Czasem obejrzę coś nowego - jakieś "dunkierki" "Johny Wicki", "Player one", "Nobody" etc. o różnych tematykach. Niemniej mam mega sentyment do filmów z lat 60-80 - "le professional", "ojciec chrzestny", "coś", "rain man", czy inny "czas apokalipsy".
Mam spore zaległości filmowe - dopiero parę tygodni temu obejrzałem wszystkie alieny, a nie dalej niż 3 dni temu The Ring (myślałem, że będzie straszniejszy). Nie wiem czy to troxhe dlatego, bo lubię też starszą muzykę i przywołuje do wspomnienia i sentymenty za dzieciaka, niemniej te nowsze filmy są przesycone często lgbt-woke tematami, zbyt erotyczne, przewidywalne i bardzo oparte na cgi. Robi robotę, ale te stare kino np. z muzyczką Ezzio Morricone w westernach czy "le professional" stwarza niewyobrażalnie dobry klimat.
Polskich filmów raczej unikam, nigdy mi za bardzo nie podchodziły - jednak ostatnio obejrzałem "Białą Odwagę" i... Kupa. Film który miotało wątkami i zakończenie takie nijakie. Nie mówię, że miał mieć start i koniec ale był nijaki.
Ale żeby nie było, że narzekam na nowe filmy - pulp fiction ma u mnie dosłownie 2/10. Nigdy nie rozumiałem fenomenu tego filmu, "bezbek", mimo że np. Django cenię od Tarantina.