Dziś rano, będąc na spacerze, spotkałem #policja podczas przesiewowej kontroli trzeźwości. Pierwszy raz widziałem ich w takim miejscu, tj. na bocznej osiedlowej ulicy. Propsy. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że stoją na włączonym silniku. Stoją przy samym budynku mieszkalnym i smrodzą. Grzecznie zauważyłem (czyli się przypierdoliłem), że może lepiej gdyby wyłączyli silnik, bo smrodzą ludziom pod samymi oknami. Usłyszałem, że się nie da, bo ledowe lampki (tajniak) rozładują im akumulator. Do tego jeszcze stacja robocza w samochodzie, no nie da się niestety, wyższa konieczność. Z tymi argumentami nie będę dyskutował, bo to nie ich wina, że mają tak skonfigurowany sprzęt (mają?). Już miałem życzyć spokojnej pracy i się oddalić, ale dodałem jeszcze, że szkoda, że muszą smrodzić ludziom, że nawet okna mieszkańcy nie mogą sobie otworzyć. W odpowiedzi usłyszałem pytanie: czy pan tu mieszka? Jak nie, to o co mi chodzi? I po drugie, pan #policjant stwierdził, że... to benzyna, więc tak nie śmierdzi. Miał okazję zakończyć tę rozmowę prostym argumentem o akumulatorze i procedurach (który przyjąłem bez gadania), ale musiał skończyć tłumaczeniami z d⁎⁎y, o tym gdzie mieszkam i, że benzyna to w zasadzie nie śmierdzi.
Zapytałem czy bierze pod uwagę rodzaj silnika, w sytuacji, gdy wystawia mandat. Nie chciał odpowiedzieć.

