#rowerowyrownik

134
3304

186 289 + 56 = 186 345

Granica AT-SLO w postaci przełęczy Wurzenpass oferuje naprawdę przepiękne widoki. Można się tam dostać albo od strony Kranjskiej Gory, co jest względnie trudne, albo od strony Riegersdorfu, co jest ekstremalne, czego przykładem jest ponadkilometrowy odcinek o śr nachyleniu 15,8%. Dziś naszło mnie właśnie na wjazd od strony austriackiej, a w nagrodę widoki, chwała i pusty o tej porze odcinek - odnoga Alpe Adria, z Kranskiej do Tarvisio, na którym z przyjemnością można grzać ponad 40km/h, bo jest lekko z górki

#rower #szosa

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

5cc48477-62fb-4010-8d51-3dd99493de9e
9e036937-7104-47b1-8f7c-3ac37abcd5a7
e00544c4-ecfa-425f-80d7-b5ce1e6b1b6c
460048fd-3a70-4145-9c48-a041895d17c9

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

fonfi

@Statyczny_Stefek Pisz.

Zaloguj się aby komentować

185 924 + 52 = 185 976

Pojechałem sprawdzić czy moja ulubiona trasa nad jezioro Straszyńskie przez Bąkowo, rzeczywiście została odcięta przez budowę Obwodnicy Metropolitalnej. Na szczęście mapy się myliły, wiadukt jest już prawie w całości wybudowany ale jeszcze nieprzejezdny :)


Znalazłem alternatywny przejazd, też jeszcze nie oddany do użytku ale rowerem można więcej :P


#rower #mtb

<br />

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

3a603ba6-e8b4-4d52-b954-f9feef3c2d16
AdelbertVonBimberstein

@Gilgamesh jechałem z rodziną właśnie w stronę Kwidzyna z Bydgoszczy i mój syn nagle:

-Tata, haha, taaa haha, tata hdagahaha tata tam jest... Haha, tam jest zjazd haha tam jest tata BĄKOWO! Haha haha.


I beka przez 10 minut. Xd wiadomo jakie żarty bawią dzieci najbardziej.

Zaloguj się aby komentować

185 848 + 76 = 185 924


Dzisiejsza jazda #mtb bez przygód. Trasa po #kwadraty była bez udziwnień, wyszło dużo asfaltu, lasy względnie dobrymi ścieżkami to i średnia prędkość wzrosła, ale 21km/h jak na ten rower i tak mnie nieco zaskoczyła. A jechałem względnie spokojnie.


Lubię te spokojne wieczory po upalnym dniu. Przyjemna temperatura, wiatru brak. Po prostu się tak płynie. Taką pogodę bym sobie życzył na jakieś dłuższe dystanse (tą wieczorną, nie w południe xd)


Jak co tydzień, zamykam... tydzień z 534km na liczniku..


Czerwiec - 1632km


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

8d0c2849-66d9-4c5b-9361-65bffd15a762

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

185 780 + 42 = 185 822


Ostatnio stworzyłem dwie traski, w miarę podobne rejony, ale jednak inne. Przez moje niedopatrzenie drugi raz pojechałem tę z zeszłego tygodnia. No trudno, trasa i tak fajna, a przy okazji porównać coś można. Pogoda dopisała, choć momentami mocniej wiało, ale i tak spoko.


Statystyki:


  • 8 PR'ek

  • 1 lokalna legenda (na szutrowym odcinku, to dosłownie mój drugi przejazd tamtędy, więc coś się lenią lokalsi)

  • średnia 18.6 km/h (vs ostatnie 17.8 km/h) - miły progres jak na te górki (no i jazdę w 2 strefie)

  • 145 BPM średnio (ostatnio 146) - ale de facto regres, bo mimo średniej w 2 strefie byłem 47%, a 3 strefie 42%, gdzie ostatnio miałem 52% w 2 strefie i 35% w trzeciej. Można to tłumaczyć lepszą średnią prędkością pewnie, ale nie taki jest mój cel. Plan to mieć minimum 70% w drugiej strefie (aktualnie ustawiona na 127-146 BPM), więc jest jeszcze co robić.

  • 75 średniej kadencji (bez zmian) - mam sporo górek, więc i zjazdów, więc średniej nie lubię używać tutaj. Jest ok, ale na pewno może być lepiej, czasem o to przełożenie/dwa za twardo jeździłem jak na ten typ jazdy.


#rower #rowerowyrownik #gravel

48ac8efe-6eb1-43a5-895f-02b5281261f4

Zaloguj się aby komentować

185 746 + 34 = 185 780

Dziś trzeba było przez kawałek traski przedzierać się przez krzaki bo nad Odrą ktoś zaliczył zgona i zamknęli moją ścieżkę 😓

#rowerowyrownik

Shivaa

Uważajcie tam na siebie

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Lubiepatrzec

@ciszej fajna, malownicza droga.

ciszej

@Lubiepatrzec tak, to moja stała trasa na lekkie mtb, dookoła jest las i mam to blisko od domu więc idealnie po robocie chociaż nie tak fajnie jak w BB - przy tamtych lasach to zagajnik

Lubiepatrzec

@ciszej Serio, czasem idę sobie przez miasto i czuję się jak w lesie. Nie to, że posadzone drzewka ale duże, stare i solidne drzewa a między nimi niskie bloki. Idealnie

Zaloguj się aby komentować

185 371 + 102 + 74 = 185 547


Wczoraj i dzisiejsza stówka #mtb


Dzisiaj los oddał. Najgorsze fragmenty trasy posklejanej pod #kwadraty weszły akurat na strome górki i zjazdy. Czyli zapiąłem ciaśniej rękawiczki i urządziłem sobie typową zabawę mtb :D Umęczyłem się, ale miałem ogólnie dobry humor, więc wycisnąłem każdą endorfinę z tego etapu. Dawno nie miałem takiej frajdy i dawno nie zrobiłem tylu kilometrów na stojanowa i z d⁎⁎ą za siodłem (nawiasem d⁎⁎a ze stali, dzisiaj bez wkładki na twardym i nawet nie wiem że jeździłem).


Hmm, chciałem postawić na regularność w tym swoim powrocie do pedałowania. A wychodzi że dzisiaj był 46 dzien #codziennajazda


Fajnie fajnie, kręcimy dalej. Może za rok będzie jakaś forma, żeby przejechać ultra na sensownym dystansie.


Czerwiec - 1556km


<br />

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

56536f01-b047-41bc-b45d-547248408340
Gilgamesh

@onpanopticon j⁎⁎⁎ny, chyba spokojnie przebijesz mój zeszłoroczny czerwiec 1850 km ale ja miałem rywalizację w pracy, która mnie motywowała, sam z siebie bym tyle nie miał samozaparcia

onpanopticon

@Gilgamesh pewnie już bym miał tyle, gdyby mi głównie na kilometrach zależało, bo jednak mtb + gownotrasy po zadupiach jakie robię, to też średnie prędkości niskie, bo 19/20 a i 18 nieraz. Zależy mi na bezpiecznym odbudowaniu nóg i na teraz mi się podoba ten pomysł.


Niemniej docelowo to właśnie ciebie chciałem zagadać Bo wkrótce moje priorytety się będą zmieniać i przesiadka na gravela. A patrząc po wynikach, to kto jak nie ty będzie tutaj najlepszym fachurą ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Gilgamesh

@onpanopticon po pierwsze święta zasada, liczba rowerów w posiadaniu to zawsze n + 1, dodatkowy rower a nie zamiast oczywiście miałem okres, że ujeżdżałem głównie gravela ale jak to przyjemnie od czasu do czasu wrócić do MTB, którym wjedziesz wszędzie


jeśli chodzi o zasięg to już gravel robi różnicę, na MTB nie ma szans na wysoką średnią. Mój rekord na MTB 175 km średnia ok 19 km/h, a takim gravelem, nawet dziś gdy bomba mnie złapała przez silny wmordęwind spokojnie ponad 21km/h

pingWIN

No no, zaraz to Ty zamiast moje górki to chyba na Lajkonika się wybierzesz, co? 😉

onpanopticon

@pingWIN widziałem co Lajkonik robi z gośćmi do których nie będę miał podjazdu nigdy, także wątpię. Musieliby dać limit czasu pozwalający iść z buta xD


Żebym ja te twoje górki jakimś cudem zrobił to już sobie medal przypnę do piersi

pingWIN

@onpanopticon Nie no, Lajkonik to morderca, ale bardzo ładnie Ci idzie. Cudów u mnie nie trzeba, będzie tylko delikatnie (hehe) piekło i trzeba być w miarę z przodu roweru, żeby dociążyć przód Reszta to już psychika

Furto

Zrobiłeś w 2/3 miesiąca więcej niż ja kiedykolwiek w pełnym xD Przy czym ja nie jeżdżę codziennie i póki co się na to nie zapowiada. 100 na mtb, to jak 200 na szosie, klasa wynik.

onpanopticon

@Furto nie no, tyle to aż nie ze 150 może. Dzięki wielkie.


Nawiasem to zobacz jak już z siodłem poleciałem w przód xD kolano zaczęło pozwalać, więc agresywnie na łapy można przenieść. A gdybyś mi nie zwrócił uwagi to bym dalej pomykal gniotąc jajca ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Furto

@onpanopticon Teraz siodło ustawione elegancko 😃 Szosa, a góral to jest przepaść, tym bardziej, że u mnie płasko.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

185 139 + 15 = 185 154


Chyba mój pierwszy wpis tutaj.

Rowerem rzadko jeżdżę, raczej wokół komina. Wolę górki. Ale dziś było gorąco, za gorąco by wyciągać gdzieś psa.

Wyplewiłem trochę ogródek z polnymi kwiatami, odkurzyłem samochód, zacząłem malowanie elewacji i na koniec - rower. Do jeziorka i z powrotem, choć okazało się, że jedna droga zamknięta i nawet nie mogłem ominąć (gaz, przekop w poprzek), więc trzeba było zawracać.

Gratis reakcja mojej siostry na zdjęcie, chyba rower drugi raz w tym roku wyciągnąłem


#rowerowyrownik

e936f6ab-31b6-4753-b9a2-974710157afc
b069194a-1a70-44d4-b57a-68f43bfc5f9d

Zaloguj się aby komentować

185 105 + 34 = 185 139

Dziś z przygodami, bo auto zajechało mi drogę, zatrzymałam się na bocznym ślizgu tuż przed maską 😅 no ale żyję i będę kręcić dalej

#rowerowyrownik

onpanopticon

A tu @Shivaa unikająca zderzenia

51e95c71-9212-4435-98c3-047f03330c3e
Fafalala

O fuck, umiesz robić boczny ślizg. Niceee. 🤣

Fly_agaric

@Fafalala

Teraz już umie

Shivaa

@Fafalala @Fly_agaric dokładnie, nauczyłam się w ułamku sekundy 😂

Shivaa

@austrionauta wow 😮

Zaloguj się aby komentować

184 954 + 71 + 80 = 185 105


Wczoraj i dzisiaj #mtb . Na zdjęciu droga do kwadrata przy lotnisku, całkiem klimatycznie z samolotami nad głową


Dzisiejsza jazda to patologia z mojej strony. Zaplanowałem sobie trasę typowo #kwadraty ale wydawało mi się, że fajne drogi. Wyszło aż 90% lasy/szutry i 10% asfaltu. W większości było jak w planie, ale reszta?


Niestety okazało się, że ni uja. Bo przez godzinę się tak masakrycznie styrałem, że głowa mała. Najpierw ujeby z tarką, a potem wpieprzyłem się w trawska wyższe ode mnie. Gdzie jest "droga" nawigowałem tylko gpsem, bo nic nie widać. Jechałem licząc, że zaraz to przelecę, bo w oddali na górce było widać jakąś wiochę. Nie chciałem też nawracać, bo musiałbym jechać taką samą drogą powrotną i wracałbym późną nocą, a byłem w koszulce.


No i wuj bombki strzelił, po wywaleniu się z tych trawsk trafiłem na czyjeś zwykłe pole i nie dało się jechać. Pół godziny ledwo pchałem rower i dolazłem do linii płotów. Przecież gdyby nikogo tam nie było, to ja bym się nie wydostał i musiał wracać tak jak przylazłem. Na szczęście jakaś starsza Pani mnie zobaczyła i przeszedłem przez jej plac xDD


A to tylko moje durne uparcie, żeby na siłę tam jeszcze zahaczyć. Mogłem już na tych ujebach zmienić trasę, to nie. Przejadę, bo przecież "przygoda".


W tych trawskach przywaliłem jeszcze w jakąś gałąź nogą i wszystkie następne siejki z roślin zbierałem na krew xD


Zabijcie mnie i nie pozwólcie się rozmnożyć.


Czerwiec - 1380km


Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu

#rowerowyrownik

686e0146-3c5c-4e64-bc44-e2a33f72892a
d8ac12c8-de3d-410f-bf57-46937eb5674c
pingWIN

Zabijcie mnie i nie pozwólcie się rozmnożyć.


@onpanopticon NIGDY!! A kto moje obiecane okoliczne górki wypodjeżdża, HMMMMM?!?


Proszę dalej jeździć, obserwować i kwadraty polować, o! xD

onpanopticon

@pingWIN To teraz muszę incognito domykać obietnice, bo już wydałem zalecenia ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Jak dalej będę się tak błaźnił z planowaniem tras i tak się upierdzielał jak głupi wół w jakimś gównie, to te podjazdy okażą się przyjemnością xD Bo jak widać wyzwania treningowe mam niesamowite, szkoda że niezamierzone, tylko głupotą pisane

pingWIN

@onpanopticon te górki będą Twoim cichym zabójcą ( ͡° ͜ʖ ͡°) psycho killer

Zaloguj się aby komentować

184681 + 273 = 184 954


To był bardzo ładny dzień, dokładnie taki jaki sobie można wymarzyć na epicką trasę, o ile komuś, jak mi, nie przeszkadzają upały. Bardzo pomagały gęsto rozsiane wodopoje z super zimną wodą, zazwyczaj też z korytem, gdzie można było swój durnowaty łeb zanurzać do woli celem schłodzenia i zmycia pokładów soli. Pętla wokół Alp Gailtailskich.

#szosa #rower #rowerowyrownik

8114a9f0-4f94-4aa9-b425-8dfe0a357863
d872bccc-92c3-41e3-be6c-3167b522ffae
0169bd57-0816-4e70-b416-c1fbc0ad914f
8a98fc77-a3c3-4b8a-93f0-959ebf801ec5
Shivaa

Wow, marzenie zrobić kiedyś taką trasę

Time_Machine

@austrionauta daj tych upałów trochę do nas. Tu pizga jakby początek kwietnia był.

icecrypt

Bardzo ładnie. Dej gpx ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

184483 + 194 + 4 = 184681


Świąteczny trip ze znajomkiem, w wariancie klasyczne górki extended. Złoty Stok - Lądek Zdrój - Bystrzyca Kłodzka - PTTK Jagodna - Szczytna aż do Kłodzka.


#rowerowyrownik #szosa

aadd65cb-788a-4e01-a0c3-f47d2ecd10f3
1af75577-a193-424e-a308-a1dd406b327f
acbe446c-f2cb-48b4-ad17-4845ccb4ce23
fd7ff2ca-7ae5-43c4-8994-e7d874803cf1
fonfi

@Furto Przy tym te moje (z synem) 133km w płaskopolsce to taka popierdółka jest

Furto

@fonfi Szosa, a gravel to jednak co innego :) Syn, mimo że marudny, to z marszu te 133 km zrobił, a to spore osiągnięcie.

onpanopticon

@Furto Ten to się leni, leni, a jak już wstanie i zacznie kręcić to przestać nie może Przewyższenia też dał zgodnie z obietnicą. Polecam tego Pana ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Furto

@onpanopticon Dzisiaj miałem dobry dzień, naprawdę korciło coś jeszcze dołożyć :) Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry się z Państwem,

Chwilę się zastanawiałem, czy poniższy wpis umieścić w społeczności #rower czy #zafirewallem . Zdecydowałem, że ze względu na formę i objętość jednak bardziej pasuje do Kawiarni, a nawet pod tag #naopowiesci .


Chociaż od naszego (mojego i syna) startu w wyścigu Mazowiecki Gravel minął już prawie tydzień, to dopiero dzisiaj udało mi się znaleźć trochę czasu żeby wrażenia zebrać i spisać w poniższe podsumowanie, które niespodziewanie przyjęło formę opowiadania. Wyszło ciut dłuższe niż planowałem, ale mam nadzieję, że spokojnie mogę życzyć Państwu miłej lektury.


Dla tych co nie lubią czytać - TLDR: Było super - za rok jedziemy jeszcze raz!


Aha jeszcze #rowerowyrownik

184 314 + 18 + 133 + 18 = 184 483


Mazowiecki Gravel 2025


No więc mam syna. Mam syna marudę. Zupełnie nie wiem po kim on taki jest. Chociaż się domyślam. Zwłaszcza, że cechy dziedziczne ujawniają się podobno w co drugim pokoleniu.


W ramach aktywizacji ruchowej i spędzania czasu z dzieckiem (dzieckiem! - toż to dorosły facet już jest) postanowiliśmy (już rok temu) wybrać się razem na rowerowy ultramaraton Mazowiecki Gravel. Niepomni zeszłorocznej gehenny - po raz drugi postanowiliśmy. 


Ultramaratony mają coś takiego w sobie, że jedziesz taki, przeklinasz pod nosem swoją głupotę, rzucasz w rozciągającą się po horyzont przestrzeń pytania o sens tej udręki, zastanawiasz się za jakie grzechy za własne pieniądze sam sobie to robisz, po czym na mecie, na czworaka, ze łzami w oczach i bananem na twarzy zapisujesz się na kolejną edycję. Na dwa razy dłuższy dystans.


Na szczęście, jakieś resztki rozsądku uratowały nas przed kompletną katastrofą i na dwa tygodnie przed startem, mając na uwadze to, że w tym sezonie z powodu matury syn przejechał całe zero (słownie: 0) kilometrów na rowerze, stwierdziliśmy, że dystans 250 kilometrów może być jednak lekką przesadą i skróciliśmy go do kilometrów 120. A konkretnie do 133, bo okazuje się, że organizatorzy pozwolili sobie na dużo swobody wytyczając trasę czegoś co sami nazwali MG120.


Start w sobotę, 14 dnia czerwca z plaży w Nieporęcie nad Zalewem Zegrzyńskim. Przeczuwając problemy z miejscami parkingowymi postanawiamy - no dobrze, ja postanawiam - że na start dojedziemy rowerami. Czyli dodatkowe 15 kilometrów. W jedną stronę. 


Wyruszyliśmy skoro świt o 8 rano, z lekkim poślizgiem, dlatego że: 

- skarpetki nie takie

- tato, gdzie są moje okulary?!

- synu, dojedz to śniadanie!

- tato, powerbank mi się nie naładował!!!


Droga nad Zalew Zegrzyński wzdłuż Kanału Żerańskiego jest urocza. Zwłaszcza rano. Upał jeszcze nie dokucza, pusto, cisza jak makiem zasiał…

– Tato, tato!!! Rower mi piszczy! Jak on tak będzie piszczał przez całą trasę to ja nie jadę! Zrób coś!

No w mordę jeża - wczoraj jak go szykowałem to nie piszczał. 

– Pewnie trochę wody się do piasty dostało i popiskuje. Zaraz wyschnie i przestanie.

Na szczęście, faktycznie po kilku kilometrach wszystko ucichło. No prawie wszystko.

– Tato, tato!!! Zimno mi! Daj mi kurtkę wiatrówkę!

– Jest 18 stopni, za 10 minut się rozgrzejesz i będziesz ją zdejmował.

– Ale mnie teraz jest zimno!

Dziesięć minut później.

– No faktycznie już mi ciepło. Daleko jeszcze?!


I tak, rozmawiając sobie jak ojciec z synem dotarliśmy na linię startu, gdzie okazało się, że do dystansów mam podejście równie swobodne jak organizatorzy, bo na start było nie 15 a 18 kilometrów. Co oczywiście zostało mi momentalnie przez syna wypomniane.


Start. Wyjechaliśmy z plaży, pomachaliśmy panom policjantom zabezpieczającym imprezę i skierowaliśmy się w stronę Zegrza Południowego.

– Tato, tato!! Czy my jedziemy w stronę Zegrza Południowego?!

– Tak.

– Ja tam ostatnio z kolegami byłem! Tam wszystko jest rozkopane! Boże, jak my tamtędy przejedziemy?!

Okazało się, że bez problemu. Minąwszy rozkopane krzyżowanie, po kilkuset metrach wjechaliśmy na most nad Narwią by po chwili skierować się na wschód, w kierunku Pałacu Krasińskich i dalej na Serock.

– Tato, tato!!! Ja kojarzę tą drogę!!

– Tę!

– Co?!

– Nie tą, a tę drogę.

– No przecież mówię, że ją znam! Tam jest taki dłuuuugi podjazd!! Od razu na początku?! Bez sensu! Kto tak bezmyślnie układał trasę?! Daleko jeszcze?!

Zerknąłem na profil wysokościowy na nawigacji. Faktycznie podjazd był. Całe 20m w górę i 500m długości. Niech będzie - nawet bieg w przerzutce zmieniłem. 


Zaraz za podjazdem, droga wyprowadziła nas na skraj pola, między urokliwe domki letniskowe położone nad samym zalewem. I szuter.

– Tato, tato!!! Jak to - już się asfalt skończył?! Przecież to dopiero 6 kilometr!

– Synu, to jest Mazowiecki Gravel. Jak chciałeś jechać wyłącznie asfaltami, trzeba było zapisać się na Mazowiecką Szosę.

– A to była taka możliwość?! Dlaczego mi nie powiedziałeś?!

– Była. Nie mówiłem dlatego, że masz rower “gravelowy” a nie “szosowy”.

– Aha. A daleko jeszcze?


Z osiedla letniskowego, piękna parkowa aleja zaprowadziła nas prosto do Serocka. Tutaj przez parę kilometrów poruszaliśmy się drogą rowerową wytyczoną przy dość ruchliwej trasie na Pułtusk, gdzie szum samochodowy skutecznie uniemożliwiał synowi marudzenie, aż mostem Obrońców Ziemi Serockiej przekroczyliśmy Narew po raz drugi i skierowaliśmy się wzdłuż jej brzegu na północ.

– Tato, tato!!! Chyba połknąłem muchę!

– Sprytnie synu. Trochę białka ci nie zaszkodzi. Dobrze, że masz okulary bo inaczej jadłbyś oczami.

– Ale dlaczego tu jest tyle owadów?!

– Bo jedziemy wzdłuż rzeki, w koło same podmokłe tereny. Owady lubią takie obszary.

– Jak ja nienawidzę tego latającego badziewia! Daleko jeszcze?!


Na szczęście po kilkunastu kilometrach oddaliliśmy się nieznacznie od linii wodnej, zostawiając chmary owadów i gruntową drogę przy wale, i wjechaliśmy na lokalne asfalty wijące się malowniczo między mazowieckimi polami i łąkami, pachnącymi na zmianę niebieszczącą się facelią, chabrami i… nawozem. Niesieni tym aromatem i pięknymi widokami, całkiem przyzwoitym tempem mijaliśmy wsie o ujmujących w swej prostocie nazwach, takich jak Kruczy Borek, Łęcino, Nowe Borsuki czy Borsuki Kolonia szukając miejsca na postój, bo w nogach mieliśmy już ponad 30 kilometrów. Nie licząc oczywiście drogi na start, który to fakt regularnie, co parę kilometrów, był mi przypominany.

– Tato, tato!! Tu jest piach po obręcze!! Nie przejadę! Ja wysiadam!

– Ale wysiadasz literalnie, żeby ominąć tę łachę, czy metaforycznie i mam dzwonić po mamę?

– Jeszcze nie wiem.

To ewidentnie była oznaka, że zapracowaliśmy na chwilę odpoczynku. W związku z tym dosiedliśmy się - chociaż to tylko figura stylistyczna, bo tak naprawdę to staliśmy po prostu pod czyimś płotem - do grupki innych, pokonanych przez piaskową łachę uczestników wyścigu. Wcinając banana, Snickersa i żel energetyczny, kibicowaliśmy i żartowaliśmy z tych co usilnie próbowali nie spaść z rowerów przedzierając się przez faktycznie dość długi, sypki i mocno zdradliwy kawałek trasy. 


Nabrawszy siły, energii i chęci - no dobrze, z tą chęcią to może nie przesadzajmy - ruszyliśmy dalej. Kolejne kilometry to było istne gravelowe niebo, gdzie długie szutrostrady, leśne dukty i drogi pożarowe o nawierzchniach, które choć pokryte żwirem, to zdecydowanie lepsze niż niejeden wiejski, wysłużony asfalt, niosły nas przez kolejne kilkanaście kilometrów. Nawet syn przestał chwilowo marudzić. Chociaż podejrzewam, że to raczej efekt tego, że zakleił się Snickersem. 


Kiedy jednak tempo ponownie zaczęło nam spadać, w okolicy 50 kilometra zdecydowaliśmy się na kolejną krótką przerwę. Na skrzyżowaniu dróg, znaleźliśmy uroczą kapliczkę schowaną w cieniu wielkiej topoli i otoczoną ławeczkami, które jako że maj już się skończył, były wolne od lokalnych babć. Idealne miejsce na krótki odpoczynek i faszerowanie się cukrami w różnej postaci i stanie skupienia.


Tym razem nie zabawiliśmy długo i już po kilkunastu minutach zebraliśmy się i ruszyliśmy dalej. Jeszcze przed połową trasy minęły nas “charty” z dystansu MG250, poruszający się co najmniej dwa razy szybciej od nas oraz grupa kilkunastu pań jadących w jednakowych, firmowych strojach Dantex, Dłutex czy jakiejś innej perły polskiego nazewnictwa zakończonej na “…ex”.

– Tato, tato!! Siku mi się chce.

– No to stańmy tu gdzieś w lesie.

– Eee, aż tak to mi się nie chce.

– Dobrze, to powiedz jak już Ci się będzie tak chciało.

– Daleko jeszcze?

W ten sposób dotarliśmy do 65 kilometra gdzie, niemalże idealnie w połowie trasy, był sklep. Jako że powoli kończyły nam się napoje w bidonach nie omieszkaliśmy skorzystać z nadarzającej się okazji. Zakupiliśmy izotoniki z Igą Świątek szydzącą z nas bezczelnym uśmiechem z etykiety, zimną oranżadę i colę. Ja uzupełniłem też zapas Snickersów, skoro wiedziałem już, że doskonale działają zarówno na zmęczenie jak i marudzenie syna.

– Tato, tato!! A może ta pani w sklepie pozwoli mi się wysikać w toalecie.

– Nie pozwoli.

– Ale dlaczego, przecież musi mieć tutaj toaletę.

– Nie pozwoli, bo jakby w ramach precedensu (trudne słowo) pozwoliła tobie, to musiałaby pozwolić też innym. Wyobraź sobie jakby wyglądała ta toaleta jakby przetoczyło się przez nią kilkaset osób.

– Ale ja jednak spróbuję.

– Spróbuj.

Dwie minuty później.

– Nie pozwoliła. Daleko jeszcze?

– Nie, już tylko połowa.


Zaopatrzeni, napojeni i z wciąż jednym pełnym pęcherzem pojechaliśmy dalej. Po kilku kilometrach asfaltów klasy Kongo, znowu zaczęły się leśne szutry. Dogoniliśmy grupę dziewczyn spod znaku Dywanex siedzących na skraju drogi. Chociaż Mazowiecki Gravel to wyścig typu self-support, to jednak kultura nakazywała nam chociaż zapytać: 

– Wszystko OK? Czegoś wam potrzeba?

– Masażu od prawdziwego mężczyzny – odkrzyknęły dziewczyny

– To muszę was zmartwić, bo prawdziwi mężczyźni to jadą na dystansie MG500, tutaj to możecie liczyć tylko na takich jak my.


Od nas masażu nie chciały. Może to i dobrze, bo zupełnie się na masowaniu - zwłaszcza w warunkach polowych - nie znam. 

– Tato, tato!! Daleko jeszcze?

– Niedaleko. A co?

– No bo mi się ciągle siku chce.

– No to zjedźmy tutaj, kawałek w boczną drogę i się wysikasz.

– Ale ja mam nieśmiały pęcherz.

– A 20 kilometrów do Wyszkowa wytrzyma? 

– Nie.

– No to sikaj.

Zatrzymaliśmy się przy leśnej, bocznej dróżce gdzie wziąłem rower od syna.

– Sikaj.

– Nie mogę! Nie leci!

– Zaraz poleci. O widzisz, już leci.

– Ale tu lata jakieś robactwo!! Coś mi usiadło na nodze! Odgoń tego robaka! Aaa, on mi na siusiaku chce usiąść!!  

– Nie machaj tak tą ręką bo sobie nasikasz na rękawiczkę.

– Aaa, nasikałem sobie na rękawiczkę!!


I tak z mokrą rękawiczką ale pustym pęcherzem udało nam się pojechać dalej. Raptem po kilkuset metrach, przy skraju drogi stała drobna dziewczyna i ze zrezygnowaną miną uważnie oglądała tylne koło. Chociaż, jak już wspominałem, Mazowiecki Gravel to wyścig typu self-support, to jednak kultura i “białorycerskość” nakazała nam zapytać:

– Wszystko ok?

– Powietrze mi zeszło. Tylko nie wiem czy po prostu zeszło czy dziura.

– Pomóc Ci?

– Nie trzeba.

– No to pomożemy.


Zatrzymaliśmy się więc, żeby pomóc. Skomplikowaną metodą uciskania opony palcami, fachowo stwierdziliśmy to, co koleżanka i tak już wiedziała, że faktycznie nie ma w niej powietrza. W oponie znaczy się, nie w koleżance. Chociaż ona też wyglądała na wypompowaną. Dziewczyna trzymała już naszykowaną swoją kieszonkową mini pompkę.

– Poczekaj, mam większą – powiedziałem z dumą i odpiąłem swoją półmetrową retro-pompkę, którą miałem przymocowaną do ramy, na co syn stanął trzy metry dalej i udawał, że mnie nie zna – Tą będzie zdecydowanie szybciej.

Faktycznie wystarczyło kilka mocniejszych ruchów, żeby napompować koło.

– Pojedź kawałek, zobaczymy czy nie będzie schodzić. Jak się okaże, że to dziura to pomożemy Ci z dętką.

Wsiedliśmy na rowery, ruszyliśmy ale po jakiś 200 metrach okazało się, że to chyba jednak dziura, bo powietrze znowu zupełnie uszło. Rozstawiliśmy się obok drogi i raźnie zabraliśmy się za wymianę dętki. Oraz za opędzanie od wielkich czerwonych mrówek. Na szczęście operacja przebiegła szybko i sprawnie i już po kilku minutach i kilkunastu ugryzieniach mogliśmy jechać dalej. Elwira, bo tak koleżanka miała na imię (tak na prawdę miała inaczej, ale na potrzeby tej historii nie ma to najmniejszego znaczenia) pojechała kawałek z nami zabawiając nas rozmową. Dowiedzieliśmy się, że jedzie z kolegami, ale każdy mniej więcej swoim tempem i mają się zjechać za chwilę na pitstopie w Wyszkowie.


Szybko okazało się, że Elwirze ewidentnie nie pasowała nasze turystyczne tempo, więc pomachaliśmy sobie i koleżanka popędziła w siną dal.

– Tato, tato!! Daleko jeszcze?

– Ale do końca czy do popasu w Wyszkowie?

– Na razie do popasu.

– To nie. Już za chwilę będziemy.

I rzeczywiście minęliśmy pierwsze zabudowania Wyszkowa i w kilka minut dojechaliśmy do restauracji, którą ktoś, zupełnie nie wiem dlaczego, postanowił oryginalnie nazwać “Wyszkowianka”. Ochlapaliśmy się w toalecie, złapaliśmy po misce zupy pomidorowej, butelkę piwa bezalkoholowego i zaczęliśmy się rozglądać za wolnym stolikiem. Niestety nie było takiego. Zapytaliśmy więc pana, który siedział sam przy czteroosobowym stole czy możemy się dosiąść. Okazało się, że co prawda pan jedno miejsce trzyma dla kolegi, który zaraz ma dojechać, ale dwa pozostałe możemy sobie zająć.


Niezręcznie jest tak siedzieć przy jednym stole i się do siebie nie odzywać (syn się nie odzywał, bo nie miał siły) więc zapytałem pana czy ten stary Author co stoi obok jest jego. Okazało się, że tak. A że ja też jechałem na starym Authorze (MTB z 1998 roku przerobionym na gravela) to bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język i między łyżkami zupy pogrążyliśmy się w dyskusji, że kiedyś to były czasy i rowery a teraz to nie ma ani czasów, ani rowerów.


W pewnym momencie okazało się, że kolega dla którego pan trzymał miejsce przegapił Wyszków (a przynajmniej Wyszkowiankę) i jest już kilka kilometrów dalej na trasie. W związku z czym przemiły pan złapał pośpiesznie swojego Autora i ruszył w pogoń, życząc nam powodzenia. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, ale też zebraliśmy się bo do mety mieliśmy jeszcze jakieś 50 kilometrów.

– Tato, tato!! Wahoo (nawigacja, przyp. red.) mi się rozładowuje.

– No dobrze, to podłączmy do niego powerbank.

– Nie ładuje się!! Boże, zgubimy się tutaj i nie dojedziemy do domu! Dzwoń po mamę!

– Spokojnie, może kabel się uszkodził. Podjedźmy na stację benzynową po nowy, bo dalej to już tylko pola.

– A daleko jeszcze?

– Do stacji? Nie - o tam już ją widać.


Jak postanowiliśmy - tak zrobiliśmy. Zaopatrzyliśmy się w nowiutki, bielutki kabel microUSB marki “Krzak” i już po kolejnych kilku kilometrach bateria w Wahoo padła całkiem. Niestety - co okazało się dopiero później - nawigacja, a konkretnie gniazdo ładowania dokonało swojego żywota. Wyścig gravelowy - piękna śmierć dla komputera rowerowego. Na szczęście mieliśmy drugi.


Z Wyszkowa wyjechaliśmy nad naburzańskie wioski, pola i łąki, gdzie na mniej więcej setnym kilometrze czekała na nas największa atrakcja na trasie - przeprawa przez bród na rzece Fiszor.

– Tato, tato!! Daleko jeszcze?

Teraz bez nawigacji, która zanim wysiadła pokazywała synowi dystans i odległość do mety, pytanie wybrzmiewało z nieznośną częstotliwością.

– Niedaleko, do brodu jakieś 2 kilometry.

– To powinno być go już widać. A ja go nie widzę! Zresztą tu są same pola! No gdzie jest ten bród!?

– Zaraz dojedziemy.


Dojechaliśmy. Przy brodzie czekał na nas nieoficjalny pitstop zorganizowany przez kibicujących, okolicznych mieszkańców. Zostaliśmy nakarmieni i zaopatrzeni w banany, można było uzupełnić bidony wodą i zrobić sobie zdjęcie przy zaimprowizowanym stoliku z różnymi antykami i szpargałami.

– Tato, tato!! Przecież tam jest woda po kolana! Jak my to przejdziemy!

– Zdejmujesz buty, wieszasz sobie za sznurówki na szyi, bierzesz rower na ramię i idziesz.

– Ale tam są kamienie i jakieś tłuczone cegły na dnie! Pewnie nawet szkło. Na pewno się poślizgnę!

– Dlatego spakowaliśmy do sakwy buty do chodzenia w wodzie. Zakładaj.

– To się nie może udać!

– Uda się.

Udało się. Przeszliśmy na drugą stronę, nawet nie mocząc rowerów. Co prawda ja dwa razy zgubiłem po drodze klapka i niewiele brakowało, żebym wywinął orła próbując go założyć stojąc na jednej nodze z 14 kilogramowym rowerem na ramieniu. Ale udało się. Na drugim brzegu siedliśmy sobie na trawie, żeby wytrzeć nogi. Obok nas siedziały już dziewczyny z Dębexu, które przeprawiały się dosłownie chwilę przed nami i teraz na mokre nogi zakładały skarpety i buty.

– Popatrzcie, chłopaki to mają ręcznik. Przydałby się taki. - skomentowała jedna z nich.

– Bo ja, droga Pani, to z racji bycia weteranem tego brodu, jestem przygotowany - skrupulatnie przemilczałem fakt, że ręcznik do sakwy w ostatniej chwili wrzuciła mi żona  

– Tak często Pan tędy jeździ?

– Tak , codziennie do pracy – zażartowałem – i właśnie pokazuję synowi jaką ojciec ma drogę do roboty.

– No właśnie! Ucz się młody, ucz! Bo jak nie, to będziesz jak stary codziennie do pracy przez bród, a zimą przez zaspy się przedzierał - wtrącił wesoło jakiś starszy jegomość.

– A o której startowaliście? - zapytał kolejny

– O 9:25.

– Matko, ja o 8:00! To ja tak wolno jadę?!

– Możliwe, chociaż zakładam, że pan raczej dystans 250 a my 120 kilometrów.

– Faktycznie. To mnie uspokoiliście.

Jak widać atmosfera wesoła, a śmiechom nie było końca.


Od brodu do mety zostało nam jakieś 30 kilometrów. Większość asfaltami przez leżące nad Bugiem malownicze wsie i osiedla letniskowych działek, gdzie Warszawiacy uciekają na weekendy i wakacje. Na tych ostatnich kilometrach zagęściło się od zawodników i bez przerwy doganiali nas i wyprzedzali kolejni zawodnicy z dystansu MG250, ale nam to zupełnie nie przeszkadzało i toczyliśmy się swoim tempem, rozkoszując się krajobrazem skąpanym w popołudniowym słońcu.

– Tato, tato!! Daleko jeszcze?

– Niedaleko. Jakieś 13 kilometrów.

– To ja sobie tutaj usiądę i cichutko umrę, dobrze?

Oho, ewidentnie nadszedł czas na ostateczne środki zaradcze. Wyciągnąłem z sakwy tajną broń - czarną saszetkę żelu SIS Beta Fuel Ultra Turbo Super Hiper Dual Boost. Albo - zgodnie z informacją na etykiecie - zapewni nam Ultra Turbo dawkę energii, albo taka ilość chemii spowoduje gwałtowny rozstrój żołądka. Tak czy siak efekt powinien być taki sam - wjedziemy pędem na linię mety. Miły truskawkowo limonkowy smak rozlał się ciepłem po naszym organizmie i już po chwili pędziliśmy - no dobrze, toczyliśmy się - w kierunku mety. Ulicą Wczasową wjechaliśmy do Białobrzegów, skąd - utyskując na plączących się wszędzie pieszych - ścieżką rowerową dotarliśmy do Nieporętu. Jeszcze tylko korek na moście przed rondem koło McDonalds, ostatnie metry i meta!


Dojechaliśmy.

– Tato, tato!! Dzwoń po mamę, bo ja to rowerem do domu nie wracam…


Epilog.

Kiedy na mecie odbieraliśmy medale i gratulacje od organizatorów usłyszeliśmy radosne “To oni!”. Okazało się, że to Elwira biegnie do nas ze swoją ekipą.

– Chłopaki, zobaczcie - to oni pomogli mi z dętką na trasie.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że ekipa Elwiry to ten sam właściciel starego Authora, z którym jedliśmy zupę w Wyszkowiance i kolega, który się zagapił i na tę zupę się nie załapał. 800 osób startujących w wyścigu a my pomagamy na trasie jakieś losowej osobie, po czym spokojnie, niczego nieświadomi jemy sobie obiad siedząc przy stoliku z jej znajomym. Chyba trzeba puścić Lotto.


Aha. Mój rower do samochodu już się nie zmieścił, do domu musiałem dokręcić te dodatkowe 15 kilometrów. To znaczy 18.


A w przyszłym roku pojedziemy MG250.

93246a68-5844-463d-aa25-59b9619ff3cb
4fc7410d-cd8c-4807-8007-7882f2982473
31a3c14c-aa5c-41f1-a7ed-02a342505e86
c3e6c497-e598-4b96-a3d1-546c67d659e5
f6d01fc4-a61c-49e4-b692-0e90ba08630d
AndrzejZupa

A czy oni sprawdzają czy jedziesz gravelem czy można przemycić też cross’a? Zaciekawiłem się i chętnie bym spróbował za rok…

fonfi

@AndrzejZupa Możesz czym chcesz. Ten wspomniany w treści Author pana, z którym spożywaliśmy obiad, to był cross właśnie. Ja nawet przez chwilę miałem plan, żeby singlem jechać. Jedyny warunek, to że rower musi być sprawny technicznie i spełniać wymagane przepisy drogowe. Zwłaszcza w zakresie oświetlenia, bo wyścig odbywa się drogami publicznymi w normalnym ruchu drogowym.

AndrzejZupa

@fonfi lampeczki mamy z młodym, technicznie prawie bez zarzutu (przerzutki do regulacji).


Wołaj jak będzie następna jedycja!

Myślę, że będę miał podobne “przeboje”, ale warto imo.

onpanopticon

To ja już miałem priva pisać do @fonfi że gdzie relacja, gdzie chociaż adnotacja do równika. No nie pochwali się nawet.


Ale... no tak. To przecież nie tylko rowerzysta, ale też grafoman-artysta, co w kawiarni za Firewallem sobie mieszkanko urządził


Super relacja! Zarówno zachęca do takich przygód, jak i może stanowić lekką przeszkodę w promowaniu rodzicielstwa i zwiększania dzietności w Polsce xD


Za rok sądzę, że moja forma będzie już odpowiednia, to mam nadzieję, że widzimy się na trasie. Bo właśnie w owe 250 bym celował.

fonfi

@onpanopticon Grafoman owszem, ale żeby zaraz artysta? A co do Kawiarni, to owszem, dobrze mi tutaj. Cieszę się, że relacja się podoba. Jak tak dalej pójdzie to zbierze się tylu chętnych, że za rok wystartujemy w grupie pod wspólną nazwą "pedalarze z kawiarni".

pingWIN

@fonfi super relacja! Wcześniej dałem piorun, ale dopiero teraz miałem "chwilę", żeby przeczytać


Ehhh, teraz trzeba poszukać okoliczne imprezy tego typu i formę poprawiać

fonfi

@pingWIN E tam, nie przejmuj się formą. No chyba, że chcesz o miejsce powalczyć, bo ja to zazwyczaj jeżdżę "romantycznie-przygodowo". Takie 120 czy nawet 250 to jak się regularnie jeździ to z marszu można zrobić. Byleby sobie dobrze zaopatrzenie rozplanować i nie zajechać się od samego początku.

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować