Przeczytałem dzisiaj info o tym, że błędy lekarskie są częstą przyczyną zgonów. I przypomniało mi się parę rzeczy. Powiedzcie, co taka osoba jak ja ma myśleć o służbie zdrowia.
-
Lekarze w klinice we Wrocławiu, po wykonaniu drobnego zabiegu, wypisali błędną receptę na zastrzyki dla mojej małej córki (wówczas 1 roczek), przez co dostała lek, który spowodował całkowity zanik krzepliwości krwi. Córka, która dopiero nauczyła się chodzić biegała na podwórku i w domu. Gdyby się mocniej uderzyła (co jest codziennością u takiego malucha), to dostałaby wylewu wewnętrznego, albo krwotoku, którego nie można zatrzymać. Umarłaby na moich rękach z powodu leku, który jej z żoną podawałem. Czujecie kaliber tej sprawy? Tylko moja i mojej zony czujność sprawiła, że zaniepokojeni lekiem skonsultowaliśmy się z zaprzyjaźnioną pielęgniarką, która natychmiast skierowała nas do szpitala. Okazało się, że jest konieczność ratowania życia dziecka na OIOM. Tylko jakimś cudem moja córka przeżyła. Lekarze i pielęgniarki wręcz zamarli z przerażenia i dopóki córce nie wyrównali krzepliwości nikt nie odchodził od łóżka w szpitalu, ponieważ lek, który podano, żeby ją ratować był bardzo niebezpieczny i zwiększając krzepliwość mógł również doprowadzić do śmierci dziecka. Jak usypiam wieczorem córkę, to nieraz łzy mi się cisną do oczu i serce mi ściska na myśl, że mogłem ją stracić. Przez tych *#'$@*# ze służby "zdrowia".
-
Kilka miesięcy wcześniej lekarze nieomal doprowadzili do śmierci mojej mamy całkowicie źle diagnozując i "lecząc" ją na różne rzeczy metoda losowania, np. kręgosłup, a jak to nie pomagało, to na inne rzeczy, nawet na depresję xD, bo nie rozumieli dlaczego mama była taka słaba, bez energii. Na zasadzie "jak nie ma siły, to może kręgosłup? Albo może depresja?" Mama miała wykonane wszystkie możliwe badania, rezonanse, prześwietlenia, tomografy, krew, itd. itp. Jeździła do lekarzy i klinik na terenie połowy województwa. Ale lekarze bawili się w losowanie, bo nie umieli odczytać wyników (jak się później okazało wyniki jaskrawo pokazywały przyczynę, ale lekarze nie umieli jej odczytać). Poziom kortyzolu mamy był tak niski, że mama dosłownie umierała, przestała się odzywać i ruszać, więc tata wezwał pogotowie. Karetka zabrała ją do szpitala na sygnale i zastrzykami ją ratowali. Dopiero mój tata douczył się przez internet i zdiagnozował moją mamę, a następnie udał się 400 km do Warszawy do lekarza, który potrafił odczytać prześwietlenia i badania krwi. W ten sposób mamę uratowano, choć jest w bardzo złym stanie i wciąż walczy o zdrowie i życie.
-
Kilka lat wcześniej mojej nastoletniej siostrze endokrynolog wypisywał przez kilka miesięcy leki, ale wyniki wciąż się pogarszały. Dopiero mój tata dotyczył się w internecie i poinformował endokrynolożkę, że podaje odwrotne leki, które działały w drugą stronę... Lekarka pobladła z przerażenia, przepraszała itd. bo wiedziała, że zniszczyła siostee tarczycę. Co za straszliwa, porażająca niekompetencja lekarza "specjalisty". Z tego powodu moja siostra ma zdewastowana tarczycę i do końca życia musi brać leki. musiał tata jeździć 50 km do innego endokrynologa, który również nie był zbytnio rozgarnięty, ale przynajmniej wypisywał prawidło leki.
To tylko kilka przykładów. Więcej pisać nie będę. Ja również mam swoje historie, po których mogłem doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu lub nawet przez pracowników służby "zdrowia". Szkoda słów....
#sluzbazdrowia #sluzbachoroby #zal #truestory #opinia


