpierdalał.
Po klęsce w starciu fizycznym ze zbrojnym ramieniem PZW ojciec rozpoczął partyzantkę internetową polegającą na szkalowaniu PZW i Adama na forach lokalnych gazet. Napierdalał na niego jakieś głupoty typu, że Adam był tajnym współpracownikiem UB albo, że go widział na ulicy jak komuś gwoździem samochód rysował itd. Nie nauczyłem ojca into TOR więc skończyło się bagietami za szkalowanie i stary musiał zapłacić Adamowi 2000zł.
Jak płacił to przez tydzień w domu się nie dało żyć, ojciec kurwił na przekupne sądy, PZW, Adama i w ogóle cały świat. Z jego pierdolenia wynikało, że PZW jak jacyś masoni rządzi całym krajem, pociąga za szurki i ma wszędzie układy. Przeliczał też te 2000 na wędki, haczyki czy łódki i dostawał strasznego bólu dupy, ile on by mógł np. zanęty waniliowej za te 2k kupić (kilkaset kilo).
Stary jakoś w zeszłym roku stwierdził, że koniecznie musi mieć łódkę do połowów bo niby wypożyczanie za drogo wychodzi i wszyscy go chcą oszukać
synek na wodzie to się prawdziwe okazy łapie! tam jest żywioł!
ale nie było go stać ani nie miał jej gdzie trzymać a hehe frajerem to on nie jest żeby komuś płacić za przechowywanie więc zgadał się z jakimiś wędkarzami okolicy, że kupią łódkę na spółkę, ona będzie stała u jakiegoś janusza, który ma dom a nie mieszkanie w bloku jak my, na podjeździe na przyczepie, którą ten janusz ma i się będą tą łódką dzielili albo będą jeździć łowić razem.
Na początku ta kooperatywa szła nawet nieźle ale w któryś weekend ojciec się rozchorował i nie mógł z nimi jechać i miał o to olbrzymi ból dupy. Jeszcze ci jego koledzy dzwonili, że ryby biorą jak pojebane więc mój ojciec tylko leżał czerwony ze złości na kanapie i sapał z wkurwienia. Sytuację jeszcze pogarszało to, że nie miał na kogo zwalić winy co zawsze robi. W końcu doszedł do wniosku, że to niesprawiedliwe, że oni łowią bez niego bo przecież po równo się zrzucali na łódkę i w niedzielę wieczorem, jak te janusze już wróciły z wyprawy, wyszedł nagle z domu.
Po godzinie wraca i mówi do mnie, że muszę mu pomóc z czymś przed domem. Wychodzę na zewnątrz a tam nasz samochód z przyczepą i łódką xD Pytam skąd on ją wziął a on mówi, że januszowi zajebał z podjazdu przed domem bo oni go oszukali i żeby łapał z nim łódkę i wnosimy do mieszkania XD Na nic się zdało tłumaczenie, że zajmie cały duży pokój. Na szczęście łódka nie zmieściła się w drzwiach do klatki więc stary stwierdził, że on ją przed domem zostawi.
Za pomocą jakichś łańcuchów co były na łódce i mojej kłódki od roweru przypiął ją do latarni i zadowolony chce iść wracać do mieszkania a tu nagle przyjeżdżają 2 samochody z januszami współwłaścicielami, którzy domyślili się gdzie ich własność może się znajdować xD Zaczęła się nieziemska inba bo janusze drą mordy dlaczego łódkę ukradł i że ma oddawać a ojciec się drze, że oni go oszukali i on 500zł się składał a nie pływał w ten weekend. Ja starałem się załagodzić sytuację żeby ojciec od nich nie dostał wpierdolu bo było blisko.
Po kilkunastu minutach sytuacja wyglądała tak:
-Mój ojciec leży na ziemi, kurczowo trzyma się przyczepy i krzyczy, że nie odda
-Janusze krzyczą, że ma oddawać
-Jeden janusz ma rozjebany nos bo próbował leżącego ojca odciągnąć od łódki za nogę i dostał drugą nogą z kopa
-Dwóch policjantów ciągnie ojca za nogi i mówi, że jedzie z nimi na komisariat bo pobił człowieka
-We wszystkich oknach dookoła stoją sąsiedzi
-Moja stara płacze i błaga ojca żeby zostawił łódkę a policjantów żeby go nie aresztowali
-Ja smutnazaba.psd
W końcu policjanci oderwali starego od łodzi. Ja podałem januszom kod do kłódki rowerowej i zabrali łódkę, rzucając wcześniej staremu 500zł i mówiąc, że nie ma już do łódki żadnego prawa i lepiej dla niego, żeby się nigdy na rybach nie spotkali. Matka ubłagała policjantów, żeby nie aresztowali ojca. Janusz co dostał w mordę butem powiedział, że on się nie będzie pieolił z łażeniem po komisariatach i ma to w dupie tylko ojca nie chce więcej widzieć.
Stary do tej pory robi z januszami gównoburzę na forach dla wędkarzy bo założyli tam specjalny temat, gdzie przestrzegali przed robieniem jakichkolwiek interesów z moim ojcem. Obserwowałem ten temat i widziałem jak mój ojciec nieudolnie porobił trollkonta
Szczepan54
Liczba postów: 1
Ten temat założyli jacyś idioci! Znam użytkownika stary_anona od dawna i to bardzo porządny człowiek i wspaniały wędkarz! Chcą go oczernić bo zazdroszczą złowionych okazów!
Potem jeszcze używał tych trollkont do prześladowania niedawnych kolegów od łódki. Jak któryś z nich zakładał jakiś temat to ojciec się tam wpie**alał na trollkoncie i np. pisał, ze ch*jowe ryby łapie i widać, że nie umie łowić xD
Z tych samych trollkont udzielał się w swoich tematach i jak na przykład wrzucał zdjęcia złapanych przez siebie ryb to sam sobie pisał
Noooo gratuluję okazu! Widać, że doświadczony łowca!
a potem się z tego cieszył i kazał oglądać mi i starej jak go chwalą na forum.
#pasta #heheszki #copypasta

Zaloguj się aby komentować

Mam córkę, 5 lat, którą staram się trzymać dość twardo.
Uczę ją po prostu, by za każdym razem jak tylko coś jej jest nie tak, to żeby nie płakała, tylko starała się ból przezwyciężyć i zachować spokój.
Pewnego razu, jesienią, wracałam z nią z zakupów.
Moja córka, jako pomocnica mamusi, niosła dwie małe torebki w obydwu rączkach.
Po wejściu na klatkę schodową trzeba było przejść po schodach na górę.
Moja córka na jednym z poziomów się zakołysała i uderzyła (dość mocno) głową w żebro od kaloryfera.
Nic nie powiedziałam tylko patrzyłam co zrobi. Widzę,
że oczy jej się zaszkliły, opuściła głowę na chwilę, wzięła
kilka szybkich oddechów, w końcu spokojnie powiedziała:
już grzeją
#heheszki #pasta #copypasta
jac.son

Zaraz to zaprezentuję moje drugiej połówce jako koncepcję wychowawczą

ratty

Wiem że to pasta, ale ucząc dzieciaka tłumienia emocji najlepiej już założyć mu fundusz na przyszłą psychoterapię

Zaloguj się aby komentować

OFICJALNA ODPOWIEDŹ DLA @RastaBlasta w związku z komentarzem "Admiral przynudza":
Coś ty o mnie kurwa napisał? Wiedz śmieciu, że skończyłem Szkołę Króla Edwarda VI w Norwich z najwyższymi ocenami i od razu potem przyjęli mnie do Royal Navy, brałem udział w misjach w Indiach Wschodnich, Arktyce, Karaibach, Kostaryce, na morzu Śródziemnym i Bałtyckim oraz mam ponad 300 zatopionych okrętów na koncie. Jestem doskonale przeszkolony w strategii wojennej i jako bezpośredni dowódca okrętu - dostałem Order Łaźni za moje zasługi dla Imperium brytyjskiego! Jesteś dla mnie po prostu kolejnym celem, któremu mogę niespodziewanie rozjebać łajbę albo łeb z 800 metrów. Zmiotę cię śmieciu z powierzchni ziemi z precyzją dotąd nieznaną na tej planecie, słyszysz chujku? Myślisz psie, ze możesz sobie pisać na hejto co tylko zechcesz i nie poniesiesz za to konsekwencji? Błąd skurwysynu, gdy to czytasz moi kumple z Royal Navy we współpracy z Jamesem Bondem namierzają twoją lokalizację, wiec szykuj swoją dupę na jesień średniowiecza. Jesteś już kurewsko martwy, szczeniaku. Mogę w tej chwili być gdziekolwiek, ale i tak gdy tylko najdzie mnie ochota mogę cię rozjebać używając jednej z siedmiuset taktyk, i to pomimo tego że nie widzę na jedno oko. Poza doskonałym przeszkoleniu w strategii, znam się rewelacyjnie na okrętach, a mam ich największą flotę na świecie i uwierz mi, użyję ich tyle, aby z twojego marnego życia nie został nawet najdrobniejszy atom. Gdybyś wiedział gówniarzu co ściągasz na siebie swoim "mądralińskim" hejtem pewnie zesrałbyś się cztery razy w gacie i pisał gdzie się da, że żałujesz choćby samego pomyślenia o tym. Ale nie mogłeś tego wiedzieć i teraz suko zapłacisz za to najwyższą cenę. Jesteś pierdolonym trupem.
945ef161-c705-4d37-a79a-2176677c16f9
Havelock_Vetinari

Weźcie się bijcie na gołe klaty

Havelock_Vetinari

Potem wszyscy skoczymy do portowego baru na jakiś trunek

Admiral

Po tym co osiągnąłem nie mam potrzeby bić się z nim na gołe klaty

Zaloguj się aby komentować