Chłop co w s zczecinie nad morzem mieszka, na morzu pracuje i jeszcze pojechał do wiosek obok morze oglądać. Mój stary to fanatyk morza. Pół mieszkania zaj***ne muszlami, piaskiem w słoikach i zdjęciami statków. Jak była wichura, to kazał nam siedzieć cicho, bo „morze szumi i trzeba słuchać”. Kiedyś przy Wigilii powiedział, że “Bałtyk to jego religia”, a dorsz to święty symbol.
\
W 1998 roku pojechał pierwszy raz nad morze zimą, wrócił odmieniony, milczący, z pustką w oczach. Od tamtej pory co roku jeździ w lutym do Ustki i siedzi na molo, mówiąc, że „to jedyny czas, gdy fale są prawdziwe”.
Miał urodziny – kupiliśmy mu perfumy. Powiedział, że „pachną jak przeterminowany syrop z mango, a nie jak otwarte morze po burzy”. Wyszedł z domu. Wrócił po 5 godzinach, przemoczył się do suchej nitki, bo wlazł do Odry „dla balansu słonego z niesłonym”.
Kiedyś babcia powiedziała, że jak umrze, to chce spocząć przy dziadku. Stary spojrzał na nią i powiedział: „A ja chcę, żeby mnie wrzucili między foki w Helu, bo tylko one rozumieją tęsknotę za morzem”. Raz ojciec opił się rumu, założył płaszcz sztormiak i próbował dmuchać w wiatr, żeby „cofnąć przypływ emocji”. Matka go wtedy wyrzuciła z domu, to zamieszkał na działce, gdzie zrobił sobie latarnię z lampki z Ikei i świecił nią co noc „żeby statki duszy mogły zawinąć do portu”